Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2015, 22:21   #15
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Futenberg
12 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny


Gdy “Złoty Róg” opustoszał, Temnes D’arte wyszedł zza kontuaru i ruszył w stronę bocznego stołu, ukrytego przed oczyma postronnych solidnym przepierzeniem. Siedzący tam Gard Whiplash podniósł na niego pytające spojrzenie. Pólelf postawił na stole garniec z piwem i siadł naprzeciw właściciela Gildii.
- Sam nie wiem… - rzekł na niezadane pytanie. - Zapoznali się dość gładko… - zamyślił się przez chwilę. - Na prawdę nie zapytali nawet dokąd i z kim idą?
- Nie.
- Są przyjezdni. Nie pytali o potwory, o zasoby Gildii?
- Nie.
- Nie chcieli zaliczki?
- Nie.

- Myślisz, że pożyją długo?
- Nie.

D’arte
pokręcił głową i nalał przyjacielowi pełny kufel. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek umieszczony nad drzwiami wejściowymi i półelf ruszył by obsłużyć kolejnego klienta. Miał nadzieję, że nowi najemnicy będą mieli więcej szczęścia niż mają rozumu, bo będzie im potrzebne.


Tymczasem Whiplash siedział zatopiony we własnych myślach. Drużyna zaiste była osobliwa, choć nie takie widział w swoim długim, najemniczym życiu. Niektórzy byli zupełnie przeciętni. Ot, choćby Marv Hund czy Shavri Traffo. Choć ponoć mogli przydać się przy naprawie ekwipunku; to jednak wolał nadzorować sam. Deithwen i Gaspar wyglądali na takich, których z lasy wyciągnął miejski blichtr, choć wydawało mu się, że kojarzy nazwisko Karlovica z którymś z urzędników miejskich. Niemniej jednak ich znajomość Wilczego Lasu mogła być nie do przeceniania w tym konkretnym zleceniu. Sinara wyglądała na miejską znajdę; przyjął ją jedynie jako dopełnienie liczbowe drużyny. Reszta jednak… Whiplash zachmurzył się.

Kain Oussndar był synem jakiegoś kupca z Browntown, robiącego interesy w Futenberg. Gard znał ten typ - niespodziewanie zbiedniały paniczyk na gwałt szukający zarobku. Sytuacji nie poprawiał fakt, że chłopak był magiem bez licencji. Co prawda czarodziej w drużynie był na wagę złota (często dosłownie), jednak naczelnik nie chciał mieć problemów z Gildią Magów. Nie lubił politycznych przepychanek. Na szczęście Medaliony miały teraz inne sprawy na głowie. Może chłopaka ubiją w lesie i problem rozwiąże się sam. A jeśli nie… cóż, miał czas by pomyśleć nad odpowiednim rozwiązaniem.

Z Zoją Ledo nie miał takiego problemu. Wiedział, że podesłała ją Ethel - zresztą dziewczyna nie kryła się z tym wcale. Już od lat prowadzili ze starą ilmarytką zabawę w podchody i Gard bardzo cenił sobię tę grę. A gdy Ethel była młodsza… Mężczyzna uśmiechnął się do swoich wspomnień.

Widok Franki nieco zaskoczył Whiplasha. Dziewczyna była uparta; nie spodziewał się, że wykręci taki numer. Z tego co się dowiedział była tu wysłana przez świątynię w Darrow. Pokręcił głową. Cóż, oficjalnie on nic nie wiedział i niczego z nią nie podpisywał. Nadal miał też w dokumentach kontrakt Blackwooda…

Evan był największym oczekiwaniem - i zaskoczeniem - ten drużyny. Gard od lat czekał aż wychowanek fechmistrza zdecyduje się dołączyć do Gildii, ale najwyraźniej stary Roy MacDugall krótko go trzymał i dopiero jego śmierć zmotywowała młodzieńca do działania. Evan był cennym nabytkiem; szef Gildii liczył na to, że stary przekazał Evanowi swoją wiedzę na temat awanturniczego życia i chłopak przejmie dowodzenie w grupie. Miał też nadzieję, że miecznik nie polegnie mu przy pierwszym zleceniu; miał co do niego inne plany.

