Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-04-2015, 19:11   #11
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Trakt, okolice Futenbergu
29 Ches Roku Orczej Wiosny
Świt

Pogoda dopisywała. Nieco chłodny świt wraz z całkiem sporą rosą dodawał rześkości. Wspaniały widok wschodzącego słońca był wisienką na torcie i najmilszą rzeczą jaka mogła kogoś spotkać wraz z rozpoczęciem kolejnego dnia. Skumulowane siły nawet nie chciały się marnować na przygotowanie śniadania. Piesza wędrówka wraz z wyśmienitym humorem przyciągała bardziej. Rozłożony namiot w trymiga wylądował na swoje ugniecione miejsce w plecaku wraz ze zwiniętym posłaniem po drugiej stronie. Naciągnięte odzienie podróżne na grzbiet składało się w całość rzeczy potrzebnych do wymarszu.
Ten nawet nie zaczął się, gdyż po paruset metrach skończył. Franka stanęła nie wiedząc jak przyjąć zastały widok, który wyłonił się po tak niewielkiej odległości. Uniosła brwi, rozłożyła ręce i odezwała się ni to do siebie ni to w eter.
- Naaaa prawdę...?
Obróciła się do słońca i przymrużyła oczy. Po chwili zaczęła się śmiać, z siebie, z sytuacji, ze swojej nieuwagi, czy odgórnie przygotowanego planu. Westchnęła godząc się z przespaniem nocy w namiocie zamiast w Futenbergu, którego widziała w oddali dopiero po tych paruset metrach. Nie były to niedogodności nie do przeżycia a widok budzącego się słońca wybitnie zrekompensował wszystkie niedociągłości.

Im bliżej miasteczka, tym więcej zabudowań mijała po drodze. Nie wszyscy należeli do tak porannych ptaszków jak Franka. Gdzieś daleko widziała parę osób, które dopiero zbierały się do swoich zajęć. Nic więcej ponad to. Oczywiście do czasu.
Najpierw usłyszała ich. Energicznie podniesione głosy. Jeden zdenerwowany i męski, drugi obolały i kobiecy. Nie należały też do porannych sprzeczek bądź pokrewnych odgłosów. Były zbyt pośpieszne, jakby czas był dla nich niezwykle ważny. Paręnaście kroków dalej Franka mogła ich dostrzec. Para młodych ludzi. Zgięta kobieta trzymająca się za brzuch i wspierający ją mężczyzna. Sprawa stała się intrygująca.
- Niech Lathander będzie mi świadkiem! Czy ona rodzi?! - uniosła głos biegnąć w stronę potrzebujących.
- Rodzi! Musimy udać się do świątyni! I to szybko! Dopiero co wyszliśmy! - odezwał się cały podenerwowany mężczyzna.
Franka dobiegła do pary i z podobnym strachem na wielkich oczach starała się pomóc jak mogła.
- Nie ma czasu! Nie zdążycie! Trzeba wrócić do domostwa - wyraziła swoje zwątpienie
- Zdążymy, to niedaleko! Jeszcze trochę i będziemy - prawie że majaczył w strachu z całkowicie błędną oceną odległości.
- Jak ci na imię? - zapytała nerwowo kładąc swoje dłonie na jego policzkach, w celu wymuszenia większego skupienia na swoich słowach.
- Eric, to moja żona, Ester... - odpowiedział chwiejnie dopiero teraz lepiej przyglądając się France i jej kapłańskiemu habitowi pod podróżnym odzieniem.
- Ericu, Pan Poranka ma was w swojej opiece. Gnaj do świątyni po pomoc, my zawrócimy a ja się nią zajmę. Będzie w dobrych rękach - przemawiała mu do przerażonej twarzy.
Eric potrząsnął parę razy głową. Spojrzał ostatni raz na swoją żonę i wystrzelił biegiem w kierunku świątyni Futenbergu.
Domostwo młodego małżeństwa, okolice Futenbergu
29 Ches Roku Orczej Wiosny
Wczesny poranek

Drzwi otworzyły się i w progu stanęły dwie osoby. Jedną był Eric; towarzyszyła mu młoda dziewczyna o egzotycznej urodzie, z lekarską torbą przy pasie. Ojciec stanął jak słup soli, pobladł i zalał się zwątpieniem. W pokoju obok było słychać już piskliwy płacz jego nowo narodzonego dziecka. W rogu przedpokoju leżał rzucony i rozpięty plecak podróżny, należący zapewne do osoby, z którą zostawił swoją rodzącą żonę. Strach i nie dowierzanie malujące się na jego twarzy były wystarczające, by być pewnym iż nie ruszy się z miejsca jeszcze przez długie chwile. Zoja chwilę stawała na palcach, żeby wyjrzeć zza pleców uczepionego futryny Erica, a potem przemknęła pod ramieniem szczęśliwego ojca.
- Niech Ilmater pobłogosławi temu domostwu! - powiedziała energicznie, składając ręce i pochylając głowę przed wszystkimi obecnymi w pomieszczeniu. Brązowo-rude loki pofrunęły w powietrzu, na chwilę zasłaniając czekoladową, piegowatą buzię młodej położnej.
- Piękna… dziewczynka. - uśmiechnęła się, podchodząc do łóżka i zerkając na zmęczoną, ale szczęśliwą Ester. Niemal automatycznym ruchem przyłożyła rękę do czoła młodej matki, chwilę potrzymała ją za nadgarstek i pokiwała zadowolona głową.
- Wszystko w porządku; świetnie sobie poradziłaś - poprawiła spocone włosy kobiety delikatnym ruchem i dodała - Zaparzę trochę ziół na złagodzenie bólu i coś dla uspokojenia. - rzuciła szybkie spojrzenie na bladego Erica - A na razie potrzebujesz się porządnie wyspać i odpocząć. Chodźmy! Oni potrzebują trochę czasu ze sobą. - kiwnęła głową na drugą kobietę i pomaszerowała dziarsko w kierunku kuchni.
Owinięte w białe ręczniki maleństwo było tulone przez wyczerpaną Ester. Ryczenie było zbawiennym dźwiękiem, odrobinę dodawało otuchy wciąż przerażonemu ojcowi. Szczęśliwa nieznajoma siedziała na krześle pod ścianą. Podwinięte rękawy biało-niebiesko-złotego habitu zaznaczały przynależność do Lathandera. Uśmiechała się w milczeniu. Podjęła propozycję opuszczenia pokoju, zabierając jeszcze ze sobą chaotycznie porozrzucane rzeczy, których potrzebowała podczas porodu. Wychodząc z pokoju zbliżyła się do świeżo upieczonego ojca ciągnąc go lekko na ubranie.
- Idź do nich... Czekają na ciebie. - dorzuciła cicho, jakby w prywatnej myśli skierowanej tylko do mężczyzny. Sinego ojca w końcu udało się wprowadzić do pokoju. Więcej instrukcji nie potrzebował. Potem ruszyła w stronę drugiej kapłanki.

- Franka jestem. - zaczęła od razu i z sympatią pojawiając się w kuchni. Zebrane klamoty odłożyła w najbliższe możliwe miejsce. - Myślałam, że Eric wróci z tobą jeszcze w trakcie. Kawałek musi być do tej świątyni. Rodziła by na bruku, gdybym mu tego nie wybiła z głowy. - uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję ci bardzo! Dzięki tobie wszystko się udało…! - Zoja uśmiechnęła się szeroko, ujmując w swoje dłonie ręce kapłanki i serdecznie je ściskając. Nagle zesztywniała i zacukała się zupełnie jak ojciec przed chwilą; na jej policzki wpełzł nagły rumieniec, dodając jej jeszcze więcej niewinnego uroku.
- Ojej… gdzie moje maniery… prze-przepraszam! - zawołała, mrugając rzęsami - Tak byłam zaaferowana tym wszystkim… Jestem Zoja, pokorna służka tutejszej świątyni - wybąkała, wyraźnie zawstydzona - Pomagasz Odbarowi? - spytała, marszcząc brwi - Nie kojarzę jeszcze wszystkich z miasteczka, przepraszam. Ale lepszego patronatu niż Pan Poranka nie mogło być dla noworodka. Ta mała dziewczynka ma naprawdę wielkie szczęście… - dokończyła z absolutnym przekonaniem, wciąż nie puszczając rąk kapłanki.
- Gdyby nie Pan Poranka w ogóle by mnie tu nie było! Wszystko jego zasługą. - odpowiedziała tamta z serdecznym uśmiechem na twarzy - Niczym się nie przejmuj. Będziesz jeszcze bardzo potrzebna, nie myśl, że to koniec! Ciesze się, że jesteś. - potrząsnęła lekko swoimi przytrzymywanymi dłońmi - Nie jestem stąd, jestem z Darrow i nie znam Odbara. Czyżby też doglądał słońca o poranku? Będziesz musiała mi go przedstawić. - dłonie dziewczyn zamieniły się miejscami - Musimy jeszcze wspólnie zadbać o pierwsze chwile maleństwa, Zoju.
- Myślę, że rodzice sobie poradzą. Nawet Eric - dziewczyna zaśmiała się, odwracając się do paleniska i nalewając wody do garnuszka - Ta wiedza przychodzi sama; zresztą jest tu dość bardziej doświadczonych w opiece kobiet - otworzyła przypiętą do paska skórzaną torbę, chwilę w niej czegoś szukała, a potem starannie odliczyła kilka składników i wrzuciła do wody. Na blacie położyła też kilka suchych liści “na spokój ducha dla Erica”.
- Odbar jest akolitą Lathandera… już długi czas. Pomaga Opiekunowi Kelvinowi w świątyni. To znaczy… że jesteś tu tylko przejazdem? - zmartwiła się - W tym całym zamieszaniu i wszystkim, co się dzieje w Futenbergu, naprawdę przydałaby się każda pomoc...
- Myślisz, że oddam malucha komuś innemu? - Franka odwróciła się na chwilę z zadziornym uśmiechem - Poza tym wątpisz w moje umiejętności, bardzo niepotrzebnie. - oceniła wracając do składania swoich rzeczy. - Przejazdem, czy nie, na parę dni tu zostanę. Każda pomoc im się przyda, a ja nie zamierzam im jej zabierać.
- Kto by pomyślał, że na niewielką świątynię jest takie zapotrzebowanie. Myślałam, że to na północy taki ruch, a tu proszę... Cieszy mnie, że nie będę sama o poranku. Czy Kelvinowi również sprzyja Ilmater, czy jego pokłony są skierowane ku komuś innemu? - W tym czasie Franka zabrała się za przygotowanie okładów i miski z ciepłą wodą.
Zoja nie za bardzo zrozumiała, co kapłanka miała na myśli z “oddaniem dziecka” - chyba Lathanderowi; wszak bogowie nie mieli wyłączności na ludzi i często zdarzało się, że ktoś wyznawał jednego boga, a w potrzebie zwracał się do innego; to była normalna kolej rzeczy. No, ale może Franka miała inne zdanie na ten temat; była wszak kapłanką, a oni przecież wiedzieli więcej o tych wszystkich skomplikowanych sprawach. Uzdrowicielka postanowiła więc dyplomatycznie nie poruszać dalej tej kwestii.
- Niedługo zjawi się rodzina, a chatka jest niewielka. - wyjaśniła grzecznie - A żadna z nas nie miała chyba jeszcze dziecka, prawda? - uśmiechnęła się do kapłanki - Dlatego myślę, że nasze zadanie już tu się na razie skończyło. Oczywiście będziemy ich odwiedzać! - dodała szybko - Ale w mieście i okolicach jest więcej osób szukających pomocy kapłana: chorych, zagubionych… Opiekun Kelvin robi co może, ale Helm jest bogiem obrońców, a nie pełniących posługę wśród cierpiących. Zresztą, do świątyni przychodzi najwięcej osób; tam właśnie są prawdziwie potrzebujący. - pokiwała głową i ostrożnie zdjęła napar z ognia, przelewając pachnący płyn do glinianego kubka.
- Oh, rodzina! Zapomniałam o niej całkowicie. Moja żyje dzień drogi od klasztoru w Darrow. W większości wychowywała mnie siostra. Na każdym kroku uczyła samodzielności, więc wybacz za przyzwyczajenia. - odwróciła się do pomocniczki trzymając miskę z ciepłą wodą - Wcale nie musisz mieć dzieci, by się nimi zajmować. Wcale nie musisz być na to przygotowana. Gdy przydarzy się sytuacja, w której będziesz potrzebna, stajesz się położną, uzdrowicielką, chirurgiem, matką czy kimkolwiek będzie trzeba. Dokładnie tak, jak dzisiaj. - uśmiechnęła się chwytając wąsko poskładany materiał - Idziemy?
- Oczywiście! - odpowiedziała entuzjastycznie Zoja i wzięła z blatu parujące kubki i razem z towarzyszką skierowały się do młodych rodziców.
Domostwo młodego małżeństwa, okolice Futenbergu
12 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Ranek

- COO?! - podniosłą głos w niedowierzaniu - ZWARIOWAŁEŚ?! - oczy Franki zrobiły się wielkie - Nie możesz!
Reakcja kapłanki zaskoczyła mężczyznę.
- Mam zajmować się swoją rodziną. Będzie potrzeba nam więcej pieniędzy, a obecnie to jest najlepszy sposób, by temu zaradzić.
- ~Nie! Nie możesz! Czyś ty w ogóle pomyślał, co będzie jak coś się tobie tam stanie?! Co będzie jak nie wrócisz?!
- Fran~
- ~N-nie! Nie możesz! Nie pozwalam ci! - zaczęła panikować i zakazywać, jakby miała nad Ericiem jakąś matczyną władzę - To jest zbyt niebezpieczne!
- Franka, ciszej! Pobudzisz wszystkich! - uciszał - Przecież muszę zająć wszystkim. Tak właśnie to zrobię. Podpisałem już kontrakt.
Uciszana kapłanka milczała parę chwil ważąc w głowie następne słowa. Nie mogła dopuścić do ziszczenia się jego pomysłu. Podobnie jak podczas pierwszego spotkania położyła swoje dłonie na jego policzkach. Spojrzała mu głęboko w oczy i zaczęła z przejęciem.
- Ericu, teraz najważniejszymi ze wszystkich rzeczy są Ester i Uma. Wszystko inne jest nie istotne. Ty zajmujesz się najważniejszymi rzeczami. Ja mogę zająć się mniej istotnymi rzeczami.
- Ale~
- ~Nie ale, Ericu. Potrzebują cię. Bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebują cię obok, nie na drugim końcu królestwa. Rozumiem, że chcesz dla nich jak najlepiej. Tak samo ja chcę jak najlepiej dla was. Dlatego mówię tobie, że Gildia Najemników jest bardzo złym pomysłem. Wybij to sobie z głowy. Tak samo jak zrobiłam to dwa tygodnie temu, przez co Ester nie rodziła na drodze. Rozumiesz mnie?
- Rozumiem... - westchnął Eric, nie mogąc dodatkowo opuścić przytrzymywanej przez dziewczynę głowy.
- Jesteś cieślą i spokojnie poradzisz sobie w utrzymaniu rodziny jako cieśla. Gildia Najemników jest zbyt ryzykowna. Chcesz zostawić ich samych na nie wiadomo ile dni? Skazać na zamartwianie się przez ten cały czas? Umiem wam pomagać, ale niestety nie zastąpię Ester męża, a Umie ojca. Nikt ciebie nie jest w stanie zastąpić. Chcesz to wszystko zostawić biorąc pieniądze za ważniejsze niż oni? - klarowała przejęta sytuacją.
- Dobrze, masz racje. Nie był to najlepszy pomysł.
Dziewczyna odpuściła trzymanie policzków mężczyzny.
- Ale podpisałem kontrakt. Muszę tam pójść.
- Daj mi ten kontrakt. Zostań przy nich a ja zajmę się mniej istotnymi rzeczami, hm?
Biuro Garda Whiplasha, Gildia Najemników, Futenberg
12 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Ranek

- Panno Franko - odezwał się spokojnym głosem Whiplash - Cóż trzyma pani w dłoniach?
- ...Kontrakt - odpowiedziała kapłanka niezbyt łapiąc powód takiego pytania.
- Konktrakt, dokładnie. A czyjeż to nazwisko widnieje na tymże kontrakcie? - ciągnął dalej swój wątek.
- ...Erica Blackwooda - odpowiedziała raz jeszcze z pamięci, choć rozwinęła z tuby kawałek pergaminu, jakby dla potwierdzenia swoich słów.
- Erica Blackwooda, w rzeczy samej. Nie pani, panno Franko, lecz Erica Blackwooda - siwy mężczyzna zza swojego stołu bardzo stoickim głosem niemalże recytował - A cóż może to oznaczać?

To pytanie było nieco trudniejsze, ponieważ wymagało próby sposobu myślenia dowódcy Gildii Najemników. Przez parę chwil milczenia w głowie pojawiło się parę propozycji. Kolejne chwile wyłoniły te nieco lepsze i bardziej sensowne. Franka nie była pośpieszana. Whiplash doglądając umysłowych starań dziewczyny czekał cierpliwie, aż wyciągnie swoje wnioski.
- Że powinien z panem rozmawiać Eric, nie ja - odpowiedziała niezbyt pocieszona tokiem prowadzonej rozmowy.
- W rzeczy samej - odpowiedział prawdopodobnie swoim ulubionym powiedzeniem - Czy wie pani, panno Franko, po co te wszystkie ceregiele z umowami i kontraktami? - przystanął na chwilę. Jedyne, co otrzymał to pytający wzrok dziewczyny - Dlategoż, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zapanować nad chaosem. Prawo nie jest jakimś bzdurnym wymysłem pijaczyny znad Srebrnego Jeziora. Prawo jest potrzebne. Pozwala nam odróżnić cywilizację od zielonych hord, z którymi zmagają się na północy - wytłumaczył belfersko z uprzejmością w żadnym stopniu nie tracąc cierpliwości.
- Panie Whiplash... - ciągnęła po raz n-ty - Dwa tygodnie temu urodziła mu się córka. Cóż ważniejsze podczas wojny jest jak nie narodziny dziecka? Nie proszę o zmianę wszystkich zasad, ani o zmianę jakiejkolwiek zasady. Proszę jedynie o wyjątek... Właśnie z uwagi na ten niezwykle ważny moment.
- Panno Franko, prosi mnie pani, abym zrezygnował z własnego doświadczenia. Własny interes prowadził w sposób nieprofesjonalny. Niestety nie mogę tego dla pani zrobić i zgodzić się na to, o co pani prosi. Jeśli Eric podpisał kontrakt, potwierdził i zgodził się na wszystkie kwestie, które zostały w nim zapisane. Również tę, którą pani, Panno Franko, ma szczere chęci uchylić - wyjaśnił.

Kapłanka nie odzywała się już. Kwadrans usilnych próśb i dyskusji nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Dowódca nie był typem człowieka, którego dało się ubłagać. Miał swoje żelazne zasady, których nie sposób było nagiąć. Jej wzrok opadł z całkowitym zrezygnowaniem. Mimo wszystko dalej stała naprzeciwko drewnianego stołu do ostatniej chwili walcząc o swoje idee. Starszy mężczyzna spoglądał nieustannie. W milczeniu minęło kolejnych parę chwil, w końcu Whiplash zabrał głos.
- Pani poświęcenie jest niezwykłe i widzę, że nasza rozmowa tak na prawdę nie skończy się nawet jeśli pani wyjdzie, panno Franko. Postawię więc sprawę inaczej... Tom Larsson podpisał ze mną umowę, w której zobowiązałem się zapewnić mu dziesięciu najemników. Zapłacił, więc jestem zobowiązany zapewnić mu dziesięciu najemników. Ani jednego mniej, gdyż byłoby ze stratą dla niego. Ani jednego więcej, gdyż byłoby ze stratą dla mnie. To są fakty, na których się opieram i nie mogę odstąpić od nich ani o krok, w żadną ze stron - zrobił chwilę przerwy - Czy teraz pani rozumie moje stanowisko?

Dziewczyna nie odpowiedziała, a całkowicie opuściła wzrok w swojej bezsilności. Opuściła również dłonie trzymające otwarty tubus z kontraktem. Pokiwała ze zrezygnowaniem parę razy głową i nie chcąc już zajmować Whiplasha, odwróciła się i skierowała do drzwi. Jej głowa była zajęta burzą myśli. Najważniejszą była ta, która dotyczyła słów jakie będzie musiała powiedzieć Ericowi po swojej przegranej. Właśnie ta zatrzymała kapłankę tuż przed drzwiami.
- Powiedział pan, że potrzebuje dziesiątki ludzi - przeburknęła pod nosem.
- Słucham?
- Ale w tym nie było słowa, że musi to być Eric - kontynuowała równie cicho.
- Dalej nie słyszę - odezwał się tym razem z nieco ściągniętymi brwiami.
- Pójdę zamiast Erica - zadeklarowała się ni z gruszki ni z pietruszki.
- Panno Franko, to już nie te czasy, w których mam słuch jak nietoperz - odparł niby żartem, niby serio nie mogąc wyciągnąć z niewyraźnej mowy niczego sensownego - Proszę albo mówić głośniej albo podejść bliżej.
- Ja pójdę zamiast Erica - odezwała się nieco pewniej wracając pod masywny stół dowódcy.
- Interesujące, w rzeczy samej... - odpowiedział pod nosem bardziej do siebie niż do dziewczyny. Po raz pierwszy na jego twarzy pojawiło się zamyślenie i analizowanie wypowiedzianych przez dziewczynę słów - W rzeczy samej, byłoby to rozwiązaniem spełniającym moje potrzeby jak i pani prośby, panno Franko. Proszę zatem powiedzieć, czym mogłaby pani przydać się w zamian za pana Erica?
- Jestem kapłanką Lathandera. Z północy, z Darrow. Tam wojna, więc tarcza i buzdygan mimochodem wpisane. Wśród najemników jest akolitka o imieniu Zoja. Razem z nią pod opactwem kleru zajmujemy się potrzebującymi i rannymi. Nawet ostatnio z pańskiej gildii - zaczęła opowiadać o sobie, choć nie było jej dane rozwinąć wszystkiego.
- Kler miejski? - dopytał jakby w upewnieniu własnych rozważań - Z kapłanką Ethel wiąże mnie umowa, w której na dzisiejszej wyprawie będzie obecna jedna z jej akolitek. Podczas ustaleń otrzymałem jasną informację, iż nie dysponuje wystarczającą ilością ludzi, by wesprzeć wyprawę bardziej, nawet za większą cenę. W moim interesie leży to, by utrzymywać z kapłanką Ethel dobre stosunki. Natomiast zgoda na dodatkową obecność pani, panno Franko, w wyprawie, przy niewiedzy kapłanki Ethel, byłaby bardzo nieprofesjonalna. Nie chciałbym również wspominać o rzeczach oczywistych takich jak konsekwencje dla pani, panno Franko, płynące z tak śmiałej samowolki - wytłumaczył robiąc chwilową przerwę - Niestety więc... Nie mam możliwości pomóc w spełnieniu pani oczekiwań. Radziłbym więc, udać się do pana Erica, oddać mu jego dokumenty, których nawet nie powinien przekazywać pani, oraz przypomnieć mu o stawieniu się w umówione miejsce.
Karczma "Złoty Róg", Futenberg
12 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Przedpołudnie

W ten sposób znalazła się przy stole w sali głównej karczmy. W miejscu, które ostatnie mogło przynieść ewentualne rozwiązania. Do zbiórki było jeszcze trochę czasu. W głowie wisiało uczucie porażki i słowa, jakie miała by na ustach wracając do domostwa Erica i Estery. Myśli te męczyły ją i nie dawały spokoju. Po prostu nie mogła wrócić do niego i powiedzieć "Jednak nie udało mi się zająć rzeczami mało istotnymi... Weź swoje rzeczy i udaj się do Złotego Rogu... Jesteś tam potrzebny...".

Nie... Nie... Nie... Nie...

Tak nie wyglądało zajęcie się maleństwem i jego młodymi rodzicami. Pozwalając na wyjście ojca z domu narażała ich wszystkich. To nie miało nic wspólnego z opieką. Nie było takiej możliwości, żeby wrócić do nich.
W głowie było za dużo rzeczy na raz. Minuty mijały a walka na myśli za i przeciw przeciągała się. Czas powoli zbliżał się do wyznaczonego spotkania. Zorientowała się w tym, gdy ilość schodzących się w jedno miejsce osób stawała się mało przypadkowa. Następnie zdała sobie sprawę z tego, że klamka zapadła. Właśnie przez przypadek stała się nielegalną najemniczką, złodziejką dokumentów prawnych, kapłanką praktykującą samowolkę i mającą w poważaniu swoich formalnych, czy nie formalnych przełożonych.
Było za późno na ucieczkę, czy zmianę planów. W takiej sytuacji jedyną możliwą reakcją był uśmiech. Z chwili na chwilę coraz bardziej nerwowy, jednak mimo wszystko, uśmiech.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 10-04-2015 o 19:17.
Proxy jest offline  
Stary 11-04-2015, 16:03   #12
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gospoda "Złoty Róg". Post wspólny.

Wyście są z Gildii Najemników, tak? - upewnił się, a gdy potwierdzili usiadł. - Nazywam się Tom Larsson. Jestem myśliwym z Zamieci. Mam was zaprowadzić do osady i wszystko pokazać. Zaliczkę zostawiłem w Gildii; resztę dostaniecie po wykonaniu zlecenia - spojrzał na nich ponuro. - To kiedy chcecie wyruszyć? Nie ukrywam, że im wcześniej tym lepiej. Dość czasu tu zmitrężyłem, a czeka nas jeszcze dwudniowy marsz.
Gdy myśliwy skończył swoją przemowę czarodziej kiwnął głową.
- Ja mogę wyruszyć w przeciągu najbliższej godziny ale nie wiem jak inni. - powiedział, kierując te słowa bardziej do towarzyszy. Chociaż zgadzał się z Larssonem i uważał że marnowanie czasu w tej sytuacji to nic dobrego, nie chciał poganiać kamratów.
Gergo zamykał i otwierał paszczę, gorączkowo zastanawiając się czy też powinien podać swoje imię. W końcu ograniczył się tylko do gwałtownego pokiwania głową.
- Mnie zwą Evan, Evan z Wysp - rzekł postawny blondyn - I ja jestem gotów do drogi, choćby i zaraz trza było wyruszać.
- Mam na imię Deithwen i również jestem w stanie wyruszyć bardzo szybko - oświadczył druid.
- Jooo, dyć Evan - wyszczerzył się Gaspar - na mnie wołają Gaspar, Gaspar Karlowic. Może, zanim nam na szlak ruszyć, wychylim po kubeczku latosiego cyderka, na poznanie i zapomnienie dawnych swarów - powiedział, pytająco patrząc na Evana.
- Znaczy, jak waszmość nie oponuje - dodał, zerkając w stronę Larssona. Ten wzruszył ramionami, obserwując wszystkich uważnie.
- Wychylić może i powinniśmy, ale tylko po łyku - odpowiedział Evan. - Nie będziemy pierwszej roboty od popijawy zaczynać. No chyba, że nie dla wszystkich to pierwsze zlecenie?
Młody wojownik rozejrzał się pytająco po sali, dłużej wzrok na dziewczynach zatrzymując, co zresztą było bardzo normalne w jego wieku.

- A ja jestem Zoja - powiedziała Zoja, wstając i dygając lekko, tak żeby wszyscy mogli ją zobaczyć - Starsznie się cieszę, że mogę was wszystkich poznać! - uśmiechnęła się szczerze.

