Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2015, 10:46   #61
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pierwsza przed szereg wyszła dziewczyna o jasnych włosach i mocnym makijażu dodającym jej lat. Miała na sobie jeansowe postrzępione szorty i koszulkę w wizerunkiem Charles’a Mansona zawiązaną w supeł wysoko nad pępkiem. Typowy egzemplarz zbuntowanej nastolatki, którą musi być ciężko utrzymać w ryzach.
- Dzień dobry, to ja do pana dzwoniłam - wyciągnęła dłoń grzechoczącą od tanich metalowych bransoletek w kierunku Nathana. - Bardzo się cieszę, że państwo przyjechali.

- Dzień dobry. - odparł mężczyzna ściskając podaną mu dłoń. - Nazywam się Nathan Weston, a to April Perrineau. Państwo Craven jak sądzę?

Nathan ubrany był w proste, niewyróżniające się ubranie, na piersi zawieszone o kołnierzyk wisiały okulary przeciwsłoneczne. Mężczyzna mógł mieć najwyżej trzydzieści lat, jednak rzadkie, krótko ścięte włosy i zmarszczki wokół oczu nadawały mu wygląd osoby dużo starszej. Jego pogodny nastrój mocno kontrastował z ponurą atmosferą tego miejsca.

- Tak, tak - dziewczyna pośpieszyła z wyjaśnieniami. - Ja mam na imię Maddison. A to moja ciotka, Megan Romero, mój tata i bracia - Jake i Steven.
Potrząsnęła dłoń mężczyzny i zbliżywszy jeszcze twarz szepnęła konspiracyjnie.
- Tata ma sporo obiekcji więc nie róbcie wrażenia czubków, ok? - i puściła Nathanowi oko jakby ona sama za czubków ich co prawda uważała ale nie miała nic przeciwko ale ojcu to już radziła zdrowo naściemniać.

Mężczyzna skwitował uwagę dziewczyny z niezmiennym uśmiechem, po czym spojrzał na stojącego nieco z tyłu pana domu.

- Podobno mają państwo nietypowy problem związany z posesją. - tutaj ogarnął wzrokiem bryłę budynku. - W związku z czym zostaliśmy poproszeni przez Maddison o zbadanie sprawy.

April odrobię ociągała się przed wyjściem z samochodu. Dom skupiał całą jej uwagę na sobie, prawie jak by był żywym i funkcjonującym organizmem. Przez głowę przeszła jej niepokojąca myśl, tak jak by nie tylko ona czekała na spotkanie z tym co czeka na nią za drzwiami domostwa, ale i ono zdawało się oczekiwać jej. Nie podobał jej się fakt, że już w samym budynku czuła coś nieprzyjemnie niepokojącego.
Niechętnie, jakby z lekka się ociągając, otworzyła drzwi samochodu, mając wrażenie, że gdy tylko odwróci wzrok, zachęci to tego przyczajonego drapieżnika przed nią.
Przemogła się i budząc na stosunkowo ładnej twarzy uśmiech zwróciła oczy w stronę dziewczyny, z którą Nathan pogrążył się w rozmowie, akurat w momencie by usłyszeć komentarz dotyczący czubków, na który to miała wyraźną ochotę odpowiedzieć jakąś zgrabną i trafną ripostą jednak ciągły, przyćmiony ból głowy zniechęcił ją do dalszych działań prowadzących do jej wymyślenia.

Podchodząc do zgromadzonych na podjeździe splotła ramiona na piersi aby utrzymać przy sobie więcej ciepła, gdyż jej dziany, błękitny sweter, nie najlepiej chronił przed powiewami niesfornego wiatru. Słysząc, że Nathan przeszedł już do konkretów i zdążył ją przedstawić uśmiechnęła się do dziewczyny zachęcająco wyciągając jedynie w jej stronę dłoń. Na razie postanowiła nie wdawać się w szczegóły, ufała towarzyszowi na tyle, że wiedział co robi.

Nie dało się ukryć, że pojawienie się dwójki obcych ludzi na podjeździe na posesję nie wywołało u Daniela entuzjazmu. Po oczach i twarzy znać było zmęczenie i rozdrażnienie, które nie mogły być wynikiem jednej tylko nieprzespanej nocy. Przestraszonym jednak nie można było go nazwać. A przynajmniej napewno nie na pierwszy rzut oka prezentujący wysokiego, wyprostowanego mężczyznę, pana domu, który raczej niechętnym okiem oceniał nieznajomych “specjalistów od nietypowych problemów”.
- Dzień dobry Panu - odezwał się poważnie - I Pani. Nazywam się Daniel Craven. I zapraszam do środka.

Mężczyzna podziękował skinieniem głowy i ruszył za Danielem przypatrując się z ciekawością rosnącej z każdym krokiem frontowej ścianie. Rzędy okien znaczyły się czernią na tle białej ściany, jakby dom wpatrywał się w nich wieloma zapadłymi oczyma.

Przekraczając próg rezydencji April poczuła się ... obserwowana. Poczuła wyraźnie jakąś nienawistną, nawet nie nieprzyjazną, ale właśnie nienawistną energię skierowaną na nich. Być może na nią w szczególności. To miejsce ... wbirowało. Wibrowało wręcz szaleńczo. Wibrowało niesłyszalnym krzykiem. Wibrowało echami dawnych mordów, złych emocji, strachu i przerażenia. Oraz Śmierci. Śmierci, która wlała się w rozbudzone zmysły medium toksycznym "drgnięciem" duchowej rtęci. Brudnej i trującej. Czuła to. Czuła to bardzo silnie. Tak silnie, że aż pobladła i musiała przytrzymać się dłonią framugi by nie upaść.

Megan nie poświęcała zbytniej uwagi dyskusji. Wiedziała już, że Nathan nie obrazi się i nie odjedzie nie sprawdziwszy wszystkiego co tylko uda mu się sprawdzić. Wiedziała też, że Dan mimo sceptycyzmu także ich nie wyrzuci. Że jest gotów przemóc własne niedowierzanie dla ratowania rodziny. Dlatego też skupiła swoją uwagę na April, która z każdą chwilą wyglądała coraz gorzej. Kiedy kobieta wyciągnęła niepewnie rękę, by się podeprzeć, Meg nie wytrzymała i podeszła do niej, z wyraźnym niepokojem na twarzy.

- Co się stało, April? - bojąc się odpowiedzi, której nie chciała usłyszeć, nieświadomie przeszła na “Ty” choć odezwały się do siebie po raz pierwszy - Dlaczego tak zbladłaś?

Jasnowidzka przywołała na twarz niepewny uśmiech. Ci ludzie, którzy zaprosili ich do domu byli wystarczająco przestraszeni i zmęczeni aby już od progu karmić ich niepokojem jakie domostwo budziło w jej sercu.
Ich dom. Dom rodziny Cravenów…
To stwierdzenie w połączeniu z pełną nienawiści atmosferą tego miejsca, która na pewno nie została stworzona przez kochające się rodzinne grono wydawało się abstrakcją.
Nie. Możliwe, że wszystkie dokumenty własnościowe skrzętnie ułożone przez prawników i opatrzone odpowiednimi podpisami były jak najbardziej prawomocne, jednak w domu znajdowało się coś jeszcze, coś co wysysało energię z domowników i rosło w siłę pokazując im kto na prawdę tu rządzi.
Złapawszy równowagę sięgnęła chłodną dłonią do nadgarstka dziewczyny, starając się dodać jej odrobinę otuchy.
- Na razie nie chcę o tym mówić, a niejasności które odczuwam wypełniać bajką czy domysłami. Byłoby to wobec was nieuczciwe, nie sądzisz? - uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu.

Megan trudno było odwzajemnić uśmiech, po plecach spłynął jej zimny pot. Ta wymijająca odpowiedź była gorsza, niż najgorszy opis ducha czy demona, jaki April mogłaby podać. Sama też wyraźnie zbladła i zachwiała się lekko. Po chwili jednak na jej twarzy pojawiła się determinacja. Nachyliła się lekko ku kobiecie i zaczęła mówić na tyle cicho, by nie słyszała jej reszta rodziny. Tylko April.
- Nie wiem, co tu zobaczyłaś i co dokładnie wiecie od Maddy, ale… jest coś, co może być ważne. Parę nocy temu ukazała mi się… - lekkie zawahanie w drżącym głosie świadczyło wyraźnie o tym, że Meg bardzo przeżyła to “spotkanie” - ...moja siostra. Ona… popełniła samobójstwo. Była żoną Daniela. Nie wytrzymała psychicznie… nieważne. - mówiła coraz szybciej, chaotycznie - Kiedy jej zabrakło… zbliżyliśmy się do siebie. Z Danem. A teraz mi się pokazała… zupełnie jak nie ona… to było straszne, okrutne widmo… zamknęła mnie w pokoju… rzuciła mną o drzwi… a potem wrzasnęła “oni są moi”... boję się, że chce się... mścić… - nabrzmiały łzami głos zadrżał jej wyraźnie, ale znów udało jej się opanować - pomóżcie nam… Karen… kruki… nigdzie już nie będziemy bezpieczni jeśli nam nie pomożecie… - szepnęła jeszcze i rzuciwszy ostatnie błagalne spojrzenie April, uciekła do kuchni, gdzie czuła się jeszcze bezpiecznie, natychmiast zajmując się “normalnymi” czynnościami takimi jak wyjmowanie filiżanek do kawy i krojenie ciasta.

***

We wnętrzu wskazano nieznajomym salon by się rozgościli i zaproponowano coś do picia. Kawa w dzbanku była już letnia, ale jej kolor budził znacznie przyjemniejsze skojarzenia od podawanego w kafejkach instantu. Na tacy znalazło się również upieczone dwa dni temu przez Megan ciasto orzechowe.
- Chciałbym, żeby to już na wstępie było dla Państwa jasnym. - powiedział Daniel siadając w fotelu - Moja córka Maddison to bardzo bystra i zaradna dziewczyna, która jednak nie wyznaje niczego co się odbywa pomiędzy pomysłem, a jego realizacją. Nie skonsultowała Państwa odwiedzin ze mną. Proszę więc nie traktować tego spotkania w żaden wiążacy sposób. Tak więc... słucham. Czemu uważają Państwo, że mamy nietypowy problem? Czemu sądzą Państwo, że są Państwo w stanie nam pomóc? I co zdaniem Państwa by się z tym wią… Czy coś się stało?
Tak jak wcześniej mówił głównie do Nathana, tak to ostatnie pytanie było skierowane do April.

