Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2015, 21:54   #114
Imoshi
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Walka Braci
Szamoczący się mężczyźni trafili do Wymiaru Rodziny, gdzie po dłuższej chwili, za sprawą mocarnego uderzenia głową w głowę, puścili się, odskakując. Dokładnie tak samo, dokładnie w tym samym momencie. Kilka kropel krwi spływało im obu z czoła, przez nos, by w końcu spaść w dół i zniknąć z pola widzenia wszystkim, których wzrok miał cokolwiek wspólnego z ludzkim. Żaden z nich się nie odzywał, oboje wyczytywali swoje myśli, zarówno dosłownie, korzystając z mocy Rodziny, nadal utrzymującej między nimi niezachwianą więź, jak i w przenośni. Obaj zastanawiali się, co miało się teraz wydarzyć, obaj próbowali mentalnie przekonać się do swoich racji, obaj… nie, nie próbowali dojść do kompromisu. Nanaph zawsze był uparty, nigdy nie chciał się słuchać.
“Powiedziałem, nie.” zakończył wszelkie dywagacje już wkrótce po ich rozpoczęciu “Mój plan… jest lepszy, bracie. Nie dostrzegasz tego? Nie dostrzegasz, że mamy możliwość zakończyć… wszystko to, co jest złem na tym świecie? Głód, wojny, katastrofy… to wszystko stanie się przeszłością… dzięki mnie. Najpierw tutaj… a potem wszędzie! Wystarczy, że zdobędę wszystkie Klucze. Z Twoją pomocą albo bez niej
“Chcesz zakończyć zło, jeszcze większym złem. Nie dostrzegasz, że nikt kto staje po Twojej stronie, nie robi tego z własnej woli? Nie dostrzegasz, że w zamian za pokój jesteś gotów zniszczyć całą wolną wolę tego świata? Nie…”
Nim Christos zdołał dokończyć, gigantyczna dłoń już go pochwyciła. Zaczęła go ściskać siłą zdolną zmiażdżyć człowieka, konia, czy nawet kamienną rzeźbę. Pomarańczo włosy jednak nie reagował.
- Więc to tak… - skomentował smutno, jedną myślą rozrywając twór Gubernatora - W takim razie, muszę znowu pokazać Ci to samo… -
W dłoniach obu Braci pojawiły się ostrza. Natarli na siebie, szarżując w locie. Ostrze w ostrze, wywołując ogromny hałas i sypiące się iskry. Cięcie. Pchnięcie, parowanie, unik. Pchnięcie, unik, parowanie, odskok. Walka dwóch osób o tak podobnych stylach walki, o identycznej sile, znających niemal wszystkie swoje myśli mogła być tylko walką na wyczerpanie. A obaj mieli skąd czerpać energię, mieli też wiele czasu, nikt bowiem nie mógł im przeszkadzać w tym Wymiarze.

