Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2015, 00:45   #124
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Exclamation The gun is mightier than the sword.

Reaktywacja sesji


Tak więc, agenci Officio Sabatorum oraz doborowi wojownicy plemienia Kago ruszyli do boju z wrogiem, który nie był o tyle znienawidzony, co irytujący. Należało się go pozbyć jak wrzoda - nim przerodziłby się w coś paskudniejszego.

Napastnicy podzielili się na cztery grupy. W centrum poszły dwie drużyny lekkiej piechoty Kago. Lewą flankę, rzekomo opustoszałą, infiltrowały kolejne dwie grupy - tym razem doświadczonych partyzantów. Na prawej flance jechał pospołu klin i młot uderzenia - drużyny jeźdźców szablowilków oraz obydwa transportery opancerzone Imperium. Czwartą grupę stanowili ciężkozbrojni grenadierzy, którzy przebijali się przez ruiny najdalej wysunięte na prawej flance. Daleko w tyle pozostawiono dobrze ukryty moździerz, obsługiwany przez Kaleba Delgado.

Pierwsze starcia były przewidywalne. W centrum wróg stawiał najtęższy opór - blisko czterdziestu buntowniczych tubylców dawało odpór swoim pobratymcom, powstrzymując ich przed zajęciem ziemi niczyjej między pasami ruin. Cichociemni na lewej flance natknęli się na tubylczych siepaczy czekających w zasadzce. Zaś jeźdźcy - tak biologicznych jak i mechanicznych potworów - dostali się pod ostrzał ludzi z 47 Zmechanizowanego, wspieranych przez byłych wojowników Kago. W ciągu kilku minut starcia te były w większości rozstrzygnięte - renegaci zmuszeni byli się wycofać głębiej w ruiny pod osłoną petard dymnych, ich tubylczy towarzysze zostali rozszarpani przez szablowilki i ich panów, a doborowi partyzanci wyrżnęli lwią część swoich oponentów. Jedynie w centrum walka była dosyć wyrównana.

Problemy zaczęły się, kiedy strzelcy w centrum zdwoili wysiłki, a renegaci zamknęli pułapkę na prawej flance.

Ostatecznie, pod celnym ostrzałem, lekcy zmuszeni byli się wycofać po poniesieniu 50% strat (sami jednak zadali jeszcze więcej swoim rywalom). Na prawej flance walka była jeszcze bardziej zażarta. Do walki dołączyli inni karabinierzy z 47, w tym drużyna zmechanizowanych wraz ze swym pojazdem - Testudo. Wspierali ich snajperzy - osobista kadra samego Bodaga Kayne'a. W toku strzelanin, eksplozji i rąbania, jeźdźcy ponieśli wysokie straty... ale dzięki wsparciu Chimery i Testudo Sabatorii, udało się przetrzebić i tą falę przeciwników oraz zniszczyć wraży pojazd. Tubylczy "Rough Riders" zdecydowali się ścigać uciekających żołnierzy i w większości ich dorwali, tracąc jednak coraz więcej bestii i ludzi.

A cóż robił w tym czasie Kaarel Cotant, drużynowy kombinator?

Kasrkin zdecydował się zinfiltrować tyły wrogich pozycji i sprawdzić, czy dałoby radę skorzystać z kanałów, aby dokonać małego sabotażu. Otóż nie dało. Zmarnował sporo czasu na próbę odnalezienia takiej ścieżki, która nie byłaby zawalona, zaminowana bądź w inny sposób zablokowana. Porzucił te próby i zdecydował się wesprzeć kamratów w zgoła inny sposób. Sposób, który znał. Sposób, który lubił. Sposób, który był morderczo efektywny.

Zinfiltrował ruiny wokół obozu, zlokalizował pozycje snajperów i rozpoczął rajd, próbując ich wyeliminować. Przyniosło to natychmiastowe efekty - wyborowi spostrzegli się, że Cadiańczyk się na nich zasadził, ale nie mogli spokojnie kontynuować snajpienia. Musieli stawić czoło szalonemu rębajle i asasynowi.

Wróg jednak nawet tego nie odczuł. Na prawą flankę rzucił wszystko, co miał - dwie Chimery w akompaniamencie doborowej piechoty. Jeźdźcy zostali zmasakrowani w ciągu sekund huraganowym ogniem z ciężkich bolterów. Grenadierzy próbowali się mierzyć ze zmechanizowanymi, ale nie dostawali im pola, nawet z masowym użyciem granatów. Sabatorii musieli im pomóc, toteż wylegli z pojazdów, zostawiając jedynie niezbędnych załogantów - strzelców i kierowców. W międzyczasie doszło też do starcia pojazdów.