Nathan objął ramieniem swoją towarzyszkę i pogładził po ramieniu dla otuchy poważniejąc na moment, po czym zabrał rękę i skupił uwagę na panu domu.

- Otrzymaliśmy wczoraj telefon od pańskiej córki. - zaczął Nathan starając się odwrócić uwagę od April. - Maddison streściła nam po krótce historię waszego pobytu w tym domu, wyraźnie zaznaczając, że dzieją się tutaj rzeczy trudne do wyjaśnienia w logiczny sposób.

- Tak. - potwierdził z maskowanym zniecierpliwieniem pan Craven - O tym mi już córka wspomniała, panie Weston. Ale nadal nie wiem co Państwo tu robią. Czego oczekują. I czemu po jednym telefonie od nastoletniej dziewczyny, który choć wcale nie jest, mógł być żartem, następnego ranka zjawiają się u nas.

- Pana dzieci udały się z prośbą o pomoc do naszej dobrej znajomej, pani Irene Pulasky, której osądowi nauczyłem się ufać, a ta przekazała im numer kontaktowy do nas. Co więcej rozmowa, ktorą przeprowadziłem z Maddison wcale nie brzmiała jak dowcip. Poza tym nie są państwo pierwszą rodziną, która sygnalizowała problemy związane z tym domem, co zapewne już państwo odkryli. Sam dom także owiany jest ponurą sławą i nosi brzemię dwóch zbrodni, których przyczyn nigdy nie udało się.wyjaśnić.

Nathan spoważniał odrobinę i ciagnął dalej. - Co możemy państwu zaoferować? Przede wszystkim możemy spróbować potwierdzić, czy rzeczywiście zdarzenia jakie mają tu miejsce mają charakter nadprzyrodzony bez narażania państwa na nieprzychylne spojrzenia ze strony osób postronnych. Mam na myśli potencjalną obecność istot znanych jako duchy, upiory, zjawy, widma, albo inne tego typu zjawiska. Jeśli okaże się, że istotnie mamy do czynienia z czymś nadnaturalnym, być może April będzie potrafiła się z owymi bytem skomunikować i odkryć przyczynę takiej obecności.. - narastające zdumienie na twarzy Daniela nie wróżyło najlepiej, jednak Nathan kontynuował. - Proszę się nie martwić, nie oczekujemy w zamian zapłaty. Może pan myśleć o nas jak o ludziach z misją, chociaż osobiście traktuję to raczej jako hobby. Przyznaję też, że od dawna szukałem okazji do zbadania domu Hortona z uwagi na krążące wokół niego domysły, ale skoro moja praca może przynieść komuś pożytek, tym lepiej.

Daniel przez jakiś czas nie odpowiadał. Nie mógł przemóc tego pierwszego wrażenia, które zrobił na nim ten człowiek. Złego wrażenia. Związanego głównie z wyklejonym na jego twarzy niczym wizytówka, uśmiechem. Przez myśli niczym drwiące echa przebrzmiewały mu najgorzej brzmiące słowa wypowiadane uśmiechniętymi spod wąsa ustami. “Duchy”, “Hobby”, “Okazja”. Wiedział, że sam siebie w ten sposób napędza oceniając tego człowieka, ale jak mu Bóg miły ciężko mu było się przemóc.

- Nie ma niczego złego w oczekiwaniu zapłaty za wykonaną pracę panie Weston. Martwi mnie jednak, i tu proszę o zrozumienie, Pana pewność siebie i Pana nastawienie. W ciągu ostatnich dni widziałem rzeczy, w które gdy je wspomnę, do tej pory nie wierzę. Rzeczy, które nie tylko budzą strach, ale i które okazały się niebezpieczne dla mojej rodziny. Rzeczy, które nie powinny być niczyim hobby. Proszę mi wobec tego wyjaśnić,jeszcze dwie sprawy. Jakie ma Pan doświadczenie w temacie i czy jest mi Pan w stanie zagwarantować, że to co by Pan z Panią Perrineau tu zrobili nie naraziłoby mojej rodziny na dodatkowe ryzyko.

Napięcie na twarzy Daniela i jego poważny ton zdawały się działać na Nathana pobudzająco, jakby nerwowość z jaką głowa rodziny Cravenów utwierdzały go w przekonaniu, że sytuacja jest warta uwagi. Zaraz jednak się opanował rezygnując z uśmiechu małego chłopca, który trafił do sklepu z cukierkami na rzecz poważniejszej miny i adekwatnego tonu, bardziej pasujących do powagi chwili.

- Absolutnie rozumiem Pana nastawienie do nas i przepraszam jeśli moje zachowanie mogło Państwa urazić. Znamy się ledwie kilka minut, do tego mówimy o sprawach, które mogą być dla Państwa trudne. Badaniem zjawisk paranormalnych zajmuję się od wielu lat, głównie z ciekawości, choć mam także pewne osobiste powody. Prawdę powiedziawszy większość przypadków zgłaszanych jako nadprzyrodzone okazuje się być nieprawdziwa, stąd dystans z jakim podszedłem do zagadnienia, za co jeszcze raz przepraszam. Nie przeczę, że w mojej karierze zdarzały się przypadki prawdopodobne, albo przynajmniej niewytłumaczalne, jednak sam Pan rozumie, że w tej materii nigdy nie można być pewnym.

Nathan badał przez moment reakcję Daniela, kątem oka obserwując zachowanie April, która od dłuższej chwili wpatrywała się intensywnie w ciemny korytarz prowadzący na tyły domu. Fakt, że nie przerwano mu od razu wziął za dobrą monetę, bo podjął dalej temat.

- Zawodowo zajmuję się nagrywaniem i obróbką obrazu oraz dźwięku, przeważnie dla stacji telewizyjnych. Jak już informowałem Maddison telefonicznie, jeżeli rzeczywiście w tym domu mamy do czynienia z istotą nadprzyrodzoną, będę potrafił ją zlokalizować za pomocą mojej aparatury, natomiast pani Perrineau może pomóc skontaktować się z ową istotą. O ile pierwsza część jest całkowicie bezpieczna, o tyle druga, cóż… nie możemy ręczyć za to czym owe zjawisko może być i co zrobić, prawda?

- Chce go pan nagrać? - do rozmowy wtrąciła się Maddison, która niemal zniknęła z planu dając ojcu czas by oswoić się z sytuacją a teraz wróciła z tacą zmrożonej lemoniady. - W jakim sensie? Dlaczego niby pańska aparatura miałaby nagrać ducha? Proszę mi wierzyć, gdyby dało się go usłyszeć, gdyby… no sama nie wiem, emanował jakieś dziwne fale czy coś... ja bym go usłyszała. Z drugiej strony kamery mogłyby stanowić dowód. Może nie byłoby widać ducha ale na pewno zarejestrowałaby się scena jak lewituję za jedną nogę pod sufit - stłumiła nieco nerwowy chichot. - Choć… teraz wszystko zwala się na efekty specjalne. No nic - przysiadła obok ojca, na rogu kanapy i zaczęła niemal beztrosko rozlewać napoje.

- Są różne sposoby rejestrowania, chociażby podczerwień, albo sensory ruchu, ale chyba nie będziemy teraz w to wnikać, prawda? Poza tym zapewniam, że jak najbardziej da się potwierdzić autentyczność nagrania, jeśli będzie potrzeba.

- Cokolwiek to jest co będzie Pan robił, jedna sprawa niech pozostanie jasna - ton głosu Daniela mógł się wydać po udzielonych wyjaśnieniach już pozbawionym zwątpienia. Choć nie musiał. Pan Craven wziął jedną z wysokich szklanek w dłonie. Nie napił się jednak od razu - Nie będziecie Państwo samowolnie wykonywać na razie żadnych działań poza wspomnianą obserwacją. Cokolwiek się dzieje w tym domu, jest to teraz Dom Cravenów, a nie Hortona. Mieszkam tu ja, siostra mojej żony Megan, mój ojciec Arnold i trójka moich dzieci, z których tylko Jake’a jeszcze państwo nie poznaliście - tu wskazał na stojącego przy oknie syna - A Państwo jesteście naszymi gośćmi. - Westchnął i spojrzał po zgromadzonych.

- Czy wszyscy są za? - Wpierw obrzucił taksującym spojrzeniem członków rodziny. Potem gości. - Byłbym zapomniał. Jeśli chcecie Państwo u nas nocować, to tylko salon jest do dyspozycji. Pokoi sypialnych nie polecam. A na czas tej obserwacji my wszyscy też będziemy tu spać. Koców i materacy jest dość.

Dopiero teraz napił się lemoniady.

- Aye, aye sir - Maddy przyłożyła dłoń do czoła w parodii salutu. Chyba tylko jej, z niewiadomych do końca przyczyn, dopisywał humor. - Całe szczęście, że dziadek się znalazł. Zajrzę do niego - przeniosła wzrok na brata i gestem wskazała drzwi. - Steve, idziesz ze mną?

Steven spojrzał na ojca, skinął głową w geście aprobaty, po czym odrzekł

- Tak, właśnie chciałem do niego też zajrzeć.

I poszedł śladem Maddison, pozostawiając wszystkich w salonie.

April na razie jedynie obserwowała rodzinę z dystansem i pewnym podziwem. Osoby tak różne od siebie charakterem, mieszkające pod jednym dachem. Nathan był profesjonalistą, a jego wypowiedzi, nie trzeba było uzupełniać, dlatego też pozwoliła mu mówić, przynajmniej na ten moment, za ich oboje. Ona sama, postanowiła nie mówić zbyt wiele, zwłaszcza do momentu, w którym będzie mogła podać jakieś konkretne odpowiedzi. Miała wrażenie, że rzucając na prawo i lewo osądami straciłaby posłuch zwłaszcza u głowy rodziny, który wydawał się być mężczyzną twardo stąpającym po ziemi.

- Jeśli to nie będzie problem, chciałabym uczestniczyć w rozkładaniu sprzętu… wiem conieco o sprzęcie i chętnie nauczę się więcej. - Megan uśmiechnęła się blado, odprowadzając wzrokiem rodzeństwo idące do Arniego - Poza tym… bezczynność mnie dobija. Nie zniosę biernego oczekiwania. - zerknęła przelotnie na Daniela, wyprostowała się lekko i dodała, jakby chciała zatrzeć wrażenie bezsilności wynikające z poprzednich zdań - Poza tym… ktoś musi wiedzieć dokładnie, co robicie i pilnować, żebyście nie nabałaganili za mocno.
Nawet w jej uszach dowcip zabrzmiał marnie, ale mimo to uśmiechnęła się szeroko jak na promocji książki.
- Zaczynamy od razu?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 13-04-2015 o 21:14. Powód: zmieniłam kolejność słów w mojej wypowiedzi gdyż zdawoło się że biorę męsość głowy rodziny pod wątpliwość - Nimitz
Marrrt jest offline  
Stary 13-04-2015, 20:55   #62
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Przygotowania do „łapania duchów” ruszyły pełną parą. Nathan z niewielką pomocą chętnych z rodziny Cravenów porozstawiał swój sprzęt w newralgicznych punktach robiąc z gabinetu na parterze „centrum dowodzenia”.