3 lata wcześniej
- Jesteście najlepsi spośród młodzików, dlatego jedyną sensowną opcją jest ćwiczenie przeciw sobie - stwierdził mężczyzna ostatecznie.
- Ale… - buntował się Nanaph - Ja nie chcę walczyć z swoim bratem! Na pewno znajdzie się ktoś inny, mistrzu Ken!
- To nie podlega dyskusji! - odparł nauczyciel. Był on człowiekiem w średnim wieku, o surowym spojrzeniu, i czarnych włosach, które delikatnie już posiwiały. Jego kilkudniowy zarost również był mieszaniną czerni i szarości
- Odpuść - skomentował krótko Miraki
- Widzisz? Twój starszy brat to rozumie. Przecież to tylko walka treningowa, nie pozabijacie się przy tym… -
Nanaph pomrukiwał jeszcze chwilę, jednak bez specjalnego znaczenia. Nie miał wszakże zbyt wiele argumentów… nie mógł też zaprzeczyć, że żaden z pozostałych młodzików nie dorastał im do pięt w walce.
Wkrótce stanęli naprzeciw siebie, spoglądając sobie głęboko w oczy. Dzierżyli dwa ostrza, które, choć nie powalały jakością, z pewnością wciąż mogły zadawać mocne rany. W wiosce nie zwykło się używać drewnianych mieczy treningowych. Miraki na rozkaz do walki od razu ustawił się w pozycji obronnej, czekając na szarżę swojego młodszego brata. Część innych dzieciaków zaprzestało swoich treningów, by obejrzeć walkę najlepszej pary. Nauczyciele się nie dziwili - ta dwójka mimo tak młodego wieku dorównywała już w walce najlepszym w wiosce, niektórzy wręcz zatrzymywali trening, by samemu móc, miast obserwować dwójkę potykających się o własne nogi dzieci, obejrzeć jak sprawują się najlepsi.
Nanaph chwilę się wahał, w końcu jednak uległ presji i zaszarżował. Jego cięcie prawą ręką zostało z łatwością sparowane lewą ręką Mirakiego. Młodszy brat musiał następnie szybko uniknąć pchnięcia starszego. Ten bowiem, w przeciwieństwie do Nanapha, nie wahał się i nie powstrzymywał, wskutek czego zdawało się, że wygrywał. Ciągle był w ofensywie, zmuszając swojego oponenta do uników i ciągłej obrony, nie dając mu czasu na żadne kontrataki. W końcu kilkoma sprawnymi ruchami rozbroił go z jednego z dwóch ostrz, przystawiając jednocześnie własny miecz do szyi Nanapha. Koniec walki. Koniec widowiska.

Dziś

Mała, zakapturzona postać pojawiła się w bezkresie, rozglądając się ostrożnie. Anti. Choć nie miał gdzie się schować, a poruszając się i tak nie wydawał żadnych dźwięków, poruszał się powoli, ku jedynemu obiektowi w swoim polu widzenia: ku Kluczowi. Teraz, gdy trwała walka dwóch najważniejszych person w Rodzinie, która płotka myślałaby o ochronie Klucza? Tutaj, gdzie nie sięga nikt spoza nich samych…?
Kostur był już w zasięgu dłoni młodzieńca, jednak gdy ten go dotknął, artefakt rozpadł się w pył. Chłopiec poczuł dorosłą dłoń, zaciskającą się na jego nadgarstku i unoszącą rękę do góry. Spojrzał na tajemniczego przybysza

Dołączony, rzecz jasna. Zdrajca został zauważony, a nim zdążył spytać jak, w jego umyśle pojawiła się odpowiedź. Pieczęć na Anthrilienie!
Impuls telekinetyczny co prawda osłabił uchwyt, i pozwolił Antiemu odskoczyć, jednak za pierwszym jego przeciwnikiem wkrótce pojawili się następni. Cały tuzin.
W dłoniach młodzieńca pojawiły się dwa ostrza. Nie mógł już dłużej chować się, ni uciekać. Musiał walczyć.


Gubernator odleciał od brata kawałek, zyskując na dystansie. Spoglądał na jego ostrza, w przeciwieństwie do własnych, szkarłatnie już zabarwione. Z dwóch szram na jego torsie, tworzących znak X, spływała krew, pojedynczymi kroplami wpadając w bezkres wymiaru Rodziny
- To nie musi tak być - usłyszał zjednoczony głos pary, w jego mniemaniu, zdrajców. Christos i Anti. Nie uspokajał się jednak, ba, ich spokojny ton, niczym głos ojca karcącego dziecko, był dla niego nie do zniesienia.
- Uspokój się, przegrałeś. - dodali. A odpowiedział im tylko wściekły okrzyk, towarzyszący przemianie. Płaszcz Nanapha został rozerwany przez trzy dodatkowe pary ramion, twarz wykrzywiła się w dziwnym, nieludzkim wyrazie. Wokół niego rzeczywistość zaczęła wibrować, gdy tworzył on dziesiątki, nie, setki igieł wycelowanych w Mirakiego. Wymiar Rodziny zaś uległ zmianie - bezkresną przestrzeń zastąpiła ułuda rzeczywistości. Czerwone Pola. Miejsce, gdzie rozpoczęła się zdrada starszego brata.
- Runda druga - wyskrzeczał, posyłając w kierunku Christosa rzeczone igły. Osiem mieczy w jego rękach tylko czekało, by zanurzyć się w krwi przeciwnika.

