Konto usunięte | Wielki Las, Talabekland
7 Pflugzeit, 2526 K.I.
Rano Po przesłuchaniu jeńców piraci profilaktycznie związali ich, po czym udali się przez las w stronę chaty starej wiedźmy, gdzie spotkali resztę towarzystwa. Po krótkiej rozmowie z Keterlind, kapitan Eisenberg zgodził się odeskortować damę do domu jej ojca.
- Do bram Talabheim, nie dalej - stwierdził stanowczo Rolf krzyżując ramiona na piersi.
- Bogata niewiasta ma się samotnie błąkać ulicami miasta, wśród pijaków i szumowin? Zwariowałeś?! - Keterlind nie dawała za wygraną. Przybrała obrażoną minę i stanęła w niemalże identycznej pozie co kapitan.
- Wybacz, kochana, ale nie jesteśmy rycerzami. Powiem więcej… - podszedł do wozu, na którym siedział Szrama z Bazrakiem. Przez chwilę gmerał w rzeczach, rzucając przy tym obelgami na lewo i prawo, gdy nie mógł znaleźć tego czego szukał. W końcu wyciągnął z wozu jakiś czarny kawałek prostokątnego materiału, który rozwinął przed twarzą dziewczyny. Namalowana na nim była biała czaszka z dwoma skrzyżowanymi kośćmi - ...jesteśmy piratami. Szukają nas w całym Imperium i ani ja, ani moja załoga nie mamy zamiaru zadyndać na kawałku sznura dla kilku złotych monet, które zaoferuje nam baron Kratenborg za twój bezpiecznie dostarczony tyłek. Waćpanna wybaczy - skłonił się ostentacyjnie, zdejmując z głowy swój piracki kapelusz - ale jestem zmuszony odmówić. Do bram miasta i nie dalej.
Keterlind zacisnęła zęby, wyraźnie obruszona słowami Rolfa, lecz długo nie pozostawała mu dłużna.
- Szukają was w całym Imperium? Doprawdy…? - Ostatnie pytanie zadała fałszywie słodkim, wręcz ociekającym sarkazmem tonem. - A coście takiego uczynili, co? Pomyślmy... Co takiego mogłaby spartolić banda cuchnących końskim łajnem chamów? - Zamyśliła się, przybierając wręcz prowokacyjną minę.
- Hmm… Murwa, którą żeście zerżnęli ostatniej nocy okazała się być córką Imperatora? Ha! - Zaśmiała się drwiąco. - Spójrzcie na siebie! Bardziej przypominacie zgraję prostych obwiesi, którzy dopiero co wrócili ze zbierania kartofli w polu… i że to niby *WAS* ściga całe Imperium? Dobre sobie... - machnęła arogancko dłonią.
Kapitan wyprostował się gniewnie. Zacisnął pięści, aż knykcie pobielały. Przez chwilę mierzył dziewczynę morderczym spojrzeniem, głośno oddychając przez nos.
- Jesteśmy postrachem Reiklandzkich rzek! - niemalże krzyknął, cały czerwony na twarzy. - Zatopiliśmy więcej statków niż ty trzymasz sukni w szafie! Nie straszna nam imperialna flota, ni straż rzeczna! Nie ma w okolicy bardziej niesławnej załogi, niż załoga Eisen… - nim zdążył dokończyć, w słowo weszła mu dziewczyna.
- Bla... bla... bla… - przewróciła oczami, dłonią papugując ruch ust kapitana. - Daruj sobie te czcze przechwałki. Nie robią na mnie wrażenia. Cokolwiek żeście uczynili mój tatko was z tego wyciągnie. Po księciu-elektorze Helmucie jest on najważniejszą osobą w prowincji i ma też posłuch na dworze samego Karla-Franza - powiedziała z dumą wypinając pierś, koniecznie chcąc udowodnić stojącym przed nią prostaczkom, że jest od nich ważniejsza.
- Zresztą, wspominał mi niedawno, że potrzebuje kilku straceń… Eghm... - Chrząknęła wymijająco, przez moment delektując się nietęgimi minami piratów, którzy zastanawiali się czy dziewczyna mówi poważnie, czy też stroi sobie z nich żarty. - Potrzebuje kilku najemników do pewnej roboty poza miastem. Płaci po królewsku.
