Wolf wstał na drugi dzień zmęczony. Otworzył oczy gdy tylko pierwsze promienie słońca padły na jego twarz, a to oznaczało, że zbyt późno by porządnie się otrząsnąć z konsekwencji uczty, ciążących na jego głowie niczym solidny kamień. Youviel nie było w komnacie, ale rycerz nawet nie próbował się domyślać, gdzie ją wywiało. Pozostało jedynie szybko przepłukać głowę w misce zimnej wody i ruszyć niezbyt żwawym krokiem do kuchni. Tam niezbyt wylewnie dziękując kucharce przyjął magiczny specyfik, które nie ustępowały mocą leczniczą miksturom Karla – sok z kiszonych ogórków. Zachłannie pochłonął cały kubek zanim usiadł do śniadania. Baba która akurat urzędowała za garami nie poskąpiła mu jajecznicy i chleba. Wiedziała że dziś drużyna wyrusza z zamku a widać wychodziła z założenia, że chłop musi się najeść przed pójściem w pole. Powoli żując kolejne kęsy strawy obserwował co się dzieje w kuchni. Kręciło się tu sporo ludzi, wnoszono martwego jelenia. Któryś z myśliwych musiał się popisać, bo zwierz nie należał do małych. Poroże po chwili zniknęło, jak również poświęcona mu uwaga Wolfa.
Jedzenie wzmocniło rycerza i pozwoliło mu powrócić do życia. Trzeba było się szykować. Wrócił do swojej komnaty po swoje rzeczy. Plecak oraz worek juczny leżały w kącie. Dobytku elfki nie było – widać musiał się z nią minąć. Stojąc przed trochę krzywym zwierciadłem powiązał dokładnie kurtę skórzaną i wsunął na nią zbroję kolczą. Do tego przytroczył rzemieniami napierśnik, który otrzymał wraz z nadaniem. Sięgnął po oręż, zarzucił tobołki na ramię i już miał ruszyć na dół, ale przy wejściu się zatrzymał stukając palcem we framugę. Cofnął się do biurka i zabrał z blatu zrolowany pergamin. Do ruszenia w podróż zostały jeszcze jakieś dwie godziny, ale nie zamierzał ponownie pokonywać schodów.
Na dziedzińcu dał plecak i worek chłopakowi stajennemu z przykazaniem by zaczął rychtować wierzchowca. Sam zaś skierował się na podgrodzie, by odwiedzić urzędujących tam kupców. U Alessandro zamówił protezę oka. Nie sądził, żeby coś takiego miało mu się kiedykolwiek przydać. Opaska skutecznie załatwiała sprawę. Youviel jednak postraszyła go, że z kolejnymi miesiącami brew zacznie mu opadać deformując twarz. Nie wiedział ile w tym prawdy, ale musiał przyznać jej rację, bowiem pamiętał, że weterani wypełniali oczodół nawet drewnem. Alessandro jednak sprowadził dla niego szklaną protezę. Niezbyt wyszukaną, ale była gładka, lekka i nie groziła drzazgami. Odebrał też od niego inne zamówienie. Dwa pistolety. Nie dochodził, czy kupiec je sprowadził czy wygrał w karty od któregoś z kondotierów Deuvala. Zapłacił mu za wszystko garścią monet, wysłużonym mieczem i strzelbą, z której miał coraz mniejszy pożytek. Pistolety łatwiej było dobyć.
Gdy wyszedł od Alessandra, spotkał Youviel. Jak zwykle ostatnimi dniami - on był mrukliwy, ona rozgadana. Razem ruszyli na dalsze "łowy". Odwiedzili pozostałych kupców dobierając pozostały ekwipunek na wyprawę - w tym łopatę. Nie chciał z przymusu zostawiać towarzyszy w płytkich kurhanach. Odebrał również i tarczę, którą kilka dni temu dał do naprawy i pomalowania. Nie przykładał jeszcze dużej wagi do swojego tytułu, ale powoli zaczynał. Malunek na tarczy był jednym z tych drobnych kroków. Wszystko zabrało mu to akurat dwie godziny. Gdy wrócił na dziedziniec, wszyscy już się zebrali. Dał chłopakowi stajennemu worek, w którym zebrał zakupione rzeczy, aby dotroczył go do siodła. Sam zaś poświęcił uwagę drużynie i Deuvalowi.
