Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2015, 16:23   #18
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Obóz najemników na dukcie, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Świt


- Jeśli ktoś jest głodny, to śmiało, niech się częstuje - Zoja, wciąż otulona kocem, który chronił ją przed porannym chłodem, wyciągnęła z plecaka dwa zawiniątka z racjami podróżnymi i zaczęła apatycznie ciamkać jedną, zostawiając drugą do dyspozycji reszty. Wątły ogieniek pełgał na wilgotnych patyczkach, zapewniając budzącej i oporządzającej się drużynie nieco ciepła i miejsce, przy którym można było posiedzieć w towarzystwie.
- Ale to wszystko, co mam. Dużo nie zawojujemy z pustymi brzuchami, a jeszcze dzień marszu przed nami. - powiedziała smętnie, rozglądając się po towarzyszach - Mamy jeszcze chwilę czasu, zanim ruszymy... Może uda się coś znaleźć na podróż. Szczególnie jagody by się przydały; wystarczy błogosławieństwo i jedna mała borówka starcza na cały dzień! - dodała z uśmiechem, wstając - Ktoś chętny na małą wyprawę po dary lasu?
- Ja - odparł z uśmiechem Shavri, wyplątując się z własnego koca. - Znam się na chodzeniu po lesie, myślę, że uda się nam znaleźć coś ciekawszego nawet od błogosławionych jagódek! - rzucił wesoło, mrugając do Zoji okiem. - Ja też mam jeszcze racje, mogę się jedną podzielić, jeśli ktoś jest naprawdę bardzo głodny. - dodał, składając swój koc w zgrabną kostkę.
- Postaram się znaleźć jakiś strumień. Pewnie większość już zużyła swoje zapasy wody - rzucił krótko druid.
- Świetnie. W strumieniu mogą być ryby, a ja miałem tu gdzieś haczyk i trochę nici. - Shavri schylił się nad swoim plecakiem i zaczął w nim grzebać, by po chwili z wyrazem osobistego tryumfu wyciągnąć zeń mały, metalowy haczyk.
- Umiesz w ten sposób łowić ryby? Naprawdę? - odezwała się entuzjastycznie Franka. Dziewczyna była już od dawna spakowana i gotowa do drogi - Ja nawet nie umiem złowić ryby na wędkę z robakiem!

Gergo wahał się kilka minut, lecz burczenie w brzuchu było już nie do wytrzymania. Podszedł do Zoji.
- Jestem głodny i nie zabrałem nic do jedzenia... - oblizał się nerwowo - Mogę zapolować z wami? Kobold zawsze coś do jedzenia znajdzie.
- Umiem, to chyba za duże słowo, bo wiele zależy od szczęścia. - Shavri uśmiechnął się do Franki, wyjście z wioski ewidentnie dobrze mu zrobiło. - A głupi ma zawsze szczęście. Gergo, pewnie, że możesz. No dobrze, idzie ktoś jeszcze? Nie odejdziemy daleko, w sumie zawsze można nas będzie dogonić.
- Mam trochę racji na zapas. Z chęcią się nimi podzielę. - Kain, grzebiąc w plecaku, odezwał się, rozglądając po obecnych - Byłbym przeciwny zbyt długiemu postojowi. Wszakże zleceniodawcy zależało na pośpiechu. - dodał.
- Ale do lasu możemy wejść, coś pewnie się trafi do przekąszenia. Jakby co mam też kusze pod ręką, jeśli drogę przetnie nam przy okazji jakiś zwierzak, może udałoby się go ustrzelić. Chociaż gorzej z czasem na oprawienie go. - powiedziała Sinara, pakując swoje posłanie.
- No dobrze, to zbierajmy się. - zaproponował Shavri - Kto idzie? Zoja, Gergo, ja i Bijak, Deithwen z Eris i Sinara, tak? Ktoś jeszcze?
- I ja - Gaspar wyłonił się z chaszczy, dopinając spodnie - A nuż jakaś ptaszynka się pod łuk napatoczy?
- Zatem ruszajmy, nie mamy całego dnia - rzuciła Sinara dopinając plecak.
- Dobrze, idziemy, ale przy takim stadzie ludzi na łuk może być po prostu za głośno. - zawyrokował Shavri - Idziemy dużą grupą, którą będzie słychać z daleka. Szkoda strzał. - uśmiechnął się i przypasał sobie zarówno krótki miecz dla leśnego “ogrodnictwa” jak i długi dla ochrony.

- Czy wyście na głowy upadli?! - ryknął nagle Larsson, z niedowierzaniem przysłuchując się konwersacji. - Mówiłem ile iść będziemy, żebyście zakupy zrobili, że śpieszno, a wy teraz polować chcecie?! I gdzie? Tutaj, na domiar złego? Jak myślenia nie stało, to dryndać mi o suchym pysku, a nuże! Jeszcze tego brakowało, żebym wam za głupotę płacił! - leśnik aż poczerwieniał ze złości. Trzęsącymi się rękoma zaczął pakować manatki, najwyraźniej mając zamiar od razu ruszyć w drogę.
- Szarża przemówiła - westchnął Gaspar - Zostaje suszona wołowina i jaja na twardo - wyciągnął z plecaka zawiniątko - Podano do stołu, zapraszam jaśniepaństwo! - zarechotał - Podjemy sobie w marszu.
Shavri westchnął.
- Nadal uważam, że możemy spokojnie iść i jednocześnie rozglądać się za czymś do jedzenia. W końcu idziemy przez ten las, prawda? Nie twierdze, ze to będzie wygodne z tymi całymi tobołami, ale jak mus, to mus.
- Mus! - warknął Larsson - Życie ludzkie od was zależy, a wam się pikników zachciewa! W drogę! - chwycił swoje rzeczy i zarzucił plecak na plecy, najwyraźniej zamierzając jeść w drodze.

Franka przygryzła warg,i zachowując milczenie i chowając swój entuzjazm. Odchrząknęła i rozejrzała się po pakunkach towarzyszy. Na w ten sposób zdenerwowanego człowieka najlepszym rozwiązaniem było... faktyczne ruszenie tyłków do przodu. Sama była gotowa, więc to, co mogła zrobić to pomóc osobie, która była w największym proszku.
- Na świeże mięsiwo w drodze raczej nie liczta - sapnął Gaspar - Za dużo stóp, za dużo głosów, za dużo zapachu. Zwierzyna woli spokój, matecznik i gąszcze. A wiosną na jagódki i grzybki tyż nie ma co liczyć - dorzucił zmarkotniały - Nynie jeden dzionek, jak bogowie dadzą, na skromnych racjach wytrzymiemy, a ja się chętnie prowiantem podzielę.
- Ja też mogę podzielić się żywnością, jak komu brakuje. - powiedział do wszystkich Evan i podobnie jak Larsson zaczął szykować się do drogi, choć ewidentnie już odczuwał trudy podróży. Co innego trening bojowy, a co innego łażenie cały dzień po lesie, ale nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło. “Wojna to nie tylko walka, ale także wędrówka, a często i głodówka”; tak mawiał wuj Roy.

~Chyżo, bo nam koboldy wioskę zeżrą~ - pomyślał Deithwen i uśmiechnął się pod nosem. On prowiant miał, a strumyk zawsze się znajdzie; w końcu byli w “jego lesie”. Pośpiech tego całego Larrsona wydał się druidowi podejrzany. Naprawdę tak mu zależy na uratowaniu tych biednych ludzi? Czy ma po prostu ma w zagrożonej wiosce kogoś bliskiego? Być może będzie okazja dowiedzieć się później. W jednym się z leśnikiem zgadzał: wędrówka przez obcy las, bez prowiantu? Czysta głupota. W głębi duszy nawet cieszył się, że nie doszło do polowania. Równowaga panująca w przyrodzie nie zostanie naruszona. Wstał, spakował swoje rzeczy i czekał na kolejny ruch ich przywódcy.

Spieszący zaraz za myśliwym Marv uśmiechał się pod nosem, szczęśliwy, że tym razem to nie jego jęzor lub zachowanie spowodowały kłopoty i on sam uniknął głównego zainteresowania. I to dzięki temu, że był ślepy jak kret i żadnych jagód by nie wypatrzył. Czasem miało się szczęście.
Gergo wzruszył ramionami na całe zamieszanie. Nie był zadowolony, ale skoro wysoki twierdził, że nie ma czasu, to widać nie ma czasu. Zjeść jednak coś musiał, więc podszedł do Shavriego i pociągnął go za rękaw, bo zwrócić jego uwagę.
- Czy mógłbym dostać jeszcze pasek wołowiny? Chciałem iść upolować jakiegoś ptaszka, ale nie wolno, a nic nie zabrałem. - poprosił cicho.
- Proszę. Zapomniałeś wziąć. - Zoja podała gadzinie zawiniątko, które oferowała mu przy ognisku - Wołowina, trochę chleba i jabłka. Jabłka są zdrowe. I dobre na zęby. - dodała, przyglądając się paszczęce kobolda.
Gergo zdobył się na najlepszy uśmiech w swoim repertuarze, odsłaniając wszystkie zęby. Przypominało to szczerzącego się krokodyla.
Zabrał jedzenie i odszedł kawałek, po czym klapnął na ziemi i mlaszcząc z rozkoszą pospiesznie pochłonął rację.Tymczasem uzdrowicielka potruchtała do wściekłego mężczyzny i jak umiała postarała się go ułagodzić.

- Pana, panie Tomie, bardzo przepraszam i błagam o wybaczenie. To wszystko to wyłącznie moja wina; nie chciałam wcale nic opóźniać, tylko nie wszyscy z nas są obyci z takimi wędrówkami. Głodni i wyczerpani niewiele powalczymy; ale pana słowo jest dla nas prawem. Będziemy się spieszyć... tylko proszę się nie gniewać...
- To wasze pierwsze zlecenie?! - Larsson zatrzymał się wpół kroku, z niedowierzaniem spoglądając na Zoję. Uzdrowicielka zobaczyła w jego oczach błysk przerażenia i desperacji. Mężczyzna sapnął, zrobił niezborny gest dłonią, po czym westchnął pod nosem: Teraz to już po ptokach… Chwilę stał jakby niezdecydowany, wreszcie sięgnął do worka i wyciągnął z niego duża paczkę suszonego mięsa.
- Macie - podał ją Zoji, która odruchowo przyjęła pakunek. Zauważyła, że cały wór wypełniony jest jedzeniem; zaczęła podejrzewać, że plecak również. - Odliczę wam to od wypłaty, nie myślcie sobie - burknął, ściągając troki. - A teraz chodźcie wreszcie! - zarzucił worek na ramię i ruszył ścieżką na zachód.

Kain mocno zawiązał plecak i wstał, teraz nikt już nie potrzebował jego zapasu żywności. Jak inni odczuwał zmęczenie podróżą, ale nie narzekał. Rozumiał że Larsson miał rację, od pośpiechu drużyny zależało życie wioskowych. Czarodziej zakładał że w najlepszym wypadku czas na chwilę refleksji i relaksu znajdzie się dopiero jak kompania będzie już w Zamieci.
- Panie Tomie, to jedynie marginalne problemy podróży, częste przy tak dużej ilości ludzi. Naszym priorytetem jest rozwiązanie sprawy koboldów. Proszę wierzyć, wtedy się wykażemy. - powiedział do pleców przewodnika i ruszył za nim.

A kiedy drużyna zagłębiła się las, Zoja przeszłą się od czoła oddziału do jego tylnej straży, rozdają każdemu równą porcję mięsa z zapasów Toma, od siebie dorzucając kilka słów zachęty i błogosławieństwa.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline