Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2015, 19:13   #111
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dzień 12, Targas
Popołudniem tego pięknego dnia, troje z ludzi Podziemia opuściło bezpieczny wymiar Rodziny, pojawiając się w mieście. Mieli sprawę do załatwienia… szukali blondyna zwanego Fryderykiem.
Popytali wpierw na melinie. Grad bywał tu czasami, bo gdzie, jak gdzie, ale tutaj alkohol był dość specyficznie silny. Grad był tutaj ledwie wczoraj i udał się do dywizjonów.
Ostatecznie, pomijając różnego typu szukanie i pytanie znajomych, odnaleźli go w 2 dywizjonie w barze. Zaszyty w rogu i starający się nie zwracać na siebie uwagi. W końcu coś przeskrobał i miał za swoją głowę nagrodę.
- Oh, witaj… - rozpoczął rozmowę jeden z dwóch zakapturzonych mężczyzn, przysiadając się bez pytania do Grada i podając mu dłoń, której ten oczywiście nie przyjął. Wystawiona dłoń nagle wydłużyła się nienaturalnie, chwytając blondyna za usta z siłą łamiącą szczękę i rozpoczynając proces wchłaniania, nim ten właściwie zorientował się co się dzieje.
Z rogu, przy którym siedział nagle doszło do wybuchu szarawego dymu. To drugi z dołączonych maskował działania pierwszego, i wprowadził odrobinę zamieszania. Nikt nie powinien zauważyć zniknięcia jakiegoś blondyna w takim rozgarbiarzu.

W tym samym czasie, dwóch innych dołączonych, w tym znany już złodziejaszek imieniem Mark, powędrowało na spotkanie z czarodziejką Andromedą. Na rozkaz Gubernatora, musieli wiedzieć więcej o tej całej “rękawicy szyfrów”, czy jakoś tak.
Panienka Andromeda jak zwykle tajemnicza. Gdy tylko padło o nią pytanie w podziemiu, wiedziano już, że dołączeni są z “Rodziny”. Widać tutaj nie pytano o nią w jakiś prosty sposób. Panienka wyraziła jednak chęć rozmowy i przemówiła bezpośrednio do ich głów, a raczej do wspólnej jaźni.
- Szukałeś mnie. - glos zabrzmiał w umysłach, a dołączeni zasiedli przy barze.
- “Zgadza się.” - odparł głos Rodziny, brzmiący niczym setka, lub może i dwie, ludzkich głosów, wypowiadających te same słowa w tym samym czasie - “Rękawica. McArtner polecił mi skontaktować się z Tobą w jej sprawie. Gdzie możemy jej szukać? Czym dokładnie jest?”
- Rękawica szyfrów. Artefakt stworzony przez pradawnych konstukotorów, zdolny obchodzić zabezpieczenia przez nich zaprojektowane. Niektóre artefakty są chronione nie tylko pułapkami, ale i szyframi. A teraz o wiele trudniej o kogoś, kto by rozumiał ich sposób myślenia i pismo. Natrafiliśmy na pewne ruiny z takowym zamkiem na wejściu. Problem z jej znalezieniem jest kluczowy. Nie mogła zostać zabezpeiczona szyfrem, by móc ją łatwo odzyskać. Pytanie tylko, gdzie ją skryto.
- “Jakie masz pomysły? Wspominano MI” - co ciekawe, jaźń przemiawała jako jedna osoba - “że spodziewacie się obecności rękawicy w Lesie Drwali, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Niebezpiecznym stogu siana. Są jakieś bliższe dane?”
- Ruiny są częścia ziemi. Aura jest jedna. Jedynym wyjściem jest badanie ruin, o ile... ktos nas nie uprzedził.
- “Ruiny w Lesie Drwali, prawda?” - upewniła się jaźń - “Ktoś się tym zajmie. A tak zupełnie z ciekawości… co spodziewacie się odkryć za tym szyfrem?”
- Inny artefakt, zapewne potężny. A może i wiedzę. Mocy nigdy nie jest za wiele w naszych planach. A artefakty są jej najprostszym uosobieniem. Las Drwali... może nie. Rinu wędrują przybywają i odchodzą, ale co jest częścią tego świata, pozostaje. Ruiny muszą być gdzieś w tamtejszej okolicy, bo tam jest brama. Rękawica jest kluczem do naszego celu, tak jak brama jest kluczem do prawdy. Takie rzeczy lubią się przyciągać.
- “Pozostaje przeczesać cały tamten teren. Odezwę się, gdy już to znajdę.” - Kilka godzin później całkiem spora gromada dołączonych przeszukiwała już tereny Lasu drwali i okolice Czarnej Bramy, z lotu ptaka.
Maruder jak zwykle przy swoim kamieniu. Po lasach szwendał się czarny gad, a ruin wciąż brak... Wędrują. Skąd więc myśl, że muszą być właśnie tutaj.
Jakieś fragmenty budowli... tak, ruiny. Jednak są, tyle że mało okazałe. Resztki jakiejś zabudowy brak zejścia niżej. Ale zdaje się, że było kiedyś. W sumie jest jeszcze Mroczny Las, tyle że będzie trzeba to zbadać już z poziomu ziemi i trzeba będzie uważać na tamtejszą zwierzynę.
Zwiadowcy Rodziny podzielili się na czteroosobowe grupki, by w takim składzie przyjrzeć się słynnemu “Mrocznemu Lasu”.
Kiedyś już tu byli, kiedyś ledwo przeżyli... a teraz badali to miejsce w poszukiwaniu celu. Wprawdzie podróż przez Mroczny Las jak zwykle była zachwycająca. Już po kilkuset metrach w nim spędzonych, stracili punkty odniesienia i zaczęli błądzić, aż natrafili na ścieżkę. Czarny jaszczur biegał gdzieś na na obrzeżach, trzymając się zaskakujaco w konkretnej odległości od nich. Czasem większej, ale nigdy nie mniejszej niż 500-600 metrów.
Jedyny świadomy punkt, do którego mogli teraz zmierzać to... kamienny krąg.
- Hmm… - zamyślił się jeden z dołączonych, trafiając do kamiennego kręgu. Wkrótce cała grupa tam trafiła. Właściwie nie mieli pomysłów co dalej. Nie było tu żadnych innych punktów odniesienia, niezależnie czy patrzeć z ziemi, czy z powietrza. Chociaż…
Czarny gad. Trzymał się od nich z daleka, utrzymując spory dystans. Rodzina kojarzyła go już z tego miejsca. Nanaph pamiętał jak budząc się po przybyciu do tego świata, w okolicy szwędał się właśnie on… Przypadek? Może… Ale zawsze lepiej to sprawdzić.
Rodzina ustaliła pozycję gada i zaczęła go… okrążać. Niezależnie od zwinności jaszczura, nie mógł wiecznie unikać kilkunastu, kilkudziesięciu ludzi…
Nie mógł ale robił to nadzwyczaj sprawnie. Zapewne wyczuwał ich obecność, a co do szybkości... był chyba najszybszym stworzeneim naziemnym spotkanym w Międzyświecie. W koncu jednak dane im było zamknąć okrąg i powoli go zacieśnić.
Wtedy też gad podszedł na odległość wzroku do jednego z członkow Rodziny. Czarny dwunożny jaszczur stał w pewnej, zdawało by się bezpeicznej, odległości i spogladał na jednego z dołączonych.
- Witaj - pomachał mu, można by rzec, przyjaźnie, zauważony mężczyzna - Mogę spytać kim jesteś? Obserwowałeś nas i unikałeś przez spory kawał czasu, więc chyba nie ma sensu udawać zwykłego zwierzaczka… -
Wciąż żadnej reakcji. Może trzeba by było przejść do konkretów bo... gadanie z milczącym jasczurem było z deczka dziwne. Choć była pewna osoba, która coś takiego potrafiła.
A więc jednak nie gadał… no cóż, trudno. Tak czy inaczej, został przez Rodzinę zapędzony niejako w kozi róg. Grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i pozbawić się w ten sposób najszybszej istoty lądowej międzyświata… Grupa zaczęła się do niego zbliżać, niespiesznie zmniejzając odległość. Nie dobyli broni, jednak byli gotowi na agresję jaszczura.
Jaszczur zaczął się niespiesznie rozglądać, a następnie skulił się. To był dobry moment na atak, a jednak tak zwodniczy. Kształt jaszczura rozpłynął się i urósł., dopiero po chwili przybierajc nową formę. Formę która zdołała w jednej chwili roszarpać dwóch dołączonych.
[img]
http://fc08.deviantart.net/fs11/i/2006/228/6/2/Smoke_Element_Dragonne_by_nJoo.jpg[/img]

Kotopodobna bestia o futrze utkanym jakby z dymu i mgły.
Resztki dwóch dołączonych zniknęły nim zostały do końca pożarte. Reszta natomiast uniosła się wysoko w górę. Następnie przystąpili do kontrataku. Deszcz setek, a może i tysięcy strzał spadł prosto na kotowatego.
Bestia nie była tak szybka, jak jaszczur ale i tak potrafiła zaskoczyć. Lawirowała między ostrzałem to znikając w obłokach dymu, to znów pojawiając się gdzie indizej. Strzały zdołały jednak w końcu jej dosięgnąć, a raczej meisjce w którym się pojawiła. Lecz wtedy nie była to już bestia sprzed chwili. Strzały padały na ziemię, sunąc po skamieniałym ciele bestii. Z nowej formy unosił się lekki dym. I nim zdążyli rozpoznać nową formę, kolejna dwójka była już martwa. Dostali w tors i głowę, magmowymi pociskami.

Kolejnych dwóch mężczyzn zniknęło, a na ich miejsce Rodzina przywołała następnych. Strzały osaczyły stwora, nie nacierając jednak bezsensownie. Dziesiątka dołączonych skupiła się na utrzymaniu strzał, by w razie następnej przemiany dotarły do celu nim stanie się coś złego. Piątka przystąpiła do defensywy, by telekinetycznie zatrzymywać kolejne magmowe kule, lub inne ataki, a pozostała piątka przystąpiła do ataku. Impulsom telekinetycznym o sile miadżącej skały nie było końca, a dwóch, tworząc w dłoniach twarde niczym stal kule o promieniu porównywalnym do stopy i z ogromną siłą miotali je w magmowate monstrum.
Bestia też nie walczyła bezinteresownie i dość szybk ozorienotowała się, że ataki nie skutkują i wykonała manewr wymijający, choć, po prawdzie, niewiele działały na nią ataki fizyczne. Wykonała zamkniety wystrzał, utrzymujac pocisk w paszczy a nastepnie wypuściła z płuc spory obłok dymu. Zapewne chciał dokonać kolejnej przemiany pod osłoną, na co Rodzina była już przygotowana. Strzały jednak nie spełniły swej powinności. Trzeba było czegoś wiecej by pokonać to coś. A co tym razem? No cóż, widać przeciwnik miał inne priorytety niż walka
[img]
http://digital-art-gallery.com/oid/6/r169_457x257_2409_The_Eye_Catcher_2d_fantasy_bird_ raven_picture_image_digital_art.jpg[/img]

Mały ptak wyskoczył z chmury dymu i popędził ku niebiosom. Diabelsko szybkie było to maleństwo. Ale może przy pełnej prędkości istniała by szansa, by je złapać. A z dużą ilością osób na otwartej przestrzeni...
Dołączeni wyruszyli za ptakiem w szaleńczym pościgu. Nie rzucali się jednak na niego bezpośrednio, miast tego wysyłając przed siebie strzały, których struktura w locie zmieniała się zupełnie. Koniec końców ptaka miały trafiać pociski pajęczopodobnej substancji, by obkleić go całego i zmusić do ponownej przemiany… najlepiej tym razem w człowieka.
Ptak sprawnie lawirował między strzałami, aż wyleciał poza szczyty lasu. Tam zatrzymał się w powietrzu. Dlaczego? Cóż, widać spełnił swój cel. Ostatnia strzała zdołała go już pochwycić gdy się zatrzymał. Pochwycony zaczął opadać aż... sieciopodobna substancja nie została rozerwana. Zmienił formę... poraz kolejny, lecz tym razem było to coś o wiele większego. I zdaje się, że Rodzina miała z tym styczność, choć może nie w pełnej formie.
Olbrzymi latający wąż Hadluc.

Bestia miała ze 100 metrów długości. To był powód dlaczego wyleciał on z lasu. Potrzebowął miejsca. Ogon poszybował, rozrzucając członków Rodziny we wszytkie strony. Jednego pochwycił, miażdżąc doszczętnie, innego po prostu pożarł. Zrobiło się mniej kolorowo.
- Wystarczy. - stwierdził “głównodowodzący” całej akcji, trzymający się przez całą walkę z dala, ni to do siebie, ni to do innych. Na ten rozkaz zareagowali wszyscy członkowie Rodziny. Ktoś złapał doszczętnie zmiażdżone szczątki i natychmiast je odesłał. Reszta rozpoczęła odwót: nie paniczną ucieczkę, a po prostu taktyczne wycofanie się. Pożarty natomiast, a raczej zmasakrowane jego resztki, także starały się kurczowo trzymać życia. Nie mając dość energii, by podtrzymać się telekinetycznie przed wpadnięciem do żołądka, spróbował jednak stworzyć przed sobą włócznię, niby rybią ość dla ogromnego stwora, by przytrzymać się wszystkim co mu zostało.
Szczęśliwiec podrażnił gardło i wyleciał z potężnym kichnieciem. Ale uprzednio...
Wąż również zareagował na oświadczenie głównodowodzącego. Patrzcie go.. zgrywało bezrozumne stworzenie. Ale jak, widać nie zamierzało być towarzyskie. Wąż jeszcze trochę lawirował, spoglądając na oddalajacych się, po czym zmienił formę na ptasią i powoli zaczął zlatywać do lasu.
Trudny przeciwnik, z którym zapewne jeszcze kiedyś zetkną się ich drogi.

Dzień 17, Targas
Minął tydzień od powrotu Herzoga Ruperda do Targas. Władca nakazał sporządzić na dzisiaj raport odnośnie stanu skarbca Północnej Rubieży. Pośród codziennych obowiązków planował też przegląd straży i Wilczych Stad - oddziałów, których dołączenie zostało powierzone Gornowi i Fisherowi.
Sprawy z wilczym stadem szły bardzo powoli. Fisher zdawał się być jakby trefny. Ciężko to ująć. Poruszał się i zachowywał jak dołączony ale niekiedy miał takie zatrzymania, jakby starając się znaleźć sposób rozwiązania problemu. Wykazywał utrudnienia związane w wilczym stadem. Nie wiedział gdzie kogoś znaleźć, a bywało też tak, że nie wiedział, jak się odezwać. Więc ta sprawa miała się jeszcze przeciagnąć.
Przeliczenia skarbu zwykły być wykonywane na bierząco, ale złożyły się nieszczęśliwe komplikacje. Merlin udał się do Stolicy, a ostatni skryba zginął przy lesie. Więc przez pewien czas przeliczenia zostały przerwane. Rozkaz, choć prosty, wymagał czasu na spełnienie. Ogółu było ponad 50 tysięcy. Ale nie wszysto znajdowalo się w skarbcu Targas.
W ramach utrzymania bezpieczeństwa, prócz oczywistej straży na tych terenach, w skarbcu umieszczono kilkanaście pieczęci Rodziny. Na wypadek, gdyby trzeba się było z miasta ewakuować.


Noc 20/21, Targas
Do wspólnej jaźni doszła wiadomość o chęci spotkania z Herzogiem kilku osób z podziemia. W domyśle chodziło o spotkanie incognito poza zamkiem. W domyśle chodziło też o Rodzinę a nie tylko o Herzoga.
Rodzina nie miała nic przeciwko zobaczeniu, co Podziemie ma tym razem do powiedzenia. Herzog jednak był dla nich zbyt cenny, by wystawiać go na nawet najmniejsze niebezpieczeństwo, z drugiej strony pozostawienie jakiegoś pachołka mogło nie być zbyt rozsądne…
Ostatecznie jeden z dołączonych przybrał wygląd Herzoga i pojawił się na spotkaniu wraz z dwoma dołączonymi strażnikami miejskimi.
- Czekaliśmy na was. - Zaczął Howard – Widzicie, mamy pewien problem interesów...
- Nie pasuje nam aktualny stan rzeczy. - Asura skrócił wstępne omawianie. - Koliduje z tym, co zamierzamy.
Obaj popatrzyli na siebie, jedn był zły na drugiego za to, że wcięli się sobie w zdania.
- Bitwa. - dodał zbrojny król. Nigdzie nie było Gragora, ale w zamian był czarny mag, staojąc za jego miejscem.
- Co… zamierzacie? - “Herzog” nie zdawał się przestraszony, czy zdziwiony. Jego twarz nie ukazywała nadmiernych emocji. Dłonie strażników mimowolnie powędrowały w kierunku pochw mieczy, jednak nie dobyli jeszcze broni.
- Słyszeliśmy o pokoju z lasem. Nie jest to coś, czego byśmy sobie życzyli. - stwierdził Howard. - I zdało by się coś nakręcić rynek. Jakąś bitwą.
- Od razu pójdźmy dalej i rozpocznijmy wojnę. Na pełną skalę, jak to wy ludzie mawiacie. - skomentował Asura.
Zbrojny skrzyżował ręce na piersi. Obserwował rycerzy Rodziny, a zapewne był też gotowy wyciągnąć swoj olbrzymi miecz.
- Wojna… - powtórzył władca - Nie żartujcie sobie, Panowie. Mamy większe problemy. Demony. Dwie z czterech Piekielnych Koron rezydują na tych ziemiach. - zaakcentował poważnie to zdanie, i zrobił odrobinę przerwy - Gubernator poczyni wkrótce starania, by jedna z nich zainteresowała się Lofar, przed drugą jednak będziemy musieli się bronić. Nie możemy marnować sił. -
Cisza. Brak momentarza, brak zaskoczenia, brak jakichś większych emocji.
- Powinniście nacieszyć się pokojem, póki go jeszcze macie. To okazja, by poszerzyć swoje wpływy w innych miejscach tego świata. Macie ułatwiony kontakt z Krajem Wiatru, powinniście to wykorzystać. -
- Problem wciąż stanowi las. Nie możemy przez niego przejechać naszymi wozami. Nie możemy się przedostać, by rozprzestrzeniać tam nasze interesy. Pozostałe kraje... jak na razie mamy stawione. - stwierdził howard.
- Pokój nic nam nie da! - zazgrzytał Asura. - Tylko chaos jest prawdziwy.
- Mówicie o swoich wpływach tutaj, a Czarny Ninja wciąż bez kłopotów odpiera wasze działania. - odparł Herzog - Jeśli brakuje Wam transportu, mogę się tym łatwo zająć. Wśród Was są ludzie z Rodziny. Mogą Was i Wasze dobra przenieść na pustynię. -
- Tak też zrobimy. Lecz muszą być i pod naszą komendą.
Rzeczywiście, Howard jako dołączony jest niezależny i nie ma wpływu na Rodzinę.
W odpowiedzi Herzog przywołał pięciu spośród dołączonych żołnierzy armii Urgarusa.

- Wracając… Może zadowolicie się, na razie, wojną w nieco… mniej krwawej wersji? Chciałbym zorganizować wielki turniej na targasowskiej Arenie. Sprowadzić tu najlepszych wojowników, i wszystkich chętnych na zarobek magów. W takim momencie, by byli tu, gdy nadejdą demony. Chcąc nie chcąc, pomogą nam pokonać zagrożenie, a jednocześnie osłabimy inne tereny. A zyski z takiego typu wydarzenia mielibyście i Wy. -
Chwila ciszy. Spoglądali na siebie. Trudno było jednak wyczytać z ich twarzy cokolwiek wartościowego.
- Zajmiemy się tym, za jakiś czas. Chyba, że owa wojna z demonami ma nastać lada dzień?
- Tydzień? Może miesiąc. Zapewne nie dłużej. - stwierdził władca - Właśnie. Jeden z Was przypuszczał już wcześniej, że jedna z koron może być w Targas. Dlaczego tak sądziliście? Macie jakieś jej tropy? -
- Tu wszystko jest w bałaganie. W takim rozgardiaszu najprościej jest się ukryć.
- Czuję jego smród, lecz bez niego samego. - stwierdził Asura. Delikatnie się uśmiechnął. - Jego obecność nie jest taka zła. - dodał zagadkowo.
- Upierdliwa. - dodał zbrojny.
- Tak, tak panowie. Każdy ma z tym własne cele. Ale i tak wszystko sprowadza się do jednego. Władzy!
- Diabelska Korona nie jest czymś, co schowa się w karczmie lub domu. Potrzeba mi jej tropu… Jeśli Wy go nie macie, kto może mieć? -
- Niejaki Leo, może. Sprawy demoniczne nie sią tak pospolite, jak by się zdawało. - stwierdził Howard. - Chcę jeszcze uprzedzić, że niedługo zawitamy na zamku. Nie ma lepszej kryjówki, niż sam zamek. Liczymy, że znajdzie się tam dla nas jakaś większa komnata.
- A i się znajdzie. Tylko nie rozrabiajcie za bardzo - stwierdził mężczyzna, wracając do tematu - Leo. Gdzie go znaleźć? -
Czarny mag podszedł do blatu, rozwijając podłużną mapę z dywizjonami i Targas. Drugą ręką upuścil na pergamin stalową kulkę, ktora potoczyła się po nienaturalnej trasie, zatrzymując się w pewnym punkcie. Karczma w Targas.
- Tutaj - stwierdził Howard, wyręczając maga.
- Po czym go poznamy? -
- Zabandażowana ręka. Chłopak zdaje się mieć jakieś powiązania z demonami. Jest nam obojętny.
- To chyba byłoby wszystko. -
- Na to wygląda. Omówimy jeszcze między sobą sprawy przeniesienia bazy i damy ci znać już na zamku.
Spotkanie wkrótce później dobiegło końca.
 
Imoshi jest offline  
Stary 05-04-2015, 19:14   #112
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dzień 21, poranek
Nim pierwsze koguty zapiały, w targasowskiej karczmie czekało już dwóch mężczyzn. Nie zamawiali żadnego śniadania, ni napitku, jedynie oczekując na Leo, w grobowym milczeniu.
Młodzieniec pojawił się z samego rana, będąc strasznie zaspanym i najwidoczniej na kacu. Miał przy sobie plecak, a więc wybierał się w podróż, co się dobrze skaładało.
- Dobry. Leo, jak mniemam? - podszedł do chłopaka jeden z dołączonych. Drugi pozostał na miejscu, a pierwszy z nich kontynuował, nie czekając na potwierdzenie. W końcu zabandażowana ręka nie bierze się znikąd i nie jest zbyt częsta - Adam. Miło poznać. Można spytać, dokąd to się wybierasz? -
Młodzieniec popatrzył na nich sceptycznie.
- Rockviel. - odrzekl spoglądając to na jednego, to na drugiego. - Póki jest pogoda na przełęczy chcę się dostać do warowni. A czemu pytasz?
- Potrzeba nieco informacji. Podobno masz nieco znajomości, czy wiedzy, odnośnie paru… mniej ludzkich istnień. Szukam demonów. - skwitował bezceremonialnie, acz ciszej. Może i o tej porze nie było tu jeszcze stałych bywalców, ale nie było powodu niepokoić karczmarza.
- Nie wiem co ci za bzdur nagadali, i ile musiałeś zapłacić, ale kontaktu z nimi nie mam. Nie ukrywam, że potrafię wyczuć takowe istoty, lecz jeśli pytasz o dokładność, to miejsc nie znam. Choć zależy co się kroi, bo może mogę pomóc. A przynajmniej póki jeszcze tu jestem.
- Diabelskie Korony… Dwie z nich są w pobliżu, a my musimy je znaleźć. Musimy ocalić przed nimi Targas. - stwierdził bezpośrednio - Jeśli nie jesteś w stanie wskazać konkretnego miejsca, może chociaż potrafisz ograniczyć zakres poszukiwań? -
- A więc to mnie tak denerwowało. - stwierdził z uradowaniem. - Mogę powiedzieć, że jedna jest w Targas. Bezpośrednio gdzieś tutaj. Powątpiewam, czy w mieście, czy też pod nim. Czuję gniew i pewne emocje nie są stabilne. Zapewne nie było cię tu jakiś czas, wędrowcze, ale atmosfera jest jakby drażliwa. A wszyscy jacyś markotni. Z całą pewnością jest to “oddziaływanie obecności” demona. Czy też korony. Nie czuję jednak nic więcej. Więc albo jedno tłumi drugie, albo go tu po prostu nie ma. Co by znaczyło... cokolwiek innego. Z demonami nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego, jeśli rozumiesz. Zapewne posiadasz większą wiedzę na temat sytuacji, niż ja, więc może uda ci się coś samemu zrozumieć. Ja nie zamierzam zostać tu na długo, jeszce dziś chcę opuścić ten kraj.
- Dobrze… wiemy już, że z całą pewnością jest gdzieś tutaj. Jakieś bliższe pomysły? Niewiele jest dziur tak wielkich by pomieścić demoniczne zastępy niezauważone…? - pytanie na głos zadane Leo, w myślach odwiedziło każdego członka Rodziny. Miejsce, do którego nikt nie chodzi, miejsce ukryte i ciche, a jednocześnie tak bliskie i wielkie…
- Hmm. Mało ludzi jest na zamku z tego, com słyszał, ale to by było juz nazbyt... rozumiesz. Dużo tu ludzi, więc raczej nic mi na myśl nie przychodzi. Może pod miastem, tyle że tu żadnych katakumb nie ma. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Barman!
- Służę. - młodzieneic położył 2 monety na blat.
- Niższe poziomy miasta, katakumby, głebokie piwnice etc.
- Ja mam piwniczkę ale małą. Arena ma podziemne korytarze, ale tam też płytko. Głębiej jest pod zamkiem, ale nie żeby jakoś wielce. Ze 20-30 metrów. Skarbiec, zbrojownia, cele. Kiedyś był szabrowniczy tunel, by aż za rzekę ludzi przerzucać w razie wycofywania, ale do tej pory mogł się zawalić. Zdaje się, że wejście było niejako na targowisku, albo w ktorymś z tamtejszych domów. Dawno był ten tunel, dawno. Jeszcze moją młodość pamiętał by.
- Hmm. Dzięki. I co myślisz?
- Wyślemy po jednym człowieku do podziemi areny i zamku, a tunel sprawdzimy sami. - odparł mężczyzna - Barman, jesteś pewien, że gdzieś Ci w pamięci nie utkwiło dokładne położenie tego tunelu? - dodał, kładąc na blacie kolejne dwie monety.
- Nu, pamiętałem, ale miasto przebudowali. Zdaje się być pod piwnicą jednego z domostw przy targowisku. A zapewne nie jednego. Szło prosto na południe, więc tak ze 2 czy 3 domy mogły się nad nim załapać. Szansa większa, że znajdziesz.
- Co do Ciebie - zwrócił się ponownie do Leo - Jeśli chcesz, i czujesz się dobry w walce, możesz pójść z nami. Nagroda Cię z pewnością nie minie, a ktoś bardziej doświadczony przyda się i nam. -
- Nie. Nie moje gusta. Źle reaguję na demony. Bardzo źle, a i kasy mi nie trzeba. Gdyby coś, wiecie gdzie mnie znaleźć.
- Jak wolisz. Do zobaczenia w takim razie. - po krótkim pożegnaniu się rozdzielili. Jeden z ptaków Rodziny nie stracił jednak Leo z oczu, a eskortował go spojrzeniem jeszcze spory okres czasu. Znaczenie małego szpiega Leo miał poznać dopiero przy granicach z Rockviel, gdzie sam mógł zauważyć nadnaturalną ilość ptactwa.


Tymczasem rozpoczęły się przeszukania. Wszelkie trudności z dostępem stały się problemem straży. Zarówno arena jak i podziemia zamku zostały dokładnie przeszukane. Wkrótce, wraz z spotkanym po drodze strażnikiem, mężczyźni trafili z karczmy na targowisko, a tam, ku niezadowoleniu paru rodzin, rozpoczęli żmudne przeszukiwania piwnic.
Wymagało to trochę zniszczeń, ale już w drogim domu trafili na tunel. Pachniało w nim zgniłymi jajkami... siarkowodór. Siarka, a więc i ogień, czyli dobrze trafili. Musieli jednak przejść spory kawałek, orientujac się że Barman kłamał i również pod swoim barem mieł zejście do tunelu. Ale to sprawa drugorzędna. Rzeczywiście, tunel zawalił się w pewnym moemencie, lecz nie z góry, tylko na dół, wpadając do większej jaskini. Stamtąd prowadziły już tylko 3 drogi. Jedna mała - otwór wykonany przez stopienie, czy też rozpuszczenie skał. Zapewne robota stworów. Drugi większy, ale nadal nie wielkość człowieka. Nie mniej jednak, w kucki dałoby radę przejsc go bez większych problemów. Ostatni większy o jakąś głowę od członków rodziny, bił od niego straszliwy smród i ciepło.
Przed rozwidleniem Rodzina pozostawiła kilka pieczęci, jednocześnie przywołując posiłki. W ostatecznym rozrachunku, dwie osoby poszły mniejszym tunelem, dwie większym, a trzy pozostały na czatach.


Mniejsze przejście:
Miniejsze przejście było na tyle wąskie że nawet pomimo chodzenia na kolanach, trzeba było iść pojedynczo. Wiło się ono dość długo, jak na tak ślamazarne tempo i wychodziło do pustej jaskini. Trochę szerszej by można było wyprostować nogi, ale nie na tyle, by stanąć wyprostowanym. Jaskinia była dość mała i zawierała 2 ważne pukty. Mały zbiornik wodny i jakąś inskrypcję w nieznanym języku na jednej ze ścian.
Zbiornik został dokładnie przeszukany przez jednego z dołączonych, który, po upewnieniu się, że nie czyha w nim żadna bestia, bezceremonialnie zanurkował. Tymczasem drugi przywołał kartkę, pióro i atrament, by przerysować przedziwne symbole. Ktoś na zamku powinien być zdolny to przeczytać…
Jedyny problem był ze zbiornikiem wodnym. Otóż może i nurkowanie nie było problemem dla rodziny, skoro nie potrzeba było oddychać. Kłopot stanowiła sama woda. Najwidoczniej była ona poświecona. Tak też gdy członek Rodziny wskoczył do niej, już nie wypłynął...
- Bardzo ciekawe…. - skomentował drugi - Zapamiętać: Uważać na wodę święconą. - po czym bezceremonialnie zaczął… wchłaniać jeziorko. Może i woda była szkodliwa także dla ciał członków Rodziny, ale odpowiednio wykorzystana nadal mogła służyć za wyśmienitą broń. Co ciekawe, woda nie zmieniała swojego poziomu, niezależnie od ilości wchłoniętej… co oznaczało, że jest to nieskończone źródło święconej wody! Jak na miejsce o takim znaczeniu przystało, komnata została obsypana licznymi pieczęciami, by nikt nie mógł prześlizgnąć się tędy niezauważony.


W tym samym czasie, zamek Herzoga Ruperda
Na początek kartka z znakami wylądowała w rękach wszystkich, którzy należeli do Rodziny. Gdy żaden z nich nie zdołał zidentyfikować inskrypcji, któryś począł chodzić i dopytywać po co mądrzejszych głowach zamku.
Kartka trafiła ostatecznie do pewnego młodego skryby, który począł ją odcyfrowywać z marnym skutkiem, poza kilkoma słowami. Jakby specjalnie się złożyło, istotnymi słowami: woda, świętość czy tez święcona, niebianie, oraz plan czy też cel. hmm.. Zdawało się, że woda święcona przy ośrodku demonów mogła nie być przypadkiem.


Większe przejście:
Tu było o wiele łatwiej, ponieważ wystarczyło przejść kilkanaście metrów, by trafić na kamienne schody. Stopnie prowadziły w dół, do cieplejszej strefy. Tak też po niedługim czasie dotarli do przedsionka piekła. A raczej piekielnego obozowiska w tym wymiarze. Całokształt był podobny do bazy pod starą fortecą. Tyle, że tutaj było mniej demonów i jakby się bardziej zadomowiły. Można powiedzieć, że legowiska-namioty były ułożone dość luźno. Gdzieniegdzie paliły się ogniska stosów kości. Była nawet kuźnia. Piekielna wyrwa, łacząca owe miesjce z tym, co można by nazwać piekłem znajdowała się na podwyższeniu, jakby ołtazu.


Wejście okazało się dziecinnie łatwe. Choć nigdzie nie widać było korony, bardzo łatwo zwrócono uwagę tutejszych.
Diabły szybko otoczyły nieznajomego.


Jednak, co jest przejawem kultury ludzkiej, lub też niezwykłością wśród demonów, nie zaatakowały. Po niespełna minucie i stworzeniu przejścia pojawili się “wyżsi” w hierarchii. Dwójka męskich osobnikow staneła przed przybyszem.


A gdzieś nieopodal, stojąc ramię w ramię, przygladały się wszystkiemu dwie panie.
[IMGl]http://image.noelshack.com/fichiers/2013/18/1367247884-kanade-mind.png[/IMG]

Zdecydowanie skromne oddziały, jak na piekielny obóz.
- Zabłądziłeś, człowiecze? - zapytał czarnoskóry z wielkim uśmeichem. - To niedobrze...
Minuta oczekiwania oznaczała najpewniej, że Pakt z Mefisto miał jednak jakąś wartość… widać jednak, że nie wśród wyższych demonów, które od razu odczytały prawdziwe jestestwo członków Rodziny.
- Wręcz przeciwnie, Panie. - odparł rozmowniejszy z dwójki przybyszy - Należymy do ludzkiej organizacji, której jednym z celów jest pomoc w Waszym zadaniu, w planie Inwazji na ludzkość. Nasi ludzie mieli okazję przybyć już do Mefistofelesa, sługi Zaa’fiela Uragiego, i przedstawicieli Czerwonej Korony. Za słowami tego pierwszego, przybywamy tu, by zapytać: Czy potrzeba Wam czegoś? -
- Acha. Ten głupiec wciąż pozostaje uwięziony. - skomentowała któraś z demonic
- A wiec. Mefisto przyslał was tutaj... by pomóc w inwazji... - czarnoskóry popatrzył na rogatego za sobą.
- Coś się znajdzie. - odparł tamten.
- Hhhhh. Wciąż jednak pozostaje sprawa... co wy będziecie z tego mieć? - te słowa skierował do członków Rodziny.
- Kto wie. - odparł jeden z dwójki mężczyzn - Jest wiele rzeczy, których chcemy. Od właściwie podstawowej, czyli zapewnienia sobie w Waszej rasie sojuszników, miast wrogów, przez wiedzę, która wiążąc się z naturalną koleją rzeczy, wkrótce stanie się władzą, aż po moc i zdolności zapomniane przez tych na górze, te, którymi dysponujecie tylko Wy, Panie. Myślę, że o ewentualnych konkretach porozmawiamy dopiero po tym, jak na coś się przydamy. Nie ma sensu marnować czasu. -

Czarnoskóry kiwnął głową. W tym momencie rogaty zaczął przedstawiać możliwości.
- Potrzebujemy kilku rzeczy. Pierwszą są kryształy Hyrfenu. Powinny być przy władcy, tak, by wiedział, że my się zbliżamy. Trzeba się ich pozbyć. Druga to ścieżki wyjścia. Tunele są odrobinę wąskie, ale wystarczające, choć brak wielu ścieżek wyjścia. Trzeba je stworzyć, ale tak, by się nie zawaliły i wszystkie wychodziły w mieście. Kolejna sprawą są Lerten. “Wyczuwający”, ci którzy potrafią nas wyczuć. Mają zniknąć z miasta. Mistrz Zaa’fiel pragnie w pierwszej fazie zasiać zamęt i pochłonąć jego moc. Do tego będzie potrzebne... zbrojne uzbrojenie ludzi...
- Jeszcze sprawa Croatoana i Arymana - dodała demonica o szponiastych nogach, podchodząc do rozmawiających.
- Haten. [racja] Mistrz chce znać ich cele. Z pierwszym nie powinieneś mieć problemów, o ile twa demoniczna forma wytrzyma jego zarazę. Z Arymanem będize problem. Jako wysoki demon, najbliższy zostaniu koroną, skrył się w oczekiwaniu na coś. Ale skoro pragniecie nam pomóc, to na waszych barkach będzie leżeć jego odnalezienie.
- Sporo roboty, jak widzę - skomentował dotychczas milczący blondyn
- Najpierw zajmiemy się Lerten. Z tego co mi wiadomo, w okolicy przebywa tylko jeden z nich, zwący się Leo. - odparł drugi - Weź jeszcze dwóch i zajmijcie się nim.
- Załatwione. - podkomendny natychmiast zniknął
- Tymczasem… Jest jedna rzecz, właściwie dwie, które mnie ciekawią. Pochodzicie z Piekła, prawda, Panie? Czy prawdą jest, że szczególnie zdeprawowane ludzkie dusze trafiają tam po śmierci? Co się z nimi dzieje? I, skoro Wy zdołaliście opuścić Wasz dom… czy one też mogą tego dokonać? -
- Haten. Lecz one są tam niczym więźniowie. A my panami. Są dla nas rozrywką, a jak każda zabawka... wszystko ulega rozpadowi. My jesteśmy panami, możemy wędrować wszędzie, bez niczyjej zgody. Oni nie mogą.
- Lecz jest trochę problemów tam na dole, więc... nic dziwnego że piekielnicy pouciekali. - dodała demonica.
- W takim razie, kwestia “co my będziemy z tego mieć” jest niemal pełna. Chciałbym w takich pustych powłokach - jak na rozkaz, obok pojawił się przedstawiciel armii Urgarusa - umieścić kilku konkretnych “więźniów”, jakich posiadacie. Czy to możliwe? -
Demony spojrzały po sobie i na kogoś latającego w oddali.
- Zobaczymy co da się zrobić. Licz się jednak z tym, że nie wszystko pójdzie tak, jak się planuje.
- Drugą sprawą jest zdolność Mefistofelesa, Pana Paktów. Co dzieje się z ofiarami i mocą, pochłanianą przez jego cyrografy? Trafiają pod pieczę Korony? -
- Poniekąd. Lecz tym zajmują się gewareni [“przydupasy”] Lucifera.
- Rozumiem. - i z tym słowem rozsiadł się wygodnie, podpierając się o ścianę - Chwilę nam to zajmie. -


Tymczasem, na wschód od Targas
Ptak śledzący napotkanego “Wyczuwającego” wybrał moment, gdy wokół nie panoszyli się zbędni obserwatorzy. Gdy tak się stało, wokół niego pojawiło się trzech ludzi, członków Rodziny, którzy swobodnie opadli w dół, lądując na przeciw, a także z lewej i prawej jegomościa, bez kłopotów. Przyjrzeli mu się dokładniej, jakby szukając jakichś wskazówek odnośnie zdolności człowieka zwanego “Lerten”.
- Witaj ponownie, Panie Leo. - zagadał w tym czasie blondyn, stojący naprzeciw przyszłego przeciwnika - Doszliśmy do wniosku, że będziesz nam jeszcze potrzebny. - z tymi słowami dwójka pozostałych poczęła niebezpiecznie zbliżać się do “Wyczuwającego”.
- Nie wiem, czy w tych okolicznościach chcę wam pomóc. Może pod warunkiem, że nie wymaga to powrotu do miasta.
Odłożył tobołek i chwycił fragemnt bandaża, w który owinięta była jego lewa dłoń.
- Niestety, tak. - z tymi słowami dziesiątki impulsów telekinetycznych powędrowało w kierunku jegu nóg z siłą zdolną połamać wszystkie ich kości.
Impulsy trafiły lecz nie w niego. Coś na wzór energetycznego kształtu. Owalnej barieru

- Doprawdy? - zapytał prezentując swojego asa z bandaża. - Wybaczcie, lecz nie mam na to nastroju. Wolałbym przed zmierzchem przejśc przez grań. W nocy staje się to niezywkle trudne. A nie sądzę, by zabawa z wami zajęła mi krótką chwilę. Ja w swoją stronę, wy w swoją. Co wy na to?
- Mam inną propozycję - odparł dołączony - Jak już chyba zdążyłeś zauważyć, dość łatwo zdołałem Cię dogonić. Dysponujemy własnym sposobem na szybszą podróż. Zawalczmy więc. Jeśli wygrasz, przeniosę Cię do Górskiej Warowni. Jeśli zaś ja wygram, polecimy razem do Targas, a później i tak Cię tam odstawię. Nic nie stracisz. - uśmiechnął się w wyczekiwaniu na odpowiedź.
- Twierdzisz, że potrafisz mnie przenieść do Górskej warowni szybciej, niż bym sam tam dotarł? Pewnyś swego, zważyszwy, że teleportacja w tym świecie nie działa... A jedynym warunkiem jest moje zwycięstwo? Czuję tu jakiś haczyk. Bardzo musi wam zależeć, bym wrócił do Targas...
- To bez znaczenia - skomentował odczucia mężczyzna - Jeśli wolisz, możemy postrzegać to jako zwykły atak zbójów. Nie jestem jednak pospolitym porywaczem, dlatego, gdy przegram, dostaniesz o czym mówię w ramach zadośćuczynienia za stracony czas. Z tymi słowami rzucił się naprzód, w zbroi, jednak bez broni, z prędkością pozwalającą zwykłemu obserwatorowi zauważyć jedynie cień szarżujący prosto na Leo. Dołączony domyślał się, że tamten ponownie ochroni się barierą… dlatego zamierzał użyć całej siły jaką miał, by ją po prostu prezełamać.
Zderzenie. Tarcza, a raczej energetyczna forma dłoni zaczęła pękać pod naporem sił. A gdy tylko pękła, Leo chycił demoniczną dłonią za głową szarżujacego i uderzył w nią kolanem, puszczając przeciwnika. Jednocześnie podniósł demoniczną dłoń do góry, wytwarzając energetyczny obraz dłoni. Tym razem nie w formie tarczy, lecz olbrzymiej, zaciśniętej pięści, która uderzyła z góry z wielką mocą.
Z kolei wielka telekinetyczna pięść członka Rodziny uderzyła z dołu, chcąc doprowadzić do starcia dwóch mocy. W tym samym czasie sam mężczyzna natarł szybkimi i celnymi ciosami, niemal zupełnie ignorując defensywę. Szybkość ataków utrudniały co prawda kontratak, ale w ostatecznym rozrachunku ten mógł zostać łatwo przeprowadzony.
Dwie wielkie pięści zderzały się w powietrzu, wywołując poteżne wstrząsy, a dwójka walczyła w zwarciu. Młodzieniec walczył raczej typowym stylem “bij i kop ile wlezie”. Starał się wyprowadzać ciosy prawą ręką - zapewne silniejszą.
Gdy w walce wręcz okazał się równie sprawny, jak członek Rodziny, ten przywołał pajęczą sieć, by go omotać, a następnie, korzystając z chwili oszołomienia lepkim tworem, zadać mu kilka mocnych, szybkich ciosów, zdolnych zakończyć ten pojedynek.
Walka dłużyła się niemiłosiernie, lecz zwycięstwo przechylało się na szalę Rodziny. I wtedy energetyczna pięśc Leo pękła pod naporem telekinetycznej siły. Siły, która nie powstrzymana, zderzyła się ze stokiem, wywołując potężny wstrząs i lawinę. Skały zaczęły spadać z gory i trącać kolejne, wywołujac efekt domina.
Początkowo drżenie podłoża nie powstrzymało dwójki przed konfrontacją w walce. Żaden z nich nie opuścił gardy, jednak obklejony Leo nie mógł już dorównać szybkiemu przeciwnikowi. Potężny kopniak dołąconego został wprawdzie wzięty na przedramiona, nie połamał więc żeber “Wyczuwającemu”, jednak mimo to odepchnął go boleśnie i pozbawił gruntu pod nogami. Młodzieniec wstał, dysząc mocno. Jego przeciwnik nie dostał nawet lekkiej zadyszki, ba, wyglądał jakby w ogóle nie oddychał. Zupełnie ignorował swoje siniaki i krwawiący, zapewne złamany nos, jakby nie czuł bólu. A jego oczy nie zmieniły wyrazu od początku walki. Nadal wyglądał na pewnego zwycięstwa, i nadal z jego ust nie schodził głupkowaty uśmieszek. Leo usłyszał coś za sobą i odwrócił się błyskawicznie. Dostrzegł, iż wstrząs będący efektem starcia dwóch mocy nie przeszedł bez echa. Kilka poruszonych zjawiskiem kamieni dotknęło kolejnych, a te znowu… i tak doszło do reakcji łańcuchowej. Lawiny lecącej prosto na nich. Dołączony uśmiechnął się jeszcze szerzej. Sam mógł umknąć lawinie po prostu się unosząc. Nawet jeśli Leo był w stanie odtworzyć magiczną dłoń i unieść się na niej, byłby wtedy podatny na wszystkie inne ataki.
- To koniec. - stwierdził członek Rodziny, podchodząc niespiesznym krokiem do oponenta - Przegrałeś. -
Na swoim ubraniu dostrzegł on jakby… otwierające się oko. Takie samo jak spojrzenie blondyna. Idealnie okrągłe. Pieczęć Rodziny… podczas walki wszakże było wiele okazji, by ją ustawić.
W mgnieniu oka wokół Leo pojawili się pozostali dwaj mężczyźni, łapiąc go i wciągając w nieznane…


Rodzina nie przewidziała jednak, że lawina przybierze na sile. Jednym z powodów mogło być naruszenie struktury skalnej wewntąrz ziemi. Powód jednak nie grał roli. To jego skutki były ważne. Skały przygniotły pochłaniającą grupę, jeszcze na moment przed przejściem.
Walczący z Rodziny uniknął śmierci, czy też zranienia, po prostu wzlatując w powietrze. Spoglądał na spektakl z gory, lecz nie obyło się bez zajrzenia do wymairu. Musiał mieć pewność, czy się udało.
W wymiarze pozostała dwójka stała obok siebie. Trzymali zawieszoną na (drucie?) prawą dłoń Leo. Spoglądali na siebie w milczeniu, bo nie było o czym mówić. Był za to jeden sposób, by się upewnić...
Z dołączonej dłoni zaczęli odtwarzać pozostałą część. I tak też po niedługim czasie do Rodziny dołączył nowy członek. Jedyne, co go różniło od wcześniejszej formy to ciemniejsza karnacja. Zachował jednak swe demoniczne ramię.
- Nie ociągać się - stwierdził do swoich podwładnych blondyn - Wróćcie tam i upewnijcie się, że nie żyje, że po jego aurze nie został nawet ślad.
Stojąca przed nim kopia nie była żadnym dowodem śmierci prawdziwego wyczuwającego. Wiedział jak to działa… to nie była nekromancja, ani żaden inny ohydny sposób więzienia ludzi, a jedynie prosta imitacja. Dlatego mieli to sprawdzić.
On sam, tymczasem, podszedł do nowego “Leo” wyciągając do niego rękę
- Witaj w Rodzinie - stwierdził z niemal niewinnym uśmiechem
Nowy spojrzał na niego z niezrozumienie, po czym powtórzył, jakby próbując ogarnąć umyłem znaczenie tych słów
- Witaj w Rodzinie. -
Jego demoniczna dłoń ruszyła powolnym ruchem ku ręce blondyna. Podali ją sobie na znak przyszłej współpracy.


Oczywiście, Leo nie był jedynym wyczuwającym w okolicy. Kilku innych mieszkało jeszcze w Targas, i choć kłopotem mogłoby się zdawać odnalezienie ich…
Tutaj na pomoc przyszła wiedza władcy Targas, Herzoga Ruperda. Znał on personalia całej reszty i określił ich jako niegroźnych - wkrótce więc straż w kilkuosobowych patrolach zajrzała do każdego z nich, aresztując pod różnymi zarzutami. Oczywiście żaden z nich nie był najprawdopodobniej niczemu winien, i nie zobaczył ni sądu, ni celi.


Kilkadziesiąt minut później, kryjówka demonów


- Dobra - stwierdził siedzący na ziemi mężczyzna, wstając i otrzepując spodnie - Wyczuwający “zniknęli” - i z tymi słowami za nim pojawili się wszyscy targasowcy Lerten. Wszyscy o tym samym spojrzeniu. Dołączeni.
- Teraz będą po naszej stronie. - dodał, uśmiechając się diabolicznie.


- Co do transportu… - zmienił temat dołączony, prawą ręką dotykając ściany i skupiając się na niej. Wkrótce dostrzegli jak na ścianie rozszerza się symbol. Oko dołączonych.
- Możemy przenosić Was teleportacyjnie. To lepsze niż tunele, mniejsza szansa na zostanie zauważonymi. -
Jeden z demonów pociągnął nosem.
- To nie rozwiązuje problemu. - stwierdził z grymasem. - Zdaje ci się, że możesz mieć władzę nad wszytkim, człowiecze? Drogi muszś być niezależne. Poza tym ten portal śmierdzi czymś... złym.
Rodzina nie wiedziała, czy mówią dosłwnie, czy też w przenośni. Jednak przez wzgląd na brak zapachu protalu, założyła drugą opcje.
- To chyba nawet dobrze - skomentował “zło” przez wzgląd na otaczające go persony - Sugerujecie, Panie, że bym was zdradził?
- Jesteś człowiekiem. Myślisz, że ufamy ci, ot tak? Głupiś!
- Tworzenie tradycyjnych tuneli jest znacznie gorsze. Po pierwsze, wymagają więcej czasu i sił. Po drugie, są znacznie bardziej hałaśliwe; jeśli ktoś na powierzchni usłyszy, to może się bardzo niedobrze skończyć, a jeśli przekopiemy się źle, można wręcz dokopać się prosto do nich. Po trzecie… tunele takie łatwo będzie znaleźć. Nawet powierzchniowcy mogą mieć kilka zdolności, które po prostu je zawalą. I wtedy wszystko stracone… Takie portale można za to zamaskować, a nawet jeśli zostaną zniszczone, można je z łatwością odtworzyć. Oczywiście, możemy do tego stworzyć kilka tuneli, ale, Panie, chociaż rozważ częściowe użycie tych portali.
- Hmm. Rzeczesz prawdę. W takim razie niech będzie, ale dostarcz nam Sastrodusy. One kopać będą, gdy my naszych braci szykować do wyjścia będziemy.
- Niech będzie i tak - stwierdził, ostatecznie akceptując wolę demonów - Przechodząc do drugiej sprawy, oto kryształy Hyrfenu. - w jego dłoni, istotnie, pojawiły się owe błyskotki. Jak dobrze mieć czasem władcę u swojego boku…

Kryształy w obecności demonów zaczęły zabarwiać się na czarno. A więc tak działały. A gdy trzymał je ktoś z Rodziny, miały barwę ciemnego fioletu. Hmm, ciekawe, co to znaczyło.


- Nie chciałbym się upominać, jednak czy teraz będzie już możliwe spełnienie mojej prośby? -
- Nie możemy ich sprowadzić tutaj. - odarł bez przeszkód. - Na powierzchni w stronę gór jest jaskinia. Pod nią się pojawią.


W tym samym czasie po dwóch dołączonych dotarło do Dwóch Królów Podziemia - Howarda i McArtnera, z prostą sprawą. Chcieli stworzyć listę straconych ostatnio przez Podziemie ludzi, wartościowych ludzi.
Odpowiedź była swego rodzaju prychnięciem. Tak... zapewne poświęcali zwykłe płotki. A, nie... Jednak przypomnieli sobie jedno imię - Coddage Ninja.


- Dobrze. - odparł dołączony, dobywając dwóch zwojów. Pierwszy z nich powędrował do demona - Prosiłbym też o dostarczenie go samej Koronie. Pozwoli to skontaktować się z nią w razie najwyższej potrzeby.
- Ychy. Jesli Za’afiel sobie tego zażyczy. - odparł demon.
- Co do drugiego… Zależy mi na tych trzech osobach - na zwoju były wypisane dane Urgarusa, pochłoniętego przez piekło, Szamana Bardlands, zabitego w walce kilka dni wcześniej, a także Coddage Ninja, o którego szczegóły dopytano Podziemie.
- Jeśli ich znajdziemy... omówimy kwestie zapłaty. Na razie pamietaj odebrać tamte dusze. Nie mogę pozostawać zbyt długo na wolności.
- Już lecą po nie. - skomentował zgodnie z prawdą dołączony.


Jaskinia na północy, w tym samym czasie:
Z jaskini biło ciepło. Widać, że coś rozświetlało wnętrze. Gdy Rodzinna grupa zajrzała do środka, czekała tam sukubina z 3 płonącymi duszami na łańcuchu.


Bez słowa przekazała łańcuch pierwszemu, który podszedł i zniknęła w płomieniu.
Dusze zdawały się wyć, ale nic nie było słychać.


Dusze prawie natychmiast wypełniły ciała 3 tworów rozgrzewając je od środka. Niestety, nic nie wniosły, a przy najmniej nic, o czym Rodzina wiedziałaby w tej chwili.
 
Imoshi jest offline  
Stary 12-04-2015, 14:13   #113
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
- U. Ładna zagrywka. - stwierdził chłopak głaszcząc coś na wysokości swojego brzucha. - Zna się na prowadzeniu zespołu.
- Pika pika.

- Jest z nich najszybsza. Więc to nic dziwnego, że potrafi szybko rozeznać się w sytuacji. - stwierdził starszy jegomość wyglądający jak bandzior. - Ale powinna mieś stabilniejszą postawę.

- Mylicie się obaj. - Rzekł trzeci z najstarszych oglądających.

- Jak to? - zapytało któreś z dzieci.
Młodzieniec w czerwieni wykazał zainteresowanie mrużąc swoje czerwone oczy.
- Jest z nich najwolniejsza. Ale tak wam się wydaje bo ma dobre przyśpieszenie. To znaczy dzieci, że szybko osiąga dużą prędkość, ale i szybko potrafi ją zmniejszyć.
- To też miałem na myśli. - stwierdził bandzior - Moi chłopcy z drużyny baseball-owej też mają podobne cechy.
- Ale w baseballu chodzi o inne zachowania. W koszykówce stabilna postawa jest wymagana tylko przy rzutach, w każdej innej sytuacji chodzi o zwinność i gibkość.
- A dowodzenie?
- Kwestia rozegrania wielu gier i zapamiętania możliwości rozwoju. Każdy gracz z doświadczeniem tak ma.
- Yhy. - przytaknął chłopak sceptycznie.
- Pika pika.
- No ale przyznaję że ma ona dobrą intuicję.
W tym samym momencie dziewczyna wybiła piłkę przeciwnikowi. Szybkie podanie do skrzydłowego. Przyspeiszenie na przeciwne skrzydło. Podanie do gracza stojącego z tyłu. Ominęła krycie i przejęła odbiór.
Przeciwnik już przy koszu.
- Pech. Mają wysokiego zawodnika. Nie uda jej się.
- Tylko patrzcie...
Wymaina podań dziewczyna pochwyciła piłkę tuz przy trumnie i wyskoczyła na wsad.
Przeciwnik również wyskoczył blokując jej drogą. Ale dziewczyna nie zważała na to i w mocnym zamachu wyrzuciła piłkę w stronę kosza. Nie wsad, ale i nie naturalny rzut. Piłka przefrunęła tuż nad głową obrońcy wstrzącajac całym koszem. Po chwili rozległ się gwizdek na przerwę. Dziewczę zostalo pochwycone przez członków drużyny.

- Meteor Jam. - rzekł do siebie starzec. - Nikt nie mówił że podczas wsadu nie można rzucić piłką.
- Prawda. Ale to było nierozważne. - skomentowął bandzior. - Trafienie do kosza z takiej pozycji.
- Pika pika.
- Ale właśnei tacy zawodnicy budują napięcie. - skomentował czerwony powstając z miejsca.
Jenny nie potrafiła za bardzo włączyć się do rozmowy. Nie miała okazji brać udziału w żadnych grach zespołowych, a jedyne na czym się znała na tyle aby stanowić jakieś wyzwanie to walka wręcz. Ale i tak przy silniejszym przeciwniku odpadała.
- Jakie są zasady? - zapytała się znienacka.
Czewrowny chłopak popatrzył na nią z dziwnym uśmeichem, poprawił czapkę i odszedł z rękoma w kieszenaich.
- Pika pika.
- Aktualnie - rzekł ten wyglądający groźniej - grają na ilość punktów. Specjalnych zasad tu nie ma. - Krótko omówił podstawowe zasady gry w kosza oraz założenia zwycięsta. Dzieci również dołączyły się do rozmowy doinformowując dziewczę... na swój własny sposób.
- Łącznie z ostatnim koszem mają 10 punktów przewagi - dodał drugi jegomość - i została jedna ćwiartka meczu. Może się dosiądziesz do nas i obejrzymy go wspólnie - zaproponował. - Przedstawiam dzieciom co się dzieje na boisku i tłumaczę postawy różnych zagrań i manewrów.
- A posłucham… co prawda szukam pewnej osoby, ale chyba nie zaszkodzi poznać zasady.
Jenny niespecjalnie przejmowała się tym jak wyglądają osoby z jakimi przebywa. Różne typki już widziała i różni oni byli. Zastanawiała się tylko czy chłopak w czerwonym miał jakiś problem.
Zaczął się kolejny i finalny fragment gry. Gry niezwykle zaciętej i szybkiej. Mężczyzna w okularach okazał się być całkiem miła osobą jak na mylny wygląd. Drugi staruszek był zwyczajny, lubił sport i słychać było to w jego słowach i opisie gry. Wyjaśniał popodstawowe rzeczy dzieciom w sposób zrozumialy i praktyczny.
- Ale szybko... - zachwyciła się mała dziewczynka
- Przechyliła ciało w strona w która zamierzała pobiec. Tym samym zmniejszyła delikatnie dystans. Ciało już samo zareagowało. Ale musicie wiedzieć że w takiej sytuacji nie mogła już zmienić decyzji.
- A ten chłopak za nią zrobił to w drugą stronę.
- Właśnie dla tego by mogli do siebie podać. Gdy dwie osoby biegną w tą samą stronę przeszkadza to w rozgrywce. Mają milejszą możliwość ruchów.
Złotowłosa wzbudzała podziw swoją grą, a gracze swoimi nagimi umięśnionymi klatami. Spoceni z uśmiechami rywalizacji. Aż trudno było oderwać wzrok. Momentami nawet Jenny zatracała się w wyobraźni.

Ale radosne okrzyki dzieci zwykle przywracały jej fason.
Jenny nie mogła zaprzeczyć, że hormony robiły swoje. Gdyby Susanoo nie wydawał się jakoś taki… nieobecny może coś by już było. Może zwyczajnie nie była w jego guście. Zdarzało się.
Dziewczyna zadreptała nogami przypominając sobie, że poza obolałym ciałem drażni ją inna frustracja. Co za bajzel...
Wynik zbliżył się do remisu. Przeciwnicy mieli jedynie punkt przewagi po zdobyciu ostatniego kosza. Wszyscy ciężko oddychali. Zostało już raptem 5 sekund. Wóz albo przewóz. Napięcie sięgało wysoko bo pozostała jedna akcja, ostatnia deska ratunku. Ale złotowłosa zdawała się mieć plan. Stojąc pod własnym koszem czekała na podanie i rozpoczęcie ostatniej akcji. Szybkie podanie. Obrót. Dziewczę przykucnęło uśmeichacjąc się pod nosem.
- A to skubana... - skomentował mężczyzna - chce zaryzykować.
Dziewczę wyskoczyło z przykucnięcia przybierając postawę do rzutu. Zaczęła opadać na plecy. Czas jakby zwolnił, ale było to jedynie odczucie. Wyrzuciła piłkę pionowo w górę. Gwizdek końca meczu. Piłka szybuje powoli. Wszyscy wstrzymali oddech. Zaczyna opadać... Kosz bez dotknięcia obręczy. Buzzer Beater.
3 punkty zostały naliczone. Zwyciężyła drużyna dziewczęcia. Wszyscy powstali by oddać aplauz.
- Ma twój styl i tą samą aurę charakteru. Twoja wychowanka? - zapytał głos Susanoo siadając przy Jenny. - Kagetora.
- Ooo! Nadal masz dobry wzrok. Susanoo. Dobrze cię widzieć całego i zdrowego. - odparł mężczyzna wyjaśniający grę dzieciom i żegnając ich machaniem dłoni.
- A więc to twój przyjaciel - dziewczyna uśmiechnęła się. Nie była by wstanie stwierdzić że to mędrzec. Przecież każdy może mieć małego hopla na punkcie sportu.
- Jenny miło mi - wstała i podała rękę.
- Kagetora - uścisnął dłoń niczym nie wyróżniający się staruszek. - Niezwykłe cię tu widzieć.
- To zasługa Jenny. Gdyby nie ona zapewne jeszcze długo byśmy się nie widzieli.
- Ludzie lubią mielić jęzorami. Zdążyłem się już tego i owego dowiedzieć.
- Rozumiem.
- No ale... raczej nie przyszliście do mnei tylko na pogaduszki. Czy może się mylę? - pod jego nogi podtoczyła się piłka.
- Szukamy najlepszego sposobu na dostanie się do Złotego Miasta. Poprzednio Alex mnie przeniosła, ale nie wiem czy będzie mogła tym razem. Po prawdzie Susanoo powiedział, że może będziesz umiał pomóc i nie było czasu sprawdzić.
Mężczyzna podrapał się po brodzie. Nogą podbił piłkę, tak że wylądowała ona na jego czole. Utrzymując balans zastanawiał się nad czymś, a robił to tak naturalnie jakby poruszająca się piłkę była częścią jego ciała.
- Skok raczej by was zabił. - zamruczał pod nosem - Skydiving. Przy tej wysokości powinniście dotrzec co najwyżej do oazy. Ale trzeba wziąść pod uwagę to że na pustyni, w jej górnych warstwach znajdują się prądy nośne. Nie widze szybkiego sposobu by tam dotrzeć.
Jenny nagle oświeciło.
- A może Fengraherm by nas podrzucił… - powiedziała na głos. Sprawdziła swój kolczyk. Gdyby Fen był niedaleko strzałka zaczęła by się poruszać i wskazywać jego pozycje.
- Kagetora chciała bym się dowiedzieć czy znasz sztuki walki wręcz? Dla potężniejszych osób nie stanowię raczej większego wyzwania i szukam nauczyciela.
- Znam, nie znam. Kwestia podejścia.
- Staruszku...
- Rogaczu... - odparł z uśmeichem... - Musiał bym wiedzieć czy się nadasz. Bo wszakże ciało jest jedną z najpotężniejszych broni. Miecz sam z siebie nie jest groźny. Zagrożenie stanowi człowiek który go trzyma. No powiedzmy... nie do końca zagrożenie. Wszak i bez broni da się go pokonać. Chcesz bym cię sprawdził...
- Tak.
- Zatańcz. - rzekł z uśmiechem.
Przez ułamek sekundy bardka zastanawiała się czy nie chodzi o jakieś ukryte znaczenie. Na przykład pokazanie ruchów jakie potrafiła. Szybko porzuciła te myśli i cicho zanuciła sobie jakąś w miarę łatwą do zatańczenia melodię.
https://www.youtube.com/watch?v=E04q17EiBgI
Jej pierwsze ruchy były wielce nieporadne. Przez te wszystkie lata nigdy jakoś nie miała okazji potańczyć. Nie porządnie. Pogo w klubie lub zwykłe gibanie nie było specjalnie porządną formą tańca. Koniecznym okazało się zapożyczenie ruchów z samoobrony. Wciąż jednak było coś nie tak. Zdeterminowana dziewczyna nie chciała jednak odpuścić dopóki nie poczuje że jest w porządku. Przynajmniej dla niej. Nie mając żadnej zagranej melodii, tylko tę co sama nuciła, gubiła rytm. Zła na siebie skoncentrowała się mocniej na tym co śpiewała. Pozwoliła aby muzyka wypływająca z jej ust powracała do niej i kierowała jej ciałem. Zielona łuna rozświetliła się wokół jej ciała, wystrzeliła równie zieloną i świetlistą pięciolinią aby na koniec powrócić do niej, opatulając jej ciało. W tym momencie pulsujący rytm rozbrzmiał w jej głowie nadając rytm jej ciału. Zjednoczona z muzyką, która towarzyszyła jej przez większość jej życia, poczuła się… lepiej.
Od razu było widać poprawę. Szczególnie kiedy obaj panowie mogli też usłyszeć co śpiewa i upewnić się, że faktycznie nie jest to zwyczajny chaos. Nieco improwizajci i wyraźne zaporzyczenia zgubiły się pomiędzy obrotami i wyskokami. Przyspieszając rytm poruszała się coraz szybciej i szybciej aż sięgnęła szczytu swoich możliwości.
Jenny padłą na ziemię nie miała już siły. Śpiewanie i tańczenie było znacznie bardziej męczące niż każda z tych czynności osobno. Nawet tak wytrzymała jak na ludzkie standardy Musiałą się w końcu zmęczyć.
- Hyyyy… yyyych… czy… to… wystarczy..? - zapytała dysząc ciężko.
- To taniec deszczu? - zapytał gdy spektakl się skończył.|
- Eeee… nie? Nie wiem… po prostu… tańczyłam do muzyki… dla muzyki… - wydyszała dziewczyna. Nie wiedziała nawet, że jest jakiś rodzaj tańca nazywa się deszczowym.|
- Powiem wprost. Brakuje ci czegoś więcej niż sztuk walki. Brakuje ci podstaw. Końcówka w miarę ładna, ale to nie twoja zasługa tylko tej mocy. Balans ciała... ech... kiepsko.
- Sensei! Widziałeś mój rzut? - zapytała złotowłosa zbliżając się do nich. - To był taniec deszczu? - zapytała niepewnie.

- Poniekąd. - stwierdził Kagetora zakrywając usta pod którymi zapewne krył się uśmiech. - Ładny, celny, choć strasznie ryzykowny Aleksjo. Mogłaś wszakże podać do kogoś bliżej. Wtedy rzut był by pewniejszy. Ale układ ciała ładny. Pozwól że przedstawię ci tą dwójkę - skazał na Jenny i Susanoo. - Susanoo Mędrzec Istnienia i mój przyjaciel. A to Jenny jego uczennica, zapewne.
- Alexandra Garcia w skrócie Aleksja. Miło poznać. - Ukloniła się delikatnie potrząsając “argumentami”.
- Moja uczennica i następczyni.
- Jenny Miło mi… fajne cycki - wskazała palcem bez żadnego zażenowania na biust kobiety. Była zmęczona i jakoś było jej wszystko jedno. Jej z resztą nie były jakoś specjalnie mniejsze.
- I protestuje! Moja moc, to również moje umiejętności - wystawiła język do starca zaczynając się już powoli podnosić.
- Muzyka jest częścią tego co lubię… mnie… nawet jeśli nie miałam okazji do niej tańczyć…
- Dzięki - odparła aleksja zbliżając się i spoglądając jej prosto w twarz. - Ładna jesteś. - stwierdziła i nim Jenny zareagowała w jakikolwiek sposób ich usta złączyły się w pocałunku z językiem. Dość długim pocałunku.
- Ona tak...? - zapytał niepewnie Susanoo zamykając otwarte ze zdziwienia usta.
- No dość często jej się zdarza. Ale głównie z dziewczętami.
- Acha. Następczyni?
- Widzisz stary przyjacielu starzeję się.
- Ludzki żywot jest taki krótki.
- Nie przeczę. Nie wiem ile będę jeszcze w tym świecie, a ona ma potencjał w tej samej dziedzinie. Dlatego...
- Tylko dla tego - spojrzał na niego zerkając na jej kształty.
- Nie tylko... - uśmiechnął się przyjaźnie staruszek. - Ale głównej mierze.
- Yhy.
Gdy panowie tak sobie gadali Aleksja nie przestawała całować Jenny. Mocny uścisk zawodniczki nie pozwalał się wyswobodzić słabszej. Mimo, że Jenny nie miała nic przeciwko całowaniu się z osobą tej samej płci, aż tak szybko nie przechodziła do akcji. Szczególnie tak długiej… I w taki sposób. Dziewczyna powinna nauczyć się kilku rzeczy.
Bardka machnęła przedramieniem kilka razy aby zwrócić uwagę Susano. Ze zmęczoną miną wskazała palcem na całującą ją kobietę.
Susanoo widział to co robi Jenny. Ponownie zerknął na mędrca ciała.
- Na pewno nic się nie da zrobić.
- Wszystko się da... tylko potrzeba czasu. Przydał by się jej balans ciała jako podstawa do sztuk walki. Unik i odpowiedni styl wykorzystujący jej kobiece ciało. Ze stylem walki nie pomogę... nie moja broszka. Ale całą resztę jestem w stanie jej nauczyć. Potrzeba jednak sporo czasu.
- No nie wiem czy Jenny bedzie chciała poświecić teraz tak dużo czasu. A coś innego? Ma bardzo dobry słuch. Bardzo dobry.
- Moc słuchu?
- Raczej dźwięku, ale zdają się mieć podobnie działać.
- Hmm... - spojrzał na całujące się panie. - Jest coś, choć tego jeszcze nie próbowałem. Mało kto ma taką moc. Alexjo i Jenny, mam propozycję.
Złotowłosa przerwała pocałunek puszczając z objęć Jenny. Po uśmiechu zdawała się być zadowolona. Jenny zaś miała kilka rzeczy do powiedzenia.
- Dobra słodziutka - przystawiła środkowy palec do jej klatki piersiowej. - Po pierwsze sam komplement nie wystarczy, po drugie nie tak długo, a po trzecie nie tak mocno - dziewczyna patrzyła z wyższością na zawodniczkę.
- Ale da się tego nauczyć - wyszczeżyła się.
- Chcę żebyście rozegrały parę meczy, nim skołuję kogoś do sparingu.
- No to spróbujmy - Jenny się uśmiechnęła lekko i z wyzwaniem w oczach spojrzała na Aleksję.|
Udały się na boisko.
- Dobra. Zasady są proste. Gracie 1vs1. Zwycięstwo będzie wtedy gdy Jenny zdobędzie choć 1 kosz. Nie faulujcie się, nawet jeżeli faule się nie liczą. A ty Aleksjo... możesz iść na całość. Jenny. Przy dobrych wiatrach powinnaś załapać o co chodzi w ciągu kilku rozgrywek. Jednak opanowanie tego co czego chcę cię nauczyć... zajmnie trochę czasu. I jeszcze jedno naturalnych odruchem jest próba korzystania z tego co oczywiste. Ale nie zawsze jest to właściwe. Kieruj się tym, w czym jesteś dobra.
- Może się założymy? - zagadnęła z uśmiechem blond włosa. - Nie sądzę by ci się udało. A wyglądasz smakowicie. - pokazowo oblizała wargi.
- No jasne załóżmy się, ja tylko zmęczona jestem - zarówno na uśmiechniętej twarzy jak i głosie bardki mocno przemijał się sarkazm. Co z tego, że tamta też ganiała na polu dużo wczesniej.
- Na twoje szczęście tworzono nas abyśmy mogli długo pracować, to i chwila oddechu pozwoli mi nieco zregenerować siły.
Obie panie stanęły przed sobą i zaczęły grę. Ciężej było grać jeden na jeden, bo nie było do kogo podać i trzeba było się zmagać z przeciwnikiem samemu. Dodatkowo Jenny nie do końca wiedziała jak wyglądają zasady i robiła wiele błędów.
Po wielu nieudanych próbach Jenny zaczynała rozumieć o co morze biegać.
Czuła że musiała być szybsza. Nie tylko co na ciele, ale i na umyśle. Musiała starać się przechytrzyć przeciwnika i pierwszej zadać cios… albo kosz w tym momencie. Próbowała.
Jednak wciąż nie nadążała nad sprawnością blondwłosej. Jednak w przyszłości miało to ulec zmianie. Na razie pozostawiła sobie za cel by się zrewanżować.
Mecz zakończył się nie powodzeniem. Trza było wrócić i zrelacjonować własne osiągnięcia obojgu mędrcom.
- Jestem pozytywnie wyczerpana - wysapała Jenny powracając do facetów. - No i nie wygrałam.
- To widziałem. - stwierdził z uśmeichem mędrzec. - Ale próbowałaś. To się chwali. Ale czemu starałaś się być szybsza? - zapytał z raczej zmęczoną miną. - Susano mówił, że masz dobry słych czemu tego nie starałaś się wykorzystać?
Jenny zwęziła oczy wpatrując się w mędrca.
- Bo to są dwie różne rzeczy? Nie usłyszę jej zamiarów, ale mogę je spróbować przewidzieć i zadziałać przeciwko nim - bardka poczuła się lekko zadrażniona. Nie umie czytać w myślach, słuchanie nie powie jej czy co zamierza zrobić przeciwnik. Mięsień się gnie i wydaje dźwięk, ale to nie jest tak, że powie jej to cokolwiek o zamiarach drugiej osoby.
- Czy na pewno? - zapytał z uśmiechem jakby czytając jej w myślach. - Ciało człowieka składa się 206 kości i blisko 500 mięśni. Co przekłada się na mniej więcej 40% masy ciała. Cały ten układ nie pozostaje w bezruchu, chociażby przez wciąż bijące serce. Nie doceniasz jak skomplikowany jest nasz organizm. Zapewne myślisz, że do zwykłego zgięcia palca czy ruchu głowy wystarczy jeden mięsień. Mylisz się... Aby wykonać tak prosty gest - ostentacyjnie pokazał język - potrzeba całego zespołu mięśni. Zespołu który tworzy pewną ścieżkę. Nie każe ci nauczyć się za co odpowiada każdy mięsień, każda kość. To należy do nauki Aleksji. Mówię ci byś poprzez doświadczenie nauczyła się rozpoznawać ścieżki i układy mięśniowe. Nie nauczę cię walki bo brak ci podstaw, nauczę cię natomiast przewidywać ruchy wroga. Bo wiedząc co zamierza będziesz miała większą szansę na przeżycie.
Susanoo przytaknął zadowolony. Właśne w takich momentach wiedza mędrców pokazywała swoja potęgę.
- Więcej wiary w siebie, Jenny. To czego chcę cię nauczyć można osiągnąć tylko mając odpowiednie predyspozycje.
- Och… w takim razie będę ciężko pracować! - Jenny uśmiechnęła się i jak zaczęła z niej wręcz promieniować pozytywność. Wyciągnęła rękę do mędrca. Uścisnęła z nim dłoń pożądanie potrząsając i pociągnęła do siebie. W jednej chwili założyła proste trzymanie i samej rzucając się na ziemie przerzuciła mędrca nad sobą ku jego upadkowi. Teraz ona i on leżeli na ziemi.
- Brak mi podstaw my ass - warknęła.
- Ouuu.. - stęknął staruszek, a Aleksandra parsknęła śmiechem.
- Rozłożyła cię na łopatki. - stwierdził Susanoo podając im pomocne dłonie.
- Na to... nie byłem... przygotowany... Au! Ale cieszy mnie że ma choć zapał.
- Żeby jej zapał nie wyszedł ci bokiem. - stwierdziła blondyna tocząc piłkę z jednej dłoni do drugiej po swoich plecach. - Proszę proszę, że też udało ci się to z tak kiepską postawą ciała. - przez moment, w czasie gdy mędrzec i Jenny podnosili się z podłoża, oczy dziewczęcia lśniły luminescencyjnym błękitem. - Sensei. Pozwól Mi, zająć się jej nauką walki. Znam chyba kogoś odpowiedniego do tego zadania. - rzuciła piłkę w stronę piosenkarki.
Ta ją złapała zręcznie zadowolona, że udało jej się postawić na swoje.
- Przepraszam - mruknęła do starca i zaraz zwróciła się do Aleksji. - Jeśli chcesz mnie uczyć z chęcią przyjmę nauki. Póki nie dowiem się co z moją gitarą i tak nie ruszę się stąd… a może zostanę dłużej aby potrenować. Zobaczy się. Generalnie zamierzam się udać do złotego miasta w jakikolwiek sposób mi przyjdzie to zrobić. Może odnajdę Alex i one będzie mogła nas przenieść, a może podlecę część lotną… jak będę miała pilota, albo kogoś kto mi wytłumaczy jak to działa - uśmiechnęła się krzywo wiedząc że może się to skończyć dziwnie. Niby była pod bramą i tam mogła by też się czegoś dowiedzieć… ale kusiło ją Złote Miasto. To był jej cel i zamierzała go osiągnąć. Z determinajcą na twarzy spojrzała na blondwłosą. Odrzuciła jej piłkę.
- A więc bierzmy się do roboty.
 
Asderuki jest offline  
Stary 16-04-2015, 21:54   #114
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Walka Braci
Szamoczący się mężczyźni trafili do Wymiaru Rodziny, gdzie po dłuższej chwili, za sprawą mocarnego uderzenia głową w głowę, puścili się, odskakując. Dokładnie tak samo, dokładnie w tym samym momencie. Kilka kropel krwi spływało im obu z czoła, przez nos, by w końcu spaść w dół i zniknąć z pola widzenia wszystkim, których wzrok miał cokolwiek wspólnego z ludzkim. Żaden z nich się nie odzywał, oboje wyczytywali swoje myśli, zarówno dosłownie, korzystając z mocy Rodziny, nadal utrzymującej między nimi niezachwianą więź, jak i w przenośni. Obaj zastanawiali się, co miało się teraz wydarzyć, obaj próbowali mentalnie przekonać się do swoich racji, obaj… nie, nie próbowali dojść do kompromisu. Nanaph zawsze był uparty, nigdy nie chciał się słuchać.
“Powiedziałem, nie.” zakończył wszelkie dywagacje już wkrótce po ich rozpoczęciu “Mój plan… jest lepszy, bracie. Nie dostrzegasz tego? Nie dostrzegasz, że mamy możliwość zakończyć… wszystko to, co jest złem na tym świecie? Głód, wojny, katastrofy… to wszystko stanie się przeszłością… dzięki mnie. Najpierw tutaj… a potem wszędzie! Wystarczy, że zdobędę wszystkie Klucze. Z Twoją pomocą albo bez niej
“Chcesz zakończyć zło, jeszcze większym złem. Nie dostrzegasz, że nikt kto staje po Twojej stronie, nie robi tego z własnej woli? Nie dostrzegasz, że w zamian za pokój jesteś gotów zniszczyć całą wolną wolę tego świata? Nie…”
Nim Christos zdołał dokończyć, gigantyczna dłoń już go pochwyciła. Zaczęła go ściskać siłą zdolną zmiażdżyć człowieka, konia, czy nawet kamienną rzeźbę. Pomarańczo włosy jednak nie reagował.
- Więc to tak… - skomentował smutno, jedną myślą rozrywając twór Gubernatora - W takim razie, muszę znowu pokazać Ci to samo… -
W dłoniach obu Braci pojawiły się ostrza. Natarli na siebie, szarżując w locie. Ostrze w ostrze, wywołując ogromny hałas i sypiące się iskry. Cięcie. Pchnięcie, parowanie, unik. Pchnięcie, unik, parowanie, odskok. Walka dwóch osób o tak podobnych stylach walki, o identycznej sile, znających niemal wszystkie swoje myśli mogła być tylko walką na wyczerpanie. A obaj mieli skąd czerpać energię, mieli też wiele czasu, nikt bowiem nie mógł im przeszkadzać w tym Wymiarze.

3 lata wcześniej
- Jesteście najlepsi spośród młodzików, dlatego jedyną sensowną opcją jest ćwiczenie przeciw sobie - stwierdził mężczyzna ostatecznie.
- Ale… - buntował się Nanaph - Ja nie chcę walczyć z swoim bratem! Na pewno znajdzie się ktoś inny, mistrzu Ken!
- To nie podlega dyskusji! - odparł nauczyciel. Był on człowiekiem w średnim wieku, o surowym spojrzeniu, i czarnych włosach, które delikatnie już posiwiały. Jego kilkudniowy zarost również był mieszaniną czerni i szarości
- Odpuść - skomentował krótko Miraki
- Widzisz? Twój starszy brat to rozumie. Przecież to tylko walka treningowa, nie pozabijacie się przy tym… -
Nanaph pomrukiwał jeszcze chwilę, jednak bez specjalnego znaczenia. Nie miał wszakże zbyt wiele argumentów… nie mógł też zaprzeczyć, że żaden z pozostałych młodzików nie dorastał im do pięt w walce.
Wkrótce stanęli naprzeciw siebie, spoglądając sobie głęboko w oczy. Dzierżyli dwa ostrza, które, choć nie powalały jakością, z pewnością wciąż mogły zadawać mocne rany. W wiosce nie zwykło się używać drewnianych mieczy treningowych. Miraki na rozkaz do walki od razu ustawił się w pozycji obronnej, czekając na szarżę swojego młodszego brata. Część innych dzieciaków zaprzestało swoich treningów, by obejrzeć walkę najlepszej pary. Nauczyciele się nie dziwili - ta dwójka mimo tak młodego wieku dorównywała już w walce najlepszym w wiosce, niektórzy wręcz zatrzymywali trening, by samemu móc, miast obserwować dwójkę potykających się o własne nogi dzieci, obejrzeć jak sprawują się najlepsi.
Nanaph chwilę się wahał, w końcu jednak uległ presji i zaszarżował. Jego cięcie prawą ręką zostało z łatwością sparowane lewą ręką Mirakiego. Młodszy brat musiał następnie szybko uniknąć pchnięcia starszego. Ten bowiem, w przeciwieństwie do Nanapha, nie wahał się i nie powstrzymywał, wskutek czego zdawało się, że wygrywał. Ciągle był w ofensywie, zmuszając swojego oponenta do uników i ciągłej obrony, nie dając mu czasu na żadne kontrataki. W końcu kilkoma sprawnymi ruchami rozbroił go z jednego z dwóch ostrz, przystawiając jednocześnie własny miecz do szyi Nanapha. Koniec walki. Koniec widowiska.

Dziś

Mała, zakapturzona postać pojawiła się w bezkresie, rozglądając się ostrożnie. Anti. Choć nie miał gdzie się schować, a poruszając się i tak nie wydawał żadnych dźwięków, poruszał się powoli, ku jedynemu obiektowi w swoim polu widzenia: ku Kluczowi. Teraz, gdy trwała walka dwóch najważniejszych person w Rodzinie, która płotka myślałaby o ochronie Klucza? Tutaj, gdzie nie sięga nikt spoza nich samych…?
Kostur był już w zasięgu dłoni młodzieńca, jednak gdy ten go dotknął, artefakt rozpadł się w pył. Chłopiec poczuł dorosłą dłoń, zaciskającą się na jego nadgarstku i unoszącą rękę do góry. Spojrzał na tajemniczego przybysza

Dołączony, rzecz jasna. Zdrajca został zauważony, a nim zdążył spytać jak, w jego umyśle pojawiła się odpowiedź. Pieczęć na Anthrilienie!
Impuls telekinetyczny co prawda osłabił uchwyt, i pozwolił Antiemu odskoczyć, jednak za pierwszym jego przeciwnikiem wkrótce pojawili się następni. Cały tuzin.
W dłoniach młodzieńca pojawiły się dwa ostrza. Nie mógł już dłużej chować się, ni uciekać. Musiał walczyć.


Gubernator odleciał od brata kawałek, zyskując na dystansie. Spoglądał na jego ostrza, w przeciwieństwie do własnych, szkarłatnie już zabarwione. Z dwóch szram na jego torsie, tworzących znak X, spływała krew, pojedynczymi kroplami wpadając w bezkres wymiaru Rodziny
- To nie musi tak być - usłyszał zjednoczony głos pary, w jego mniemaniu, zdrajców. Christos i Anti. Nie uspokajał się jednak, ba, ich spokojny ton, niczym głos ojca karcącego dziecko, był dla niego nie do zniesienia.
- Uspokój się, przegrałeś. - dodali. A odpowiedział im tylko wściekły okrzyk, towarzyszący przemianie. Płaszcz Nanapha został rozerwany przez trzy dodatkowe pary ramion, twarz wykrzywiła się w dziwnym, nieludzkim wyrazie. Wokół niego rzeczywistość zaczęła wibrować, gdy tworzył on dziesiątki, nie, setki igieł wycelowanych w Mirakiego. Wymiar Rodziny zaś uległ zmianie - bezkresną przestrzeń zastąpiła ułuda rzeczywistości. Czerwone Pola. Miejsce, gdzie rozpoczęła się zdrada starszego brata.
- Runda druga - wyskrzeczał, posyłając w kierunku Christosa rzeczone igły. Osiem mieczy w jego rękach tylko czekało, by zanurzyć się w krwi przeciwnika.

5 lat temu

Za młodu bracia bardzo lubili przebywać, spacerować po okolicznym lesie. Spokój i cisza, zagłuszana tylko pięknym śpiewem ptaków, powietrze, którym aż chciało się oddychać, a w końcu wszechobecna zieleń, ulubiony kolor starszego brata, sprawiał, że Miraki chętnie tu przychodził. Nanaph zaś mógł się tu wybiegać i wyszaleć, pochodzić po drzewach i gałęziach, czy ujrzeć wspaniały widok na wioskę z szczytów najwyższych drzew. Nie pozwalano mu chadzać tędy samotnie, a jedynie pod opieką starszego brata - ten miał już za sobą pierwsze treningi, na których świetnie sobie radził, i przypuszczalnie, dzięki otrzymanemu ostrzu, powinien sobie poradzić z ewentualnymi dzikimi zwierzętami.
Któregoś razu okrzyki radości Nanapha, słyszane przez spokojnego brata, zostały zastąpione przez wrzaski rozpaczy i paniki. Miraki stwierdził, że tamten zapewne spadł z drzewa i trochę się zbił, dlatego wstał, by niespiesznym krokiem udać się w kierunku krzyczącego. I ujrzał prawie, że to co chciał - leżącego na ziemi brata. Tylko, że nie zwijał się on z bólu po upadku z drzewa, a obiema rękami powstrzymywał to, co próbowało go gryźć. Pająka, pająka większego niż jakikolwiek pies, jakiego widział świat. Miraki bez wahania rzucił się na owada, dobywając po drodze posiadany miecz, i mocnym cięciem odtrącił go od brata. Stworzenie odwróciło się do niego. Przy kolejnym ataku, pchnięciu, nie poszło jednak tak kolorowo - pająk, nie wiedzieć jak, chwycił ostrze swymi szczękoczułkami, i sprawnym ruchem wybił je z dłoni niczego nie spodziewającego się chłopca. Następne działania braci były proste, a powiedzieć, że się za nimi kurzyło, to za mało.
Nanaph jednak kilka tygodni kurował się z ugryzień, jak się okazało, zatrutych, niespecjalnie dobrze je znosząc. Jego organizm z trudem zdołał się pozbyć trucizny, on sam nigdy już nie chodził do tego lasu, a na widok nawet najmniejszego pajączka zwykł piszczeć “jak mała dziewczynka” i uciekać. Aż do teraz.

Dziś

Kolejny cios rzucił Antiego na kolana, a posiadacz demonicznej dłoni zacisnął ją na szyi chłopca, unosząc go. Jego małe ciało pełne było ran i siniaków, dołączeni nie patyczkowali się, i dobrze wykonywali swoją robotę. A on, on był jeszcze tylko małym dzieckiem, duszonym z ogromną siłą, i słabnącym z chwili na chwilę.

- Zmieniasz się w coś, co zawsze budziło w Tobie obrzydzenie. - stwierdził Christos, patrząc prosto w oczy bratu. Z ośmiu rąk pozostały trzy, pozostałe pięć leżało gdzieś na dole, odciętych. Szram na całym ciele miał on teraz znacznie więcej niż rąk kiedykolwiek. Z ust ciekła mu szeroka stróżka krwi. A starszy brat dalej patrzył na niego jak na dziecko, nawet nie draśnięty.
- Masz rację… - odparł Nanaph, wracając do naturalnej postaci. Część jego ran przy tym zniknęła, nie pozostawiając jednak wątpliwości, kto wygrał to starcie - Nie dam Ci rady… ALE JA NIE WALCZĘ SAM! - wokół niego poczęli pojawiać się dołączeni. Najpierw jeden, dwóch, potem tuzin, by skończyć się, chyba przy połowie setki.
- Ja też - odpowiedział Miraki, robiąc dokładnie to samo. Za nim pojawiali się kolejni członkowie Rodziny, w Nanaphu jednak powodując nie strach, czy niedowierzanie, a tylko ironiczny uśmieszek. Nim starszy brat cokolwiek zrozumiał, otrzymał mocarny cios w tył głowy. Zamroczony opadł w dół, prosto na “Czerwone Pole”, i choć żaden z kwiatów nie wybuchł, mężczyzna wbił się w ziemię unosząc tumany kurzu.
“Przegraliśmy…?” myśl Antiego przeszła przez umysł Mirakiego
“Nie… jeszcze… nie…”

Gubernator roześmiał się złowieszczo, a jego ludzie wtórowali za nim, kpiąc i przedrzeźniając jego słowa. A z kurzu wyleciał Christos, spoglądając trzema parami oczu na swojego brata. Nogi Nanapha zaczęły kamienieć, jednak nie dość szybko. Osłonił się on barierą, a nim jej strukturę zrozumiał Miraki, jego ręka także skamieniała. Lustro.
Odruchowo opuścił wzrok, by nie zgładzić się własną bronią, co wykorzystał Gubernator. Choć, osłonięty barierą, nie widział przeciwnika, jego słudzy przekazali mu, co ma robić. Ostrzejszy od mieczy dysk poleciał pionowo prosto w starszego brata, by przeciąć go w pół. Mirakiego nie mógł już ochronić ni unik, ni garda…
Ochronił go jednak Anti. Pojawiwszy się z lewej, pchnął swojego towarzysza, usuwając go z drogi dysku, i samemu na nią wchodząc. Dolna jego połowa odkroiła się od górnej, i, nim ktokolwiek zdążył jakkolwiek jeszcze zadziałać, dysk eksplodował, rozrywając obu zdrajców.
“Ja tak” zabłysła w Mirakim myśl najmłodszego z członków Rodziny, mknąc z przeogromnym tempem, by jeszcze długo odbijać się echem w umyśle pomarańczo włosego “

Christos pojawił się w realnej rzeczywistości, padając na ziemię. Eksplozja prawie zdążyła go zabić, na szczęście chłopiec zdołał go wyprowadzić, nim tak się stało. Był ciężko ranny, stracił wzrok, rękę, i zdolność do poruszania się. Leżał więc tak, i czekał - bo choć Rodzina nie udzieliła mu zdolności regeneracji, wciąż pobierał od niej energię potrzebną do przetrwania. Nie wiedział gdzie jest, ani ile będzie musiał czekać. Pewnym jednak było, że bez pomocy już nigdy się nie podniesie.

Ale pokonanie brata nie wystarczyło Nanaphowi. Uciekł za pomocą ich mocy więc wiedzial gdzie jest. Jedną myślą otwarł portal do konającego brata. Istanął nad przegranym, razem z całą swoją armią.
Nie zdawał sobie sprawy, przeoczył lub też po prostu nie było to nic co mogło zwrócić jego uwagę. Równie dobrze mogło byc to fragmentem jego własnych intencji. Portal nie zamknął się po przejściu. Stał otwarty, jako wyrwa w rzeczywistosci prowadząca do spolisćie czarnej przestrzeni.
- I co teraz zrobisz, braciszku? - roześmiał się Gubernator - Nie masz już dokąd uciec, nie masz już jak mnie poniżyć, nie masz już nikogo kto mógłby wbić mi sztylet w plecy! Przegrałeś! -
Srebrne nici połyskiwały na armii Nanapha. Już wcześniej zdołał je dostrzec, lecz tak jak i portal, w tej chwili nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Po prostu były, a skoro nie wadziły... nie miały znaczenia.

Zdolności regeneracyjne Christotsa malały. Moc zanikała, choć nie było w tym żadnych logicznych podstaw. Zaślepiony Nanaph również tego nie dostrzegł.
- Chole...ra.. - wymamrotał z trudem Miraki - Nigdy… nie umiałeś… walczyć samem..u… - Wiedział, że to koniec. I wiedział, że brat nie okaże mu litości.|
Wzrok zregenerować w większym stopniu niż wszystko inne. Ot taki ludzka chęć zobaczenia swego własnego końca. Lecz wciąż wszystko zasłaniała mgła i czerwień. Wciąż nie widział detali, choc wiedzial że spoglądają na siebie. Dostrzegł ruch. Rozmazany błysk. Wiedział też że coś się stało, jakieś zamieszanie, lecz nie mógł już dłużej pozostać przytomnym. Ich więzi zostały zerwane....|

Perspektywa Nanapha.
Zareagował instynktownie impulsem psjonicznym. Odbił nadchodzące... zagrożenie?
Srebrną nic wychodzącą wprost z czarnego portalu, niby unoszącą się na wietrze jak pajęczyna. Spojrzal na czarna wyrwę i wtedy dostrzegł coś czego z początku nie zauważył.
Jego armia spoglądała na niego. Jego dołączenia wpatrywali się w niego. A on nie widziął siebie. Nie miał z nimi więzi. Widział odblaski, widizał nici ich owijajace i wychodzace z portalu, lecz wciąż nie rozumiał... dopóki nie zobaczył Tego.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com...a45e96336b.jpg
Stara czaszka, ta sama, która kiedyś zaginęła w wymiarze rodziny, porośnięta była srebrnymi włosami. Odnuża pajęczego demona, tors stworzony z resztek cielska Gao Mary i czarnej masy.
Demon stanął u wrót wyrwy lecz nie wszedł do rzeczywistego świata. W pierwszej chwili Nanaph chciał zareagowac lecz już samą intecją wprawił w ruch swych poddancyh. Potężna spektralna dłoń dołączonego Leo zacisnęła się z siłą wielu ciał na ciele wojownika. Srebrne nici niczym węże sunęły ku niemu. Chicł się uwolnic, używal impulsów lecz te były zbijane, lub trafiały na bariery. Gdy pierwsza nić oplotła ciało ich myśli połączyły się.
- “Wiele lat czekałem by się wyzwolić. By znów się odrodzić. By znów poczuć głód...” - Kolejne nici oplatały kolejno kończyny, szyję i tors wojownika. Coraz silnieł czół umysł demona. Czół ból. Cierpienie nakałdane na dusze. - “ Uwolniłeś mnie... Zbudziłeś ze snu... Dałeś nowe życie... DAŁEŚ SWOJĄ MOC ”
- To ty ją zabrałeś! (czy coś w ten deseń)
Lecz demon nie sluchał. Myśli Nanapha nie mogły go przekrzyceczeć. Widział jego zło, jego głód i przeszłość. To jaki chaos spowodował i jaki terror zasiał.
- “Teraz staniesz się częścią mnie. Mym ciałem.”
Ostatni wdech nie było ratunku. W końcu ten byt zrodził się z mocy rodziny, miałcałą jej moc i jeszcze trochę. Nanaph od bardzo dawna poczoł się samotny. Jego istnienei było samotną jednostką, nie było innych głosów, ni myśli, ni szumu, ni szelestu. Tylko on sam i jego ciało. W ostatniej chwili jego istnienia.
Srebrne nici wbiły się w kark, przewierciły kręgosłup i zaczęły rozchodzić po całym ciele. Przerażający ból przeszył jego ciało, gdy jego moce zanikły. Widziął wszystkie husze które były częscią ich istnienia. Te same pozerane przez tą istotę. Nici powoli jakby czerpiąc olbrzymią przyjemnością z zadawania bólu oplotły mózg.
- “Zobaczysz jak pochłonę... ten... świat...”
Ciemność.
Ciało zostało opuszczone na niciach. Stanęło twardo na ziemi otwierajać swe oczy. Oczy z symbolem rodziny. A potem, jak cała reszta bezdusznych marionetek, przeszło przez próg wyrwy.|
 
Imoshi jest offline  
Stary 19-04-2015, 21:39   #115
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Akasja wraz z Assasynem zasiadała przy zadaszonym kramie niedaleko fontanny. Miłe ustronne miejsce i jak na porę niezwykle spokojne. Nie licząc złodziejaszków, którzy tylko czekali aż ktokolwiek będzie tędy przechodził, a tym bardziej nieznany podróżny w postaci Anthrilena.
Jeden z młodszych złodziei podkradł się do niego od tyłu. Już sięgał dłonią po kamień wiszący przy szacie proroka, gdy ten szybkim ruchem kostura podciął jego nogi i przewrócił.
-Ej!- Krzyknął chłopak zbierając się z ziemi. Już miał wygarnąć obcemu, gdy zobaczył jego puste oczy wpatrujące się w niego.
-Odejdź nim stanie Ci się krzywda- odparł nieznajomy bardzo nie przyjemnym głosem. Chłopak zatkał uszy, ale wciąż słyszał słowa proroka odbijające się w swoich myślach. Przestraszony uciekł.
Anthrilien rozejrzał się, pozostali złodzieje umykali w cień przed jego wzrokiem, żaden nie zdawał się chętny do kolejnej próby.
Przy stoliku pary czekało wolne krzesło. Asanym ja zwykle kimał, albo zdawał się nie być zbyt rozmownym. Wszystkim jak zwykle zajęła się dama.
- Anthrilenie. - Powitała go łagodnym głosem. |
Image - TinyPic - bezpłatny hosting obrazw, udostępnianie zdjęć i hosting filmw wideo
-Akasjo- ukłonił się i usiadł- dobrze was widzieć w zdrowiu. Tak jak mówiłem, mam coś dla was- wyciągnął z sakwy pióro i wyciągnął przed siebie.|
- I ciebie miło znów widzieć.
- Pióro Feniksa. - Wyjaśniła lekko zaskoczona - Finixie. - Asasyn podniósł głowę zerkając na czerwony obiekt. Jego oczy lśniły czerwienią. To chyba pierwszy raz jak dane był zobaczyć jego twarz i do tego z wyrazem zadowolenia. Wyglądał na około 30 lat, lekki jasny zarost zdobił jego twarz, a włosy... Wciąż skryte pod kapturem. Biały płaszcz o znikomo widocznych niciach układających się w jakiś wzór. Niestety niedane było dostrzec dokaldnie, jaki. Co ciekawe jego rysy twarzy przypominały kogoś innego, nie w pełni, ale z pewnością Anthrilen widział kogoś podobnego? Nie musiał się długo zastanawiać, nie miał kontaktu z dużą ilością istot ludzkich, które warte były zapamiętania. I tak oto skojarzył asasyna z Samurajem. Ale wracając do sedna sprawy.
Assasyn wyciągnął dłoń naznaczoną śladami walki w stronę pióra. Zapłonęło ono żywym ogniem i tak jakby ten ogień został wchłonięty przez jego dłoń Razem ze znikającym piórem. Przez moment biały płaszcz pokrył się czerwonym pasem, Kończycym się płomienistym kształtem. Później znów był śnieżno biały.
- Szekera. Dziękuję. - Rzekł wojownik. Zdawało się, że były to jego pierwsze słowa, wypowiedziane w stronę Eldara.
- I ja również. - Dodała Akasja z wielkim zadowoleniem. - Mozę się napijesz. - Zaproponowała nalewając do kufla przezroczysty płyn - wodę.|
Eldar skinął głową i napił się nieco.
-Wspominałaś, że również macie coś dla mnie.
- Ach, no tak. Dobrze, że mi przypomniałeś. Nie uwierzysz. Wyrosło to z pod piasku na samiutkiej pustyni. Gdy tego dotknęłam poczułam, że o ciebie woła. Finixie.
Assasyn podniósł się z siedliska i wszedł do gospody. Gdy z niej wyszedł w dlonaich trzymał, obwiązany jak młode drzewko, Upioryt. W sumie kształtem się zgadzało, tyle, że rośliną to z pewnością nie było.
Postawił ową “sadzonkę” obok eldara i zasiadł na miejscu.|
-Upioryt..- Prorok ostrożnie dotknął materiału a ten stopniowo zaczął zmieniać kształt, aby ułatwić transport- nie sądziłem, że w moje ręce trafi kolejna porcja tego materiału. Zdaje się, że połączenie tego świata z moim może być znacznie silniejsze niż zakładałem. Jestem wam wdzięczny.
- I my również. Zostało raptem kilka cząstek i... Poszukiwania dobiegną końca.
-Czy w czasie waszych podróży dane wam było słyszeć o magu, zdolnym usunąć magiczne znamie?
- Z tego, co wiem Roki, Orokusaki potrafi pieczęci zdejmować wszelkiej maści. Ale czy był by wstanie usunąć coś magicznego tego ci nie powiem Anthrilenie. Vizard z pewnością dałby radę, ale sam rozumiesz, co leży na rzeczy. Chyba, że... Słyszałeś zapewne o 3 potężnych grupach. Naszej, Smoka i... Volkano. Volkano jest magiem, a przynajmniej tak się przedstawił. Mieliśmy z nim kontakt jakiś czas temu, choć mogło to być równie dobrze przed pierwszym wstrząsem. Niewiem niestety gdzie się podziewa i czy był by w stanie coś zdziałać. Ale z tym pierwszym problemem jesteśmy sobie w stanie poradzić. W końcu jesteśmy w wielu miejscach i zapewne ktoś z naszych musiał mieć z nim kontakt. A właśnie! Przydałoby się rozmówić całą grupą w sprawie jakiegoś ogólno dostępnego sposobu komunikacji.|
-Prosiłbym o informację, gdyby ktoś miał wskazówki, co do miejsca pobytu tego maga. Gdybym posiadał przedmioty należące do innych członków prawdopodobnie mógłbym ułatwić komunikacje na dystans, ale nie jest to najwygodniejsze rozwiązanie. Nie mniej jednak uważam, że opcja kontaktu z pozostałymi byłaby wielce przydatna.|
- W takim razie pozostłlo nam albo zorganizować komunikatory, albo pieczecie komunikacyjne. Może ktoś z naszych z pod kopuły gromu bedize coś miał, albo z platformy. Powiadomimy cię, gdy bedize zebranie. W końcu juz niebawem ruszymy do działania. A ty jak sądzę zdobiędziez 1 klucz.|
-Mam taką nadzieję. Mam jeszcze jedno pytanie nim powrócę do swojej grupy. Co możecie powiedzieć mi o Razielu, ponad to, co powszechnie wiadome? Jak ważnym członkiem jest?
- Spotkaliśmy go dopiero tutaj. Dawny szlachcic, z wysokiego rodu. Zdaje się mial być władcą, ale coś się wydarzyło. dlatego wygląda tak jak wygląda. Zapewne wiesz, że pragnie zemsty na Mortresie. Powiedzmy nie kolidowało to z planami Uverworldu wiec nie zameirzalismy tego zmieniać. A teraz... Jego “mania” ściśle pokrywa się z naszym celem. Powiedział ci juz zapewne wszystko, co wie prawda? Jest jak zapewne zauważyłeś bardzo impulsywny i dosyć nebezpeiczny. Zdolność wyrywania ludzkich dusz, jak samo ich raneinei to nie coś pospolitego w tym świecie. W naszym to codzienność, ale na innych płaszczyznach jak zapewne rozumiesz. Tutaj to niespotykane. Nie wiem czy tyle ecie satysfakcjonuje. - Upiła łyk - Sama nie wie mwszysktiego o pozostałych członkach nawet, jeśli mam zdolności wyroczni. Wiem, a raczej czuje jednak, że wszyscy, w jaki sposób pasują do tej grupy. Są tacy... Wolni. - Odparła zamyślona.|
-To mi wystarczy- odpowiedział eldar, po czym dopił wodę- pozwólcie, że się oddalę, mam kilka spraw do załatwienia. Jeszcze raz dziękuję- dodał, po czym ruszył w kierunku Anubisa i Gubernatora.|
- Nie wahaj powiedzieć, jeśli będzie potrzebna ci pomoc. W końcu mamy po nikąd te same cele. Bywaj Anthrilenie.|

Gdy władca opuścił już na dobre to zbiegowisko, odezwał się Nanaph:
- Anthrilenie… to nie było konieczne - skomentował na początek “środki bezpieczeństwa” elfa, po czym dla upewnienia się dodał - Nikt nas już nie obserwuje? [Zakładając, że eldar ani nikt nie neguje] Mam pewien pomysł… może sprawimy, że wilk będzie syty i owca cała? Zawalczmy z Razielem, zrańmy go nieco… i zostawcie go mnie. Przeniosę go do siebie i postaram się, by nic mu się nie stało. Po tygodniu, może dwóch, wróci. Ale my będziemy już daleko poza zasięgiem Mortresa… Może nawet się z nim dogadamy, by nie bawić się w walkę? - |
- Raziel jest zakałą, jest brudny i trujący. Z przyjemnością się nim zajmę. - ostatnie zdanie dodał lekko niepewnie. - Najpierw będę jednak musiał sprawdzić czy w ogólę ma duszę. Jeśli nie… to tak jakby już nie żył, jeśli tak, jestem pewien, że Ammut dostanie kolejny posiłek. Usunięcie opozycji pomoże nie tylko Mortresowi, pomoże miastu… choć rozmawiając z nimi odniosłem pewne wrażenie, że Raziel nie gra pierwszych skrzypiec tak bardzo jak się mu wydaje. Ten Battler zdaje się być równie pewny siebie, myślę, że Raziel może nie wiedzieć kogo dokładnie ma u boku.
- Anthrilienie, domyślałem się, że możesz mieć problemy z bezpośrednim atakiem na niego, dlatego zapytałem. Możemy uniknąć Twojego bezpośredniego starcia z wampirem. Być może będzie z nim ktoś inny, jeśli nie możemy rozważyć wzmocnienie.
- Ufasz mu, Anubisie? Jaką mamy pewność, że dotrzyma słowa i odda nam Klucz? Pozwól mi go przetrzymać, ażeby nie okazało się, że odwalamy brudną robotę a darmo. - |
- Mam nadzieję, że mu ufam. Jeśli się mylę w ostateczności wrócimy do tego punktu, w którym jesteśmy teraz.
- Nie dość, że nic nie zyskamy, to Mortres będzie na nas gotowy, a nasz potencjalny sojusznik zginie. - stwierdził Nanaph - Każda władza potrzebuje opozycji. Każda władza potrzebuje kogoś, kto będzie stał naprzeciw niej. - powiedział jakby wyuczoną formułkę, próbując przekonać Anubisa. W jego myślach jednak widać było, że sam nie jest do końca pewny tej racji, i że prawdopodobnie ulegnie ostatecznemu werdyktowi, jaki by on nie był.|
Abuis przyglądał się gubernatorowi z lekko przechyloną głową. Milczał dłuższą chwilę. Wspominał Setha, właścicie jedynego, który zawsze stał naprzeciw wladzy. Czy coś wniósł w zaświaty, czy było konieczne by ktoś trwał po drugiej stronie barykady?
Czy Mortres jest w ogóle lepszy niż Raziel? Nic o nim nie wiedzieli, nic o nim nie wiedział. Był jednak władcą, należało wierzyć, że jest ku temu powód inny niż siła i strach. A może…
- Wiem. Być może. Ale widziałem co się dzieje gdy umieści się opozycję pod toporem. - powiedział w końcu beznamiętnie.
- Jest inna możliwość. Nie musimy zabijać. Możemy postawić Raziela przed Mortresem. Będziesz wtedy pewien tej… “wymiany”.
- Tak, to wyjście będzie najlepsze. - odparł Nanaph, zdając się dość zadowolony - To oznacza, że wracamy do Złotego Miasta. Jedno jeszcze tylko pytanie… Podczas naszego pierwszego spotkania, Raziel utrzymywał się poza moim polem widzenia, lecz nie poza Waszym. Co trzeba zrobić, by w ogóle go dostrzec? - |
- Dobra uwaga, bylibyśmy zapomnieli, że dobrze się ukrywają. Po pierwsze więc, aby ich widzieć wystarczy się zrelaksować, zarzyć tego co palą w sziszy. - Anubis pokazał ręką gest jakby zaciągał powietrze spomiędzy palców. - Jednak to nie takie proste bo po drugie, mimo tego, że byliśmy wstanie ich widzieć to Raziel wciąż potrafił stawać się… niewidzialny. To może stanowić problem jeśli nie nauczymy się go znajdować…
- Co do pierwszego… nie musimy polegać na tym co jest w sziszy, możemy przygotować się znacznie wcześniej, posiadać element zaskoczenia. Gdyby udało mi się znaleźć odpowiednie składniki... może w mieście znajduje się zielarz… mógłbym sporządzić nam podobną substancję.
- Gdyby udało się doprowadzić mnie tuż obok niego, mógłbym na jego ubraniu pozostawić pieczęć podobną tym wokół. Wtedy będę też w stanie stwierdzić gdzie jest, a tą informację może przekazać nam wszystkim Anthrilien… - |
Anubis odszedł kawałek od towarzyszy. Wyprostował się, spiął dłonie i odchylił głowę do góry. Z jego gardła wydało się głosne przeciągłe wycie, w którego tle brzmiał warkot podobny do tego, który wydaje lew. Dźwięk rozszedł się po kanione i ruszył dalej w pustynie, a w nim brzmiała prośba.
“Przybądź przyjacielu, przybądź raz jeszcze i pomóż nam” - mówiło to wycie.
Powróciwszy do grupki zmierzył wszystkich spojrzeniem na dłużej zatrzymując się na Anthrilienie. Czuł niezadowolenie towarzysza. Od ich poczukiwań Bajarza ich umusły wciąż pozostawały wyjątkowo na siebie otwarte. Wiedział co jest powodem tego niezadowolenia, należało poruszyć ten temat.
Założył ręce na piersi i postukał palcem zastanawiając się co powiedzieć. Mieli troche czasu nim przybędzie tu oblrzym… jeśli przybędzie tu olbrzym, ten czas będzie musiał wystarczyć.
- Jest nas czterech a tylko jeden klucz. Pytam kto jest przyjaciel, a kto jest wróg… - powiedzial w końcu dobitnie, wyjątkowo akcentując ostatnie słowo. - Nikt z nas na pewno nie spodziewał się tego co dziś usłyszeliśmy. Co się stanie z kluczem gdy Mortres położy go między nami?
- Jest nas za dużo. - powiedział nim ktokolwiek zdąrzył odpowiedzieć. - I nie wszystkim wam ufam. - dodał po chwili patrząc głównie na Ervena.
Nanaph zakłopotany podrapał się po policzku
- Ale… wiesz, że mógłbym nas po prostu przeteleportować z powrotem i bez tego giganta, prawda? -
- W tej chwili czuję, Nanaphu, że wrócę do TEGO wymiaru, z własnej woli, dopiero gdy będę bliższy pełni moich sił. Zagnę go i naprawię. - nuta groźby - Do tego czasu wolę trzymać się z daleka… wróćmy jednak do problemu, który wyłożyłem.
- Rozumiem. - odparł nieco poważniej Gubernator - Jeden Klucz wciąż niewiele znaczy, jednak są pewne rzeczy na które nie mogę pozwolić. - Spojrzał na Elfa - Nie wiem jak Ty Anubisie, ale ja nie mogę zaufać Uverworldowi. Ich celem jest władza i zniszczenie. Mają wśród swoich najsilniejszych przybyszów tego świata. Nie zaufam im na tyle, by powierzyć ciężko wypracowany naszymi rękoma Klucz. - zatrzymał się na chwilę, spojrzenie kierując na Ervena. Mag odczuł telekinetycznie delikatne powstrzymanie, wraz z spojrzeniem mówiącym “Lepiej nie mów nic głupiego” - Pan Sharsth optuje za zbadaniem Klucza. Uważam, że warto to rozważyć. Zawsze dodatkowa porcja wiedzy. A potem… należy za stanowić się jaki Klucz będzie następny. Uważam, że pierwszy z Kluczy powinien trafić do tamtego wymiaru. Jest całkiem odcięty. Nikt tam go nie znajdzie, nikt nie odkryje, nikt nie ukradnie… - |
- Nie znam Cię gubernatorze, nie wiem jak myslisz, nie wiem, co Tobą powoduje, nie ufam i jeszcze mniej ufam temu wymiarowi. Coś tak ważnego nie może tam trafić… Znam lepsze miejsce, znacznie lepiej ukryte, znacznie mniej dostępne i znacznie mniej niebezpieczne…
-, Co do reszty osób. Erven, brzydzisz mnie, wypowiadasz się uczenie, acz brzmi to wulgarnie w moich uszach, nie wiem cos planujesz, ale wiem, że nie jest to nic dobrego, a jeśli JA tak twierdzę to dobrze wiem co mowię.
- Eldarze… musze jednak przyznać rację Nanaphowi. Co też uczyniłeś wstępując w ich przeklęte szeregi? Poznałem już racjonalną stronę twoich myśli, ale w obliczu takich faktów sam nie wiem, po co i dla kogo chcesz zdobyć klucz. Chcę Ci wierzyć…, ale sądzę, że to rozmowa na inną chwilę? - zapadła krótka chwila milczenia, Anubis patrzył Anthrilienowi prosto w oczy. - Choć w obliczu takiego tematu również będziesz musiał coś powiedzieć.
-Szanuję Twoją opinię Anubisie i masz prawo mi nie ufać- odparł Eldar jak zwykle bez emocjonalnie. Chodź, gdy wypowiadał ostatnie słowa, Anubis mógł dostrzec cień emocji w umyśle proroka nim ten zamaskował swoje myśli - W moim świecie ludzie uważają nas za dwulicowych, zmiennych i nie wartych zaufania. Ale mogę Cię zapewnić, że choć Uverworld może mieć inne plany wobec niego, klucza poszukuję wyłącznie dla siebie. Zdam się jednak na Ciebie i powierzę go w Twoje ręce.|
Anubis skinął głową bez słowa. Wierzył towarzyszowi w to, co planował zrobić z kluczem. Odniósł wrażenia, że nie ma nic więcej, co można by na ten temat powiedzieć.
- Jakież to miejsce? Co, jak co, ale mało, jakie miejsce może być równie dobrą kryjówką, niż wymiar, w którym nie ma żadnej istoty zdolnej się tu pojawić? - W dłoni Gubernatora pojawiła się jedna moneta - Poza tym, czegokolwiek by tu nie powiedzieć, nigdy nie stało się tam nic z żadnym moim przedmiotem. Twoje zaufanie do mnie to jedno, jednak nie mam żadnego interesu by Was oszukać. Widziałeś moją walkę z Strażnikiem. Nieważne co zrobię, sam nie poradzę sobie z pozostałymi… a wciąganie w to większej grupy byłoby co najmniej nieroztropne. - |
- Jesteś… tylko człowiekiem. Sam odpowiedz sobie na pytanie czy zaufałbyś innemu człowiekowi tylko, dlatego, że powiedział, że jest godny zaufania. Mogę Ci się przedstawić, Gubernatorze, mogę wyciągnąć rękę i pokazać swoje serce, wtedy Twoje zrozumie, z kim rozmawia, tak jak zrozumiał Eldar. Jeśli Ja coś mówię to jest to tylko i wyłącznie prawda, prawda, która staję się prawem…
- Powiedz mi, gdzie jest Ammut? - kontunuował po chwili na wzięcie uspokajającego oddechu. - Możesz go wyczuć, prawda? Tak jakby stał tuż za mną, choć go tu nie ma, ani nigdzie w pobliżu. Sam, choć znam go tysiące lat, nie zgłębiłem tajemnicy gdzie dokładnie przebywa i jak tam się znajduje.
- Niezależnie od tego, czy jestem godny zaufania, po prostu nie mam dość mocy, by zdobyć pozostałe 4 Klucze… Ammut, to to Twoje… zwierzątko, czy tak? W tym momencie jest poza zasięgiem, jednak potrafi się materializować. W zmaterializowanej formie, można odebrać mu Klucz. Jeśli nie oddamy Go Uverworldowi, nie sądzę, by dali oni sobie spokój. Będą chcieli nam go odebrać siłą. Tylko mi nie zdołają tego zrobić. - |
- Ty zawsze jesteś tutaj, Ammut pojawia się tylko na moje wezwanie.
-A, gdy Ty postanowisz go ukryć i dla nas stanie się niedostępny. Zataczamy tym samym błędne koło. Mimo wszystko Anubis jest istotą boską Mon’keigh, podczas gdy Ciebie nie można nazwać “dobrym” nawet według prostych schematów ludzi. Jego umysł działa w sposób nieosiągalny dla nas śmiertelnych, jeśli mam wybierać to klucz powierzyłbym właśnie jemu.
Nanaph starał nie dać po sobie tego poznać, ale jego myśli zdradzały, że wcale mu nie odpowiada taki rozwój wypadków. Po chwili jednak odpowiedział, na przekór swoim myślom:
- Niech i tak będzie. Anubis ukryje Klucz. - pomarańczo włosy zawahał się na chwilę - Pozostaje pytanie, jak go zdobyć. Co, poza ukrywaniem się, potrafi Raziel? Jakie są jego, czy w ogóle wampirze, słabości? - |
- Twoje słowa zostaną niedługo zweryfikowane Nanaphu.
-Niewiele wiem o wampirach. Wzmianki o nich pojawiały się w pradawnych mitach Terrańskich jednak nie zgłębiałem tej wiedzy- odparł prorok- Raziel z pewnością nie należy do słabych. Ale jest aż zanadto pewien swojej siły, do tego zdaje się, że łatwo go sprowokować. Można by to wykorzystać przeciwko niemu. Gdy pojawiliśmy się sie tam po raz pierwszy, poza wampirami był tam ktoś jeszcze, również niedostrzegalny. |
- Z pewnością nie będzie to łatwe, ale będziemy mieć moment zaskoczenia. Nie do końca podoba mi się takie podejście, ale widzę, że nie mamy wielkiego wyboru. Wciąż jednak jedna osoba milczy, ta, której milczenie zdaje się być najgorszym, co może zrobić…
Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy, Ervena
- Mój mistrz nauczał, że milczenie jest złotem, by zabierać głos, kiedy jest to potrzebne, nie mniej, nie więcej. Udam się do Świątyni Wiedzy szukać wzmianki o słabościach tej przeklętej rasy, bo w moim świecie wampiry nie istniały. Pytanie tylko, kiedy spotkamy się znowu. Atak z zaskoczenia zdaje się być naszą jedyną realną szansą.*
- Do Świątyni mogę Cię zabrać w każdej chwili, włącznie z powrotem. Droga stąd do Złotego Miasta i tak zajmie dłuższą chwilę, więc będziesz mógł bez kłopotów przeszukać bibliotekę. Skaczemy? - |
- Skaczemy, mam dość piasku na dzisiaj. - Odpowiedział białowłosy.
Obaj mężczyźni zniknęli. Nim jednak Sharsth trafił do Stolicy, znalazł się w świecie Rodziny. Teraz jednak, miast wyglądać jak bezkształtna, amorficzna materia, przybrał formę wspaniałego krajobrazu. Nanaph z Ervenem stali na wzgórzu, mając wspaniałą panoramę na okolicę: lasy, pola, łąki, wsie, czy miasta.
- I…? Co o nich sądzisz? - spytał Gubernator.|
- O Mortesie? Ciężki przeciwnik, gdyby podziemie zeszło głębiej do podziemia byłoby o wiele łatwiej, ale raczej nie mamy środków na to. Co myślisz o tej dwójce? *
- Właśnie o nich pytałem. - |
- Nie ufam im. Mogą być niewygodni w przyszłości. Dobrze by było się ich pozbyć. Najlepiej gdyby ktoś inny wykonał czarną robotę za nas, ale najpierw klucz. *
- Właśnie. Klucz. Anubis nie będzie chętny nam go oddać. Czarna robota… Myślisz, że Raziel będzie wystarczający? Jeśli nie, będziemy musieli wziąć sprawy w swoje ręce… - |
- Jak Raziel nie wystarczy to wyślemy ich do naszych przyjaciół… jestem pewny, że ucieszą się z naszego prezentu… - rzekł z diabolicznym uśmiechem nekromanta *
- Oni są silni. Nawet Nasi Przyjaciele mogą mieć z nimi kłopoty… chyba, że masz na tę okazję coś ciekawego? Miałem już okazję przetestować Słowo Ezara na Anubisie. Opierał się, lecz nie wystarczająco. - |
- Coś się wymyśli, ale musimy grać na zwłokę. Najlepiej byłoby dać naszym przyjaciołom znak by zmobilizowali siły. Kolacja sama będzie się w końcu do nich pchać, a jak oni nie dadzą rady, to zawsze możemy im pomóc. Mogą być silni, ale my też słabi nie jesteśmy. *
- Wyślę kogoś tam z Tobą. Lepiej żebym nie odchodził od nich na za długo, bo jeszcze się w czymś zorientują. A na czas walki z Razielem… pozwólmy im myśleć, że działam sam, a że Ty jesteś tylko niedoświadczonym elementalistą. Niech załatwią większą część roboty sami. -
***
Gdy mężczyźni zniknęli, prorok wyciągnął runy z wnętrza sakwy, te zaczęły krążyć spokojnie w okół niego.
“Każda z nich reprezentuje pewne aspekty przyszłości”- usłyszał Anubis w swoich myślach- “zadaniem proroka jest umiejętne dostrzeżenie które wydarzenia mają największą szansę na dojście do skutku. Chodź w tym świecie...”-jedna z run nagle przyciągnęła uwagę Eldara, sięgnął po nią i trzymając ją w dłoni wpatrywał się przez chwilę, marszcząc brwi. Anthrilien spojrzał na Egipcjanina, a jego głos znów rozbrzmiał w jego umyśle-”Mon’keigh podniosą na nas rękę. Będą usiłować nas zabić. Nie ukrywam że spodziewałem się tego, jednak nie sądziłem że i ci ludzie okażą się na tyle bezrozumni by konszachtować z demonami..”|
Anubis skinął głową dając znać, że zrozumiał. Nastąpiła chwila ciężkiego milczenia, Egipcjanin wsłuchiwał się w wciąż odległe, ale zbliżające się dźwięki stąpnięć ich wielkiego przyjaciela.
- Chcę wierzyć Nanaphowi, choć czuję, że coś ukrywa. Wstrzymuję się jednak z ostateczną oceną jego osoby. Martwi mnie natomiast ten mag. Mówi w sposób jaki słyszałem wiele razy. Promieniuje z niego okrucieństwo i bezwzględność.
- Obawiam się też, że zrobiłem błąd wracając do wymiaru Gubernatora. Udało mi sie obronić, ale czuję jakby wizyta tam coś we mnie zostawiła. - dodał po chwili Anubis dotykając się w miejscu gdzie powinno być bijące serce. - Mam nadzieję, że choć po części wyjdzie z tego coś dobrego, ponieważ wizyta tam obudziła coś we mnie. Jestem znacznie, znacznie silniejszy.
Spojrzenei w przysżłosć. Wizja identycznych postaci. Bracia. Jeden to nanah. A drógi? Stoja na przeciw siebie, lecz nie patrza na siebie z miłowaniem. Są sobie wrodzy. Lecz gdzie i kiedy? Nie wiadomo. ()

Raptem kilkadziesiąt sekund po zniknięciu Nanaph pojawił się z powrotem w kanionie. W jego umyśle nie pozostała nawet wzmianka o wcześniejszej rozmowie, zastąpiona przez dziesiątki innych myśli.
- I…? Co o nim sądzicie? Czego spodziewacie się po Ervenie? - spytał, słowa kierując głównie do Anubisa.|
- Wyślij go gdziekolwiek chcesz, ale nie przyprowadzaj go tutaj spowrotem. - powiedział beznamiętnie Anubis. - Jego głos brzmi jak głos kobry, a z ust spływa jad skorpiona. Nie chcę go tutaj. - zakończył z nutą groźby.
Dźwięki stąpnięć olbrzyma stały się wyraźnie słyszalne co przypominało towarzyszom, że czas na rozmowę powoli się kończy. Czas ruszać w drogę.
- Jego wiedza i zdolności mogą się nam przydać. Wykorzystajmy to do walki z Razielem i jego poplecznikami, a potem odeślijmy. Jego okrucieństwo i bezwzględność - specjalnie zaakcentował słowa wypowiedziane wcześniej przez Anubisa - nie zaszkodzi w tej walce. -
Gubernator spojrzał na Eldara, jakby wyczekująco. Oczekiwał otwartych oskarżeń, wiedział, że Anthrilien zupełnie mu nie ufa. I zdawało mu się, że po prostu nie chce zaufać. Wychodziło na to, że rzeczywiście nie lubił ludzi.|
Nawet pomimo pustych oczu proroka, pewne było że odwzajemnia spojrzenie. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, gdy gigant wkroczył do kanionu, zatrzymując się niemal między nimi. Bez słowa, Anthrilien wzniósł się na wielkie stworzenie i wciągnął Anubisa.
-Ruszajmy w drogę- odparł beznamięnie gdy Gubernator do nich dołączył, po tych słowach bestia ruszyła w kierunku miasta.|
- Nie masz nic do powiedzenia? - Nanaph odezwał się lewitując przy bestii, tak, by bez kłopotu kontynuować rozmowę.|
-Z pewnością nic wartego Twej uwagi- odparł siadając po turecku.|
- A jednak. Ciągle mi nie ufasz, i miast zmieniając to postępowanie, pogłębiasz je. Jaki masz ku temu powód? - |
-Dlaczego mam zaufać obcemu, którego poznałem raptem kilka cykli temu? Przez swoje długie życie poznałem setki ludzi, bezmyślnych, krótkowzrocznych. Myślisz że różnisz się od nich?|
- Kto wie. - odpowiedział Nanaph - Może tak, może nie. Jeśli jestem bezmyślny, wskaż mi myśli, których nie dostrzegam. Jeśli jestem krótkowzroczny, wskaż mi możliwość zażegnania tej… wady. - |
-Dążysz do zdobycia władzy Nanaphie, nie wykluczam że jesteś wstanie poświęcić wiele istnień by osiągnąć tą moc. Jak wielu innych możesz maskować to pragnienie wspaniałymi hasłami. Wolność, sprawiedliwość, zrozumienie- z ostatnim słowem ponownie spojrzał na mężczyznę- może nawet słyszałeś o człownieku zwanym Kuroryu, ponoć ostatnio o nim głośno. To również i jego pojmowanie świata. |
- Owszem, dane mi było o nim usłyszeć. Zbiera swoje siły, armię. Działa dla swoich celów, jednak to nie oznacza automatycznie, że jest wrogiem. Tak samo jak i ja. Jeśli masz jakieś wątpliwości co do moich planów czy motywów, pozwól na ich rozwiązanie, miast jedynie milczeć. Nie pokonamy Opozycji, jeśli będziemy ciągle spodziewać się od siebie sztyletu w plecy. - |
-Gdybym chciał Cię zabić Gubernatorze, Twoja krew już od wielu dni przyozdabiałaby piaski pustyni- mimo przekazu, głos eldara w najmniejszym nawet stopniu nie zawierał groźby- nie jestem człowiekiem, nie myślę w sposób w jaki Ty to czynisz. To że pozwalam Ci przebywać w naszym towarzystwie możesz uznać jako moje zaufanie.- Przymknął oczy, nie zdawał się nazbyt chętny do kontynuowania tematu.
(dalszy ciag rozmowy pisać ponizej wizji)
~Wizja Eldara~
“Naszym celem jest władza...”. Znajome słowa zabrzmaiły w niebycie. Znów z ciemnosci wyłonił się znany juz pokój, z kryształem na środku stołu i ciemnymi konturami postaci o róznorakich poświatach.
Wszyscy milczeli. Eldar poczól emocje, szczątkowe, jednakie. Zdziwienie, zaskoczenie, niepewnosći.
- Co przez to rozumiesz? - Zapytał osobnik siedzący w rozkroku o czerwonej posćiwacie.
- Wpierw musimy zdobyć wiedzę, zrozumieć ten świat i umieć na niego wpływać, z ukrycia. Musimy zdobyć pozycję, kluczowe miejsca. - głos z kryształu, głos Vizarda
- To raczej nie będize trudne. - stwierdziła Akasja.
- Jest nas niewielu, co nawet dla naszej siły może się okazac zbyt dużym wyzwaniem.
- Kwestia czasu. - Zabrzmiała czarna aura ujawnajac (o iel wczesnei jnie mialo to miejsca) postać Orokusakiego. - Zotganizuje własną grupę, niezależną od tej. Dla własncyh korzyści i celów.
Chwila ciszy.
- Brak sprzeciwu - zabrzmiał kryształ
- Mnie interesuje tylko zabawa. Moze rozkręcę jakiś hazard. - zabrzmail uradowany głos czerwonego osobnika. - Stolica będize idealna.
- Wybór miejsc pozostawiam wam.
- A co dalej? - zapytała biała poswiata wygladająca na kobietę.
- Później potrzebna będize nam... Władza.
- Co przez to rozumiesz?
Pierwsza wizja uległa rozmyciu.
Kolejny obraz nie pokazywał już miejsca. Pokazywał osoby. Kilka lub też kilkanaście cieni. Ciężko byl ostwierdzic gdyż nie miały pośiwat i lzewały się z mrokeim otchłani. Tylko jedna postać była jawna. Orokusaki. Stal zdaje siena jakimś podwyższeniu. Chyab stole. Pozostałe cienei siedziały przy nim.
- Przedstawie wam teraz nasz kolejny cel. Wszyscy posrednio weźmiecie w nim udział.
- A kto będzie grał pierwsze skrzypce? - kobiecy głos.
- Mam juzna oku pewną kandydatkę. - Uśmeich. Mimo iz dla eldara był on widoczny pozostałe istoty zdawały się go nie widzieć. Tak jakby cała ta wizja miała charakter nie rzeczywisty. Symboliczny.
- Ona zrobi swoje, a ja dokończę resztę.
- Więc co jest naszym celem. - zabrział głos z lekko innym akcentem. Chyba podobnym do akcentu Echeos-a. A wiec człowiek z kraju wiatru.
- Zamierzamy porawać Alexnadra Pendragona. Władcę Uni. - Uśmiech wielce uradowany. - Kto ma wątpliwosći lub sprzeciw niech powstanie.
Nikt tego nie uczynił.
- Nawet jeśli maiła bym wątpliwości. - delikatny glos bez pewnosci siebie. Młoda kobieta. - Ty jesteś szefem.
- Tak myślałem. Waszym celem będzie dezinformacja, izolacja tych wieści oraz...
(...) Przeskok wizji
- A teraz udam się po naszą główną aktorkę. A raczej diwę.
Ostatni fragment miał juz inny charakter.
W bezdennej ciemnosći zasiadał zakapturzony osobnik. U boku miał kostór i zerkał w dal. Vizard. Słychać było szum morza. Delikatnie uchylił głowę w stronę eldara lecz nie odrwócil jej całkiem. Czekał.
-Vizard. Witaj.
- Witaj Anthrilenie.
-Wciąż mi nie ufacie, chodź dołączyłem do waszych szeregów wiele cykli temu wciąż pozostaję nie wtajemniczonym członkiem, który nie poznał nawet pozostałych. Kiedy to się zmieni.
- W swoim czasie. W swoim czasie. Dane ci będzie poznać nas wszystkich. Podążając za kluczami odnajdziesz ich. Nie liczył bym jednak na towarzyskie zgrupowanie. Każdy wypełnia swoja rolę...
- Rozpocząłem to raptem z kilkoma osobami mi znanymi, a teraz jest nas więcej. Nie wszystkich dane mi było ujrzeć twarzą w twarz. Lecz wiem że zostali wybrani właściwie.
-Kolejne pytanie. Klucze, stwierdziłeś kiedyś że potrzebne są do wyciągnięcia Cię z wnętrza bramy. Jak znalazłeś się w jej wnętrzu.
- Po prostu. Przeszedłem przez nią gdy była otwarta i zamknąłem ją za sobą. To był jedyny sposób.
-Brama, coś co spełnia życzenia. Jakie było Twoje życzenie?
- To nie tak. Nie to było mym celem. Jednak nie przeczę, że to co jest za bramą, potrafi spełnić każde życzenie.|
-Usiłujesz więc zdobyć to co jest za nią? Wątpię by wypuszczenia Cię było jedynym celem. Czego jeszcze mam się spodziewać?
- Tu musisz zaufać własnemu rozsądkowi. Nic (opini także) nie zamierzam ci narzucać. Bądź gotów. Strażnicy kluczy są podporami tego świata. Wraz z ich końcem świat zareaguje drażliwie, bardzo drażliwie. Przynajmniej przez pewien czas stabilizacji. Kto wie... czego jeszcze...|
-Jakie tym razem życzenie wybierze uverworld po odnalezieniu kluczy?
- Tych których znam postąpią jak powiem. A inni... mogę mieć jedynei nadzieję że nie zostana zaślepieni zachłannoscią.|
-Co w takim razie “każesz” im sobie zażyczyć?
- Przemawia przez ciebie żądza anthrilenie. To zła cecha, która nie powinna się pojawić wśród członków tej organizacji. A przynajmniej nie w straważ kolidujących z jej celam. Mam cel który musze spełnic ale po tej stronei nie jestem w stanie. Tyle powinno ci wystarczyć. Chce się stąd wydostać.|
-Rozróżniam żądzę od chęci poznania planów ludzi z którymi współpracuję, jako że oni sami nie są skorzy do podzielenia się nimi.
- W szystko w swoim czasie Anthilenie. W swoim czasie. Zbyt wiele było by nieścisłosci w wym pojmowaniu. O wiele lepiej przyjmiesz to gdy samemu zgobędziesz tą wiedzę. To swoją drogą jest dogmat panujący wszędzie...
-Już czas. - tweirdził wskazujac na koniec. - Ach! Właśnie. Anthrilenie. Brama znów się ładuje. Niedługo nastąpi wstrząs. Równei silny co poprzednio. - Odparł czarodziej na zakończenie.|
-Rozumiem. Dobrze było się z Tobą skontaktować, liczę że będę miał jeszcze ku temu sposobność. Zanim się wycofam przekażę jeszcze jedną rzecz. Istota o stu twarzach stanowi pewne zagrożenie dla naszych interesów. Każdą istotę składającą się na część całości poznać można po tym- przed Vizardem pojawił się znak- przekaż to innym jeżeli zależy Ci na sukcesie.
- Przekarzę. A gdyby interwencja miała być konieczna, poproś o pomoc, o ile bedizesz jej potrzebować.
Nim eldar odszedł, gdzieś w oddali zobaczył odblask. Sum morza. Choć nigdznei nie było go widać, w tej pustce.
~koneic wizji~
Vizard w samotności wsłuchiwał się w szum. Woda rozbijała się o niewidoczny brzeg. Delikatnie odblaski pojawiły się na bezkresie poniżej niego. Czarne fale. Morze czerni.
Prorok otworzył oczy i spojrzał na pozostałych.
-Wkrótce nadejdzie wstrząs, upadek Lofar był zaledwie początkiem.
Parę dni później dotarli do złotego miasta. Na miejscu Anthrilien wyszukał aurę Akasji i skierował się w jej stronę.|
-, Jaki mamy plan? - spytał Nanaph, nim Prorok się oddzielił. W tym samym czasie, daleko na południu, jeszcze w Unii, jeden z członków Rodziny spotkał się z Ervenem.|
- Przygotujmy się. Powinienem znaleźć potrzebne mi zioła nim wróci Anthrilien.
To powiedziawszy Anubis skierował się w odpowiednią, lecz mocno zatłoczoną, uliczkę.
Gubernator na dźwięk o przygotowaniach rozejrzał się lekko po okolicy, po czym podążył za Anubisem
- Potowarzyszę Ci, jeśli nie masz nic przeciwko. I tak nie znam tego miasta. - |
http://conceptartworld.com/wp-conten...l_Shiu_08a.jpg
Po niedługim spacerze doszli na miejsce. Oboje musieli mocno się schylić żeby zmieścić się w wyjątkowe małe drzwi, które prowadziło po wąskich schodać nieco poniżej poziomu ziemi.
Sklepik choć zdawał się być niewielki i obskurny zawierał wiele ampułek i buteleczek, na ścianie po prawej wisiały suszone zioła a całość przesycona była ciężkim zapachem olejków i czegoś co właściciel gotował na zapleczu.

Anubis wszedł pierwszy i od razu zaczął węszyć. Wielokrotnie podnosił różne naczynia, otwierał i wąchał ich zawartość. Wielokrotnie odkładał to co stwierdzał, że bylo niepotrzebne. Niewiele z tego co dotknął odkładał od razu na blat stołu. Choć nie znał nazwy tych połowy składników był pewien, że wchodziły w skład tego co wdychali w zamtuzie. Pozwolił sobie nawet na zamianę składników, które wiedział że były dodane tylko dla smaku. Sam wybral coś co bardziej kojarzyło mu się z domem i choć również nie znał ich nazwy, jeden zapachem podobny był do anyżu.
Podszedł do lady z tym co wybrał i… uświadomił sobie, że nie ma pieniędzy.
- Czy chciałbyś zamienić się na dowolne z tych roślin? - zapytał pokazując zawartośc swojej sakwy. Znajdowały się tam resztyi tego co pozostało mu po wprowadzeniu proroka z stan głębokiej medytacji, niektóre z nich były nienaruszone, a wszystkie na pewno były niezdobywalne na pustyni.
-Hmm nu. Ale mało. trza by jeszcze czegos dopłacić.- dodał z typowym dla sprzedawcy uśmeichem biznesu.
- A może ma tu jakieś znaczenie waluta Unii Krajów Środkowych? - spytał Nanaph, przywołując między palce trzy monety - Lub może inaczej… Jaka tu właściwie panuje waluta? - |
- Monety należy wymienić na kryształy, którymi się tu handluje. - powiedział Anubis z lekkim prychnięciem, bynajmniej nie odnoszącym się do niewiedzy Nanapha, ale do faktu, że zapomnieli o tak trywialnej rzeczy jak wizyta w kantorze.
- Kłopotliwe. - odpowiedział Nanaph - Szybciej będzie czegoś tu dołożyć -
W chwilę później na blacie leżało już trochę dodatkowych przedmiotów. Były to rośliny zbierane niegdyś przez Inga, Urgarusa, czy innych Podziemnych, głównie na trucizny. Do wyboru, do koloru.
Wkrótce dogadali się ze sklepikarzem. Dzięki aurze, Gubernator był też świadomy miejsca pobytu Anthriliena, udali się więc na spotkanie.

Jeśli towarzysze Anubisa spodziewali się jakichś czarów lub efektownych alchemicznych zabiegów to bardzo się zawiedli. Egipcjanin poprosił Eldara o wystawienie dłoni, po czym wyćwiczonymi ruchami zaczął gnieść i rozdrabniać zakupione składniki pomiędzy ostrzami swoich złotych sztyletów. Czasem sięgnął po kilka cząstek jednej z roślin i po przyjrzeniu się jej ponownie przepuszczał przez swoje ostrza.
Po tym prostym zabiegu spojrzał na oboje i powiedział.
- To wszystko. Jeśli się nie mylę, w tym co paliłem nie było kaszty obcych wpływów, wyczułem tylko naturalne składniki pochodzenia roślinnego. Swoją drogą, jeśli to zadziała warto się później zastanowić, który dokładnie z tych składników i dlaczego pozwala przeniknąć przez ich barerę niewidzialności. Może to być przydatna informacja.
- Erven też powinien niedługo dać znak życia. - stwierdził Nanaph - Powinien mieć jakieś ciekawe informacje. A poza tym… mamy jeszcze jakieś pomysły na przygotowania? -
- Mamy podwójny efekt zaskoczenia. Nie spodziewają się, że będziemy ich od razu widzieć, nie spodziewają się, że przyjdziemy tam po Raziela… Co jeszcze potrzebujemy?
-Siły i szczęścia, dowiedziałem się że groźby Raziela o wyrywaniu dusz nie mijają się z prawdą- odezwał się Eldar.
- Mmm. zadbajmy więc bym był pierwszym kogo on zaatakuje, a niemiło się zaskoczy gdy spróbuje pochwycić moją duszę… - uśmiechnął się egipcjanin.
- W takim razie pozostaje sprawa Sharstha… Zaraz go tu wezwę. Oby miał jakieś pomysły na uwięzienie wampira. -
Erven pojawił się niedługo potem o zrelaksowanej, pewnej siebie, swobodnej postawie, z lekkim tak klasycznym dla niego uśmiechem twarzy. Uśmiechem który nie docierał do jego oczu.
- Witam, zgromadzonych i przepraszam za spóźnienie. - powiedział dobywając sztyletu o srebrnej klindze o zakrzywionym ostrzu.... zupełnie jakby był to sztylet przeznaczony do dziwnych celów i podał go pomarańczowowłosemu - Wampiry są podatne na srebro. Ich rany nie goją się nadnauralnie.
- Kosztował mnie krocie, więc nie zepsuj. - krzywy, zadziorny uśmiech zawitał na jego twarzy.
- Dowiedzieliście się czegoś ciekawego?
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 19-04-2015, 21:40   #116
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Pomarańczo włosy spojrzał na dwóch pozostałych, jakby wyczekując jakiegoś komentarza - gdy jednak go nie otrzymał, sam odpowiedział magowi:
- Jedynie o dwóch zdolnościach Raziela. Pierwszą jest - tu spojrzał na Anthriliena - zdolność wyrywania dusz. Bardzo… mordercza, nie da się ukryć. Druga to niezrównana umiejętność ukrywania swojej obecności… przeciw temu przygotowaliśmy pewien środek, który powinien pozwolić nam działać. -
Erven się namyślił. Więc tak wyglądały zdolności Raziela.
- Jak dla mnie jego zdolność ukrywania jest jego formą rozproszoną. Ciężko mi powiedzieć jak to skontrować, każdy wampir jest inny, a w zbiorach nie ma wzmianek oprócz tego, że każdą formę kontruje się inaczej. Hmmm… - zamyślił się po raz drugi i spojrzał w błękitne pustynne niebo - Podzieliliście się ze mną wiedzą o naszym celu i ja się podzielę. Może to banał, ale wampiry są wrażliwe na wodę święconą. Działa na nie jak kwas.
- Co to za środki o których wspomniałeś?
Na pytanie nie odpowiedział, zostawiając to samemu Anubisowi, miast tego kontynuował:
- Srebrna broń i woda święcona, hm? Dobra, co do pierwszego - spojrzał na srebrny nóż, jakby się na nim koncentrując, gdy w drugiej jego dłoni pojawiła się lewitująca kula, we wzory podobne do oczu Gubernatora. Kula ta pochwili zaczęła się poszerzać i przekształcać. Po krótkiej chwili stała się mieczem, w ten sam wzór, jednak z srebrnym połyskiem - To też powinno zadziałać. - Stworzył jeszcze cztery takie kule: pierwsza stała się drugim ostrzem dla niego samego, druga mieczem dla Ervena, trzecia włócznią podobną do tej Anthriliena, a ostatnia… powędrowała do Anubisa, jednak nie uległa żadnej przemianie. Wyglądało na to, że Nanaph nie do końca wiedział jaka broń nada się dla tego towarzysza
- A co do wody… - z tymi słowami dobył dwóch fiolek z rękawa. Te samoistnie podleciały do Anthriliena i Anubisa - To woda święcona stworzona bezpośrednio przez niebian, powinna mieć na niego jeszcze lepszy efekt. Co prawda niełatwo było ją zdobyć, ale Raziel to godny przeciwnik, więc raczej się nam nie zmarnuje. - |
Anubis odsunął od siebie srebrną masę i zmierzył wzrokiem ludzi przechodzacych aleją nieopodal zaułku, w którym odbywała się “narada”- Srebro nie będzie mi potrzebne, za to woda…nadwyraz ciekawe... i przydatne, pozwolę sobie bowiem przypomnieć, że uzgodniliśmy próbę pochwycenia Raziela żywcem.
- Zwykła mieszanka roślin, która pozwoli nam, mam nadzieję, usunąć pierwszy problem z widzialnością przeciwnika. - powiedział do Ervena nie patrząc jednak na niego, a z pełną poświęcenia uwagą badając zawartość fiolki.
- Jedna fiolka powinna go bardziej zranić, niż zabić. Poza tym, pozostają jego poplecznicy, o których będziemy się martwić mniej… Zawsze lepiej mieć broń i jej nie użyć, niż nie mieć jej wtedy, gdy będzie potrzebna. - |
- Nie powiedziałem, że nie mam broni. - lekki bezzębny uśmiech. - Powiedzmy, że jeśli coś jest podatne na święconą wodę to jest podatne na moją broń.
- W takim razie, dobrze. - srebrna kula w jednej chwili rozpadła się w proch, po chwili niewidoczny już dla ludzkiego oka, a fiolka wróciła do rękawa Gubernatora. Spojrzał jeszcze na Anthriliena, nie wiedząc czy mu będzie potrzebne to wyposażenie, a także oddał zakrzywiony sztylet Ervenowi.
Eldar, schował fiolkę do sakwy, po czym obrócił kilka razy włócznią, popatrzył na nią i posłał ją z powrotem w kierunku Gubernatora.
-Będę wdzięczny jeśli przekształcisz ten oręż w miecz, nie umiem kształtować waszego srebra- powiedział typowym dla siebie bez emocjonalnym głosem- mój kostur powinien być zagrożeniem nawet dla wampirów, miecz będzie doskonałym uzupełnieniem.
Przekształcenie wkrótce doszło do skutku.
- Dobrze więc, bardziej gotowi być już nie możemy. Chodźmy. -
- Trudno się z Tobą nie zgodzić, gubernatorze. - powiedział zadowolony Egipcjanin. - Sziszy co prawda nie mamy, ale jestem pewien, że Anthrilien ułatwi nam zażycie wspomnianego wcześniej specyfiku.
-Postaram się pomóc- odparł prorok.
Erven natomiast nic nie mówił. Był gotowy. Nie było co strzępić języka.*
***



Spokojnym, acz pewnym krokiem zaszli do wnętrza Czerwonego Zamtuzu. Wszystkei procedury zdawały się być identyczne. Jedyną widoczną zmianą była mniejsza ilość kobiet i klientów wewnątrz budynku.
Zostali doprowadzeni do pewne go parawanu, dobrze już znanego. W lekkim wgłębieniu w podłodze, mnóstwo wygodnych poduszek i stolik z przygotowaną sziszą. Nieuzbrojone panie i pracownice zamtuzu pozostawały na widoku.

Nim dane było zobaczyć główną szychę słychać było już jego głos.
- Raziel zbliza się ta chwila.
- Aalahya, jak idzie Diamane i pozostałym.
- Powinno im się udać uratowac Aje jeszcze pred wieczorem.
- Dobrze.
Po uzyskaniu percepcji pomimo mocy wampira dane było im zobaczyć go w samej osobie. Rozsiadł się wygodnie na fotelu dyrygując siłami opozycji.




Jak mozna było przewidizeć, razjel wciąż pozostawał we własnym ukryciu.
Oczywiście Anubis zarzył sziszy dla niepoznaki że już i tak są w stanie przejś przez jego zabezpeiczenia.|
Przez krótką chwilę zapadło milczenie. Towarzysze spoglądali na siebie, czekając aż któreś z nich podejmie ruch. Gubernator spoglądał na Anthriliena i Anubisa, oczekując rozpoczęcia działań, ale zawiódł się na tym, sam więc rozpoczął:
- Raziel, pokaż się - zażądał surowym głosem - Mamy wyraźnie do pogadania, a mi już wystarczy rozmów z kimś, kogo twarzy nie sposób dostrzec. - |
Erven z kolei był pod wrażeniem. Tyle kobiet! Naprawdę, Raziel miał dobry gust. Szkoda tylko, że miał zostać doprowadzony do stanu silnego nieużytku… Erven za to pozwolił swojemu allure delikatnie musnąć kobiety będące zapewne porucznikami w świcie wampira. Delikatnie, pogodnie się uśmiechał.*
Nie... W dziewczetach nie było nic wampirzego. To jedynei ruch oporu. Przy jednej z dziewcząt Erven dostrzegł pewien znak. Znak który wiedizła już przy innym osobniku.


Delikatny powiew na wlosach Nanapha. Coś je musneło.
- żądasz, czy prosisz? Bo twój ton mi się nie podoba, nieznajomy. Radzę ci uważać na słowa, bo zaraz mozesz coś stracić.
- Co do tej pory robiliście?! - zapytal się Battler.|
- Niezależnie od Twoich gróźb, stoimy po jednej stronie. Nie stać Cię na tracenie w taki sposób sojuszników. - odparł z pewnością Gubernator - Pokaż się. Porozmawiajmy. -
Wyłonił się jakby zza niewidizalnej zasłony.

- Mów!
Erven zostawił sprzeczkę między Gubernatorem, a Razielem na boku. Skupił się natomiast na niewiaście o znanym symbolu. Tak, pamiętał go dobrze. Ezio Auditore.
- “Pani wybaczy tak wyrafinowaną formę, ale to tylko dla Pani uszu” - powiedział przekazem myślowym, telepatycznym, z zachowaniem własnego, ciepłego tonu głosu, bez żadnych sugestii czy wywierania wpływu - “Jednak spotkałem człowieka który mógłby być zainteresowany spotkaniem Pani. Nosi ten sam symbol…” - Tu zatrzymał się na chwilę pozwalając by słowa zapadły jej w pamięć - “...Ezio Auditore, bankier ze Stolicy Unii, San Sarandinas.” - W tym momentic użył już sugestii. - “Warto byłoby go spotkać, jak najszybciej jak to możliwe”.*
- “To dziwne...” - odparła w myślach - “Przecież złotym miastem zajmuej się Altair...” - zacięła się jakby zdając sobie z czegoś sprawę - “Hasło!”
Erven nie potrzebował więcej, osoba żadająca hasła mimowolnie myślami krąży wokoło niego, wokoło odpowiedzi. Zaczął więc przeszukiwać jej umysł, co trwało zaledwie chwilę podążając ciągiem logicznym do odpowiedzi.
O... widać nastal pewien problem. Bo dziewczę faktycznie myślało o haśle, lecz skupiajac się na odzewie. Czyli drógiej części którą zwykle mówi odbiorca. “Wszystko jest dozwolone”. Erven dobrze o tym wiedział, że dziewczę zostało przeszkolone.
Erven się zamyślił przywołując na pamięć swoje kontakty z Eziem, całą swoją wiedzę i doświadczenia. Zabawne, była to odpowiedź, maksyma jego mistrza. Może pierwsza część się i tutaj sprawdzi? A przynajmniej miał taką nadzieję… “Nic nie jest prawdziwe” powiedział do jej umysłu, a w swoim dopowiedział drugą część maksymy “Wszystko jest dozwolone”.
- “Wszystko jest dozwolone” - odparła w myślach. - “No dobrze. Skontaktuję się z Mistrzem Eziem i dowiem o co chodzi. Choć to i tak dziwne. Uprzedzę Altaira o twoim przybyciu ” - Odparła deliaktnie pochylając głowę na znak zrozmienia.|
Przez umysł Gubernatora przeszła jedna myśl, jedna próba, zbicie iluzji. Choć jak się miało dopiero okazać, nie było takeij potrzeby.
- No więc, początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Stanęliśmy przeciwko Mortresowi i już miało dojść do starcia… - i w tym momencie cała przyjazna otoczka zniknęła. Wydłużające się nadnaturalnie ręce, ogon, który wyrósł nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd, a nawet język długości ropuszego wystrzeliły prosto w Raziela. Naznaczyć go, teraz!
Anubis zareagował nim jeszce ubernator skończył swoją krótką przemowę. Z dziwnym uśmiechem uniósł dłoń w kierunku Raziela. Moment, w którym zostanie naznaczony moze być chwilą zwycięstwa.
Z ziemi wystrzeliły złote łańcuchy w jednej sekundzie zatrzaskując się na kostkach i nagarskach wampira. W tym czasie Ammut czaił się tuż pod Anubisem gotów do reakcji gdyby ktokolwiek chciał przeszkodzić jego panu.
Raziel był czujny, jednak to nie wystarczyło by w pełni się ochronic. Zdołał wytworzyć wiązkę energi w postaci ostrza która rozcieła i zamieniął w pył dziwne kończyny Gubernatora.

Ale nie zdołał przeciąć złotych łańcuchów Anubisa. Ciekawe czyżby jego moc opierała się na duszach tak jak szakalo-głowego?
Będąc unieruchomionym chwycił za trzymające go złote łańcuchy i mocno je pociągnął. Dało się odczuć wstrząs, lecz nie zdołał ich zerwać.
- Co to ma znaczyć!? - zawarczał a wturowały mu identyczne słowa Battlera.
Dłonei czerwonowlosego zabarwiła czerwona aura. Dziewczęta unisły broń. A wszyscy pozostali w zamtuzie przygladali się dziwnemu zjawisku jakim były zawiesozne w powietrzu łańcuchy.|
Ogon i ropuszy język uległy natychmiastowej degeneracji, natomiast ręce Nanapha wycofały się. Z kikutów na wysokości nadgarstków nie ciekła krew. Gubernator uśmiechnął się złowieszczo, zrzucając z siebie płaszcz. Pająk. Człowiek. Człowiek. Pająk. Jego DNA ulegało szybkiej zmianie, czego efektem… z jego torsu wyrosły trzy dodatkowe pary rąk, rozrywając ubranie pod płaszczem. Ranne ręce poczęły się regenerować, inna para dobyła ostrzy.
- To koniec, Raziel. - rzekł dziwnym, nieludzkim głosem, a następnie krzyknął ogłuszająco, wysyłając w tym czasie kolejną dłoń, by pochwyciła i naznaczyła wampira.|
“Szkoda, nie chciałem byś brała udział w tej potyczce. Czegokolwiek szukasz, możesz to osiągnąć bez wspierania rebelii” - mentalnie powiedział do kobiety Erven oblekając się w formę dymu i dobywając srebrnego miecza zrobił krok w tył. Szeptana klątwa Ezara natomiast padła na Battlera.*
Napiecię urosło, a wraz z nim zdawało się tężeć powietrze.
- Nie musicie walczyć. - zagrzmiał głos Anubisa, tak, zagrzmiał od mocy i rozkazu, delikatnej sugestii zachęcającej by go posłuchać. - Opuśćcie to miejsce! - Krzyknął do ludzi z opozycji.
“Tak niewiele brakowało… - przeszło przez myśl Battlerowi - gdyby był jeszcze trochę silniejszy sam bym posłuchał tego rozkazu”.
Czerwona smuga trafiła w dłoń zmienno kształtnego członka rodziny i trybie postepujacym zaczynała ją rozrywać. Gdy słowo Ezara padło na czerwono-włosego ten wykierowal swoją drugą dłoń, z równei czeroną aurą, w strone Ervena-dymu.
Gdy Anubis się odezwał trwała właśnie sytuacja patowa.
- Może ktoś mi wyjaśni co wy do cholery wyprawiacie! - zapytał Battler z lśniąco czerwonymi oczami.|
Rozpadająca się ręka Gubernatora dosłownie odpadła od ciała, a ten zaprzestał następnych ataków. Regeneracja postępowała coraz szybciej…|
- Chcemy zadbać, żeby Raziel mógł się w końcu rozliczyć z Mortresem. - powiedział Anubis.
- Naszym celem jest obalenie Mortresa. - stwierdził Battler spoglądając na Raziela. - A wy się z nim dogadaliście. Po prostu pięknie...
Raziel poza gniewnym spojrzeniem na wszystkich spoglądał równierz na Anthrilena. Co było w jego pustym wzroku... tego nie wie nikt.
Anthrilien odwazjemniał spojrzenie równie pustych oczu bez źrenic. Chodź gardził Razjelem, który tak bardzo przypominał zagubioną część jego rasy, wciąż należeli do tej samej grupy. Pomimo to wampir był przeszkodą, stojącą na drodze do osiągnięcia celu. Celu, dla którego eldar poświęciłby niemal wszystkich. Tego dnia miały powstać kolejne opowieści o dwulicowości dzieci gwiazd.
- Wybacz staruszku. - odparł po dłuższej chwili ciszy czerwono-włosy - Nie kalkuluje nam się walka w tym momencie. Weźcie go i wynoście się stąd... zdrajcy. - rzekł z nutą zawisci - Ismaill przygotuj wszystkich do przeniesienia kryjówki. Pośpieszcie się... mamy mało czasu.|
- Skoro tak stawiasz sprawę, przestań mi z nim przeszkadzać. - kolejna ręka powędrowała z zamiarem naznaczenia, ale tym razem także wchłonięcia Raziela do wymiaru Rodziny.
Erven machnął dłonią i efekt klątwy został zdjęty z Battler’a.
- Żadnych złych intencji z mojej strony. - stwierdził miłym głosem - Jestem najemnikiem na tą chwilę. - I w tym momencie przekazał myśl Battlerowi “Co znaczy, że mogę wam pomóc w przyszłości. Sprawa zdaje się słuszna. Ot, chwilowy konflikt interesów, a szkoda.” Druga myśl powędrowała natomiast do asasynki “Nie musisz się kontaktować z Eziem, nie potrafiłbym okłamać tak pięknej damy, to był wybieg byś nie brała udziału w potyczce. A hasło? Zbiegiem okoliczności łudząco podobne do jednej z wielu mądrości mojego dawnego mistrza. Jeżeli będziecie potrzebować mojej pomocy dajcie mi znać. Cenię sobie z wami współpracę, a Raziel? Cóż, Mortes ma coś czego pragnę. Nie wydam was.”*
- Gadaj zdrów. - odparli równocześnie zbiegiem okoliczności.
Gdy członek rodziny podszedł do Raziela wampir nie zareagował. W jednej chwili zniknęły też wszystkei pania i goscie z Zamtuzu. Zostal tylko Battler obserówjąc co się stanie.|
Erven się tylko zaśmiał i pokręcił głową. Cóż, zdarzało się i tak. Nie da rady uszczęśliwić wszystkich. Iluzja? Możliwe. Przeniesienie międzywymiarowe? Bardziej prawdopodobne.
- Wygląda na to, że nic tu po mnie - stwierdził wzruszając ramionami - Przepiękna sztuka czasoprzestrzenna, lub międzywymiarowa… ehh… rozmarzyłem się..*
Łapa gubernatora dosięgła w końcu Raziela, znak rodziny wykwitł na jego ramieniu i… nic. Nagle wszystko ustało, próba przeniesienia ofiary do wymiaru rodziny nie wywarła żadnego skutku.
Złote łańcuchy więrzące wampira zabrzęczały jakby dając o sobie znać, przypominając, że panują na sytuacją.
- Udało się, gubernatorze?
Anubis oceniał surowym wzrokiem postać Raziela. Został naznaczony, już się nie wywinie, wbrew wszelkim groźbom jakich im nie żałował teraz… jeszcze chwila nic nie zmieni, a może nawet rozwieje wątpliwości, odpowie na pytania, może wskaże drogę w tym pełnym wątpliwości świecie.
- Battler… czy wy, wampiry, macie duszę? - zapytał dziwnym głosem jednocześnie powoli ruszając w kierunku Raziela.
- Tak...? Wszystko co żyje powinno ją mieć. - Odparł.
- Udało się - potwierdził Nanaph. Prawdą jest, że niedokładnie tak jak plan przewidywał, prawdą jest, że łańcuchy Anubisa okazały się potężniejsze, ten jednak zupełnie nie dał tego po sobie poznać. Wbrew pozorom teraz odkryta moc techniki była wartościowa, znacznie bardziej niż gdyby odkryć ją dopiero potem. Pomarańczo włosy spojrzał pytająco na psowatego, czekając na jego pytania.|
Anubis podszedł bliżej Raziela, wyciągnął przed siebie drugą dłoń, wyczuł podekscytowanie swojego demonicznego przyjaciela, dlatego przemówił delikatnie.
- Spokojnie Ammut… nie dzisiaj, dzisiaj zrobimy to inaczej. Ale chcę wiedzieć z kim mam do czynienia…
W jego dłoni zmaterializowała się złota waga, jej blask padł na ściany pomieszczenia, wszelkie cienie zniknęły, wszystko było doskonale widoczne, czas jakby na sekundę zwolnił. Wściekła mina wampira w obliczu wagi zmieniła się w obojętny wyraz, mimo łańcuchów Raziel zrobił dwa kroki by zbliżyć się do postaci Egipcjanina.
Wampir wbił swoją dłoń w klatkę piersiową...
Ale gdy ją wyciągnął w szponach nie było serca. Raziel spojrzał ponownei swym gneiwyn spojrzeniem. Czar Anubisa nie został jeszcze zerwany, po prostu brakowało czegoś... co być powinno. Ale wizja prawdy się uaktywniła.
- Teraz mi pokaż, pokaż mi kim jesteś. - powiedział Anubis.
~wizja~
Wampir szlachcic.

Jeden z szlaciców majacych zająć miejsce na tronie poprzedniego wpładcy. Na rozkaz Mortresa... a raczej inego wampira z innej rzeczywistości... stracony. Nie weidzieć dlaczego to mortres jest obiektem gniewu. Mozę taka właśnei jest równowaga tego świata. Może przybycie do tego świata ściaga za sobą swoj los i obrazuje go na własny sposób.
Został stracony poprzez wrzucenie do Jeziora Umarłych. Tamtejza woda działa na ciało wampira niczym kwas. Przetrwał katusze poprzez podświadome odrzucenie swojej trwałej materialnej powłoki i przyjmując w zamian widmową formę. Odrzucił ciało i przyjął formę widma. Zywiac się duszami zdołał przetrwać i przybrać materialną postać zajmując miejsce jednych ze zwłok tutejszych katakumb. Powrócił jak anioł śmierci by dokonać swej zemsty.
~koneic wizji~
- Hmm… Battler… - Erven uśmiechnął się złowieszczo, wiedząco - ...piliście krew swoich poruczników?*
- Zebrało ci się na rozmowy... nie ma co... bywało tak. - odparł - Ale zamiennik z krwawej winorośli wystarcza by poskromic żądzę głodu. Z resztą jeśli kobieta oferuje nie wypada odmówić... - odparł z cieniem uśmeichu a głownie powagą. Zdawal się bardzo neipokoić, czymś co za chwilę miało nadejść.
- No, no, no Battler… - odpowiedział z uśmiechem podziwu Erven - ....którą udało Ci się zakręcić wokoło palca? *
- Czy chcesz zabić Mortresa, Raziel? - zapytał poważnym głosem choc odpowiedź mogła być jedyna. - Więc przestań się bawić, kluczyć wokół odpowiedzi i grozić tym, którym zagrozić nie możesz. Co o nim wiesz, jak można go pokonać, co jest jego słabością? - łańcuchy szarpnęły uwięzionego wampira jakby podkreślając wagę pytań
- Ja jestem jego słabością. - odrzekł - Jeśli chcecie go zabić... potrzebuje cie broni .
które bedzie zdolna ograniczyć jego moc zdrowia. Coś co uchroni was przed magią krwi. I co najważneijsze miec wystarczajaco dużu siły. A jeśli planujecie atak na pałac... Ha ha ha... staniecie się przekąską dla jego sług. - odparl ciężkim tonem. - To nie ktoś z kim mogła by wygrac garsta śmiałków... Gdyby tak było... Już dawno bym go zabił...
Anubis zamyślił się na chwilę i spojrzał na Anthriliena.
- Co o tym myślisz proroku? Mamy wiele do stracenia i wiele do zyskania. Trzymam naszą ofiare w ścisku, z którego nie da się uciec, leczy daleki jestem od pewności jaką podjąć decyzję. Czy wydamy Raziela tutejszemu władcy w nadziei, że nasz nie oszuka? Czy zmusimy Raziela do pomocy? Czy zaryzykujemy otwarty atak?
- Czy nie taki był plan? - wtrącił się Nanaph - On ma rację. Atak na zamek nie ma prawa się udać… Mieliśmy już szansę walki z Mortresem, przegapiliśmy ją. Czy nie jest już za późno, by się wycofać? -
-Zdaje się, że jest- odparł Anthrilien- dokonaliśmy już wyboru, zdradziliśmy, teraz czas zająć się konsekwencjami. Uważam że Raziel powinien trafić przed oblicze Mortersa i zostać stracony.
- Jaka tam zdrada… pierwszy raz widze ruch oporu na oczy. Gdybym spotkał ich wcześniej może inaczej potoczyły by się losy. Swoją drogą nie mówiliście mi że będziemy im wchodzić w paradę. - odparł Erven wzruszając ramionami - Następnym razem informujcie mnie o tak istotnych szczegółach.*
Anthrilien całkowicie zignorował człowieka. Spojrzał przelotnie na Anubisa, po czym zawiesił wzrok na Razielu.
- Twoje słowa o zdradzie proroku są nie do końca trafne. Nigdy nie opowiedzieliśmy się za opozycją. Tym bardziej nigdy nie nazwaliśmy Raziela swoim sojusznikiem.
- Dobrze więc. Miejmy nadzieję, że dotychczasowy plan się uda. Gubernatorze, uwięź Raziela.
- Oczywiście… ale musimy się zgrać, Twoje więzy, Anubisie, trzymają go w tym wymiarze. To może na trzy…? -
Wraz z uwalnianiem Raziela, ten jednocześnie został pochłonięty
- A teraz… do Mortresa? -
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 19-04-2015, 21:49   #117
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Wymiar Rodziny:
Raziel trafił na… gigantyczną pustynię. Złote piaski zdawały się nie mieć końca, a jedynym punktem charakterystycznym, prócz gorącego słońca, były dwa złote trony. Jeden, pusty, czekał na wampira. Na drugim siedział już Gubernator.
Wampir wiedział jednak, że to już nie Sanderfall. Wiedział też, że do rozmowy nie zaprasza go już człowiek. Wiedział, że niezależnie od tego jak wyglądało to miejsce, było domeną pomarańczo włosego. Była więzieniem.
- Witam - rozpoczął Nanaph - Tu nie będą nam oni przeszkadzać. Chcę porozmawiać. -
Wampir poruszył ramionami, nogami i głową. Sprawdzał czy nie jest niczym związany.
- Więc mów... - rzekł. Nie zachowywał się agreswynie. Zapewne ciekawiła go ta sytuacja.
Gdy obaj usiedli, cały teren począł się zmieniać. Trafili nad kanion, a w dole trwała burzliwa dyskusja: po jednej stronie stał Mortres, a po drugiej cała czwórka. Mógł zobaczyć dokładnie spotkanie, usłyszeć słowa niesione nieznanym echem nawet kilkadziesiąt metrów wyżej. Byli jednak tylko obserwatorami, Raziel wiedział, że nie jest w stanie w żaden sposób wpłynąć na to, co dzieje się niżej.
Raziel spoglądał na to z martwy wyrazem twarzy.
- Po co mi to pokazujesz? - zapytał ni to zaskoczony ni to zły. Choc obserwójac Mortresa jego szpony zaciskały się rytmicznie.
Wkrótce było po wszystkim, a wampir wiedział już dokładnie, co zaszło między nimi, a Mortresem
- Oni wybrali stronę - skomentował, dłonią wskazując na Anthriliena i Anubisa - Wiedzieli, wiedzą na co się piszą. Ja jednak nie, nie znam Was i Waszych pobudek, nie wiem nic o Ruchu Oporu. Chcecie obalić władzę, a co potem? - spytał nieemocjonalnie, a rzeczywistość poczęła falować, miała bowiem za chwilę stać się obrazem jego słów.
- To ich pobudki i cele. Moim jest jego krew. - wskazał kierunek, w którym oddalił się Mortres. - To jego chcę. Łączą nas podobne cele, lecz nie te same idee. Nic mi do klucza, czy tego kraju, nawet Uverworldu. Łaknę zemsty, to wszystko. - spoglądał pustymi, świecącymi oczodołami w stronę Nanapha. W tych dwóch otworach majaczyły stróżki tej samej, błękitnej energii. Tak jakby wiele dusz było w nim zamkniętych, przez niego pochłoniętych. - Po co w ogóle mnie tutaj zamknąłeś? - zbliżył się do rozmówcy
- Żeby mieć spokój od tej dwójki - odparł Nanaph, wskazując na podobiznę Anubisa i Eldara - Oni chcieli Cię sprzedać za Klucz. Ja uważam, że możesz być cennym sojusznikiem. Mortres będzie myślał, że nie żyjesz, będzie o tym święcie przekonany. Ty natomiast dostaniesz nową siłę, która pozwoli Ci go zgładzić bez żadnego problemu, nową kryjówkę, tu, gdzie ani władca, ani nikt inny nie ma wstępu. W zamian chcę, byś Ty także udzielił mi swojej mocy w walce z moimi i Twoimi zdrajcami: z Anubisem, który zwie Cię zakałą, z Uverworldem, który zapomni o Tobie od razu gdy otrzyma Klucz… -
- Nie jestem niczyją siłą. Jestem samotnym łowcą. I nawet jeśli miałbym wykorzystać wszystko dookoła, dopnę swego. Ale nie myśl sobie... - za Razielem otwarła się szczelina w wymiarze rodziny - ... że i z Tobą będę współpracował. Jesteś tak samo winny jak tamta trójka. I w każdejc chwili jestem zdolny się rozerwać by się stąd wydostać.
- Zgadza się, masz siłę, by się stąd wydostać. Ale co potem? Niezależnie od tego jak silnym jesteś łowcą, nie wygrasz tej walki sam. Wiesz o tym, i to dlatego sprzymierzyłeś się z Uverworldem, dlatego stałeś się jednym z przywódców Ruchu Oporu. Wina… jestem człowiekiem, który widzi Cię po raz pierwszy na oczy, i jedyne co zrobił, to zabrał Cię z więzów Anubisa, człowiekiem, którego nie znasz nawet imienia, a i ja znam je tylko przez Anthriliena. Nie możesz posądzać o zdradę kogoś kogo nigdy nie spotkałeś. - mężczyzna mówił spokojnym głosem, na jego twarzy nie malowała się nawet najmniejsza oznaka niepokoju w związku z pęknięciem w wymiarze. Rodzina była przygotowana na ewentualną próbę ucieczki - a święcona Woda Aniołów tylko czekała na próbę przebicia się z powrotem do Międzyświata.|
Brak słów. Tylko zimna mina.
- To znaczy że jesteś dla mnie nikim. - odparł z cieniem uśmiechu - Na nic mi twe imię i siła. A trzymasz mnie tu dlatego, że uległeś Mortresowi. Kupił cię... kluczem? Zapewne. Bo co było by bardziej wartościowe niż jeden z kluczy. Ale pożałujesz swej decyzji... Zdradzi cię tak samo jak mnie.
- Może. A może i nie. - odparł Nanaph - Co zamierzasz zrobić, po tym jak już stąd odejdziesz? -
- Przyczaję się. Poczekam. Znów zbiorę siły by zaatakować.
Rozmowa zdawała się zmierzać już ku końcowi, Raziel mógł powoli myśleć o odejściu…
Kiedy zniknął. Nie musiał rozrywać czeluści wymiaru, nie musiał unikać pułapek Gubernatora, nie musiał nic. Po prostu został przywołany. Wszakże nawet ten upadły wampir, choć potężny, nie mógł zauważyć płynącego czasu. A kilkadziesiąt minut rozmowy było tak naprawdę kilkoma godzinami...
Na pustyni zapanowała już noc.


- Nie trzeba. - odrzekł znany głos.
Wszyscy odwrócili się w stronę wejścia przez które wszedł właśnei mortres wraz z 3 przybocznymi ochroniażami.

[img]http://th07.deviantart.net/fs27/PRE/f/2008/084/7/d/Anima__Kyler_by_Wen_M.jpg [img]

- Ja już tu jestem. - rzekł z uśmiechem.
- Mortres! - rzekł gniewnei Battler aktywując jakis z wampirycznych czarów
- Ceered, Brigth [Brajt] przeszukajćie to miejsce. A ty Battler tak się nie spinaj. Wciąż masz cień przewagi nade mną. Bo nie wiem gdzie jesteś. Ale wszak cóż to by była za zabawa gdym wiedział. - Wyciagnął swoje krwawe ostrze. I nakazał postój trzeciemu z ochrony. - Jak to rozwiążemy?
Battler przykucnął. Zapewne szykowal plan chcąc kupić trochę czasu.
- Może zabije cię tutaj i przejme wladzę... co ty na to? - rzekł sarkastycznie
- Możesz spróbować. Wan-tyen. Przypilnuj drzwi. Coś tu za cicho. Czyżby brakowało mojego ulubieńca? - zapytał spoglądając na zgromadzoną grupę. Widocznie od przybycia Battler nie krył ich swą mocą.
- Chyba kpisz - odzrekł głos Battlera.
Obecnośc Mortresa nie była dobrym znakiem, była kolejną poszlaką przypominającą jak wiele może się spaprać i jak ich “plan” jest w rzeczywistości dziurawą szmatą ledwo trzymająca się kupy.
Nie mniej razem postanowili kontynuować to co zaplanowali, wciąż wiele mogło się zmienić. Może pora by sam Władca okazał odrobinę inicjatywy, może w obliczu milczenia zdradzi co sam planuje.
Mieli rozmawiać z władcą, należało okazać szacunek, podobny jakim Bogowie okazywali przez setki lat faraonom i im dzieciom, ukłony prawdziwe choć nic nie znaczące. Władcy chcą wierzyć, że mają Bogów po swojej stronie, a Bogowie chcą być pewni, że mają oddanego Faraona pod sobą.
Anubis złożył dłoń na piersi i ukłonił się nisko w sposób pełen szacunku uśmiechając sie szczerze, ale milcząc i zaciskajac pięści. Czekał na dolszy rozwój wydarzeń.
Z kolei Nanaph spojrzał na władcę bezceremonialnie, za nic mając jego status, dworską etykietę, czy inne tego typu bzdury
- Zrobiliśmy to, czego chciałeś - stwierdził, spoglądając to na Battlera, to na Mortresa - Czy teraz Ty dotrzymasz słowa, czy nagrodzisz nas tym, czym obiecałeś, czy też okażesz się kłamcą i sprawisz, że my, dziś nasza czwórka, a wkrótce może i stukrotnie liczniejsi poszukiwacze Klucza, staniemy się nowym “Ruchem Oporu”? - |
- Widzę że ruch oporu wciąż istnieje. - stwierdził dość obojętnie - Ale skoro już tu jestem to zakończę ten problem. - A co uczyniliście bym spelnił tą obietnicę?|
- Raziel - odparł Gubernator - Został pokonany, nie ma go już w Złotym Mieście, i nigdy do niego nie wróci. -
- Zdrajcy... - wysyczał Battler kończąc swój rytuał. Jego przedramiona pokrywały krwawe wzory.
- Hmmm... Widzisz Battler ja mam coś czego oni chcą a ty nie miałeś nic. Poza tym miejscem które jedna z moich dam bardzo polubiła - złowieszczy uśmiech. - A co do was... Raziel to wystarczające cena za kostur. Choć mogli byście się wysilić jeszcze z tym ambitniejszym. - wskazał dłonią w pustą przestrzeń, gdzieś obok rzeczywistej lokacji Battlera. - Ale jak tam chcecie. I tak kosturem się nie da podzielić. Przekaże go wam wieczorem w Moim pałacu. Czujcie się zaproszeni na wieczeżę.
Uczta? To będzie bardziej podobne to boskiej wizytacji u Faraona niż sobie wyobrażał. Egipcjanin zaśmiał się w duchu choć nieco gorzko bowiem w tym śmiechu były wątpliwości. Wizja, którą miał o Razielu nie była do końca wizją o zbrodniarzu. To, że był winny wielu morderstwom i okrucieństwom nie ulegało oczywiście wątpliwości, jednak to nie jego negatywna strona objawiła się w widzeniu, a historia. Ponoć cel uświęca środki…
Może być tak, ze się pomylił, może to zwykłe sprzedanie się, handel wymienny, może Battler ma rację i to zniżenie się do zdrady. Może by tak…?
Przez chwilę już chciał wyciągnąć przed siebie dłoń, przez krótki moment miał uwięzić samego Mortresa i zajrzeć kim tak na prawdę on jest. Przez chwilę. Ale nie teraz, wciąż nic nie jest stracone, Raziel żyje, jest uwięziony, klucz wciąż jest w posiadaniu władcy złotego miasta. Jeszce wszystko można odwrócić.
- Dziękujemy, stawimy się niechybnie. - powiedzial gdy uciszył na chwilę wahanie i złość.

- Możecie odejsc. - stwierdził rozglądajać się po pomieszczeniu - Z tego miejsca niewiele zostanie. Nie wytrzyma naszego starcia. Wiec jesl ichecie własnym irekoma odebrać barło radził bym wyjsć.
- Raczej już wam się nie uda. - zakrzyknął batler i klasnął w dłonie.
Cala przestrzeń uległa zakrzywieniu. Powstał olbrzymi labirynt przejść i schodów zmieniając również politykę grawitacji

- Labirytn Woung Lan! - rozległ się krzyk z głębi przestrzeni.
- Ładnie. - stwierdził z uśmeichem Mortres a ostrze jego meicza zaczęło siejażyc czerwienią.|
Dym którym był Erven lekko się przesunął na bok nosząc się niczym upiorna mgła. Byli pochwyceni. Tym krokiem Battler sam powiedział “Jesteście moim wrogiem”. Szkoda, nawet go polubił. Z rozkoszą odbierze mu życie. Krzywy upiorny uśmiecha zawitał na jego twarzy maskowany przez dym którym teraz był.
- Battler chce walczyć, nie każmy mu czekać. - stwierdził tylko zimnym głosem. Tak, Vitae wampira… tego mu było potrzeba do eksperymentów. jak cenny składnik alchemiczny to jest! A popiół po śmierci? Od biedy ujdzie. Strony zostały wybrane, karty rozdane. Zamierzał trzymać się przy Mortesie i go wspomagać. Wszak Labirynt się rozsypie po śmierci Battlera.*
Anthrilien rozglądnął się nieco smutnym wzrokiem po otoczeniu. Aż do tej chwili liczył, że sytuacja rozwiąże się w inny sposób. Niestety z każdą chwilą był coraz bardziej pewny, że krew członków ruchu oporu znajdzie się na jego rękach. Przeszukał część labiryntu umysłem, szukając wyjścia jak i samego Battlera.
Wszystko co ich otaczało było iluzją. Potężną pułapka na ich umysły. Byli zamknięci choc tak na prawdę przestrzeń nie uległa zmianie. Wciąż znajdowali się w zamtuzie, jednak wyłącznie ich umysły odbiarały to miejce inaczej. Battler zdawał się nie być daleko, ale w tym niezwykłym tworze wszystko wydawało się tak inne.
Nanaph nie czekał na natarcie wampira. Licząc, że zdolność, której użył Battler, może mieć coś wspólnego z iluzją, w dłoni wytworzył bełt wielkości godnej balisty i wystrzelił go telekinetycznie w kierunku dawnej pozycji przeciwnika. Gdy pocisk dotarł do okolic tamtego miejsca… eksplodował. Jego wybuch nie miał dość siły, by zranić żadnego z postronnych, jednak pozostałe odłamki z posrebrzanego bełtu z pewnością zraniły wampira, o ile jeszcze tam był.
Drobiny piasku uniesione wybuchem zdawały się odbijać od jakiejś niewidzialnej, bariery wokół Gubernatora, czekającego na ewentualny kontratak.
Próby gubernatora nie przynosiły żadnych efektów.|

Wszystko skończyło się jednak w mgnieniu oka...
Mortres wykonał cięcie wkładając w nie swoją moc. Potężny strumień poleciał we wszystkie strony. |
Anubis odruchowo, starając się zablokować falę, na sekundę przybrał formę szakala. Jednocześnie podświadomie boski morfizm nagiął rzeczywistość rozszerzając ją w miejscu, w którym stał.
Erven rozłożył się na podłodze w formie niskiej szarej mgły tak, że fala uderzeniowa Mortesa niemalże musknęła jego formę. Wierzył w nią, ale na zimne wolał dmuchać. Musiał ją jeszcze dopracować i był tego świadom.
Gubernator utrzymywał swą barierę, która miała ochronić go przed strumieniem - gdyby jednak zawiodła, był gotów w każdej chwili zniknąć.
Eldar natomiast, korzystając z nadludzkiego refleksu najzwyczajniej przykucnął omijając zabójczy strumień.
Bariera gubernatora pękła niczym balon natrafiający na igłę. Nie stanowiła żadnego oporu dla cięcia wampira. I tylko cudem zdołał uniknąć śmierci gdy ostrze zaczęło rozcinać jego tors. Wszak gdyby los naprawdę chciał jego śmeirci to teleportacja zabrała by ostrze razem ze sobą. A tak zdołał przeżyć.
Wraz ze wstrząsem, iluzja prysła. Wsztrząs spowodował sam budynek. Cały obiekt rozcięty był na płaszczyźnie rozchodzenia się cięcia. Zanik iluzji również był tego skutkiem. Batler został rozcięty na lini piersi.
- Ładny popis - rzekł Mortres pojawiając się przy opadającym ciele.
Zbrojoną rękawicą ze szponami wbił się w tors chwytając serce Battlera.
- Niestety nie udało ci się niczego osiągnąć.
- Mylisz... się... to jedynie... początek...
- Oh? Kupiłeś czas swoim ludziom i...?
- Wiemy... o tobie... - jakiś szept dostępny tylko od uszu Lorda
- Oho... I sądzisz że Deadryt by ci w tym pomógl - odparł spoglądając na kuszę, tajną broń Battlera. Teraz leżącą wraz z jego dolną partią ciała
- Głupio postąpiłeś występując przeciw mnie Battlerze. Ale twoje knowania umiliły mój czas. Pozwól więc, że nagrodzę cię w należyty sposób... - Otworzył usta by wgryźć się w trzymany organ lecz zamarł w połowie pociągajać nosem. - Trucizna.
- Ha ha ha... - śmiech ostatnimi resztkami powietrza
Pięść wampira zacisnęła się na organie niszcząc go i zmeiniając ciało wampira w popiół.
W tej samej chwili do sali wpadła pozostała dwójka jego podkomędnych.
- Lordzie Mersyliuszu, zniknęli. - rzekła wampirzyca.
- Ani śladu do tych szczurach.
Grymas na twarzy lorda zdawał się obrazować niezadowolenie.
- Zrównajcie to miejsce z ziemią. - odaprł zimno - A potem ruszajcie do naszej pułapki. Trzeba w końcu się ich pozbyć. - ruszył w stronę wyjścia.
Dziwne napiecie na sercach grupy zaczęło mijać wraz z jego odległośicą.|
Erven podszedł do prochów Battlera i zgrabnie włożył je do pustego słoika. Kolejny składnik alchemiczny w jego posiadaniu. Jak tu się nie cieszyć?*
Gubernator nie skomentował w żaden sposób działania Ervena, co więcej, gdy władca oddalił się na wystarczającą odległość, Nanaph telekinetycznie przeniósł do siebie kuszę, wchłaniając ją
- Nic tu po nas. - dodał - Chodźmy. - |

Wczesna noc.
Pałac stał otworem. Lecz wpierw trzeba było przywitać się ze strażą. Lykanei bardzo dokładnie obejrzeli gosći obwąchując ich z kulturalnej odległości.
- Grr.. Lord oczekuje. - Wywarczeli.

Wnętrze pałacu okazywało przepych. Wszystko w barwach złota. Oswietlone zaróno magicznym światłem jak i lampionami, gdzie nie gdzie wykonanymi z ludzkich czaszek.

Wewnątrz cała masa wampirów.





Sala tronowa.

Morters zasiadał na tronie z haremem konkubin po obu stronach.


Przed jego obliczem poza przybocznej straży stali wyżsi w hierarchi wampirów.





Trwała uczta, której nie przerwało pojawienie się gosci. Każdy jednak z obecnych kątem oka przyglądał im się z uwagą.
- Lord Mersyliusz oczekiwał waszego przybycia. - rzekł srebnowłosy mężczyzna wyjawiający się z cienia. |
Mimowolnie Anubis zmierzył wampira surowym wzrokiem. Rozejrzał sie po bogatej sali, upewnił się, że Ammut jest w pobliżu.
- Wiemy. Wskaż nam miejsce.
Erven, będąc powoli poddającym się Skazie był pod wrażeniem miejsca i… wampirzyc zajmujących to miejsce. Pozwolił więc swojemu allure delikatnie roztaczać się wokoło siebie, lecz omijać konkubiny samego Mortesa… nie było powodu by wchodzić w paradę komuś kto rządził złotym Miastem. Którą by tu upatrzeć? Zależało to ostatecznie od miejsca w którym go posadzą.
Na słowa srebnowłosego Erven nieśpiesznie, z pewną formą nabożności położył dłoń na piersi i ukłonił się lekko.
- To wielki honor będąc zaproszonym w tą piękną noc. - powiedział pamiętając o etykiecie. Nie raz wszak w przeszłości gościł u Arcymagów Białej Dłoni, jako emisariusz swojego mistrza.
Nanaph milczał, trzymając się bardziej za dwójką przystosowaną do tego typu “szlacheckiej” etykiety i zwyczajów. Ta cała gierka była bez celu. Chcieli Klucza, a nie uczt i śmiechu, a im dłużej to drugie zastępowało to pierwsze, tym dłużej obawiał się, że Raziel miał rację… i tak naprawdę władca Złotego Miasta ich wykiwał. Podobne odczucia miał Eldar, również trzymając się nieco z tyłu. Sztywnymi ruchami odpowiadał na etykietę, jednocześnie obserwując otoczenie i zgromadzonych. Jeśli Morters zamierzał ich oszukać miał oczywistą przewagę. Postukując kosturem razem z pozostałymi wkroczył na selę.|
- Witajcie. - Rzekł Mortres powstając z miejsca. Pstryknięciem palców zrobił im przejsćie miedzy tłumem i wysłał gdzieś jednego ze swoich ochroniarzy. - Oczekiwałem waszego przybycia. I tak jak obiecałem zamierzam spełnic waszą prośbę w zamian za... - zrobił znaczącą pałzę.
Niespełna 5 minut później pojawił się ochroniaż z czymś podłużnym zawinięctym w stary całun.|



Kostur zdawał się emanować białą poświatą. Opal u jego szczytu poruszał się jak żywy. Energia od niego emanująca nie była silna, ale dobrze wyczuwalna.
- Olivierze - rzekła któraś z wampirycznych dam. - Czy na pewno powinieneś... - zamilkła gdy tylko spojrzał wprost na nią.
- Nie strofuj się Elizo. - rzekł mocnym acz spokojnym głosem. - W końcu to symbol mej władzy, a jedynie coś co zostało mi powierzone przez los. Dla mnie nie ma większej wartości niż miano strażnika.
Kilkoro z wyższych wampirów spoglądało na neigo wilkiem, a on... zdawał się z tego cieszyć.
Tak. Bali się go. Był władcą, i niebezpeiczeństwem w czystej postaci. Imperatorem swej rasy.
- Tak jak obiecałem. Nalezy do was, lecz w pierw chcę swą zapłatę. Tego którego obiecaliście mi dostarczyć.|
Erven spojrzał na Gubernatora oczekująco. Dobrze wiedział gdzie Raziel był przetrzymywany. Oby “Gubernator”, tytuł którego Erven nie respektował w żaden sposób, był w stanie się wypłacić z zobowiązania które wziął na siebie.*
Nanaph spojrzał porozumiewawczo na Anubisa, upewniając się, że ten jest gotów pochwycić Raziela, gdy tylko buntownik znajdzie się ponownie w wymiarze, po czym… przywołał go.
W jakiś sposób Anubis wiedział, nie, wręcz przeczuwał gdzie dokładnie pojawi się ich karta przetargowa. Złote łańcuchy już czekały, w momencie, w którym wampir się zmaterializował, zatrzasnęły się.
Egipcjanin stanął obok Raziela, tak by być blisko niego, ale nie sprawiać wrażenia, że stara się odgrodzić go od Mortresa. Ukłonił się.
- Dotrzymaliśmy słowa, Lordzie Mersyliuszu. Czy mój sługa może przejąć kostur?

- Mortres! Ty ^!@%!@%#!@$@!%!@%!@%!@%$#$^#@#^$#&...
Mortres machnął dłonią i kostur został bez najmniejszych oporów oddany. Czekał, ustawiony na niewielkiej poduszeczce, trzymany przez jednego z pomagierów Władcy Kraju Wiatru, jednego z licznych wampirów, któregy wygląd odejść musiał w zapomnienie wobec najbliższych wydarzeń.
- A gdzie się podziało stare “Witaj Olivierze” ? - zapytał z sarkazmem. - Ciebie też miło widzieć Razielu. Akurat wróciłeś na bankiet. Dobrze się skąłda.
Wstrząs ciągnietych łańcuchów. Zdawało się że gdyby tylko mógl to zawalił by cały pałac.
- Dobrze wiem co zrobiłeś i co planujesz! Ale ci się to nie uda.
Mersyliusz pstryknął palcami i wnet 4 krwawe włócznie przyszpiliły kończyny błękitnego wampira.
- Jesteśmy kwita. - rzekł do grupy - Możecie odejść bez obaw.
- Tak po prostu? - odezwał się Gubernator - Żadnego “teraz, gdy nie jesteście już mi potrzebni, gińcie”? - podszedł z uśmiechem bliżej, przyglądając się berłu. Tak mała rzecz, o tak wielkiej mocy.
- Wypełniliśmy swoje zadanie - stwierdził Erven patrząc na “Gubernatora” po czym powiedział już do Mersyliusza uniżonym tonem
- Panie, jak zwykle polecamy się na przyszłość jeżeli taka będzie Twoja wola.*
- Jeśli chcecie mogę zaoferować już tylko zapłatę w klejnotach. Ale o tym nie przy bankiecie. Odźwierni się tym zajmują za dnia.|
Erven położył dłoń na piersi i ukłonił się lekko z szacunkiem. Mortes powiedział swoje słowo. Byłoby niestosowne dalej drążyć temat.*



Zbliżała się decydująca chwila. Chwila przewidziana przez Eldara. Chwila zdrady...|
Anubis mógł odczuć dziwną ciężkość na swym ciele, połączoną z delikatną sugestią. “Chcę ufać Gubernatorowi”, usłyszał w swej głowie, jakoby echo własnych słów, wytrącające z równowagi. Nie mogło to rozproszyć go na długo, Nanaph jednak nie potrzebował wiele czasu.
- Klucz jest Nasz -
Eldar z kolei mógł poczuć bolesny paraliż wszystkich mięśni i płuc. Uczucie smażenia się całego układu nerwowego. A Erven? Erven stał jak gdyby nigdy nic w lekkim ukonie z którego właśnie się prostował. Jedynie co baczniejsi obserwatorzy wampirycznej rasy mogli spostrzec zmianę. Oczy zabłysły nikłym światłem, jedeitowym, na ułamek sekundy kiedy bezgłaśnie poruszały się jego usta. Mag i do tego zły mag.*
Pomarańczo włosy uniósł berło, jakoby chcąc rzucić psowatemu, to jednak od razu, w ułamku sekundy, rozpłynęło się w powietrzu
- Mamy go. - powtórzył słowa z przepowiedni, spoglądając na Eldara i Anubisa. Jedno uderzenie serca, jedna, krótka chwila, jedyny moment by kontratakować.|
Anthrilien wyprostował się niedługo po tym jak klątwa uderzyła, powietrze w okół niego zdawało się załamywać. Spojrzał bezemocjonalnym wzrokiem na ludzi, którzy śmieli podnieść na niego rękę. Gdy przemówił zdawało się że całe powietrze w sali wibruje.
-Oto i dowód Anubisie. Czas używania ledwie noża do pozbycia się narośli przeminął. Przyniosę wam płomień.
Wyciąnął przed siebię dłoń i struga palącego powietrza pomknęła w kierunku dwójki.
Anubis początkowo stał w bezruchu. Oczywiście czasami podejrzewał swoich nowych towarzyszy o pewną nieszczerość, ale nigdy nie poświęcał tej mysli długiego czasu, chciał im wierzyć, nawet Ervenowi, którego początkowo tak źle ocenił.
Teraz jednak nie miał wątpliwości, słowa gubernatora i to co usłyszał w głowie to świadectwo jego kłamstwa i zdrady, to znak, że tamten świat coś jednak w nim zostawił i Nanaph chciał tego użyć.
Złote łańcuchy wystrzeliły jeszcze raz z ziemi i wciągu sekundy zatrzasnęły się i uwieziły gubernatora. Anubis zbliżył się i przykucnął przy klękajacej ofierze.
- Nie powiem, że tego nie przewidziałem, gubernatorze, wciąż jednak jest to dla mnie zaskoczeniem. Miałem nadzieję, że będziemy mogli tego uniknąć, ale chyba… poraz zobaczyć kim na prawdę jesteś…
Złota waga zmaterializowała się w dłoni Anubisa podczas gdy spod ziemi wychynął łeb wyraźnie podekscytowany Ammut. Rozpoczął się rytuał!
Erven oblókł się w dym gdy tylko gorące smugi zbliżyły się do jego ciała… przechodząc przez nie. Jak przez dym. Dokładnie o to chodziło. O to, by Eldar i psowaty pierwsi zaczęli bójkę w szkodliwy dla otoczenia sposób. Jawna potyczka w domu pana Sanderfall? Politycznie niepoprawne. Teraz pozostało tylko czekać, aż słudzy Mersyliusza ruszą do boju. O ile ruszą…. w co wątpił. Wszak to rozrywka jest jak by nie patrzeć.
- Zdrada. - syknął Erven obracając się na pięcie i natomiast rozpłaszczył się na podłodze jak mgła i… rozdzialił się na cztery strumienie które pomknęły w cztery strony świata w zatrważającym tempie. Którym był on? To było dobre pytanie. Nie dla niego walka w starciu. Po ułamku sekundy się rozmył i strumienie mgły zniknęły, a on sam był jednym w dziesiątków cieni rzucanych na ściany i przedmioty sali Mersyliusza przeskakując z cienia na cień w niezauważalnym tańcu. Obserwował. To nie była jego bitwa. Jeszcze nie teraz.
- AAAaaaaaaaaaaaaaa! - wydarł się w niebogłosy Nanaph, gdy promień poparzył jego ciało. Chciał wycelować dwoma palcami w kierunku Anubisa, jego dłoń została jednak zatrzymana przez łańcuchy. Zdążył jeszcze wyjęczeć głośno, w agonii towarzyszącej palonemu ciału
- Ezar n'kher, na schashn - po czym uległ złotym łańcuchom, kupując sobie jednak klątwą trochę czasu.
Widownia zdecydowanie była poruszona, na co Anthrilien zdawał się nie zwracać uwagi. Spojrzał na Anubisa “Człowiek, który przeżył wyrwanie serca, padł tak poprostu..?”usłyszał szakalogłowy “załatwmy to szybko, nie wiam jak długo wytrzymam” z sakwy proroka wydobywało się lekkie światło, niemal niewidoczne.
Anthrilien i Anubis mogli spojrzeć na Sharstha, licząc, że został tylko jeden przeciwnik. Nie wiedzieli jak mocno się mylili.
Uderzenie serca
Wokół obu postaci w jednej chwili zrobił się ogromny tłok.



Łącznie dziesięć osób - 6 członków dawnego Bardlands i cztery przedziwne istoty, których pozory życia przywodziły na myśl nekromancję. Teraz stały, okrążając przeciwników Nanapha, z wycelowaną nań różnoraką bronią - pół_nieumarłe dzierżyły wycelowane w punkty witalne włócznie, niemal dotykające ostrzem skóry Anthriliena i Anubisa, pozostała szóstka była już znacznie bardziej zróżnicowana. Co ciekawe, zabici wcześniej barbarzyńcy mieli niewielki defekt - zniszczone tkanki, czyli w tym wypadku szyja, dzieło Keia, zostało zastąpione jakąś czarną, jedynie częściowo organiczną tkanką. Oczy zaś mieli jednakowe, tak jak niemal każdy, kto trafił do wymiaru Gubernatora
- Poznajcie… Rodzinę. - stwierdził jeden z nich. Z kolei oparzenia unieruchomionego regenerowały się w zastraszającym tempie. Nie wyrywał się. Nie bał. Moc Osądu działała, musiał jeszcze tylko podejść do Anubisa. I szedł, niezłomnym krokiem, ignorując wrzawę bitewną.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 19-04-2015, 21:50   #118
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Kolejne uderzenie serca.
Waga zniknęła dzięki czemu geubernator odzyskał przytomnośc myśli. Zobaczył jak ciało Anubisa płonie czarnymi płomieniami, które zdawały się wypalić wszystkie jego tkanki.

W tym samym momencie złote łańcuchy zmieniły się w czarne macki zbudowane z dymu podobnego do tego, który wypełniał żebra Egipcjanina.
W rozgłysku tej mglistej substancji Anubis zniknął z miejsca, w którym przed chwilą stał, jeden z członków rodziny został gwałtownie odtrącony w bok, a szakalogłowy zmaterializował się przy Nanaphu.
Chwycił go za szyję i uniósł nad ziemię wydmuchując kłęby czarnej pary. Gubernator poczuł jak gwałtownie opuszczają go siły, jak dotyk wysysa z niego życie i chęć do przetrwania.
- Serce, wątroba, trzustka… punkty witalne… znam je wszystkie. To ja was nauczyłem leczyć, ja stworzyłem alchemię i anatomię zdrajco! - krzyknął metalicznym głosem. - Szybko się leczysz, zobaczymy ile w Twoim ciele tak naprawdę jest życia!
Nanaph zdawał się nie stawiać oporu. Chwycony nie próbował się wyzwolić, wszystko miało zdawać się zgodne z planem
Cień uśmiechu na kamiennej rzeźbie. Anubis nie trzymał już człowieka, a jedynie skamieniałą istotę. Spojrzał za siebie i zobaczył jednego z członków Rodziny, którego twarz uległa zmianie, i który spoglądał czterema, teraz, oczyma, prosto na Nanapha. Musiał użyć jakiejś mocy, petryfikacji. Na własnym pobratymcu.
Drugi natychmiast pojawił się przy Anubisie, wykonując mocarny cios pięścią.
- Nie. - zabrzmiało ciche słowo, od mocy którego zawibrowało powietrze. Ten krótki rozkaz wystraczył, pięść napastnika zatrzymała się w połowie drogi. Anubis wykonał kolejny cienisty skok zdala od wrzawy. Zmierzył surowym wzrokiem członków rodziny gubernatora, posąg leżący na ziemi, wciąż trzymany czarnymi mackami, zmierzył wzrokiem stół pełen zasiadających tam wampirów i naśmiewajacych się z nich.
“Wszystko jest ze sobą powiązane” , wspomiał słowa nieobecnego w sali Armanda, i wybuchł śmiechem.
Śmiechem w ogóle nie podobnym do Anubisa, dziwnym szaleńczym i pełnym radości śmiechem, metalicznym głosem szaleńca. Kłeby czarnego dymu wygasły, kości zaczęły na nowo napełniać się tkanką, ciało odbudowywać, gdy proces postępował śmiech Anubisa cichł, aż w końcu zamilkł całkiem.
- Skończyłem. Możecie się stąd wynosić. Lordzie Mersyriuszu, przepraszam za zamieszanie. - mówił spokojnie idąc przez salę, zbliżając się do Raziela.

W tym samym czasie, kilka metrów dalej, walka Anthriliena z członkami Rodziny:
Eldar stał przez chwilę przyglądając się napastnikom. Gwałtownym, chodź niepozornym ruchem stuknął kosturem w posadzkę. W przeciwników uderzyła fala powietrza, zmuszając do cofnięcia się o kilka kroków. Wtedy Anthrilien błyskawicznie zaatakował mężczyznę stojącego za nim, celując kosturem w splot słoneczny, by ułamek sekundy poźniej wycofać się, pamiętając o umiejętnościach rodziny do pochłaniania przedmiotów.
Kostur co prawda trafił jednego z przeciwników, ten jednak, jakby ignorując nieznośny ból, po prostu chwycił za broń, próbując w ten sposób unieruchomić Anthriliena. Pozostała czwórka, z dziwnymi, zaostrzonymi, i emanującymi lekką mocą prętami w dłoniach, wykonywała już pchnięcia, prosto w proroka.
Pręty uderzyły w niewidoczny- owalny obiekt, ześlizgując się po jego powierzchni. Nie miało to jednak większego znaczenia gdyż prorok non stop był w ruchu. Poruszał się zdecydowanie szybciej niż gdy członkowie rodziny go obserwowali. Wykonał poziomy piruet, wyrywając koniec włóczni z dłoni przeciwnika, lądując kilka kroków dalej poza okrążeniem. W tej chwili nie liczyła się wytrzymałość pierwszego przeciwnika, jego los i tak był już przesądzony, gdy jego dusza stopniowo się wypalała. Mimo wszystko Prorok nie był chętny angażować się w to starcie więcej niż musiał. Dobył miecza w wolną dłoń, czekał.
Cała piątka szybko się przegrupowała. Wokół nich szybko pojawiły się liczne, ostre jak brzytwy igły, które zmasowaną ilością odbijały się od pola siłowego Eldara. Gdy tak się stało, cień uśmiechu zagościł na wszystkich pięciu twarzach… a w pół sekundy później dokonał się grupowy atak.
Pierwsza dwójka z przeciwników pozostała na swoich miejscach, telekinetycznie napierając na barierę Anthriliena. Prorok miał co prawda nad nimi setki, jak nie tysiące lat przewagi doświadczenia, czuł jednak, jakby toczył walkę nie z dwoma umysłami, a z dwoma tysiącami umysłów
Trzeci przeniósł się tuż za Eldara, ponownie próbując pchnąć swym prętem, i tym razem przebić się przez barierę.
Czwarty wystawił dłonie przed siebie, a z koniuszków jego palców wystrzeliła ogromna ilość zielonawego dymu, szybko tworząca wokół Anthriliena sferę. Zasłona dymna, a może coś więcej?
Działania piątego i ostatniego z przeciwników pozostawały niejasne. Oczekiwał na coś.
Anthrilien poczuł nacisk na osłonę gdy tylko się pojawił, miał wiele szczęścia, nie tak dawno temu mógłby nie wytrzymać takiego nacisku na dłuższą metę. Pancerz na klatce piersiowej proroka zajaśniał przebijając półmrok sali, gdy potężny zapas zgromadzonej w nim energii przejął na siebie ciosy, chodź częściowo odciążając umysł eldara. Szybki obrót pozwolił Anthrilienowi zbić cios własnym mieczem, chodź z pozoru niegroźny, atak niemal nie oderwał ręki atakującemu. Gdy dym spowił okolicę, tarcza eldara przypominała nieco balon, oddzielając go od otoczenia. Prorok również wykorzystał efekt zasłony wroga, po błyskawicznym piruecie za plecy wroga wyprowadził pchnięcie miecza w potylicę, a wtedy okazało się że stopy napastnika przymarzły do gruntu.
Przeciwnik nie uniknął pchnięcia, ba, wyglądało jakby jeszcze bardziej się wystawił, w ostatniej tylko chwili odwracając głowę, wbrew wszelkim zasadom układu kostnego, o 180 stopni. Ostrze Eldara zbroczyło się jego krwią, i czymś jeszcze, o czym sam prorok uświadomił się dopiero później
Dławiący się krwią dołączony uśmiechając się wciąż, wyharczał:
- To i tak… Ci nic nie da. -
“Teraz”, Eldar usłyszał płynącą od jednego do drugiego ciała myśl, a umierający otworzył usta szeroko. Miał w nich wielką jajowatą rzecz, wzorami przypominającą wszelkie inne konstrukty Rodziny.
Pozostali goście zobaczyli jak cała zasłona dymna zostaje przykryta przez barierę. Z jej wnętrza po chwili doszedł wszystkich dźwięk i hałas eksplozji. Eksplozji, która zabiłaby każdego zwykłego człowieka w środku, a z członka Rodziny pozostawiła co najwyżej mokrą plamę. Wkrótce bariera popękała od mocy eksplozji, a dym rozwiał się po okolicy.
Gdy dym opadł w miejscu gdzie doszło do wybuchu klęczał na jednym kolanie Eldar z mieczem czarnym od sadzy która ciągnęła się aż do momentu w którym zakrywała go osłona. Prorok zdawał się być całym chodź na jago czole perlił się pot a z nosa leciała cienka stróżka krwi. Upiorytowe ostrze samo zaczęło zasklepiać niewielkie uszkodzenia spowodowane bliskością eksplozji. W jednym miejscu jego powierzchnia jednak była ciemniejsza, jakby zanieczyszczona, co nie umknęło uwadze proroka. Wstał wspierając się o kostur i cofnął się kilka kroków od wrogów, zrównując z Anubisem.

Po wymianie ciosów:
- O nie! - zakrzyknął kolejny przybysz. Kolejny Nanaph. Prawdziwy? - Zakończy się dopiero Waszą porażką, Anubisie. Ty, któryś cieniem Boga, straciłeś wszystko, została Ci tylko pycha, i to… Cię zgubi.
Za Nanaphem pojawiła się druga postać, bliźniaczo niemal podobna. Jedynie krótsze włosy i oczy stanowiły różnicę: nowy bowiem jedno oko miał jak Gubernator, drugie zaś zwyczajne, ludzkie
- Wystarczy - rzekł starszy z Braci - Skończ już.
W odpowiedzi młodszy z Braci rzucił się na niego z rękoma
- Nie, Miraki, nie! To dopiero początek! Dopiero początek tego, co Ty boisz się stworzyć, tego czego unikasz, co napawa Cię trwogą! Zrobię Twoją mocą to, czego Ty nie potrafisz -
Nim ktokolwiek zdołał zareagować, skłócona para zniknęła z sali, szamocząc i siłując się.|
Temperatura w pomieszczeniu drastycznie spadła kując lodem posadzkę wżerając się w obuwie i stopy, przemarżając je i skuwając warstwą lodu… paskudnie zielonkawym lodem pod stopami eldara i psowatego znacząco utrudniając jakiekolwiek manewry unikowe.
Widząc nadchodzącą falę lodu, Anthrilien zareagował instynktownie pobierając energię z kostura i zwiększając temperaturę w promieniu kilku metrów, tworząc wysepkę otoczoną morzem zielonkawego lodu.
Anubis zatrzymał się korzystając z osłony stworzonej przez Anthriliena. Towarzysz mógł zobaczyć na pysku egipcjanina złość, nie typowy ślepy gniew, a minę niczym rodzic rozgniewany na dzieci.
- Proroku… runa wzmocnienia. - spojrzał poważnie na Eldara podczas gdy w jego dłoni materializował sie złoty dwustronny topór. - Zrób to proszę.
Anthrilien skinął tylko głową i Anubis niemal odrazu poczuł efekr działania mocy proroka. Tym razem efekt jednak był mocniejszy, wywołując równocześnie wrażenie ciepła w całym organizmie. Kostur Eldara jaśniał lekkim światłem.
Egipcjanin uśmiechnął się i wciągnął powietrze napinając całe ciało. Widać było, że czerpie dużą przyjemność z uczucia jakie dawało użycie runy. Wspomnienia ostatniego i pierwszego razu gdy Anthrilien to zrobił, sprzed kilku miesięcy podczas walki z nagracuarem, wypadało blado przy sile, którą poczuł teraz. Wrażenie było niedoopisania.
Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydusił z siebie nic. Złapał się za gardło, do jego oczu napłynęły łzy, ale z pyska nie znikał lekki uśmiech zadowolenia.
- Ervenie Sharsthu. - zupełnie odmieniony głos, niegdyś potężny niski głos skoczył kilka tonów wyżej i brzmiał niemal “normalnie. Nie pojawily się też drgania powietrza zwykle towarzyszące rozkazowi wydawanemu przez Egipcjanina. Niemniej jednak słowa te były znacznie potężniejsze, zupełnie jakby cała moc skeirowała sie na skutek, a nie na efekty.
- Ervenie Sharsthu, podejdź do mnie i porozmawiajmy. - dokończył po chwili.
Erven milczał, milczał i obserwował. Choć było trudno oprzeć się prykazowi i mocy jednak udało mu się to z niemałym trudem przywołując na wspomnienie wszystkie swoje doświadczenia. Nienawidził rozkazów. Gdyby niie jego doświadczenia z nimi zapewne by uległ, ale tak… tak o mało co nie uległ. Za to cienie w sali przyciemniały od jego gniewu który go ogranął. “NIkt nie będzie mi rozkazywał” pomyślał. “Nie po wszystkim co przeszedłem”

Lód przestał się rozrastać, a raczej został zatrzymany. Widać bylo zarys czegoś, jakby niewidzialnych ścian do których sięgnął. 9 pozostałych członków rodziny znieruchomiało, a potem uderzyło o ziemię z impetem rozmaślając się o posadzkę. Niewidzialne ściany zaczęły się poruszać ograniczając teren coraz bardziej. Dziwny nacisk zaczął być odczówalny. Tak jakby grawitacja z każdą chwilą się zwiększała przyszpilajac, istoty w strfie, do podlogi. Działała jednak na moce więc wpierw odczóął to tarcza eldara. (*ad.xyz)
- Dość! - głos osobnika który wszedl do sali przejsćiem po lewje stornie pomeiszczenia.
http://conceptartworld.com/wp-conten..._srisuwan4.jpg
- Nie śpieszyło ci się Sisuwanie
- Wybacz Lordzie Mersyliuszu byłem zajęty. A gdyby nie ten harmider, to wolał bym się tu nie pokazywać.
- Jak uważasz. - skomentował odwracając wzrok od maga - No zdaje się, że wystarczy tego spektaklu. Choć nie przeczę, że miałem przedni ubaw.
- Zdrada to przednie widowisko. - rzekła czerwono-włosa konkubina. - A ludzie najlepiej ją prezentują. Coś mi to przypomniało.
- Cóż takiego? - zapytał zaciekawiony lord
- Tak jak to było z tym złodziejem co się tu wkradł. Lykanie podobnie walczyli o jego truchło choc mniej finezyjnie, a bardizej instynktowie.
- Jak to zwierzęta. - skomentował mag.
Obecni przedstawieciele wampirycznej szlachty wybuchli śmeichem.
- Najwyższa pora byście opuścili to miejsce. Wszak każdy dotrzymał swej części umowy. - w uśmiechu zabłysły dwa wampiryczne kły.
Subtelnie klasnął w dłonie tworząc pod sufitem szereg czerwonych włóczni. Nie było w tym zawieści, ni emocji. Zwykły gest władczosci. Zapewne nie dziwnym było by gdyby bez mrugnięcia okiem dokonał tego juz wcześniej.|
Z cienia przy drzwiał odłączył się osobny cień który oblókł się w dym. Sekundę potem stał tam Erven z ręką na piersi w lekkim ukłonie.
- Twoje słowo jest dla mnie rozkazem panie - powiedział nekromanta po czym ponownie oblókł się w dym i zniknął za przejściem wędrując w cieniu poza granice pałacu. Musiał zlokalizować braci i rozstrzygnąć sprawę która błąkała mu się po umyśle. Bitwa w pałacu nie leżała mu, ani jej kontynuacja, ani rozpoczynanie na nowo.
Resztki członków Rodziny nie zamierzały protestować, nie pojawiali się także nowi na ich miejsce. Godnym odnotowania był jednak fakt, że każde zmiażdżone truchła (a nawet plama krwi pozostała po eksplozji przy Anthrilienie) szybko zniknęły.
Anthrilien spokojnym krokiem zbliżył się w stronę władcy i ukłonił się lekko, po czym czekając na Anubisa ruszył w stronę wyjścia.
Anubis opuścił salę w pośpiechu i bez słowa, nie oglądając się za siebie, w dłoni wciąż ściskał swój słoty topór.

Przed pałacem. Za bramą strzeżoną prze lykan.
Na środku brukowanej ścieżki stał Anti. Opasany strojem pustyni z jabłkiem w ręku. Jedno z jego oczu było normalne drógie posiadało symbol rodziny. Choć od niego samego możan było odczóc odmienną aurę.
- No nareszcie. - rzekł widząc grupę - Nie widzę w waszych rękach kostura, a więc moje obawy się sprawdziły. Chcecie go odzyskać? - zapytał wgryzając się w owoc.
Złote łańcuchy wystrzeliły z ziemi i uwięziły nieznajomego. Anubis powoli uniósł swój duchowy topór i wycelował w mężczyznę. Po chwili trwania w bezruchu nagle… łańcuchy pękły, upadły na ziemię i rozsypały się w piasek.
Egipcjanin opuścił broń, ręce mu drżały.
- Nazwali nas zwięrzętami… - powiedział nagle z goryczą, słabym smutnym głosem. - Mimo, że to My zostaliśmy zdradzeni, to Nas zaatakowano i my się broniliśmy, nazwali nas zwięrzetami. Mimo, że to My nie przeszliśmy do ofensywy, mimo, że słowem chciałem zakończyć całą farsą, to nas nazwali zwierzętami.
- Mimo, że przez chwilę, gwoli zrozumienia i litości chciałem uwolnić Raziela, to Ja zostałem nazwany zwierzęciem przez istotę żywiącą się ludzką krwią! - wykrzyknął nagle ze złością.
- Może to tak ma być? Mówię o sobie, że sie przystosowałem, że rozumiem życie które teraz wiodę, ich życie, życie ludzi. Udaję, szukam swojej przeszłosci, gonię i niemal stoję przez to w miejscu. “Ile jest światów, tyle jest Bogów. Tak widzi nas ten świat. Jego uznał Bogiem, a mnie… istotą” - przytoczył rozmowę ze swoim odpowiednikiem z tego świata. - Może jest tak bo tak miało być, odszedłem, nie ma znaczenia czy to był błąd czy kant utkany przez Ozyrysa. Teraz jestem tutaj, nie tam, nie jestem sobą, jestem nikim udającym kogoś kim nie byłem. Pora to zmienić.
Ze spuszczoną głową odsunął się od proroka, stanął nie nieduzej odległości z wciąż drżącymi dłońmi.
- Nie mogę wyrzec sie swojego ciała, swojej historii i swojej wiedzy. To będzie prześladowało mnie do końca, to co mnie stworzyło i potem zmieniło.
W jego dłoni pojawiła się złota waga…

na jednej z szal spoczywało pióro, blask i moc wagi zdawała sie spowalniać czas, a spojrzenie w nią wywoływało skruchę i chęć odkupienia win. Złota waga, ta którą Anubis sądził zmarłych przez tysiace lat, pękła nagle, skruszyła sie i zmieniła w piasek.
- Wyrzekam się swojego dziedzictwa, wierzę, że Ozyrys przejął moją rolę w świecie, z którego pochodziłem, wierzę, że ten świat ma bezpieczne zaświaty, wierzę, że nie muszę być tym, który sądzi.
Gdy skończył mówić złoty topór

, ten, który świecił blaskiem świętości, ścinał głowy tysiąca demonów, ten który wydaje jeki tych, którzy polegli nieodwracalnie, bo ten kto zostałby przecięty tym toporem przestawał istnieć, pęknął, zardzewiał i zmienił się w piasek.
- Wyrzekam się swojej władzy ponieważ sądzę, że muszę przestać polegać na swojej kontroli, a pragnąć by Ci którzy wykonują moje polecenia robią to z własnej woli.
Z ziemi wystrzeliły złote łańcuchy, zatańczyły w rytmie wiatru, te które więziły demony, Bogów, te których uścisk był nierozerwalny, pękły, zardzewiały i obróciły się w piasek.
Otoczenie przez chwilę jakby sie wzburzyło, rośliny poruszyły się, ziemia zawibrowała, wiatr skupił się u boku egipcjanina, ale po chwili wszytko ustało. Wyrzekł się kontroli, a przyroda zatańczyła ostatniego pożegnalnego walca.
Anubis zaczął nagle sie zmieniać. Przez chwilę był czarnym jak noc szakalem…

Chwilę potem wyglądał jak kościotrup wypełniony czarnym kłębiastym dymem…

Na sekundę przybierał też inne formy, takie, których ten świat jeszcze nie widział, a które stanowiły nieoderwalną część jego odseparowanych charakterów…



- Wyrzekam się kontroli i ochrony zapewnianej przez moją duszę, porzucam to co odesparowałem wierząc, że jako człowiek muszę panować nad wszystkimi emocjami niezależnie od swoich obaw.
W ostatniej chwili na głowie Anubisa pojawiła sie złota aureola i zmieniła się w koronę.

Tylko po to by sekundę później pęknął, pokryć sie rdzą i obrócić w piasek.
Obok Anubisa pojawił się nagle Ammut.

Demonica wyglądała na smutną i zmęczoną. Z lekko spuszczoną głową z pokorą i strachem patrzyła prosto w oczy swojego Pana.
- Ah, Ammut, nie obawiaj się. Towarzyszyłaś jemu, a potem mi przez setki tysiecy lat. Mimo tego, że zawsze nazywałem Cię sługą w rzeczywistości byłaś przyjacielem i kompanem. Ciebie nigdy bym się nie wyrzekł. Ale wyrzekam się władzy nad Tobą, konroli i nazywania Cię tym kim nie jesteś. Od tej pory bądź wolna i czyń co uważasz.
Pożeraczka dusz uroniła pojedynczą krokodylą łzę. Otworzyła paszczę i nie spuszczajac oczu z egipcjanina spróbowała przemówić. Jej głos wahał się i wydawał harczące dźwięki, był jednak wyraźnie zrozumialny.
- Dzekiuje Ci, szakaloglowy za przyznanie wolności. Korzystajac z wolnej woli oswiadczam, ze w ramie w ramie bede towarzyszyc Ci w tym so planujesz do konca twoich lub swoich dni, cokolwiek postanowisz.
Egicjanin uśmiechnął się szczerze i pogłaskał demona po głowie.
Wziął głęboki oddech, stało się, był wolny, czuł się wolny, inaczej, czuł się lekko. Teraz na podstawie swoich przeżyć zbuduje nową historię, nauczy się na nowo i tym razem na prawdę jak żyć jako śmiertelnik.
Podszedł do swojego towarzysza, przyjaciela w tej wielomiesięcznej drodze. Uśmiechnął się.
- Zegnaj Eldarze, proroku, Anthrilienie. Mam nadzieję, że odnajdziesz to czego szukasz, wrócisz do domu i uchowasz swoją duszę od niebezpieczeństwa. Zegnaj i niech los Ci sprzyja. Być może do zobaczenia.
Uścisk trwał jeszce dłuższą chwilę, po której Anubis oddalił się, w kierunku bramy, w kierunku pustyni, czekał pierwszy test, czy Olbrzym przybędzie na wezwanie, czy traktował go jak przyjaciela, czy może reagował na słowa, które cechował boskim rozkazem. Oby początek drogi był znacznie lepszy niż jej koniec.
- Nazywam się Anubis. - powiedział do siebie pozwalajac na ostatnią chwilę żalu. - Ale nie jestem Bogiem. Tu, tworzę swoją nową historię…
-Zegnaj towarzyszu, niech Asuryan sprzyja Ci na nowej ścieżce życia- wyrecytował prorok w ślad za odchodzącym Egipcjaninem.

-Kim jesteś i co masz wspólnego z człowiekiem, który zaatakował “Gubernatora”?- spytał gwałtownie eldar gdy Anubis zniknął z pola widzenia, nie miał czasu ani humoru na gierki. W lewej dłoni wirowała mała biała kulka, która zdawała się stopniowo zmieniać kształt.
- Zwę się Anti. Jestem niezależnym członkiem “Rodziny”. Czy raczej zbiorowości istnień jaką tworzą bracia Miraki i Nanaph. Wiem co was spotkało, lecz nie mogłem wtedy ingerować. Zrujnowało by to mój wielki plan. Widzisz... - chwilę się zamyślił - Anthrilenie - rzekł jakby przypominając sobie to imię - Jak to w legendach bywa bracia lubią się kłócić. Różnica poglądów i tym podobne. Zaistniała sytuacja rodzi jednak pewne szanse, zarówno w moim jak i twoim interesie. Mam mówić dalej?|
-Możesz rozwinąć myśl dotyczącą tego..planu, ale czemu uważasz że miałbym Ci uwierzyć?|
- Otóż widzisz... to berło nie ma dla mnei znaczenia. Nie wróć ujmę to inaczej, jeśli pozolisz... Posiadanie tego berła przez “Rodzinę”. Jest mi nie na rękę. Mogło by to zaburzyć szalę zwycięstwa jednej ze stron. A chciałbym by obie doszły do konsesusu. Raczej tego ze strony Mirakiego . Dlatego oferuję swa pomoc, ale nie bez czegoś w zamian. Mogę zagwarantować że berła mieć nie bedą, czyli jeśli nie uda mi się go tobie przekazać... zniszczę je. A to czy zdołam je przekazać zależy ot tego na ile zdołał byś zająć rodzinę, by mnei nie wykrywli. Plan ma wady, nie przeczę. Ale nie widze też innej możliwosći odzyskania tego kostura.|
-Więc chodzi Ci jedynie o to aby rodzina nie posiadała klucza- bardziej stwierdził niż zapytał.
- Nie inaczej. Jak mówiłem. Zniszczyło by to balans sił. - przytaknął młodzieniec. |
-W takim więc razie nie masz się czym przejmować dziecko, możesz śmiało wracać do swojego wielkiego planu. Jeśli to wszystko, to pozwól że powrócę do własnych spraw- odparł szpiczastouchy wymijając chłopca i idąc powoli w głąb miasta. Nieco okrężną drogą skierował się do miejsca w którym wynajmował pokój, jeszcze przed spotkaniem z Anubisem, licząc na chwilę odpoczynku, po którym miał zamiar skierować się w stronę krajów unii.

Jakiś czas później... Pustynia na południe od złotego miasta.
Anubis odszedł, ludzie zdradzili, eldar pozostal sam. Co wiecje brakował transportu, pisakowy kolos został zapewne zabrany przez szakalogłowego. Do tego ten upał i wszedzie piasek. Ale jakby na rekompensatę, samotne obozowisko na środku pustyni. Namioty, przedziwne stwory z roślinami na pelach ,wozy, wielbłądy i śmiech.
W pierwszej chwili niecodzienny widok, lecz po bliższym przyjrzeniu się edar dosztrzegł znajomą parę przewodników. Chcąc, nie chcąc eldar musiał przystanąć by upewnić się we własnych zapasach. Dodatkowo wypadało by zamienić słowo z tamtą parą. Zdaje się, że musieli coś omówić.|
Wciąż bawiąc się w dłoni kawałkiem upiorytu, który przybrał już nieco podłużny kształt,zbliżył się w kierunku obozu pozdrawiając napotkanych ludzi aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Szybko wyłapał w tłumie twarz kobiety, której szukał i ruszył w jej kierunku
- Anthrilenie. - rzekła Akasja zasiadając pod baldachimem. Nie zaczynała jako pierwsza tematu. Czekała na jego ruch. Asasyn zapewne kręcił się po okolicy doglądajć piasku.|
-Witaj Akasjo- odwazajemnił powitanie również chowając się pod baldachimem ale nie przysiadając się- zmierzacie w stronę Unii?
- Na razie oazy i tworzącego się tam miasteczka. Ale tak ostatecznie tam też zawitamy. Tylko musimy zaczekać na jednego kupca. W ostatniej chwili dołączył posyłając przodem gońca. Za jakąś godzinę powinniśmy znów wyruszyć. - wyjaśniła dość szczegółowo. - Widzę, że postanowiłeś zawrócić. W sumie słusznie. Po ostatnich wieściań nie wiele by się teraz zdziałało.|
-Słyszałaś zapewne że Mortens pojmał Razjela?
- Doszły mnie słuchy, że kryjówka opozycji została rozgromiona. Jak też wieści o Razjelu i tym czerwonowłosym chłopaszku. Jednak z dobrych źródeł wiem, że tylko im się nie udało. Aktualnie opozycja jest w rozsypce. Ale za jakiś czas gdy cała wrzawa ucichnie znów się zbiorą. Kżyrzuje to jednak NASZE plany zdobycia klucza pustyni. A mieliśmy właśnie ściągnąć kliku z nas do złotego miasta... ech. - westchnęła upijajac wody z kubłaka i podajać go eldarowi. - Ale... co się odwlecze to nie uciecze.|
-Trzeba teraz skupić się na odnalezieniu kolejnego klucza, wrócimy jeszcze do berła Mortensa- odparł eldar bawiąc się naczyniem.|
- Berła? - zatrzymała dłoń z naczyniem w połowie drogi do ust. - Masz na myśli berło władcy? - zapytała ponownei lekko przechylając głowę i spoglądając eldarowi w białe oczy. Jej wzrok wskazywał na to że oboje zdawali się mówić o dwóch różnych sprawach.|
-Mówię o tym- machnął ręką w powietrzu i Akasja zobaczyła obraz berła Mortensa. Chodź eldar zachował spokojny wyraz twarzy spodziewał się najgorszego.|
Akasja ze spokojem spoglądała na obraz. Choć jej mina wskazywała na... smutek? A może raczej brak zaskoczenia. Przez chwilę dopytywała o pewne szczegóły dotyczące berła i sytuacji jaka zaistniała. Eldar nie odpowiadał w pełni, nie chciał przytaczać pełnego obrazu porażki, a czarodziejka nie wydawała się być nią zainteresowana. Pytała o szczegóły, ale raczej dotyczące ogółu.
Później nastała cisza. Cisza, którą przerwały jej słowa. Słowa podkreślające porażkę, naiwność ale dające pewną nutę nadziei.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 19-04-2015, 22:10   #119
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Castel pozostał w karczmie zgodnie z poleceniem Panienki Jenny, choć zapewne chciał wyruszyć również z nią.
był jednak sam na sam ze słanym Smokiem. Pomijając śpiącą na fortepianie roznegliżowaną kobietę. Chrapała aż ściany dudniły.
- Powiedz mi nieznajomy. Co tobą kieruje w tym świecie.
-Soren- przypomniał rozmówcy-Szukanie rozrywki?- zapytał sam siebie- chwilowo nie mam zbyt wiele zajęć ponad to. Zadajesz ciekawe pytania.
- Po prostu interesuje mnie twoja osoba. Nie omieszkam stwierdzić, że już słyszałem o tobie, parę faktów. Profesor lubi być na bierząco z wieloma sprawami. W przeciwieństwie do nas.
-Co takiego słyszałeś?- spytał unosząc lekko brew.
- Okres waszego przybycia. Pewien incydent w Lofar. Profesor mówił że możesz mieć z tym coś wspólnego. Swoja drogą. Raczej mało mnie to interesowało. Mówił natomiast że ktoś o ciebie wypytywał. Wyglądał na jakiegoś łowcę, przynajmniej tak twierdził Nightmare. To zapewne on miałby z tobą więcej tematów do rozmowy
-Przęklęci łowcy, stwarzają coraz więcej problemów- westchnął.
- Świat znów zaczyna się zmieniać. - Powiedział z dziwną tonacją. - Trzeba się dostosować do jego zachcianek. Jak rzecze Sierra. Ja w sumie mam to w nosie. - Uśmiech. - Swoją droga, jesteś jedną z niewielu osób które ze mną rozmawiają. Wiesz ma się tą renomę.

Po pewnej, chwili całkiem oderwanej z kontekstu, dodał.
- Zamierzamy odejść na jakiś czas z tego kraju. Południe albo morze. Jeśli mogę mieć prośbę. Przekaż komuś, z kto miłuje pokój, że... Targas upadnie. Swego czasu pilnowałem pewnej persony z mego świata. Złej persony, silnej. Gregor Mc Artner się zwie. Pirat zakichany. Niestety nie dane jest mi go zniszczyć, bez unicestwienia miasta. A i inne cele powstały. Przekaż więc me słowa komuś, kto będzie miał to na uwadze.

-Hmm. Chyba już czas. - rzekł do siebie. -Powiedz.Czy bardzo zależy ci na tej kobiecie? - rzekł z nutką dziwnej intonacji.
-Jenny..? Bardzo dobre pytanie, sam często je sobie zadaję.-dodał mocno zamyślony wpatrując się w niemal pusty kufel- Ma w sobie coś, co przypomina mi moją młodszą siostrę, najbliższego członka rodziny. Skąd to pytanie smoku?
Delikatny uśmiech.
- Nie. Nic, tak tylko pytałem.
W tym samym momencie rozległ się odległy huk. Odgłos eksplozji dobiegający najpewniej z północy. Wybuch Lycris. Przez umysł Castella przeszedł dreszcz. Pomyślał o Jenny i tym, co mogło się właśnie stać.
-Dosyć tego czekania, idę tam- mruknął rozdrażniony i ruszył do wyjścia. Przywiązanie do ludzi zawsze źle się kończyło odkąd stał się tym czym jest.

Gdy opuścił karczmę jego szmaragdowe od niedawna oczy, na powrót rozbłysły czerwienią gdy wampir wypatrywał się w dal. Widział efekt wybuchu i kilka dziwnych stworzeń, ale nie mógł zlokalizować Jenny. Zaklął szpetnie i ruszył biegiem.
Na miejscu opustoszałym od wybuchów, nie pozostało nic. Lekka woń krwi. Kobiecej krwi. Ale... na tyle drobna, że nie wskazująca na śmierć. Smród demonów i spalenizny. Ale nigdzie śladu Jenny.
Nagle wyłapał odblask. Jednak nie zdążył uniknąć, a tym bardziej nie zareagowała na niego zmiana formy.
Bełt wbił się w stopę. Połyskujacy belt z czystego srebra. Palił, wiec zapewne miał w sobie roztwór święconej wody. Przeciwnik był już znany. Bełt padl z lini lasu, lecz każdy szanujacy się łowca nie siedzi w miejscu po ataku.
Wampir zasyczał wściekle ukazując długie ostre kły. Złapał za bełt i wyrwał go ze stopy, z dłoi unosił się lekki dym. Wściekle czerwone oczy wbiły się w ścianę drzew szukając sylwetki łowcy nim ten zmieni pozycję.
Ciemno. Brak ruchu. Kolejny błysk. Tym razem uniknął i zlokalizował wroga. Na prawo w gęstwinie.

Nie spuszczając wzroku z przeciwnika Castell uśmiechnął się. Choć Jenny była nieobecna wciąż miała mu pomóc tej nocy, był dość głodny. Kierując się węchem zbliżył się do niewielkiej kałuży krwi i wciąż wpatrując się w łowce zlizał ją z ziemi. Jego ciało przeszył dreszcz gdy poczuł energię rozlewającą się po całym ciele. Nim łowca zdążył wystrzelić kolejny bełt wampir rozpłynął się w powietrzu i pojawił kilka metrów od niego. Wyglądał nieco inaczej niż do tej pory, dostojniej i groźniej.

-Lord Soren Castell, członek niemieckiej rodziny królewskiej, rzeźnik z Gery i nosferatu, potwór którego zdecydowałeś się zgładzić. Przedstaw się- wyrecytował zachrypniętym głosem.
- Yh. - lekkie zaskoczenie. - John Jonen. Twój pogromca. - W ręku łowcy pojawiła się niewielka kula. Szklana, wypełniona wodą, z krzyżem na szczycie.

W tym samym momencie doszło do wybuchu. Nie, nie ekspozji, widowiskowej i zabójczej. Zwykłego wybuchu ampułki z wodą święconą. Łowca był nią pokryty ,a Castell poparzony.
Korzystając z chwili łowca wskoczył w krzaki wyciagając w locie kolejne bełty i krzyż. Chyba sztylet.
Większość wody oblała ubranie arystokraty ale pozostała część paskudnie oparzyła część twarzy i szyi. Zamiast grymasu bólu, wampir wyszczerzył ostre jak brzytwa zęby w upiornej parodii uśmiechu, na widok którego nie jeden mąż ufajdałby spodnie. Dobył stalowego miecza i zniknął aby pojawić się przed przeciwnikiem, cięcie miecza zmusiło łowce do uniku.
-Śmierć przybyła po ciebie Johnie Joenie!- zakrzyknął wciąż z upiorną maską niewiele mającą wspólnego z ludzką twarzą, po czym rzucił się do ataku nim przeciwnik zdążyłby unieść kuszę. Ciął błyskawicznie po skosie, jednocześnie uważając na trzymany w drugiej dłoni sztylet.
Kusza ze stalowym obiciem zdołała zablokować ciecie, lecz cięciwa uległa uszkodzeniu. Sztylet w kształcie krzyża wyuczonym ruchem powędrował w stronę serca wampira. Był szkolony, trzeba przyznać. Choć brakowało mu jeszcze trochę doświadczenia w prawdziwej walce.
Soren przesunął lekko długi miecz blokując nim nadchodzące uderzenie. W tym samym momencie druga ręka wojownika, uzbrojona w ostre jak brzytwa szpony wystrzeliła w stronę dzierżącej sztylet dłoni przeciwnika z zamiarem odrąbania jej.
Ręka odleciała jak ucięta mieczem. Łowca chciał wycelować w niego z kuszy, lecz szybko porzucił ten zamiar. Wypuścił ja z rąk i chciał wyciągnąć coś z wnętrza płaszcza. Nie chciał odejść bez walki, więc z pewnością chciał to zakończyć ceną własnego życia.
Wampir zamachnął się ponownie z zamiarem przybicia ręki łowcy do klatki piersiowej, oraz przebicia go na wylot. Równocześnie ręką uzbrojoną w miecz zaatakował tak aby mieć możliwość cięcia na wypadek uniku ofiary.|
Szpony wbiły się w rekę, lecz nie przybiły jej do ciała. Całą akcję przerwał wymusozny unik castella. CZarwony odblask z prawej. Magiczny krwawy bełt w ostatniej chwili został ściagniety z lini skroni na policzek. Pocisk przeszedł na wylot przez jeden policzek wyrywajac dziórę w drógim. Rozpadł się zaraz po opuszczeniu celu. Bardzo polesne i z pewnosćia magiczne. Cień zniknął za drzewem parędziesiąt metrów od nich. Zniknął z całego okregu. Jasnym był jednak jego cel. Ta chwila którą kupił wystarczyła by łowca sięgnął pod pazuchę. Słycahc było szczęk. Ekspolozja pochłonęła łowcę o pędzece odłami poprzebijały wampira.Fragmenty lustra, serbra i oczywisćie ogień. Jeden z odłamków przeszył serce. Szczęściem bylo to szkło. Więc śmeirć, lecz nie ostateczna.
Kurzawa opadła. Lowca kończył swój żywot pozbawiony połowy ciała i obu rąk. |
Wampir padł na ziemię tuż obok łowcy, w obecnym stanie ciężko byłoby w nim znaleźć coś przypaminającego człowieka. Po dłuższej chwili nieruchomego leżenia uniósł lekko ochłap który był twarzą i wycharczał wypluwając krew i kawałki kości.
-Ilu...was jest.. w tym świecie..?- Łowca umierał lecz nie zaszkodziło zapytać. Czuł jak krew z ciała Johna Joena zaczyna leczyć jego własne.|
- Szczeźnij potworze. - Myśli wysączaen z krwy wskazywały że to raczej jednostki nie grupa. Spotkal raptem 2. Jakiegoś łowce z meiczem i jakiegoś zakapturoznego ktory wskazła mu Sorena, jako cel.|
-Wysłali..ledwie chłopca aby mnie zlikwidował…- wysapał już nieco wyraźniej- jakże nisko upadłem….
- Niech Pan zmiłuje się nad Twoją duszą Johnie Joenie, bo ja z pewnością tego nie zrobię.- Z tymi słowami, Soren uniósł się na jednej ręce i wgryzł w tętnice szyjną konającego przeciwnika, z którego ust wydobył się cichy jęk. Pił łapczywie aż znów poczuł się silny. Ubranie zakrywały ślady po walce więc jedyne wolno gojące się rany pozostały na jego twarzy i szyi. Założył więc białą maskę którą odnalazł w tym świecie. Czerwone ślepia wpatrywały się w las przebijając mrok, szukając tego który oddał strzał, ale osłabiony nie widział zbyt daleko. Spojrzał na dół, na zmasakrowane zwłoki przeciwnika i przeszukał jego ekwipunek.
Kusza zniszczona, sztylet osmolony i wbity w drzewo siławybuchu. Wyrwanei go nie stanowiło wiekszego problemu nizto że był srebrny i wkształcie krzyża. Mikstury i woda świecona porozbijane i wiśiakły w ziemią. Notatki spalone. Jedynie ostał się okopcony mały przedmiot. Zdaje się zegarek ze zlota. Jakaś pamiątaka.|
Z ekwipunku zmarłego zabrał więc jedynie zniszczoną kuszę, która rozpłynęł się w jego dłoni oraz zegarek. Rozważał dodanie kolejnego sztyletu do swojej kolekcji, ale miał już wystarczająco dużo styczności ze srebrem na tą noc. Przyglądnął się dokładnie zegarkowi , uznając że być może pokryje koszt naprawy kuszy. W końcu wygladał na szyste złoto. Po wewnetrzej stornei klapki było zdjecie dziewczęcia. Młoda dama, z pewnoscia będąca córką łowcy.

Zbliżył się do krawędzi lasu nie pewien co ze sobą zrobić. Wiele wskazywało na to że Jenny zginęła w wybuchu, chodź ilość jej smacznej krwi była dość niewielka i nie odnalazł ciała. Nie wykluczał więc również że dziewczyna jakimś cudem przeżyła, może w podobny sposób co Lucas. Tylko gdzie jej szukać. Spokojnym krokiem powrócił do karczmy smoka.|
Smok rozsiadł się na moli podziwiając księżyc. Nogi zarzucił na stół i sączył piwo z kufla. Obok zasiadała, uprzednio spiaca kobieta. Rozmawiali dosć spokojnie. Był ktoś jeszcze. Castell wyczół go od razu, lecz z lokalizają był problem, przynajmniej przez chwilę. Do momentu aż przypomnialsobie Shinobu. Po tej mysłi mial juz pewnosć gdzie był 3 osobnik.
- A więc odpływanicie. - Stwierdziła kobieta. - Nudno tu bedize bez was.
- Jakos wytrzyamsz Ace. w tym ciele powinieneś mieć mnóstwo zabawy. A i zaopiekujesz się tym budynkiem. Wiesz tak by nie spłoną i nikt tu się nie krecił.
- Spokojna głowa Smoku. Co zamierzacie?
- Przystań. Może od zachcianki popsuje Marines humor, a i piratami muszę się zająć.|
-Gdzie znajdę Nightmare- zaczął bez zbędnego wstępu Castell. Wyglądał jak dawniej, ale jako że część ran pozostawił po sobie blizny wciąż nie ściągał maski.|
Spojrzal na sorena i chwilę patrzyli swobie w oczy. Tak jakby próbowali odczytać swoje zamiary.
- Nightmare. - rzekł smok, a z jego cienia wyłoniła się masa ktora po chwili przybrała kształt ludzki, a raczej wampiryczny, choć nie miał on tej typowej wampirycznej aury.
Wyglądał on nietypowo. Strój, raczej dystyngowany, choc nie byłto garnitur. Bardizej laboratoryjno- roboczy. Z torbą na ramieniu i mnóstwem pomneijszych elementwo badawczych. Swego rodzaju peleryna wydajaca siebyć wykonana z wampirycznych skrzydeł, lecz był to jedynei taki kształt. Przypominała ona stare wyobrażenie draculi. Włosy krótkei czarne. Twarz ludzka, choc ze znamionami wamirycznymi, a raczej nietoperza. Spiczaste dluższe uszy, czerwone źrenice i miejscami mocne rysy twarzy. Na nasi miał lekkie okulary.
- Tak Ryuu.
- Ktoś do ciebie.
- Soren Castell. Tak wiem, widze.|
-Doktorze- skinął lekko głową na powitanie- dobrze pana wreszcie zobaczyć, chyba powinienem się zacząć przyzwyczajać do ilości nosferatu w tym świecie. Prosze mi jednak zdradzić, jaki w takim razie był cel wysłania dziewczyny na samobójcze zadanie.
- Dziewczyny?
- Niejaka Jenny. - odparł smok pociagajc z kufla - wysłałem ją po lycris, dla ciebie.
- Po co? Wiesz przecież, że zebralem już porzebne próbki
- Chciałem coś sprawdzić. Wydawala się meić to “Coś”.
- I?
- Gdy ponownei się spotkamy złożę jej propozycję.
- Ech. Czasem nie rozumei mtwojego toku myślenia Roku. - Westchnął przeciagle. - A więc w jakim to innym celu przybyłeś..., jak to okresliłeś, nosferatu?|
-Doktor Freya, prosiła abyś do niej przybył. Dokładną treść wiadomości znała Jenny. Wątpię byś zobaczył ją w najbliższym czasie smoku.|
- Doktor Freya? A rzeczywiście slyszałem o niej. Może zlożę jej wizytę dzis wieczór. Jeśli chcesz mogę roweniz rozejrzeć się za twoja przyjaciółką. To wszystko? Jestem dosć zabieganym człowiekiem.|
-Będę wdzięczny- odpowiedział wpatrując się w mężczyznę. Pierwsze wrażenie było mylne, aura zdradzała, że nie należał jednak do dzieci nocy- a teraz panowie wybaczą, mam vendettę, którą muszę się zająć- po tych słowach skierował się w stronę osady.|

Do osady przybył już późną nocą. Większosć osób była juzw domach, pojedynczy gospodarze dopijali dzień w otwartej karczmie. W oczy wampira rzucił się jeden nietutejszy uwaznei mu się przyglądający. Z pewnościanei łowca, ale zdawał się byc zainteresowany wampirem.

- Hej!. Czy my się nei widzieliśmy dopiero co w okolicach targas? - zakrzyknął|
-Nie kojarzę, widzieliśmy?- spytał wampir ściągając maskę, po ranach zostały już tylko białe plamy, ledwo widoczne na bladej skórze.|
- Hmm. Wybacz, moglem się pomylić. Też nosił podobną maskę, ale chyba wyglądał inaczej... chyba. No mniejsza. Wybacz wędrowcze. Jestem Imoshi, członek Familli. - Uklonił się grzecznie|
-Alexander Zverev, miło poznać- odparł podając pierwsze imie jakie wpadło mu do głowy- o jakiej to famili mowa?
- A powiedzmy że razem z kilkoma nowo przybyłymi zalożylismy grupę Famillia. Oznacza to Rodzinę. Sam rozumeisz, nowy świat i inne problemy zwiazane z samotnością. Jest nas kilkoro, ale dajemy sobie radę. Wyglądasz mi na silnego przybysza. A właśnei takich zbieram. Oczywiscie nic na siłę.|
- Ciekawa propozycja, do czego takowi przybysze są Ci potrzebni?
- Powiedzmy że korzystam z daru jaki zesłał mi ten świat. Gdy ktoś dołączy do naszej grupy ja skąłdam propozycje dodatkową, dzięlki której moga się pojawić pewne dodatkowe pomoce. Nie chcę się zagłebiac w szczegóły. Rozumiesz... nie każdy chce być otwarta kartą. Nazwijmy to “dodatkową ogólno-wspólną pomocą”. Zainteresowany?|
-Skrytość nie jset najlepszą cechą gdy pragniesz kogoś zwerbować- odparł wampir z lekkim uśmiechem- Raczej podziękuję. |
- Nie ma sprawy. A może pomożesz mi w jeszcze jednej sprawie. No niby pytałem juz ogółu i muszę zaczekać na przyjaciela by udać siedalej, ale jak “dalej” wygląda ten kraj. W sęsie orientacji. Niedawno przybyłem i jedne co dane mi było poziwedzać to Garnizon, Lofar, Targas i Dywizjony. A teraz tutaj ślęczę. Poratujesz rozeznaniem?|
-Jakich informacji potrzebujesz?- Od początku rozmowy twarz Castella zmieniała się minimalnie z chwili na chwilę. Tak aby rozmówca nie zauważył zmian i przyzwyczajał się do nich na bierząco, w końcu chwilowo chciał pozostać anonimowy. Panująca ciemność ułatwiała mu zadanie, a gdy skończył założył wyciągnięte z wewnętrznej kieszeni płaszcza okulary. , nawet aura pozostała odmienna od oryginalnej, gdyż należała do kogoś innego, któtko mówiąc stał się zupełnie inną osobą.
- Tylko orientacyjne. Chociaż nie pogradzil bym także jakimiś zleceniami. - dodał z uśmeichem jednooki.
-Jak zapewnę zdążyłeś już zauważyć tutejsi prowadzą jakąś śmieszną wojenkę z mieszkańcami lasu na północy. Kolejnym miejscem wartym odwiedzenia jest punt obserwacyjny, mniej więcej w tamtą stronę. Z niego zaś, kierując się na wschód dotrzeć można do swpomnianego Lofar, gdzieś w połowie drogi zaś znajduje się stolica.

-Wracając do Twojej organizacji. Jak bardzo ogranicza członków, czego wymaga i jakie miałbym korzyści z ewentualnego dołączenia?
- Cóż. Ciężko powiedizec przez specjalny charakter pewne jzdolnośic ja uzupelniajacą, raczej w neiwielkim stopniu nas ogranicza. Każdy w sumei zajmuje się czym chce, ale jak trzeba to potrafimy się zorganizować. Bo w końcu nie ze wszystkim można sobie poradzić samemu. Ja zwykelm podróżowac z Ervenem bo obaj zbieramy informacje o tym śweicie, a we dwóch zawsze raźniej. Z kolei Soren woli już brać się do działania, wiec porusza siew pojedynkę. Wymagań raczej wielkich roweniż nie ma byle by w miarę nie wplatywac calej grupy w konflikty i nie psuć jej dobrego imienia. A z korzyści... nie był byś sam w tym świecie. No fakt budynku żadnego jeszcze nie mamy, ale to przyjdzie z czasem. Renome też się zbuduje. No i, o czym wspomniałem, w razie problemwo zawsze mozan liczyc na pomoc pozostalych. w taki mczy innym stopniu. Nieoczekój za wiele w końu jesteśmy tutaj nowi.|
-Soren i Ereven? Coś chyba obiło mi się o uszy… Kim oni są?
- Erven Serash to mag. Aktualnei siedzi w lesie, a ja krozumeisz nie każdy moze tam wejsć. No ale z nim wiecje problemów było w targas niż przy lesie. Mi sieneistety nie udało i teraz musze czekać, aż s tamtąd wylezie. A Soren, Soren Castell, to łowca. Jak zwykł tłumaczyć. dodawą że nie zwykły, a raczej wybiórczy. Choć z początku chodził zdołowany twierdząc ze sobie tu nie po pracuje. Ale trafił na ślad czegoś gdy byliśmy w Lofar i stwierdził ze “się mylił, że jego zwierzyna jednak tu jest”. Dziwak, ale w porządku. Kilka razy juz mi pomógł więc mogę za niego reczyć.|
-No dobra, a więc niech będzie, spróbujmy tej współpracy- odparł z uśmiechem.|
- Hmm. Jak chcesz. Ale pamietaj trudniej siez tego wycofać. Kwestia uzależnienia. - zaśmaił się Imoshi.- A wiec s tym co mówiłem moja propozycja, po dołączeniu do grupy. Mam dolnosc dołączania postaci do pewnego rodzaju zależności. Mogę czerpać z ich zdolności a oni z moich. Ma to pewne ograniczenia w postaci zabieranai komuś czegoś na chwilowy urzytek. Ale dzięki mogu idzie to wymiennie. No i profity są jeszcze 2. 1 kontakt telepatyczny z członkami dołączonymi oraz ale to jóż wybiórczo dla mnie, przybywanie do nich. Nie rozgryzlem jeszcze tego ale działa gdy tego potrzeba. to jest dróga propozycja. Obie wygasają jeżeli jeden z nas umrze. No poweidzmy w moim przypadku to wszyscy to odczoją, w twoim niekoneicznie.|
-Na tą chwilę się wstrzymam z podjęciem decyzji, muszę to przemyśleć. Powiedz mi tymczasem, jaki mamy cel?|
- Aktualnie chciałbym żebys m iw końcu opoweidział o tutejszej geografi. A poza tym masz wolną drogę. Gdy zajdzie potrzeba znajdę sposób cy ię powiadomić.|
-Poza punktami o których wspomniałem, dowiedziałem się nieco o samym kontynencie- zaczął i opisał znaczną część tego co dowiedział się o tym świecie, pomijając najcenniejsze dla siebie rzeczy.
-Jak wygląda wspomniany Erven? Skoro jest w pobliżu może go poznam.
- Taki biało włosy. CZasem ma przy boku pupilka, albo dwa. Nie sądzę by prędko wyszedł z lasu, więc i ja się tu troche pokrecę. |
Alexander skinął głową
-Odwiedzę go na dniach, tymczasem powrócę do własnych spraw. Bywaj Imoshi, liczę że spotkamy się niebawem.|
- I ja równeiż. |

Godzinę po zakończeniu rozmowy z nieznajomym,gdy księżyc był jeszcze wysoko, a wszyscy spali zmożeni trudem dnia, ciemność rozproszył rosnący blask. Chwilę później, gdy mieszkający na obrzeżach ludzie zdali sobie co dzieje się w ich sąsiedztwie noc wypełniły krzyki.
-Pożar! Pali się! Przynieście wody!
Nieco przed świtem, dwie kobiety stały przy zgliszczach, obserwując dymiące deski z męczonych ratowników.
-Co za tragedia- zaczęła pierwsza- że też pożar wybuchł w tak blisko zbudowanych domach.
-Cieszmy się że płomienie nie sięgnęły dalej i skończyło się jeno na dwóch.
-Co Ty mówisz. Tyle ludzi zginęło a Ty taka beztroska! Wstydź się.
-Ilu ich tam było?
-Dwie rodziny, po jednej w każdym z tych domów. Łącznie osiem osób. Zdaje się że udusili się we śnie nim ogarnął ich płomień.
Na te słowa z jednego z domów ratownik wyciągnął owinięte kocem zwłoki. Z pot materiału wystawała zwęglona, trudna do określenia kończyna, ciała zdawały się niemożliwe do zydentyfikowania. Na ten widok kobiety odeszły w inne miejsce.
Gdy na powrót swiat pochłonęła noc, Alexander Zverev spokojnym krokiem ruszył w kierunku północnej puszczy, na poszukiwania nowego znajomego, Erevena.
Z lasem nie poszło tka dobrze. Może i Soren był szybki, ale dość szyko zostal nakryty. Tak jakby ktoś czówal nad tym lasem.
Nie musial dlugo czekać aż na spotkanei wyszła mu 4 istot.



Oraz

- Proszę proszę nietoperz tak daleko się zapuścił? A mozę się zgubłeś? - rzekła wilczyca - Mumba pilnuj!
Czarna puma zawarczała przychylajać się do ziemi.
- Las zamkniety jest dla ludzi i w szczególności wampirów. - stwierdził elf dobywajać sztyletu. - Masz szansę się wycofać.
- Tak jak powiedzial elf. - dodał bialowlosy elf z lekkim uśmeichem. - Garet a jakby...
- Nie. Tylko jeżeli nie bedize innego wyjścia Ervenie. Nie wcześniej!
- Radzę ich posłuchać. - Zabrzmial głos w uszach Sorena.|
-Kontrola dźwięku? To ciekawe- wyszeptał po czym zapytał głośniej- Nietoperzu? Cóż przy tak gorącym powitaniu ciężko o odpowiednią etykietę, nie mniej jednak nie mam zamiaru sprawiać wam problemów- przy tych słowach wykonał dworski ukłon- powiedzcie mi jednak, czemu zawdzięczam takie przyjęcie?
- Ludziom oraz wampirom nie wolno przekraczać naszego terytorium.
- Widać się nie lubicie. - skomentowal bialowłosy
- Są ku temu powody. - dodala wilczyca - Głównie polityczne. Ale także wasz ostatni spektakl z Lycrisem bardzo nam się nie spodobał.
- Mnie chyab jeszcze wtedy nie było. - skomentowal erven.
- Opowiem ci ale nie w tej chwili.
- Skończyliscie rozmawiac. - skontrowął czarno-włosy. - Krótko nie lubimy się z wampirami, i to chyba ogólno światowe.
- Ech. Wasze spotkanei wejdzie zaraz w tematykę filozoficzną o istnieniach i celu życia. - skomentowął głos tka ze wszyscy słyszeli.
- Słysze głos? - skomentował bialowłosy
- Rez... Nie masz co rozbić.
- Tam bardzo chałasujecie że nawet stad was słyszę. - zaśmiał się.|
-Rozumiem- odezwał się Alexander poprawiając okulary- nie mniej dowiedziałem się tego czego chciałem- dodał spoglądając na elfiego Ervena- pożegnam się w takim razie.
co
Zobaczył to co chciał, chodź podobny, to z pewnością nie był Erven którego znał. Przypuszczał więc że i Soren Castell był zupełnie inną osobą, mógł nawet nie być wampirem. Opuszczając las skierował kroki na południe, w kierunku białych szczytów i lodowych pustkowi. Teraz kiedy był sam, nadszedł czas by zająć się własnymi sprawami.|

Dzień 10, wieczór, Punkt Obserwacyjny
Soren w ten, czy inny sposób, trafił ponownie pod Punkt Obserwacyjny. Chciał znaleźć i zająć się końmi, zostawionymi tu z wozem parę dni wcześniej, nie odnalazł jednak ani wozu, ani wierzchowców, miast tego znajdując dwóch czarnoskórych mężczyzn. Podeszli do wampira, a ich aura, czy wygląd oka, ukazywały jedno: to członkowie Rodziny
- Witamy, Panie Castell - odezwał się jeden - Widzę, że już po posiłku, tak więc pozwolimy sobie zabrać Panu chwilę… - |
-Nie mam dla was czasu- odparł beznamiętnie nie zwalniając kroku i utrzymując dystans. Słońce skryło się już za horyzontem szedł więc w kierunku północy.|
- A dokąd to się Panu tak śpieszy? - dopytał jeden - Możemy znacznie przyspieszyć podróż. I jeszcze… może ma Pan ochotę na… dobrą walkę? - dodał z uśmiechem.|
-Załatwiam własne sprawy nijak nie związane z wami. Walkę zaś mam już za sobą.|
- Znamy Cię, pewnie niedługo znów najdzie Cię na taką ochotę. A my mamy dla Ciebie świetnego kandydata. Człowiek zwany Szalonym Ostrzem. - bezpośrednio stwierdził mężczyzna - Przydałby się przeciw niemu ktoś taki jak Ty. Może będziesz zainteresowany, jak nie dziś, to jutro lub pojutrze?
-Znacie mnie?- parsknął- jesteś wręcz przezabawny chłopcze- gwałtownie spoważniał- Widzę, że do was nie dociera wyjaśnię więc nieco dobitniej. Poluje sam, więc wara- pomachał ręką jakby odganiał wyjątkowo natrętne dzieci, obrócił się i rozpłynął w powietrzu.|
- No cóż… próbowałem - stwierdził ni to do siebie, ni to do kompana człowiek, wracając na swoją pozycję.|

Dzien 13-14
Po długiej, męczocej i niezwykłej podróży Wampir dotarł w końcu do największego z krajów Icegardu. Położonego na wysokosci paru tysięcy kilometórw nad poziomem morza. Kraj lodu, lodowych pustkowi, wazozów, szytów i mrozu. Pomijajac zdawkową ilosć tlenu, tyło tu naprawdę zimno. No i oczywisćie jeszcze jeden problem brak przewodnika czy jakiejkolwiek orientacji w terenie. Szczesćiem pogoda dopisywała i nie było śniezycy. Trza było obrać jakis cel na horyzoncie jako punkt podneizienia i ruszyć dalej. Nawygodniejszy zdawał się być szczyt tego swiata. Oddalowny o wiele kilometrów ale z pewnością najwyższy. Co więcje był także problem glodu. Ostatni posiłek z platformyprzestawał wystarczyć, trza było zapolować.|
Wampir parł do przodu, chodź zimno nie było dla niego zabójcze to było na prawdę nie przyjemne. W okolicach południa sypiał w trumnie i podróżował nie śpiesznie by oszczędzać siły, ale mimo to odczuwał już nie mały głód. Nosił maskę i kaptur by osłonić nieco oczy przed błyszczącym w słońcu śniegiem i wciąż kierował się na południe. Z głębi maski błyszczały czerwone ślepia wampira, który na znacznie większą odległość niż mógłby to osiągnąć ludzki wzrok, wypatrywał ruchu potencjalnej ofiary lub też zabudowań.|
O obecności wroga dowiedział się z opóxnieniem. Tytejsza fauna była niezwykle znikomo wykrywalna. Potężna biała puma czatowała w śniegu. Prawdziwy łowca nie dajacy oznaku zycia nim ofiara nie znajdize się wystarczajaco blisko.

Dalekikrewny Nagracuara trafił swoimi szponami Castella posyłajać na jeden z lodowych występów.

Szkarłat zakłócił wszech obecną biel, jako że wojownik nie usiłował nawet zablokować ciosu.
-Podano do stołu…-wycharczał podnosząc się z ziemi, jego rany już zaczęły się zasklepiać. Z głębi płaszcza wyciągnął długi miecz, którego wcześniej tam nie było. Przez chwilę dwa drapieżniki mierzyły się wzrokiem jakby wyszukując słabych punktów. Castell zaatakował pierwszy, poruszając się z imponującą lecz wciąż nie maksymalną prędkością doskoczył do kotowatego tnąc mieczem w grdykę, gdzie skóra zdawała się być cieńsza.|
Bestia jakby na przekór schyliła głową chcąc go ugryźć. Ostrze trafiło na wystajaćy kieł i sunąc po nim wbiło się w górną szczękę podważając i wyrywajc kieł. Mieć jednak zgiął się w połowie. Nadal ostry jednak juzne iprosty. Kieł leżał na śneigu zabarwionym czerwienia. Zakrwawiony pysk besti i jej rówen iczerwone oczy wskazywaly że została rozdrażniona. Skok, obrot na szponach i ogon przefrunął nad głową sorena. Pomimo glodu wciąż był sprawny w unikach. Bestia jednak na tym nie poprzestała potężne szpony zawtorowały pędząc ku wamirowi.
Castel odrzucił miecz na bok notując w myślach by później zamienić kilka słów z samurajem, który owy miecz przekuł. Gdy szpony były tuż przy nim skoczył na przód omijając je o włos. Własnymi ostrymi jak brzytwa szponami wczepił się w kota a w paszczy zabłysły rekinopodobne kły gotowe by wgryźć się w gardło przeciwnika.|
Gdyby tylko bestia mogła zgiąc swoja szyję odbpowiednio blisk oby go chwycic, lecz nie pozwalała jej na to budowa oraz brakowało jednego kła. Tak też wampir był szybszy i zaczął swój posiłek.
Przynajmniej zdążył zaczerpnąc kilka porzadnych łyków nim usłyszał chuk wystrzału.
Bestią wstrząsneła konwulsja i padła na śnieg. Trafiona w głowę, a echo niosło się niewiadomaodległosć. Broń... oczywisćie palna, choc z pewnosćianei ta sama która dane było mu dzierżyc. Co o wiele wiekszym zasięgu.
Miał zapewne jeszcze troche szacu nim łowczy dotrze na miejsce.|
Kałuża krwi cieknąca z martwego kota oplotła stopy Castella i zaczęła w nie wsiąkać, by po chwili zniknąć. Wampir w między czasie wciąż nie zdejmując maski, wpatrywał się wściekle czerwonymi oczami w zbliżającą się postać, która ośmieliła się zabić jego zdobycz.
Jakisczas później.
Odgłos warczenia i kroki na śniegu. Z obrzeży bezlistnych pali drzew wyszedł łowczy, a raczje łowczyni w towazystwie wilka. Najzwyklejszego białego wilka.

- Haraszo? Ty żywiesz?
-Ya zhivu, no ya ne ponimayu po russki- odparł dopiero po chwili, sięgając do zakątków pamięci by przypomnieć sobie potrzebnie słowa. Po chwili dodał mówiąc równie łamanym rosyjskim- interesno...ee..vintovka.|
- SWW 2401 “Chertenok” [chochlik]. - spokoiła dłonia warczącego wilka. - Sapokoj maroder. [Szabrownik]. Ty gdzie zmierza? - zapytała łamanym wspólnym. - Tut ne bezpiecznije.
Krew besti rozpływajaca się w ciele wampira byla rozgrzewajaca i jakby taka o wiele bardziej dotleniajaca. Na tej wysokości... wiele istot musiało się przystosowac do surowych warunków zycia. Mniejsza ilosć tlenu, zimno i jakby tak silniejsza grawitacja, choc nie wiele silniejsza. Dziewczyna nie wyglądała na tutejszą, zapewne przybysz ktory neiszczęściem trafiłtutaj a nie na niższy ląd.|
-Zdaje się że teraz, do najbliższego kowala- odpowiedział podnosząc z ziemi wygięty miecz, oraz leżący nieopodal kieł- A co Ty tu robisz? nie łatwiej polować na niższym terenie?- “Ją też zamierzasz zjeść..?” zabrzmiał naburmuszony głos w umyśle Sorena. Eli od kilku dni stała się bardziej aktywna i powoli przyzwyczajała się do tego co się z nią stało. Jednak wciąż nie mogła wybaczyć wampirowi tego co zrobił po tym gdy uratował ją od gwałtu w punkce obserwacyjnym. “Nie, narazie jej potrzebuje” odparł tylko.|
- Ja z Sibiri. (syberii) Nu tu trafić i tu żyć. (mieszkać) Dobryje ludzie mnije znaleźc i pomagite (pomóc). Wy nieznajom. Ja zabrać ciebia dom Kiżny (chaty ?). Tam, wy pomożecie Jorgus. (Tam Jorgus tobie pomoże.) Idi ko mnie? (chodź do mnie - “za mną”). Dzierżeć Maroder. (prowadź rabuś - do wilka).|
Jak na tak drobne dziewcze poruszałao się zniezykle zwinnie. W ciągłym biegu gdzie, normalnemu człowiekowi brakowalo by tchu, przemierzała zamarźniete pustkowie i lasy (w rozumieniu dżej ilosci pni, bez lisci). Castell nie odczówał zmęczenia ale z niedotlenieniem był juz gozej, a raczej było by... gdyby nie dotleniona krew bialej pumy. Widać dość szybko odkrył co bedize tutaj wartościowym źródłem siły.|
-Jak sobie radzisz na tej wysokości?- zagadnął Castell po chwili marszu.
- Chlodno mi nie straszne. (zimno mi nie przeszkadza) Tylko niedostatek kisloroda nużno prywikac (tylko do braku tlenu trzeba przywyknąć). Severanie jeda imiet specjalny (nordownei miajaspecjalen jedzenie). Pomagii wytrzymać...|
Po ominieciu ostatneigo wzgórza oczom wampira ukazała się osada oświetlona delikatnym blaskeim latarni.

- Witaju w Monharm. - rzekła przewodniczka wskazując dłonia osadę.
Gdzieś z pod olbrzymiej chaty, zdającej się byc... gospodą? Machał raźno potęzny chłop - Nord jak się patrzy.

- Lunika! Wróciła! - potęzny krzyk aż zadudnił w skompanej w ciszy okolicy.|
-To właśnie Jorgus?- zgadywał wampir.
- Nu. Gohander, syn Jorgusa. - odrzekła.
Biały wilk popedził na spotkanie witajacemu, a później zniknął w glębi wjoski.
Gohander mial ponad 2 m. wzrostu i mogł by siezdawać że drógie tyle w klacie. Przy pasie potężny młot, ktory z pewnosćia dla zwykłych ludzi stanowił ciężki dwuręczny oręż. Poza opaskana biodra nie miał żadnego innego stroju, a jego muskulerne ciało zdobiły błękitne znamina. Plemienne barwy, a moze jekieś runy?
- Lunika! Witaj z powrotem. - rzekl twardym głosem
- Dobro Gohander. Bylim na przełęcz. Bartoh ustrzelimy i go zabralim.
- Nu widzę. Wejdziem do środka. Trza ci ciepła. - Po czym odwrócił siedo Castella i wyciągnął w jego stronę dłon na przywitanie. - Witom w Monharm.|
-Witam, nazywam się Alexander-odpowiedział mocno uściskując dłoń. Pomimo że zmienił wzrost już wiele dni temu, wciąż dziwnie się czuł spotykając wyższych od siebie- Piękne to wasze Monhram.
Chłop miał ścisk jak imadło, Nordowie z pewnością btli silniejsi od zwykłych ludzi z uni.
- Zwyczajna mieścina Aleksander. Nu Idziem do środka. Tam się napijem i pogadam.

Wmętrze gospody musiało być duże, głównei przez wgląd na rozmairy tutejszych, ale i nie na tyle wielkie by mieć jak najwięcje ciepła.
Można by rzec że skąłdało się z 1 pomeiszczenia wielkosci całej karczmy z uni.
Wewnątrz cała masa olbrzymich postaci. Kufle wielkosći wiaderek, a jadło... oj aż żołądek na sam widok mówi dość. Trza przyznac wiedza co znaczy uczta.





- Siądnij no i gadaj. Hornu! - zawołał Gohander, a w odpowiedzi otrzymał 2 wiaderka dziwnego brunatnego napitku.
Tutejszy trunek będący czymś na wzór miodu, rumu i przepalanki.
Lunika zasiadła tuż obok nich, po lewej majac wielka kobietę z toporem, zawaną Helga.|
-Szukam fabryki amunicji- zaczął Soren gdy wielkolud upił kilka łyków- ponoć znajduje się ona gdzieś w tym kraju. Jesteście w stanie mi pomóc?
- Amunicyji?
- Tego. - rzekła Lunka kładąc na stole nabój.

- Nie... tego nie znam. I fabryka powiadasz że tutaj?
- A tje domy, te lodowate. [zamrożone budynki]
- Tam ciebie nie chodzić. - rzekldo dziewczęcia -Tam wiele jest złego, a nie wiadomo czym znajdziesz tam te Amunicyje. - odparł. - Moze panienke Christinę trza by zapytać. Toć to ona na dół schodziła. [tu w rozumeiniu do uni.]
- Diablos. - dodala Helga. - Toż to twrde kobitki, choć brak im ciałka. - rzeła napinajć biceps wiekszy od głowy Sorena.|
“Kobieta” nieco porażała gusta Sorena ale nie dawał tego po sobie poznać. Wtedy dotarł też do niego straszliwy błąd jaki popełnił. Głupotą z jego strony byłe wyprawa w odległe strony, gdy tylko kilka razy miał przed oczami mapę. Szydzący śmiech rozbrzmiał w jego głowie, widać Eli miała dobry humor.
-No dobrze..-wymruczał do siebie przecierając twarz, starając się zignorować towarzyszkę- kim są Ci diablos?
- Gildyja przybyszów. Głownie kobitki. Się rozumiesz najemniczki do zadań wszelakich. Nad granią fortece zajęły i tam się zagościły.|
-Czym zajmują się te najemniczki? Okolica na pierwszy rzut oka zdaje się być spokojna- zapytał wampir bawiąc się maską, którą zdjął przy spotkaniu z Luniką.
- Tutej prawda neiwiele się dzieje. Ale za wzgórzami wiele. To ci Lodowe ruiny i labirynty badają. To zbierają dla okolicznyc wiosek różne Stufy (Stuff) jak to powiadają. A to ci roślinki przyniosą, a to materiały kowalne. A to znów coś upolują. Ale zwykły być nieobecne i cos badać. Kogos też szukają, ale nie pytają to i my pytać nie zwykli.|
-Co to za ruiny?-spytał wampir zaciekawiony.
- A ci ja wiem? - odrzekł. - Takie budowle zamarźniete co pod lodem się kryją.
- Nii tutejsze. Pewno zza bramiji. - powiedizała łowczyni. - Choć nii mojego świata.|
-Może się im przyjrzę. wskażecie mi do nich drogę? Oraz do kowala- dodał wyciągając na widok skrzywiony miecz.
- Hayrudin z orlej kuźni. No szczycie tamtego wzneisienia. - wskazał kierunek kcuikem za siebie. - A rinów jest wiele. Najbliższe to 2 dni drogi stad. W rozpadlinei bez dna. Takie wejście tam widoć.|
-Dziękuję za pomoc- skinął wampir i wstał od stołu.

Udał się we wskazanym kierunku chcąc przedewszystkim naprawić broń.
Kuźnai znajdowała się na szczycie wzneisienia. Patronował nad nią olbryzmi posąd orła.
[img]http://api.ning.com/files/ojiQSUpck5T3ENPTJ0w6O2HhlKvuz6UPjI6lwVyd*u8Q3aUtZf DRUoNZj4pYeYyqJ4flApdUh3AjQI0pdM0mGJk8GohgMQV8/es5sskyforge.jpg [/img]
Hayrudin zajmowal się aktualnei jakimś dziwnym lśniacym błękitem, materiałem.

- Kto mnie nachodzi. - rzekł nie odwracając głowy. - Skąd przybywasz nieznajomy.|
-Alexander- odparł podchodząc nieco bliżej- przychodzę z dolnych krain. Potrzebuję abyś przekuł moją broń- dodał wystawiając przed siebie skrzywione ostrze.
Kowal ujawnił swe biale oczy. Był ślepy ale emanował dziwną aurą. Powolnym ruchem jego dłoń spoczęła na ostrzu.
- Ach... Nic z tego ostrza już nie będzie. Choćby je przekuwac wiele razy, wciąż będzie się łamać. Jego rdzeń uległ zniczeniu juz dawno temu. Trza ci nowego oręża. - rzekł |
-Hmm.. ile będą kosztować mnie Twoje usługi?- zapytał wampir w równocześnie przyglądając się efektom pracy kowala i usiłując ocenić jakość jego rzemiosła.
Polegał głownei na czóciu. Zapewne samym dotykeim i wprawą odnajdywał neidoskonałości.
- Jeśli dostarczysz mi składniki policzę taniej. - rzekł wrzucając rękojeść do pieca. - Dajmy na to 200 bez rdzenia. 50 z jakąś podstawą materiałową. Zawsze możesz jeszcze zdobyc dla mnei kilka składników dla wyrównanai ceny. Icegard zwykł prowadzić handel wymienny.|
-Rozejrzę się za materiałami- odparł wampir- niedługo wrócę
Po opuszczeniu kuźni od przechadzających się mieszkańców, poznał lokalizację rozpadliny bez dna, w której to miały znajdować się owe tajemnicze ruiny.
Po kilku godzinach drogi dotarł do szerokeij rozpadliny. Gdzieś w jej głębi majaczyły się cienie czegoś dużego. Zabudowy pochłoniętej przez lód. Jedyne wyjście zdawało się być jakieś 200 metrów w dól, na małej wystajacej skale będącej zapewne kiedyś fragmentem drogi lub schodów.|
Nie tracąc czasu mężczyzna zwyczajnie skoczył w przepaść celując w widoczny fragment. Gdy był zaledwie parę metrów nad ziemią, rozmył się w czarny cień, który zamortyzował upadek. Gdy spowrotem przybrał ludzką formę, błyszczącymi czerwienią oczyma rozejrzał się po okolicy, która równie dobrze mogłaby być skąpana blaskiem słońca.

Choć w rzeczywistości panowal mrok.
Lodowa budowla zdawała się meić elementy światyni, ale też pewne kondygnacje zdawały sę jakby wyrwane ze swego czasu. Budowle z oknami i w całosci wykonane ze szkła. Te jednak pozostawały niedostępne. Pochłonięte w całości przez “lodowiec”. Jedyna ściezka prowadziął w głąb. Soren nie czół niczyjej obecności w tym zapomnianym przez czas miejscu. Rusyzł więc w głąb przechodac przez różne nowe kondygnacje miejscami będące fragmentami szpitali, biurowców, świątyń na teatrze kończąc. To jedyne meijsce zachowane było w całości. Scena, aule z siedzeniami i neiznana ścieżka w głąb.

Nie śpiesząc się zszedł w dół widowni zbliżając się do opuszczonej sceny, chcąc przejść za jej kulisy.
Za sceną znajdowało się pomieszczenei magazynowe z mnówstwem różnego rodzaju asortymentu scenicznego wliczając w to i trumnę. Dale pomieszczenie zaczynało przechodzić w lodowy korytarz. Korytarz prowadzący do kolejnej kondygnacji jaskiń. Tym razem... zameiszkanych. Jednak zanim się tam skierował, zatrzymał się w magazynie z rekwizytami i zapatrzył w trumnę. W tej chwili poczuł się spiący, tym bardziej że od kilku dni podróżował. Zdecydował że nim zwiedzi dalszą część nieco odpocznie. Rozproszył się w mgłę, która wniknęła w lodową ścianę. Gdy tylok znalazł nieco większą lukę na powrót się zmaterializował wraz ze swoją własną trumną. Zasnął szybko, drzemka trwała jednak dłużej niż planował.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 01-05-2015, 18:56   #120
 
Poker123's Avatar
 
Reputacja: 1 Poker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znany
Bukemizu

Noc, dzień drugi. Przestrzeń nad Lofar

Bukemizu opierał się o skałę mniej więcej w połowie jej wysokości i spoglądał w dół na powoli zasypiające miasto. Nie bał się, że zostanie odkryty. Swój tradycyjny strój zastąpił czarnym kombinezonem Omnitsukidou. Kaptur, który miał zasłaniać jego twarz łopotał na wietrze. Cały dobytek ukrył w naprędce wydrążonym pniu i oznaczył symbolem swojej dywizji.
“ Ciągle możesz się wycofać - rozbrzmiał głeboki głos w jego głowie. Dostał delikatnego dreszczu gdy dołożył do niego obraz małej niebieskowłosej dziewczynki. - I nie wyobrażaj sobie dziwnych rzeczy. Pamiętaj, że widzę to o czym myślisz…
- Hai, Hai - odpowiedział, przeciągając się z trzaskiem stawów. - Nie mam jednak zamiaru się wycofywać. Żeby uzyskać to co chcemy, trzeba trochę zamieszać. Ruszył w kierunku powoli gasnacych świateł miasta, w locie naciągając kaptur na głowę, tak że było mu widać jedynie oczy. Zza pazuchy wygarnął mały rondelek, który wcześniej tego wieczora ukradł z jednego z płotów.

Wylądował tuż obok stajni, łagodnie opadając na ziemię i przywierając do przybudówki. Zgodnie z jego obserwacjami koniuszy powinien już dawno spać, ale nigdy nie można było być zbyt ostrożnym. Uchylił delikatnie wrota i wślizgnął się do środka. Konie zareagowały przytłumionym rżeniem, wyczuwając woń obcego. To była część planu, która najmniej mu się podobała. Przeszedł się pomiędzy boksami. Rozglądał się za najsłabszym lub najstarszym ogierem. Jeden, wyraźnie już wiekowy, znajdował się w ostatnim. Lee poklepał go karku chcąc uspokoić. Pogładził jego chrapy i patrzył mu głęboko w oczy. Chociaż był niespokojny, to nie było w nim lęku. Przywykł do zapachu człowieka oraz jego obecności. Niestety trzeba będzie to zaufanie nadszarpnąć. Ponad trzydziestocentymtrowe ostrze momentalnie wbiło się w serce wierzchowca, co spowodowało jego nagły wrzask acz krótki wrzask. Życie uleciało z niego zanim poczuł co go dosięgło. Pozostałe konie pozrywały się jednak z miejsc i teraz swoim rżeniem dawały wyraz zaniepokojenia. Miał mało czasu. Nachylił się nad karkiem stworzenia i rozciął mu gardziel, zbierając drogocenna ciecz do naczynia.
Na zewnątrz rozległy się kroki oraz wściekle pijane okrzyki zbudzonego mężczyzny. Nie wiedział jeszcze co ujrzy, gdy dokładnie zbada stajnie. Jego zmęczenie uniemożliwi mu zauważenie cienia, który przemknie nad nim gdy tylko otworzy wrota. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż nawet trzeźwy zauważył by jedynie zarys oraz poczuł pęd powietrza na twarz. Pierwsza częśc planu została wykonana, teraz trzeba było się tylko przemknąć do cel.
Chociaż przemierzał już raz tę drogę, to tym razem było to znacznie utrudnione. Mimo późnych godzin w baszcie był spory ruch, co zmuszało go do włożenia odrobiny wysiłku. Z tego co zrozumiał, niedawno doszło do jakiegoś ataku na Lofar, dlatego wszyscy możliwi strażnicy byli trzymanie w stanie podwyższonego ryzyka. Ukryty w cieniu Lee przeklnął swoje szczęście. Zadanie nie należało do prostych ale i teraz zmuszało go do włożenia w nie wszystkich sił
“ Nadal możesz się wycofać. - poinformował jego duchowy opiekun ale klamka zapadła. Nie zwróci już życia ogierowi, a nie lubił zabijać bez powodu. Przemieszczał się powoli od punktu do punktu. W najcięższych sytuacjach wykorzystywał swoją szybkość by zniknąć z oczu. Kilka razy był blisko odkrycia, ale wystarczyło zawisnąć pod sufitem i “przykleić” się do niego w ciemniejszej części pomieszczenia by uniknąć zmęczonych oczu strażnika pędzącego z naręczem dokumentów. Szkolenie Omnitsukidou pozwalało mu dotrzeć do znacznie pilniej strzeżonych miejsc. Pamiętał trening na terenie jego dywizji, gdzie musiał przedrzeć się przez labirynt korytarzy bez wzniecenia alarmu i unieruchamiając jak najmniejszą liczbę strażników. Tam dopiero było wyzwanie, gdyz spodziewano się jego nadejścia. Wykonał je jednak najlepiej z pośród wyznaczonych Shinigami, co przechyliło szalę w rywalizacji o objęcie dowództwa nad tym korpusem specjalnym. Tutaj, gdzie nie spodziewa się go nikt miał znaczącą przewagę.
Wkrótce minął przejście na zamek. Był to kluczowy punkt, gdyż w razie czego to właśnie stamtąd spodziewał się odpowiedzi na alarm. A gdy odnajdzie już Marudera hałas…
-Kim jesteś? - usłyszał nagle głos. Zamarł przerażony. To był chyba najgorszy moment, żeby go zauważono. Odwrócił delikatnie głowę. Kątem oka zauważył strażnika z halabardą. Najwyraźniej zmierzał w kierunku zamku. Nie miał na sobie pełnej zbroi, dlatego go nie usłyszał.
- Tutaj jest zakaz wstępu dla postronnych. - kontynuował strażnik zbliżając się do niego. Chciał sprawiać wrażenie pewnego i odważnego ale ręce nerwowo zacisnęły się na drzewcu broni, a gałki oczne krążyły niespokojnie. - Będę to musiał niestety…
Nie pozwolił mu skończyć. Zrobił dwa szybkie kroki i z półobrotu wbił mu grdykę w krtań podstawą dłoni. Strażnik zarzęził nerwowo, chwytając się za miejsce uderzenia. Oczy wyszły mu na wierzch. Bukemizu wplótł dłoń w jego ramię, blokując je. Uderzenie kolanem w podbrzusze odebrało mu reszty chęci do samoobrony, a bliskie zderzenie głową ze ścianą całkowicie pozbawiło przytomności. Lee przytrzymał jego ciało i delikatnie położył na ziemi. Nasłuchiwał czy przypadkiem do kogoś nie doszedł hałas, który niewątpliwie spowodowali. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że na razie miał spokój. Rozmasował mu wklęśniętą grdykę przywracając możliwość oddychania i zaciągnął go do pokoju obok gdzie ukrył pod jednym z wielu pustych biurek. Skończył się czas subtelności. Pozostawało jeszcze kilka korytarzy. Na szczęście pustych. Czego nie można było powiedzieć o ostatniej komnacie. Zarzuciwszy nogi na stół, wylegiwał się na oparciu krzesła z czapką zsuniętą na oczy. Z tego co kojrzył to drzwi skrzypiały jak jasna cholera. O cichym prześlizgnięciu nie było mowy, zresztą nie było to wskazane. Szybko policzył odległość. Otworzył drzwi na cała szerokość wpadając do środka. Przeciągłe skrzypnięcie rozbudziło strażnika. Gdy podniósł czapkę, zauważył lodowy ciężarek zmieżający w jego kierunku. Zanim zdążył zareagwać wyrżnął go dokładnie między oczy. Otumaniony nawet nie zauważył jak Lee w biegu przeskakuje ponad biurkiem i nim, po czym szarpnięciem Kama podrywa łańcuch do góry zaciskając go na gardle zaskoczonego osobnika. Po krótkiej szamotaninie leżał już nieprzytomny. Bukemizu zwinął błyszczącą lodową broń i oparł ostrze o plecy.

Droga do cel stałą przed nim otworem. Maruder zapewnie drzemał sobie, więc trzeba go było zbudzić. Jeżeli plotki o nim nie są przesadzone, wywoła to odpowiednią ilość zamieszania.
Ku zaskoczeniu shinigamiego... cela marudera była pusta. Nie było śladów walki czy ucieczki, po prostu była pusta. Ale jak? Jego towarzysze uwolnili go czy może.... ale to mało prawdopodobne, został wypuszczony?
Cóż przynajmniej wiedział dlaczego było takie poruszenie w całym posterunku. Może Maruder po prostu nawiał? Tak czy siak z tego co słyszał jego obecność na wolności stanowi zagrożenie dla wielu rzeczy, jak choćby dla bramy miasta. Przynajmniej nie będzie miał kłopotów przy jego uwalnianiu. Ucieczka będzie znacznie wygodniejsza. Pozostało tylko jedno.
Wyciągnął zza pazuchy mały garnuszek, starannie zalakowany. W środku chlupotała ciecz. Zerwał pieczęc i zaczął nią smarować po ścianie. Wkrótce zdobił ją wyraźny napis. “UVERWORLD POWRÓCIŁ”. Dla efektu wylał resztę krwi na ścianę robiąc solidnego “kleksa”. Skoro zaś cele były puste to trzeba narobić teraz hałasu by odpowiednie osoby zauważyły napis. Najpierw zaparł się przy kracie i po odrobinie napinania się wyrwał ją z zawiasów. Odrzucił zbędne żelastwo na drzwi by komuś nie wpadło do głowy zajerzeć akurat. Następną sprawą była droga ucieczki. To wymagało już znacznie większego hałasu.
Bukemizu wciągnął powietrze w płuca i powoli je wypuścił, opuszczając ramiona. Przymknął delikatnie oczy, zbierając odpowiednią ilość energii po czym wyrzucił ją z siebie w jednej chwili. Dokładnie tak jak się uczył. Shunko objawiło się na nim białymi odblaskami energii, formującymi się dookoła jego ciała. Spojrzał w miejsce przy ścianie zewnętrznej, które wybrał sobie jeszcze podczas poprzedniej wizyty. Z lekkiego rozpędu uderzył w ceglany mur, rozbijając go z hukiem. Nim jeszcze dym opadł, Bukemizu wyskoczył na zewnątrz i ukrył się w jednym z zaułków obserwując zamieszanie, które z pewnością wybuchnie.
Nie czekał długo alarm dzwony, zamieszanie. Strażnicy biegali we wszystkie strony. Na zewnatrz pojawił się stacjonujący tutaj oddział ze stolicy.
Juto spokojnym nadwyraz wrzokiem lustrował okolicę. Widać jako pierwszy dotarł do więzienia i zobaczył wiadomość. Jaki miałbyć jego kolejny ruch? Przywołał do siebie małą podopieczną i coś jej przekazał. Cały czas rozgladał się. Wiedział że to zamieszanie mialo inny cel. Skąd mógł wiedzieć? Chyba że zniknięcie Marudera było już jasne... Coś musiało mieć miejsce, coś co Kuchyia przeoczył. W tej chwili nie było to ważne. Mała czarodziejka już przygotowywała zaklęcie. Nadszedł moment napiecia pogoń, poczukiwania, atak na oślep? Nie. Czarodziejka wytworzyął ognistą kulę i cisneła ją w więzienny otwór. Wnętrze zapłonęło. Biały wojownik delikatnie się uśmiechał, cuż takiego powstało w jego głowie. Ponownie dał znak swojej podopiecznej a ta w pośpiechu oddaliła się.
Lee obserwował całe to zbiegowisko w ciszy. Na wszelki wypadek postanowił wyciszyć swoją energie, o ile w ogóle dało jakieś efekty. Ludzi było zdecydowanie zbyt wielu i za mało zaskoczonych. Coś rzeczywiście musiało się wcześniej wydarzyć. Najważniejsze, że wiadomość zostałą przekazana. Mógł oczywiście spróbować przesłuchać czarodziejkę ale to było by już zbyt wielkie ryzyko. Wykonał swoje zadanie. Teraz pozostawało tylko oddalić się niezauważonym do lasu.

Nazajutrz dało się słyszeć szepty i wzmianki o ataku na puste więzienie. Niekiedy padało wspomnienie Uverworld, lecz z pewnym dystansem. Wiadomym było już że Maruder został wypuszczony podszczas ataku demonów. Zemsta za siedzenie w zamknieciu? Nie było paniki, ale z pewnością Kuchyia zwrócił czyjąś uwagę. Osoba ta poruszala się w durzej odległości głównie kryjąc się za rogami. Trzymała dystans i obserwowała go.
“Uverworld wie gdy się o nich pyta. Kara tych którzy pod nich się podszywają.” Hmm... ale czy to nie było jasnym świadectwem że istnieją nadal? Owy brak paniki mógł także być ich kontrolą informacji.
To wszystko nie kłopotało jednak młodego Shinigami. Znajdował się już daleko od miasta, nieświadom rosnącej sensacji, ani podążającego za nim cienia. Świt zastał go śpiącego pod drzewem na skraju lasu, gdzie zostawił cały swój przybytek. Podopieczna słodko drzemałą na jego kolanach, zwrócona w kierunku dogasającego ogniska. On zaś wiercił się niespokojnie. Dręczyły go powracające koszmary…

Ranek, dzień trzeci. Obrzeża Lofar

Powoli zbierali swój dobytek. Dziewczynka również otrzymałą mały pakunek, raczej dlatego żeby czułą się potrzebna niż dla pomocy swojemu opiekunowi. Lee nie czuł się najlepiej. Korzeń drzewa boleśnie wbijał się mu w lędźwia a do tego powracający koszmar znowu go kłopotał ( opisze go później). Teraz jednak nie było już powrotu. Zastanawiało go, czy ktokolwiek połączy go z wydarzeniami z Lofar. Zachowanie Juto było zastanawiające, ale średnio znał się na magii. Przynajmniej takiej. Jego myśli bardziej skupiały się na Maruderze z którym chciał jeszcze porozmawiać przed wyruszeniem w dalszą drogę. A obecnie mógł znajdować się tylko w jednym miejscu.
-Nie patrz tak na mnie - odparł nie patrząc na dziewczynkę. Idealnie wyłapał jej myśli. Ich synchronizacja powoli się wzmacniała. - Musieliśmy złapać jakiś punkt zaczepienia. Chce się wydostać z tego przeklętego miejsca równie mocno co i Ty. Wskakuj na barana musimy udać się jeszcze w jedno miejsce.
Spochmurniała dziewczynka weszła mu na plecy z kwaśną miną. Ciagle była na niego zła ale nie oponowała. Wkrótce oboje zmierzali już w kierunku Czarnej Bramy.
Zieleń przerodziła się w szary, ponury teren. Czarna brama była olbrzymia. Większa od szczytu w Sereitei. Niezwykle emanowała z niej pewien rodzaj energii, w pierwszej chwili odczuwany za mroczny w drugiej tak jak cały ten świat.
Maruder leżał na głazie narzutowym wielkości sporej karocy. Drapał się po tyłku i ziewał. zapewne nic poza snem nie robił. Coś jeszcze było w okolicy. Coś co przyglądało się Bukemizu i nie chodziło tylko o jego cień. A może po prostu pojawił się kolejny obserwator?
Lee wylądował obok Marudera i spokojnie odstawił dziewczynkę na ziemię. Rozejrzał się dookoła. Teraz czuł wyraźnie, że ktoś jeszcze im towarzyszy ale nikogo nie zobaczył. Postanowił to na razie zignorować.
- Dobrze jest Cię znowu ujrzeć na wolności. - zagaił Marudera. - wakacje w Lofar były udane? Szukałem Cię w więzieniu ale nie mogłem już znaleźć. Znudziły się obiadki?
- Tak jak i cała reszta. Jedyne co jest jest w tym wszystkim przyjemne to odpoczynek. Choć i on jest nudzący. Chciałoby się zabawić, ale sam rozumiesz... brak pozwolenia. Nie mówiąc już o tym, że to było by raczej lekkie starcie. Ech... Pozostaje mi liczyć na inny przydział za jakiś czas.
- To potrzebujesz zgody by móc się zabawić? - zdziwił się Shinigami, przysiadając się obok. - Nie wyglądasz mi na typ służbisty… Jak potrzebujesz rozrywki to mogę Ci ją zapewnić. Dawno nie mierzyłem się z nikim mojego rodzaju, jeżeli wiesz o co mi chodzi.
Bukemizu uśmiechnął się serdecznie i mrugnął okiem do dziewczynki by ją uspokoić.
- Ewentualnie możesz o to poprosić tego czającego się jegomościa, którego na pewno już wyczułeś.
- Wybacz ale jestem dla ciebie zbyt silny. - Stwierdził lekko. - Tak. Wyczułem obu. Ale raczej jak to twierdzi przełożony mam byc grzeczny i pilnowac bramy. Niszcząc wszystko co z niej wylezie. Jak na złość ile tu siedzę tyle nic nie wychodzi. Wystarczyło przeleżeć miesiac w mieście a juz się tego zalęgło. Coś mi mówi że ktos tego pilnuje.
Zza kamienia wyłonił się krótka fioletowa kita. Pierwsza zauważyła to Bakufu wskazujac palcem.
- Zwierzątko? - zapytała ogólu
- Nie, moje maleństwo wyszlo na spacer.
Zza kamienia wyjrzała główka.

Jeden z osobinków w oddali zaczął się zbliżać dosc okrężną drogą bo lasem.
- Hmm. To pewnie ktoś do mnie. - stwierdził wojownik zerkajac z ukosa na małą.
- Skoro tak to nie będę przeszkadzał w “interesach” - stwierdził Lee wstając i otrzepując szaty. - Poza tym coś mi się wydaje, że nie chce być przy tym gdyby okazało się, że to twoi towarzysze. Muszę ci się przyznać, że trochę ostatnio narozrabiałem i planuje kontynuować moje dzieło. Wkrótce więc znowu będzie głośno o Uverworld albo o mnie, zobaczymy co czas pokaże. Gdyby jednak ktoś się pytał to zamierzam wyruszyć teraz do stolicy, a następnie w kierunku kraju Ziemi. Zainteresowała mnie tam grupa łowców demonów, Los Diablos. To wygląda na moją broszkę.
Odciągnął Bakufu od fioletowowłosej i uśmiechnął się do niej. Przed zniknięciem odwrócił się ostatni raz do Marudera.
- Szkoda, że nie chciałeś się zmierzyć. Ciekaw jestem twojej siły o której tyle się nasłuchałem. Mam nadzieje że wkrótce zmienisz o mnie swoje zdanie.
Ostatnie słowa rozbrzmiały w pustce, gdyż shinigami błyskawicznymi krokami przenosił się już wiele mil dalej. Zaczaił się na energię zmierzającą w kierunku Marudera. Był ciekaw czy miało to związek z jego nocnym wyczynem.
Przez las biegł czarny jaszczur. Dwunożna istota z wielka prędkością mijała drzewa zmierzajc do Marudera. Lecz.. co to za stwór? W momencie w którym minął jedno z drzew jaszczore zniknął a w jego miejscu pojawił się ptak.

Istota w czasie lotu spoglądała na wojownika nie zmieniając swojego celu.
Poł godzine intensywnego biegu dalej zatrzymał się na otwartym polu i odstawił dziewczynkę na ziemię. Zimny wiatr przynosił ulgę jego spoconemu ciału. Oddech powoli się normował. Tutaj mógł wreszcie spokojnie pomyśleć.

Rozejrzał się dookoła, ale oczywiście nikogo nie dostrzegł. Musiał przyznać, że był zaskoczony. Nadążyć za jego Shunpo to nie lada wyczyn. Jedynie Matheo-Taichou miał z nim jakiekolwiek szanse w wyścigach przełajowych.
- Pokaż się nieznajomy! Oboje wiemy, że takie podążanie nie ma sensu! Nie kryje się ani nie próbuje uciekać, ale nie lubię gdy ktoś mnie śledzi!
Zza przestrzeni wyglądajaćej przez chwilę jak płaszcz pojawił się nieznany osobnik.

- Spore zamieszanie tam zrobiłeś... - stwierdził chrapliwym głosem. - Przyznam że... było mi ono na rękę.

- Mów mi Cień. Nie obawiaj się... nie jestem jednym z tych których uwagę chcesz zwrócić, czy też juz zwróciłeś.
- Cóż Cieniu, cieszę się, że moja drobna dywersja pomogła Twojej sprawie. - odparł Bukemizu zasłaniając sobą dziewczynkę. - Chociaż z drugiej strony liczyłem na zainteresowanie z innej strony. Czym zasłużyłem sobie na twoją uwagę w takim razie?
- Swoją osobą. Powiedzmy że chciałem się jedynie przywitać i poinformowac o pewnych propozycjach. Propozycjach dotyczących walki, nagród i celów. Chodzi o zgoła nieznane ci sprawy, o których decyzję będziesz musiał podjąć nie wiedząc niczego więcej. Spokojnie. Ledwie informuję, lecz gdy najdzie cię ochota i cel zawołaj mnie.
Bukemizu uśmiechnął się pod nosem.
- Cóż wysłuchajmy więc tych propozycji. Obecnie nic ciekawego nie mam do roboty, ale nie oczekuj pozytywnej odpowiedzi. Nie zwykłem podejmować decyzji w sprawach, w których nie mam dostępu do pełnej informacji.
- Jeżeli uznasz że chcesz coś dla mnie, Nas, zrobić. Po prostu wypowiedz me imię. Wtedy dam ci cel, zlecenie które musisz wykonać bez zbędnych pytań. Oczywiście będziesz nagrodzony we własnym wyborze. Czy zechcesz pozyskac pewną informację (odp., lub jej odnalezienie), pomoc (tu w rozumieniu ktoś coś zrobi), czy coś materialnego. Na tą jestem wstanie powiedzieć że najbliższy cel dotyczyć bedzie czegoś w stolicy. To wszystko co chciałem powiedzieć.
- Widzisz Cieniu… niezbyt podoba mi się takie załatwianie spraw. Sposób w jaki za mną podążałeś, twoja tajemniczość oraz wstrzemiężliwość przy wyjawieniu prawdziwych celów twojej organizacji sprawiają, że nie nachodzą mnie zbyt uprzejme myśli. Weźmy na przykład taką sytuacje, że cel który mi wyznaczycie jest sprzeczny z moim, godzi w moje poczucie moralności lub zwyczajnie mi się nie podoba. Co wtedy? Rozstajemy się jak gdyby nigdy nic? Czy…
Shinigami zawiesił na chwilę glos, uśmiechająć się najzłośliwiej jak tylko mógł.
- Zaiste mozę to stwarzać problemy. Wszak nasze cele, nie mają całokształtu. Nie lękaj się jednak na zaś. Nie gustujemy w zleceniach zabójst i zniszczeń. Choc i takie się zdarzą. Nie przybyłem tu też walczyć. Najpewniej nasza znajomosc skończy się na rozstaniu w ciszy i niebycie. “Jak gdyby nigdy nic” - powtórzył - wymażę ci pamięć o mej osobie i nas, - Dokończył, a jego postać zaczęła rozpływać się w przestrzeni.
- To również mogło by być nieprzyjemne… - skomentował pod nosem Bukemizu i nie czekając, odwrócił się na pięcie. Razem z podopieczną ruszył w kierunku stolicy. Nie spieszyli się nigdzie, w końcu nie brali udziału w żadnym wyścigu. Woleli za to poswięcić ten czas na baczne podziwianie tego świata, by nie przegapić znajdujących się w nim niesamowitości oraz wspólnie trenować, tak jak to kiedyś mieli w zwyczaju.
Po drodze przebyli las i dotarli na pola uprawne w okolicach olbrzymiego białego miasta. To co trzeba przyznać temu światu to, to że maja olbrzymi masyw górski. Jeden stopień jakis kilometr nad ziemią. Zapominajac o szczytach skąpanych w chmurach.
Stolica od Lofar różniła się pod 3 aspektami. Rozmiar, obrona i poziom. Przez poziom rozumiejąc dwa różne style architektoniczne na dolnym i górnym dziedzińcu. No i oczywiście Pałac. Piękny rownież wzniesiony z białego marmuru.
Podróż trwała 3 dni. Nie forsowali tempa. Wędrowali oboje spokojnie w swoim własnym tempie. Przemierzali połacie pól oraz lasu, podziwiając okolicę. Wieczorami rozbijali obozowiska z wysoko strzelającym w niebo płomieniem, a Bukemizu ćwiczył swoje kata wraz z dziewczynką. Skoro teraz ma postać cielesną trzeba zadbać by potrafiła się chociaż trochę obronić. Innych ludzi spotykali rzadko, zwykle kończyło się na wymianie uprzejmości, ewentualnie wspólnym noclegu po którym Lee zawsze miał kłopoty z dalszym marszem gdyż czuwał zamiast spać. Kilka razy wyczuli też różne siły przemykające obok nich bądź w okolicy, ale nie prowokowali agresywnego zachowania, więc podróżnicy ignorowali ich.
Gdy pierwszy raz ujrzeli San Serdinas z daleka nie zrobiło na nich wielkiego wrażenia. Dopiero w miarę jak się zbliżali i zaczęli dostrzegać więcej szczegółów, zrozumieli dlaczego to miasto jest stolicą. Wysokie białe blanki murów otaczały strzeliste zabudowania jak dłonie matki otulając oraz chroniąc swoje jedyne dziecko. Zamek, gdyż najprawdopodobniej tym była górująca nad miastem budowla, chociaż bardziej pasowałaby tutaj nazwa pałac, niemalże iskrzył się w porannym słońcu. Miasto wyraźnie podzielone było na dwie strefy, widać to było już z daleka. Roboczo przyjął określać je jako Górne i Dolne. Część górna, jako że bliżej zamku, dalej murów i generalnie dużo lepiej widoczna, zapewne należała do szlachty, bądź bogatych mieszczan czy kupców. Bliżej murów zapewne znajdowały się dzielnice plebsu, złodziejstwa, krętaczy i ubóstwa, którego mieszkańcy Górnego miasta nigdy nie doświadczą. Oczywiście Góra była jasna, pięknie udekorowana zapewne z brukowanymi uliczkami, a kto wie może nawet kanałami ukrytymi pod drogą. Dolne zaś było jedynie ubogą krewniaczką. Zdeformowaną, nieogarniętą i brzydką, którą ktoś z wierzchu jedynie maznął makijażem by nie straszyła gości, ale przykrywka byłą nieudolna. I nie powstrzymywała smrodu. W porównaniu jednak do wielu miast mogła uchodzić za miejsce o słusznym standardzie, a przynajmniej w niektórych miejscach.
Oczywiście porównania z Seireitei oraz gmachem 13 Dywizji Dusz nasunęły się same, ale szybko zrezygnował z jakichkolwiek prób. San Serdinas było miastem reprezentatywnym, stolicą króla, miejscem gdzie przybywali dyplomaci z najodleglejszych krain. Musiało więc ich oszałamiać wielkością, przepychem oraz pięknem by poznali potęgę panującego tutaj władcy ale również jego szczodry gest wobec mieszkańców. Gmach zaś był budowlą typowo wojskową. Niemal surową w swoim brylastym kształcie. Nie dało rady uświadczyć tam wiele przepychu, a plany ulic były dostosowane do szybkich wymarszów oraz przemieszczania się z miejsca na miejsce, a nie lawirowania w poszukiwaniu upragnionej karczmy czy kramu kupca.
Tak więc można powiedzieć, że przepych miasta ich oczarował. Nie zaskoczył ale wyraźnie oczarował. Na widok błyszczących oczu Bakufu, shinigami uśmiechnął się do siebie. Choćby dlatego warto było się tutaj pojawić.

Swoje poszukiwania rozpoczął od Dolnego miasta. Gdzie jeżeli nie tam może zdobyć informacje na temat zakonu Los Diablos, jego celów oraz sposobów działania czy nawet warunków wstąpienia w ich szeregi. Rozglądał się też za jakimś intratnym zajęciem gdyż jedzenie własnoręcznie upolowanego mięsa dawało satysfakcje to jednak nie wyrównywała ona braku przypraw.
Do wyboru miał 2 lokale zajmujace się jedzeniem. Typowo jak w kazdym mieście Baro-karczmę oraz o dziwo... coś na wzór restaruracji. A raczej drogiego pensjonatu o nazwie “Nimfa”. Podobno właścicielka zajmuje się zleceniami na artefakty i rzadkie przedmioty. Co do samej gildii... no cóż. Mozna było przewidzieć, że każdy słyszał i nic poza tym. Pojawiła się jednak wzmianka o tym, że sama gildia zwykła stacjonować w Icegardzie. Z koleji w miejscu spożywania posiłku Shinigami miał natrafić na więcej szczegółów dotyczacych samych gildii.
Zawitał więc do Karczmy o szczytnej nazwie “Szemrany żuczek”. Wystrój... typowy. Hałas... typowy. Ale była to na prawdę spora karczma z 2 podłużnymi stołami ciągnącymi się przez środek sali oraz mniejszymi po jednej ze stron, plus piętro. Jako że było dość tłoczno, nie było wyjścia i musiał usiąść przy końcu podłużnego stołu, obok jakiegoś rycerza ze stalową rękawicą i ubranego na biało jegomościa.

Z rozmowy wynikało że zwie się on Oleg.
Przypadkiem zdarzyło się, że poruszyli temat jakiejś gildii o nazwie Ai’ef’u [ai ef ju].
- ...zaginęli już jakiś czas temu.
- Tak slyszalem. Wyruszyli do Icegardu i nie wrócili. Ciekawe co też im się stało? Moze Diablos.
- Walki między gldiami nie sią spotykane. Bardziej bym obstawiał, że poszukiwali tego co jeszcze się nie przebudziło. Wiesz co mam na mysli Ol.
- Tak. Ale czy jeśli by to znaleźli to by nie znaczyło przebudzenia?
- Zapewne nie na to trafili. Icegard pomimo wielu niebezpieczeństw ma tez zwykłe trudności. Ech. Kiti Piwa! - zakrzyknąl rycerz. A w odpowiedzi podeszła do niego kocia kelnerka podając 3 duże kufle.
- Widzę, że brakuje wam kompana do picia - zagadnął zwracając się w ich kierunku i gestem wskazując na dodatkowy kufel. - Proszę o wybaczenie ale nie dało się nie usłyszeć, że mają panowie problemy ze znalezieniem towarzyszy. Może przydała by się wam pomoc… specjalisty?
- Ach jakich tam towarzyszy. - odparł mężczyzna w bieli. - Gildia przybyszów porwała się z motyką na słońce.
- Wiesz ja kto jest. Młode ambicje. - dodał posturny mężczyzna wygldający jak rycerz.
- Swoja drogą tez wyglądasz na nietutejszego. - zagadnął biały.
- Zgadza się. Razem z moją towarzyszką przybyliśmy do stolicy niedawno w poszukiwaniu chwały, pieniędzy i informacji - odparł dodając do głosu odrobinę patetyczności. Tak dla śmiechu
- Ho Ho Ho - zaśmiał się gromko rycerz. - Toż to wielkie plany.
- rzekł bym głupota
- Nie przesadzaj mi się tu dobrze żyje. Jednak wiesz zapewne, że nic nie przyjdzie od tak. - mrugnął - pieniądz i chwała nie idą w parze. Ale z tym pierwszym mógłbym pomóc.
- Doprawdy? - zagaił zamawiając piwo dla siebie oraz jakiś lżejszy napój dla dziewczynki. - Rad byłbym usłyszeć w jakiż to sposób.
- Pewna robótka, nic wykraczającego poza legalność, choć mogą się pojawić problemy na granicy. Pewne dobra trzeba przeszmuglować do przystani.
- Jaka jest kara przy schwytaniu razem z dobrami - zaciekawił się.
- Skonfiskują je a wtedy nici z zapłaty. Mogę też pociagnąć cię pod karę pieniężną. A za samą granicę pomyślmy. - spojrzał na rycerza.
- Za pirata cię nie wezmą, więc nie zginiesz... choć kto wie jakie osoby granicy chronią. Zapewne zostaniesz na niej zatrzymany jako więzień nim nie przybędzie odpowiednia osoba która ogłosi dalsze postępowanie. Ale będziesz mógł mówić więc zawsze się da z takich opresji jakoś wyłgać.
- Brzmi ciekawie. Jak zaoferujesz korzystne warunki to będziesz miał swojego kuriera - uśmiechnął się Bukemizu. Nie to, żeby bardzo tego potrzebował, chociaż pieniądze się trochę przydadzą, ale była to świetna okazja na ukierunkowanie jakoś swojej podróży.
- Łączy koszt dóbr to 2000 monet. Zapłata wynosi 2300. mogę zaproponować 10%
- Hm 230 monet za takie ryzyko wpadki to mało… Podbij do 250 i postaw kolejkę a sprawę uznam za załatwioną.
Mężczyzna chwilę się zastanawiał.
- Dobra. Ale na ty masza współpraca siene iskońcyz. Będę się musiałodbic na tobie w jakimś innym zleceniu. - uśmech nie wskazaywał o czym konkretnei myślał. - Kolejkę. Kicia! - zakrzyknął.
- Co co z gildiami?
- Sprawa z pozostalymi gildiami wygląda całkiem nieźle. - odparł rycerz - Jest ich faktycznie trochę więcej a to z kolei wpływa dobrze na asymilację i dobrze wróży współpracy.
- A jak wiele ich juz powstało?
- No z tych bardziej znanych to: Diablos w Icegardzie, Fairy Fancer i God Eater na platformie. Mamy jeszcze Grupę Gareta.
- Kiepska nazwa - skomentował białowłosy.
- Tak tak. Co więcej Garet to tylko przezwisko ich szefa. Ech. Ale wracając. Jest Silver Crown z, o dziwo, mistrzem miecza.
- Uuu.
- No właśnie. Jest jeszcze pewna organizacja o której nie wiele slychać, a mianowicie Bractwo Assasynów.
- Tych z pustyni?
- Właśnie, że nie. Mówię że niewiele słychać. Dość młody Zakon Feniksa, Czarni Łowcy, Concepction. Chodzą też słychy o leśnych watażkach, i łączeniu się w grupy przybyszów z dywizjonów. Ale to zapewne tylko początek.
- No też tak sądzę. Wciąż pozostaje pytanie czy wszyscy się nie zaczną zabijać o “tereny”.
- Powiedzmy że rozumiem twoje zmartwienia Ol. Świat nie jest nieskończenie wielki.
- Widzę, że z was pesymiści, panowie - wtrącił Bukemizu. - Świat może nie jest nieskończony, ale raczej wystarczająco wielki, żeby każdy znalazł coś dla siebie. Jeżeli oczywiście będzie się przestrzegać kilku granic. Ciekawi mnie jednak ten nagły przypływ ugrupowań. O los Diablos już słyszałem. Ciekawi mnie jednak czym zajmują się pozostałe organizacje, może z wyjątkiem God Eater… ta nazwa nasuwa mi raczej kiepskie opinie o członkach. Chętnie też dowiedziałbym się więcej o tej platformie o ktorej trochę już się nasłuchiwałem ale niestety bez konkretów.
- To swego rodzaju enklawa. - rzekł biały - Obiekt usytuowany wysoko nad nami. Bardzo wysoko. Jedyne co łączy go z ziemią to mały filar. Cały obiekt znajduje się niedaleko bariery gromu. Osobiście tam nie byłem.
- Tak jak i ja. - odparł rycerz. - Wiem jednak od kolegów, innych oraz sam miałem styczność z ludźmi tam żyjacymi. Są inni od nas, nie tylko pod względem techniki wyglądu i ubioru. Inaczej się zachowują. Gabriela, moja znajoma, opowiadała że Platforma, czy bardziej zrozumiale Punkt Obserwacyjny, to ostoja takich ludzi. Ludzi na których nasz typowy świat jest “trudny”.
- Co przez to miała na myśli?
- Chodziło chyba o przyszłość. Nie pamiętam dokładnie. Zdaje się, że maja problemy z dostosowaniem się do warunków i zachowań tu panujących.
- Czują się inni, odosobnieni?
- Zapewne. A w temacie grup, pozostajac spora część osób chce mieć kogoś stamtąd w swoich zespołach.
- a dlaczego?
- Widać na platformę można się dostać tylko mając kogoś takiego. Tam podobno są osoby zajmujące się zmyślniejszą techniką. Kto wie może w odpowiednim porozumieniu i część tej techniki trafi do nas.
- Wracając do twojego pytania. Fairy Fancer to grupa magiczna zajmująca się badaniem świata i prowadzi pewien projekt z naszymi magami. Drużyna Gareta i Silver crown to typowi najemnicy, choć ci pierwszy parają się takąe poszukwianiem skarbów. Zakon Feniksa i Concepction są dość nowe i niewiele o nich słychać. Ale wiem że ci dródzy pochodzą z platformy. Czarni lowcy to najemnicy o cechach zabójców.
- A co robią?
- Aktualnie raczej niewiele. Ale chodzą słuchy że ciągnie ich na południe do przystani. A God Eater z tego co głoszą ich cele poszukują tutejszych bogów.
- Polują tylko na tutejszych bogów? No to mamy szczęście – mrugnął do dziewczynki wywołując u niej lekki chichot. – Bardzo to ciekawę, co prawicie rycerzu. Widać, że ten świat nabiera coraz większych kolorytów. Nie brakuje jak widać ludzi, którzy nawet w oddaleniu od rodzinnych stron znajdują dla siebie zajęcie. A wy należycie do jakiejś takiej grupy lub bractwa rycerskiego?
- No właśnie Gramonie. Należysz do jakiegoś? - zapytał białowłosy
- Ja. Zwykły rycerz. - odparł z wielkim usmeichem chwytajac na kolejny kufel swojastalową rękawicą.

- W rycerstwie byłem, będę i najpewniej skończę.
- A ty Oleg?
- Przecież wiesz... Jesteś chyba najbardziej poinformowanym “tylko” rycerzem. Zajmuję się wytwórstwem amuletów, handlem i paroma innymi rzeczami na boku.
- Np. przemytem - dodał Bukemizu odstawiając pusty kufel po zlocistym płynie. - Dziękuje panom za interesującą rozmowę i do rychłego zobaczenia. Mam nadzieje, że przy biesiadnym stole
 
__________________
Kanbaru Suruga: Skoro nie cieszy cię zbereźna rozmowa z młodszą dziewczyną, jak masz zamiar przetrwać w społeczeństwie?
Poker123 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172