Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2015, 16:21   #31
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Mój drogi przyjacielu, tej rady wysłuchaj
Żony ne szukaj...
Po prostu ruchaj


Haiku Strife'a nr.69


Zgredzik dawał radę. Strife przystanął przed nim po czym klapnął krzyżując nogi by wysłuchać reszty piosenki. Kiwał głową do rytmu gdy zaczął odkorkowywać “szampana”. Dżentelmena o ciemnej karnacji ignorował na tą chwilę, ale był w pełni świadom po co tutaj przylazł. Najwyżej odstrzeli mu jaja gdy spróbuje zrobić coś zabawnego.
Osobnik o skórze ciemniejszej niż przeciętna, jednak nie kwapił się do rozbojów przy tak bez pośrednich świadkach. Zwrócił on więc swoje kroki w stronę Strifa, tak by stanąć obok niego, niby tez słuchając występu brodacza. - A tobie się nigdzie nie spieszy? - mruknął, poruszając delikatnie muskułami, zapewne próbując być groźnym,
- Nie… twoja matka jeszcze się szykuję. Mam jesio czas. - łowca demonów spokojnie siedział patrząc na olbrzyma z dołu.
Ten chwile patrzył na niego z góry, zapewne próbując przeanalizować słowa. Gdy dotarło do niego o co chodzi, skrzywił się rozgniewany. Przeżył w ustach jakies przekleństwo, jednak zamiast niego spomiędzy warg wyleciała gęsta ślina, która trafiła w czubek głowy Strifego. - Coś mówiłeś maluszku? -warknął, napinając swe muskuły groźnie.
Zamaskowany młodzian podniósł się gwałtownie i stanął na wprost wielkoluda, patrzył na niego z dołu i powiedział.
- Ostatnia szansa byś stąd w podskokach wypierda*ał. Inaczej, po seksie, kolacji z twoją matką porozmawiamy o twoich manierach. - Strife był zbyt głupi by bać się jakiegoś niewiele mądrzejszego(lub mniej) osiłka. Postąpił krok w przód naruszając prywatną przestrzeń jegomościa zaciskając pięści. Już się bał że ten dzień będzie równie nudny co większość.
Mężczyzna warknął jakieś przekleństwo, chcąc uderzyć Strifa w łepetynę. Ten jednak byl przygotowany na akt agresji, gdy tylko dostrzegł drgnięcie ramienia, wyskoczył w górę jak na trampolinie. Jego bucior przywalił w szczękę murzyna, kiedy zamaskowany małym saltem wylądował na ziemi w bezpiecznej odległości od przeciwnika. Ten zatoczył się, ale nie spuszczał wzroku z łowcy demonów.
- Już nie żyjesz skurwy*ynu. -warknął.
- OOOOOHHHHH KTOŚ TO WIDZIOŁ!? - Zaczął skakać w miejscu jakby zaliczył właśnie wsada do kosza w mistrzostwach świata czy czegoś tam. Jednak jego tymczasowy problem nadal stał na nogach. - Niech ktoś to nagrywa lepiej. - Strzelił karkiem i uniósł pięści idąc w stronę dryblasa. - A Dziadek niech zapie*doli theme Vergila z DMC 3. Akurat do spuszczania wpierdoluf-f-f-f.. - Ostatnie słowo zaciął dziwacznie i to bez konkretnego powodu.
Dziadek jednak zszokowany sceną przestał grac przyglądając sie poczynania Strifa. Jego przeciwnik wyprostował się, chwytając się pod boki i prychając. - Zmarnowałeś ostatnią szansę by zabrać stąd swoja zasrana dupę. -zaśmiał się, po czym po napięciu muskułów widać było, że się skupia. - Posmakuj tego! - ryknął gdy nagle jego sutki błysnęły oślepiającym blaskiem. Strife nie zdążył zasłonić oczu czy chociaż ich przymknąć, świat nagle zalała biel.
- BOGU MOJE OCZY JUŻ NIGDY NIE ZAGRAM NA SKRZYPCACH!! - Wrzasnął łąpiąc się za gały. Widząc… a raczej nie widząc że typ nie walczy jak mężczyzna Strife postanowił zrobić to samo. W jego prawicy pojawił sie jeden z serafinów, po czym otworzył ogień w miejsce gdzie ostatnio wizał olbrzyma. Broń była ustawiona na “magnumy”.
Pociski przelatywały przez powietrze, zasypując ulicę hukiem wystrzałów. Strzelanie na ślepo miało tą wadę, iż trudno było stwierdzić, czy się trafiło. Gdy machało się mieczem z zamkniętymi oczyma, przynajmniej czuło się, czy metal w coś uderzył. Strife poczuł jednak po chwili coś innego. Potężne muskularne ramiona, który objęły go od tyłu, przyciskając jego własne ręce boleśnie do tłowia, a nogi odrywając od ziemi. Widział już lekko rozmazany świat dookoła siebie. A w szczególności łapska murzyna, który dostał się za jego plecy i pochwycił w niedźwiedzi uścisk.
- Ciekawe czy te twoje zabawki będą drogie! - zarechotał, ściskając zamaskowanego mocniej między muskułami, jak gdyby chciał go połamać niczym zapałkę.
- W lombardzie… wołali 200 kredytów. - Wycedził ledwo, celując powoli w stopę olbrzyma.
- I tak je w czipsach znalazłem. - Pociągnął za spust, rechocząc cicho.
Pocisk uderzył w stopę wroga, rozrywając skórę i tkanki, gruchocząc przy tym kości. Ten ryknął z bólu wypuszczając Strifego, który odczuwał niezwykły ból w żebrach. Zamaskowany dostrzegł, zaczerwienione ślady, niczym otarcia na torsie wroga, jak gdyby wcześniej wystrzelone pociski odbiły się od niego.
- Zapomniałem o ćwiczeniu stóp… -jęknął mężczyzna, musząc oprzeć się barkiem o budynek by nie upaść, bowiem nie mógł stać na przestrzelonej stopie.
- Ostrzegałem o ostatniej szansie… Ale dam ci jeszcze jedną. Musisz tylko paść na kolana i powiedzieć “Kyaaa Strife-sama jest taki zajebisty!” I zaszczekać. Inaczej przestrzele ci jaja. - Przekrzywił odrobinę głowę w bok celując w wyżej wymienione miejsce. - Liczę do dziesięciu. Jeden… dziewięć… -
- Młodzieńcze zostaw go...dostał nauczkę! - krzyknął dziadek który otrząsnął się w końcu z szokującego widoku jakim była ta scena. - Dziękuje ci za pomoc, ale tylko niepotrzebnie narobisz sobie problemów jeżeli coś zrobisz.
Strife spojrzał to na dziadka, to na oprycha. Pokręcił głową, a jego broń rozpłynęła się w powietrzu.
- Masz szczęście lamusie… wyku*wiaj stont-t-t-t. - Burknął do murzyna po czym podniósł szampana, odchylił maskę tak by mieć ją na głowie i wziął łyka. - Wie zgredzik że on dalej bedzie to robił? Polował na słabszych i kroił ich z hajsów. Wku*wia mnie coś takiego. - Zbliżył się do dziadygi. - Szampana? Znaczy tylko z nazwy to jest szampan.. syf jakich mało. - Wzruszył ramionami i napelnił jeden z plastikowych kubeczków, następnie podał go starszej osobie.
- Wiem synku, wiem, ale takie czasy. Młodzi muszą schodzić na złą drogę. -stwierdził odbierając kubeczek, gdy murzyn kuśtykając oddalał się pospiesznie. Pociągnął z niego, wyraźnie przyzwyczajony do takich trunków, po czym ocierając krople z brody rzekł. - Ale bardzo dziękuje, że mi pomogłeś. Co prawda, nie mam jak zapłacić, ale mogę ci dotrzymać towarzystwa. -zasugerował, powoli zbierając swój sprzęt grający.
- Nie oczekuje zapłaty od kogoś kto nie ma hajsów… To by było równie skurwielskie co ten pedał próbował zrobić dziadziowi. - Zamaskowany łowca demonów przeciagnął się. - Ale jak jest z kim to nawet najgorsze sikacze dobrze smakują eh? - Klepnął dziadka w plecy. - Ma dziadzio jakąś metę by spokojnie usiąść? - Dopytał dolewając do kubeczka “szampana”. W sumie to był szczęśliwy że udało mu się zrobić coś dobrego tak małym kosztem. Jak to zwykł nazywać “win-win” sytuacja.
- Mieszkam niedaleko, jeżeli zadowala cie mała kuchnia i smród kociej kuwety. -stwierdził po chwili namysłu, biorąc kolejny łyk “szampana”.
- Bije na głowę smród nie pranych gaci w małej przyczepie. Bwahwhaha! - Zarechotał jak jego ulubiony jungler. - Prowadź dziadziu. -

~*~

Dwójka mężczyzn wspięła się po schodach w jednej ze starych kamienic. Brodacz nacisnął na klamkę (wcześniej otwierając drzwi) i pozwolił by stęchłe powietrze z wnętrza mieszkania wymieszało się z tym trochę świeższym. Jak można było się spodziewać, nie żył on w luksusach.



Było to brudne lokum, gdzie grzyby i pleśń zadomowiły się na dobre, okupując głównie górne rejony sufitu. Brudne naczynia w zlewie, oraz kurz i niemiły zapach kocich odchodów wskazywał na zdecydowany brak kobiecej ręki.
- Witaj w mym królestwie! -zaśmiał się zapraszając Strifiego gestem ręki. - Siadaj w kuchni i czuj się jak u siebie, nakarmię koty i przyniosę jakieś w miarę czyste kubki. -stwierdził, gdy z wnętrza kwatery dobiegły liczne dźwięki czworonogów domagających się żywności.
Nie było aż tak źle. Widywał już gorsze speluny w których nawet zdarzało mu się sypiać.
Usiadł na krześle, ściagając z głowy kaptur i maskę z twarzy, splótł palce za głową i kiwając się na krześle oczekiwał powrotu dziadka. Od niechcenia wyciągnął telefon nie przestając się kiwać i napisał do Liny.

Cytat:
Te dzisiaj się spoxnie troszkie A ty sie przygotuj, na dobre wieści
i scionganie majtek, bo mam zamiar wylizać ci patelnie #StrifeBadass#Smokeweedevryday#THUGLIFE

Po głupim śmiechu wcisnął ostatni przycisk który wysłał wiadomość do współlokatorki.
- Dziadzio długo jest na tym piętrze? - Zapytał wzrokiem szukając staruszka.
Staruszek wydobywał z szafki puszki z żarciem dla kotów. Przy jego nogach kręciła się już trójka futrzaków, grubych i zapewne leniwych - jak to koty. Kiedy otworzył pojemniki nieprzyjemny zapach dołączył do tych które już w powietrzu się zadomowiły.
- Prawie całe życie. -stwierdził, wrzucając mięsną papkę do wspólnej miski zwierzaków. - Ja nie z tych co wspinają się na szczyt. -dodał, wyjaśniająco, odkręcając kran by opłukać ręce z resztek żarcia.
- Taka chu*nia? W sumie ja też nie planowałem. Nawet nie wiem co powiedzieć temu czemuś na szczycie. - Przeciągnął się, po czym postawił butelkę na stole i wlał jej niskiej jakości zawartość do kubeczków. - Niech dziadek nie szuka kubków, te jeszcze działają. - Zaproponował.
Dziadke kiwnął głową, po czym poszperał chwile w szafce i wrócił do stolika. Po kilku łykach, ustawił na blacie to co wyciągnął zza puszek po kocim żarciu.
- Nie wiem co to… ale wygląda na cenne. Może chciałbyś za pomoc? Znalazłem wieczorem na ulicy… -wyjaśnił, zerkając na sześcian który ustawił przed Strifem.



Był to przedmiot o nieregularnej powierzchni. Zdawało się, że składają się na niego znacznie mniejsze kosteczki, każda ustawiona trochę w inny sposób, przez co czarna skrzynka, była pełna wgłębień i wypustków. Gładko wypolerowana powierzchnia, zdawała nie imać się brudu mieszkania.
Strife przekrzywił głowę to w lewo to w prawo. Wniosek nasunął mu się jeden. To musiała być kostka Roosvelta czy innego znanego pana na “R”. Wziął przedmiot w dłoń i zaczął oglądać go z każdej strony, potrząsać przy uchu, a nawet wąchać.
- Dzięki dziadzio będę się tym bawił! - Rzucił radośnie klepiąc pojedynczo starca w ramię.
- Do lombardu tego nie oddam bo to prezent… nie ładnie by było. Bwahahwha! - Zakończył zdanie rechocząc charakterystycznie, po czym wlał resztki szampana do obu kubków.
Staruszek uśmiechnął się, dopijając zawartość kubka, i wypuścił głośno powietrze, przesycone siarką zawartą w alkoholu. - Hymm… a powiedz mi młody, co tak właściwie robisz w życiu? -zagadnął, lekko opierając się o stół.
- Zyje kazdym dniem jakby to miał byc mój ostatni, a jeśli moge komuś w czymś pomóc to tym lepiej. - Wzruszył ramionami, po czym także dopił “sikacza”. - No i szukam kogoś. - Dodał już ciszej, przez chwile zamierając w zadumie.
- Każdy kogoś szuka synku. -staruszek pokiwał głową. - Znałem kiedyś takich gości, których ubierali się podobnie do Ciebie. Ale oni raczej nie byli pomocni, bardziej ten typ jak osiłek któremu spuściłeś manto. - westchnął. - No nic… nie będę Cie chyba zatrzymywał. Jeszcze raz dziękuje za pomoc. - stwierdził, powoli odsuwając krzesło od stołu. - Zapewne masz sporo zajęć.
- Tjaa… Wielu typa chce być mną, ale jest tylko jeden Strife. Samiec Alfa i obrońca uciśnionych! - uderzył się pięścią w klatkę piersiową, dając znak że wie co mówi. - Dobra dziadek, ja się zwijam. Aha trzymiej to. - Na stole położył swoją wizytówkę. - Jak będziesz miał problem który da się zastrzelić wal do mnie, ale też poleć mnie innym. - Pokręcił pouczająco palcem. Nie zwlekając dłużej schował swoją nową zabawkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, samemu kierując się do wyjścia.
- Bądź zdrów dziadziu! - Zasalutował, następnie opuścił mieszkanie.
Czas było wracać do domu, powiedzieć Linie osobiście o jego dzisiejszych przygodach no i zgarniętej posady detektywa.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline