Wysłuchując wywodów wygadanej dzi*ki, Emilia miała mieszane uczucia. Podobał jej się fakt, że dziewczyna miała jaja i nie bała się bandy pospolitych zbirów, którzy równie dobrze mogliby sobie na niej w tej chwili ulżyć. Natomiast wygadany język nie zmieniał faktu, że panna wciąż zasłaniała się swym kasiastym tatuśkiem. Emilia wiedziała, że mają ze sobą wiele wspólnego, a ten fakt stanowił jedyną istotną różnice między nimi. Kiedy Keterlind z chęcią schowałaby się pod grube poły, kosztownej peleryny tatuśka, Emilia z chęcią splamiłaby je jego krwią…
Z tego to powodu, w czasie drogi do Talabheim, trzymała się od niej z daleka. Wolała nie mieć z nią nic wspólnego. Emilia chciała by wiadomości o jej powrocie w rodzinne strony pozostały w dalszym ciągu tajemnicą, a dziewczyna widocznie lubiła sobie popalać. Bez względu na wszystko nie miała zamiaru odprowadzać jej na dwór barona, co bez ogródek oznajmiła kapitanowi.
- Jak chcesz ją odstawiać pod stopy tatusia, to nie licz na mnie. Nie lubię dworów i miejsc gdzie przesiaduje pie*dolona arystokracja, i nie zmusisz mnie bym tam z wami poszła – powiedziała stanowczo, lecz bez większej wrogości.
- Ale i tak chce swoją działkę z nagrody… * ~ ~ ~ * ~ ~ ~ *
- Kolejni… – powiedziała z irytacją. Wciągu dwudziestu czterech godzin, spotyka już trzecią grupę pewnych siebie, obdartych, obwiesiów… przynajmniej tym razem nie jeb*ło gównem.
Emilia bez większego pośpiechu sięgnęła po kusze i naładowała nań bełt. Jak również zaczęła rozglądać się uważnie po okolicy, czy aby więcej podobnych hien nie czai się gdzieś w krzakach. Ostatnio zmysły jej nie zawiodły, a więc może i tym razem tak będzie. Oparła się o wóz i niby przypadkiem skierowała kuszę w stronę krocza jednego ze strażników.
- Niech któryś z was chociaż spróbuje się do mnie zbliżyć, a zaraz dowie się, jak to jest mieć własnego, zakrwawionego kutasa w gębie – warknęła.