Tymczasem April przespacerowała się po domu, czując coraz większy niepokój. Obecność, którą wyczuła przestępując próg domu, była tak wyraźna, że wręcz namacalna. Powodowała poważny ból głowy medium. April nie poddawała się jednak migrenie i nie zważając na doznania próbowała się dostroić do tego miejsca, poznać je, zrozumieć.

Maddison i Steven poszli do pokoju dziadka, ale Arnold spał tak twardym snem, że nie mieli sumienia go budzić. Sprawdzili tylko, trochę zaniepokojeni stanem seniora, czy starszy mężczyzna żyje, ale oddech był w porządku – jednostajny i miarowy, więc wrócili do reszty.

- Te zjawiska najczęściej miały miejsce na górze, tak? – dopytywał się Nathan.

- Pokoje dzieci, pokażemy panu.

- I ktoś hałasował na górze, w pokoju Stevena.

- I jeszcze łazienka.

Padały kolejne lokacje. Jeżeli mieli do czynienia z jednym duchem, to faktycznie był wszędobylski.

- Dziadek śpi. Zastanawia mnie, gdzie był wczorajszej nocy – wyraził swoją opinię Steven.

Megan zajęła się przygotowaniem posiłku dla rodziny i gości, skoro i tak mieli pozostać tutaj przez całą noc.

April zatrzymała się w gabinecie. To miejsce przyciągało ja najsilniej. Wyczuwała tutaj śmierć. Zło, strach i śmierć. Stare echa zapomnianej grozy, ale i coś jeszcze. Coś złośliwego. Coś niematerialnego, lecz przez to nie mniej groźnego. Kiedy tak stała w gabinecie wypełnionym skórzanymi książkami poczuła to. Gniew. Gniew i wściekłość. Zachłysnęła się i wtedy się zaczęło.

* * *

Jakaś niewidzialna siła w jednej chwili zrzuciła wszystkie książki z jednej Pólki. April widziała to, chociaż nie widziała sprawcy. Książki poleciały na bok, jakby trzaśnięte jakąś niewidzialną ręką. Huk przyciągnął resztę. Ze zdumieniem spojrzeli na porozrzucane wolumeny. Zamarli. Przerażeni.

- Kim jesteś? – zapytała April pewnym siebie głosem, mimo, że serce biło jej jak oszalałe.

Nigdy wcześniej nie miała okazji widzieć tak silnego i gwałtownego wyładowania psychokinetycznego. Poczuła się nagle jak bohaterka horroru.

- Kim jesteś? – powtórzyła głośniej. – Czego chcesz?

Spoglądali na nią. Rodzina Cravenów. Z nową nadzieją. A ona wiedziała, czuła, że nie może tak po prostu zostawić tej sprawy.

Wydawało jej się, że słyszy glosy. Szepty na granicy słyszalności. Niewyraźne. Straszne. Pełne gniewu. I krzyki. Słyszała krzyki. Znów zadrżała. Po raz nie wiadomo który.

- Wyczuwam więcej … bytów.

Wrażenie znikło. Wycofało się. Odpłynęło.

- Coś mi się wydaje, że czeka nas interesująca noc.

* * *

Po drugiej zadzwonił telefon. Odebrał Daniel. Okazało się, że dzwoni Bert. Glos policjanta był poważny, gdy się odezwał.

- Słuchaj. Przepraszam, że cię odrywam od obowiązków rodzinnych. Mógłbyś podjechać do Plymouth. Pod kościół. To ważna sprawa. Naprawdę.

- Mam gości – próbował wybrnąć z niespodziewanego wyjazdu Daniel. – Czy to naprawdę nie może poczekać?

- Raczej nie. Naprawdę.

- Dobra. Zaraz będę.

Daniel uprzedził rodzinę gdzie jedzie i z kim się ma spotkać. Miał złe przeczucia.

* * *

Bert czekał na niego tam, gdzie powiedział. Miał poważną twarz. I coś w oczach. Jakiś smutek.

- Jesteś. Jedź za mną.

Bert wsiadł do samochodu policyjnego.

- Co się dzieje? Bert?

- Mam nadzieję, że ty mi wyjaśnisz – powiedział policjant ruszając.

- Cholera – chcąc, nie chcąc pojechał za stróżem prawa.

Na niebie zbierały się chmury.

Jechali najpierw polną drogą, potem skręcili w las, trzymając się drogi gruntowej rozjeżdżonej przez liczne samochody. Po chwili między drzewami ujrzał prześwitującą taflę jeziora. I dom na wzniesieniu. Ich dom. Po drugiej stronie. To było to samo jezioro, które leżało tak blisko ich domu.

Wyjechali na otwartą przestrzeń. Nad brzegiem jeziora, nieopodal lasu stały cztery samochody – w tym karetka.

Bert zaparkował obok jednego z aut, Daniel też znalazł sobie odrobinę wolnego miejsca.

Rozpoznał kilka miejscowych twarzy, które widział na festynie – ubrani jak rybacy mężczyźni spoglądali w jego stronę z ponurymi, poważnymi minami.
I wtedy zobaczył czarny kształt. Worek na zwłoki.

- Co jest?

Bert dał znak i niewysoki, ponury mężczyzna z imponującym wąsem odsłonił zamek.

Daniel poczuł, że uginają się pod nim kolana.

- Znasz tego mężczyznę? – zapytał Bert.

- Tak.

Znał doskonale. Widział tą twarz niemal całe swoje życie. Widział, jak starzała się, jak pokrywała zmarszczkami.

To był jego ojciec. Arnold Craven. Napuchnięty od wody, zniekształcony, lecz jednak rozpoznawalny.

Ale jak to możliwe! Przecież rozmawiał z nim rano! Pili razem kawę.

- To niemożliwe. Przecież...

- Byłem u ciebie kilka godzin temu. Mówiłeś, że ojciec wrócił do domu? Dzisiaj znalazł go Jim i jego koledzy. Widzieli was w restauracji nad jeziorem, zaraz po przyjeździe. Mówili, że to ktoś od was. Jesteś pewien, że … no wiesz… to ktoś inny.

Daniel spojrzał na Berta. Wiedział, do czego zmierza ta rozmowa i nie podobało mu się to wcale.

- Zadzwonię.

- Jasne.

Wyjął komórkę i połączył się z domem.

* * *

Megan odebrała telefon od Daniela. Po glosie wyczuła, że coś się dzieje.

- Megan. Czy możesz sprawdzić, czy Arnold jest w domu.

- Jasne. Coś się stało?

- Możesz zobaczyć.

Zajrzała do sypialni seniora rodu Cravenów i zobaczyła wyraźny kształt pod kołdrą.

- Jest. Śpi.

- Jesteś pewna?

- Tak.

- Możesz go obudzić i dać mi do telefonu.

- Oczywiście. Co się stało? – Megan nie podobał się przebieg rozmowy, ani ton głosu Daniela.

Podeszła do łóżka i delikatnie trąciła Arnolda w ramię.

Starzec poruszył się, zamruczał coś przez sen.

- Arnold, obudź się, proszę – szturchnęła trochę mocniej.

Starzec otworzył oczy i spojrzał na Megan.

A potem, bez ostrzeżenia, twarz starca wykrzywiła się w szaleńczym, złym grymasie, a z jego ust bryznęła prosto na Megan fontanna szlamu, cuchnącej bagnem wody. Twarz zapadła się w sobie przybierając wygląd trupiej maski, a potem Arnold znikł pozostawiając puste łózko, mokre i pełne wodorostów.

Megan zrzeszała kiedy przybiegła reszta rodziny. Rozwalony telefon leżał na podłodze.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-04-2015, 13:05   #63
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
W połowie drogi powrotnej znad jeziora zatrzymał samochód na poboczu. Włączył światła awaryjne. I patrzył przed siebie. Kilka dobrych chwil po prostu patrzył przed siebie wbijając spojrzenie w snopy świateł drogowych, które oświetlały niechętnie ustępujący im mrok lasu przez który wiodła nadal mokra po ostatniej ulewie droga. Zbierające z szyby uliczny bród wycieraczki rytmicznie przecinały mu ten obraz. Jakiś pickup na lokalnych rejestracjach, minął go nieśpiesznie. A on po prostu siedział tam i patrzył. Nawet nie wiedział o czym myśli. Nie wiedział do cholery o czym właśnie myśli. Wszystko w głowie rwało mu się na jakieś pozbawione sensu strzępy. Nic nie chciało się uformować do końca. Jakby dostał czymś tępym w głowę i stracił z połowę swojego IQ. A jednak coś się w jego głowie kryło. Jakiś zarys. Nie był w stanie powiedzieć co, ale czuł jak to coś spływa po nim. Sprawia, że serce wali mu przerażone. Knykcie palców bieleją do bólu. Zęby trzeszczą w szczęce…
Siedział więc tak nie dość, że nie wiedząc czemu się do diabła zatrzymał, to i również czemu nie może ruszyć dalej i pojechać w końcu do domu. Z dłońmi opartymi o kierownicę, na której z całej siły zaciskał palce. W samej koszuli, w której dopiero teraz czuł, że go przewiało nad tym jeziorem…
W którymś momencie musiał chyba płakać. Ale nawet nie zauważył kiedy to było. Poznał to dopiero po wilgoci na szorstkim dwudniowym zaroście i jej słonym posmaku. Jak to możliwe, że tego nie zauważył? Co się z nim działo???
Z piskiem opon ruszył z miejsca.

***

Steven widząc nadjeżdżający samochód Daniela, chciał do niego podejść, lecz obecny senior Cravenów wszedł po prostu do domu i bez słowa skierował się do pokoju Arnolda. Minął milczącego w salonie Jake’a. Potem dygoczącą i nerwowo śmiejącą się w kuchni Megan. W końcu również Maddy, która na jego widok odstawiła jedną z kamer pana Westona.
Stanął w drzwiach pokoiku i przez dobrą chwilę bez słowa spoglądał na to co pozostało po tym, który dziś rano był jego ojcem. Jego ojcem. Arnoldem Cravenem.
- Mieliście nie robić niczego poza obserwacją. Nie rozmawiać z tym czymś. Nie prowokować. - powiedział w końcu bardzo powoli do kamerującego resztki wodorostów mężczyzny. I mimo iż nie odwrócił na niego wzroku po głosie znać było jakąś niebezpieczną groźbę - Będę musiał niedługo wrócić na policję. Dopełnić formalności. Do mojego powrotu, proszę spakować swój sprzęt i opuścić nasz dom. Panie Weston. Pani Perrineau. Proszę wyjść z tego pokoju.

Odwrócił się słysząc nadchodzącego Stevena. Cios nadszedł równie szybko co niespodziewanie i nie zdążył się uchylić. Odrzucił go na podłogę.

- Byłem tam w nocy! - wrzeszczał stojąc nad nim Steve. Zamrugał oczami nadal zaćmiony, rozpoznając powoli wściekłą sylwetkę syna - Byłem tam! Chien go wyczuł. Trzeba było zadzwonić na policję. Wtedy! Może... może on żył! Może... - po twarzy pociekły mu łzy. - Dlaczego jesteś tak uparty?! Nienawidzę cię!

- Steven? Steven do cholery! - zawołał za nim po chwili Daniel wstając jednocześnie na nogi.
Syn jednak machnął ręką, odwrócił się i wyszedł z domu, nie dając się zatrzymać nikomu. Chien wymknął się za nim, nim drzwi się zatrzasnęły z hukiem. Ojciec ruszył za nim i stając w progu krzyknął za jego plecami.
- Steve Craven, jeśli zaraz tu nie wrócisz, to nie będziesz już w ogóle miał po co tu wracać!
Co zrobił najstarszy syn, można było się tylko domyślać, bo Daniel po chwili zamknął drzwi frontowe i ruszył do kuchni. Jakby nigdy nic nastawić wodę na herbatę.

Szorstka wiadomość przekazana im przez pana domu nadeszła niespodziewanie, jednak gwałtowne wtargnięcie do pokoju jego syna zadziałało jak paraliż. Nathan patrzył na scenę z głęboką konsternacją, trzymając kamerę w opuszczonej swobodnie ręce od dłuższej chwili filmując kawałek podłogi. Informatyk w końcu się zreflektował, obrzucił szybkim spojrzeniem pomieszczenie, regały z książkami, zalane szlamem łóżko i rozciągniętego na podłodze Daniela Cravena, po czym pospiesznie wycofał się z sypialni nie siląc się nawet na zbyteczne w takim momencie pożegnanie.

Wszedł do salonu z nietęgą miną, z jednej strony wywołaną dziwnym zjawiskiem, które właśnie rejestrował na kamerze, z drugiej gwałtowną kłótnią. Rzucił okiem na ekran i wyłączył nagrywanie. Spojrzał po twarzach domowników wciąż skupionych wokół roztrzęsionej Megan, nieświadomych burzy jaka przetoczyła się przez sypialnię nieboszczyka. Nathan usiadł na fotelu odkładając kamerę do otwartego futerału.

- Wygląda na to, że nie jesteśmy tu mile widziani. - odezwał się w końcu do April. - Pozwolę sobie jednak zauważyć, że sytuacja nie należy do zupełnie normalnych.

Maddie stała zupełnie osłupiała słuchając jednym uchem kłótni ojca ze Stevenem, a drugim narzekań Nathana. Łowcy duchów zaczęli zbierać swój sprzęt ale nastolatka powstrzymywała ich gorliwie rozpakowując to co lądowało w torbach i futerałach. Weston wyraźnie się ociągał, jakby wcale nie zależało mu na szybkim opuszczeniu domu. Co rusz wyławiał spojrzeniem postać Daniela stojącego w kuchni, z niepokojącą metodycznością parzącego herbatę.
- Proszę nie wychodzić. My państwa potrzebujemy, czy tego nie widać? - w głosie nastolatki pobrzmiewała ta sama nieustępliwa nuta, którą jeszcze przed momentem dało się słyszeć u Pana Cravena. Usilne starania dziewczyny były na swój sposób urocze, ale dla Nathana było jasne, że nawet najlepsze chęci nie dadzą mu prawnej zgody przebywania na posesji, której udzielić mógł mu tylko pan domu.
- Chciałbym, naprawdę. - odparł Nathan skupiając wzrok na postaci Maddison. - Obawiam się jednak, że sprawa jest o krok od wezwania policji, a z aresztu wiele nie zdziałam.
- Tata jest po prostu nieufny, niech państwo nie rezygnują…
Urwała w pół zdania i pobiegła do kuchni gdzie ojciec w najlepsze parzył herbatę.
- Na prawdę? “Nie będziesz w ogóle miał po co wracać?” - zacytowała go z pretensją i niedowierzaniem. - Po co nam cholerna opieka społeczna? Sami rozpieprzamy tą rodzinę na kawałki z dużą skutecznością! I każ im zostać, rozumiesz? To jedyne osoby, które mogą i chcą nam pomóc. Nie pozwól im wyjść z tego domu!

- Skończyłaś? - zapytał zimno wyjmując wyparzoną już torebkę z kubka i zaczynając sypać cukier. A z każdym kolejnym zdaniem w kubku lądowała kolejna łyżeczka. Nie zwracał specjalnej uwagi na rosnące pod prawym okiem limo - Jeśli nie, to sobie nie przeszkadzaj. Mów dalej. O naszej rodzinie. O tym jak ją rozpieprzam.
Łyżeczka z brzdękiem poszybowała do zlewu.
- I o tym jak uratować ją może para pogromców duchów. Mów. Posłucham. Przez rok jedyne co od Ciebie słyszę to półsłowa, uniki i kpiny. Z przyjemnością więc cholera posłucham dziś dla odmiany pomysłów na ratowanie rodziny. O której tak w ogóle słyszę od Ciebie pierwszy raz od nie wiadomo kiedy!
Wbił w nią złe spojrzenie.
- A jeśli skończyłaś, to wracaj do salonu i idź spać. A jak nie możesz spać, to za książki się weź, bo z Twoją średnią możesz mieć problemy nawet u rednecków w Plymouth. I tę cholerną koszulkę w końcu zmień! I…
Urwał…
Huknął kubkiem o blat. Wyglądał wściekle. Nieprzewidywalnie. I jakoś tak żałośnie. Nie jak on. Nie jak jej ojciec. Nigdy nie wkurzający się na ukochana córkę Daniel Craven.

Z każdym kolejnym słowem usta Maddie zaciskały się w cieńszą gniewną kreskę. Pod koniec moralizatorskiego wywodu wyraz twarzy nastolatki zmienił się nie do poznania. Wcześniejszą rozpacz i desperację zastąpiła czysta furia.
- Ale z ciebie kutas! - odwróciła się na pięcie i rzuciła w kierunku schodów. Bose stopy zabębniły jak werble o drewniane stopnie. - Przeleć wreszcie Megan to może napięcie z ciebie zejdzie! I tłumacz sobie, że mama na pewno tego by chciała!
Wrzaski zakończył huk zatrzaskiwanych drzwi na piętrze.

Odruchowo ruszył za córką. Nie wiedział jeszcze z jakim zamiarem, ale napewno nie zamierzał pozwalać jej na takie odzywki. Zatrzymał się dopiero gdy na jego drodze stanęła Megan.

Ostatnie wykrzyczane zdanie podziałało na Meg jak siarczysty policzek, budząc ją z odrętwienia. Rozejrzała się wokół siebie, na dłuższą chwilę zawieszając wzrok na Danielu, wreszcie spojrzała na siebie i skrzywiła się z obrzydzeniem. Niemniej po chwili uśmiechnęła się słodko i podeszła do szwagra, by z bliska spojrzeć mu głęboko w oczy.
- Nikt więcej stąd nigdzie nie pójdzie, kochanie. - jej dłoń pieszczotliwie dotknęła policzka mężczyzny, choć w głosie brzmiała groźba, nie czułość - To nie nasi goście sprowokowali coś co braliśmy za Arniego, tylko my. A dokładniej ja, kiedy go obudziłam. Na Twoją prośbę. - przypomniała spokojnie, choć ręka jej zadrżała na tamto wspomnienie - Jeśli zamierzasz czekać aż kolejne z nas zamieni się w... coś nieludzkiego... proszę bardzo. Droga wolna. Ale nas do tego nie zmuszaj. - wskazała Nathana i April, którzy z wyraźnym wahaniem i konsternacją pakowali sprzęty - Oni są jedynymi, którzy chcą i mogą nam pomóc. Jeśli wyrzucisz ich z tego domu, który ja na równi z Tobą uważam za własny, zabiorę dzieci i wyjadę z nimi. W motelu... tam też przyleciały za nami kruki. Nigdzie nie będziemy bezpieczni dopóki nie rozwiążemy tej potwornej zagadki. A rozdzielając się zdziałamy jeszcze mniej. - Przerwała, by odetchnąć głęboko i uspokoić rozdygotane już dłonie, opuszczając je wzdłuż ciała i wbijając paznokcie w skórę - Idę teraz się przebrać i wziąć krótki prysznic - znów wyraźny dreszcz. Bała się iść na górę i było to wyraźnie widoczne w całej jej postaci. Nie wycofała się jednak - Oczekuję, że w tym czasie spróbujesz przekonać Stevena by wrócił i przeprosisz państwa za swój wybuch. Jeśli jednak zastanę na dole tylko Ciebie... zostaniesz sam. - Było jasne, że nie żartuje i nie zamierza dyskutować na ten temat bo nie czekając na reakcję Daniela odwróciła się na pięcie i powoli ruszyła w ślad za Maddy.