-
Raz jeszcze to rzeknę – podniósł głos. -
Naszym celem jest Bragthorne. Istota, której życie jest poświęcone służbie Nagashowi. Jego celem jest czynienie zła, knucie i spiskowanie przeciw krajom Starego Świata. Przeciw życiu. Ostatni ślad jaki zostawił, prowadzi do Arabii i tam, z pomocą bogów, własną stalą zakończymy jego mroczną legendę.
Z początku chciał mówić dalej, ale pomny przezorności Manfreda, ugryzł się w język. Zamiast tego podszedł do Deuvala wyciągając zza pasa zrolowany pergamin.
-
Tak jak eśmy się umawiali. W wasze ręce powierzam pieczę nad tym miejscem i wiedzcie że robię to ze spokojem ducha. Wiem że sobie poradzicie, lepiej niźli ktokolwiek na waszym miejscu. Kilka rzeczy jednak chciałbym abyście dopilnowali. Wszystko napisałem w tym liście. Niech bogowie łaskawie patrzą na baronię i czuwają nad waszymi poczynaniami kapitanie. Jeśli nie zdążymy na zmagania z Waagh, niech nasi ludzie urżną kilka zielonych łbów za nas.
Z uśmiechem wręczył starszemu od siebie oficerowi list i uścisnął mu rękę w przedramieniu.
Kapitanie,
1. Nie mieszać się w politykę sąsiadów. W naszym interesie leży jedynie pomoc krasnoludom w wojnie z zielonymi. Poproszeni o pomoc z bandytami, goblinami z lasów, czy inszym paskudztwem odmawiajcie gdyż nie mamy na to ludzi.
2. Jakby kto spóźniony z pomocą wyprawie przybył, przyjmijcie go i ugośćcie, ale nie posyłajcie naszym tropem. Zamiast tego wybadajcie czy pomoc można wykorzystać w walce z zielonymi lub ku ogólnemu dobru Baronii.
3. Jakbyście odczuli brak ludzi, zaproponujcie amnestię bandytom i złoczyńcom z lochów, pod warunkiem służby zbrojnej.
4. Wystosujcie pismo do Nuln z zapytaniem o możliwość zakupienia kilku dział. Niechaj podadzą cenę. Nie podejmujcie jednak póki co decyzji o zakupie. Nie mamy inżynierów. Jeszcze
5. Wybadajcie gdzie w okolicy znajduje się jakiś klasztor. Baronia skorzysta na współpracy z ludźmi wykształconymi. Możecie dać drobną dotację na szkołę przyklasztorną. Brakuje nam dobrych skrybów.
6. Wystosujcie list do Barak Varr i do Nuln z zapytaniem o ochotników wśród górników i inżynierów, którzy chcieliby rzucić okiem na góry i wzgórza będące na terenie baronii. Może uda się zwiększyć wydobycie kruszcu.
7. Wspierajcie handel. Tutejsze ceny są złodziejstwem w biały dzień. Nie zamykajcie bram przed kupcami. Acz miejcie na nich baczenie.
8. Załatwcie burdel. Żołnierzom się przyda, a i mieszkańcy podgrodzia skorzystają. Tylko żadnych ulg. Dziesięć procent interesu idzie w skarbiec Falcao.
Pozostawajcie w zdrowiu.
Sir Wolfgang de Louis
Odebrał od chłopaka stajennego swojego wierzchowca i wskoczył na niego, moszcząc się w siodle. Podjechał do drużynników i już normalnym głosem dał sygnał do wymarszu. Wyjechał jako pierwszy. Milczał, póki nie opuścili podgrodzia. Plan podróży wyjawił towarzyszom dopiero kilkaset metrów od Falcao.
-
Ruszamy szlakiem do miasta Zvorak, a stamtąd szlakiem przez góry do Tilei. Naszym celem jest portowe miasteczko Luccini. Tam czeka na nas koga „Królowa Mórz”, którą popłyniemy do Arabii. Tam będziemy się kierować do Al-Haikk, gdzie spotkamy się z Maximillianem Wernerem. Może rzucić nam nieco światła na trop jaki pozostawił po sobie Bragthorne. Przedstawię go wam przy najbliższym popasie – zrobił przerwę, po czym kontynuował. - Tymczasem trzymajcie szyk. Youviel i Lotar zwiad. Sir Gottfried i Hans straż przednia. Wolfgrimm i Galvin straż tylna. Reszta również dwójkami środkiem formacji. Bez zbędnych opieszałości. Za trzy tygodnie będzie Noc Wiedźm. Wolałbym, aby nie zastała nas gdzieś w drodze.
Ostatnio edytowane przez Jaracz : 08-04-2015 o 01:31.