5 lat temu

Za młodu bracia bardzo lubili przebywać, spacerować po okolicznym lesie. Spokój i cisza, zagłuszana tylko pięknym śpiewem ptaków, powietrze, którym aż chciało się oddychać, a w końcu wszechobecna zieleń, ulubiony kolor starszego brata, sprawiał, że Miraki chętnie tu przychodził. Nanaph zaś mógł się tu wybiegać i wyszaleć, pochodzić po drzewach i gałęziach, czy ujrzeć wspaniały widok na wioskę z szczytów najwyższych drzew. Nie pozwalano mu chadzać tędy samotnie, a jedynie pod opieką starszego brata - ten miał już za sobą pierwsze treningi, na których świetnie sobie radził, i przypuszczalnie, dzięki otrzymanemu ostrzu, powinien sobie poradzić z ewentualnymi dzikimi zwierzętami.
Któregoś razu okrzyki radości Nanapha, słyszane przez spokojnego brata, zostały zastąpione przez wrzaski rozpaczy i paniki. Miraki stwierdził, że tamten zapewne spadł z drzewa i trochę się zbił, dlatego wstał, by niespiesznym krokiem udać się w kierunku krzyczącego. I ujrzał prawie, że to co chciał - leżącego na ziemi brata. Tylko, że nie zwijał się on z bólu po upadku z drzewa, a obiema rękami powstrzymywał to, co próbowało go gryźć. Pająka, pająka większego niż jakikolwiek pies, jakiego widział świat. Miraki bez wahania rzucił się na owada, dobywając po drodze posiadany miecz, i mocnym cięciem odtrącił go od brata. Stworzenie odwróciło się do niego. Przy kolejnym ataku, pchnięciu, nie poszło jednak tak kolorowo - pająk, nie wiedzieć jak, chwycił ostrze swymi szczękoczułkami, i sprawnym ruchem wybił je z dłoni niczego nie spodziewającego się chłopca. Następne działania braci były proste, a powiedzieć, że się za nimi kurzyło, to za mało.
Nanaph jednak kilka tygodni kurował się z ugryzień, jak się okazało, zatrutych, niespecjalnie dobrze je znosząc. Jego organizm z trudem zdołał się pozbyć trucizny, on sam nigdy już nie chodził do tego lasu, a na widok nawet najmniejszego pajączka zwykł piszczeć “jak mała dziewczynka” i uciekać. Aż do teraz.

Dziś

Kolejny cios rzucił Antiego na kolana, a posiadacz demonicznej dłoni zacisnął ją na szyi chłopca, unosząc go. Jego małe ciało pełne było ran i siniaków, dołączeni nie patyczkowali się, i dobrze wykonywali swoją robotę. A on, on był jeszcze tylko małym dzieckiem, duszonym z ogromną siłą, i słabnącym z chwili na chwilę.

- Zmieniasz się w coś, co zawsze budziło w Tobie obrzydzenie. - stwierdził Christos, patrząc prosto w oczy bratu. Z ośmiu rąk pozostały trzy, pozostałe pięć leżało gdzieś na dole, odciętych. Szram na całym ciele miał on teraz znacznie więcej niż rąk kiedykolwiek. Z ust ciekła mu szeroka stróżka krwi. A starszy brat dalej patrzył na niego jak na dziecko, nawet nie draśnięty.
- Masz rację… - odparł Nanaph, wracając do naturalnej postaci. Część jego ran przy tym zniknęła, nie pozostawiając jednak wątpliwości, kto wygrał to starcie - Nie dam Ci rady… ALE JA NIE WALCZĘ SAM! - wokół niego poczęli pojawiać się dołączeni. Najpierw jeden, dwóch, potem tuzin, by skończyć się, chyba przy połowie setki.
- Ja też - odpowiedział Miraki, robiąc dokładnie to samo. Za nim pojawiali się kolejni członkowie Rodziny, w Nanaphu jednak powodując nie strach, czy niedowierzanie, a tylko ironiczny uśmieszek. Nim starszy brat cokolwiek zrozumiał, otrzymał mocarny cios w tył głowy. Zamroczony opadł w dół, prosto na “Czerwone Pole”, i choć żaden z kwiatów nie wybuchł, mężczyzna wbił się w ziemię unosząc tumany kurzu.
“Przegraliśmy…?” myśl Antiego przeszła przez umysł Mirakiego
“Nie… jeszcze… nie…”

