Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2015, 15:15   #20
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


[MEDIA]http://fc05.deviantart.net/fs71/f/2011/228/a/4/the_militia_by_pervandr-d46r27s.jpg[/MEDIA]

Drużyna czuła, że cała wieś wpatruje się w nich z oczekiwaniem i nadzieją, jednak można było też dostrzec miny pełne rozczarowania i niedowierzania. Zapewne leśnicy nie spodziewali się zobaczyć grupy gołowąsów. Mimo że wszyscy najmici dawno mieli za sobą piętnaste urodziny, to jednak nie każdy z nich wyglądał na bitnego i doświadczonego wojownika.

- Jestem Evan z Wysp i znam się na machaniu żelastwem. - pierwszy odezwał się młody wojownik - Przybyliśmy tu rozwiązać wasz problem z koboldami, ale oczywiście musimy dowiedzieć się wszystkiego o ich dotychczasowej aktywności. Gdzie były napady? Jaka liczebność napastników? W którym kierunku odeszły po ataku?
- Machać żelastwem to ja też umiem - prychnął któryś z leśników, wskazując swoją siekierę.
- Skoro tak to chyba nie jesteśmy tu potrzebni...! - zacietrzewił się Evan.
- Dość. - ucięła Starsza i spojrzała na Larssona - Miałeś im wszystko objaśnić, Tom…
- Nie pytali… Objaśniłż-em w gildii; myślałem, że wiedzą - zleceniodawca zmieszał się ponownie. Dziewanna pokręciła z niesmakiem głową i spojrzała na najmitów.
- Mówicie.
- Jam jest Deithwen, druid z Wilczego Lasu. Potrafię czarować i bardzo dobrze znam leśne ostępy. Jeżeli macie problem z koboldami to moje umiejętności będą na pewno przydatne. - oświadczył półelf. Dziewanna skinęła z aprobatą głową i przeniosła spojrzenie dalej.
- [b]Sinara[/b], strzelam z kuszy - powiedziała dziewczyna, nie mówiąc nic więcej. Nie widziała sensu strzępienia teraz języka.
- Bądź pozdrowiona, szacowna Starsza - powiedziała Zoja, przepychając się przed Evana, żeby zatuszować jego mało przyjemne słowa - Niech wam Ilmater błogosławi i odejmie trosk... - pochyliła głowę, splatając na piersi dłonie - Zwą mnie Zoja; z łaski Cierpiącego znam się trochę na leczeniu i medycynie. Jeśli poza koboldami jest w Zamieci coś, w czym możemy jeszcze pomóc, starczy powiedzieć. - dokończyła, lekko kopiąc Evana w kostkę, żeby tym razem powstrzymał swój ozór i nie psuł dalej pierwszego wrażenia.

Shavri pokiwał głową, słysząc Zoję, ale nic nie powiedział. Co miał powiedzieć? Że jest kowalem i zna się na zwierzętach i trochę macha mieczami, a trochę strzela z łuku? Bez sensu. Jeszcze dziadek za życia nauczył go, żeby “trzymać pysk zamknięty, jak się nie ma nic sensownego do powiedzenia”. Postanowił zatem milczeć tajemniczo, mając nadzieję, że jego postawna sylwetka wystarczy za pierwsze wrażenie. Splótł ręce na piersi i patrzył ze spokojem na Starszą. Bijak szczęśliwie spała, ukryta za kołnierzem, bo nie miał pojęcia, jakie zrobiłaby wrażenie na tubylcach. Czuł, że na pewno gorsze niż cicha, dystyngowana Eris.

Kapłanka przebiła się przez gromadkę towarzyszy wychodząc na pierwszą linię. Lepiej było powiedzieć na wstępnie więcej miłych słów, niż później żałować, że kręciło się nosem.
- Jestem Franka - ukłoniła się na tę samą modłę, co Zoja - Można u mnie znaleźć posługę kapłańską Pana Poranka - uśmiechnęła się ciepło spoglądając chwilę na towarzyszy - Jestem pewna, że się dogadamy i zaradzimy co w naszej mocy na wasze problemy.
- Kapłanki… - starsza pokiwała głową z uznaniem - Witajcie siostry. Jeśli tylko bogowie wam darzą to, niestety, zawsze znajdzie się dla was robota. A inni?
- Witaj Starsza, nazywam się Kain Oussndar i jestem adeptem sztuk magicznych. Zrobimy co w naszej mocy, aby zażegnać zagrożenie jakim są nękające was stworzenia, a także pomóc w innych sprawach. - dodał czarodziej, w duchu przyznając, że Evan - choć może trochę za szybko - to zadał jak najbardziej celne pytania.
- Dyć nie poznajecie mnie, Matko? To ja, Gaspar z Karlowiców! - chłopak ściągnął kaptur - Załońskiej zimy zatrzymaliśmy się u was z łojcem i braćmi. - uśmiechając się szeroko, objął starowinkę pod kolana. Kilka twarzy w tłumie wieśniaków wydało mu się znajomych. Klepnął dłonią po łubiu z łukiem.
- A tym się zajmuję. Tym i tropieniem. - ewidentny urok jego uśmiechu był nieco osłabiony przez złamany nos i chrapliwy głos, ale liczył na dobre wrażenie. Starsza skinęła lekko i pogłaskała łucznika po głowie.

Kobold milczał, kryjąc się za wyższymi towarzyszami. Nie sądził, by jakiekolwiek słowa sprawiły, by tutejsi mieli o nim lepsze zdanie, a wolał ich nie prowokować wysuwając się przed szereg.
- Pochodzę z podobnej wioski - odezwał się nagle Marv, gdy na chwilę zapadła cisza. Przez to jego głos wydawał się głośniejszy niż był. Zaczerwienił się i spojrzał na swoje stopy, wyraźnie widoczny ze względu na swój największy w grupie wzrost. - Wybacz, Starsza. Jestem Marv. Tak jak inni chcę pomóc. I przebacz mi, proszę, ale w jaki sposób w nasze ręce składacie wasz los?
- Koboldy porywają i zabijają ludzi z naszej i sąsiednich osad, niszczą barcie i wnyki, ranią bydło... Wy macie pozbyć się gadzin i przywrócić pokój. Nie wiecie do jakiego zadania żeście się najęli? - w głosie Dziewanny zabrzmiało zdumienie przemieszane z irytacją. Kobieta westchnęła - Chodźcie do chaty; nie będziemy po ćmoku gadać. Wy też do domów! - huknęła na zebranych wokół mieszkańców, którzy przyciszonymi głosami komentowali rozmowę z najemnikami - Obory i drzwi zawrzeć, psy i straże puścić! I pamiętać, by tego tu... - wskazała na stojącego obok Deithwena wilka - ...nie ruszać i w nocy gęby nie drzeć, że duch wokół Zamieci łazi!

- Wiem do czego się zatrudniliśmy - burknął Marv zaraz jak ruszyli do chaty, bo nie mógł się powstrzymać - Chodzi tylko o to, że przecie my będziemy karku… - ugryzł się nagle w język. Już w domu zwykle za dużo gadał, nigdy na dobre to nie wychodziło - Przepraszam, rozumiem, że chodzi o to, że jak nas koboldy zabiją, a nie my je, to przyjdą tu znowu.
Kobieta wbiła wzrok w Marva i naraz uśmiechnęła się - Tak, dokładnie to miałam na myśli, młodzieńcze. Cieszę się, że jesteście świadomi obu tych kwestii. Otik, podnieś wyżej to łuczywo i idź przodem! - rzekła do chłopca i podreptała dalej.




Zamieć, Wilczy Las, chata Starszej wioski
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


Dziewanna poprowadziła drużynę między chatami. Zamieć była zwyczajnym siołem, nie różniącym się niczym od innych ludzkich siedlisk w Wilczym Lesie i okolicach. Dziesięć, może dwanaście chat z bali, krytych gałęziami i słomą, poutykanych mchem i gliną, z rybimi pęcherzami w miejscach okien. Przy kilku stały przybudówki dla zwierząt, drewutnie oraz stelaże do suszenia mięsa i skór. Deithwen zauważył też jeden budynek wyglądający na wspólną stodołę czy spichlerz; porządny, zamknięty ciężką drewnianą belką. Chłopiec i starsza zaprowadzili najemników do chaty na południu.

[media]http://www.kostekart.pl/ImagesPublic/cabin.jpg[/media]

Miejsca nie było tam wiele - gdy wpakowało się do niej dziesięć osób oraz Larsson zrobiło się wręcz ciasno. W środku zastali rodzinę Dziewanny: kobietę w okolicach pięćdziesiątej wiosny, małżeństwo koło trzydziestki, dwa podlotki i chłopca wyglądającego na jakieś dziesięć lat. Na posłaniach wokół pieca leżała dwójka małych dzieci; na zapiecku spał jakiś starzec; spod sterty koców wydać było tylko kawałek siwej czupryny. Chłopiec towarzyszący staruszce zgasił łuczywo i szybko wskoczył pod koce obok rodzeństwa, przypatrując się nowoprzybyłym wielkimi, piwnymi oczami.

Dziewanna przestawiła swoją rodzinę i ucięła protesty na temat obecności kobolda w chacie. W tym czasie Larsson zrzucił pakunki z ramion aż huknęły o klepisko i ciężko usiadł na zydlu. Dopiero teraz Franka zauważyła jak bardzo mężczyzna był zmęczony; podczas wędrówki widziała głównie jego plecy. Jedna z kobiet - Łucja - podeszła szybko, podając mu kubek wody, który wziął drżącymi dłońmi, i zaczęła rozmowę. Kapłanka wyłowiła kilka słów, z których wynikało, że para targuje się o zapłatę za przyniesioną przez myśliwego aprowizację, zwłaszcza że było jej mniej niż obiecał.

Tymczasem starsza zaprosiła najemników by usiedli na ławach dostawionych do stołu. Dziewczynki rozstawiły drewniane kubki i gliniane dzbany z wodą, z przerażeniem wpatrując się w kobolda chowającego się za Shavrim. Grupa ścieśniła się na ławach; Dziewanna dostawiła sobie zydel.

- Dziękujemy bardzo za wodę, większość z nas jest zapewne bardzo spragniona. - podziękowała Sinara siadając na ławie, po czym zwróciła się do dziewczynek - Nie bójcie się naszego kolegi kobolda. Tak jak istnieją źli ludzie, tak samo istnieją dobre koboldy. To kim jesteśmy nie zależy od naszej rasy. Ojciec dziewcząt prychnął tylko pogardliwie; dzieci również nie wydawały się przekonane.

Kain zostawił kostur przed wejściem. Nie chciał by kij przeszkadzał mu czy innym w niewielkiej chatce, a i tak było ciasno przy takiej ilości osób. Miłym było mu jednak usiąść po podróży. Poczęstowany wodą, nalał sobie do drewnianego kubka i powoli sączył obserwując zgromadzonych. Co prawda nie specjalnie ale największe zamieszanie robił kobold. Sama obecność gada denerwowała ludzi. Czarodziej postanowił w wolnej chwili poruszyć temat jakiegoś kamuflażu dla małego humanoida, ale teraz skupił się na sprawach ważniejszych. Rozmowie na temat zlecenia. Gaspar skinął głową w podzięce za wodę; pił małymi łykami, lustrując otoczenie i nasłuchując rozmów bardziej umnych. Deithwen także odłożył swój kostur. Eris z żalem pozostawił na zewnątrz. Nie zaszkodzi okazać mieszkańcom odrobiny zaufania. Przy stole zajął pierwsze lepsze wolne miejsce.

- Dziękuje - odrzekł tylko, gdy podano mu drewniany kubek. Dziewczynki przycupnęły przy piecu; małżeństwo dostawiło sobie zydle w okolice stołu. Trzasnęły drzwi; to Larsson wyszedł, niosąc swój nadal wypchany plecak. Łucja przysiadła się do dzieci, rozdała im po suszonym jabłku z nowych zapasów i, podobnie jak one, wlepiła wzrok w najmitów.