Po namyśle największym zaskoczeniem był jednak Gergo. Gdy nawoływacz oznajmił mu, że do Gildii zgłasza się kobold Whiplash pomyślał, że któryś ze starych druchów chce mu zrobić dowcip. Gdy okazało się, że mały jaszczur jest zaklinaczem, mężczyzna zmienił zdanie. Dzień później wiedział już, że mały śmierdziel był członkiem trupy akrobatycznej Niebo Gwiaździste, która gościła pod miastem jakiś czas temu. Dwa dni później zdecydował się wysłać Gergo, zachwyconego “podarkiem” w postaci drewnianego medalionu z symbolem Gildii i wiernego już jak pies - do Wilczego Lasu. Larssona przekonał roztaczając wizję kobolda-szpiega. Cieszył się, że drużyna przyjęła potworka jak swego; najwyraźniej koboldy nigdy nie zeżarły im bliskich. On zaś wolał, by mały zaklinacz zniknął mu z pola widzenia. Co prawda niewolnictwo w Królestwie było oficajlnie zakazane… lecz nikt nie chciał się narażać Tancerzom Cienia…

Whiplash dopił piwo i wstał. Dzień był jeszcze młody, a on miał wiele do zrobienia.


Sprawunki i pakowanie się poszły wszystkim szybko, toteż młodzież zebrała się u wejścia miejskiej świątyni na długo przed wyznaczoną porą. Tom Larsson również był już na miejscu; wypchany plecak oraz pękaty worek leżące obok niego świadczyły o tym, że zrobił w mieście na prawdę solidne zakupy.

Wkrótce zjawiła się i Zoja prowadząc ze sobą wiekowego krasnoluda. Kapłan Helma, Kelvin, zgodził się pobłogosławić młodych najemników i pochwalił dziewczynę za przezorność. Spojrzał uważnie po zebranych ludziach i nieludziach - zniecierpliwionych, podnieconych i wystraszonych - po czym rzekł: Nie będę was zanudzał kazaniami, bo gdybyście chcieli ich słuchać to przyszlibyście na mszę - rzekł głębokim, dudniącym głosem. - Pan Strażników czuwa nad tymi, którzy bronią słabszych i potrzebujących. Pamiętajcie, że z chwilą przyjęcia zlecenia wzięliście odpowiedzialność za zdrowie i życie osób, którym zobowiązaliście się służyć. Dopóki będziecie wykonywać swe zadanie solidnie i bez skargi, Wielki Strażnik będzie nad wami czuwał.

Kelvin Stary uniósł swój medalion z wizerunkiem pancernej rękawicy, a zebrani - zwłaszcza ci co wrażliwsi na magię - poczuli osobliwy spokój.

- Ruszamy - rzucił Tom Larsson po tym jak podziękował kapłanowi za błogosławieństwo i rady, których najwyraźniej ten udzielił mu wcześniej. Zleceniodawca skierował się w stronę południowej bramy wyciągając nogi, a “jego” najemnicy podążyli hurmem za nim. Miasto już dawno zbudziło się do życia; choć nie nastało jeszcze południe to słońce stało już wysoko. Eris truchtała przodem, jak gdyby przeczuwając, że w końcu wydostanie się z gwarnego miasta, gdzie było zbyt wiele zapachów i wrogich dwunogów, a miejskie kundle obszczekiwały ją na każdym kroku, lub uciekały z wyciem, alarmując właścicieli.


Opuściwszy miejskie mury Deithwen odetchnął pełną piersią. Gdy minęło pierwsze zaciekawienie miasto zrobiło się jednak męczące. Eris popędziła przodem ciesząc się jak szczeniak, mimo że czekało ich jeszcze prawie pół dnia marszu nim wejdą pomiędzy drzewa Wilczego Lasu, który był jej - ich - domem. Póki co podróżowali rozjeżdżonym przez farmerskie wozy ziemnym traktem mijając pola i pojedyncze domostwa. Zapach ziemi, wschodzącego zboża i gospodarskich zwierząt - tak różny od dusznego smrodu miasta - działał na półelfa kojąco. Kątem oka zauważył, że opuszczenie Futenberg jednych wprawiło w większą nerwowość, innych - wręcz przeciwnie. Wydawało się, że zwłaszcza Franka odetchnęła z ulgą. A potem nie miał już czasu na obserwacje, bo Larsson nadał wędrówce niemal mordercze tempo, nie zważając na niesiony na ramionach ciężar. Co prawda Deithwen i kilka innych osób nie miało problemu z nadążeniem, lecz część powoli zostawała w tyle. “Miejskie życie nie robi dobrze na kondycję”, pomyślał bez złośliwości druid.

Późnym popołudniem zaczął siąpić deszcz. Grupa zanurzyła się w Wilczy Las - jego młodszą i rzadszą część, powstałą głównie z nasadzania nowych drzew po wycince starych. Kain nie mógł nie zauważyć, że w porównaniu z lasami południa ten wygląda jak niemal nietknięty ludzką ręką, mimo bliskości miasta i kilku wsi, które z pewnością potrzebowały dużo drewna. Do tej pory nie poddawał refleksji elfich limitów na wyrąb lasów; teraz musiał przyznać, że miały one sens. Przynajmniej dla lasu.

Na noc rozłożyli się praktycznie na dukcie. Tom nakazał wyznaczyć warty - mimo że byli jeszcze relatywnie blisko Futenberg - i sam objął pierwszą. Jakoś udało się rozpalić ognisko i drużyna mogła wreszcie odsapnąć. Każdy z lubością cieszył się chwilą odpoczynku; nie było wątpliwości, że zleceniodawca zechce ruszyć w drogę skoro świt.




Wilczy Las
13 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny

Kolejny dzień spędzili maszerując. Zoi szybkie tempo i nerwowy nastrój, jaki wprowadzał Tom, przypominały ucieczkę z Browntown, co nie poprawiało jej humoru. Już wczoraj zostawili za sobą przesiekę i blask wskazujący kierunek, w którym były uprawne pola; teraz wokoło były tylko drzewa, drzewa i więcej drzew. Nie były na tyle wiekowe by przesłaniać słońce, lecz wystarczająco by niepokoić nieprzyzwyczajonych, którym wydawało się, że sami nie znajdą drogi do domu, a wilki - od których las wziął swoją nazwę - czają się za każdym drzewem. Co prawda według Toma większość stad przeniosła się na północ szukając łatwego łupu wśród walczących ludzi i nieludzi, jednak Wilczy Las i tak stanowił niebezpieczne miejsce. Mimo to im bliżej byli Zamieci tym Larsson wydawał się bardziej nerwowy.

Ściemniało się powoli gdy wreszcie między drzewami zamajaczyło kilka, może kilkanaście niskich, drewnianych chat, z których unosił się dym. Słychać było gdakanie kur zaganianych na noc do kurników; gdzieś zachrząkała świnia. Między domostwami, otoczonymi prowizorycznym płotem, kręciło się parę osób, które widząc przyjezdnych podniosły alarm, wywołując z domów mężczyzn uzbrojonych w widły, siekiery i noże. Gergo mignęła gdzieś w tłumie kusza i skulił się mocno, chowając cały za Shavriego. Do tej pory nie pomyślał jak przyjmą go mieszkańcy Zamieci i innych wsi. Teraz było już za późno.
- To ja, Tom Larsson - huknął zleceniodawca wybiegając kilka kroków przed grupę. - Najemników wiodę!

Takie zawołanie wyciągnęło z domów resztę leśników; jedynie dzieci usilnie zaganiano do domów. Przez gwar głosów niewiele można było zrozumieć; wszyscy jeden przez drugiego wypytywali Toma kogo przywiódł i dzielili się wieściami. Ktoś dojrzał wreszcie Gergo i podniósł larum; Gaspar dosłyszał jak Larsson mówi coś o własności gildii i szpiegu. Dopiero po dłuższej chwili przez tłum przepchnęła się garbata starowina; choć raczej to ludzie rozstępowali się przed nią. Drepcący obok, na oko siedmioletni chłopak przyświecał jej łuczywem. Z wolna gwar cichł. Kobieta zwróciła się do Larssona i rzekła: I kogóż nam tu kupiłeś, Tomie Larssonie? Nieopierzonych niedorostków czy bitnych rycerzy?
Zleceniodawca mruknął pod nosem coś, co Marv zrozumiał jako zawstydzone: “Nie było innych….”, ale kobieta wydawała się go nie słuchać. Przyjrzała się dokładnie najmitom - grupa poczuła się trochę jak żywy inwentarz zakupiony od Gildii i chyba nie mijało się to wiele z prawdą - i zwróciła bezpośrednio się do nich.
- Jestem Dziewanna, starsza Zamieci. Odpowiadacie przede mną. Zanim wpuścimy was w nasze progi opowiedzcie się: kto zacz i jaką pomoc możecie nam zaoferować. W końcu - zniżyła głos - w wasze ręce składamy los nasz i naszych bliskich.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-04-2015 o 09:27.
Sayane jest offline