Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2015, 17:52   #1
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
[Pathfinder] RotR: Burnt Offerings [18+]



CZĘŚĆ 1: BURNT OFFERINGS


Sandpoint nie kojarzyło się z niczym szczególnym dla kogoś, kto wiele życia spędził na morzu. Umiejscowione tuż przy spokojnej zatoce, ściągnęło głównie prostych ludzi z ich prostymi interesami. Joshua dowiedział się przy okazji wypytywania o drogę i rozmowy z kupcami, że najważniejszym wyrobem z tego miejsca, oprócz zdobyczy morza, było szkło, często bardzo dobrej jakości i misternej roboty. Nie dla niego się jednak tam wybierał. Swojego czasu, będzie z rok temu, poznał pewną poszukiwaczkę przygód. Ameiko, bo tak się nazywała, była pełną życia, energiczną młodą kobietą. Przypadli sobie do gustu, ale zbyt szybko przyszło się rozstać. Pozostało jednak zaproszenie, które po sobie zostawiła jakiś czas później, w jednej z tawern, w mieście, które regularnie odwiedzał statek Northcliffa. Zapraszała na Swallowtail Festival, odbywający się podczas przesilenia jesiennego, 22 dnia miesiąca Rova.
Nie mając już okrętu, na którym musiałby służyć, Joshua postanowił zacząć nowe życie właśnie od tego miejsca.

Podróżując z północnej części Varisii, spóźnił się odrobinę z załapaniem się do ochrony karawan zmierzających do Sandpoint. Wyszło już prawie, że będzie musiał ruszyć sam, licząc, że kogoś dogoni, gdy spotkał Starego Gobbo. Kupiec posiadający zaledwie wóz z fajerwerkami i łakociami zaprzężony w dwa kuce, również był nieco spóźniony, co doskonale nadawało się do negocjacji. Stanęło na jedzeniu i złotej monecie na dzień, co przekładało się na dziesięć łącznie plus pięć jak wóz uda się doprowadzić w całości i bezstratnie.
I tak więc jechali, wymieniając się opowieściami, w czym gadatliwy Gobbo był bardzo dobry. Pogoda wciąż była letnia, delikatna bryza docierała na trakt z zatoki, a słońce przygrzewało przyjemnie. Nic ani nikt nie zaatakowało, okolica od dość dawna nie uznawana była za niezwykle niebezpieczną.

Zbliżał się zachód, 21 dnia Rovy. Idealny czas, aby dotrzeć do miasta przed zaczynającym się następnego dnia festiwalem. Wjechawszy na jedno ze wzgórz, ujrzeli już nie tak odległe zabudowania Sandpoint i zjeżdżając w nieduży zagajnik wiedzieli, że wieczorem napełnią brzuchy ciepłą strawą i dobrym napitkiem, a nocować przyjdzie im w znacznie wygodniejszych łóżkach. O ile znajdą się takowe dla spóźnialskich.

Zanim tak się stało, wjechali do lasu, mijając kolejny zakręt. Kilkadziesiąt metrów przed nimi rozgrywała się scena klasycznej zasadzki. Przewrócone drzewo blokowało stojący przed nim, zaprzężony w jednego konia kryty wóz, a z lasu wyskakiwały małe, bure istoty w łachmanach i fragmentach zbroi.
- Gobliny! - pisnął Gobbo, ściągając wodze i zatrzymując wóz. Kuce prychały zdenerwowane, ale nie wyglądało na to, że małe istoty chcą ich atakować. Skupiały się na tamtym wozie, z którego wyleciał jakiś pocisk, a wkrótce też zeskoczyły dwie osoby. Kobieta i mężczyzna sądząc z ich odmiennych postur, ale z tej odległości niewiele więcej dało się stwierdzić. Napastników było więcej, pewnie około dziesięciu, ale nie dało się ich wszystkich dokładnie zliczyć.
 
Lady jest offline