- Jestem tu po to, żeby nikomu nic złego się nie stało... Jak coś komuś dolega, na ciele albo duszy, to będę szczęśliwa, mogąc pomóc... - dodała trochę ciszej, jakby zawstydzona.
Na pośpieszne deklaracje gotowości pozostałych członków grupy otworzyła szerzej oczy i zarumieniła się lekko.
- No… ee... przepraszam wszystkich, ale nie mogę tak od razu wyruszyć. Wszystkie rzeczy zostawiłam w świątyni... - wyjaśniła, wbijając wzrok w podłogę. Zaraz go jednak uniosła.
- Mam jednak świetny pomysł! Może pójdziemy wszyscy razem do świątyni? Ja się się szybciutko spakuję, a każdy będzie mógł pomodlić się przed podróżą i poprosić swojego boga o przychylność. Opiekun Kelvin też pewnie będzie chciał powiedzieć nam słowo albo dwa... a on zawsze mądrze mówi! - zakończyła z entuzjazmem.

- Spotkajmy się więc za świecę pod świątynią - Tom wstał i zmierzył ich jeszcze raz wzrokiem. - Po drodze nie ma gospód ni siół, wszystko czego potrzebujecie musicie zabrać z miasta - dodał przed wyjściem, jakby niepewny czy grupa jest świadoma dokąd zmierza. - Czeka nas forsowny marsz; chciałbym dotrzeć do Zamieci przed jutrzejszym zmierzchem.
Evan pokiwał głową i postanowił jeszcze dokupić żywności i parę pochodni. W końcu nie wiadomo co może się stać w lesie po drodze. Gdy już prawie wychodził z karczmy, zawrócił i zagadnął do kobolda - Mam nadzieję że jesteś z nami koboldzie, bo jak nie to…
Evan zrobił gest kciukiem imitujący podrzynanie gardła.
Nie potrzebne są te gesty Evan. Wszakże nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. – dodał czarodziej, po czym zwrócił się do jaszczurowatego - Jak Cię zwą? – Kain był ciekawy osoby kobolda, a nie potrzebował wiele czasu by się przygotować. Jego cały dobytek można było upchnąć do jednego plecaka.
- Ja...Tak, tak! Jestem z wami, nie sprawiam kłopotów! - jego głos można by określić jako syczący warkot, coś jak rozmowa jaszczurki z psem. Starał się mówić powoli, by można było go w ogóle zrozumieć. Odwrócił się zdziwiony do drugiego z wysokich, niespodziewane przyjaznego.
- Jestem Gergo. Gergo...Kobold. - uśmiechnął się niepewnie.
- Miło cię poznać, Gergo - odezwał się życzliwy głos za plecami czarodzieja. Dołączył do nich ów postawny chłopak ze szczurem na ramieniu, który to szczur natychmiast schował się za pazuchę swojego właściciela, gdy tylko wyczuł zapach kobolda. - Nazywam się Shavri, a ta urocza dama, która tak nietaktownie cię powitała, to Bijak.
- Miło mnie poznać? - zdziwił się kobold. - Bardzo apetyczny szczur - spróbował zrewanżować się uprzejmością.
- Mówi się ładny. Szczura nie można zjeść. - poprawiła machinalnie Zoja, która podeszła, żeby przywitać się z Kainem. Jakoś nie do końca potrafiła pojąć faktu istnienia kobolda w grupie, ale myślenie o nim jak o małym dziecku pomagało. W sumie, prócz wyglądu, niektóre małe dzieci naprawdę przypominały monstra z dziczy... szczególnie w kwestii pchania sobie różnych rzeczy do buzi i uważania, że to, co mogą złapać w ręce, mogą też od razu zjeść.
- Będziemy musieli cię jakoś oznaczyć, żebyś się niektórym nie pomylił w całym tym zamęcie... - spojrzała krytycznie na gadzinę - Mam chyba jeszcze kilka kolorowych wstążek w pokoju... kokardka czy coś podobnego będzie w sam raz!
- Zoja, cieszę się ze do nas dołączysz. - Czarodziej uśmiechnął się ale jego twarz zdradzała wahanie - Dobrze że będziesz w pobliżu.
- Nie można? Wystarczy dobrze podpiec, chociaż i surowy smakuje... - urwał raptownie, zdając sobie sprawę, że wysocy pewnie nie jedzą szczurów.
Z pewnością zaraz skopią i oplują paskudnego kobolda.’
Shavri uśmiechnął się szeroko i szczerze. Wypadałoby przykucnąć, żeby Gergo mógł mu patrzyć w oczy, ale nie chciał też potraktować kobolda jak dzieciaka, tym bardziej że czekające ich zadanie będzie i tak wystarczająco trudne. Zabijać innych ze swojego gatunku. Shavri wzdrynął się. Nie lubił zabijać ludzi, ale wojna czasami robi z nich bestie.
- Gergo. Dziękuję w imieniu swoim i Bijak za komplement. Ale moja szczura nie jest do jedzenia. To moja przyjaciółka. Czy możesz mi obiecać, że nie zrobisz jej krzywdy?
- Sinara - odezwała się w końcu czarnowłosa dziewczyna - jestem Sinara.
- Nie zjem pana szczura. Bardzo chętnie założę kokardki, jeśli uważa pani, że to konieczne. - wyrzucił szybko, nie chcąc zdenerwować wysokich.
Póki co zachowywali się nienaturalnie, może poza Ederem i nie chciał ich sprowokować do zmiany.
- Znasz się na czymś ko…, znaczy Grego? - zapytał Evan - Tak w ogóle to może każdy powiedziałby na czym się zna. Ja na przykład nieźle robię tym - tu młody wojownik potrząsnął półtoraręcznym mieczem.
- Umiem trochę czarować - odpowiedział po chwili zastanowienia kobold.
- Nieźle, a inni co potraficie? - dociekał Evan - Nie bać się, to może okazać się ważne podczas misji.
- Znam się na kowalstwie - stwierdził Shavri krótko i podszedł do Sinary, żeby się przywitać
- Całkiem nieźle strzelam z łuku - odpowiedziała Sinara. - Miło mi was wszystkich poznać.
- Też umiem trochę czarować - powtórzył za koboldem Kain.
- Czaruje, a w razie czego potrafię też walczyć. Moja ekhmm... wilczyca także może się nam bardzo przydać, oczywiście zabiorę ją ze sobą. - oświadczył Deithwen. Druid był ciekawy jak pozostali zareagują na informacje, że podróżuje z wilkiem. Z tego co zauważył w osadzie trzymano co najwyżej psy. Widział też, że miejscowi mogą za wilkami raczej nie przepadać.
- To co? Wychodzimy? Świątynia raczej do nas nie przyjdzie - stwierdził Shavri, nie dosłyszawszy słów Deithwena. Bijak znów wystawiła ciekawie swój czarny łepek na świat, ale nie za dużo, tylko nosek. Ilość zapachów była jednak zbyt kusząca, żeby od tak ich nie niuchać. Jej właściciel pogładził ją palcem po głowie i ruszył do wyjścia. - Poczekam na was na zewnątrz. Gergo idziesz?
Kobold pokiwał głową i złapał swój kij z lampionem, gotowy do drogi.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 12-04-2015 o 08:57.
Komtur jest offline  
Stary 12-04-2015, 16:05   #13
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri i Gergo przed karczmą

Shavri wyszedł pierwszy z gospody i poczekał aż Gergo do niego dołączy. Kobold wyszedł za sympatycznym wysokim. Ostatecznie okazało się, że nie było tak źle jak się obawiał, ale ilość słów które musiał wypowiedzieć i pytania na które by pewnie wciąż musiał odpowiadać sprawiły, że wychodząc odetchnął z ulgą. Kuśtykał za swoim nowym towarzyszem, starając się trzymać w jego cieniu. Nie odeszli od karczmy zbyt daleko. Stanęli w plamie cienia kilkanaście metrów dalej, mają doskonały widok na wejście do “Złotego Rogu” w razie gdyby reszta towarzystwa zdecydowała się jednak w końcu wyjść. Shavri z ulgą zrzucił z pleców swój plecak i zaczął w nim gmyrać.
- Głodny? - zapytał, nie przerywając przeszukiwania tobołka.
Kobold oblizał się odruchowo
- Nie zjem twojego szczura, obiecałem - zapewnił.
Shavri znów się uśmiechnął. W końcu udało mu się wyciągnąć z plecaka jedno z czterech zawiniątek z racjami żywnościowymi, jakie ze sobą spakował. Pachniało tych dziwnym zapachem suszonego mięsa. Shavri rozwinął mały pakunek i wyciągnął go w stronę kobolda, sam częstując się paskiem suszonej wołowiny.
Kobold wahał się przez chwilę. Chcieli go otruć? Odciągnąć od reszty i wykończyć? Tylko po co tak kombinować, nikt na świecie nie ma problemów z mało subtelnym zarąbaniem kobolda. W zasadzie sam miał to niedługo robić.
W końcu przyjął kawałek mięsa i zjadł, głośno mlaskając. Smakowało inaczej, niż rzeczy które zwykł jadać, ale nie robiło mu to różnicy. Kobold zje wszystko.
Przyszła mu do głowy pewna myśl.
- Pierwszy raz widzisz... Widzi pan kobolda? - zapytał cicho.
- Tak. Pierwszy raz. Dużo słyszałem o Twoich pobratymcach, trochę też czytałem, ale cieszę się, że w końcu mogę jakiegoś poznać osobiście. Jesteś inny, niż sobie to wyobrażałem. Przypominasz mi te rysunki smoków, które tak uwielbiałem jako szczeniak.
Człowiek sięgnął do zawiniątka i drugą ręką wyciągnął kawałek suchara. Przyłożył go do kołnierza i cierpliwie czekał, aż Bijak wyciągnie go z jego palców szybkim acz delikatnym ugryzieniem. Rozległo się cichutkie chrupanie.
- Nie krusz - poprosił swoją szczurzycę, choć wiedział, że to i tak bezsensowne. Uśmiechnął się do kobolda i wyciągnął w jego kierunku prawą dłoń. - A w ogóle to jestem Shavri.
Kobold uścinął dłoń, zastanawiając się gorączkowo czy robi to dobrze.
- Nie podaje się ręki koboldowi i przede wszystkim nie karmi się kobolda... - powiedział cicho.
- Dlaczego?
- Bo kobold rękę najpewniej odgryzie.
Shavri zadumał się przez moment i puszczając zaskakująco ciepłą dłoń kobolda, powiedział: - Ale moja ręka jak widać na razie trzyma się całkiem nieźle ramienia. Wiesz, nie każdy szczur to szkodnik, a nie każdy kobold to utrapienie. - A po na myślę dodał jeszcze nieco ciszej, ale wciąż doskonale słyszalnie: - Nie każdy człowiek zachowuje się po ludzku.
W tym momencie otworzyły się drzwi gospody i wyłoniła się z nich łuczniczka.
- No to ręki nie odgryzie, ale w nocy do butów naszcza, albo złoto chyłkiem ukradnie. Nie przypominasz panie innych wysokich.
- Gergo, nie jestem niczyim panem - Shavri spróbował jeszcze raz spokojnym tonem i zaczął na powrót nakładać na siebie ciężki plecak. - Zdaje się, że nasi towarzysze się pozbierali w końcu. Dołączymy do nich…? - urwał, bo znowu wydawało mu się, że w wąskich zaułkach między domami dostrzegł znajomo wyglądający, duży cień na czterech łapach. Trwało to jednak tylko chwilę i Shavri wrócił spojrzeniem do kolejnych osób, wychodzących z karczmy.
 
Drahini jest offline  
Stary 12-04-2015, 20:12   #14
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny



Dopiero gdy kobold i właściciel szczura wyszli, siedzący w kącie rudowłosy chłopak podniósł się wreszcie na nogi. Próbował wcześniej już kilka razy, ale za każdym razem ponownie opadał na tyłek, jakby nie mogąc się zdecydować i przełamać. Wreszcie wymruczał coś do siebie, co widoczne byłoby tylko dla tych, co przypadkowo patrzyliby w jego kierunku i podnosząc swoje toboły zbliżył do pozostałych. Wyglądał na gotowego do drogi, może dlatego się nie odzywał.

- Jam Marv - zaczął i głos mu zamarł w gardle, gdy na niego spojrzeli. - Marv Hund. Trochę umiem walczyć. I nauczyłem się łuczarstwa.
- Miło cię poznać - Zoja uśmiechnęła się do młodego, trochę zagubionego chłopaka, ale reszta rzuciła się już do wychodzenia i jej gest pozostał niezauważony w tumulcie, jaki się nagle zrobił.
- Chodźmy, siedząc tutaj niewiele zdziałamy, choć ten cydr brzmiał zachęcająco - rzuciła Sinara kierując się do wyjścia.
- W świątyni też mamy cydr. I nalewki, i wino... - oznajmiła, chyba trochę nieroztropnie, Zoja - Jak ładnie poprosimy, może Ethel da nam coś na drogę. Zapytasz ją, Franko? Ona cię lubi... - zwróciła się do kapłanki - Franka jest kapłanką. A ja jestem uzdrowicielką. - dodała, unosząc obwiązane czerwonymi sznurkami ręce i pokazując je reszcie - Ale mam nadzieję, że nie będę za bardzo potrzebna! - zaśmiała się na koniec, dołączając do reszty wychodzących osób.

Na wspomnienie o świątyni, a dokładniej o wizycie w niej, Frankę zalało przerażenie. Jej mina, bądź unikanie kontaktu wzrokowego wcale nie było jakąś introwertyczną fanaberią. Uzdrowicielka o tym wiedziała, reszta już nie koniecznie. Wywołana szatynka nerwowo się uśmiechnęła.
- Franka jestem... - przedstawiła się skromnie podnosząc jedną rękę. Po krótkiej chwili jednak opuściła ją - Coś wymyślę... - dodała bardziej do siebie pod nosem niż w odpowiedzi.

Deithwen, gdy tylko wyszedł z karczmy, głośno zagwizdał. Natychmiast z zaułka wybiegła młoda biała wilczyca, po czym podbiegła do swego pana. Deithwen zamierzał udać się jeszcze do siedzibi Gildii, aby przywdziać swoją zbroje oraz spakować rzeczy.

- Mówiłem, że to długo nie potrwa, Eris - powiedział cichodruid do swej towarzyszki. Shavri stanął jak wryty na widok pięknego zwierzęcia, które poruszało się niemal z kocią gracją:
- Ożesz chłopie, jaka piękna! - zawołał. Ale żeby nie zdenerwować wilczycy, nie podniósł zbytnio głosu. Ruszył w kierunku elfa, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od Eris. - Czy mogę poczęstować ją wołowiną? - zapytał, uprzejmie kłaniając się Deithwenowi.
- E… chyba tak, chociaż staram się, aby jak najwięcej polowała sama. Tak jest najbardziej zgodnie z naturą. Nie jesteśmy jednak w dziczy, więc tak, jak najbardziej możesz - odpowiedział druid.

Shavri kucnął przed Eris i nie patrząc jej w oczy pozwolił się obwąchać. Wilczyca wyczuła zarówno szczura za jego kołnierzem, jak i pachnące suszoną wołowiną ręce. W chwili, kiedy chciała włożyć nos za kołnierz, Shavri zaproponował jej pasek wołowiny.
- Jesteśmy wraz z Eris wdzięczni, za ten miły gest. Ani ja, ani ona, szybko nie zapominamy. Możesz na nas liczyć. Tymczasem udam się teraz po swoje rzeczy. Mam nadzieje, że spotkamy się niedaleko świątyni. - odparł Deithwen, po czym skinął głową na pożegnanie i odszedł.

Sinara ruszyła razem z grupą, podziwiając piękną wilczycę, ale bojąc się zbliżyć. Dotarła do miasta niedawno i nie miała się gdzie zatrzymać, więc wszystkie rzeczy miała ze sobą i była gotowa do drogi. Z tego podekscytowania nawet nie czuła zmęczenia.
- Pierwszy raz słyszę, żeby kubeczek cydru miał być popijawą - i to na pojednanie… - mruknął zadziwiony Gaspar, wychodząc z karczmy - To w dyrdy, ludziska! - huknął, wychodząc na ulicę.

Widok pięknego wilka, najwyraźniej w dobrej komitywie z nowopoznanymi towarzyszami, odebrał mu mowę. ”Eris!”, usłyszał przekazywane z ust do ust. Ten wilk najwyraźniej miał imię! I był... przyjacielski…? Gasparowi zdarzało się spotykać wilki. Latem były dobrze odpasione i niezainteresowane człowiekiem. Zimą były oszalałe z głodu i napastliwe. Zawsze doceniał ich inteligencję. Ale żadne ze spotkanych dotychczas wilków nie sprawiały wrażenia istot tak… świadomych?

~Najpierw kobold, teraz wilk - dzień robi się coraz ciekawszy…~ pomyślał. Wzruszył ramionami. W bukłaku miło chlupał cydr, mocno rozcieńczony wodą. Nie wierzył do końca w zapewnienia o zasobności świątyni.
- Czy w tym bukłaczku masz to co myślę? Może byłbyś skory się podzielić? - uśmiechnęła się do Gaspara Sinara.
- Zależy, co masz na myśli, czarnulo - wyszczerzył się Gaspar - Proszę, woda z cydrem, żeby w gardle nie zaschło - podał jej bukłak
Dziewczyna chwyciła bukłak i pociągnęła spory łyk.
- Dzięki, zaschło mi w gardle. - ruszyła dalej w stronę świątyni.

Kapłanka Lathandera nie odzywała się więcej ani słowem. Nawet Zoja nigdy wcześniej u niej nie widziała takiego zachowania. Uśmiech utrzymywał się nerwowo a wielkie oczy trzymały się najpierw na bracie a później przy podłodze. Wyglądała jakby zobaczyła ducha, choć grupka zadowolona ze swojego towarzystwa zajęła się sobą i na jej szczęście nie zwracała na to większej uwagi. Marv pogapił się na kobolda i wilczycę w jakimś dziwnym zamyśleniu, dla niego osobiście będącym niedowierzaniem. Mrużył oczy i czasami potrząsał głową, aż wreszcie podjął jakąś decyzję bo przestał zwracać na dziwne rzeczy uwagę i zamiast tego odezwał się głośno.
- Jedzenie na drogę dostarczy nam gildia? Bo jak nie to chyba powinniśmy coś kupić…

Nikt nie wiedział; w kontrakcie aprowizacja nie była ujęta, więc było to mało prawdopodobne.

Wszyscy wybyli z karczmy w tempie dość błyskawicznym. ~Szybko się zaprzyjaźnili, to dobrze wróży~ - pomyślał Evan i spojrzał na ciągle wahającą się kapłankę.
- Franka, tak? - zagadnął - A ty nie idziesz?
- ...Idę... - potwierdziła nerwowo z wystraszonym wzrokiem. Uśmiechnęła się szerzej i podgoniła wychodzących.

~Chyba nie wyglądam aż tak strasznie~ - pomyślał Evan widząc reakcję Franki. Potem wzruszył ramionami i jako ostatni opuścił gospodę. Musiał kupić jeszcze parę rzeczy. Dwie pochodnie, mała siekierka i zapasy żywności na dłużej niż jeden dzień, to wszystko mogło się przydać w lesie, a i nie wiadomo czy zapasy będzie się dało łatwo uzupełnić w Zamieci.

Nowopowstała drużyna rozeszła się po mieście. Część osób ruszyło za Zoją w stronę światyni; reszta w stronę sklepów i noclegowni.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 13-04-2015 o 01:29.
Autumm jest offline  
Stary 12-04-2015, 22:21   #15
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Futenberg
12 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny


Gdy “Złoty Róg” opustoszał, Temnes D’arte wyszedł zza kontuaru i ruszył w stronę bocznego stołu, ukrytego przed oczyma postronnych solidnym przepierzeniem. Siedzący tam Gard Whiplash podniósł na niego pytające spojrzenie. Pólelf postawił na stole garniec z piwem i siadł naprzeciw właściciela Gildii.
- Sam nie wiem… - rzekł na niezadane pytanie. - Zapoznali się dość gładko… - zamyślił się przez chwilę. - Na prawdę nie zapytali nawet dokąd i z kim idą?
- Nie.
- Są przyjezdni. Nie pytali o potwory, o zasoby Gildii?
- Nie.
- Nie chcieli zaliczki?
- Nie.

- Myślisz, że pożyją długo?
- Nie.

D’arte
pokręcił głową i nalał przyjacielowi pełny kufel. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek umieszczony nad drzwiami wejściowymi i półelf ruszył by obsłużyć kolejnego klienta. Miał nadzieję, że nowi najemnicy będą mieli więcej szczęścia niż mają rozumu, bo będzie im potrzebne.


Tymczasem Whiplash siedział zatopiony we własnych myślach. Drużyna zaiste była osobliwa, choć nie takie widział w swoim długim, najemniczym życiu. Niektórzy byli zupełnie przeciętni. Ot, choćby Marv Hund czy Shavri Traffo. Choć ponoć mogli przydać się przy naprawie ekwipunku; to jednak wolał nadzorować sam. Deithwen i Gaspar wyglądali na takich, których z lasy wyciągnął miejski blichtr, choć wydawało mu się, że kojarzy nazwisko Karlovica z którymś z urzędników miejskich. Niemniej jednak ich znajomość Wilczego Lasu mogła być nie do przeceniania w tym konkretnym zleceniu. Sinara wyglądała na miejską znajdę; przyjął ją jedynie jako dopełnienie liczbowe drużyny. Reszta jednak… Whiplash zachmurzył się.

Kain Oussndar był synem jakiegoś kupca z Browntown, robiącego interesy w Futenberg. Gard znał ten typ - niespodziewanie zbiedniały paniczyk na gwałt szukający zarobku. Sytuacji nie poprawiał fakt, że chłopak był magiem bez licencji. Co prawda czarodziej w drużynie był na wagę złota (często dosłownie), jednak naczelnik nie chciał mieć problemów z Gildią Magów. Nie lubił politycznych przepychanek. Na szczęście Medaliony miały teraz inne sprawy na głowie. Może chłopaka ubiją w lesie i problem rozwiąże się sam. A jeśli nie… cóż, miał czas by pomyśleć nad odpowiednim rozwiązaniem.

Z Zoją Ledo nie miał takiego problemu. Wiedział, że podesłała ją Ethel - zresztą dziewczyna nie kryła się z tym wcale. Już od lat prowadzili ze starą ilmarytką zabawę w podchody i Gard bardzo cenił sobię tę grę. A gdy Ethel była młodsza… Mężczyzna uśmiechnął się do swoich wspomnień.

Widok Franki nieco zaskoczył Whiplasha. Dziewczyna była uparta; nie spodziewał się, że wykręci taki numer. Z tego co się dowiedział była tu wysłana przez świątynię w Darrow. Pokręcił głową. Cóż, oficjalnie on nic nie wiedział i niczego z nią nie podpisywał. Nadal miał też w dokumentach kontrakt Blackwooda…

Evan był największym oczekiwaniem - i zaskoczeniem - ten drużyny. Gard od lat czekał aż wychowanek fechmistrza zdecyduje się dołączyć do Gildii, ale najwyraźniej stary Roy MacDugall krótko go trzymał i dopiero jego śmierć zmotywowała młodzieńca do działania. Evan był cennym nabytkiem; szef Gildii liczył na to, że stary przekazał Evanowi swoją wiedzę na temat awanturniczego życia i chłopak przejmie dowodzenie w grupie. Miał też nadzieję, że miecznik nie polegnie mu przy pierwszym zleceniu; miał co do niego inne plany.

Po namyśle największym zaskoczeniem był jednak Gergo. Gdy nawoływacz oznajmił mu, że do Gildii zgłasza się kobold Whiplash pomyślał, że któryś ze starych druchów chce mu zrobić dowcip. Gdy okazało się, że mały jaszczur jest zaklinaczem, mężczyzna zmienił zdanie. Dzień później wiedział już, że mały śmierdziel był członkiem trupy akrobatycznej Niebo Gwiaździste, która gościła pod miastem jakiś czas temu. Dwa dni później zdecydował się wysłać Gergo, zachwyconego “podarkiem” w postaci drewnianego medalionu z symbolem Gildii i wiernego już jak pies - do Wilczego Lasu. Larssona przekonał roztaczając wizję kobolda-szpiega. Cieszył się, że drużyna przyjęła potworka jak swego; najwyraźniej koboldy nigdy nie zeżarły im bliskich. On zaś wolał, by mały zaklinacz zniknął mu z pola widzenia. Co prawda niewolnictwo w Królestwie było oficajlnie zakazane… lecz nikt nie chciał się narażać Tancerzom Cienia…

Whiplash dopił piwo i wstał. Dzień był jeszcze młody, a on miał wiele do zrobienia.


Sprawunki i pakowanie się poszły wszystkim szybko, toteż młodzież zebrała się u wejścia miejskiej świątyni na długo przed wyznaczoną porą. Tom Larsson również był już na miejscu; wypchany plecak oraz pękaty worek leżące obok niego świadczyły o tym, że zrobił w mieście na prawdę solidne zakupy.

Wkrótce zjawiła się i Zoja prowadząc ze sobą wiekowego krasnoluda. Kapłan Helma, Kelvin, zgodził się pobłogosławić młodych najemników i pochwalił dziewczynę za przezorność. Spojrzał uważnie po zebranych ludziach i nieludziach - zniecierpliwionych, podnieconych i wystraszonych - po czym rzekł: Nie będę was zanudzał kazaniami, bo gdybyście chcieli ich słuchać to przyszlibyście na mszę - rzekł głębokim, dudniącym głosem. - Pan Strażników czuwa nad tymi, którzy bronią słabszych i potrzebujących. Pamiętajcie, że z chwilą przyjęcia zlecenia wzięliście odpowiedzialność za zdrowie i życie osób, którym zobowiązaliście się służyć. Dopóki będziecie wykonywać swe zadanie solidnie i bez skargi, Wielki Strażnik będzie nad wami czuwał.

Kelvin Stary uniósł swój medalion z wizerunkiem pancernej rękawicy, a zebrani - zwłaszcza ci co wrażliwsi na magię - poczuli osobliwy spokój.

- Ruszamy - rzucił Tom Larsson po tym jak podziękował kapłanowi za błogosławieństwo i rady, których najwyraźniej ten udzielił mu wcześniej. Zleceniodawca skierował się w stronę południowej bramy wyciągając nogi, a “jego” najemnicy podążyli hurmem za nim. Miasto już dawno zbudziło się do życia; choć nie nastało jeszcze południe to słońce stało już wysoko. Eris truchtała przodem, jak gdyby przeczuwając, że w końcu wydostanie się z gwarnego miasta, gdzie było zbyt wiele zapachów i wrogich dwunogów, a miejskie kundle obszczekiwały ją na każdym kroku, lub uciekały z wyciem, alarmując właścicieli.


Opuściwszy miejskie mury Deithwen odetchnął pełną piersią. Gdy minęło pierwsze zaciekawienie miasto zrobiło się jednak męczące. Eris popędziła przodem ciesząc się jak szczeniak, mimo że czekało ich jeszcze prawie pół dnia marszu nim wejdą pomiędzy drzewa Wilczego Lasu, który był jej - ich - domem. Póki co podróżowali rozjeżdżonym przez farmerskie wozy ziemnym traktem mijając pola i pojedyncze domostwa. Zapach ziemi, wschodzącego zboża i gospodarskich zwierząt - tak różny od dusznego smrodu miasta - działał na półelfa kojąco. Kątem oka zauważył, że opuszczenie Futenberg jednych wprawiło w większą nerwowość, innych - wręcz przeciwnie. Wydawało się, że zwłaszcza Franka odetchnęła z ulgą. A potem nie miał już czasu na obserwacje, bo Larsson nadał wędrówce niemal mordercze tempo, nie zważając na niesiony na ramionach ciężar. Co prawda Deithwen i kilka innych osób nie miało problemu z nadążeniem, lecz część powoli zostawała w tyle. “Miejskie życie nie robi dobrze na kondycję”, pomyślał bez złośliwości druid.

Późnym popołudniem zaczął siąpić deszcz. Grupa zanurzyła się w Wilczy Las - jego młodszą i rzadszą część, powstałą głównie z nasadzania nowych drzew po wycince starych. Kain nie mógł nie zauważyć, że w porównaniu z lasami południa ten wygląda jak niemal nietknięty ludzką ręką, mimo bliskości miasta i kilku wsi, które z pewnością potrzebowały dużo drewna. Do tej pory nie poddawał refleksji elfich limitów na wyrąb lasów; teraz musiał przyznać, że miały one sens. Przynajmniej dla lasu.

Na noc rozłożyli się praktycznie na dukcie. Tom nakazał wyznaczyć warty - mimo że byli jeszcze relatywnie blisko Futenberg - i sam objął pierwszą. Jakoś udało się rozpalić ognisko i drużyna mogła wreszcie odsapnąć. Każdy z lubością cieszył się chwilą odpoczynku; nie było wątpliwości, że zleceniodawca zechce ruszyć w drogę skoro świt.




Wilczy Las
13 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny

Kolejny dzień spędzili maszerując. Zoi szybkie tempo i nerwowy nastrój, jaki wprowadzał Tom, przypominały ucieczkę z Browntown, co nie poprawiało jej humoru. Już wczoraj zostawili za sobą przesiekę i blask wskazujący kierunek, w którym były uprawne pola; teraz wokoło były tylko drzewa, drzewa i więcej drzew. Nie były na tyle wiekowe by przesłaniać słońce, lecz wystarczająco by niepokoić nieprzyzwyczajonych, którym wydawało się, że sami nie znajdą drogi do domu, a wilki - od których las wziął swoją nazwę - czają się za każdym drzewem. Co prawda według Toma większość stad przeniosła się na północ szukając łatwego łupu wśród walczących ludzi i nieludzi, jednak Wilczy Las i tak stanowił niebezpieczne miejsce. Mimo to im bliżej byli Zamieci tym Larsson wydawał się bardziej nerwowy.

Ściemniało się powoli gdy wreszcie między drzewami zamajaczyło kilka, może kilkanaście niskich, drewnianych chat, z których unosił się dym. Słychać było gdakanie kur zaganianych na noc do kurników; gdzieś zachrząkała świnia. Między domostwami, otoczonymi prowizorycznym płotem, kręciło się parę osób, które widząc przyjezdnych podniosły alarm, wywołując z domów mężczyzn uzbrojonych w widły, siekiery i noże. Gergo mignęła gdzieś w tłumie kusza i skulił się mocno, chowając cały za Shavriego. Do tej pory nie pomyślał jak przyjmą go mieszkańcy Zamieci i innych wsi. Teraz było już za późno.
- To ja, Tom Larsson - huknął zleceniodawca wybiegając kilka kroków przed grupę. - Najemników wiodę!

Takie zawołanie wyciągnęło z domów resztę leśników; jedynie dzieci usilnie zaganiano do domów. Przez gwar głosów niewiele można było zrozumieć; wszyscy jeden przez drugiego wypytywali Toma kogo przywiódł i dzielili się wieściami. Ktoś dojrzał wreszcie Gergo i podniósł larum; Gaspar dosłyszał jak Larsson mówi coś o własności gildii i szpiegu. Dopiero po dłuższej chwili przez tłum przepchnęła się garbata starowina; choć raczej to ludzie rozstępowali się przed nią. Drepcący obok, na oko siedmioletni chłopak przyświecał jej łuczywem. Z wolna gwar cichł. Kobieta zwróciła się do Larssona i rzekła: I kogóż nam tu kupiłeś, Tomie Larssonie? Nieopierzonych niedorostków czy bitnych rycerzy?
Zleceniodawca mruknął pod nosem coś, co Marv zrozumiał jako zawstydzone: “Nie było innych….”, ale kobieta wydawała się go nie słuchać. Przyjrzała się dokładnie najmitom - grupa poczuła się trochę jak żywy inwentarz zakupiony od Gildii i chyba nie mijało się to wiele z prawdą - i zwróciła bezpośrednio się do nich.
- Jestem Dziewanna, starsza Zamieci. Odpowiadacie przede mną. Zanim wpuścimy was w nasze progi opowiedzcie się: kto zacz i jaką pomoc możecie nam zaoferować. W końcu - zniżyła głos - w wasze ręce składamy los nasz i naszych bliskich.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-04-2015 o 09:27.
Sayane jest offline  
Stary 14-04-2015, 19:50   #16
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Sinara, Gaspar i Evan

Trakt, okolice Futenbergu
12 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Popołudnie


- Hej - Evan podszedł do Gaspara i zagadnął - Nie gniewaj się o ten cydr, chyba za długo już pracowałem w karczmie i jak ktoś rzuca hasło “napijmy się kapkę” to od razu kojarzy mi się to z popijawą.
- Ni mom urazy - usmiechnął się Gaspar - tak jeno rzekłem, żeby stare anse pogrzebać. Na wyprawę idziem, nie lza, żeby kwasy jakieś między nami się ostały. To jak, druhy i kompanioni? - wyciągnął dłoń.
- Druhy i kompanioni - Evan uśmiechnął się i uścisnął dłoń Gaspara.
- To może jeszcze brudzia przepijemy? - zapytała Sinara, która nagle wyrosła koło nich, widać musiała iść tuż za nimi. A o kulturze picia wiedziała wszystko. Lub właściwie o braku takiej kultury.
- Czemu nie? - szybko zgodził się Evan i uśmiechnął się w duchu. Miał dzisiaj szczęście, szykował się drugi całus od pięknej dziewczyny.
- To zależy czy kolega Gaspar ma nas jeszcze czym poczęstować - rzuciła Sinara zerkając z nadzieją na chłopaka.
- Dla piknych łoczu zawsze się kapeńka znajdzie - Gaspar we własnym mniemaniu wspiął się właśnie na szczyty szarmanckości - Mocne to nie jest, bo zaciągnięte wodą, ale smak wyborny. Ino - dorzucił, zezując na Evana - chopy się nie całują. Od tego deszcz przychodzi, a ludzi krosta obsypać może - zakończył ze śmiertelną powagą.
- He, he, he. Dobra to my tylko klepniemy się po barach żeby zacieśnić męską przyjaźń - Evan ubawił się uprzedzeniami Gaspara.
- Panowie, jesteśmy sobie równi! Poklepać się możemy wszyscy. Do całusów potrzeba mi więcej cydru niż ten bukłaczek - dziewczyna mrugnęła do Evana.
- Widzę że z niejednego pieca chleb jadłaś, to się ceni u pięknej dziewczyny - młody wojownik jak najlepiej potrafił, tak skomplementował Sinarę.
Dziewczyna bez dalszych ceregieli chwyciła bukłak i napiła się, podając go dalej Evanowi, a ten pociągnął solidnego łyka i oddał napój właścicielowi.
- Rzeczywiście troszku słabe, jak przeżyjemy ta wyprawę, to musimy się wybrać na coś mocniejszego. Bo tak właściwie to co też was skłoniło żeby się zaciągnąć do gildii? - spytała Sinara.
- Ja miałem dość siedzenia na tyłku i słuchania o przygodach innych - odpowiedział Evan - chciałem sam wszystko poczuć na własnej skórze. Zresztą nie będę się lenił jak inni na północy przelewają swą krew w walce z orkami.
- Mnie przygnała tu żądza przygód - wybąkał zarumieniony nagle Gaspar.
- Myślę, że tego akurat nam nie zabraknie - odpowiedziała dziewczyna.
- A ty co cię tu przywiało, też zew przygody? - Dziewczyna sprytnie migała się od odpowiedzi, a Evan nie chciał do tego dopuścić.
- Też. W końcu ile można siedzieć z tyłkiem w jednym miejscu. Jeśli jeszcze raz musiałabym wstać rano, żeby rzucić kurom ziarno, to chyba bym się zastrzeliła z własnej kuszy - zażartowała i uśmiechnęła się znowu do Evana. Spodobał jej się ten chłopak, miał taką śliczną blond czuprynę, jakiej nie miał nikt w okolicy jej domostwa.
- Jakoś nie widzę ciebie w roli karmicielki kur - słodził dalej blondas - przeznaczenie już zgotowało ci inny los.
- Nie wyobrażasz sobie mnie jako karmicielki kur? To może wyobraź sobie jak wstaję rano poczochrana i w samym gieźle żeby to ziarno porozrzucać. Może to pomoże - puściła oczko Evanowi i przyspieszyła kroku by zrównać się z Zoją, zostawiając chłopaków w tyle. Za plecami dobiegł ją szczery śmiech wojownika.

Młodzieńcy jeszcze przez jakiś czas rozmawiali o koleżance, czemu trudno się dziwić bo do gustu przypadła obojgu.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 15-04-2015 o 16:44.
Komtur jest offline  
Stary 14-04-2015, 21:52   #17
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Sinara i Shavri

12 Tarsakh
Rok Orczej Wiosny
Na szlaku


Sinara szła w zamyśleniu, wciąż rozpamiętując jak wyszła z domu, nie mówiąc nawet rodzicom gdzie idzie. Poprosiła Willa by przekazał im, że już nie wróci. Zrobiłaby to sama, ale byli w takim stanie, że i tak nie rozumieliby, co do nich mówi.
Nagle usłyszała obok siebie jakiś głos.

- Jesteś jakaś taka bardzo spięta. Wszystko w porządku? - zapytał Shavri, zrównując swój marsz z jej krokami.
- Naprawdę? - zdziwiła się dziewczyna, wyraźnie wyrwana z zamyślenia. - Nie, myślę że Ci się tylko wydaje. Ot, zamyśliłam się - uśmiechnęła się dziewczyna.
Zza pazuchy Shavriego wychynęła najpierw różowa, ruchliwa końcówka nosa, a potem reszta szczurzego pyszczka i Bijak zwinnie wspięła się na ramie właściciela. Najpierw schludnie umyła sobie pyszczek, krótkimi, oszczędnymi ruchami przednich łapek, a potem zaczęła węszyć na nowo, wyciągając pyszczek w kierunku kuszniczki.
- Chyba podoba się jej Twój zapach - stwierdził, uśmiechając się pod nosem. - Bijak, jesteś nieuprzejma.
- Nie nie, spokojnie, nie czuję się urażona - Sinara wyciągnęła rękę do Bijak. - Mogę?
- Oczywiście - Shavri uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyciągnął prawe ramie w kierunku Sinary. Ich dłonie niemal się ze sobą stykały. Bijak natychmiast truchtem niemal przebiegła po ramieniu właściciela. Zatrzymała się na moment na jego dłoni, wąchając dłoń kobiety, by następnie na nią wskoczyć. Szczur ostrożnie obwąchiwał jej rękaw, sunąc naprzód, w kierunku głowy. Zatrzymał się na ramieniu i wsadził jej nos do ucha, węsząc tam z wielkim entuzjazmem.

Dziewczyna pisnęła niczym mysz i zaczęła się śmiać - To łaskocze! - zawołała. Pogłaskała delikatnie szczura po futerku.
- Nie wiedziałam, że można tak udomowić szczura.
- Szczury są bardzo inteligentne. Powiedziałbym nawet, że są mądre. Jeśli nie zachowujesz się wobec nich wrogo, po jakimś czasie się do ciebie przyzwyczajają. Bijak jest ze mną od oseska. W zasadzie wybrała życie ze mną za co jestem jej wdzięczny, bo jest naprawdę niesamowita - kiedy to mówił, szczurzyca zaniechała wąchania wnętrza ucha kuszniczki na rzecz wąchania i lizania na próbę, czy smaczna, jej dłoni, którą złapała w małe łapki, tak nieznośnie podobne do miniaturowych, ludzkich dłoni. - Dlaczego akurat kusza?
- Dostałam ją w prezencie od przyjaciela, i tak już zostało. Jest mocna i ma niezły zasięg, Nigdy nie zastanawiałam się nad zmianą. Przypomnij mi skąd jesteś?
- Heh
- Shavri opuścił dłoń. - Teraz z Futenbergu, ale to jutro może się okazać nieaktualne. Wioska, w której się urodziłem, już nie istnieje. Zaciągnąłem się, bo chciałnbym pomóc stanąć mojej rodzinie na nogi. A o to w tym czasie nie jest niestety łatwo.

Bijak w najlepsze zajęła się iskaniem włosów dziewczyny. Shavri, widząc to, cmoknął karcąco, co spowodowało, że szczurzyca natychmiast porzuciła czynność i przebiegła kuszniczce na drugie ramie, zobaczyć, czy nie dzieje się tam coś ciekawego.
- A Ty? - zapytał w końcu. - Skąd się tu wziełaś?
- Pochodzę z Esper, tam się wychowałam, tam urodziłam i już myślałam, że tam umrę. Ale wizja spędzenia tam całego życia była dla mnie zbyt przerażająca. Więc ruszyłam gdzie mnie nogi poniosły - dziewczyna sięgnęła do sakiewki i po chwili miała w ręku kawałek chleba. Podsunęła go pod pyszczek Bijak.
Szczurzyca łapczywie wyciągnęła go zębami z jej ręki i siedziała teraz na jej ramieniu jak wiewiórka, trzymając w dwóch łapkach poczęstunek i chrupiąc nim głośno koło ucha, które zresztą łaskotała delikatnie swoimi wąsikami.
- Było aż tak źle?
Dziewczyna wyraźnie posmutniała. Przez chwilę nic nie mówiła głaskając tylko jednym palcem szczura po główce.
- Było… nie było chyba aż tak źle, ale też nie było dobrze. Nie takiego życia chciałam. Ale z drugiej strony nie wiem czy to jest życie którego chcę. Chyba muszę się po prostu przekonać - Sinara uśmiechnęła się, ale widać że uśmiech był trochę wymuszony.
Shavri szedł przez chwilę obok milcząc. Bijak tymczasem zjadła poczęstunek i zapragnęła wejść dziewczynie pod kołnierz, zsunęła się jednak trochę zbyt odważnie z jej ramienia i byłaby zleciała, gyby kuszniczka nie przytrzymała jej ręką. Szczurek był ciężki i bardzo ciepły. Miał miękkie, lśniącoczarne futerko. Wprost zapraszające do głaskania.

