Wydawało się, że radiostacja przeżyła podróż po wertepach bez uszczerbków na mechanicznym zdrowiu, ale mrukliwa kobieta nie byłaby sobą, gdyby nie przekonała się naocznie o braku jakichkolwiek większych usterek i problemów.
Miła, przyjazna atmosfera wzajemnego poznania została przerwana przez
Andy’ego, który z typową dla siebie gadatliwością począł dogrywanie szczegółów dnia następnego. Sam słuchała go jednym uchem, ciekawa co z owej paplaniny wyniknie. Nie była tu od planowania, nie zamierzała wpieprzać się nikomu w zakres obowiązków.
Wypowiedz
Cosmo skwitowała pełnym aprobaty mruknięciem. Chłopak dobrze kombinował.
-
Będzie punkt zaczepienia - poparła jego pomysł -
Musimy szukać nie na przedmieściach czy centrum, ale w części przemysłowej miasta: tam gdzie zakłady mechaniczne dostosowane do sprzętu dużego kalibru...wysokie kominy i trakcje. Poznasz po kominach - dorzuciła patrząc z pełną powagą na Morrisona.
Sloan chyba czytał nowej załogantce w myślach, bo zakwaterowanie przypadło jej w udziale wręcz idealne. Ze współlokatorką wymieniły raptem dwa słowa i uścisk dłoni, po czym druga kobieta wyleciała jak z procy i tyle się widziały. Sam rozpakowała swoje graty i korzystając z chwili wolnego, przeszła się po pociągu. Chciała zobaczyć z czym i na czym dokładnie przyjdzie jej się użerać. Większość narzędzi dostosowano do napraw trakcji i pociągu ogólnie - rozmiarem i ciężarem przewyższały to,na czym Ortego pracowała do tej pory, ale były solidne i dobrze utrzymane. Do robótek drobnych powinien wystarczyć zestaw, który przywiozła ze sobą, przynajmniej taką miała nadzieję. Zapamiętując by zwrócić kierownikowi uwagę na ten drobny problem, zakręciła się za kąpielą i kolacją. Po paru dniach w trasie czuła irytujące drobiny piachu dosłownie wszędzie. Dopiero będąc czystą i w miarę najedzoną, wróciła do przedziału i położyła się spać na górnej pryczy. Czy Hawk wróciła, czy spędziła noc gdzieś indziej - tego Sam już nie odnotowała. Wystarczyło, że położyła głowę na poduszce, a wszystkie myśli automatycznie uleciały gdzieś w dal.
Poranek należał do pracowitych. Przed trasą należało przygotować masę rzeczy i zabezpieczyć się na każdą ewentualność. Nie wiedzieli na co przyjdzie im się natknąć, a mądry człowiek nie lekceważy niczego. Dobór sprzętu przypadł w udziale jej i Młodemu, przynajmniej tego technicznego.
-
Weźmy to...i to...to też. O, może to się przyda, albo i nie...ale i tak bierzemy. Cosmo co jeszcze? Może to... - mruczała pod nosem, dorzucając na kupkę kolejne narzędzia, zaczynając od uniwersalnego “klucza” zwanego pieszczotliwie rakiem, poprzez garść drobnicy, zwój drutu, porządny francuski klucz i kończąc na diaxie. Dołożyła do tego własne narzędzia i zadowolona wróciła do przedziału po czarną torbę, zawierającą przybory do łatania ludzi. Człowiek przezorny zawsze ubezpieczony.
Obłożona pakunkami niczym juczny muł, potoczyła się w stronę czerwonego mustanga i puszczając Irlandczykowi oko na powitane, zaczęła załadunek.