Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-04-2015, 18:52   #281
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Droga do Bryn Shander upływała swoim tempem. Mara nie odzywała się prawie w ogóle, pogrążona w nawałnicy sobie jedynie znanych myśli. Na jednym z popasów podeszła do Tibora pewnym marszowym krokiem i rzuciła twarde jak suchar słowa.
- Pomówić nam trzeba. W cztery oczy. Może... tam - drobny kościsty paluszek wskazał pojedyncze rozłożyste drzewo w oddali.
Zaskoczony chłopak drgnął, potem westchnął.
- Jak sobie życzysz. Może jednak Burro również powinien być przy tym obecny? W końcu opiekuje się tobą, jest też podobno twoim przyjacielem…
- W porządku - i gestem przywołała niziołka. - Burro! Rozmówić się chcę z Tiborem. A on sobie życzy byś i ty był obecny.
- Zimno, zimno, zimno… - kucharz mamrotał cichutko pod nosem i dumał co też przyjdzie ugotować na najbliższy posiłek. Nieco podreperował zapasy, a i te żonine miło ciążyły w samonośce. Znaczy może nie tyle ciężarem ale w świadomości niziołka. Podkarmiał też trochę Węgielka, bo ostatnio zaniedbywał nygusa. Może nie tyle z braku troski, ale włąśnie z tego powodu że chowaniec zdążył wszystkie jajka już wyżreć. No a jego ulubione paskudztwa, robaki i glizdy jeszcze nie wylazły spod śniegu.
- Hmm? - oderwał się od dumania. - A tak tak, już idę.
Burro zakarbował sobie w pamięci słowa paladynki o moca kapłańskich i też chciał zamienić słowko z Tiborem.
- Głupio Thoga zostawiać samego... - mruknął Oestergaard, ale po tej uwadze zamilkł. Czekał cierpliwie by dziewczynka wyłuszczyła co jej leży na sercu.
- No to nie idźmy nigdzie - Mara zrezygnowała z pomysłu by leźć do drzewa. - Jak w rodzinie, bez tajemnic... - W jej słowa wdała się nuta sarkazmu. - Chciałeś mnie odesłać z Arlą. Nie chcesz mnie z wami bo mi nie ufasz - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Mylisz się - Oestergaard odpowiedział beznamiętnie. - Po pierwsze chciałem by panna Hightower porozmawiała z tobą i przekonała cię do powrotu. Po drugie uważam że grupa wojowników nie jest najlepszym towarzystwem dla trzynastolatki, tak samo jak zajęciem - tropienie bandy obłąkanych bhaalitów. To jak zareagowałaś na pytanie o matkę tylko mnie w tym utwierdziło. To wszystko.
- A niby jak zareagowałam? - brwi dziewczynki poszybowały w górę. - Czym cię znowu zawiodłam? I nie rób ze mnie takiego pacholęcia, sam jesteś niewiele starszy ode mnie. Ani dojrzalszy.

Chłopak milczał i przyglądał się dziewczynce. A ona w ripoście przyglądała się jemu zaplatając ręce na piersi i mimowolnie mrużąc oczy.
Burro zaś wodził oczami od jednego do drugiego usiłując zrozumieć o czym oni właściwie gadają.
- Emm… No to w końcu chciałeś ją odesłać czy nie bo się zgubiłem? Tylko chciałeś by to zasugerowała panienka Arla, tak? - zamrugał oczami i potarł czoło dłonią.
- Ale ja nie o tym… Mówiłem to paladynce, wiec i Tobie powiem. Mara się nam przydała i to bardzo. W Dolinie, kiedy porozumiała się z Arną. Nie wiemy co nas dalej czeka i czy jej zdolności nam nie pomogą znowu. Ja wiem że może i bezpieczniej w Ybn by jej było, skoro tam teraz w miarę spokojnie. Ale przecież i tutaj możemy ją chronić, prawda? Magią kapłańska na ten przykład, czy jakoś inaczej. Hmm?

Tibor westchnął znowu i potarł czoło ze znużeniem.
- Chciałbym żeby istniała jedna modlitwa która przed wszystkim uchroni, niestety, nie ma takiej. Ale... tak, Burro, spróbuję ochronić kogo się da na tyle na ile zdołam. Pewnie tego nie czuliście ale dzięki łasce Pana Poranka gdy przebywaliście w pobliżu mnie byłem w stanie osłonić was w walce.
- Jeśli to wszystko to zjedzmy coś i ruszajmy w drogę - powiedział po dłuższej chwili. - Nie ma co tracić czasu.
- Zdrowa atmosfera w drużynie to nie strata czasu - Mara westchnęła i pozwoliła mięśniom rozluźnić się wraz z wydechem. - Ale dobrze, skoro niepotrzebnie się frasuję… Bo ufasz mi, tak?
- Tak z ciekawości - chłopak pogłaskał Ferenga po łbie. - Co w przypadku gdybym ci nie ufał? Hipotetycznie rozważając.
- Nic - wzruszyła ramionami. - Chcę wiedzieć. Jesteś kapłanem, odpowiesz mi szczerze.
- Zawsze mogę NIE odpowiedzieć. Również nic by się nie stało, prawda? Ale, by atmosfera była zdrowa w drużynie, zapewniam że ci ufam, Maro.
Na twarzy dziewczynki odmalowała się ewidentna ulga. I ona przyklęknęła przy mabari i zczochrała sierść na jego łbie.
- No dobra. To o co chodzi z tym twoim słabowaniem? Wyglądasz jakbyś się nałykał morowego powietrza.
- Nie umiem na to odpowiedzieć z całą pewnością. Albo to wpływ magii okrucieńców, albo Kostrzewy przekleństwo, albo może woda która na mnie chlusnęła w podziemiach wieży przeniosła klątwę Doliny. Osłabia mnie i czuję się coraz gorzej. Dlatego chcę dotrzeć do Bryn czym prędzej i tam szukać pomocy. To jakaś chaotyczna magia, a że szkodliwa to czuję na własnej skórze, ale nie wiem nic więcej - Tibor popatrzył na oboje.
- Albo jakiś z magicznych przedmiotów miał wplecioną weń klątwę? - spekulowała dziewczynka cmokając po dziecięcemu na Ferenga. - Osobiście zwaliłabym to na karb wody, w końcu była przeklęta. Ale i dziwne zdaje się to, że jednocześnie ty niedomagasz a Var… kwitnie w oczach - dziewczynka zachichotała nie bez złośliwości. - Tak mi się nasuwa… jakby może coś się zadziało, że ty siły tracisz a on je zyskuje. Taki… transfer energii? Zielone pączki sugerują związek z druidyczną magią więc może to jednak Kostrzewa? Wiadomo, że w chwili śmierci można potężną klątwę cisnąć. Może Vara pobłogosławiła a ciebie przeklęła? - Mara mówiła to wszystko nad wyraz lekkim tonem nie przerywając zabawy z czworonogiem. - Choć i nie podejrzewam jej o takie poczynania, chyba, że… nieświadome. Niemniej była złośliwa, ale nie zła.

Oestergaard rozłożył ręce.
- Nie wiem co naprawdę jest przyczyną. Natomiast to co dzieje się z Varem to raczej nie magia - jego też sprawdzałem modlitwą wykrywającą magiczne energie i żadnych nie zauważyłem. Możliwe że został pobłogosławiony w jakiś sposób - barbarzyńcy są zapewne związani z naturą podobnie jak druidzi.
- A nie zabraliście jakiś Kostrzewowych przedmiotów po jej śmierci przypadkiem? - zastanawiała się na głos Mara.
- Nie wiem jak Var, ale ja niczego nie brałem - skwitował chłopak. - Jak się pospieszymy to zapytamy go jeszcze dziś o to - przypomniał.
- Dobrze już, dobrze - Mara zdawała się wyłapać aluzję. - Możemy jechać dalej. W Bryn Shander na pewno znajdzie się ktoś kto wyniucha klątwę, jeśli to ona jest źródłem problemu. Może to jednak bez związku. Na Vara spłynęło ostatnie błogosławieństwo Kostrzewy a tyś się schlapał nie w tej wodzie co potrzeba… - wyprostowała się i podrapała w sam środek czoła zostawiając na skórze brudne plamy. Nie wiedzieć jak ale od ostatniej kąpieli zdążyła się już porządnie przybrukać. - Przypomnij mi, po coś ty tam w ogóle właził?...
- Maro, już zapomniałaś po co wyprawiliśmy się z Varem do Doliny? Czy pytasz z innego powodu? Bo jeśli zapomniałaś to przypominam że wybraliśmy się na zwiad, sprawdzić co się dzieje w Dolinie.
- Pamiętam! - przerwała mu w pół słowa. - To miał być… złośliwy przytyk. Za to źeś mnie chciał odesłać jak nieprzydatną rzecz. I niebezpieczną. Jakbym była… flaszką alchemiczną niewiadomego pochodzenia, której lepiej nie upuścić - zreflktowała się ruda.

Oestergaard potrząsnął ze znużeniem głową.
- Dwie minuty temu odpowiedziałem na twoje pytanie, ale jak widzę moje słowa do ciebie nie docierają. Nie będę się więc powtarzał, zapytam o coś innego. Jeśli dobrze rozumiem, tam, w Ybn, jest twój niedomagający ojciec, który korzysta - albo musi korzystać - z pomocy dobrych ludzi, jak choćby rodziny Burra. Jeśli dobrze rozumiem ciebie jedną ma na świecie z rodziny. Nie myślałaś o tym by zaopiekować się nim? Wolisz jechać z nami na poniewierkę niż mieć na niego baczenie? Mnie to dziwi, ale wiesz, ze mnie jest prosty wieśniak z gródka o pół dnia drogi od najbliższego miasta…
- A ty? Wolisz jechać na poniewierkę niż zająć się żoną? Masz nie mniejsze niż ja obowiązki, a może i większe. Kto wie, może jej zdążyłeś brzuch zrobić? Pomyślałeś co będzie jeśli skończysz jak Shando i już do domu nie wrócisz? - dziewczynka posmutniała, jedna powieka zaczęła drgać. Wyrzuty sumienia odbijały się refleksem w jej oczach, naraz wróciły myśli o Arnem, o Shando i jej udziale w ich śmierci.
Chłopak przeczesał palcami krótkie włosy, spojrzał w niebo, poruszył wargami w krótkiej modlitwie.
- Cadi jest moją narzeczoną, a nie żoną. Pokładzin jeszcze nie było, cała jej rodzina mieszka w Cadeyrn, zaś do mojej w Oestergaard ma kilka minut szybkiego marszu. To tak gwoli wyjaśnienia. Czy masz jeszcze jakieś przytyki w zanadrzu?
- Żona, narzeczona… za jedno... - może dziewczynkę nie obchodziła różnica a może jednak nie do końca ją pojmowała. - To ty zacząłeś o Olafie.
Gwizdnęła na Strzygę i ruszyła w dalszą drogę uważając popas za zakończony. Mogliby pomyśleć, że się nadąsała ale ona po chwili obróciła się do nich i jak gdyby nigdy nic ponagliła ruchem ręki.
- Idziecie?
Tibor popatrzył na Thoga, będącego świadkiem rozmowy.
- Nie przejmuj się, to nie pierwszy i nie ostatni zapewne raz - westchnął.
 
liliel jest offline  
Stary 16-04-2015, 11:31   #282
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Świątynia Triady, Bryn Shander

- Na bogów! Co mu się stało? - jeden ze starszych akolitów złapał się za głowę, widząc twarz goliata, która powoli zaczęła nabierać wszystkich kolorów tęczy.
- Grzeszył na ringu, pater... no to mu też przygrzeszyli - rezolutnie odparł Shando Wishmaker - dwóch takich poobijańców mamy do podleczenia. Var, rzućmy coś do szkatuły...
Grzmot rozsupłał sakiewkę ze złotem i ponownie wspomógł tutejszą świątynię sporym datkiem. Nie był może on tak potężny jak ten, na który musiał się szarpnąć, by wskrzesić Shanda, ale zapewne nie był też ostatni. Jak dobrze pamiętał z rozmowy w Dougan’s Hole, Tiborowi też coś dolegało. Musieli jednak się dowiedzieć co dokładnie się stało bardowi, jak i zwyczajnie mu pomóc. Mógł im się przydać. Grzmot mógł sobie też zawsze wykorzystać tą przysługę by mieć u kogo zidentyfikować jakiś znaleziony magiczny przedmiot w pośpiechu. To były dobrze wydane ciężkie pieniądze. Dosłownie, kolejne trzy kilogramy złota zasiliły tutejsze kufry. Przez chwilę przebiegło mu przez głowę, czy zwyczajem niektórych ludzi, wyryją jego imię w murach świątynnych. Jeśli musiałby pilnować wszystkich takich datków, to pewnie tak. Uśmiechnął się do siebie, mimo powagi sytuacji. W czasie kiedy akolitka zajmowała się Ignisem, sam wypił niedużą miksturę leczniczą.
- Macie może więcej takich? - Zapytał kobietę, kiedy już poczuł rozpływające się po kościach magiczne ciepło. Ta skinęła głową. - Co do tego Pytra, z jakiegoś konkretnego powodu nazywają go śmierdzącym? Jakiś konkretny zapach? Jeśli nie można go znaleźć, to może się go wywącha. Nooo i zrobienie czego z Pytrem najbardziej by cię interesowało, odstawienie do straży, podtopienie w wychodku, skrócenie o głowę? - Przy ostatnim zawiesił głos. Nieco podsłuchał na temat Ilmatera i był ciekaw odpowiedzi kapłanki.
- Najbardziej interesowałoby mnie ukrócenie podłości jego i jego ludzi - odrzekła sucho ilmarytka.
- Jak będziemy mieli czas, a ktoś nas po rozmowie z Pytrem o ile go znajdziemy poskłada, to nawet chętnie się za nim rozejrzę. - Goliat nie dodał, że podejrzewał, że Śmierdziel mógł coś wiedzieć. Zaś dobre słowo i obietnica pomocy kapłanki, na dodatek takiej, która pomagała najbardziej potrzebującym, była u barbarzyńcy zawsze mile widziana.

Światło zgasło… i to było dobre, bo ból odszedł. Przez chwilę było mu obojętne, co z nim zrobili, liczyło się tylko to, że łydki, bok i wszystko inne przestało dokuczać. Nagle poczuł, że się unosi i w sumie to też nie było złe. Nagle zaczął wracać. Najpierw pojawił się ból, początkowo odległy, ale pulsujący i z każdą chwilą rosnący. Potem pod powiekami zaczęło robić się czerwono i usłyszał jakieś dźwięki. Po chwili zdał sobie sprawę, że to ktoś rozmawia. Zmusił się do otwarcia oczu. W pierwszym momencie światło go oślepiło, ale po chwili dostrzegł kapłankę a w oddali rozprawiających Arnulfa Vara i Shando.

Ignis nigdy nie sądził, że ucieszy się aż tak bardzo na widok gęby Arnulfa. Zakaszlał, by zwrócić na siebie ich uwagę, a gdy podeszli uśmiechnął się do wojownika swoim najbardziej promiennym uśmiechem zarezerwowanym dla urodziwych panien.
- A jednak za mną tęskniłeś. - przez chwilę rozkoszował się miną Arnulfa - a w końcu roześmiał się. - E... tak się tylko zgrywam. - Potem zamilkł na dłuższą chwilę.
- Taaaak, dzięki siostrze twojej cię znaleziono, zaczęła się martwić, że coś za długo zapiłeś. - Spojrzał na barda krytycznym wzrokiem. - Lepiej opowiadaj co się dokładnie stało i gdzie. - Był ciekaw co faktycznie zaszło, mogło go to ich podesłać na jakieś nowe tropy. Chociaż równie dobrze mogło po prostu chodzić o złych ludzi.
- Myślę, że gdyby chodziło tu o naszych naśladowców barbarzyńskiego szamana, skończyłbyś grajku na ołtarzu, z wyrwanym sercem ku chwale ich bóstwa - beznamiętnie ocenił czarodziej - miejscowy element, czy po prostu przespałeś się z córką kogoś o ciężkiej ręce?

Nim bard odpowiedział zamknął znowu oczy i zaczął nucić cichą i monotonną melodię. Skupił się na sobie i swoich odczuciach. Wytężył pamięć próbując sobie przypomnieć słowa, które usłyszał nim go ogłuszyli, czy niosły one jakieś wibracje mocy. Potem rozluźnił każdy swój mięsień tak jak czynił przed wyjątkowo trudnym występem, i gdy miał już pewność, że ma kontrolę nad całym swoim ciałem, “przyjrzał” mu się sprawdzając, czy nie “przylepiło” się do niego coś, czego nie powinno tam być, może strzępki obcej wibracji, energii czy emocji, choć nie wiedział jak dużo czasu minęło od chwili, gdy stracił przytomność. Gdy miał już pewność, że poza ranami na ciele porywacze nie zrobili mu nic innego, opowiedział. Rozejrzał się i tym razem z nieudawanym przestrachem w oczach, a gdy zobaczył, że są sami, i że nawet kapłanka zajęła się własnymi sprawami, zaczął mówić.
- Dzięki niech będą wszystkim bogom że jakoś się wywinąłem - zaczął z ulgą. - Chciałbym, żeby to było takie proste - odpowiedział Shando. I pewnie by tak zrobili jak mówisz - zaperzył się nieco - ale wpierw chcieli mnie wypytać, a to pozwoliło mi się z tej całej kabały wyłgać - tu pomyślał o łgarstwach, którymi ich nakarmił - no więc powiedziałem im wszystko co chcieli wiedzieć… hihi - zachichotał jak panna na wydaniu - ale po kolei. Zwabili mnie do zaułka i tam dopadli, psie syny. Potem obudziłem się w ciemnicy. Gdzieś pod ziemią albo w głęboko kopanej piwnicy, ale raczej to pierwsze. Było ich tam kilku, kubek w kubek do siebie podobni i nijacy jak szary tłum. Ale był tam też jeden ktoś ważny, bo trzymał się z dala i miał płaszcz, dał bym sobie rękę uciąć, że magiczny. Pytali o was i wiedzieli, że jesteście z Ybn Corbeth. Nazwał was specjalną grupą i wiedział, że zza gór przyszliście, tyle że nie wiedzieli że Ty - tu wskazał Shando - byłeś tu wskrzeszony. Pewnie zainteresowali się wami po tym, jak zaczęliśmy rozpytywać. Przypalał mnie i wypytywał taki jeden chudy i brodaty, ale całym interesem kręcił ten w płaszczu. Nie widziałem go, ale słyszałem i rozpoznam jak przyjdzie co do czego. Jak już mówiłem pytali o was, więc musiałam im coś odpowiedzieć. Nagadałem im różności - uśmiechnął się z miną kota zadowolonego z psoty - między innymi, że się z wami skumałem do wybicia truposzy, że jesteście mścicielami, którzy mszczą się za śmierć swoich rodzin. W to nie uwierzyli, ale uwierzyli że taką bajkę mi wcisnęliście. Domyślili się też, że jest was więcej, więc powiedziałem im, że w Dougan Hole zostało jeszcze dwóch - Burro z kimś jeszcze, no i że Burro to czarodziej, bo tego, że któryś z was czaruje to też się domyślili. Musiałem im coś jeszcze nagadać, bo by mnie w czapę dali na dobre. Powiedziałem, że mnie oszukaliście i wykorzystaliście, i że chcę się na was odegrać oraz że to dobry pomysł, bo ociekacie skarbami. Więc, przy odrobinie szczęścia, sami do nas przyjdą albo skontaktują się ze mną jakoś, bym was w zasadzkę wciągnął. Twierdzą, że na dole nie ma trupów, ale bardzo nie chcą, by ktoś im się tam szwendał. Nie wiem czy we wszystko mi uwierzyli dlatego dobrze by było odgrywać moją bajkę na wypadek, gdyby chcieli nas śledzić. Jak co to pytajcie może coś mi się jeszcze przypomni. Nim dostałem w czapę ten zakutany w płaszcz powiedział coś jakby “Kele le tou” Nie znam tego języka. - Stojący przy nim towarzysze też zrobili niewyraźne miny. - No nic. Ważne teraz by odgrywać moje kłamstwa. Bo im bardziej w nie uwierzą tym większy szanse my będziemy mieć.
- Czyli najlepiej jak będziemy robić za przynętę we wnykach, naszpikowaną trucizną dla pewności? - Grzmot pokiwał głową, mógł się zgodzić na takie rozwiązanie. - Aaaaha, a jaka jest dokładnie ta twoja bajka? Wiesz, lepiej wiedzieć co odgrywać, chociaż aktor ze mnie kiepski. - Grzmot spytał Ignisa.
- Noo więc… - zastanowił się chwile - Trzeba dać znać reszcie co została że muszą tu pojawić się w dwóch grupach. W jednej Burro i na przykład Thog. Jako wasi dwaj towarzysze z Dougans Hole a reszta udaje że się z nami nie znają. Przy kilku okazjach wspomnicie jak to truposze rozszarpały wam kogoś z rodziny. No i tylko Burro otwarcie będzie rzucać czary byle nie specjalnie widowiskowe. Bo nakłamałem że raczej kiepski z niego czarodziej. Natomiast ty Shando będziesz musiał udawać wojownika czy zwiadowce byle nie czarodzieja. Błyśniecie kilkoma artefaktami albo rozpowiecie że macie co nieco na sprzedaż a przede wszystkim popytacie i to niekoniecznie dyskretnie o truposzach w podziemiach.
- Mnich może być? - Shando skrzywił się z przekąsem - Mistrz Kitruni byłby przeszczęśliwy, że nim zostałem. Złamałem staruszkowi serce, gdy w końcu mu oświadczyłem, że nie mam do tego zacięcia i opuszczam klasztor.
Coś zaczynało się dziać i pasowało to czarodziejowi, bo w końcu w tym miejskim kotle wypłynie na powierzchnię coś użytecznego. Wystarczyło tylko zaczekać.
- Palce mnie świerzbią, tylko nie wiem do czego bardziej - pozbycia się tych zainteresowanych nami, czy sprawdzenia cóż dzieje się w owych tunelach - powiedział - Grzmot, kiedy przybędą pozostali? Wsparcie by się przydało. I co do wsparcia, Arnulfie, na ile miejscowa straż może być pomocna?
Arnulf do tej pory milczący, analizował wszystko co usłyszał od Ignisa, na pytanie Shando odpowiedział:
- Jeżeli ktoś z mojej drużyny jest na miejscu, to mogę powiedzieć, że jest godny zaufania. Za resztę strażników nie ręczę. Ludzie na których tropie jesteśmy, mają spore wpływy jak widać. Możemy ciągnąć tę maskaradę, albo znajdziemy Ptyra i pogadamy z nim za pomocą jego metod? Coś mi się jednak wydaje, że Ptyr to miejscowy, wynajęty przez tych których chcemy dorwać. Proponowałbym zbadać wejścia do tych kanałów, przynajmniej je dokładniej zlokalizować. Kiedy będę wiedział co za budynki się znajdują niedaleko nich, może nam się uda jakoś zejść na dół?
- Popytam o czar wyrywający myśli z czaszki, jak będę odwiedzał Lety... znaczy mistrzynię Frey. - Shando kaszlnął lekko próbując ukryć przejęzyczenie - Jak nie podziałają tradycyjne metody wyciągania zeznań od przyszłych więźniów, to powinno pomóc.

Grzmot i Arnulf zakupili jeszcze w świątyni kilka leczniczych mikstur i mężczyźni ruszyli do domu porucznika.

Arnulf w międzyczasie zahaczył o miejski urząd i dowiedział się, co to za budynki znajdują się w w pobliżu wejść do kanałów, a dokładniej nad nimi. Dwa z nich należały do miasta, generalnie robiły za schronienie dla biedoty, wygląd ich był opłakany, zaiste były to rudery. Trzecim był magazyn należący do rodziny Hayattów, ale obecnie nieużywany. Mówiło się, że podczas kopania tuneli nadwyrężono jego konstrukcję i groziła zawaleniem. Z drugiej strony jeżeli Ignisa dorwał ktoś, kto bardzo nie chciał żeby interesowali się podziemiami, mogli go porzucić w innym miejscu, a nie tuż obok prawdopodobnych wejść do katakumb. Podzielił się z towarzyszami swoimi wątpliwościami.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 20-04-2015, 11:39   #283
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
POWRÓT MAGA


Shando Wishmaker starał się nie dawać znać po sobie, jak bardzo jest wyczerpany. Najchętniej powlókłby się do Arnulfa pełzając, a jeszcze lepiej - wioząc świeżo zmarwychwstały tyłek na jakimś wozie. Starał się jednak trzymać fason, gdyż miasto nie było najwyraźniej bezpieczne, zwłaszcza dla nich, od kiedy byli na celowniku grupki która porwała barda Ignisa.
Trzymał pod ręką swoje zakupy plus kilka "zbędnych" pergaminów, którymi obdarowała go czarodziejka i zamierzał porządnie odpocząć, jak tylko wróci.
W końcu chciał wpaść do magiczki tylko na chwilę...

Okazało się jednak, że mistrzyni Letycja Frey miała już plany ułożone na dzisiejsze spotkanie i najwyraźniej poza przygotowaniem zaklęć i zwojów zamówionych przez calishanina przygotowała całkiem spory zestaw dla siebie... i towarzysza.
To co miało być krótkim spotkaniem przemieniło się w kilkugodziny maraton w kalejdoskopie uniesień.
Niczym w calimporckiej baśni, czarodziej zmienił się w prawdziwego Wishmakera, dżjina z baśni, spełniającego zachcianki wywołującej go Letycji Frey.
Infuzowany Niedźwiedzią Wytrzymałością, Kocią Gracją i kilkoma innymi czarami Shando przeżywał uniesienia wraz z towarzyszką i nie miał dosyć.
Oczywiście magia zawsze dawała możliwości, ale większość czarodziejów dawała sobie w końcu spokój z ulepszaniem swojej alkowy, wychodząc z założenia, że pracy z życiem prywatnym się nie miesza, ale bryńska magini najwyraźniej łączyła przyjemne z pożytecznym. W wyjątkowo twórczy sposób, bo kto by pomyślał, czego można dokonać mając do dyspozji kilka dodatkowych rąk i niewidzialne sługi na skinienie ręki? Otoczenie także zmieniało się jak w kalejdoskopie, komnata oddzielona sferą ciszy od reszty domu stawała się złotą plażą, zboczem wulkanu, kosmiczną pustką i wieloma, wieloma miejscami, które zrodziły się w bujnej wyobraźni czarodziejki, a urzeczywistniły jako realistyczny miraż.
Nie mówiąc już o zaklęciu przyzwania, które magiczka przygotowała na koniec...

Na miejscu czekała go przerwana praca. Już pierwszego dnia po wskrzeszeniu pierwsze godziny spędził na śnie, dlatego noc spożytkował na pisanie - proste pergaminy zajmowały mu około godziny żmudnej kaligrafii, dlatego spisał kilka, nim udał się na ponowny spoczynek. Spisał zwój z drugim przyzwaniem oraz dwa Groty Kelgora, które dowiodły już wielokrotnie swojej skuteczności przeciwko pojedynczemu, silnemu wrogowi. 25 Tarkash był dniem niezłej zamieci, i gdy czarodziej przemarznięty do szpiku kości wrócił z domu miejscowego maga, Otisa Pattersona, ściskając kurczowo zakupioną księgę i różdżkę, nie wyściubił nosa na zewnątrz tego dnia. Zresztą - poprzedniego miał dość atrakcji, jeżeli policzyć własne wskrzeszenie, poznanie czarodziejki i wizytę na arenie walk. Mógł śmiało zająć się pracą.
Spisana schludnym pismem Otisa księga była wykończona praktycznie: Mocna skóra, paski zapinające, schowana w nieprzemakalny pokrowiec z impregnowanej woskiem tkaniny, typowa księga wędrownego maga. Do Pełzającej Grozy, Zębatej Macki, Zamrażającego Dotyku i Chlaśnięcia Języka do końca dnia Shando dopisał Wywołanie Strachu, proste nekromanckie zaklęcie, które skradł z siedziby Albusa dwa dekadnie temu... choć wydawało się to całą wiecznością. Zajęło mu to cały dzień, w nocy zaś zapisał kolejne dwa zwoje, ogniste przyzwania pierwszego i drugiego stopnia, które obiecał magowi w zamian za dwa zwoje z jego kolekcji.
W sumie dobrze, że następnego dnia, późnym rankiem, gdy poszedł do magini ta naszpikowała go zaklęciami jak kurczaka nadzieniem, bo stanowczo był przepracowany.

Gotowy rzucić się na łóżko Shando Wishmaker przekroczył drzwi arnulfowego domostwa, gdy usłyszał znajome głosy. Uśmiechnął się od ucha do ucha i spojrzał na nowoprzybyłych i ich dziwne miny.
Starł uśmiech z twarzy, skrzyżował ręce na piersi zmierzył ich surowym, choć kiepsko udawanym spojrzeniem, po czym rzekł
- Co jest? Wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha?!
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 22-04-2015, 22:47   #284
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Bryn Shander, jakiś czas wcześniej
26 T.

Burro odkąd zgarnął ich patrol i posadził na konie, nic nie robił tylko się wiercił. Chłop który wziął go na siodło uparł się że wygodniej będzie mu z tyłu, a może że nieco mniej będzie przeszkadzał przy powodzeniu koniem jak go sobie posadzi za plecami. No i skutkiem tego nizioł tylko te plecy mógł oglądać, co uwierzcie może się znudzić po dwóch modlitwach. No więc wiercił się i patrzył na boki, bo ciekawy był kolejnego miasta do którego zdążali. Do tej pory przecież te wszystkie osady były tylko runami na mapach, które gdzieś tam w Ybn i u khazadów oglądał.

Teraz podobno zbliżali się już do miasta i niziołek już marzył o wygodnej gospodzie, gdzie może coś dobrego do jedzenia dają, może jakiś przysmak lokalny godny jego Wielkiej Księgi Kucharskiej? Tymczasem, gdy wjechali w uliczki Bryn Shander, nagle rejwach się zrobił, bo ktoś zauważył znajomków. Szybko jednak się okazało, że to swoi. Kucharz zeskoczył zza pleców wojaka, który go wiózł i popatrzył uważnie, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Grzmot i reszta, jak pragnę dobrobytu. - Wytężył wzrok, cofnął się o krok. - Grzmot? Jak ty bracie wyglądasz?!
- Kwitnąco bym powiedział, ale ja to tam akurat nic, jak Shanda zobaczycie to dopiero się zdziwicie. - Rzucił wesoło goliat.
- Shanda? - Mara rozdziawiła usta oszołomiona tym obwieszczeniem. Uśmiechnęła się odruchowo do goliata i wyciągnęła w jego stronę patykowate ramiona aby pomógł jej zejść z końskiego grzbietu. - Jak to Shanda? Mówże!
Niziołek jeszcze szerzej otworzył oczy i zaniemówił. Nie no Grzmot przecież nie żartował by sobie z nich w taki sposób.
- Shando żyje?! - wrzasnął więc i zaczął się przygladać reszcie próbując wypatrzeć czarodzieja.
Goliat ściągnął magiczkę prawie jak liść, nawet się nie zająkując, potem pomógł Burrowi. - No tak to, zajrzałem do tutejszej świątyni, zapytałem czy da radę go wskrzesić, dało radę. - Powiedział Grzmot prawie jakby mówił o wczorajszym śniadaniu. - Nooo, przyznam że się zdziwiłem, tutejszy kapłan Helma też. U Arnulfa się spotkamy wszyscy, obecnie poszedł do tutejszej czarodziejki się radzić odnośnie paru spraw. Chodźcie gdzieś, gdzie nie wieje, mamy dużo do pogadania, co nieco się dowiedziałem No, nawet tego drowa cośmy go widzielim u tego pokręconego maga też wczoraj widziałem. No, zamykać te gęby bo wam śniegu naleci i języki zamarzną na kołki. - Rzucił Var szeroko się uśmiechając. Oddział pozdrowił goliata i ruszył wgłąb miasta, by zdać raporty.
- Naut? Tutaj? - na policzek dziewczynki wypełzł delikatny rumieniec, fartownie przytłumiony warstewką świeżo hodowanego brudu. Ekscytacja wyzierała z jej zazwyczaj chłodnych oczu. - Muszę się z obojgiem widzieć. To… cudowne wieści! Chodźmy do tej czarodziejki z miejsca!

Ponieważ jednak goliat nie wiedział gdzie znajduje się siedziba rzeczonej magini cała piątka ruszyła do domu Lothbroka. Jeśli ktoś obserwował Grzmota to pierwsza część kłamliwej opowieści Ignisa właśnie została odkryta.




Bryn Shander, domostwo Arnulfa Lothbroka

Goliat przyprowadził do domu porucznika grupę przybyłą z Dougan,s Hole. Szczęściem wczoraj wyprowadziła się od niego wdowa z synem, którym zaoferował schronienie kiedy uciekli z Good Mead. Teraz jednak sytuacja uspokoiła się na tyle, że wraz z innym i krewnymi rozsianymi po Shander, kobieta postanowiła wrócić do swojego opuszczonego domostwa.

Miejsca w izbach było mało, ale jakoś udało się im wszystkim pomieścić. Konie i zwierzęta odprowadzili do stajni, gdzie stał już wierzchowiec należący do Arnulfa. W murowanym piecu w większej izbie trzaskał ogień, ochłodziło się bowiem od rana. Nim tworząca się drużyna - jeśli tak można to było nazwać - zaczęła dyskutować, Oestergaard zaklęciem Wykrycia magii sprawdził zarówno samo pomieszczenie jak i obecnych; na szczęście niczego nie wykrył.

Arnulf przedstawił pozostałym sprawę z kanałami i pokazał plany jakie otrzymał od Mówcy. Objaśnił gdzie znajdują się zaznaczone na mapie wejścia i że nad nimi są dwa budynki należące do miasta - schronienia dla biedoty i żebraków. Nad trzecim był zawalony magazyn należący do rodziny Hayattów. Powtórzył też wieści, jakimi podzielili się z nim kapłani od Trójcy. Słyszeli, że Bhaal ma swoich wyznawców w mieście oraz, że wśród nich są bogaci i wpływowi ludzie. Niestety poza przypuszczeniami kapłan nie podał mu żadnych konkretów. Ilmaryci jako, że to głównie oni zajmowali się najuboższymi, zaobserwowali znaczny ubytek ich liczby. To mogła być kolejna poszlaka, świadcząca o aktywności złowrogiego kultu w mieście. Potem porucznik oddał głos reszcie towarzyszy.

Grzmot z kolei opowiedział o poznanym zmierzchowcu bez skrzydeł, czekającym na pylek i Panu Bobrze, zidentyfikowaniu zmiennokształtnego jako malaugrima. Nawet o kolekcjonerze dziwacznych ustrojstw z jednego z miast dekapolis, niejakim Culversie prowadzącym sklep z rozmaitościami dodał pare słów. Potem dopiero opowiedział o wskrzeszeniu Shanda, pogłoskach o Śmierdzącym Petrze i podziemnym ringu, gdzie widzieli drowa i całkiem sporo zamaskowanych a pewnie bogatych ludzi. Zastanawiał się czy czegoś nie pominął, a potem postarał dodać wszystko, o czym jeszcze nie powiedział, przekazując pałeczkę dalej.

Gdy Var skończył Tibor zreferował to czego on z kolei się dowiedział - opowiedział więc o pergaminach z chaty Lama - o opisie koszmarnego rytuału, o liście nazwisk, o szkicu i mapie. Przekazał ostrzeżenie Arli Hightower dotyczące bhaalitów i możliwym ich celu. Wreszcie wspomniał o korespondencji wiezionej przez Thoga, głównie ze względu na nazwisko Hyatt, przewijające się w opowieściach towarzyszy i na liście Lama.

Ignis zreferował jeszcze raz swoje dwie wyprawy do slamsów. Rozmowę z Jurgą o co najmniej 3 wejściach do tuneli o tym że przestępca bał się tych co tam siedzą oraz ich szerokich kontaktach oraz “gościnę” w podziemiach. Opisał swojego kata, płaszcza tego co się ukrywał, oraz że płaszcz był najpewniej magiczny chociaż człowiek go noszący najpewniej nie był magiem bo zostawili mu magiczne buty. Przypomniał że po głosie rozpozna go wszędzie. Ponadto opowiedział co nakłamał bandziorom o drużynie. O tym że Burro z kimś do pary powinni odgrywać całe posiłki oraz że powinni tylko niziołka uważać za czarodzieja.

Grzmot zaproponował porównanie map, bo na piśmie to się nie znał, ale za to zawijasy nieco większe już łatwiej było porównać. Przyjrzał się obu, mapie od mówcy i odnowionemu pergaminowi Liama, stwierdzając że na pewno są to te same miejsca. Nawet gdyby niektóre korytarze były zamurowane, warto było odgrzebać i ewentualnie się przebić tu i ówdzie. Przypomniał też o pozostałych niezidentyfikowanych proszkach, które ze sobą targał i grzebieniu znalezionym w tajnej skrytce.

Mara po prawdzie nie miała nic do dodania po tym jak Tibor zreferował ich pobyt w Dougan’s Hole. Zgodziła się absolutnie z Varem, że podziemia trzeba przeczesać z szczególnym uwzględnieniem punktów naniesionych na mapę Lama. Zastanawiał ją też mocno nowo poznany przez Grzmota zmierzchowiec.
- Te skrzydła zdaje się są dla niego bardzo ważne. Był bardzo pewny swego, że niebawem je odzyska. To chyba nie taka prosta sprawa wrócić komuś skrzydła, prawda? Tak mi się nasuwa czy... takie kuszenie nie pasuje do kultystów? Nawróć się a Pan Mordu da ci to czego twoi bogowie nie mogli? - dziewczynka strzelała w ciemno opierając się wyłącznie na swoich przeczuciach dlatego wzrok miała dość niepewny. - Może warto go przycisnąć albo wziąć pod obserwacje?
- Może i warto, na razie jednak trzeba by zrobić coś nieco innego. Przed świętem Traw musimy sprawdzić kanały, skoro pokrywają się ze szlaczkami Liama. Arnulf, mógłbyś zorganizować ludzi do obstawienia wejść tu i tu? - Goliat wskazał wejście pokrywające się z obszarem zaginięć i to na południowy wschód. - My wejdziemy tędy, zostawiając za sobą kogoś ze straży. Nie powinni się tego spodziewać w taką pogodę jak dzisiaj. Żeby mieć jakąś pewność, trzeba to zrobić w nocy. W dniu święta mielibyśmy większe szanse napotkać tam więcej kultystów, ale jeśli coś szykują i chociażby szykują się do ofiar z ludzi, to wolałbym im przeszkodzić wcześniej. Jak raz wejdziemy w te tunele, to wyjdziemy dopiero kiedy je całe zbadamy, więc i jakiś mały prowiant się przyda, kilka pochodni lub lampa, najlepiej zaciemniana dla was, mnie będzie tylko razić i zdradzać obecność. - Zamilkł na chwilę i przeczyścił gardło chrząknięciem. - Zanim ruszymy, sprawdźmy co to za grzebień i te proszki jeśli zdążymy. Jeśli mamy tam wchodzić, to jak najlepiej przygotowani. Później będzie czas na szukanie tych czy tamtych i rozmowy. Trzeba się tym zająć, póki mamy chociaż minimum przewagi zaskoczenia. - Zakończył barbarzyńca.
Marę stanowczy głos goliata zaskoczył na tyle, że zwyczajnie ja najpierw zatkało. Po chwili gorliwie pokiwała głową a na końcu niemrawo dodała:
- Zrozumiano. Najpierw podziemia, później inne tropy - i wcale poważnie zasalutowała na żołnierską modłę.
- Jak dla mnie nie ma co na łapu capu. To mnie przypalają ogniem, łgam co by wam większe większe szanse zapewnić a wy na hura w paszcze lwa chcecie leźć? - uniósł się bard - To ja ostatni raz na przeszpiegi lazłem i karku nadstawiałem.
Niziołek zaś słuchał i pluł sobie w brodę ile go ominęło. Tyle ciekawych rzeczy a on jak kapcan siedział z Tiborem i Marą i o niczym nie mieli pojęcia. Na koniec pokiwał głową i powiedział nieśmiało.
- Nie myśl że nie doceniamy twojego poświęcenia i umiejętności. - powiedział do barda. - Ale sprawdzić ten trop przecież trzeba. Pójdę z wami - zwrócił się do Vara i dziewczynki. Przecież i tak sobie postanowił że musi mieć na nią oko. - Co do odgrywania magusa, to mi nawet odpowiada, w końcu całe życie go odgrywam.
Kucharz uśmiechnął się zawadiacko i mrugnął okiem.

Arnulf odpowiedział w swoim stylu, twardo i zdecydowanie: - Mój oddział ma wrócić dziś do miasta. Mogą obstawić dwa wejścia do kanałów, na trzecie musimy mieć jeszcze jakieś posiłki. Spróbuję Mówcę poprosić, choć o tyle. Dobrze by było, gdyby Tibor poszedł ze mną i wyłuszczył to czego się z listy Lama dowiedział. Może miejscowi kapłani pomogą? Nie wierzę, że Trójca byłaby zadowolona z triumfu Bhaala w tej okolicy? Jeśli istnieje jakieś prawdopodobieństwo makabrycznego rytuału, to Święto Traw i rzesza ludzi jakie przybędą, będą doskonałą okazją dla takiego plugastwa. Dlatego zgadzam się z Varem, musimy działać szybko. Odpowiednio wyekwipowani, możemy spróbować te kanały przeczesać. To jak Ostergaard, pójdziesz ze mną do kapłanów i Mówcy?
- Oestergaard, jeśli już zwracasz się po nazwisku - poprawił chłopak. - Dobrze, pójdę, i tak miałem nawiedzić świątynię. Jeszcze jedno - jest nas ośmioro, dla bezpieczeństwa nie rozdzielajmy się zbytnio, żeby nie skończyło się jak z Innocentym.

Ignis westchną teatralnie i przewrócił oczyma w geście rezygnacji. - Pójdę z wami. - zaproponował - Słyszałem tego padalca im więcej osób usłyszę tym dopisze nam szczęście i trafimy na niego przypadkiem. - uderzył się w udo jak by coś mu nie wyszło - O i znowu się wyrwałem do przodu.

- Tak swoją drogą… ci co cię porwali wiedzieli dość dużo, prawda? Potraficie określić - Oestergaard popatrzył na towarzyszy którzy wcześniej dotarli do Bryn, więc Vara Arnulfa i Ignisa - komu co opowiedzieliście, co by pasowało do tego o co wypytywano Ignisa?*- Niezbyt, bo zaczęli go wypytywać o wszystko, głównie dlatego ze zaczął węszyć. - Rzucił Grzmot w odpowiedzi na pytanie kapłana. Ten skinął głową.
- To co mąż w kapeluszu powiedział na koniec przesłuchania to początkowe słowa jakiegoś zaklęcia, tak mi się przynajmniej wydaje. Do tego… - chłopak zawahał się - mógł to być kultysta, kapłan czy ktoś taki, bowiem była to inkantacja w mowie mieszkańców Otchłani. Mag albo zaklinacz zapewne posługiwałby się smoczą mową - dodał, bawiąc się starą mapą Bryn Shander, jak się okazało - zaznaczone na niej kontury ukazywały miasto o połowę mniejsze od dzisiejszego.

A tu nagle...
Gotowy rzucić się na łóżko Shando Wishmaker przekroczył drzwi arnulfowego domostwa, gdy usłyszał znajome głosy. Uśmiechnął się od ucha do ucha i spojrzał na nowoprzybyłych i ich dziwne miny.
Starł uśmiech z twarzy, skrzyżował ręce na piersi zmierzył ich surowym, choć kiepsko udawanym spojrzeniem, po czym rzekł
- Co jest? Wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha?!
- Shaaaaando! - rudy podrostek wystrzelił jak z procy w stronę czarodzieja. - Ty żyyyyjesz! Dziewczynka ciasno objęła czarodzieja chudymi ramionami, wzruszenie wyzierało z jej wielkich oczu.
- Znowu żyję, pędraku - podniósł pannicę w uścisku i postawił na ziemię - Burro, Tibor! Dobrze was widzieć! - kolejne uściśnięte ręce. - No dobra, Thoga się nie spodziewałem. Mam nadzieję, że zapomniałeś już o obitej szczęce, półorku?
Ignis pacnął się w czoło aż klasnęło.
- No teraz to mi to przebranie będzie potrzebne nawet na co dzień. A co mi tam. Idźmy w te kanały. Bo nie sądze że uda się taki rodzinny zjazd ukryć przed wścibskimi oczyma. - Powiedział z rezygnacją bard.
Kucharz też chciał popędzić na spotkanie i choć po plecach poklepać Shanda, ale uznał że jak Mara go wyściskała tak dokładnie to już starczy. Ograniczył się więc do wymamrotania:
- Aleś nas wystraszył… dzwońcu jeden. My już cię łzami opłakali… a ty… - Ciężko było mamrotać bo niziołkowi do oka coś najwyraźniej wpadło i musiał kraciastą chustką wytarganą z kamizelki powieki ocierać.

Po pewnym czasie i kolejnej burzy pomysłów, w czasie której Mara sugerowała wspomnienie tutejszym kapłanom o magicznej słabości Tibora, Ignis zaś stwierdził że musi odpocząć i przygotować swoje zaklęcia, Arnulf proponował obserwację wejść do kanałów z okolicznych domostw, zaś Grzmot zwyczajnie siedział i słuchał z wielkimi oczyma i rozłożonymi ramionami; jakby nie patrzeć, zdawało się że wszyscy dookoła mają cały już prawie ustalony plan goliata głęboko w poszanowaniu sugerując co chwila coś innego. Grzmot miał zamiar później forsować na tyle na ile to możliwe zbadanie kanałów jak najszybciej, ale jeśli faktycznie trzeba było poczekać aby kapłan i reszta się przygotowali, to nie miał za bardzo wyjścia. Jakoś tak wyszło, że poza Arnulfem, dookoła siedziała zgraja czarodziejów i kuglarzy. Przekonał się w ciągu tego czasu, który z nimi podróżował, że potrafią być potężni, dopóki mają w zanadrzu jakąś magiczną sztuczkę czy dwie. Potem muszą zwyczajnie się zregenerować. Zawsze mógł ponownie odwiedzić arenę lub karczmę, w której poznał zmierzchowca. Mara na pewno by się nim zachwyciła, zdawała się być łasa na wszystko co przedziwne.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 24-04-2015, 15:38   #285
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Bryn Shander
26 Tarsakh, wieczór


Niebo ciemniało nad świątynią Trójcy. Tibor Oestergaard przystanął by złapać oddech i uspokoić kołaczące serce; popatrzył z nadzieją na fronton przybytku. Potem rozkazał Ferengowi czekać pod drzwiami.

Przyklęknął w przedsionku, pochylił głowę i pomodlił się. Nie było niczym zdrożnym wyrażenie szacunku dla zaprzyjaźnionych z jego boskim patronem bóstw dobra; przynajmniej taką miał nadzieję. Ruszył w głąb świątyni.

Hubert Dert udzielił mu posłuchania, tym chętniej gdy młody Zwiastun Świtu okazał list od czcigodnego Maleka Hursta z prośbą o udzielenie w razie potrzeby pomocy zwiadowcom z Ybn. A takiej pomocy właśnie chłopak potrzebował, jeśli miał się na coś przydać towarzyszom. Wyłuszczył - oględnie i bez rozwlekania bowiem zmierzch zapadał - co się wydarzyło podczas zwiadu w górach, w dolinie przesyconej magią i zamieszkanej przez plugawe wynaturzenia zbrojne w równie plugawe moce.

Kapłan Helma nie dał się długo prosić; dodatkowo wezwał też na oględziny kapłankę Ilmatera. Co prawda zastrzegł się, że najwcześniej następnego dnia będzie mógł w ogóle spróbować rozpoznać czym jest tajemnicze osłabienie i pomóc, bowiem na codzień inne łaski były bardziej potrzebne w Bryn Shander. Tak samo jak Tibor przypuszczał że bez magii się nie obędzie, bowiem badanie jakie przeprowadził wraz z matką Arien upewniło go że chłopaka nie dręczy pospolita choroba czy osłabienie. Na razie użył łaski Helma by choć odrobinę wzmocnić młodego kapłana, za co ten podziękował z wdzięcznością. Tibor ze swej strony również zadeklarował pomoc w leczeniu rannych czy walce z nieumarłymi, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu stanowili większe zagrożenie niż w ostatnich dniach. Kapłani podziękowali uprzejmie, stwierdzili jednak, że młodzieniec bardziej przyda się niwelując przyczyny, nie skutki zarazy.

Chłopak miał wrażenie że ojca Derta ostatnie wypadki nieco przerastały - a przynajmniej sprawa wskrzeszenia Shando, która nieuchronnie wypłynęła w rozmowie, czy chociażby ta tajemnicza klątwa. Mógł to zrozumieć.

Zapytał jak kapłan kapłana, z szacunkiem i taktownie choć nie kryjąc ciekawości, o jego przemyślenia na temat przywrócenia Wishmakera do życia… zwłaszcza biorąc pod uwagę “potarganie zasłony” i wpływ tego zdarzenia na umarłych. Sługa Helma nie krył niepewności; młodszy od Maleka Hursta i mniej biegły w teologii miał zapewne więcej wątpliwości niż stary, doświadczony kapłan. To że bóstwo odpowiedziało na modły i zesłało łaskę wskrzeszenia zmarłego wprawiło go w zdumienie, tym bardziej że nie było ono patronem Shando. Czyżby oznaczało to że towarzysze są wybrańcami bogów?

Pozostawało otwartą sprawą czy należało się z tego cieszyć, czy bać. Jeśli wybrańcami bogów dla zapobieżenia katastrofie była przypadkowa zbieranina, wysłana z Ybn na zwiad z braku lepszych kandydatów… to niech bogowie czuwają nad nimi i nad całą Doliną…

Chłopak jednak przemilczał to. Zamiast tego zapytał jeszcze o ewentualne znaki, jakie kapłani i czarodzieje obecni w Bryn Shander mogli zauważyć w przeddzień zaćmienia, które sugerowałyby możliwość nadejścia katastrofy - albo przeprowadzenia rytuału. Tibor przyjął - choć przyjmowanie jakichś założeń ostatnio było ryzykowne - że rytuał o mocy wystarczającej by zakłócić naturalny stan rzeczy musiał w jakiś sposób zaalarmować osoby wrażliwe na magię czy głęboko związane z opiekuńczym bóstwem.

Słysząc to ojciec Hubert i matka Arien przypomnieli sobie coś co opisali jako “wybuch mocy” - wyczuwalne w momencie gdy podczas zaćmienia księżyc jął przesłaniać tarczę słoneczną. W niczym to jednak nie rozwiewało wątpliwości - czy był to skutek przeklętego zaćmienia czy właśnie jego przyczyna? Może rytuał faktycznie miał miejsce… ale też czy tylko w Bryn Shander, czy w innych miastach również? Bhaalici mieli być rozsiani po całej Dolinie…

Młody Oestergaard jął się sposobić do wyjścia - jego i Arnulfa czekała jeszcze rozmowa z Mówcą. Wiedząc jak cenne stały się w ostatnich dniach srebro i woda święcona nie prosił o nie; zamiast tego zapytał o możliwość nabycia kadzidła, dobrej broni i przedmiotów zdatnych przy zaklęciach Poznania. Kapłani poratowali go na ile mogli i wskazali magów którzy mogli sprzedać mu stosowny oręż. Chłopak podziękował serdecznie.

Już się żegnając i rozglądając za Arnulfem przypomniał sobie o nazwiskach z “listy Lama”. Zagadnął o nie, ciekaw opinii czcigodnych opiekunów świątyni, jednak kapłani obiecali najpierw sprawdzić rejestry nim udzielą odpowiedzi. Dopiero po chwili uświadomił sobie iż przy tylu wiernych konieczne było prowadzenie ewidencji, zapisków dotyczących urodzeń, ślubów, zgonów i innych wydarzeń, nie to co w malutkim Cadeyrn czy Oestergaard. Zapamiętał to na przyszłość. Kto wie, może i on, kiedyś, będzie miał sposobność i zaszczyt spoglądać na tomy pozostające pod jego opieką, zapisane imionami, nazwiskami i datami…

Pożegnał się serdecznie, obiecując pojawić się z rana. I przyprowadzić drużynę by, nim towarzysze wyruszą do podziemi, pokrzepić ich błogosławieństwem z rąk sług świątyni Trójcy.

Tibor poprosił Arnulfa by ten, jeśli to po drodze do Mówcy, zaprowadził go jeszcze do jednego z miejscowych magów by mógł dokonać zakupów. Otis Patterson mieszkał najbliżej i - choć chłopak uznał że będzie musiał się nagimnastykować ze sprzedażą łuku, bowiem mag nie chciał go przyjąć w rozliczeniu (pozostało próbować sprzedać go w składzie Rendarila) - po dłuższej chwili dobili targu na umagicznienie porządnego buzdyganu już na następny poranek. Wyższy o dziesięć procent wydatek był niewygórowaną ceną za solidną, godną zaufania broń w garści. Pożegnał się z imć Otisem wymieniając uprzejmości wsparte pozostawionym jako zadatek szlachetnym kamieniem.

Z Ferengiem u boku powlókł się za porucznikiem do Mówcy Cassiusa.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 25-04-2015, 21:15   #286
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. 26/27 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Bryn Shander
26/27 Tarsakh, noc


Mimo męczącej podróży przez mroźną Dolinę zjednoczona drużyna była pełna energii. Może był to wpływ cudownego wskrzeszenia Shanda, może potencjalnej bliskości rozwiazania tajemnicy zaćmienia i nekromatycznej plagi… dość, że po relatywnie krótkim odpoczynku ybnijczycy znów zabrali się do pracy. Wizyta w światyni, w sklepach, u magów i Mówcy - wszystko to zaowocowało nowymi przedmiotami, informacjami oraz zasobami ludzkimi w postaci miejskiej milicji. Co prawda plan Arnulfa pozbawił strażniczej ochrony całe Bryn Shander, lecz przynajmniej była szansa, że dzięki temu pozbędą się większego problemu, niż drobni złodziejaszkowie czy pijani zabijacy. Jego drużyna nie była zachwycona; spędzili kilka dni w siodle na mrozie i perspektywy zarwanej nocy w zakazanej części miasta nie osładzała nawet wypłata w złocie miast w srebrze. Mimo to rozkaz był rozkazem, choć Lothbrock nie był pewien, czy ze zmęczenia nie posną na posterunkach - dlatego prewencyjnie ich rozdzielił. Dwa z trzech czteroosobowych oddziałów przyczaiły się w domach zajmowanych przez miejską biedotę. Domostwo przed wejściem do starego magazynu Hyattów należało do rodziny bednarza i stacjonujący tam strażnicy mieli całkiem niezłe warunki pobytu.



Innocentego niepokoiły te działania; najwyraźniej nikt nie przejmował się groźbami wystosowanymi w stosunku do barda; ybnijczycy działali jawnie, a plan odgrywania kłamstw Ignisa spalił na panewce już podczas pierwszych godzin. Półelf zdecydował się wrócić do domu (Grzmot uprzejmie zgodził się być jego ochroniarzem podczas wędrówki), a zmartwione jazgotanie sióstr i matki, które wypominały mu nagłe zniknięcie na chwilę odgoniły troski. Mimo to gdy zapadł zmierzch, a bard leżał już w łóżko przyszło mu do głowy, że może niepotrzebnie tu wrócił? Co niby powstrzyma kultystów przed napadem na jego dom? Jego porwali praktycznie z ulicy - “ostrzegawcze” ubicie ojca w drodze z gospody czy “przypadkowe” zgwałcenie siostry… Umysł półelfa zaczął produkować coraz to nowe, i coraz bardziej koszmarne wizje tego, co może spotkać jego i jego rodzinę. Gdy w ciemności usłyszał głos nie obudził wrzaskiem całej rodziny tylko dlatego, że leżał na brzuchu i przerażone wycie stłumiła poduszka.
- Nieładnie, bratku, nieładnie… - znajomy głos Kapelusznika sprawił, że Ignis zmartwiał z przerażenia; był tu, w jego domu! Dopiero po chwili zorientował się, że złowieszczy szept słyszy tylko w swojej głowie. Zaklęcie… - Brzydko nas okłamałeś, oj brzydko. Powiedz co planują, a konsekwencje twojej zdrady będą… mniej grobowe.



Ybnijczykom wieczór mijał znacznie spokojniej. Wykończony, lecz pokrzepiony wizytą w świątyni Tibor położył się spać zaraz po kolacji. Shando siedział z nosem w nowych zwojach i księgach, a Arnulf wyszedł by namówić najlepszego shanderskiego kowala na zarwanie nocy i posrebrzenie oszczepu wojaka. Kowal policzył sobie za to zdzierczą cenę, ale zgodził się - w końcu milicji się nie odmawia. Mara, Burro i Grzmot wymknęli się cicho z domostwa porucznika; goliat miał przygotowanych dla dziewczynki kilka atrakcji.

Najpierw trójka podróżnych odwiedziła Kelvin’s Comfort. Gospoda była w połowie pełna; klientela była dość zamożna i w większości tutejsza. W końcu sezon handlowy jeszcze się nie rozpoczął. Zmierzchowiec i Pan Bóbr siedzieli na scenie. Ritvedeesh śpiewał balladę - z tego co można było się zorientować - o Dai’nan 'Ognistym Kwiecie', natomiast półork akompaniował mu na cytrze z zadziwiającą przy jego rozmiarach biegłością. Gdy po zakończeniu ballady bezskrzydły dostrzegł Grzmota skinął mu z uśmiechem i rozpoczął nową pieśń. Chyba nie pamiętał szczegółów wspólnej popijawy. Po skończonym koncercie wrócił do swojego stolika, a służebna dziewka zaczęła zbierać monety do nadstawionego fartucha. Shanderczycy nie żałowali monet; wśród miedziaków błyskało srebro; czasem nawet złoto.

Po wizycie w gospodzie Grzmot zaprowadził dwójkę towarzyszy do burdelu-areny. Wykidajło wpuścił go bez słowa protestu, a gdy zeszli na dół goliata przywitały radosne wiwaty (choć nie brakło też ponurych spojrzeń; zapewne osób, które poprzednio postawiły na krępego mnicha). Właściciel przybytku zaczął zachęcająco kiwać na Vara, zapewne oczekując, że i tej nocy zapewni gościom rozrywkę. Niestety nigdzie nie było widać Nauta, choć i zamaskowanych gości było znacznie mniej; zaledwie trzech mężczyzn wraz z ochroną.

Gdy załatwili już sprawę w podziemnym światku Bryn Shander Var zagonił "maluchy" spać. W końcu jutro czekał ich ciężki dzień, a niewyspany mag to... no cóż, po prostu nie-mag...


 
Sayane jest offline  
Stary 27-04-2015, 07:54   #287
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Shando Wishmaker siedział przy stole segregując magiczne zasoby drużyny - różdżki, zwoje przedmioty, czasem coś zapisując lub marszcząc brwi. Obok lewitował w powietrzu jego quarin unoszący się nad lampą, najwyraźniej zadowolony, że po dziesięciu dniach znów go wypuszczono na zewnątrz.
- Ćwiczyłaś Maro? - zapytał dziewczynkę, po czym wrócił do analizy. Różdżki rozdzielił, swoją własną, zawierającą zaklęcie Zbroi podsunął Burrowi.
- Tobie bardziej się przyda - skwitował.
W końcu skończył i spojrzał na pozostałych.
- A więc jak? Jutro o świcie ruszamy odszukać wejścia do podziemi?
- Dzięki.
- kucharz oglądnął ciekawie różdżkę i schował za pas pod kamizelkę, by była pod ręką. Od dłuższego czasu przyglądał się czarodziejowi spod oka.
- Eemm.. a wiesz, dostałem list z domu. Nasze kupieckie przedsięwzięcie zaczęło włąśnie raczkować. Towary opuściły siedziby khazadów i zawitały już do Ybn. Poprosiłem by się tam nimi zajęli i zmagazynowali po czym wysłali dalej jak już będzie na tyle bezpiecznie by spokojnie doszły. - Niziołek wyraźnie chciał zapytać o coś jeszcze, w końcu przemógł wahanie i wypalił. - No a jak tam było… eee.. po tamtej stronie, hmm?
- Będziesz zawiedziony, ale nie pamiętam nic - z głupim uśmiechem odpowiedział czarodziej - równie zawiedziony jak ja zresztą. I Letycja Frey. Tak po prawdzie, gdy mnie wskrzeszono, Var musiał mi wyjaśnić co się stało, bo ostatnie co pamiętam to atak na Arnę. Byłem przekonany, że leżałem ranny i odzyskałem przytomność. Wiem też o Kostrzewie. Opowiesz mi to jeszcze raz? - zapytał Burra Wishmaker. Może w końcu dowie się gdzie podziała się Kaszmir. Co prawda los kobry nie obchodził go wcale, ale był zainteresowany technikaliami tego co dzieje się z chowańcem po śmierci pana. Był przekonany, że po jego śmierci wąż uciekł gdzie pieprz rośnie, ale trzeba było dostać nowego chowańca. A stary byłby łatwiejszy do ponownego spętania niewolniczą więzią.
Niziołek zadumał się chwilę, łypnął swoim zwyczajem okiem na maga i ostatecznie wzruszył lekko ramionami.
- Wiesz, no po tym jak cię na straszna potwora poszarpała, to już myślałem że po nas. Ja i Mara chcieliśmy, znaczy… próbowaliśmy, by no wiesz jakoś sprowadzić ciebie z powrotem od razu, tam w Dolinie. Kombinowaliśmy jak do tego wykorzystać źródła, ale nic z tego nie wyszło. - Poruszył się niespokojnie, bo niesporo mu szło opowiadanie o roli Kostrzewy, teraz kiedy ona przecież… Pociągnął nosem, pokręcił głową.
- No nie wszyscy zgadzali się na to, chyba też i same źródła były za bardzo skażone. No ale w końcu dobrze się skończyło. Co do Kaszmira… to nie ocalała. - Kucharz odwrócił wzrok i zagapił się na swoje włochate paluchy. - Ale na końcu Kostrzewa… no poświęciła się aby cały ten bajzel doprowadzić do porządku. Ona… wiesz, już na samym końcu… Podczas rytuału… - kucharz dukał jak żaczek w przyświątynnej szkółce. - To chyba… myślała tobie.
- Poświęcić się...
- Shando na chwilę zadumał się, a potem prychnął - Ta półorczyca miała wielbłądzi nawóz zamiast mózgu. I w dodatku myślała o mnie? Do końca złośliwa jędza, co? - pokręcił głową i zmarkotniał, a potem dodał, nieco ciszej - Ale szkoda jej. Czasami bywała nielichym wsparciem, bo stawianie nas na nogi szło jej świetnie.
Shando skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na Tibora. Skoro wedle słów kucharza Mara i on chcieli go ożywić, Grzmot to zrobił, to przeciwny mógł być tylko kapłan lub druidka. Z tej dwójki żył tylko Oestergaard... ale z drugiej strony to dla druidki Shando był cierniem w oku. No cóż, nawet jak lathanderyta był przeciwny, to zaakceptuje wolę bogów wyrażoną moim wskrzeszeniem, pomyślał Wishmaker i skupił się na sprawach bieżących.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 27-04-2015, 20:14   #288
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Na wszystkich bogów morza! Burro zdawał się być niekończącym się wulkanem energii. Chyba najbardziej to na jego samopoczucie wpłynęło pojawienie się w ich gromadce na powrót Shanda. Oj, dobrze było zobaczyć znowu czarodzieja. Choć z wyjaśnieniami roli druidki i Tibora w Dolinie to niesporo mu szło, no ale jakże miał powiedzieć że węża magusa to Kostrzewa własnoręcznie zadusiła. Pamiętając to co zrobiła na samym swoim końcu i jej głos szepczący imię czarodzieja, po prostu wolał ominąć ten temat. Niziołek tak do końca nie rozumiał co też kierowało Kostrzewą, choć może inaczej, może i rozumiał ale nie mógł w swoim rozumku ogarnąć dlaczego to miało by być słuszne. Może dlatego, że do myślenia jak druid było mu równie blisko jak do myślenia jak gnomi astronom. Niemniej jednak wolał aby Shando nie zapamiętał druidki jako tej co zadusiła jego chowańca i odesłała jego duszę w zaświaty.

No działo się panie dziejku wokół, oj działo się. Kucharz słuchał z otwartą gębą tego co opowiadali kompani. O mieście, arenach, Śmierdzących Petrach, podziemnych tunelach. Przyglądał się też gębie Vara, nie dość że obitej to kiełkującej. Ignisa poprosił by mu łydkę choć jedną pokazał i chwilę potem już tego żałował, bo różowe oparzeliny ledwo co magią wykurowane spowodowały że Burrowi kolacja podjechała do przełyku.

Jak wszyscy zaczęli się prześcigać w wymyślaniu planów kucharz najpierw zaczął kurzyć fajkę i przerysowywać mapkę z kanałami do swojej księgi i porównywać ją z tą znalezioną w skrzyni Lama. Musiał przecież na własne oczy się przekonać, że to to samo. Puszczał kółka, kiwał się na zydlu i dumał. Martwił go ten kapelusznik, bo wiedział za dużo. Martwił go Śmierdzący Zbój, bo przecież jakby to on był traktowany jak szaszłyk a nie Ignis, to wygadałby wszystko jak leci a nie o fortelach rozmyślał. Martwił go w końcu rejwach jaki czynili swoim przybyciem do miasteczka. Bardzo chciał bardowi pomóc, a przecież udawanie niezgułowatego maga to miał dość dobrze opanowane, ale po wspomnianym rejwachu jasnym stało się że z przygotowanej intrygi guzik z pętelką wyjdzie. W końcu jednak skończył dumanie i zabrał się do roboty. Szybko przygotował kanapki dla wszystkich znajomków, a co łatwo dało się zauważyć kanapkę dostali rzeczywiście wszyscy, w tym także nowi. Bard i wojownik z tautuażami na głowie, którego niziołek sobie pooglądał w cichości dobrze. Widać było że znaczny człek w Bryn Shander. Zaś w mniemaniu kucharza, byli już jego kompanią, tak samo jak czereda z którą opuścił Ybn, no to przecież łazić głodnymi im nie da. Tak więc zrobił dziewięć kanapek (no bo dla siebie dwie) i rozdał zanim Var nie wywlókł go z Marą na wieczorne przechadzki.

I zaczęły się kolejne atrakcje. Burro pochłaniał oczami niemal miasto i jego widoki, a w szczególności bardowski występ dość malowniczych jegomości których Grzmot im wskazał. Karczmę, o której słyszał nawet w Werbenie też sobie pooglądał, nie ukrywając, trochę z zazdrością a trochę z tęsknotą za domowymi kątami. Posłuchali, porozmawiali no ale w końcu Mara już tak przebierała nogami, że poszli do kolejnego lokalu, gdzie wcześniej Var gęby skałom rozbijał. Oj, zdaje się że goliat zrobił na miejscowych wrażenie, a Burro pluł sobie w brodę że popisów Grzmota nie oglądał. Współczuł szczerze oponentowi, no ale jak miał nie przegrać jak wielkolud to i przerośnięte łasice, wielkie jak koń gołymi ręcami dusił tuzinami. Mara świdrowała oczkami każdy kąt, ale czarnego elfa nie zobaczyli nigdzie. Burro zadumał się cóż tu Naut robił, bo drow miał taki niepokojący zwyczaj pojawiania się w okolicy jak akurat coś niedobrego się działo. No u Albusa to niby pomógł i to mocno, ale po tym co w księgach świrniętego dziadygi poczytał to na wspomnienie ciemnoskórego, ciarki mu po plecach chodziły. Dumał zatem czy to prawda że on wąpierz, a jak wąpierz to czego on tu szuka?

No i od tego dumania to mu się powoli oczy zamykały, tak więc w porę Var wziął ich za łeb i odprowadził z powrotem, bo inaczej przyszło by zasnąć z nosem na stole. Kucharz na szczęście zasnął już w locie, zanim jego policzek dotknął poduszki, wymęczony atrakcjami dnia. Śnił mu się Var duszący w jednej ręce Nauta a w drugiej Śmierdzącego Petra, zupełnie nie wiedział czemu akurat Naut zarobił sobie na duszenie, no ale kłócić się z wielkoludem we śnie nie zamierzał. Nagle coś zaczęło dzwonić i Burro zmarszczył lekko brwi. Pomimo wielkich chęci dotrwania w śnie do finału duszenia, dzwonienie było na tyle natrętne, że aż obudziło niziołka. Jęknął boleśnie, bo nawet przez okiennice nic nie jaśniało, a więc do świtu było jeszcze daleko. No ale dzwonienie nie ustawało. Niziołek zwlókł się więc z łóżka i podszedł do okna. Porozglądał się chwilę po czym szerzej otworzył oczy i zaczął się wydzierać:
- Gorze!! Wstawać, miasto się pali! - jak wrzaski nie pobudziły kompanów to kucharz rzucił się szarpać za ich koce. - No wstawać, mówię!!
 
Harard jest offline  
Stary 02-05-2015, 11:00   #289
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Gdy krzyk w końcu zamarł w gardle Ini usiadł na łóżku momentalnie w pełni rozbudzony.
- Co? Gdzie? - zapytał zdezorientowany nim połapał się że to czar - Powiedziałem co wiedziałem. Mnie też oszukali. Dlatego ich zostawiłe. Coby mnie więcej nie kłamali. - jednocześnie zaczął przygotowywać się do walki.

- Widać dziś było jak ich zostawiłeś, widać - po chwili przyszła sarkastyczna odpowiedź. - Nie tracimy czasu na ludzi, którzy idą w zaparte. Miałeś swoją szansę, Innocenty. Szkoda, że za twoje kłamstwa zapłacisz nie tylko ty. - głos umilkł. Nie minęła minuta a półelf poczuł w boku, w który uderzył go Kapelisznik przeraźliwy ból. Wrzasnął, rozrywając ubranie. Skóra na boku falowała ohydnie, jakby coś pod nią ruszało się i rosło. Bard mógł tylko wyć z bólu gdy czar Kapelusznika rozrywał mu wnętrzności. Do pokoju wpadła jego matka i młodsza z sióstr, zwabiona krzykami. Ignis słyszał ich głosy jak przez mgłę; podobnie jak dochodzacy z kuchni okrzyk ojca: Pali się! Gore!

AAAaaa…! - "Głupcy a ja z nich największy" myślał wpatrując się z mieszaniną srtachu, niedowierzania i chorej fascynacji w swój bok. Między kolejnymi falami bólu.
- Nic miiIII! nie będzieeEE - kłamał próbując uspokoić rodzinę. -MamoOO Pomóż OOojcu - sapał i wył przez zaciśnięte zęby. - POmóż - wysapał do siostry - przewiąż mi bok i zabierz mnieee do kuchni. - Liczył że przewiązanie boku złagodzi ból. Potem z pomocą siostry ruszył do kuchni mimo bólu nie zapomniał łuku. Z tego co zorientował się przez tunamy dymu ogien został podlozony pod obydwoma wyjścaimi; najwyraźniej zabarykadowano je też jakoś. Przez okno wrzucono tez kupe płonących szmat. Drobi ucieczki wydawały się odcięte, a woda w domu szybko się kończyła. Przez trzask płomieniu pochłaniajacych rodzinny dobytek Innocenty dosłyszał jakieś krzyki; najpewniej ludzi, którzy zauwazyli już pożar.
- Oknem! Uchodzmy oknem. - wykrztusił. - Ojciec wybij zydlem podstaw mamie niech z siostrą idą pierwsze potem my. - wykrzyczał Ignis pomagając na ile zdołał. Dziewczyny i matka z trudem przecisnęły się przez małe okienko, ale z ojcem i Ignisem było gorzej; otwor - jeden z dwóch na parterze - nie mieścił męskich barów.
- Drzwi, odblokujcie drzwi z przodu - Ignis wystawił głowę przez okno i poinstruował kobiety. - i z ojcem zaczęli się przemieszczać do intensywnie płonącego wejścia. Ignis nie mogąc nawet zbliżyć się do buchających żarem drzwi zawrócił ojca.
- Na górę. Wybijemy dziurę w dachu. I zejdziemy po linie. Powinienem mieć jeszcze w plecaku. - Nie wiele więcej tłumacząc ruszył przodem. Zresztą co tu było do tłumaczenia? Na parterze skończą jako wędzonka w dymie. Kaszląc i krztusząc się mężczyźni wdrapali się na górę. Ojciec półelfa, który dym wdychał dłużej od syna, z trudem pokonywał ostatnie stopnie. Ignis musiał go prawie dowlec na górę, co przy jego obrażeniach było nie lada wysiłkiem. W końcu obaj zwiśli przez wybitą pod dachem dziurę, z trudem łapiąc powietrze; śnieg, który zsunął się z dachu przyjemnie chłodził głowy. Pod budynkiem kłębił się tłum ludzi z wiadrami i łopatami. Innocenty czuł, jak wszystko go boli; w takim stanie perspektywa schodzenia po linie wydwała się prawie tak samo kusząca jak bycie spalonym żywcem. Ale tylko prawie. Niestety ojciec nie wyglądał na takiego, co nie skręci sobe karku spuszczając się w dół.

- Ojciec przewiąże cię pod pachami. Zjedziesz po goncie na tyłku do krawędzi tam się położysz na brzuchu i opuścisz się nogami na dół. Jak będziesz na krawędzi to wieszcz wniebogłosy niech cę zauważą i pomogą. Potem ja. - To mówiąc przerzuci linę ponad belką obwiązał ojca pod pachami i zawiązał solidny węzeł, obwiną płaszczem ramie by lina go nie obtarła a potem lekkim kuksańcem pogonił ojca by się śpieszył. Stary zacisnął zęby i posłusznie zaczął zsuwać się w dym. Na dole Ignis zauważył nie dającą się pomylić z żadną inną wysoką postać goliata.

- HEEEJJJ!! TUU!! - Wydarł się Ignis wkładając w krzyk cały ból jaki odczuwał. - ŁAPCIE. - Zacisnął szczęki aż zęby zatrzeszczały. “Chociaż tyle przyzwoitości że pośpieszyli z pomocą ale wygrane im, oj wygarnę… ja tylko przeżyje”. Ignis liczył że gniew doda mu jeszcze trochę sił by zdołał uratować ojca i siebie.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.

Ostatnio edytowane przez harry_p : 02-05-2015 o 11:02.
harry_p jest offline  
Stary 02-05-2015, 21:09   #290
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Kiedy wracający z obchodu posterunków Arnulf, przybył na miejsce, domostwo Ignisa coraz żarłoczniej połykały płomienie. Ludzie uwijali się gorączkowo, walcząc z żarem i polewając wodą drewniane dechy, chcąc zmusić wygłodniały żywioł do odwrotu. - Oni są w środku - zanosiła się szlochem siostra barda.

Porucznik straży szybko zorientował się w sytuacji. Często ich formacja była używana do gaszenia pożarów. W drewnianej zabudowie Bryn Shander, było to jedno z największych zagrożeń dla mieszkańców. Główne zarzewia pożaru były przy drzwiach, gromkimi okrzykami zmusił chaotycznie biegających ludzi do skupienia się na otworach wejściowych, by stłumić na tyle ogień, żeby można było się do nich dostać. Przywołał do siebie też dwóch krzepkich mężczyzn z toporami. Mieli za zadanie wyrąbać zwęglone odrzwia, kiedy stanie się to możliwe. Sam ściskał drzewce toporzyska, czekając aż płomienie przygasną. Nie zanosiło się jednak na to; ogień był najwyraźniej magicznej natury i płonął mimo intensywnego polewania go wodą i śniegiem. Na szczęście nie rozniósł się na sąsiednie domostwa; wczorajsza zamieć zrobiła swoje; wszystko było mokre i pokryte białym puchem.

Próby zduszenia ognia były nieskuteczne, wyglądało na to, że był magiczne podtrzymywany, bądź wywołany. Nie namyślając się długo, ścisnął mocniej w dłoniach siekierę i przystanąwszy przy wcześniej wybitym oknie, zaczął wyrąbywać większy otwór. Krzykiem pogonił resztę by mu pomogła, ale ludzie bali się aż tak zbliżyć do płonącego nienaturalnym ogniem budynku. Zresztą magiczny płomień szybko przeskoczył na płaszcz Arnulfa i mężczyzna musiał ratować się skokiem w śnieg.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172