Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2015, 00:53   #320
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Troje poranionych w nocnej potyczce towarzyszy wolno ruszyło ku wiosce, cały czas mając baczenie na miejsce, w którym zniknęli mutanci. Po przekroczeniu strumyka znaleźli się we wsi. Powitał ich jazgot kilku psów, które niczym strzały wyleciały z obejść. Zaraz za szczekającą zwierzyną pojawiły się zaciekawione głowy mieszkańców. Pierwsza zapytana o zielarza lub znachora osoba – kilkuletni, ryży chłopak – uciekł z wrzaskiem, który zaalarmował jego rodzica. Wielki niczym niedźwiedź mężczyzna wychynął z chaty i opiekuńczym gestem zagarnął potomka za siebie. W muskularnym łapsku dzierżył sękaty drąg, jakby stworzony do rozłupywania czaszek. Chwilę trwało nim wyjaśnili wielkoludowi, że nie chcą porwać mu syna a szukają znachora. Wieśniak skierował ich do jednego z stojących z tyłu domów, do Edhildy.

Niewielki domek mógłby zostać uznany za opuszczony, gdyby nie unosząca się z przekrzywionego komina smuga dymu. Płot już dawno przegnił i rozpadł się. Po psie zostały resztki budy i pordzewiały kawałek łańcucha. Ogródek zarósł chwastami na wysokość dorosłego mężczyzny. Zapadnięty dach i podparte kołkami ściany aż prosiły się o jakikolwiek remont.

- Wejść – zabrzmiało ze środka, a głos przypominał krakanie chorej na zapalenie krtani, zachrypniętej wrony. Wnętrze, ciemne i zadymione śmierdziało stęchlizną. Wszędzie pełno było kurzu i pajęczyn. Obok nóg Oswalda przemknęły dwa wielkie szczury. Właścicielka ruiny siedziała w kącie, w bujanym fotelu. Odziana w łachmany w bliżej nieokreślonym kolorze, na których łata naszyta była na łatę, miała co najmniej sto lat. Była siwiuteńka i pomarszczona niczym suszona śliwka. Jedno z jej oczu pokrywało bielmo, drugie błyszczało w świetle paleniska niezdrowym blaskiem. Wizerunku wiedźmy dopełniał długi nos z obowiązkową brodawką.

- To będzie was kosztowało, cukiereczki – wychrypiała, wykazując się niebywałą przenikliwością i zaśmiała się, odsłaniając jednego, czarnego i przegniłego zęba. – Fanty na stół – wskazała pokrzywionym przez artretyzm paluchem blat zawalonego glinianymi naczyniami stołu. Spomiędzy nich wystawała głowa wyliniałego, starego kocura, który dystyngowanie podniósł się i zeskoczył na ziemię, niemal rozpłaszczając się na podłodze, gdy źle ocenił wysokość.


- Bardzo mnie cieszy wasza wola współpracy – odpowiedział hrabia i zabrzmiało to bardzo złowieszczo. Bezwiednie potarł zranioną dłoń, ziewnął i zaczął wyjaśniać. – Cztery dni minęły od kradzieży. Złodziei było dwóch, tak donieśli mi moi poddani. Jeden starszy, nie więcej niż pięćdziesiąt lat miał, siwowłosy i siwobrody. Drugi, jego pomocnik chyba, syn może. Około dwudziestu wiosen przeżył, blondyn, po akcencie można by sądzić, że z zachodniego Nordlandu. Zjawili się wieczorem, nie wiadomo skąd nadeszli. O nocleg prosili, więc bogobojni mieszkańcy Ludenhoffu ich przyjęli. Nocą dżdżystą i mglistą do dworu się włamali, kiedy służba mocno spała. W piwnicy do skrzyni się dostali i zabrali dwie sakwy z pieniędzmi. Oceniam, że było w nich koło stu złotych koron. Ukradli też kilka złotych i srebrnych bransolet, dwie srebrne patery, złocony, wysadzany topazami kielich i to, na czym najbardziej mi zależy – diadem mej pra-pra-babki. To prosta, acz kunsztowna opaska ze złota, grawerowana w zawiłe, geometryczne wzory. Zdobią ja dwa kamienie. Nad lewą skronią zielony szmaragd, a nad prawą czerwony rubin.

- Rankiem złodzieje odeszli, dziękując za gościnę i płacąc za nią moim złotem – twarz hrabiego przyozdobił grymas. – Kierowali się na północ, ku wybrzeżu.
 
xeper jest offline