Wysłuchał jej do końca. I odprowadził spojrzeniem na samo piętro. A potem przez jakiś czas stał przy wejściu na schody. Dopiero potrącony przez zmierzającego na górę Jake’a ruszył się i usiadł w fotelu w salonie. Tym razem jednak doskonale wiedział wokół czego krążyły jego myśli…

Słowa wypowiadane ustami najbliższych zaczęły nabierać jakby własnej świadomości. Nie były tylko wspomnieniem, czy wyrytą w głowie pamięcią krótkotrwałą. Były czymś żywym, co stało nad nim i śmiało się z niego do rozpuku. Czymś czego nie dało się uciszyć. Czymś co drwiło głosem Maddy. Krzyczało dziko jak Steven. Groziło słodko jak Megan. Olewało jak Jake. I odbierało wolę działania jak Arnold. I kogo udajesz? Smutnego synka, któremu diabeł zabrał ukochanego tatusia? Nie znałeś tego człowieka. I on nie znał Ciebie. Po chuj udajesz, że ci źle? Ze ci przykro? Pamiętasz? Dzieci to twój problem. Ten Dom to twój problem. Jedyne kim dla mnie jesteś to kimś kto uparł się, żeby oddzielić starego człowieka od jego zmarłej żony, a teraz jeszcze mnie wykończyłeś. Ty! Każąc jej mnie budzić. Dan, ja nie mam na to siły. To była ona! Karen! Zabiorę dzieci. Zostaniesz sam. Boję się, zrób coś! Zabiorę dzieci. I tak cię nienawidzą. Nienawidzę cię! Putain! Pozwoliłeś mi odejść! I mamie też pozwoliłeś odejść! Ale z ciebie kutas. Rozpieprzasz tę rodzinę! Przeleć ją w końcu. I wmawiaj sobie, że mama by tego chciała. Zabiorę ci dzieci...

Nie ruszył się z fotela podczas gdy obcy pakowali swój sprzęt. Nie spojrzał też na nich. Łyczek po łyczku dopijał herbatę. A gdy ta się skończyła, wstał i odniósł kubek do kuchni po czym wziął koc, zamknął za gośćmi dom i zabezpieczywszy kluczyki do samochodu, położył się w salonie na kanapie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 21-04-2015 o 09:04.
Marrrt jest offline  
Stary 20-04-2015, 20:03   #64
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Informacja o śmierci dziadka spadła na niego niczym obuch. Wielki, tępy obuch, którym dostał w głowę. Zrobiło mu się gorąco. Gardło momentalnie wyschło na wiór gdy chciał przekazać, że dziadek, że on… Musiał obmyć twarz. Napić się wody. Nogi drżały mu, więc usiadł. Bojąc się, że mogłyby się pod nim ugiąć kolana. Nabrał głęboko powietrza.

- Tato.. - jakieś imadło ciągle ściskało mu gardło. Oddech. - Dziadek nie żyje wyłowiono go z jeziora Daniel już tutaj jedzie.

Wypowiedział jednym tchem. Bojąc się, że jeżeli się zatrzyma, jeśli zrobi przystanek, nie zdoła tego dokończyć. Rozklei się.

Histeryczny śmiech Maddie.

Szaleńczy galop myśli. “Wracaj do domu Steve”. Słowa ojca trzepotały w czaszce jak zamknięta ćma o ścianki słoika. “Dziadek nie żyje”. Objął głowę rękami, schował w dłoniach. “Nic już tam nie zrobisz.” Powstrzymać ten napór myśli, powstrzymać… “Wracaj…” “Nic już tam nie zrobisz.”

Sięgnął po papieros. Gdzie się podziała ta cholerna zapalniczka? Ręce mu drżały. Świat rozpływał się w mgle, głosy dochodziły do niego z oddali zniekształcone, bełkotliwe. “...piliśmy kawę z kupką wodorostów!” Znaleziona ostatecznie zapalniczka nie chciała się zapalić. Zaklął rzucając ją ze wściekłością w kąt. Musiał wyjść. Musiał ochłonąć. Nabrać dystansu. Wynurzyć się.

Gorące, lepkie powietrze wcale go nie ochłodziło. Głosy dalej tłukły się w głowie. Chodził nerwowo przed domem zagryzając ustnik niezapalonego papierosa. W końcu usłyszał głos silnika. Ruszył w jego kierunku. Ojciec zajechał pod dom, wysiadł z samochodu, spojrzał na syna, lecz minął go z marsową miną. Co za ignorant! Nowa fala wściekłości zalała umysł Stevena. Tak bardzo się starał, tak bardzo chciał naprawić to co między nimi się popsuło po śmierci mamy. Tak się ograniczał. Teraz tama nie wytrzymała. Puściły hamulce. Nabuzowany, napędzany adrenaliną wpadł do domu. Odnalazł ojca w pokoju Arniego. Daniel odwrócił się w jego stronę. Ręka wystrzeliła instynktownie wprzód. Dosięgnęła jego twarzy. Daniel Craven, tyran upadł.

- Byłem tam w nocy! - wrzeszczał stojąc nad nim Steve. - Byłem tam! Chien go wyczuł. Trzeba było zadzwonić na policję. Wtedy! Może... może on żył! Może... - po twarzy pociekły mu łzy. - Dlaczego jesteś tak uparty?! Nienawidzę cię!

Miał ochotę jeszcze go kopnąć i kopać tak nim opadnie z sił. Wyładować flustrację. Opanował się w ostatniej chwili. Musiał uciec z domu, bo inaczej zabije skurwysyna. Zabije.. Drzwi trzasnęły gdy wyszedł żegnany słowami “...nie będziesz już w ogóle miał po co tu wracać!”

Nie zamierzał!

Błąkał się bez celu, po prostu idąc przed siebie. Chien, który zdążył się wymknąć nim zatrzasnąl drzwi, biegał wokół niego, to znów zapuszczał się gdzieś, by po chwili powrócić. Mgła, którą ciągle widział przed oczyma po wiadomości od śmierci dziadka powoli opadła. Zorientował się, że stoi nad brzegiem jeziora. Kilkaset metrów dalej była spalona przystań. Doszły go stamtąd jakieś odgłosy. Nie miał ochoty tam wracać, więc ruszył wzdłuż brzegu w drugą stronę. Nie wiedział dokąd pójdzie ani co zrobi. Po prostu szedł. Zatrzymał się gdy natrafił na jakiś stary, zbutwiały pomost, jakich pełno było nad brzegiem. Usiadł, zwieszając nogi z krawędzi. Odpędził od siebie ponure myśli i zatopił w bezmyślnym niebycie. Dzień był ciepły. Łagodny wiatr ciągnął z nad jeziora, chłodził mu twarz, rozwiewając włosy. Tatarak pochylał się szumiąc. Adrenalina z niego zeszła. Zaczął odczuwać zmęczenie, pragnienie i głód. Zabolała go ręka. Ze zdziwieniem spojrzał na zdrapane kłykcie. Jakaś ryba zapluskała obok. Spojrzał w tamtą stronę. Kilkanaście metrów dalej, na wędkarskim składanym stołku siedział ktoś przyglądając mu się uważnie. Gdy ich oczy spotkały się, odwrócił wzrok, speszony. Po chwili wahania wstał i podszedł do pomostu. Chien obszczekał go merdając ogonem i pobiegł za jakąś spłoszoną kaczką.

- Cześć!

Zielone spodnie i kamizelka w kolorze khaki nie pasowały do łagodnej, gładko ogolonej twarzy studenta. Ciemne włosy z przedziałkiem i krótką grzywką. Ciemne brwi, lewa przecięta kreską dawnej rany. Wąska linia ust, górną wargę zagryzał zębami. Śmierdział surową rybą. Stał, nie bardzo wiedząc co zrobić z rękami. W końcu wcisnął je w kieszenie spodni. Nie doczekawszy się odpowiedzi odchrząknął.

- Ja…

W pierwszym odruchu chciał go odesłać do wszystkich diabłów. Zmęczenie wzięło jednak górę.

- Masz ogień? - spytał Steven.

- Tak, jasne - odparł z ulgą sięgając bezbłędnie do jednej z wielu kieszeni i wyjmując paczkę zapałek. - Nie palę ale się przydaje.

Schylił się, by podać ognia. W jego ruchach, zachowaniu, było coś szczególnego. Steven zaciągnął się dymem. Wypuścił go powoli.

- Jack Longbottom - uśmiechnął się nieznajomy wyciągając rękę.

- Steven Craven - uścisnął dłoń.

- Mam chłodnego browca - wskazał na miejsce, w którym przed chwilą siedział. - Masz ochotę?

Czy miał? Pytanie…

- Chętnie.

Po chwili siedzieli popijając Samuela Adamsa nad brzegiem jeziora. Jack studiował prawo w Chicago. Nad Latonka przyjechał do domku letniskowego ojca “odpocząć” po egzaminach.

- Mojego dziadka wyłowiono dzisiaj z jeziora a ojciec właśnie wyrzucił mnie z domu - opowiedział Steven bezbarwnym głosem jakby opowiadał o jajecznicy zjedzonej na śniadanie.

- Przykro mi. Policja już wypytywała… Cholernie mi przykro Steve. Jeśli mogę jakoś pomóc. Mam wolny pokój, wiesz… - głos mu się załamał.

Steven machnął ręką, jakby nie było o czym mówić.

- Gotować też potrafisz? - spytał wskazując wiadro z rybami.

Szumiało mu w głowie od wypitego na pusty żołądek alkoholu. Wstał. Zachwiał się. Jack przytrzymał go za ramię nie pozwalając mu upaść. Przez chwilę ich twarze znalazły się blisko siebie. Biło od niego ciepłem. Ich usta spotkały się w krótkim, nieśmiałym pocałunku. To było miłe. Miłe uczucie jakiego nie zaznał od dawna, bardzo dawna.

- To gdzie masz tą chatę? - uśmiech zagościł na twarzy Cravena.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 22-04-2015, 20:59   #65
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
„Niewypał” to nie było dobre słowo. Lepiej pasowało „fiasko”. „Zagłada”. „Katastrofa totalna”. „Wyrok śmierci z niebezpiecznie zbliżającym się terminem realizacji”.
Dziadek nie żył. Ponoć od dawna. Kto więc snuł się ostatnimi czasy po ich domu? Komu Maddison pomagała zmywać naczynia, przynosiła herbatę i ciasteczka oraz całowała w czoło na dobranoc? Całowała!

Odruchowo wytarła rękawem usta. Czy mogła się zarazić? Coś złapać? Jakąś ektoplazmatyczną grypę? Objawy: halucynacje, depresja, próby samobójcze. Miała je wszystkie! Zalecenia lekarza prowadzącego: „dziewczyno, spierdalaj jak najdalej stąd”.

Ojciec się nie popisał. Wyrzucił na zbity pysk ich ostatnie deski ratunku. Prawdopodobnie jedyne osoby na tej planecie, których obchodził los rodziny Cravenów. Nawiedzony Nerd Nathan i April „Widzę Trupy” Perrineau. Nie była to może odsiecz zapierająca dech w piersiach ale lepsza taka niż żadna. A teraz niby co? Mają czekać z założonymi rękami i przeglądać katalogi trumien i cenniki plenerowych imprez pogrzebowych?

Wściekłość buzowała pod skórą, w uszach dzwoniło jeszcze echo po huku zatrzaskiwanych drzwi. Maddie przekręciła zamek demonstracyjnie odcinając się od reszty domowników, całej tej narastającej paranoi i napięcia. I jeszcze Steven ją zostawił! Samą z bandą wariatów! Nawet się nie zawahał, nie zaproponował żeby poszła z nim.

Wyobraziła sobie jakby to było gdyby brat wrócił tu rano i zastał cztery wybebeszone trupy. Przez moment nawet delektowała się tą myślą jakie czekałyby Steva wyrzuty sumienia. Należałoby mu się.

Maddison złapała gitarę elektryczną, podpięła ją do wzmacniacza lampowego i podkręciła volume up na ile pozwalało pokrętło.
Dzikie dźwięki ryknęły i przetoczyły się przez pokój wprawiając w wibracje okienne szyby, lniane zasłony a nawet regał z książkami.

Chcesz świętego spokoju tato? Proszę-kurwa-bardzo!

Kolejne riffy, jeszcze szybsze, jeszcze mocniejsze, jeszcze bardziej chaotyczne. Z nastolatki wylewała się cała złość i bezsilność. Sięgnęła po krucze pióro znalezione w motelu, to samo, które nosiła w kieszeni i użyła teraz jako kostki do gry z nie do końca wiadomych sobie powodów. Ponoć muzyka od dawien dawna służyła szamanom i wiedźmom, tętniła własną magią, wprowadzała w trans, pozwalała przekraczać kruchą granicę między światami.

Muzyka i... psychotropy. Hmm... Zawsze to jakaś strategia. No dalej duchu, wychodź wychodź, gdziekolwiek jesteś. Możesz mi naskoczyć.
Skręt zaskwierczał rozkosznie w kąciku ust. Wypaliła do końcówki nie siląc się nawet na wietrzenie pokoju. Pachniało ziołem, dym zaległ wokół gęstą aromatyczną watą.



Czas na małe wyznanie tatusiu. Wtedy, w Chicago, to nie był blant kolegi tylko mój. Zawiesili mnie w budzie i mieli rację. Jaram jointy bo lubię. Bo jestem złą dziewczynką. Bo ujarana rzadziej myślę o mamie i o tym jak mi umierała na rękach. Alkohol też piję. I bzykam się z facetami.

I co mi zrobisz tato, he? Wyrzucisz z domu jak Steva? A może rozwalisz głowę łyżką do opon?

Czy już ci odwaliło? Siadły ci na mózg te cholerne upiory i klątwy, tak samo jak poprzedniej gospodyni? Może już nad sobą nie panujesz? Albo nawet nie jesteś już tatą ale kolejną kupą szlamu, która rozpadnie się na naszych oczach w stosownym teatralnym momencie aby pchnąć mnie na krawędź obłędu? Jakby mi było mało tego co zafundowała mi mama.

To wszystko zaczyna śmierdzieć „Lśnieniem” a ty, Danielu Craven pretendujesz do roli Jacka-świra-Nickolsona. Nie widzisz tego? To wcale nie jest zabawne. Co jeśli przez moje drzwi przebije się ostrze siekiery? Co jeśli podniesiesz na mnie rękę jak tamta kobieta? Zarżnęła nożem własnego męża a dzieci podusiła jak kurczaki. Zrobiłbyś mi coś takiego? Opętany czy nie, zawahałbyś się chociaż? I co ze mną? Czy można zabić własnego ojca w obronie własnej?
 
liliel jest offline  
Stary 24-04-2015, 08:59   #66
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Kiedy Arnold Craven zarzygał ją całą szlamem, by w tej jednej, wielkiej, obrzydliwej fontannie ostatecznie rozpaść się w plamę mułu i wodorostów oblepiającą łóżko, Megan Romero zapadła się w niebyt. Gdzieś szła, coś mówiła, ktoś ją posadził na kanapie, wydarzenia działy się wokół niej ale zupełnie jej nie dotykały. Pragnęła tkwić w tym odrętwieniu już na wieczność, nie myśleć o duchach, zjawach , krukach i śmierci. Miała dość tajemnic i nienawiści. Tu, w tej chłodnej pustce, nic jej nie mogło dosięgnąć... ale czy na pewno?

- Przeleć wreszcie Megan to może napięcie z ciebie zejdzie! I tłumacz sobie, że mama na pewno tego by chciała!

Słowa trzasnęły jak bicz i przebiły ochroną bańkę w umyśle kobiety. Dlaczego Maddy tak bardzo ją nienawidziła? Czy naprawdę nie widziała, jak bardzo poświęciła się dla nich po śmierci Karen? Z Danielem... jakoś tak samo wyszło. Ale przecież nie pretendowała do roli matki, nie próbowała wejść na jej miejsce i wymazać z pamięci rodziny pamięc o niej.
Nic nie jest w stanie dorównać rozpaczy dziecka po stracie matki, ale nikt też nie ma prawa zagarniać dla siebie całej żałoby. Kiedy Karen żyła... były ze sobą tak blisko...

Zdusiła łzy i zebrała się w sobie, szukając siły w gniewie. Daniel zachowywał się jak szaleniec, rozbijając rodzinę i pozbawiając ją wątłego promyczka nadziei, jakim byli ich goście. Musiała go powstrzymać. Jej słowa zdawały się jednak wirować wokół mężczyzny, nie trafiając do jego świadomości, opływając go i zmierzając w niebyt. Po schodach szła rozmyślnie powoli, nasłuchując... jednak poza odgłosami pakujących się niemal w ciszy Nathana i April, nie usłyszała nic.
Bała się wejść do sypialni, ale bała się też siedzieć na dole z Danielem. W jego upartym "stąpaniu twardo po ziemi" widziała znamiona szaleństwa i bała się, że pójdzie w ślady żony.
Albo poprzednich właścicieli tego domu.

Nie zamknęła drzwi za sobą, mając w pamięci widmo, które ją zaatakowało. Ręce jej się trzęsły, kiedy wyciągała z szafy ubrania na chybił-trafił i pakowała dodatkowe do torby podróżnej. Nie zamierzała zostawać w tym miejscu dłużej, niż to było absolutnie konieczne - w jej przypadku było to wzięcie prysznica i próba przekonania Maddy i Jake'a by uciekli razem z nią. Jeśli się nie zgodzą... musiała sprowadzić "łowców duchów" z powrotem. Znaleźć Steve'a. Gdzieś na krawędzi świadomości kołatała jej myśl, że jednością i miłością mogą spróbować z tym walczyć, ale zamiast tego każde szło w swoją stronę... a pojedyńczo bardzo łatwo będzie ich wyłapać i zniszczyć.

Łzy bezsilności pociekły jej po twarzy, kiedy usłyszała na podjeździe odgłos zapalanego silnika a potem chrzęst opon na żwirze.
Odjechali.
Zostawili ich samych.
Pozwolił im.

Dalsze myśli zagłuszył wzmacniacz Maddison, który podkręcony chyba do maksimum, wypluł z siebie zabójcze riffowe crescendo. Ciężko będzie się dobić do jej pokoju w takich okolicznościach. Rozmawiać z kilmkolwiek przez telefon też się nie da.
Megan westchnęła bezgłośnie i weszła do łazienki, tu także nie zamykając za sobą drzwi. Krzywiąc się z obrzydzenia weszła pod prysznic w ubraniach i odkręciła wodę, dopiero po dłuższej chwili ściągając z ciała mokre i wciąż cuchnące łachy. Dygotała, choć woda była gorąca. Próbowała nie dać się owładnąć przerażeniu... myślała tylko o tym, że jej leki zostały na dole. Weźmie je, kiedy będzie wychodziła z domu.

Czyste ubrania włożyła na mokrą jeszcze skórę i nie tracąc czasu na suszenie włosów, ruszyła by choć spróbować przekonać Maddison i Jake'a, by poszli z nią. Potem spróbuje znaleźć Stevena. A potem... jeśli nie uda jej się dogadać z Maddison, będzie musiała spróbować dogonić Nathana i April.
Oby zdążyła...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 28-04-2015, 12:32   #67
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Z udziałem Nimitz, rzecz jasna

April starała się zachować dobrą minę do złej gry. Tak silna manifestacja jakiej była świadkiem, choć nie chciała tego przyznać przed domownikami, przestraszyła ją. Nathana nie mogła oszukać, znali się już od dłuższego czasu i potrafił stwierdzić, kiedy jej niepokój przybierał na sile. Gdy tylko trzasnęły drzwi Chevroleta należącego do mężczyzny i oddalali się od domostwa przerwała chwilę ciszy.

- Obawiam się, że nie poradzą sobie sami...nawet nie jestem pewna, czy poradzą sobie z naszą pomocą… - powiedziała z pozoru spokojnie zerkając ukradkiem na malejące odbicie domu, widoczne w bocznym lusterku auta. - Co o tym wszystkim sądzisz?

- Nerwowy gość, z tego Daniela Cravena, to na pewno. - Nathan wciąż wyglądał jakby nie wiedział co myśleć o całej sprawie. Prowadził ostrożnie i powoli, April od razu zauważyła, że nie wracają na drogę stanową, tylko kierują się do Plymuth. - Poza tym starsi ludzie nie zmieniają się od tak w wodorosty. - dodał, a lekki dreszcz przebiegł mu po ciele.

- To prawda... - April zawiesiła na chwilę głos. - Coś oddziałuje na tą rodzinę, i nie jest to dobry wpływ. Podejrzewam, że Daniel, jest tak samo przerażony jak cała reszta, a bezsilność wobec tego co się dzieje tylko dolewa oliwy do ognia. Mam jednak nadzieję, że przekonają go do współpracy. - westchnęła. Przez chwilę przeszło jej przez myśl zapytać Nathana dokąd jadą, jednak ostatecznie postanowiła mu zaufać.

- W każdym razie, powinniśmy się przygotować. Masz propozycje od czego zacząć? Może spróbujemy zdobyć więcej informacji o domu i miejscu, w którym stoi. Na wszelki wypadek powinniśmy mieć wszystko w gotowości..
- Nie żebyśmy interesowali się tym miejscem wcześniej.
- Wiesz o co mi chodzi….cały czas martwię się, że coś przeoczyliśmy...coś ważnego..
- Poza tym zupełnym przypadkiem zapomniałem zabrać z gabinetu jeden aparat. - odparł niewinnie informatyk.
- Przypadkiem mówisz…. - dziewczyna uśmiechnęła się, wiedziała, że Nathan nie da łatwo za wygraną.

- Masz nadzieję, że również przypadkiem, emocje opadną i pozwolą nam kontynuować?
- Na pewno nie dopóki pan Craven będzie wierzył, że ma wszystko pod kontrolą. Rozumiem, że może być mu ciężko, z drugiej strony gdyby w Twoim domu działy się takie rzeczy sama byłabyś nieco zachowawcza wobec innych, prawda? - samochód mijał właśnie przystań przy jeziorze. Rzędy małych domków ustawionych w szpaler wiodły do centrum. - Głodna?
- Chętnie coś przekąsze. - przytaknęła - Jeżeli chodzi o zachowanie Daniela, to powiem szczerze, że nie znając tematu szukałabym pomocy choćby i u szarlatana, aby tylko pozbyć się problemu. Jak masz szczury to dzwonisz po deratyzację, cieknie rura - wołasz hydraulika...na chłopski rozum, w tej sytuacji uznałabym to za usługę jak każdą inną. - Zamilkła na chwilę gdy opony zatrzeszczały na podjeździe nie wielkiej knajpki straszącej odrapanym szyldem. Wewnątrz uderzył ich zapach kawy i starego tłuszczu do smażenia. Przy stolikach gawędzili w najlepsze stali klienci ulokowani w swoich ulubionych miejscach.

- Wiesz, tam w tej bibliotece…. - zaczęła, gdy już usiedli, ale po chwili pokręciła głową, rezygnując z próby kontynuacji wypowiedzi w jej połowie. Przyzwyczaiła się, że widzi świat w innych kolorach niż inni ludzie, choć tym razem miała ochotę aby ktoś zrozumiał jej punkt widzenia. - To na co masz ochotę? - zmieniła temat.
- Na typowego, podłego hamburgera i waniliową colę. - zaśmiał się Weston rzucając okiem na papierowe menu wetknięte w stojak na serwetki. - Co do hydraulików, cieknące rury w przedziwny sposób nie budzą tyle kontrowersji co zjawiska paranormalne, dlatego nie żywię do Cravena urazy. W końcu mu przejdzie, zresztą jego dzieciaki i tamta kobieta, Megan? Wszyscy wydawali się chcieć naszej pomocy. Bardziej niż ich decyzja martwi mnie sam dom. Znaleźć ducha, jeśli to naprawdę duch, to jedno, ale co z nim potem zrobić?

- Jak już wspomniałam, będziemy mieli pełne ręce roboty. To, że “coś” tam jest - już wiemy. Nawiązując do kwestii hydrauliki, przyda nam się kilka porządnych kluczy i łat. Jednak...nie jestem pewna czy uda nam się wszystko połatać i pozbyć szkodników.
- April… - Nathan spojrzał odrobinę z politowaniem na swoją towarzyszkę. Dziewczyna od razu poznała ten sam moralizatorski ton, którego używał Nathan, gdy temat duchów zaczynał być brany przez nią zbyt na serio. - Wcale nie wiemy co tam jest. Póki co widzieliśmy jedną przerażoną rodzinę i wodorosty. Przyznaję, to strasznie dziwne, ale jesteśmy daleko od konkretnych wniosków.
- Tak, przerażoną rodzinę, spadające książki i….i te głosy…. - przerwała mu odwracając wzrok, aby Nathan nie zauważył, że jej oczy odrobinę zaszły szklistą powłoką łez gdy przypomniała sobie przerażające wrzaski, które słyszała. - Poza tym, nie powiedziałam “Duch”, powiedziałam “coś”, bo “coś” na pewno jest w tym domu. - westchnęła.

- Najpierw musimy wykluczyć obecność czynników zewnętrznych. - głos Nathana zabrzmiał jakby decyzja została już podjęta, a on wyłącznie informował o tym April. - Nieważne jak bardzo wszystko będzie się składać do kupy, bez twardej nauki będziemy krążyć po ciemku. Wiesz, może przez tę działkę przebiega jakieś kolosalne pole magnetyczne, które robi ludziom wodę z mózgu, może mają tam jakiś nietypowy układ ciśnienia, albo rośliny powodujące halucynacje? - mężczyzna oparł ręce na wysłużonej ceracie opinającej stolik i pochylił się do swojej towarzyszki. - Wierz mi, chciałbym od razu radośnie przejść do teorii o bytach nadprzyrodzonych, ale zaraz okaże się, że ktoś miał powikłania po chorobie, ktoś żyje w stresie i ma paranoję, albo działa na nich psychoza związana z życiem na odludziu w domu, gdzie dokonano dwóch morderstw. Na tym w końcu polega psychoza - wszystkim wydaje się, że coś jest prawdą.
- Masz rację. To ten dom… on doprowadza mnie po prostu do szewskiej pasji, chciałabym mieć to wreszcie za sobą. Do tego ten mój syndrom chęci ratowania wszechświata….Dobrze, że mam Ciebie, bo czasami, rzeczywiście potrafi mnie odrobinę ponieść..
- Daj spokój. Bez twojego talentu pewnie nigdy bym nie dał wiary duchom. - informatyk usmiechnął się do kelnerki która zaserowawała im właśnie zamówione dania. - Smacznego.
- Tobie również. - uśmiechnęła się.

- To kiedy planujesz sobie przypomnieć o przypadkowo zostawionym aparacie? - Dodała biorąc ciepły kubek z kawą w obie dłonie i podnosząc go do ust.
- Jak najprędzej, rzecz jasna. Prawdę mówiąc to nie jest taki zwykły aparat, dlatego proponuję byśmy zostali trochę w Plymuth. Z pewnej odległości mogę włączyć go zdalnie i nagrać podejrzany gabinet bez konieczności wchodzenia do środka. Niestety sprzęt nie działa na dalekich dystansach, a bateria wytrzyma ledwie parę godzin. No i jest to odrobinę nielegalne, ale czego się nie robi dla nauki. - na twarzy mężczyzny wykwitł łobuzerski uśmiech. Medium pokiwała głową z uznaniem, choć przeszedł ją lekki dreszcz gdy usłyszała o tym, że to nie do końca legalny proceder.
- W takim razie, jak zjemy proponuję zapytać się kelnerki czy orientuje się, czy byłyby gdzieś w pobliżu wolne pokoje, jak sądzisz ? - zapytała.
- Pewnie, nie sądzę żeby Plymuth przeżywało obecnie oblężenie turystyczne. Myślę że później możemy też zatrzymać się na chwilę u Irene, chyba nie miałaby nic przeciwko. Macomb jest całkiem niedaleko, poza tym nie będziemy w ten sposób wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, wciąż pozostając blisko gdybyśmy byli potrzebni. Zresztą Irene zapraszała nas w niedzielę na obiad. - dodał biorąc łyk coli.
- No dobrze, w takim razie podjęliśmy już decyzję. Zjedzmy i skoczymy do Irene, na pewno się ucieszy.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 06-05-2015, 10:31   #68
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Burza powróciła nad Plymouth gwałtownie, wczesnym popołudniem. Najpierw powiał silny itr, potem z ciężkich, czarnych chmur na ziemię spłynęły potoki wody. Wszystko odbyło się tak szybko, że wielu ludziom nie udało się schować na czas pod dachem.

Burza jednak skończyła się tak samo gwałtownie, jak zaczęła i nad Plymouth zaświeciło słońce, a wraz z nim pojawiła się tęcza. Znak nadziei. Chociaż Cravenowie akurat nie mieli jej zbyt wiele.

DOM CRAVENÓW

Muzyka zagłuszała wszystko. Burzę, wyrzuty sumienia, żal, myśli. Wszystko. Dźwięki wtłaczały się przez uszy, prosto do głowy. Uderzały wściekle.

W takich warunkach Daniel nie mógł zasnąć. Zaciskał zęby, coraz bliższy wybuchu, na razie jednak leżąc i nie robiąc nic. Śmierć ojca i widok jego ciała – opuchniętego od wody – był tym, co przecięło sznurki jego psychicznej wytrzymałości. Nie miał jednak siły się podnieść. Nie miał siły by zareagować. Czuł się jak sflaczały balon. Pusty i pozbawiony znaczenia.

Maddison nie otworzyła drzwi. Zatrzasnęła je na głucho. Zbyt wściekła na cały świat, na bliskich, na siebie, na niesprawiedliwe życie. Jej nastoletni świat wypełnił teraz gniew. Wypełniła wściekłość. Wypełnił ból tak potężny, że niemal rozrywający serce w piersiach na strzępy.

Megan próbowała dotrzeć do siostrzenicy, ale ta ignorowała wszystkie próby nawiązania kontaktu. Ostatnie słowa wykrzyczane przez Maddison jątrzyły się w sercu pisarki. Rozlewały trucizną po duszy. Im dłużej wsłuchiwała się w kakofonię dźwięków dobywającą się przez drzwi, tym bardziej miała ochotę… chwycić coś ciężkiego, wtargnąć do środka i wbić przez tyłek tej rozkapryszonej gówniarze odrobinę oleju do głowy. Szybko jednak zbeształa się za takie myśli. Obce. Zupełnie nie pasujące do niej i jej temperamentu. Kiedy niebo pociemniało i rozpoczęła się ulewa, Megan dala za wygraną. Wiedziała, że nie nawiąże kontaktu z Maddison.

- Zostań z nią i ojcem – poprosiła Jacka a ten tylko skinął głową, akceptując jej decyzję.

Jack miał mieszane uczucia. Kiedy ciotka skierowała się do wyjścia spojrzał na zamknięte drzwi do pokoju siostry i wzruszył ramionami. Wiedział, co ona czuła. Sam czuł się podobnie. Jakby obserwował wszystko zza szklanej, grubej ściany. Niby sprawy, których doświadczał dotyczyły jego, lecz jednocześnie wydawały mu się tak odległe, tak obce, jakby dotykały innego Jacke’a. Innego chłopaka. Zostawił siostrę jej samotności, ojca jego żałobie, a sam poszedł do kuchni. Nalał sobie kawy, machinalnie, niemal bezwarunkowo i z kubkiem gorącego napoju obserwował deszcz spływający po szybie. Czuł się dziwnie obco. Zagubiony. Siedział ignorując wycie muzyki.

DOM NAD JEZIOREM LATONKA

Steven znalazł swoje ukojenie w ramionach Jacka, a kiedy niebo pociemniało i zaczęła się burza on krzyczał nie ze strachu, lecz z zupełnie innego powodu. Potem krzyczeli na zmianę. Raz Jack, raz Steven. Zagubieni w sobie.

To było jak lekarstwo na zatrutą duszę. Potrzebne, by Steven zrzucił z siebie ciężar ostatnich, cholernie trudnych dni. I dopiero kiedy skończył, udało mu się popłakać. Tak szczerze, prawdziwie, bez ograniczeń.

Puściła w nim jakaś tama, a Jack chyba to rozumiał.

Płakał on i niebo, w małym domku na skraju jeziora. Tego samego, z którego niedawno wyciągnięto zwłoki chyba jedynej osoby w rodzinie, z którą Steven znajdował jakiś wspólny język.

PLYMOUTH, KAWIARNIA

April i Nathan jedli spokojnie obserwując szalejącą na zewnątrz burzę i pozostawiony „przypadkiem” aparat. Urządzenie nie pokazywało jednak niczego. Do pokoju nikt nie wchodził. Obraz był statycznie nudny. W odróżnieniu od wyładowań atmosferycznych i tęczy, jaka wyszła po nawałnicy.

Burza popłynęła dalej. Przetoczyła się na północ, w stronę Wielkich Jezior.

- Szaleństwo z tą pogodą. Dawno chyba nie mieliśmy takich gwałtownych zmian pogodowych w okolicy. – Zagaił Nathan przy deserze.

Musieli jakoś zabijać czas, nim zdecydują się wrócić po pozostawiony aparat, a jedzenie wydawało się dość dobrą formą spędzania czasu. I rozmowa.

- Nie. To w sumie dość częste w tej okolicy. Pamiętasz, co działo się w dwa tysiące dziesiątym w lipcu. Takie same podtopienia i ulewy.

April miała niezwykle dobrą pamięć. Głowa bolała ją straszliwie, ale odkąd opuściła dom Cravenów odczuwała wielką ulgę. Jakby z dusznego, ciasnego pomieszczenia wyszła w końcu na piękny, słoneczny ogród. Coś było w domu. Wiedziała o tym nawet teraz, kiedy znajdowała się ponad milę od niego. I … bała się tego „czegoś”. Instynktownie, jak zając lęka się cienia jastrzębia zataczającego kręgi na niebie ponad krzakami, w których szarak się skrył.

Tak zastała ich Megan, która mijając kawiarnię zauważyła charakterystyczny samochód Nathana zaparkowany przy budynku.
 
Armiel jest offline  
Stary 09-05-2015, 21:52   #69
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Steven siedział na tarasie z nogami założonymi na drewnianą balustradę. Lucky Strike ćmił się wolno. Smakował jak nigdy przedtem. Ciężkie krople deszczu siekły z zapamiętaniem pomarszczoną toń jeziora. Jack kopnął nogą moskitierę, która odskoczyła z trzaskiem, by później zamknąć się za nim z krótkim stacatto. Wepchnął mu w dłonie kubek gorącej kawy. Usiadł obok w technoratanowym fotelu. Narzucona na ramiona koszula odsłaniała blady, zapadły tors. Milczeli.
Wtedy, po chwili uniesienia, gdy puściła tama uczuć, gdy wezbrane żale wypłynęły z niego potokiem łez Jack po prostu trzymał go w ramionach. Trzymał go jak mama tuląca rozżalone dziecię głaszcząc dla uspokojenia po głowie. To katharsis było mu potrzebne jak tonącemu łyk powietrza. Poczuł się wolny. Ciężar leżący mu od jakiegoś czasu na barkach zelżał.
Teraz siedząc na tarasie, siorbiąc głośno gorącą kawę w milczącym towarzystwie kochanka było mu dobrze. Chciał zatrzymać tę chwilę.

Instant! Arrête-toi! Tu es si beau!


[MEDIA]http://media-cache-ec0.pinimg.com/236x/d1/5c/21/d15c215b24f07b7e6990ff6f0c73885d.jpg[/MEDIA]

Przez ten jeden wieczór chciał odlecieć. Nie myśleć o ojcu tyranie, o dziadku... Dość!

Pstryknął niedopałek palcami w brunatną kałużę rozlewającą się pod werandą. Przez ciemne chmury przebiło się zachodzące słońce oślepiając go przez chwilę refleksami odbijającymi się w tafli Latonka. Przymknął oczy. Trwał w błogiej nirwanie. Całe zło rozbijało się falami o skały jego obojętności.

Obudził się z płytkiej drzemki gdy Jack przykrył go kocem.

- Przepraszam - wydawał się zakłopotany tym, że go zbudził.

- Daj spokój, dzięki. - Rozmasował zesztywniały kark. - Dzięki za wszystko.

- Nie ma sprawy. - Znowu nie wiedział co zrobić z rękami. - Wiesz? To będą moje najlepsze wakacje.

- Przestań...

Wpierw skrzyżował ręce, wpychając dłonie pod pachy, później oparł się o barierkę wpatrując się w jakiś punkt w oddali. Steven patrzył na niego spod przymkniętych powiek. W tym swoim zachowaniu był jakiś taki dziecinny. W końcu oderwał się i zwrócił znowu do Cravena.

- W komórce ojciec trzyma zawsze kilka butelek wina. Masz ochotę?

- Co? - Steven błądził gdzieś myślami. - A tak... Chętnie. - Sięgnął po telefon i spojrzał na wygaszony ekran. - Tylko wyślę kilka wiadomości.

- Jasne. Będę... - wskazał na dom, wsunął ręce w kieszenie i zniknął w jego wnętrzu.

Cytat:
Napisał do Maddison
Przepraszam, że tak Cię zostawiłem. Nie myślałem wtedy rozsądnie.
Cytat:
Napisał do Megan
Przepraszam, że musieliście na to patrzeć. U mnie wszystko OK.
Po wciśnięciu przycisku sent przytrzymał czerwoną słuchawkę aż zobaczył ekran pożegnalny. Złożył koc.

Mefistofeles, je suis a - toi! Mais demain...

Uśmiechnął się i wszedł do środka.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 15-05-2015, 14:29   #70
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Burza znakomicie współgrała z gitarą elektryczną, której dźwięki dochodziły z góry z pokoju Maddison. Razem tworzyły idealnie zgrany zespół, którego główny przekaz można by przyrównać do smagania batem po plecach. Chlastania nożem po skórze. Metodycznych razów gołą pięścią po opuchniętej szczęce. Bo gdyby dusza Daniela, była teraz ową szczęką to tak by się czuł. Paradoksalnie jednak wcale nie bał się tego. Nie uciekał. Nie zasłaniał się poduszką, czy słuchawkami. Wystawiał się na każdy kolejny piorun i szarpnięcie strun. Obrywał. Krzywił się i wystawiał na kolejny. Wszystko zaś po to, żeby nie czuć tej okropnej pustki, która go ogarniała oblepiejąc i wlewając się w niego. Która została, gdy minął mu gniew na najbliższych. Ból był od niej zdecydowanie lepeszy. Cokolwiek byłoby lepsze. Do umartwiania się było mu zawsze daleko. Ale tym razem niestety tylko ból miał pod ręką. I skupiał się na nim by jakoś przetrwać te najgorsze chwile uświadamiania sobie jak wielki sprawia zawód sobie i innym. I jak bardzo nie radzi sobie z sytuacją, z którą nie radził sobie już od dawna. Tylko teraz się dopiero zaczynał o tym przekonywać. Maddy masakrując więc wściekle struny Gibsona, ratowała go. Niczym ostatni przyjazny mu aniołek, który przez dobre dwie godziny nieustannie poraża go defibrylatorem...

Gdy burza się skończyła, odkrył, że w domu poza nim jest tylko Jake i Maddy. Megan musiała wyjść. A do wieczora nie pozostało więcej niż dwie godziny…
Wrócił do pokoju Arnolda. Łóżko było mokre jak i wcześniej. Zapach mułu jednak szczęśliwie burza wywiała przez otwarte okno, przez które teraz do pokoiku wpadały promienie chylącego sie ku zachodowi słońca. Daniel podniósł z ziemi obrazek swojej mamy. Ulubiony przez Arnolda. Zabrał też rozwaloną komórkę Megan. Złożył ją i włączył. Po chwili pojawiła się wiadomość od jej szefa. Nie odczytywał. Zaraz za nią przyszła druga. Od Steve’a. Bez skrupułów otworzył… Po chwili wahania zadzwonił na numer starszego syna. Poza zasięgiem, lub wyłączony aparat… Westchnął…
Zdarł z łóżka zaszlamioną pościel i prześcieradło i zabrał je do śmietnika. Kołdrę i poduszkę wyrzucił na werandę by podeschły póki słońce świeciło.
Po powrocie do domu, zabrał obrazek Marthy i ustawił go w gabinecie. Po chwili zastanowienia, wyjął też z portfela zdjęcie ojca. Odkąd mu się pierwszy raz zgubił jeszcze w Chicago, nosił je przy sobie by u łatwić przepytywanie nieznajomych. Już mu nie będzie potrzebne. Założył je w dolnym rogu zdjęcia Marthy. Piękna dziewczyna na zniszczonej fotografii i starszy pan na zdjęciu z budki fotograficznej. Zdawali się oboje jakby szerzej uśmiechać…
Poszedł na górę.

- Maddy… - zapukał do drzwi. Gibson nie wył już od jakiegoś czasu - Otworzysz mi?
Zapach dymu marihuanowego był dobrze wyczuwalny. Przymknął oczy. Chyba słyszał jej kroki w środku. Nie odezwała się jednak. Kontrolnie pociągnął za klamkę. Nie zdziwił się.
- Chciałbym, żebyś wyszła… - kontynuował - Nie siedziała tam sama. Nie tu. I nie teraz kiedy już późno… - odpowiedziała mu cisza.
- Posłuchaj… wiem, że Wam nie ułatwiam… że Tobie nie ułatwiam, ale…
Westchnął. Oparł się plecami o drzwi, po których następnie osunął się na podłogę. Cisza. Tylko wiatr poruszał na dole skrzypiącymi drzwiami frontowymi, których Daniel nie zamknął za sobą.
- Bardzo bym chciał ułatwić… Po prostu nie mam pomysłu jak się za to zabrać. Odkąd mama odeszła… nie mam na nic pomysłu.
Tym razem świadomie poczuł suchość w oczach i gorąc na policzku, po którym spływały łzy. Pociągnął nosem.
- Ale kocham was cholera Maddy. I brzytwy się złapię jeśli będzie to oznaczało, że Wam pomoże. Nawet jeśli tą brzytwą będą ci ludzie, których sprowadziłaś. Tylko wyjdź stamtąd...
Ze środka nadal dobiegała tylko cisza. Otarł policzek i oczy.
Wstał.
- Będę na dole. Jakbyś chciała…
Nie dokończył. Nie chciał już słyszeć swojego głosu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172