Dziewanna również napiła się wody i spojrzała na Evana.
- Czas więc by wreszcie wprowadzić was w temat. Po twych pytaniach mniemam, żeś jest dowódcą oddziału?
- Nie… Nie wyłoniliśmy jeszcze lidera. - odparł lekko skonsternowany wojownik. Starsza nie skomentowała, odchrząknęła i zaczęła.
- Wszystko zaczęło się dekadzień czy dwa temu… może dłużej. Najpierw, gdy ginęli ludzie wszyscy myśleli, że to zwierzęta; potem dezerterzy może. Jednak kolejne dni… koboldy rozzuchwaliły się i zaczęły podchodzić pode wsie. Niszczyły barcie, samotne sadyby i szałasy, raniły zwierzęta… Na początku tego dekadnia napadły Bukowo; wczoraj nas, ale odparlim…
- Jeśli są ranni to chętnie się nimi zajmę. - zadeklarowała szybko Zoja. Staruszka z wdzięcznością skinęła głową, a siedząca przy piecu kobieta - Łucja - zadeklarowała, że zaprowadzi potem uzdrowicielkę do odpowiednich chat. Poważnie rannych było osiem osób i dziewczyna wiedziała, że będzie musiała wybierać, komu będzie mogła pomóc…
- Ilu ich było? - spytał Evan.
- Pod wsie podchodziły w nocy trzy, może cztery dziesiątki sztuk… ciężko było ocenić po ćmoku. Za to w lesie napadają w biały dzień... - odparł wnuk Dziewanny. Wojownik z Wysp zaczął zadawać kolejne pytania. Okazało się, że leśnicy już zajęli się tropieniem; co prawda nie udało im się odnaleźć leża koboldów, ale mocno zawęzili obszar poszukiwań na zachód od siół, gdzie teren był bardziej kamienisty i łatwiej było o jaskinie czy głębokie nory. Gaspar od razu zadeklarował poranny zwiad.
- Czy miały jakieś znaki? Może rozpoznam plemię... - wychrypiał nieoczekiwanie kobold. Mężczyznę zatkało.
- To gada… - wydusił z siebie z obrzydzeniem w głosie. Dziewanna opanowała się szybko.
- Dla nas wszystkie wyglądają tak samo; w łachmanach i szczątkach zbroi ściągniętych ze zmarłych. Wszystkie ich trupy zakopaliśmy w dole, w lesie; broń została, możecie sobie obejrzeć. Słyszałam, że w ataku na Bukowo któraś z bestii używała magii…
- Czy one robiły to już wcześniej? Bo może w okolicy wydarzyło się coś takiego, co mogło spowodować, że koboldy zaczęły atakować ludzkie osady? Nie wiem, jakiś pożar, jakaś potyczka, która pozbawiła je żerowisk albo przegnała w inne miejsce? Wiecie o czymś takim? - zapytał Shavri.
- Koboldów u nas nie bywało. Gobliny owszem, często; czasami orki, inne potwory ale nie koboldy - nie niezależny klan. Może to przez wojnę… - odparł wnuk Starszej, który odzyskał już mowę. Niemniej jednak do strefy wojny był jakiś dekadzien na przełaj, a plemię musiałoby minac elfie patrole. Zarówno Deithwenowi jak i Gasparowi słabo się to widziało. Z ust najemników posypały się dalsze pytania. Okazało się, że koboldom zależało nie na kradzieży czy zniszczeniu, ale na porywaniu ludzi; nie znaleziono też ani zabitych, ani rannych. Z Zamieci zaginęło dziesięć osób, z Bukowa ósemka, a z najmniejszej i najdalej położonej Luty jedna. Najwyraźniej koboldy nie bały się atakować dużych skupisk ludzkich; najpewniej wybierały te najbliższe swojego leża.
- Nie znaleźliśmy nawet obgryzionych kości by móc je pochować… - z goryczą dorzucił wnuk pani domu.
- Gergo, czy sądzisz, że mógłbyś z nimi się porozumieć? Czy to byłoby bardzo niebezpieczne? Czy jest jakiś uniwersalny znak koboldzi, który mówi “chcę tylko porozmawiać?” Nie wiem, jakiś rodzaj białej flagi? - zapytał nagle Shavri. Evan nie mógł uwierzyć że to co słyszy jest prawdą, siedział z rozdziawioną gębą nie mogąc wykrztusić słowa, będąc w całkowitym szoku. Deithwen zareagował bardzo podobnie. ~Co tu się dzieje…?! zamiast wyrżnąć szkodniki, ci chcą się układać!~ - pomyślał driud. Do końca rozmowy nie wykrztusił ani słowa.

Gospodarzy również zatkało. Dziewanna pobladła, jej wnuk za to zerwał się na równe nogi, przewracając zydel.
- Chcecie się układać z potworami? Najęliśmy was, żebyście je wyrżnęli w pień, a nie… - aż zatchnął się z oburzenia - Odeślij ich, babko! Nie po tośmy długi zaciągali, żeby tych tchórzy najmować! “Tak jak istnieją źli ludzie, tak samo istnieją dobre koboldy. To kim jesteśmy nie zależy od naszej rasy.” - przedrzeźnił Sinarę - Ciekawe czy tak samo będziesz śpiewać, jak kości mojej siostrzenicy znajdziesz; pięciu wiosen nawet nie miała! Albo jak ogryzą twoje… Idę na patrol! - mężczyzna chwycił płaszcz i wyszedł, trzaskając drzwiami. Obudzone hałasem dzieci zaczęły popłakiwać. Jego żona również wstała. Powoli podeszła do Shavriego, spojrzała na przyczajonego przy jego boku Gergo i splunęła tropicielowi w twarz.
- Zdrajca...! - powiedziała i wyszła za mężem z chaty. Łucja zaczęła uciszać otroków; Dziewanna patrzyła na najmitów spojrzeniem bez wyrazu.

Sinara popatrzyła za wychodzącymi, wpatrując się przez sekundę w drzwi.
- To nie czas na spory i obrażanie się nawzajem. Dopiero co przybyliśmy, będziemy mieli jeszcze szanse się wykazać. - podeszła do Shavriego i położyła mu rękę na ramieniu w geście uspokojenia. Miała nadzieję, że zaraz nie rozpęta się tu wojna.

Franka odchrząknęła w zapadłej niezbyt zjadliwej atmosferze.
- Zoju... Przypilnuj, by się tu nie pozabijali. Ja zadbam o to w innym miejscu... - powiedziała pochylając się lekko nad uzdrowicielką i przytrzymując jej ramię. Następnie z lekkim skinieniem głowy ku zebranym wyszła z domostwa w stronę oburzonego małżeństwa. Tropiciel łagodnie zdjął dłoń Sinary ze swojego ramienia i bez słowa ruszył za kapłanką Lathandera.

Kobold zaczął nerwowo oblizywać oczy swoim rozdwojonym językiem. Przecież przyjechali tu pomóc tym ludziom, a oni okazywali wrogość. Zmieszany zaczął cicho mówić do swoich towarzyszy:
- Żadne plemię o którym słyszałem nie atakowało wiosek. To niebezpieczne, a kobold zaatakuje tylko gdy czuje przewagę... Muszą być zdesperowane, albo jest ich bardzo dużo... - kobold zawahał się - Ale to się nie zdarza, kobold to stwór głupi i współpracować nie lubi i nie umie...

- Nie chcemy być źle zrozumiani, ani nie chcieliśmy nikogo zranić - Zoja wystąpiła na środek izby, zdecydowanym gestem dłoni pokazując towarzyszom, że panuje nad sytuacją i potrzebuje tylko odrobiny milczenia - Pokornie proszę o wybaczenie w imieniu nas wszystkich; możemy tylko domyślać się, jak ogrom cierpień spadł na wszystkich mieszkańców za sprawą tych ataków. Nasze serca są z wami w tej trudnej chwili. - odsapnęła na jeden oddech, wyglądając reakcji Starszej, a potem dokończyła - Naszym zadaniem jest sprawić, by ataki ustały. Ilmater uczy jednak, że ślepa zemsta może być równie niebezpieczna, co bezwarunkowa zgoda. Nasz towarzysz, choć w niefortunnych słowach, chciał jedynie dowiedzieć się, czy są możliwe inne rozwiązania niż bezmyślna rzeź - rzuciła błagalne spojrzenie łowcy, mając nadzieję, że nie zacznie zaprzeczać - Jakkolwiek jednak podejdziemy do problemu, zapewniamy, że wszyscy mieszkańcy dostaną swe zadośćuczynienie, a nikt, kto jest winny, nie ujdzie sprawiedliwej kary. - zakończyła z pełnym przekonaniem, wpatrując się w Shavriego, jakby oczekiwała od niego potwierdzenia swojej interpretacji całego zajścia.
- Żeby zakończyć ataki trzeba wyrżnąć koboldy - wzruszył ramionami Gergo. Zoja tylko spiorunowała gada wzrokiem, daremnie marząc, żeby kobold stał bliżej; wtedy mogłaby “dyskretnie” nadepnąć mu na ogon, zanim chlapnie kolejną “złotą myśl”, która dodatkowo rozsierdzi wieśniaków.
- Sądzę, że pierwej sami musicie dojść między sobą do zgody - powoli powiedziała Dziewanna, podnosząc się z zydla. Gaspar również zerwał się na równe nogi rozumiejąc, że to koniec rozmowy - Możecie zanocować w spichrzu; i tak już tam prawie nic nie ma. Ognia nie będzie, ale i nie wieje. Sami zajmiemy się obroną wsi tej nocy, za co nie będzie wam zapłacone. O świcie powiadomicie nas o swojej decyzji.

Łucja podniosła się, wzięła płaszcz i gestem nakazała najmitom ruszyć za nią. Spichlerz był pośrodku wsi; po drodze zabrali również Shavriego i Frankę. Idąc, drużyna czuła na sobie uważne spojrzenia patrolujących Zamieć leśników.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 17-04-2015 o 15:09.
Autumm jest offline