Zbity z tropu kapitan Eisenberg spojrzał po swoich ludziach, lecz ci tylko wzruszyli ramionami, sami nie bardzo wiedząc co w zaistniałej sytuacji zrobić. W końcu zwrócił się do Keterlind.
- Nic się nam nie stanie w Talabheim? - Zapytał, na co dziewczyna w odpowiedzi skinęła głową. - Żadnych niespodzianek? Dajesz słowo?
- Daję słowo - odparła z perlistym uśmiechem na twarzy. Obrzeża Talabheim, Talabekland
7 Pflugzeit, 2526 K.I.
Południe Przed południem deszcz ustał i słońce w końcu wyjrzało spomiędzy gęstych chmur, zsyłając na podróżnych błogosławione ciepło, które bardziej pasowało do tej pory roku niż burza i ulewy, które towarzyszyły im od rana. Pozbawionej statku pirackiej załodze udało się wyrwać z objęć Wielkiego Lasu - trafili na legendarną w tych rejonach Leśną Drogę, która łącząc się z innymi szlakami tworzyła największy w Imperium gościniec, rozciągający się od Gór Krańca Świata aż po Marienburg. Po drodze do Talabheim minęli kilka opustoszałych mennic oraz zabitą dechami wioskę, która po zawirowaniach wojennych związanych z niesławną Burzą Chaosu stała niemalże opustoszała.
Krajobraz zaczął się zmieniać. Leśne ostępy powoli ustępowały polom i pastwiskom, zaś w oddali można było dostrzec samotną skałę i położone na niej niezdobyte nigdy dotąd miasto Talabheim, które z tej odległości wyglądało jak błyszcząca iglica. Zmęczone długą podróżą konie ciężko prychały, coraz częściej sprzeciwiając się ich jeźdźcom, którzy w końcu zostali zmuszeni zejść z siodeł i zaczęli prowadzić wierzchowce za lejce. Gdy o południu dotarli nad rzekę, nad którą rozciągał się kamienny most, niespodziewanie z zarośli wyszła grupa uzbrojonych mężczyzn w uniformach strażników dróg. Na ich widok, z ust kapitana Eisenberga spłynął potok obfitych przekleństw.
- Wstrzymajcie wierzchowce, przybysze! - powiedział młody mężczyzna o lekkim zaroście i kasztanowych włosach, wychodząc im naprzeciw. Stojący za nim strażnicy trzymali w dłoniach miecze, nawet nie kryjąc się ze swymi zamiarami.
- Skorumpowane gnidy! - syknął Eisenberg, pochylając się do ucha siedzącego na wozie obok Bazraka.
- Trzymajcie broń w pogotowiu. Już nie raz miałem z nimi do czynienia, zwłaszcza w tych rejonach. Będą chcieli zrobić rewizję twierdząc, że to niby z nakazu władz, zabiorą połowę naszych towarów, albo i więcej, i dopiero wtedy pozwolą przejść przez most. No, chyba, że od razu im zapłacimy… złotem lub ołowiem. Zresztą poczekajmy, zobaczymy czego chcą.
- W tych rejonach grasuje banita Ortega wraz ze swymi ludźmi, związku z czym dostaliśmy rozkaz sprawdzania towarów, które podróżują tą drogą do Talabheim. Musimy was przeszukać i upewnić się, czy dobra, które ze sobą wieziecie nie zostały skradzione. Dopiero wtedy pozwolimy wam przekroczyć most... - powiedział strażnik, którego dzieliło już kilka metrów od stojących przed nim piratów. Na dźwięk imienia ich przywódcy związani z tyłu zakrytego wozu jeńcy poruszyli się nerwowo.
- Co robimy? - odezwał się Rolf najciszej jak tylko potrafił, woląc naradzić się i odciąć się od odpowiedzialności za możliwą utratę dobytku. Jak na tak nieliczną grupę strażnicy byli podejrzanie zuchwali.
Ostatnio edytowane przez Warlock : 14-04-2016 o 00:21.
|