- Wiesz. Nie chcę pytać, czy ktoś cię tam skrzywdził, bo to chyba jest trudne, a my się nie znamy. Nie chcę ci też radzić, bo i jakie mam prawo. Ale życzę Ci, żebyś tutaj, pomiędzy nami znalazła to, czego szukasz. Albo odwagę do tego, żeby zmierzyć się z tym, co zostawiłaś w domu.
- Dziękuję -
dziewczyna z uśmiechem chwyciła Shavriego pod rękę, jak zawsze miała w zwyczaju chwytać swojego przyjaciela Willa, ale zaraz zreflektowała się, że przecież to nie on i cofnęła się szybko.
- Nie ma za co. - Shavri uśmiechnął się przepraszająco i przez chwile znowu szli w milczeniu. Nie odsunął się od niej, ale widać było, że go zaskoczyła. Bijak wróciła na ramię, gdzie przysiadła, spreżąjąc się do skoku i kiwając śmiesznie wyciągniętym łepkiem w górę i w dół. Potem mocno odepchnęła się od kuszniczki i wylądowała Shavriemu na ramieniu, gdzie spokojnie zaczęła myć siebie i przy okazji jego uszy.

- Więęęc - podjął po chwili wątek. - To Twoja pierwsza taka wyprawa?
- Tak. Znaczy oddalałam się nieraz od Esper, ale nie w celu zwalczania koboldów. A właśnie, co myślisz o naszym koboldzim przyjacielu?
- Jest w porządku. Owszem, trochę nieśmiały, ale mam nadzieję, że szybko się do nas przekona. Ciągle jeszcze trochę boje się przedstawić mu Bijak, ale chyba jestem niesprawiedliwy. Wydaje mi się też…, ale muszę to przedyskutować z resztą grupy, że mógłby nam pomóc rozwiązać nasze pierwsze zlecenie bez przelewania krwi. Wszystko zależy od tego, czego dowiemy się na miejscu, ale mam dziwne wrażenie, że to jest nowa sytuacja dla Zamieci i że coś musiało ją wywołać. Myślę, że Gergo, gdyby się zgodził, mógłby nam dać możliwość porozumienia się z tymi koboldami. Nie wiem tylko, jak bardzo mogłoby to okazać się niebezpieczne dla niego samego - dodał po chwili namysłu.
- Nie wiem, jakoś wątpię, że uda się bez rozlewu krwi. Oni z jakiegoś powodu atakują te osady. Ale tak jak mówisz, zobaczymy na miejscu. Ja z początku byłam sceptycznie nastawiona do Gergo, ale widzę, że chyba rzeczywiście jest w porządku. Wydaje się nadzwyczaj miły jak na kobolda.
- Ja na jego miejscu też byłbym miły
- Shavri uśmiechnął się, ale natychmiast dodał - Ale widzę, że to nie tylko strach przed nami. On jest po prostu w porządku. - Poprawił sobie niesiony plecak. - Myślisz, że w Zamieci znajdę jakiegoś rękodzielnika?
- Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Tam akurat nigdy nie byłam. Ale możliwe że tak, takie wioski często są samowystarczalne. A do czego konkretnie jest Ci potrzebny?
- zapytała Sinara.
- Zgubiłem swoją okarynę. Gwoli ścisłości mam wrażenie, że ukradł mi ją mój młodszy brat… Ale nie ze złośliwości - dodał szybko. - Raczej, żeby mieć jakąś pamiątkę, kiedy mnie nie ma… albo na wypadek, gdybym nie wrócił. Głupio mi trochę, bo mogłam sam mu ją dać, a nie pomyślałem o tym, - mówiąc głaskał palcami po łepku Bijak, która przycupnęła tuż przy jego szyi.
- Szkoda, że jej nie masz, chętnie bym posłuchała jak grasz. Ja niestety nie mam żadnych muzycznych talentów, śpiewam też okropnie. Obiecaj mi, że jeśli będziesz miał jakąś okarynę to dla nas zagrasz!
- To nie jest rzecz wymagajaca obietnicy, ale chętnie to zrobię. Nie wiesz poza tym, czy ja mam jakieś umiejętności muzyczne
- Shavri uśmiechnął się ponownie w ten irytujący sposób sugerujący, że uśmiecha się bardziej do swoich myśli, niż do swojego rozmówcy. Był tego świadom doskonale, więc kończąc swoje zdanie, odbił na chwile z traktu i oderwał od krzaczka, który tam rósł, jedną gałąź mięty. Uroczą, sympatyczną, zwykłą polną mięte. Cudownie zielona i rozgałęzioną łodyżkę, zakończoną drobnymi fioletowymi kwiatuszkami, którą wręczył Sinarze prostym i niezobowiązującym gestem. Co najmniej, jakby podawał jej kubek wody. - Pójdę, poszukam Gergo. Wolałbym, żeby nie szedł sam. Gdybyś potrzebowała mnie albo Bijak, zawsze jesteśmy w pobliżu.
- Emmm, dzięki
- Sinara odebrała miętę i patrzyła jak Shavri oddala się w stronę Grego. Przystanęła na chwilę patrząc to na chłopaka, to na gałązkę mięty i kompletnie nie wiedziała czemu właściwie ją jej dał. Ale skoro już ją dostała, schowała ją do plecaka, zawsze można ją wrzucić do wrzątku i wypić.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 15-04-2015 o 10:30.
Redone jest offline  
Stary 15-04-2015, 16:23   #18
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Obóz najemników na dukcie, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Świt


- Jeśli ktoś jest głodny, to śmiało, niech się częstuje - Zoja, wciąż otulona kocem, który chronił ją przed porannym chłodem, wyciągnęła z plecaka dwa zawiniątka z racjami podróżnymi i zaczęła apatycznie ciamkać jedną, zostawiając drugą do dyspozycji reszty. Wątły ogieniek pełgał na wilgotnych patyczkach, zapewniając budzącej i oporządzającej się drużynie nieco ciepła i miejsce, przy którym można było posiedzieć w towarzystwie.
- Ale to wszystko, co mam. Dużo nie zawojujemy z pustymi brzuchami, a jeszcze dzień marszu przed nami. - powiedziała smętnie, rozglądając się po towarzyszach - Mamy jeszcze chwilę czasu, zanim ruszymy... Może uda się coś znaleźć na podróż. Szczególnie jagody by się przydały; wystarczy błogosławieństwo i jedna mała borówka starcza na cały dzień! - dodała z uśmiechem, wstając - Ktoś chętny na małą wyprawę po dary lasu?
- Ja - odparł z uśmiechem Shavri, wyplątując się z własnego koca. - Znam się na chodzeniu po lesie, myślę, że uda się nam znaleźć coś ciekawszego nawet od błogosławionych jagódek! - rzucił wesoło, mrugając do Zoji okiem. - Ja też mam jeszcze racje, mogę się jedną podzielić, jeśli ktoś jest naprawdę bardzo głodny. - dodał, składając swój koc w zgrabną kostkę.
- Postaram się znaleźć jakiś strumień. Pewnie większość już zużyła swoje zapasy wody - rzucił krótko druid.
- Świetnie. W strumieniu mogą być ryby, a ja miałem tu gdzieś haczyk i trochę nici. - Shavri schylił się nad swoim plecakiem i zaczął w nim grzebać, by po chwili z wyrazem osobistego tryumfu wyciągnąć zeń mały, metalowy haczyk.
- Umiesz w ten sposób łowić ryby? Naprawdę? - odezwała się entuzjastycznie Franka. Dziewczyna była już od dawna spakowana i gotowa do drogi - Ja nawet nie umiem złowić ryby na wędkę z robakiem!

Gergo wahał się kilka minut, lecz burczenie w brzuchu było już nie do wytrzymania. Podszedł do Zoji.
- Jestem głodny i nie zabrałem nic do jedzenia... - oblizał się nerwowo - Mogę zapolować z wami? Kobold zawsze coś do jedzenia znajdzie.
- Umiem, to chyba za duże słowo, bo wiele zależy od szczęścia. - Shavri uśmiechnął się do Franki, wyjście z wioski ewidentnie dobrze mu zrobiło. - A głupi ma zawsze szczęście. Gergo, pewnie, że możesz. No dobrze, idzie ktoś jeszcze? Nie odejdziemy daleko, w sumie zawsze można nas będzie dogonić.
- Mam trochę racji na zapas. Z chęcią się nimi podzielę. - Kain, grzebiąc w plecaku, odezwał się, rozglądając po obecnych - Byłbym przeciwny zbyt długiemu postojowi. Wszakże zleceniodawcy zależało na pośpiechu. - dodał.
- Ale do lasu możemy wejść, coś pewnie się trafi do przekąszenia. Jakby co mam też kusze pod ręką, jeśli drogę przetnie nam przy okazji jakiś zwierzak, może udałoby się go ustrzelić. Chociaż gorzej z czasem na oprawienie go. - powiedziała Sinara, pakując swoje posłanie.
- No dobrze, to zbierajmy się. - zaproponował Shavri - Kto idzie? Zoja, Gergo, ja i Bijak, Deithwen z Eris i Sinara, tak? Ktoś jeszcze?
- I ja - Gaspar wyłonił się z chaszczy, dopinając spodnie - A nuż jakaś ptaszynka się pod łuk napatoczy?
- Zatem ruszajmy, nie mamy całego dnia - rzuciła Sinara dopinając plecak.
- Dobrze, idziemy, ale przy takim stadzie ludzi na łuk może być po prostu za głośno. - zawyrokował Shavri - Idziemy dużą grupą, którą będzie słychać z daleka. Szkoda strzał. - uśmiechnął się i przypasał sobie zarówno krótki miecz dla leśnego “ogrodnictwa” jak i długi dla ochrony.

- Czy wyście na głowy upadli?! - ryknął nagle Larsson, z niedowierzaniem przysłuchując się konwersacji. - Mówiłem ile iść będziemy, żebyście zakupy zrobili, że śpieszno, a wy teraz polować chcecie?! I gdzie? Tutaj, na domiar złego? Jak myślenia nie stało, to dryndać mi o suchym pysku, a nuże! Jeszcze tego brakowało, żebym wam za głupotę płacił! - leśnik aż poczerwieniał ze złości. Trzęsącymi się rękoma zaczął pakować manatki, najwyraźniej mając zamiar od razu ruszyć w drogę.
- Szarża przemówiła - westchnął Gaspar - Zostaje suszona wołowina i jaja na twardo - wyciągnął z plecaka zawiniątko - Podano do stołu, zapraszam jaśniepaństwo! - zarechotał - Podjemy sobie w marszu.
Shavri westchnął.
- Nadal uważam, że możemy spokojnie iść i jednocześnie rozglądać się za czymś do jedzenia. W końcu idziemy przez ten las, prawda? Nie twierdze, ze to będzie wygodne z tymi całymi tobołami, ale jak mus, to mus.
- Mus! - warknął Larsson - Życie ludzkie od was zależy, a wam się pikników zachciewa! W drogę! - chwycił swoje rzeczy i zarzucił plecak na plecy, najwyraźniej zamierzając jeść w drodze.

Franka przygryzła warg,i zachowując milczenie i chowając swój entuzjazm. Odchrząknęła i rozejrzała się po pakunkach towarzyszy. Na w ten sposób zdenerwowanego człowieka najlepszym rozwiązaniem było... faktyczne ruszenie tyłków do przodu. Sama była gotowa, więc to, co mogła zrobić to pomóc osobie, która była w największym proszku.
- Na świeże mięsiwo w drodze raczej nie liczta - sapnął Gaspar - Za dużo stóp, za dużo głosów, za dużo zapachu. Zwierzyna woli spokój, matecznik i gąszcze. A wiosną na jagódki i grzybki tyż nie ma co liczyć - dorzucił zmarkotniały - Nynie jeden dzionek, jak bogowie dadzą, na skromnych racjach wytrzymiemy, a ja się chętnie prowiantem podzielę.
- Ja też mogę podzielić się żywnością, jak komu brakuje. - powiedział do wszystkich Evan i podobnie jak Larsson zaczął szykować się do drogi, choć ewidentnie już odczuwał trudy podróży. Co innego trening bojowy, a co innego łażenie cały dzień po lesie, ale nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło. “Wojna to nie tylko walka, ale także wędrówka, a często i głodówka”; tak mawiał wuj Roy.

~Chyżo, bo nam koboldy wioskę zeżrą~ - pomyślał Deithwen i uśmiechnął się pod nosem. On prowiant miał, a strumyk zawsze się znajdzie; w końcu byli w “jego lesie”. Pośpiech tego całego Larrsona wydał się druidowi podejrzany. Naprawdę tak mu zależy na uratowaniu tych biednych ludzi? Czy ma po prostu ma w zagrożonej wiosce kogoś bliskiego? Być może będzie okazja dowiedzieć się później. W jednym się z leśnikiem zgadzał: wędrówka przez obcy las, bez prowiantu? Czysta głupota. W głębi duszy nawet cieszył się, że nie doszło do polowania. Równowaga panująca w przyrodzie nie zostanie naruszona. Wstał, spakował swoje rzeczy i czekał na kolejny ruch ich przywódcy.

Spieszący zaraz za myśliwym Marv uśmiechał się pod nosem, szczęśliwy, że tym razem to nie jego jęzor lub zachowanie spowodowały kłopoty i on sam uniknął głównego zainteresowania. I to dzięki temu, że był ślepy jak kret i żadnych jagód by nie wypatrzył. Czasem miało się szczęście.
Gergo wzruszył ramionami na całe zamieszanie. Nie był zadowolony, ale skoro wysoki twierdził, że nie ma czasu, to widać nie ma czasu. Zjeść jednak coś musiał, więc podszedł do Shavriego i pociągnął go za rękaw, bo zwrócić jego uwagę.
- Czy mógłbym dostać jeszcze pasek wołowiny? Chciałem iść upolować jakiegoś ptaszka, ale nie wolno, a nic nie zabrałem. - poprosił cicho.
- Proszę. Zapomniałeś wziąć. - Zoja podała gadzinie zawiniątko, które oferowała mu przy ognisku - Wołowina, trochę chleba i jabłka. Jabłka są zdrowe. I dobre na zęby. - dodała, przyglądając się paszczęce kobolda.
Gergo zdobył się na najlepszy uśmiech w swoim repertuarze, odsłaniając wszystkie zęby. Przypominało to szczerzącego się krokodyla.
Zabrał jedzenie i odszedł kawałek, po czym klapnął na ziemi i mlaszcząc z rozkoszą pospiesznie pochłonął rację.Tymczasem uzdrowicielka potruchtała do wściekłego mężczyzny i jak umiała postarała się go ułagodzić.

- Pana, panie Tomie, bardzo przepraszam i błagam o wybaczenie. To wszystko to wyłącznie moja wina; nie chciałam wcale nic opóźniać, tylko nie wszyscy z nas są obyci z takimi wędrówkami. Głodni i wyczerpani niewiele powalczymy; ale pana słowo jest dla nas prawem. Będziemy się spieszyć... tylko proszę się nie gniewać...
- To wasze pierwsze zlecenie?! - Larsson zatrzymał się wpół kroku, z niedowierzaniem spoglądając na Zoję. Uzdrowicielka zobaczyła w jego oczach błysk przerażenia i desperacji. Mężczyzna sapnął, zrobił niezborny gest dłonią, po czym westchnął pod nosem: Teraz to już po ptokach… Chwilę stał jakby niezdecydowany, wreszcie sięgnął do worka i wyciągnął z niego duża paczkę suszonego mięsa.
- Macie - podał ją Zoji, która odruchowo przyjęła pakunek. Zauważyła, że cały wór wypełniony jest jedzeniem; zaczęła podejrzewać, że plecak również. - Odliczę wam to od wypłaty, nie myślcie sobie - burknął, ściągając troki. - A teraz chodźcie wreszcie! - zarzucił worek na ramię i ruszył ścieżką na zachód.

Kain mocno zawiązał plecak i wstał, teraz nikt już nie potrzebował jego zapasu żywności. Jak inni odczuwał zmęczenie podróżą, ale nie narzekał. Rozumiał że Larsson miał rację, od pośpiechu drużyny zależało życie wioskowych. Czarodziej zakładał że w najlepszym wypadku czas na chwilę refleksji i relaksu znajdzie się dopiero jak kompania będzie już w Zamieci.
- Panie Tomie, to jedynie marginalne problemy podróży, częste przy tak dużej ilości ludzi. Naszym priorytetem jest rozwiązanie sprawy koboldów. Proszę wierzyć, wtedy się wykażemy. - powiedział do pleców przewodnika i ruszył za nim.

A kiedy drużyna zagłębiła się las, Zoja przeszłą się od czoła oddziału do jego tylnej straży, rozdają każdemu równą porcję mięsa z zapasów Toma, od siebie dorzucając kilka słów zachęty i błogosławieństwa.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 16-04-2015, 10:22   #19
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
To było do przewidzenia. Nikt go nawet nie zauważył! Przez chwilę czuł się jak głupiec, zanim przypomniał sobie, jak to wyglądało zwykle, gdy go zauważano. Nie, lepiej jest w ten sposób. Zresztą on sam przyznawał bez bicia, że tym razem daleko mu do przyciągania uwagi. Z tego co widział to młodsi czy starsi, bo część wyglądała na znacznie starszych od niego, mężczyźni czy dziewczyny, wszyscy oni wypadali blado, gdy miało się podróżować z koboldem. Dokładnie takim stworem, na jakie mieli polować.
Myśli o tym zdominowały całą resztę przygotowań do wyprawy, kiedy to rudowłosy zakupił racje jedzenia na dwa dni, z jakiegoś powodu spodziewając się, że na miejscu dostaną strawę. Jak to u rodziców bywało, gdy często kupców w podzięce za przybycie przy stołach goszczono. Wypadły mu z głowy takie mało istotne fakty jak to, że Zamieć była nękana przez stwory i wcale dzielić się jedzeniem mogła nie chcieć. Ani nie móc.

Pokrzepiony błogosławieństwem z entuzjazmem wymaszerował z Futenbergu, uśmiechając się pod nosem. To uśmiechanie wchodziło mu w krew. I mogło dziwnie dla niektórych wyglądać. Rozejrzał się po towarzyszach z gildii, przyznając, że ciekaw jest co z tego wszystkiego wyjdzie. Pozbycie się problemu koboldów nie brzmiało strasznie. Pewnie jak i z jego rodzinnej wsi wielu mężczyzn zdolnych do walki poszło na wojnę i dlatego szukali najemników. Marv bardzo bacznie studiował ciało Gergo, szukając najsłabszych punktów w małej sylwetce stwora. One nie mogły unieść nawet cięższej broni, jakim mogą być problemem? Chyba żeby je wyłapać, bo takie małe musiały dobrze się kryć. Hund doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich miernych zdolności wypatrywania. Nawet żeby pogapić się na kobolda musiał iść lub siadać tuż obok niego.

Kilka razy prawie się odezwał, w ostatniej chwili gryząc się w język.
"Nie ściągaj na siebie uwagi, wcale nie jest potrzebna!"
Powtarzał sobie to w głowie za każdym razem, co sprawiło, że przez całe dwa dni odezwał się może kilka razy, podczas krótkich postojów. Jeść co miał, gorzej było z wodą, którą musiał oszczędzać bo strumienie pojawiały się rzadko, a przecież wsi się po drodze nie mijało. Mogło być gorzej, zwłaszcza, że okazało się, że nie był taki najgorszy. Niektórzy nie zabrali jedzenia i planowali polowanie na jagódki. Stłumił śmiech, zamieniając go na uśmiech, gdy myśliwy ich zrugał od góry do dołu. Marv nigdy nie był współczującą osobą, życie nie tego go nauczyło.

Teraz wszyscy byli tu już dorośli. Trzeba było umieć o siebie dbać. Hund jadł więc ukradkiem, trochę na uboczu, podejrzliwie zerkając zwłaszcza na Gergo. Na szczęście myśliwy się podzielił, więc on nie musiał kombinować jak tego uniknąć. Nie ufał tym ich spojrzeniom. A już zwłaszcza uśmiechom. Za tym zawsze coś się kryło, coś podstępnego. Lasy i bezludzia, jak również wysiłek fizyczny nie były mu obce. Uważał je za dobre, podobnie jak szybkie tempo. Wyganiało myśli i głupie pomysły z głów.
Mimo to odetchnął z ulgą, gdy zobaczył Zamieć.
Ulga szybko zamieniała się w coś zupełnie innego wraz ze słuchaniem słów mieszkańców sioła.
 
Sekal jest offline  
Stary 16-04-2015, 15:15   #20
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


[MEDIA]http://fc05.deviantart.net/fs71/f/2011/228/a/4/the_militia_by_pervandr-d46r27s.jpg[/MEDIA]

Drużyna czuła, że cała wieś wpatruje się w nich z oczekiwaniem i nadzieją, jednak można było też dostrzec miny pełne rozczarowania i niedowierzania. Zapewne leśnicy nie spodziewali się zobaczyć grupy gołowąsów. Mimo że wszyscy najmici dawno mieli za sobą piętnaste urodziny, to jednak nie każdy z nich wyglądał na bitnego i doświadczonego wojownika.

- Jestem Evan z Wysp i znam się na machaniu żelastwem. - pierwszy odezwał się młody wojownik - Przybyliśmy tu rozwiązać wasz problem z koboldami, ale oczywiście musimy dowiedzieć się wszystkiego o ich dotychczasowej aktywności. Gdzie były napady? Jaka liczebność napastników? W którym kierunku odeszły po ataku?
- Machać żelastwem to ja też umiem - prychnął któryś z leśników, wskazując swoją siekierę.
- Skoro tak to chyba nie jesteśmy tu potrzebni...! - zacietrzewił się Evan.
- Dość. - ucięła Starsza i spojrzała na Larssona - Miałeś im wszystko objaśnić, Tom…
- Nie pytali… Objaśniłż-em w gildii; myślałem, że wiedzą - zleceniodawca zmieszał się ponownie. Dziewanna pokręciła z niesmakiem głową i spojrzała na najmitów.
- Mówicie.
- Jam jest Deithwen, druid z Wilczego Lasu. Potrafię czarować i bardzo dobrze znam leśne ostępy. Jeżeli macie problem z koboldami to moje umiejętności będą na pewno przydatne. - oświadczył półelf. Dziewanna skinęła z aprobatą głową i przeniosła spojrzenie dalej.
- [b]Sinara[/b], strzelam z kuszy - powiedziała dziewczyna, nie mówiąc nic więcej. Nie widziała sensu strzępienia teraz języka.
- Bądź pozdrowiona, szacowna Starsza - powiedziała Zoja, przepychając się przed Evana, żeby zatuszować jego mało przyjemne słowa - Niech wam Ilmater błogosławi i odejmie trosk... - pochyliła głowę, splatając na piersi dłonie - Zwą mnie Zoja; z łaski Cierpiącego znam się trochę na leczeniu i medycynie. Jeśli poza koboldami jest w Zamieci coś, w czym możemy jeszcze pomóc, starczy powiedzieć. - dokończyła, lekko kopiąc Evana w kostkę, żeby tym razem powstrzymał swój ozór i nie psuł dalej pierwszego wrażenia.

Shavri pokiwał głową, słysząc Zoję, ale nic nie powiedział. Co miał powiedzieć? Że jest kowalem i zna się na zwierzętach i trochę macha mieczami, a trochę strzela z łuku? Bez sensu. Jeszcze dziadek za życia nauczył go, żeby “trzymać pysk zamknięty, jak się nie ma nic sensownego do powiedzenia”. Postanowił zatem milczeć tajemniczo, mając nadzieję, że jego postawna sylwetka wystarczy za pierwsze wrażenie. Splótł ręce na piersi i patrzył ze spokojem na Starszą. Bijak szczęśliwie spała, ukryta za kołnierzem, bo nie miał pojęcia, jakie zrobiłaby wrażenie na tubylcach. Czuł, że na pewno gorsze niż cicha, dystyngowana Eris.

Kapłanka przebiła się przez gromadkę towarzyszy wychodząc na pierwszą linię. Lepiej było powiedzieć na wstępnie więcej miłych słów, niż później żałować, że kręciło się nosem.
- Jestem Franka - ukłoniła się na tę samą modłę, co Zoja - Można u mnie znaleźć posługę kapłańską Pana Poranka - uśmiechnęła się ciepło spoglądając chwilę na towarzyszy - Jestem pewna, że się dogadamy i zaradzimy co w naszej mocy na wasze problemy.
- Kapłanki… - starsza pokiwała głową z uznaniem - Witajcie siostry. Jeśli tylko bogowie wam darzą to, niestety, zawsze znajdzie się dla was robota. A inni?
- Witaj Starsza, nazywam się Kain Oussndar i jestem adeptem sztuk magicznych. Zrobimy co w naszej mocy, aby zażegnać zagrożenie jakim są nękające was stworzenia, a także pomóc w innych sprawach. - dodał czarodziej, w duchu przyznając, że Evan - choć może trochę za szybko - to zadał jak najbardziej celne pytania.
- Dyć nie poznajecie mnie, Matko? To ja, Gaspar z Karlowiców! - chłopak ściągnął kaptur - Załońskiej zimy zatrzymaliśmy się u was z łojcem i braćmi. - uśmiechając się szeroko, objął starowinkę pod kolana. Kilka twarzy w tłumie wieśniaków wydało mu się znajomych. Klepnął dłonią po łubiu z łukiem.
- A tym się zajmuję. Tym i tropieniem. - ewidentny urok jego uśmiechu był nieco osłabiony przez złamany nos i chrapliwy głos, ale liczył na dobre wrażenie. Starsza skinęła lekko i pogłaskała łucznika po głowie.

Kobold milczał, kryjąc się za wyższymi towarzyszami. Nie sądził, by jakiekolwiek słowa sprawiły, by tutejsi mieli o nim lepsze zdanie, a wolał ich nie prowokować wysuwając się przed szereg.
- Pochodzę z podobnej wioski - odezwał się nagle Marv, gdy na chwilę zapadła cisza. Przez to jego głos wydawał się głośniejszy niż był. Zaczerwienił się i spojrzał na swoje stopy, wyraźnie widoczny ze względu na swój największy w grupie wzrost. - Wybacz, Starsza. Jestem Marv. Tak jak inni chcę pomóc. I przebacz mi, proszę, ale w jaki sposób w nasze ręce składacie wasz los?
- Koboldy porywają i zabijają ludzi z naszej i sąsiednich osad, niszczą barcie i wnyki, ranią bydło... Wy macie pozbyć się gadzin i przywrócić pokój. Nie wiecie do jakiego zadania żeście się najęli? - w głosie Dziewanny zabrzmiało zdumienie przemieszane z irytacją. Kobieta westchnęła - Chodźcie do chaty; nie będziemy po ćmoku gadać. Wy też do domów! - huknęła na zebranych wokół mieszkańców, którzy przyciszonymi głosami komentowali rozmowę z najemnikami - Obory i drzwi zawrzeć, psy i straże puścić! I pamiętać, by tego tu... - wskazała na stojącego obok Deithwena wilka - ...nie ruszać i w nocy gęby nie drzeć, że duch wokół Zamieci łazi!

- Wiem do czego się zatrudniliśmy - burknął Marv zaraz jak ruszyli do chaty, bo nie mógł się powstrzymać - Chodzi tylko o to, że przecie my będziemy karku… - ugryzł się nagle w język. Już w domu zwykle za dużo gadał, nigdy na dobre to nie wychodziło - Przepraszam, rozumiem, że chodzi o to, że jak nas koboldy zabiją, a nie my je, to przyjdą tu znowu.
Kobieta wbiła wzrok w Marva i naraz uśmiechnęła się - Tak, dokładnie to miałam na myśli, młodzieńcze. Cieszę się, że jesteście świadomi obu tych kwestii. Otik, podnieś wyżej to łuczywo i idź przodem! - rzekła do chłopca i podreptała dalej.




Zamieć, Wilczy Las, chata Starszej wioski
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


Dziewanna poprowadziła drużynę między chatami. Zamieć była zwyczajnym siołem, nie różniącym się niczym od innych ludzkich siedlisk w Wilczym Lesie i okolicach. Dziesięć, może dwanaście chat z bali, krytych gałęziami i słomą, poutykanych mchem i gliną, z rybimi pęcherzami w miejscach okien. Przy kilku stały przybudówki dla zwierząt, drewutnie oraz stelaże do suszenia mięsa i skór. Deithwen zauważył też jeden budynek wyglądający na wspólną stodołę czy spichlerz; porządny, zamknięty ciężką drewnianą belką. Chłopiec i starsza zaprowadzili najemników do chaty na południu.

[media]http://www.kostekart.pl/ImagesPublic/cabin.jpg[/media]

Miejsca nie było tam wiele - gdy wpakowało się do niej dziesięć osób oraz Larsson zrobiło się wręcz ciasno. W środku zastali rodzinę Dziewanny: kobietę w okolicach pięćdziesiątej wiosny, małżeństwo koło trzydziestki, dwa podlotki i chłopca wyglądającego na jakieś dziesięć lat. Na posłaniach wokół pieca leżała dwójka małych dzieci; na zapiecku spał jakiś starzec; spod sterty koców wydać było tylko kawałek siwej czupryny. Chłopiec towarzyszący staruszce zgasił łuczywo i szybko wskoczył pod koce obok rodzeństwa, przypatrując się nowoprzybyłym wielkimi, piwnymi oczami.

Dziewanna przestawiła swoją rodzinę i ucięła protesty na temat obecności kobolda w chacie. W tym czasie Larsson zrzucił pakunki z ramion aż huknęły o klepisko i ciężko usiadł na zydlu. Dopiero teraz Franka zauważyła jak bardzo mężczyzna był zmęczony; podczas wędrówki widziała głównie jego plecy. Jedna z kobiet - Łucja - podeszła szybko, podając mu kubek wody, który wziął drżącymi dłońmi, i zaczęła rozmowę. Kapłanka wyłowiła kilka słów, z których wynikało, że para targuje się o zapłatę za przyniesioną przez myśliwego aprowizację, zwłaszcza że było jej mniej niż obiecał.

Tymczasem starsza zaprosiła najemników by usiedli na ławach dostawionych do stołu. Dziewczynki rozstawiły drewniane kubki i gliniane dzbany z wodą, z przerażeniem wpatrując się w kobolda chowającego się za Shavrim. Grupa ścieśniła się na ławach; Dziewanna dostawiła sobie zydel.

- Dziękujemy bardzo za wodę, większość z nas jest zapewne bardzo spragniona. - podziękowała Sinara siadając na ławie, po czym zwróciła się do dziewczynek - Nie bójcie się naszego kolegi kobolda. Tak jak istnieją źli ludzie, tak samo istnieją dobre koboldy. To kim jesteśmy nie zależy od naszej rasy. Ojciec dziewcząt prychnął tylko pogardliwie; dzieci również nie wydawały się przekonane.

Kain zostawił kostur przed wejściem. Nie chciał by kij przeszkadzał mu czy innym w niewielkiej chatce, a i tak było ciasno przy takiej ilości osób. Miłym było mu jednak usiąść po podróży. Poczęstowany wodą, nalał sobie do drewnianego kubka i powoli sączył obserwując zgromadzonych. Co prawda nie specjalnie ale największe zamieszanie robił kobold. Sama obecność gada denerwowała ludzi. Czarodziej postanowił w wolnej chwili poruszyć temat jakiegoś kamuflażu dla małego humanoida, ale teraz skupił się na sprawach ważniejszych. Rozmowie na temat zlecenia. Gaspar skinął głową w podzięce za wodę; pił małymi łykami, lustrując otoczenie i nasłuchując rozmów bardziej umnych. Deithwen także odłożył swój kostur. Eris z żalem pozostawił na zewnątrz. Nie zaszkodzi okazać mieszkańcom odrobiny zaufania. Przy stole zajął pierwsze lepsze wolne miejsce.

- Dziękuje - odrzekł tylko, gdy podano mu drewniany kubek. Dziewczynki przycupnęły przy piecu; małżeństwo dostawiło sobie zydle w okolice stołu. Trzasnęły drzwi; to Larsson wyszedł, niosąc swój nadal wypchany plecak. Łucja przysiadła się do dzieci, rozdała im po suszonym jabłku z nowych zapasów i, podobnie jak one, wlepiła wzrok w najmitów.

Dziewanna również napiła się wody i spojrzała na Evana.
- Czas więc by wreszcie wprowadzić was w temat. Po twych pytaniach mniemam, żeś jest dowódcą oddziału?
- Nie… Nie wyłoniliśmy jeszcze lidera. - odparł lekko skonsternowany wojownik. Starsza nie skomentowała, odchrząknęła i zaczęła.
- Wszystko zaczęło się dekadzień czy dwa temu… może dłużej. Najpierw, gdy ginęli ludzie wszyscy myśleli, że to zwierzęta; potem dezerterzy może. Jednak kolejne dni… koboldy rozzuchwaliły się i zaczęły podchodzić pode wsie. Niszczyły barcie, samotne sadyby i szałasy, raniły zwierzęta… Na początku tego dekadnia napadły Bukowo; wczoraj nas, ale odparlim…
- Jeśli są ranni to chętnie się nimi zajmę. - zadeklarowała szybko Zoja. Staruszka z wdzięcznością skinęła głową, a siedząca przy piecu kobieta - Łucja - zadeklarowała, że zaprowadzi potem uzdrowicielkę do odpowiednich chat. Poważnie rannych było osiem osób i dziewczyna wiedziała, że będzie musiała wybierać, komu będzie mogła pomóc…
- Ilu ich było? - spytał Evan.
- Pod wsie podchodziły w nocy trzy, może cztery dziesiątki sztuk… ciężko było ocenić po ćmoku. Za to w lesie napadają w biały dzień... - odparł wnuk Dziewanny. Wojownik z Wysp zaczął zadawać kolejne pytania. Okazało się, że leśnicy już zajęli się tropieniem; co prawda nie udało im się odnaleźć leża koboldów, ale mocno zawęzili obszar poszukiwań na zachód od siół, gdzie teren był bardziej kamienisty i łatwiej było o jaskinie czy głębokie nory. Gaspar od razu zadeklarował poranny zwiad.
- Czy miały jakieś znaki? Może rozpoznam plemię... - wychrypiał nieoczekiwanie kobold. Mężczyznę zatkało.
- To gada… - wydusił z siebie z obrzydzeniem w głosie. Dziewanna opanowała się szybko.
- Dla nas wszystkie wyglądają tak samo; w łachmanach i szczątkach zbroi ściągniętych ze zmarłych. Wszystkie ich trupy zakopaliśmy w dole, w lesie; broń została, możecie sobie obejrzeć. Słyszałam, że w ataku na Bukowo któraś z bestii używała magii…
- Czy one robiły to już wcześniej? Bo może w okolicy wydarzyło się coś takiego, co mogło spowodować, że koboldy zaczęły atakować ludzkie osady? Nie wiem, jakiś pożar, jakaś potyczka, która pozbawiła je żerowisk albo przegnała w inne miejsce? Wiecie o czymś takim? - zapytał Shavri.
- Koboldów u nas nie bywało. Gobliny owszem, często; czasami orki, inne potwory ale nie koboldy - nie niezależny klan. Może to przez wojnę… - odparł wnuk Starszej, który odzyskał już mowę. Niemniej jednak do strefy wojny był jakiś dekadzien na przełaj, a plemię musiałoby minac elfie patrole. Zarówno Deithwenowi jak i Gasparowi słabo się to widziało. Z ust najemników posypały się dalsze pytania. Okazało się, że koboldom zależało nie na kradzieży czy zniszczeniu, ale na porywaniu ludzi; nie znaleziono też ani zabitych, ani rannych. Z Zamieci zaginęło dziesięć osób, z Bukowa ósemka, a z najmniejszej i najdalej położonej Luty jedna. Najwyraźniej koboldy nie bały się atakować dużych skupisk ludzkich; najpewniej wybierały te najbliższe swojego leża.
- Nie znaleźliśmy nawet obgryzionych kości by móc je pochować… - z goryczą dorzucił wnuk pani domu.
- Gergo, czy sądzisz, że mógłbyś z nimi się porozumieć? Czy to byłoby bardzo niebezpieczne? Czy jest jakiś uniwersalny znak koboldzi, który mówi “chcę tylko porozmawiać?” Nie wiem, jakiś rodzaj białej flagi? - zapytał nagle Shavri. Evan nie mógł uwierzyć że to co słyszy jest prawdą, siedział z rozdziawioną gębą nie mogąc wykrztusić słowa, będąc w całkowitym szoku. Deithwen zareagował bardzo podobnie. ~Co tu się dzieje…?! zamiast wyrżnąć szkodniki, ci chcą się układać!~ - pomyślał driud. Do końca rozmowy nie wykrztusił ani słowa.

Gospodarzy również zatkało. Dziewanna pobladła, jej wnuk za to zerwał się na równe nogi, przewracając zydel.
- Chcecie się układać z potworami? Najęliśmy was, żebyście je wyrżnęli w pień, a nie… - aż zatchnął się z oburzenia - Odeślij ich, babko! Nie po tośmy długi zaciągali, żeby tych tchórzy najmować! “Tak jak istnieją źli ludzie, tak samo istnieją dobre koboldy. To kim jesteśmy nie zależy od naszej rasy.” - przedrzeźnił Sinarę - Ciekawe czy tak samo będziesz śpiewać, jak kości mojej siostrzenicy znajdziesz; pięciu wiosen nawet nie miała! Albo jak ogryzą twoje… Idę na patrol! - mężczyzna chwycił płaszcz i wyszedł, trzaskając drzwiami. Obudzone hałasem dzieci zaczęły popłakiwać. Jego żona również wstała. Powoli podeszła do Shavriego, spojrzała na przyczajonego przy jego boku Gergo i splunęła tropicielowi w twarz.
- Zdrajca...! - powiedziała i wyszła za mężem z chaty. Łucja zaczęła uciszać otroków; Dziewanna patrzyła na najmitów spojrzeniem bez wyrazu.

Sinara popatrzyła za wychodzącymi, wpatrując się przez sekundę w drzwi.
- To nie czas na spory i obrażanie się nawzajem. Dopiero co przybyliśmy, będziemy mieli jeszcze szanse się wykazać. - podeszła do Shavriego i położyła mu rękę na ramieniu w geście uspokojenia. Miała nadzieję, że zaraz nie rozpęta się tu wojna.

Franka odchrząknęła w zapadłej niezbyt zjadliwej atmosferze.
- Zoju... Przypilnuj, by się tu nie pozabijali. Ja zadbam o to w innym miejscu... - powiedziała pochylając się lekko nad uzdrowicielką i przytrzymując jej ramię. Następnie z lekkim skinieniem głowy ku zebranym wyszła z domostwa w stronę oburzonego małżeństwa. Tropiciel łagodnie zdjął dłoń Sinary ze swojego ramienia i bez słowa ruszył za kapłanką Lathandera.

Kobold zaczął nerwowo oblizywać oczy swoim rozdwojonym językiem. Przecież przyjechali tu pomóc tym ludziom, a oni okazywali wrogość. Zmieszany zaczął cicho mówić do swoich towarzyszy:
- Żadne plemię o którym słyszałem nie atakowało wiosek. To niebezpieczne, a kobold zaatakuje tylko gdy czuje przewagę... Muszą być zdesperowane, albo jest ich bardzo dużo... - kobold zawahał się - Ale to się nie zdarza, kobold to stwór głupi i współpracować nie lubi i nie umie...

- Nie chcemy być źle zrozumiani, ani nie chcieliśmy nikogo zranić - Zoja wystąpiła na środek izby, zdecydowanym gestem dłoni pokazując towarzyszom, że panuje nad sytuacją i potrzebuje tylko odrobiny milczenia - Pokornie proszę o wybaczenie w imieniu nas wszystkich; możemy tylko domyślać się, jak ogrom cierpień spadł na wszystkich mieszkańców za sprawą tych ataków. Nasze serca są z wami w tej trudnej chwili. - odsapnęła na jeden oddech, wyglądając reakcji Starszej, a potem dokończyła - Naszym zadaniem jest sprawić, by ataki ustały. Ilmater uczy jednak, że ślepa zemsta może być równie niebezpieczna, co bezwarunkowa zgoda. Nasz towarzysz, choć w niefortunnych słowach, chciał jedynie dowiedzieć się, czy są możliwe inne rozwiązania niż bezmyślna rzeź - rzuciła błagalne spojrzenie łowcy, mając nadzieję, że nie zacznie zaprzeczać - Jakkolwiek jednak podejdziemy do problemu, zapewniamy, że wszyscy mieszkańcy dostaną swe zadośćuczynienie, a nikt, kto jest winny, nie ujdzie sprawiedliwej kary. - zakończyła z pełnym przekonaniem, wpatrując się w Shavriego, jakby oczekiwała od niego potwierdzenia swojej interpretacji całego zajścia.
- Żeby zakończyć ataki trzeba wyrżnąć koboldy - wzruszył ramionami Gergo. Zoja tylko spiorunowała gada wzrokiem, daremnie marząc, żeby kobold stał bliżej; wtedy mogłaby “dyskretnie” nadepnąć mu na ogon, zanim chlapnie kolejną “złotą myśl”, która dodatkowo rozsierdzi wieśniaków.
- Sądzę, że pierwej sami musicie dojść między sobą do zgody - powoli powiedziała Dziewanna, podnosząc się z zydla. Gaspar również zerwał się na równe nogi rozumiejąc, że to koniec rozmowy - Możecie zanocować w spichrzu; i tak już tam prawie nic nie ma. Ognia nie będzie, ale i nie wieje. Sami zajmiemy się obroną wsi tej nocy, za co nie będzie wam zapłacone. O świcie powiadomicie nas o swojej decyzji.

Łucja podniosła się, wzięła płaszcz i gestem nakazała najmitom ruszyć za nią. Spichlerz był pośrodku wsi; po drodze zabrali również Shavriego i Frankę. Idąc, drużyna czuła na sobie uważne spojrzenia patrolujących Zamieć leśników.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 17-04-2015 o 15:09.
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172