Po kilku długich, głośnych, dramatycznych i krwawych minutach, oba wrogie pojazdy zamieniły się w płonące, eksplodujące, stopione kupy złomu. Gniazda ciężkiej broni zniszczono. Drużyny zmechanizowanych zostały wybite. Straty jednak sięgnęły zenitu - grenadierzy legli jak jeden mąż. Remi Petrol, snajper i zwiadowca z 405 Volgickiego, zginął, rozerwany rakietą Krak. Straszna śmierć. Testudo Sabatorii również został zniszczony za sprawą ciężkiego multilasera jednej z Chimer. Armagedońcy z załogi ledwo się uratowali, acz byli dotkliwie poparzeni.

W centrum i na lewej flance też dużo się działo. Partyzanci wsparli lekkich, biorąc buntowników z dwóch stron. Wreszcie, kurwie syny padły - zabierając lekkich ze sobą do grobu. Cichociemni ruszyli ku obozowi, ścigając pozostałych rebeliantów.

W międzyczasie, kiedy cały rejon grzmiał, huczał i wył od odgłosów wojny, Kaarel Cotant zmierzył się po kolei ze snajperami. Trafił na godnych przeciwników. Dopiero po kilkunastu minutach strzelanin, ciuciubabki, zasadzek, nożownictwa i pięściarstwa pokonał obydwu i trafił na samego Bodaga Kayne'a. Naczelny skurwysyn całego okręgu zmienił się. Rany, które odniósł na "Diogenesie" i tu, pośród ruin Kapitolu, zmusiły go do noszenia ograniczających opatrunków i maski. Nie miał też żadnej snajperskiej broni, do walki z Cotantem stając uzbrojonym w parę pistoletów bolterowych. Kaarel doznał wtedy olśnienia.

Snajperem, który tak śmiertelnie zagroził im podczas zwiadowczego wypadu kilka dni wcześniej, był właśnie on. Bodag Kayne. Żaden jego człowiek. To on został wtedy prawie zabity przez celny pocisk z autodziałka. To on stracił wtedy swój mistrzowski karabin wyborowy. To on zabił volgickiego snajpera i prawie zrobił to samo z Sabatorii. I to on przeżył, mimo wszystko. Już drugi raz. Twardy skurwiel.

Cotant miał zamiar domknąć temat. Tak się jednak nie stało. Po krótkiej strzelaninie, Kayne zwiał w ruiny i zastawił na Kaarela udaną zasadzkę, podczas której dosłownie zgromił go seriami boltów. Kaarel Cotant został pokonany i leżał w kałuży własnej krwi, jego pancerz i ciało strzaskane... Kayne nie omieszkał w tej sytuacji go oszpecić. Nie ośmielił się podejść do nieprzewidywalnego rzeźnika. Wystrzelił pocisk, który eksplodował blisko twarzy szturmowca. Odłamki i temperatura zrobiły swoje, dewastując maskę hełmu i zadając paskudne rany na połowę twarzy. Następnie... odszedł. Zostawił go, aby ten się wykrwawił.

Nie docenił go. Kaarel Cotant przeżył. Ledwo, ale przeżył. Żądza zemsty, obezwładniający gniew i najczarniejsza nienawiść potrafiły zdziałać cuda. Ten człowiek jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Nie, dopóki taki skurwysyn jak Kayne żył i śmiał się w twarz Bogu-Imperatorowi, Imperium, drużynie Turbodiesla... jemu.

Wtenczas jednak, ku obozowi zbliżali się inni Sabatorii. Nie zajęli go. Po rozgromieniu resztek renegatów, których Kayne próbował ogarnąć, ów śmieć zaczął spieprzać. Nie zdołał. Dostał paroma pociskami i wpadł zmasakrowany między ruiny. Przygotował jednak pewną niespodziankę. W całym obozie wybuchały podstawione ładunki, które zamieniły kompleks w piekło. Żołnierze Imperatora zgrzytali zębami, ale odpuścili. Ocalenie żadnych łupów czy danych wywiadowczych nie było warte ich śmierci.

Partyzanci tymczasem natknęli się na ostatnich buntowników... którzy byli zajęci czym innym. Trzecią stroną konfliktu.

Zmutowani, szaleni, żądni krwi niewolnicy Rujnujących Mocy zawitali na Kapitolu.

Następne kilkanaście minut Kago i Sabatorii spędzili na eliminacji resztek buntowników i odpieraniu samobójczych szarż band mutantów i kultystów Chaosu. Dopiero kiedy wystrzelali i wycięli ich do końca, mogli odetchnąć z ulgą.

To było poważne zwycięstwo. 47th Mechanized Imperial przestał istnieć. Odparli niespodziewany atak fanatyków Mrocznych Potęg. Straty były jednak horrendalne. Wszyscy Sabatorii byli ciężko ranni. Petrol nie żył. Testudo właśnie się dopalało. Z elity Kago zostało tylko dwunastu cichociemnych. Wróg zdołał wysadzić w powietrze swój obóz.

Przez następne kilka godzin, na wszystkich odcinkach nowego frontu Kago odpierali szaleńcze szturmy wariatów od róży wiatrów i plądrowali pole bitwy. Kiedy sytuacja ucichła, wycofali się na swoje ziemie.

Nie odnaleziono ciała Bodaga Kayne'a - tylko ślad krwi urywający się przy korycie dawnej rzeki oraz resztki jego broni i ekwipunku...


Następnego dnia, zwiadowcy przynieśli sporo informacji. Sprawdziły się najczarniejsze obawy dowództwa, kiedy organizowano całą tą operację.

Chaos wysłał spory kontyngent "zwiadowców" w rejon Kapitolu. Ich cel był jasny - zająć miasto i wyciąć opozycję.

Dzięki krótkotrwałej poprawie pogody i zszabrowaniu paru fantów z wraków renegackich wozów, TK Azul był w stanie solidnie wzmocnić voxstację i połączyć się ze sztabem. Po złożeniu pełnego raportu sytuacyjnego, dostali raport zwrotny.

Chaos przypuścił generalny szturm lądowy, wspierany przez lotnictwo i potężne a plugawe moce czarnoksięskie, na całej linii frontu kilka dni temu. Mimo, iż ofensywa powoli zaczynała grzęznąć w obliczu imperialnych rezerw, to sytuacja nadal była, delikatnie mówiąc, gówniana. Straty, szczególnie w pierwszych dniach natarcia, były astronomiczne. Pośród Imperialistów panował burdel. Kontrataki spełzły na niczym. Bombardowanie orbitalne było nieskuteczne z powodu cholernych czarnoksiężników wroga, którzy sprowadzali wrogie pociski na manowce albo osłaniali armie potężnymi tarczami energii.

Imperium zmuszone było posłać na rzeź praktycznie wszystko, co miało na planecie i orbicie - nawet plemiennych i Adeptus Arbites. Wzywano już posiłki spoza systemu.

Groźba zajęcia Kapitolu przez siły Arcywroga była mordercza. Była to ziemia niczyja, oddalona od frontu... na niekorzyść Imperium, według upozycjonowania. Zajęcie i umocnienie takiej twierdzy dawało Chaosytom czysty strzał na otwarcie nowego frontu i uderzenie na zaplecze imperialnych pozycji. To było niedopuszczalne.

Sztab nakazał Sabatorii wykorzystanie wszelkich dostępnych środków (w tym Kago) do sabotowania chaotycznej operacji. W międzyczasie, mieli dokończyć pierwotne zadanie - odnaleźć dyplomatów. Wsparcia nie przewidziano. Każda para rąk, każdy wóz i każdy karabin były teraz na wagę złota i wysyłano je na front.

Kago opowiedzieli się definitywnie po stronie Imperium i znienawidzili wyznawców Chaosu - szczególnie po tym, jak zobaczyli, co owi wszarze robili z pojmanymi, rannymi i poległymi wszystkich stron. Wysłano dalekosiężnych zwiadowców i obserwatorów. Nie wykryto jeszcze głównych sił Arcywroga. To oznaczało, że były jeszcze daleko - kilka bądź nawet kilkanaście dni drogi od Kapitolu. Sabatorii mieli czas, aby się rozprawić z awangardą i znaleźć dyplomatów.

Ale co dalej? Jak odeprzeć armię w garstkę komandosów, przetrzebione plemię prymitywów i jeden BWP? Bez wsparcia, nawet z powietrza czy z orbity. Bez szansy na wsparcie w późniejszym terminie.

Tak czy inaczej, trzeba było działać. Część rozkazów była realna do osiągnięcia w krótkim czasie. Sabatorii wiedzieli co robić.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline