Quina
Quina została przykuta magicznym łańcuchem do jednej z bali w kajucie galeonu wojskowego membrańczyków. W zamian za to, miała wolne ręce, przez co mogła spokojnie poruszać się po swoim dość pustym, ale wygodnym pokoju i samodzielnie spożywać posiłki. Ani broni, ani mówiącej głowy nie zostawiono jej do towarzystwa. Przynajmniej miała swoje, już suche ubrania z powrotem. Musiała też przyznać, że statki Membrańczyków były technologicznie znacznie bardziej zaawansowane od Ferramenckich. Może kwestia wkładu Sidhe w ich produkcję? Cóż, aż tak kosmiczne nie były.
Dzień, siedziała w świętym spokoju czy może raczej agonicznej ciszy. Sama, bez wiedzy o niczym, poza pojedynczym, okrągłym oknem wielkości dłoni, przez którego szybę mogła oglądać zamieszanie w porcie gdy uzupełniano zapasy.
Mogła się co najwyżej posilić na kilka westchnień. Wtem, drugiego dnia o porze porannej, zamiast milczącego, przypadkowego membrańczyka z miską, do kajuty weszła konkretna i dość istotna dla membrańczyków osoba.
Daemonius, znienawidzony pierwszy generał Membry, który już zdążył podstawić nogę jednemu (teraz ex) ferramenckiemu gwardziście.
Wszedł on jak zwykle, w długim płaszczu i żelaznej masce na twarzy. W ręku miał tależ, na którym znajdowało się teoretycznie bardziej znośne jedzenie od papki którą dostawała wczoraj. Ładnie ugotowane ryby i ryż.
Mężczyzna postawił strawę na małym stoliku, oddając posiłek Quinie.
-
Chciałbym z tobą porozmawiać. - oznajmił. -
I prosiłbym abyś była szczera. Chciałbym wiedzieć, co się tutaj dzieje. - wyjaśnił. -
Najpierw nasza Sidhe każe wygnać portalem Sycheę, a potem pojmać nieznaną i nieznaczną ferramentkę, która na pewno niesie z sobą mniejszą wartość, a w każdym wypadku nie większą. - spokojnym, miarowym krokiem zaczął krążyć po ciasnej kajucie. -
Cóż, po twoim ubiorze, a przede wszystkim niezwykle niepopularnym w Ferramentii kroju ostrza śmiem twierdzić, że jesteś przynajmniej artystką, asasynem, na usługach Rubiusa. Przyjmując, że nie weszłaś do samej gwardii...Jak to wygląda?
-
Trafna dedukcja, godna generała. - Posiliła się na komplement. -
Jestem gwardzistką, “Psem na usługach rodziny królewskiej” Jak to zwykła mawiać moja mistrzyni. - Z tymi słowami zasiadła przy stoliku. -
A co do tego co się tutaj dzieje. Nie wiem. Statek którym płynęłam został zniszczony, wpadłam do morza, natrafiłam tam na istoty które wydawały się hybrydami ludzi i ryb. Potem wyłowił mnie jakiś człowiek, który był kapitanem łodzi na której podróżowała wasza Sidhe. Warto wspomnieć że spotkałam Membrańczyka, który pasował do opisu wyglądu Diamondusa? - Przestała mówić, by wziąć kęs przyniesionego dla niej posiłku. Jak dobrze było zjeść coś dla odmiany smacznego.
Daemonius wzruszył ramionami. -
Niezwykle kooperacyjna, jak na zakładnika i artystę. Nie winię, i tak byś się wygadała. Przynajmniej unikamy przykrości. - zanotował chłodnym tonem. -
A więc nie ma na twój temat nic specjalnego, żadnego powodu, dla którego bardziej nadawałabyś się do roli zakładnika od Sychea? Może poza potulnością i rozwagą? - dopytał, dla pewności.
Miała dziwne wrażenie że jeśli powie “nic” zostanie zabita na miejscu. Mimo że była niezwykle zdenerwowana, nie wyglądała na taką. -
Na moje nieszczęście obawiam się że nie... - Przełknęła ślinę, patrząc Daemoniusowi w oczy.
-
Hmm...rozumiem. Dziękuję za kooperację. - zdecydował w końcu. -
Gdyby ktokolwiek z tobą rozmawiał, nie pytałem o nic, poza twoim pochodzeniem. Nie byłem miły. - poinstrułował, odwracając się do drzwi, aby opuścić pokój.
Artystka odetchnęła z ulgą. Trochę pocieszajacym było że ci którzy go złapali ukrywają przed sobą jakieś rzeczy. Na to chwilę było jednak za mało szegółów by robić pod to jakiś plan. W tamtym momencie zajęła się posiłkiem. I tak nigdzie się nie wybierała.
“zachód”
Niebieskoskóra kobieta siedziała w byle jakiej, niedbałej pozie na łóżku, pijąc spokojnie wino z kieliszka, drugą, uniesioną dłonią przytrzymywała towarzyszącą Quinie głowę, przyglądając się jej. -
”Być albo nie być, oto jest pytanie….” - zacytowała -
William Blueskin Shakspeere. Co by teatr dał za rasę której głowy żyją pod odcięciu. - łyknęła specyfiku w krótkiej przerwie. -
Acz ty jesteś pierwszym takim znaleziskiem. Powiedz mi, jakim cudem nie umarłeś?
Głowa obserwowała kobietę chwilę w milczeniu. Jej przedziwne oczy wertowały jej sylwetkę, gdy w końcu po chwili namysłu postanowiła przemówić. -
A jakim cudem ty zdołałaś się urodzić? W jaki sposób zyskałaś emocje, osobowość zdolność do myślenia? -odpowiadał kanonadą pytań, swym smutnym głosem. -
Czy jeżeli nie znasz odpowiedzi na chociaż jedno z tych pytań, zdołasz pojąć naturę śmierci i sposób by nawet ona nie chciała zabrać żywota?
Twarz kobiety momentalnie przeszła w ekspresję zażenowania, zmęczenia, irytacji i braku cierpliwości. Nie była to twarz agresywna, raczej zmęczona. -
Wow, i ta kobieta musiała cie nosić non-stop? Co ona zrobiła, żeby na to zasłużyć? - zapytała. Odłożyła na bok kieliszek z winem, następnie uszczypnęła głowę w policzek, który zaczęła ciągać, przyglądając się skórze. -
Nie odpowiada sie pytaniem na pytanie. Jesteś magiem? Jakieś zaklęcie? Zjadanie dusz? Co cię wyróżnia od innych? - pytała.
-
To, że znalazłem odpowiedniego króla. -odparł, wyraźnie krzywiąc się od dotyku obcej osoby. -
Kogoś kto chce bym spełnił swe marzenie, osobę która rozumie jego potęgę i sprawia, że nawet śmierć nie może przeszkodzić mi w osiągnięciu tego celu.
-
A, dobra. To wszystko tłumaczy. Gdzie twój król? - spytała w prost.
-
Po co chcesz to wiedzieć? - odparł pytaniem na pytanie.
-
Mów albo ci wydłubie oczy. - skrzywiła się kobieta. -
Za co ty się uważasz, jesteś przeklętą głową. Strzelisz we mnie laserem z oczu czy jak? Lokacja króla albo nazwa królestwa, lecisz. - zażądała.
Zachód zaśmiał się smutno. -
Odbierzesz mi oczy...straciłem już ciało, żyje w świecie gdzie każdy niszczy moje marzenie, naprawdę sądzisz że odebranie oczu zmusi mnie bym wydał wam imię swego jedynego prawdziwego przyjaciela? Komuś kto może chcieć go skrzywdzić… - jego usta jak zawsze ustawiły się w smutnym wyrazie. -
Nie posiadać oczu znaczy nie patrzeć na to co dzieje się dookoła. To może być równie dobrze błogosławieństwo. - dodał zupełnie nie przerażony groźbą.
Kobieta skrzywiła się. -
Prędzej czy później znajdę kogoś kto rozpozna twój dialekt, kwestia czy chcesz abym marnowała czas. - stwierdziła. -
A więc twój król jest wspaniały, ale jedna kobieta to dla niego groźba? - dopytała.
-
Twoja skóra jest niebieska...wiem kim jesteś. -zauważył. -
Zebrałabyś swych braci i siostry i zaatakowała mego króla, a to sprowadziłoby na niego smutek i szczęście jednocześnie. Jednak to nas wysłał by z wami walczyć, nie możemy kazać mu robić tego za nas. - odparł melancholijnym tonem. -
Zresztą nasza armia już się zbliża, jaka jest więc różnica w tym czy wiesz czy nie,skoro i tak zginiesz?
-
O, patrz, głowa mi grozi. Zaraz zacznę się bać o swoje życie. - kobieta zwyczajnie nie mogła pojąć absurdu sytuacji. -
Żaden Sidhe nie jest waszym wrogiem. RPA pewnie ma was w dupie, przynajmniej póki nie znajdziemy Tyraala, a kolekcjonerzy są tutaj po waszą magię, a nie wasze niedorozwinięte małpie łby. - Wyjaśniła wstając z łóżka. -
W sumie faktycznie wyglądacie podobnie do małp. - zaobserwowała, zabierając Zachód do szklanego pojemnika z dziwaczną, kolorową i bulgoczącą wodą. -
Coś ważnego do powiedzenia? - spytała. -
Nie wiem kiedy cię potem wyciągnę.
-
Czemu chcecie znaleźć Tyraala? -zapytał, zdradzając tym samym że wie o kogo kobiecie chodzi.
-
Żeby zegzaminował moich Membrańczyków. - wyjaśniła. -
I tak nie zrozumiesz, a jak wytłumaczę, to całość straci sens. - z spokojem zanurzyła głowę w dzbanie. -
Niestety ale taki jest urok RPA.
Ciecz żarła, paliła. Nie niszczyła jednak skóry. Ból i obrażenia jakie zadawał kwas pokrywały się z prędkością regeneracji bezimiennego. Sidhe musiała szybko odkryć potencjał. Ostatecznie starała się go natychmiast zatrzymać.