Z trudem, nie da się ukryć, Oswald dowlókł się do wioski.
Gdyby tak z boku patrzeć, to ich pokiereszowana grupka wyglądała dość śmiesznie - jak tak się wlekli, a jeden podtrzymywał drugiego, choć sam się ledwo na nogach trzymał.
A gdyby, nie dajcie bogowie, psy się na nich rzuciły, to byle kundle by ich zeżarły. Na szczęście darowały sobie tę przyjemność...
Zielarka wyglądała niczym wiedźma z ponurych bajek, które dla ich małoletnich bohaterów kończą się wizytą w kotle. Oswald zdecydowanie wolałby zwykłego zielarza, ale - jak powiadają - na bezrybiu... Może i coś umiała, skoro do tej pory chłopi jej nie zatłukli. A gdyby miała go wyleczyć, to był w stanie darować jej i paskudny wygląd, i chęć podzielenia się z nim zawartością jego własnej sakiewki. Z drugiej strony... i tak zbyt wiele w niej nie miał.
Po chwili na stole wiedźmy znalazł się dobytek Oswalda. |