Wątek: Brudy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2015, 14:36   #29
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Warszawa
Noc z niedzieli na poniedziałek i poranek


Wojtuś odłożył znalezioną kopertę na biurko w swoim pokoju, czując wewnętrzną blokadę przed otwieraniem jej i zobaczeniem co jest w środku. Niespokojny położył się spać by rano odebrać telefon od Kamińskiego, który poinformował go, że musi się dziś zjawić na komisariacie by zidentyfikować ciało matki.
Ojca wciąż szukali.
Tomek odpowiedź na smsa dostał dopiero rano. Gabryś zapraszał go po kasę i jeśli chce następną dostawę. Śliwa poinformował go, że w jego mieszkaniu w wersalce włożył wszystko co ma do rozdania. Rano przez jego nową kanciapę przewinęła się spora grupka takich dilerów, do jakich do niedawna sam się zaliczał. Zostawili u niego mnóstwo pieniędzy i niewiele towaru, z częścią tego pierwszego pożegnał się gdy Śliwa wpadł w południu po działkę, ale i tak został z jak do tej pory największą sumą pieniędzy jaką w życiu widział, a towaru do opchnięcia jeszcze zostało.
Joanna zaś obudziła się w domu Tymona, ojca znalazła na parterze, śpiącego na kanapie naprzeciwko telewizora, na stoliku rozrzucił swoje rzeczy, kluczyki, portfel, telefony i przykrył się lekkim kocykiem.
Dziewiąta rano, policja obiecała wpaść rano na pokojowe przeszukanie. Liczyli na współpracę, która mogła zostać wystawiona na ciężką próbę, gdy w pokoju, w którym znalazła Tymona, Joanna dostrzegła nagle małą torebeczkę z żółtymi, okrągłymi plastrami, której wcześniej z pewnością tam nie było.


Słońce z rana wydawało się być łagodne i ku uciesze zmarnowanej w poniedziałkowy poranek ludności, nadawało nieco pogodnego nastroju, który skutecznie psuło patrzenie przez okno w trakcie pracy. Jednak trzeba było się dobrze, optymistycznie nastawiać na trudy dnia. Inaczej nie dało się przeżyć w takim brudnym, śmierdzącym miasto, ostatnio tak ciężko przypalanym przez bezlitosne siły natury.
Siedzący w biurowcach rycerze w garniturach i damy w spódniczkach wzdychali ciężko od samego rana, czując gorąc nie tylko zza okien, ale i z pobliskich rozgrzanych komputerów, który nieskutecznie był chłodzony przez klimatyzację, na której ktoś ewidentnie dużo oszczędzał, przykręcając kurek.
Policjanci postawieni w wielu komisariatach w stan podwyższonej gotowości, pocili się ciężko pod umundurowaniem, czekając na koniec swojej nocnej zmiany i zjazd do upragnionej bazy. Nikomu nie chciało się robić, wspomnienia grillowego weekendu, zimnego piwa i przyjemnej wody w jeziorku nad domkiem letniskowym, było jeszcze zbyt świeże, a piątkowe popołudnie zdecydowanie zbyt odległe. Tortury psychiczne skutecznie oddziaływały na efektowność pracy, która szła równie prędko jak pierwszy lepszy menel po nieprzespanej nocy.

- Dawaj podnosimy - mruknął Tomek do partnera, wskazując na leżącego na nadwiślańskiej ławce żula. Drugi policjant westchnął ciężko patrząc na grubego, brodatego i niewiarygodnie brudnego bydlaka. Podnoszenie ponad stukilowych żuli ubranych w kurtki i szaliki w najbardziej upalne lato od lat, daleko odbiegało od jego marzeń wyniesionych ze szkoły policyjnej. Już lepiej było użerać się z nimi w zimę, gdy trzeba było ich wozić do szpitala czy na komisariat, pamiętając oczywiście o tym, by zabrać ze sobą ich drogocenne torby z puszeczkami, ubrankami i butami na zmianę.
- No kolego... do góry - Krzysiek zachęcał menela, chwytając go pod pachę, która przemokła nawet przez koszulkę, sweter i kurtkę, którą "kolega" miał na sobie. - Raz... dwa... trzy - stęknął synchronizując ruch z Tomkiem. Udało się im podnieść klienta do góry, chociaż ten stęknął przy tym ciężko, ale doceniając pomoc odszukał nogami grunt, dalej jednak musieli go podtrzymywać, bo górna część ciała leciała do przodu. Poczuł też jak coś innego leci w nim do góry.
- Oż kur... - Tomek odsunął szybko nogę, uciekając od jasnoróżowej fali wyrzuconej z siebie przez bezdomnego, który splunął parę razy i charczał, narażając cierpliwość służbistów na poważną próbę.
W końcu z uśmiechem podniósł lekko głowę, ale nie resztę korpusu i spojrzał na wodę, błyszczącą się ładnie w wschodzącym słońcu mimo swego nie za czystego składu.


- Co... co tam tam to jest? - wycharczał swoim ciężkim, skacowanym głosem.
- Co ty gadasz szefie? - spytał Tomek wytężając wzrok i kierując go tam gdzie menel.
- Oż ty w pizde... - mruknął Krzysiek wypuszczając żula z rąk, co potężnie nim zachwiało. Rzucił się w stronę wody by wyciągnąć z niej trupa.
Żeby to był pierwszy raz...

***

Polska

Stara wiejska, polska chata umiejscowiona gdzieś głęboko w lesie, na jasnej polanie, w każde południe rozgrzanej od słońca niczym pustynia, grzmiała od hałasów, których nikt oprócz tych w środku nie mógł usłyszeć. Dopiero właśnie gwiazda Układu Słonecznego powstrzymała na chwilę odgłos piły mechanicznej i miarowny, agresywny stukot i pobrzękiwanie łańcuchów.
Z dwupiętrowej, rozpadającej się chaty z drewna obłożonego papą przykręconej ciężkimi, wielkimi, zardzewiałymi śrubami wyszedł łysy, niski i wesoły staruszek, w ciemnym, gumowym fartuchu mokrym od krwi. Podniósł do góry plastikową osłonę ze swojej papirusowej twarzy i spojrzał na przepiękną panoramę zarośniętej polany otoczonej nieskażonym lasem, w blasku młodego słońca. Przypatrywał się cicho i napawał świeżym powietrzem. W końcu odłożył piłę mechaniczną i zawołał w stronę blaszanej dobudówki z boku chaty, z której wciąż dobywały się okropne odgłosy, przywodzące na myśl masarnię, czy jak najbardziej niehumanitarną rzeźnię.
- Słońce! - zawołał zadziwiająco głośno i wyraźnie, swoim starczym, ale wciąż silnym głosem. - Chodź tu!

Odgłosy ucichły, a staruszek z uśmiechem patrzył w stronę blaszanych drzwi, wyczekując cierpliwie. W końcu z ciężkim zgrzytem wrota otwarł się i wyszedł z nich przystojny, młody blondyn, idealny przykład aryjczyka według Hitlera i mężczyzna zbudowany na wzór greckich półbogów.
Ubrany w porwane, brudne od ziemi i krwi jeansy i zniszczoną do niedawna elegancką, czarną koszulę podszedł do staruszka nie przemywając krwi z twarzy.

- Tak tato? - spytał unosząc pytająco brwi. Staruszek odwrócił się do niego i podniósł wskazujący palec do jego ust. Trzymał go tak chwilę aż w końcu przesunął nim po wargach młodzieńca, zmywając z nich krew. Powoli zabrał palec i wskazał nim miejsce zza którego wychodziło słońce, tworząc z krajobrazu istne arcydzieło na miarę największych artystów. Gdy młodzieniec zwrócił uwagę na zadziwiająco prostą, ale przy tym oszołamiająco piękną panoramę, staruszek powoli włożył palec do ust i oblizał go ze smakiem z krwi, wysuwając swój wężowy, lekki i suchy język.
- To będzie piękny dzień... - mruknął cicho mlaskając z nieposkromionym głodem.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline