Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2015, 18:52   #281
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Droga do Bryn Shander upływała swoim tempem. Mara nie odzywała się prawie w ogóle, pogrążona w nawałnicy sobie jedynie znanych myśli. Na jednym z popasów podeszła do Tibora pewnym marszowym krokiem i rzuciła twarde jak suchar słowa.
- Pomówić nam trzeba. W cztery oczy. Może... tam - drobny kościsty paluszek wskazał pojedyncze rozłożyste drzewo w oddali.
Zaskoczony chłopak drgnął, potem westchnął.
- Jak sobie życzysz. Może jednak Burro również powinien być przy tym obecny? W końcu opiekuje się tobą, jest też podobno twoim przyjacielem…
- W porządku - i gestem przywołała niziołka. - Burro! Rozmówić się chcę z Tiborem. A on sobie życzy byś i ty był obecny.
- Zimno, zimno, zimno… - kucharz mamrotał cichutko pod nosem i dumał co też przyjdzie ugotować na najbliższy posiłek. Nieco podreperował zapasy, a i te żonine miło ciążyły w samonośce. Znaczy może nie tyle ciężarem ale w świadomości niziołka. Podkarmiał też trochę Węgielka, bo ostatnio zaniedbywał nygusa. Może nie tyle z braku troski, ale włąśnie z tego powodu że chowaniec zdążył wszystkie jajka już wyżreć. No a jego ulubione paskudztwa, robaki i glizdy jeszcze nie wylazły spod śniegu.
- Hmm? - oderwał się od dumania. - A tak tak, już idę.
Burro zakarbował sobie w pamięci słowa paladynki o moca kapłańskich i też chciał zamienić słowko z Tiborem.
- Głupio Thoga zostawiać samego... - mruknął Oestergaard, ale po tej uwadze zamilkł. Czekał cierpliwie by dziewczynka wyłuszczyła co jej leży na sercu.
- No to nie idźmy nigdzie - Mara zrezygnowała z pomysłu by leźć do drzewa. - Jak w rodzinie, bez tajemnic... - W jej słowa wdała się nuta sarkazmu. - Chciałeś mnie odesłać z Arlą. Nie chcesz mnie z wami bo mi nie ufasz - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Mylisz się - Oestergaard odpowiedział beznamiętnie. - Po pierwsze chciałem by panna Hightower porozmawiała z tobą i przekonała cię do powrotu. Po drugie uważam że grupa wojowników nie jest najlepszym towarzystwem dla trzynastolatki, tak samo jak zajęciem - tropienie bandy obłąkanych bhaalitów. To jak zareagowałaś na pytanie o matkę tylko mnie w tym utwierdziło. To wszystko.
- A niby jak zareagowałam? - brwi dziewczynki poszybowały w górę. - Czym cię znowu zawiodłam? I nie rób ze mnie takiego pacholęcia, sam jesteś niewiele starszy ode mnie. Ani dojrzalszy.

Chłopak milczał i przyglądał się dziewczynce. A ona w ripoście przyglądała się jemu zaplatając ręce na piersi i mimowolnie mrużąc oczy.
Burro zaś wodził oczami od jednego do drugiego usiłując zrozumieć o czym oni właściwie gadają.
- Emm… No to w końcu chciałeś ją odesłać czy nie bo się zgubiłem? Tylko chciałeś by to zasugerowała panienka Arla, tak? - zamrugał oczami i potarł czoło dłonią.
- Ale ja nie o tym… Mówiłem to paladynce, wiec i Tobie powiem. Mara się nam przydała i to bardzo. W Dolinie, kiedy porozumiała się z Arną. Nie wiemy co nas dalej czeka i czy jej zdolności nam nie pomogą znowu. Ja wiem że może i bezpieczniej w Ybn by jej było, skoro tam teraz w miarę spokojnie. Ale przecież i tutaj możemy ją chronić, prawda? Magią kapłańska na ten przykład, czy jakoś inaczej. Hmm?

Tibor westchnął znowu i potarł czoło ze znużeniem.
- Chciałbym żeby istniała jedna modlitwa która przed wszystkim uchroni, niestety, nie ma takiej. Ale... tak, Burro, spróbuję ochronić kogo się da na tyle na ile zdołam. Pewnie tego nie czuliście ale dzięki łasce Pana Poranka gdy przebywaliście w pobliżu mnie byłem w stanie osłonić was w walce.
- Jeśli to wszystko to zjedzmy coś i ruszajmy w drogę - powiedział po dłuższej chwili. - Nie ma co tracić czasu.
- Zdrowa atmosfera w drużynie to nie strata czasu - Mara westchnęła i pozwoliła mięśniom rozluźnić się wraz z wydechem. - Ale dobrze, skoro niepotrzebnie się frasuję… Bo ufasz mi, tak?
- Tak z ciekawości - chłopak pogłaskał Ferenga po łbie. - Co w przypadku gdybym ci nie ufał? Hipotetycznie rozważając.
- Nic - wzruszyła ramionami. - Chcę wiedzieć. Jesteś kapłanem, odpowiesz mi szczerze.
- Zawsze mogę NIE odpowiedzieć. Również nic by się nie stało, prawda? Ale, by atmosfera była zdrowa w drużynie, zapewniam że ci ufam, Maro.
Na twarzy dziewczynki odmalowała się ewidentna ulga. I ona przyklęknęła przy mabari i zczochrała sierść na jego łbie.
- No dobra. To o co chodzi z tym twoim słabowaniem? Wyglądasz jakbyś się nałykał morowego powietrza.
- Nie umiem na to odpowiedzieć z całą pewnością. Albo to wpływ magii okrucieńców, albo Kostrzewy przekleństwo, albo może woda która na mnie chlusnęła w podziemiach wieży przeniosła klątwę Doliny. Osłabia mnie i czuję się coraz gorzej. Dlatego chcę dotrzeć do Bryn czym prędzej i tam szukać pomocy. To jakaś chaotyczna magia, a że szkodliwa to czuję na własnej skórze, ale nie wiem nic więcej - Tibor popatrzył na oboje.
- Albo jakiś z magicznych przedmiotów miał wplecioną weń klątwę? - spekulowała dziewczynka cmokając po dziecięcemu na Ferenga. - Osobiście zwaliłabym to na karb wody, w końcu była przeklęta. Ale i dziwne zdaje się to, że jednocześnie ty niedomagasz a Var… kwitnie w oczach - dziewczynka zachichotała nie bez złośliwości. - Tak mi się nasuwa… jakby może coś się zadziało, że ty siły tracisz a on je zyskuje. Taki… transfer energii? Zielone pączki sugerują związek z druidyczną magią więc może to jednak Kostrzewa? Wiadomo, że w chwili śmierci można potężną klątwę cisnąć. Może Vara pobłogosławiła a ciebie przeklęła? - Mara mówiła to wszystko nad wyraz lekkim tonem nie przerywając zabawy z czworonogiem. - Choć i nie podejrzewam jej o takie poczynania, chyba, że… nieświadome. Niemniej była złośliwa, ale nie zła.

Oestergaard rozłożył ręce.
- Nie wiem co naprawdę jest przyczyną. Natomiast to co dzieje się z Varem to raczej nie magia - jego też sprawdzałem modlitwą wykrywającą magiczne energie i żadnych nie zauważyłem. Możliwe że został pobłogosławiony w jakiś sposób - barbarzyńcy są zapewne związani z naturą podobnie jak druidzi.
- A nie zabraliście jakiś Kostrzewowych przedmiotów po jej śmierci przypadkiem? - zastanawiała się na głos Mara.
- Nie wiem jak Var, ale ja niczego nie brałem - skwitował chłopak. - Jak się pospieszymy to zapytamy go jeszcze dziś o to - przypomniał.
- Dobrze już, dobrze - Mara zdawała się wyłapać aluzję. - Możemy jechać dalej. W Bryn Shander na pewno znajdzie się ktoś kto wyniucha klątwę, jeśli to ona jest źródłem problemu. Może to jednak bez związku. Na Vara spłynęło ostatnie błogosławieństwo Kostrzewy a tyś się schlapał nie w tej wodzie co potrzeba… - wyprostowała się i podrapała w sam środek czoła zostawiając na skórze brudne plamy. Nie wiedzieć jak ale od ostatniej kąpieli zdążyła się już porządnie przybrukać. - Przypomnij mi, po coś ty tam w ogóle właził?...
- Maro, już zapomniałaś po co wyprawiliśmy się z Varem do Doliny? Czy pytasz z innego powodu? Bo jeśli zapomniałaś to przypominam że wybraliśmy się na zwiad, sprawdzić co się dzieje w Dolinie.
- Pamiętam! - przerwała mu w pół słowa. - To miał być… złośliwy przytyk. Za to źeś mnie chciał odesłać jak nieprzydatną rzecz. I niebezpieczną. Jakbym była… flaszką alchemiczną niewiadomego pochodzenia, której lepiej nie upuścić - zreflktowała się ruda.

Oestergaard potrząsnął ze znużeniem głową.
- Dwie minuty temu odpowiedziałem na twoje pytanie, ale jak widzę moje słowa do ciebie nie docierają. Nie będę się więc powtarzał, zapytam o coś innego. Jeśli dobrze rozumiem, tam, w Ybn, jest twój niedomagający ojciec, który korzysta - albo musi korzystać - z pomocy dobrych ludzi, jak choćby rodziny Burra. Jeśli dobrze rozumiem ciebie jedną ma na świecie z rodziny. Nie myślałaś o tym by zaopiekować się nim? Wolisz jechać z nami na poniewierkę niż mieć na niego baczenie? Mnie to dziwi, ale wiesz, ze mnie jest prosty wieśniak z gródka o pół dnia drogi od najbliższego miasta…
- A ty? Wolisz jechać na poniewierkę niż zająć się żoną? Masz nie mniejsze niż ja obowiązki, a może i większe. Kto wie, może jej zdążyłeś brzuch zrobić? Pomyślałeś co będzie jeśli skończysz jak Shando i już do domu nie wrócisz? - dziewczynka posmutniała, jedna powieka zaczęła drgać. Wyrzuty sumienia odbijały się refleksem w jej oczach, naraz wróciły myśli o Arnem, o Shando i jej udziale w ich śmierci.
Chłopak przeczesał palcami krótkie włosy, spojrzał w niebo, poruszył wargami w krótkiej modlitwie.
- Cadi jest moją narzeczoną, a nie żoną. Pokładzin jeszcze nie było, cała jej rodzina mieszka w Cadeyrn, zaś do mojej w Oestergaard ma kilka minut szybkiego marszu. To tak gwoli wyjaśnienia. Czy masz jeszcze jakieś przytyki w zanadrzu?
- Żona, narzeczona… za jedno... - może dziewczynkę nie obchodziła różnica a może jednak nie do końca ją pojmowała. - To ty zacząłeś o Olafie.
Gwizdnęła na Strzygę i ruszyła w dalszą drogę uważając popas za zakończony. Mogliby pomyśleć, że się nadąsała ale ona po chwili obróciła się do nich i jak gdyby nigdy nic ponagliła ruchem ręki.
- Idziecie?
Tibor popatrzył na Thoga, będącego świadkiem rozmowy.
- Nie przejmuj się, to nie pierwszy i nie ostatni zapewne raz - westchnął.
 
liliel jest offline