Gubernator roześmiał się złowieszczo, a jego ludzie wtórowali za nim, kpiąc i przedrzeźniając jego słowa. A z kurzu wyleciał Christos, spoglądając trzema parami oczu na swojego brata. Nogi Nanapha zaczęły kamienieć, jednak nie dość szybko. Osłonił się on barierą, a nim jej strukturę zrozumiał Miraki, jego ręka także skamieniała. Lustro.
Odruchowo opuścił wzrok, by nie zgładzić się własną bronią, co wykorzystał Gubernator. Choć, osłonięty barierą, nie widział przeciwnika, jego słudzy przekazali mu, co ma robić. Ostrzejszy od mieczy dysk poleciał pionowo prosto w starszego brata, by przeciąć go w pół. Mirakiego nie mógł już ochronić ni unik, ni garda…
Ochronił go jednak Anti. Pojawiwszy się z lewej, pchnął swojego towarzysza, usuwając go z drogi dysku, i samemu na nią wchodząc. Dolna jego połowa odkroiła się od górnej, i, nim ktokolwiek zdążył jakkolwiek jeszcze zadziałać, dysk eksplodował, rozrywając obu zdrajców.
“Ja tak” zabłysła w Mirakim myśl najmłodszego z członków Rodziny, mknąc z przeogromnym tempem, by jeszcze długo odbijać się echem w umyśle pomarańczo włosego “

Christos pojawił się w realnej rzeczywistości, padając na ziemię. Eksplozja prawie zdążyła go zabić, na szczęście chłopiec zdołał go wyprowadzić, nim tak się stało. Był ciężko ranny, stracił wzrok, rękę, i zdolność do poruszania się. Leżał więc tak, i czekał - bo choć Rodzina nie udzieliła mu zdolności regeneracji, wciąż pobierał od niej energię potrzebną do przetrwania. Nie wiedział gdzie jest, ani ile będzie musiał czekać. Pewnym jednak było, że bez pomocy już nigdy się nie podniesie.

Ale pokonanie brata nie wystarczyło Nanaphowi. Uciekł za pomocą ich mocy więc wiedzial gdzie jest. Jedną myślą otwarł portal do konającego brata. Istanął nad przegranym, razem z całą swoją armią.
Nie zdawał sobie sprawy, przeoczył lub też po prostu nie było to nic co mogło zwrócić jego uwagę. Równie dobrze mogło byc to fragmentem jego własnych intencji. Portal nie zamknął się po przejściu. Stał otwarty, jako wyrwa w rzeczywistosci prowadząca do spolisćie czarnej przestrzeni.
- I co teraz zrobisz, braciszku? - roześmiał się Gubernator - Nie masz już dokąd uciec, nie masz już jak mnie poniżyć, nie masz już nikogo kto mógłby wbić mi sztylet w plecy! Przegrałeś! -
Srebrne nici połyskiwały na armii Nanapha. Już wcześniej zdołał je dostrzec, lecz tak jak i portal, w tej chwili nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Po prostu były, a skoro nie wadziły... nie miały znaczenia.

Zdolności regeneracyjne Christotsa malały. Moc zanikała, choć nie było w tym żadnych logicznych podstaw. Zaślepiony Nanaph również tego nie dostrzegł.
- Chole...ra.. - wymamrotał z trudem Miraki - Nigdy… nie umiałeś… walczyć samem..u… - Wiedział, że to koniec. I wiedział, że brat nie okaże mu litości.|
Wzrok zregenerować w większym stopniu niż wszystko inne. Ot taki ludzka chęć zobaczenia swego własnego końca. Lecz wciąż wszystko zasłaniała mgła i czerwień. Wciąż nie widział detali, choc wiedzial że spoglądają na siebie. Dostrzegł ruch. Rozmazany błysk. Wiedział też że coś się stało, jakieś zamieszanie, lecz nie mógł już dłużej pozostać przytomnym. Ich więzi zostały zerwane....|

Perspektywa Nanapha.
Zareagował instynktownie impulsem psjonicznym. Odbił nadchodzące... zagrożenie?
Srebrną nic wychodzącą wprost z czarnego portalu, niby unoszącą się na wietrze jak pajęczyna. Spojrzal na czarna wyrwę i wtedy dostrzegł coś czego z początku nie zauważył.
Jego armia spoglądała na niego. Jego dołączenia wpatrywali się w niego. A on nie widziął siebie. Nie miał z nimi więzi. Widział odblaski, widizał nici ich owijajace i wychodzace z portalu, lecz wciąż nie rozumiał... dopóki nie zobaczył Tego.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com...a45e96336b.jpg
Stara czaszka, ta sama, która kiedyś zaginęła w wymiarze rodziny, porośnięta była srebrnymi włosami. Odnuża pajęczego demona, tors stworzony z resztek cielska Gao Mary i czarnej masy.
Demon stanął u wrót wyrwy lecz nie wszedł do rzeczywistego świata. W pierwszej chwili Nanaph chciał zareagowac lecz już samą intecją wprawił w ruch swych poddancyh. Potężna spektralna dłoń dołączonego Leo zacisnęła się z siłą wielu ciał na ciele wojownika. Srebrne nici niczym węże sunęły ku niemu. Chicł się uwolnic, używal impulsów lecz te były zbijane, lub trafiały na bariery. Gdy pierwsza nić oplotła ciało ich myśli połączyły się.
- “Wiele lat czekałem by się wyzwolić. By znów się odrodzić. By znów poczuć głód...” - Kolejne nici oplatały kolejno kończyny, szyję i tors wojownika. Coraz silnieł czół umysł demona. Czół ból. Cierpienie nakałdane na dusze. - “ Uwolniłeś mnie... Zbudziłeś ze snu... Dałeś nowe życie... DAŁEŚ SWOJĄ MOC ”
- To ty ją zabrałeś! (czy coś w ten deseń)
Lecz demon nie sluchał. Myśli Nanapha nie mogły go przekrzyceczeć. Widział jego zło, jego głód i przeszłość. To jaki chaos spowodował i jaki terror zasiał.
- “Teraz staniesz się częścią mnie. Mym ciałem.”
Ostatni wdech nie było ratunku. W końcu ten byt zrodził się z mocy rodziny, miałcałą jej moc i jeszcze trochę. Nanaph od bardzo dawna poczoł się samotny. Jego istnienei było samotną jednostką, nie było innych głosów, ni myśli, ni szumu, ni szelestu. Tylko on sam i jego ciało. W ostatniej chwili jego istnienia.
Srebrne nici wbiły się w kark, przewierciły kręgosłup i zaczęły rozchodzić po całym ciele. Przerażający ból przeszył jego ciało, gdy jego moce zanikły. Widziął wszystkie husze które były częscią ich istnienia. Te same pozerane przez tą istotę. Nici powoli jakby czerpiąc olbrzymią przyjemnością z zadawania bólu oplotły mózg.
- “Zobaczysz jak pochłonę... ten... świat...”
Ciemność.
Ciało zostało opuszczone na niciach. Stanęło twardo na ziemi otwierajać swe oczy. Oczy z symbolem rodziny. A potem, jak cała reszta bezdusznych marionetek, przeszło przez próg wyrwy.|
 
Imoshi jest offline