Nie nudzili się, to pewne. Ledwo zdążyli ustalić, że jednak spróbują podejść do radiowozu, gdy nagle światłą samochodu zgasły i zaatakowały ich jakieś małpy, i to ze strzykawkami. Tresowane, czy co?
Przemknęło przez myśl Jimowi. Chciał pomóc Lorettcie strącając małpkę kijem, ale nim się ruszył już było po wszystkim.
Odparli atak, ale dziewczyna upadła na ziemię bez czucia, a Viktor się słaniał. Jim uważnie obserwował małpiatki. Jedna strącona przez Petrovskiego próbowała uciec, a zdenerwowany chłopak chciał ją zdeptać.
Jim uznał, że Viktor sobie poradzi z tym. W każdym razie Lori bardziej potrzebowała pomocy, o czym przypomniało mu wołanie Jacka. Jim wyciągnął scyzoryk klękając przy dziewczynie. Zawahał się. - Nie będę jej ciął kurde. – pokręcił przecząco głową – Jeszcze coś uszkodzę, ale Ty spróbuj wyssać truciznę. Sorry stary, ale jak Ci zaszkodzi, to lepiej żebyś Ty był zatruty, niż ja.
Wskazał wzrokiem poranione ręce Jacka. - Strzykawki, małpy. – myślał na głos – Jakiś walnięty naukowiec tu sobie laboratorium zrobił czy co? Musimy znaleźć schronienie. Tylko gdzie?
Na miejscu też nie mogli zostać. Małpy mogły wrócić. - Przy radiowozie dzieje się coś złego, ale jeśli jakieś bydle poluje, to może odejdzie dalej. Zaryzykujmy. Podejdźmy bliżej, może uda się zdobyć samochód.
Zaproponował, ale i tak musiał póki co pomóc Jackowi przy Lorettcie. - Zostań przy niej. - powiedział do kolegi. - Ja z Viktorem pójdziemy po samochód i przyjedziemy po Was.
Zaproponował. Czas było podjąć odważne decyzje. |