Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2015, 20:55   #62
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Przygotowania do „łapania duchów” ruszyły pełną parą. Nathan z niewielką pomocą chętnych z rodziny Cravenów porozstawiał swój sprzęt w newralgicznych punktach robiąc z gabinetu na parterze „centrum dowodzenia”.

Tymczasem April przespacerowała się po domu, czując coraz większy niepokój. Obecność, którą wyczuła przestępując próg domu, była tak wyraźna, że wręcz namacalna. Powodowała poważny ból głowy medium. April nie poddawała się jednak migrenie i nie zważając na doznania próbowała się dostroić do tego miejsca, poznać je, zrozumieć.

Maddison i Steven poszli do pokoju dziadka, ale Arnold spał tak twardym snem, że nie mieli sumienia go budzić. Sprawdzili tylko, trochę zaniepokojeni stanem seniora, czy starszy mężczyzna żyje, ale oddech był w porządku – jednostajny i miarowy, więc wrócili do reszty.

- Te zjawiska najczęściej miały miejsce na górze, tak? – dopytywał się Nathan.

- Pokoje dzieci, pokażemy panu.

- I ktoś hałasował na górze, w pokoju Stevena.

- I jeszcze łazienka.

Padały kolejne lokacje. Jeżeli mieli do czynienia z jednym duchem, to faktycznie był wszędobylski.

- Dziadek śpi. Zastanawia mnie, gdzie był wczorajszej nocy – wyraził swoją opinię Steven.

Megan zajęła się przygotowaniem posiłku dla rodziny i gości, skoro i tak mieli pozostać tutaj przez całą noc.

April zatrzymała się w gabinecie. To miejsce przyciągało ja najsilniej. Wyczuwała tutaj śmierć. Zło, strach i śmierć. Stare echa zapomnianej grozy, ale i coś jeszcze. Coś złośliwego. Coś niematerialnego, lecz przez to nie mniej groźnego. Kiedy tak stała w gabinecie wypełnionym skórzanymi książkami poczuła to. Gniew. Gniew i wściekłość. Zachłysnęła się i wtedy się zaczęło.

* * *

Jakaś niewidzialna siła w jednej chwili zrzuciła wszystkie książki z jednej Pólki. April widziała to, chociaż nie widziała sprawcy. Książki poleciały na bok, jakby trzaśnięte jakąś niewidzialną ręką. Huk przyciągnął resztę. Ze zdumieniem spojrzeli na porozrzucane wolumeny. Zamarli. Przerażeni.

- Kim jesteś? – zapytała April pewnym siebie głosem, mimo, że serce biło jej jak oszalałe.

Nigdy wcześniej nie miała okazji widzieć tak silnego i gwałtownego wyładowania psychokinetycznego. Poczuła się nagle jak bohaterka horroru.

- Kim jesteś? – powtórzyła głośniej. – Czego chcesz?

Spoglądali na nią. Rodzina Cravenów. Z nową nadzieją. A ona wiedziała, czuła, że nie może tak po prostu zostawić tej sprawy.

Wydawało jej się, że słyszy glosy. Szepty na granicy słyszalności. Niewyraźne. Straszne. Pełne gniewu. I krzyki. Słyszała krzyki. Znów zadrżała. Po raz nie wiadomo który.

- Wyczuwam więcej … bytów.

Wrażenie znikło. Wycofało się. Odpłynęło.

- Coś mi się wydaje, że czeka nas interesująca noc.

* * *

Po drugiej zadzwonił telefon. Odebrał Daniel. Okazało się, że dzwoni Bert. Glos policjanta był poważny, gdy się odezwał.

- Słuchaj. Przepraszam, że cię odrywam od obowiązków rodzinnych. Mógłbyś podjechać do Plymouth. Pod kościół. To ważna sprawa. Naprawdę.

- Mam gości – próbował wybrnąć z niespodziewanego wyjazdu Daniel. – Czy to naprawdę nie może poczekać?

- Raczej nie. Naprawdę.

- Dobra. Zaraz będę.

Daniel uprzedził rodzinę gdzie jedzie i z kim się ma spotkać. Miał złe przeczucia.

* * *

Bert czekał na niego tam, gdzie powiedział. Miał poważną twarz. I coś w oczach. Jakiś smutek.

- Jesteś. Jedź za mną.

Bert wsiadł do samochodu policyjnego.

- Co się dzieje? Bert?

- Mam nadzieję, że ty mi wyjaśnisz – powiedział policjant ruszając.

- Cholera – chcąc, nie chcąc pojechał za stróżem prawa.

Na niebie zbierały się chmury.

Jechali najpierw polną drogą, potem skręcili w las, trzymając się drogi gruntowej rozjeżdżonej przez liczne samochody. Po chwili między drzewami ujrzał prześwitującą taflę jeziora. I dom na wzniesieniu. Ich dom. Po drugiej stronie. To było to samo jezioro, które leżało tak blisko ich domu.

Wyjechali na otwartą przestrzeń. Nad brzegiem jeziora, nieopodal lasu stały cztery samochody – w tym karetka.

Bert zaparkował obok jednego z aut, Daniel też znalazł sobie odrobinę wolnego miejsca.

Rozpoznał kilka miejscowych twarzy, które widział na festynie – ubrani jak rybacy mężczyźni spoglądali w jego stronę z ponurymi, poważnymi minami.
I wtedy zobaczył czarny kształt. Worek na zwłoki.

- Co jest?

Bert dał znak i niewysoki, ponury mężczyzna z imponującym wąsem odsłonił zamek.

Daniel poczuł, że uginają się pod nim kolana.

- Znasz tego mężczyznę? – zapytał Bert.

- Tak.

Znał doskonale. Widział tą twarz niemal całe swoje życie. Widział, jak starzała się, jak pokrywała zmarszczkami.

To był jego ojciec. Arnold Craven. Napuchnięty od wody, zniekształcony, lecz jednak rozpoznawalny.

Ale jak to możliwe! Przecież rozmawiał z nim rano! Pili razem kawę.

- To niemożliwe. Przecież...

- Byłem u ciebie kilka godzin temu. Mówiłeś, że ojciec wrócił do domu? Dzisiaj znalazł go Jim i jego koledzy. Widzieli was w restauracji nad jeziorem, zaraz po przyjeździe. Mówili, że to ktoś od was. Jesteś pewien, że … no wiesz… to ktoś inny.

Daniel spojrzał na Berta. Wiedział, do czego zmierza ta rozmowa i nie podobało mu się to wcale.

- Zadzwonię.

- Jasne.

Wyjął komórkę i połączył się z domem.

* * *

Megan odebrała telefon od Daniela. Po glosie wyczuła, że coś się dzieje.

- Megan. Czy możesz sprawdzić, czy Arnold jest w domu.

- Jasne. Coś się stało?

- Możesz zobaczyć.

Zajrzała do sypialni seniora rodu Cravenów i zobaczyła wyraźny kształt pod kołdrą.

- Jest. Śpi.

- Jesteś pewna?

- Tak.

- Możesz go obudzić i dać mi do telefonu.

- Oczywiście. Co się stało? – Megan nie podobał się przebieg rozmowy, ani ton głosu Daniela.

Podeszła do łóżka i delikatnie trąciła Arnolda w ramię.

Starzec poruszył się, zamruczał coś przez sen.

- Arnold, obudź się, proszę – szturchnęła trochę mocniej.

Starzec otworzył oczy i spojrzał na Megan.

A potem, bez ostrzeżenia, twarz starca wykrzywiła się w szaleńczym, złym grymasie, a z jego ust bryznęła prosto na Megan fontanna szlamu, cuchnącej bagnem wody. Twarz zapadła się w sobie przybierając wygląd trupiej maski, a potem Arnold znikł pozostawiając puste łózko, mokre i pełne wodorostów.

Megan zrzeszała kiedy przybiegła reszta rodziny. Rozwalony telefon leżał na podłodze.
 
Armiel jest offline