Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2015, 18:23   #26
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Wyjście ze spichrza

Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


Evan wrócił do spichlerza i zdał relację z rozmowy z Dziewanną.
- Starsza wioskowa zgodziła się namówić mieszkańców by pomogli nam w przygotowaniu ognisk. Oczywiście większość roboty będziemy musieli zrobić sami, ale myślę że uwiniemy się w godzinkę. Aha jest jeszcze jedna kwestia, zapas opału będziemy musieli im uzupełnić w ciągu dnia. No to co bierzemy się do roboty?
Marv wzruszył ramionami. Pomysł go nie przekonywał, ogniska zawsze przyciągały najwięcej owadów i wszelkich insektów, na dodatek widać je było z daleka. Raz jeszcze popatrzył na Gergo.
- Mam nadzieję, że tobie podobni są strachliwi - burknął i wstał. - Im szybciej tym lepiej. Śpiący jestem. I po nocy jeszcze bardziej ślepy niż w dzień. Słuch mam lepszy, ogniska jednak trzaskają.
- Myślisz że będziesz bardziej skuteczny, gdy koboldy zaatakują, a większość z nas nie będzie w stanie ich zobaczyć? - odpierał argumenty Evan. - Nawet z zapalonymi pochodniami to wiele w mroku nie zobaczymy, a za to będziemy doskonałym celem. Może właśnie dlatego dali się tak mocno we znaki miejscowym.
- Ja tylko mówię, że marny ze mnie wartownik jak będę musiał się w ciemność wgapiać i lepiej żebym nie przy ognisku stał - burknął Marv, tonem odrobinę urażonym.
- Cztery godziny warty to chyba niezbyt trudno wytrzymać, co nie? - Evan zaczynał się wkurzać, ale opanował się. - I oczywiście nie będziemy wartować tuż przy ogniskach, bylibyśmy wtedy łatwym celem dla koboldów. Dobra, proponuję następujący porządek wart. Pierwsze cztery godziny: Sinara, Gaspar i Kain. Druga warta: Sharvi, Gergo, Deithwein i Marv. Ostatnia zmiana: Franka, Zoja i ja. Chodźmy teraz trzeba się uwinąć z robotą.
- Mi pasuje. - powiedział czarodziej, wstając. - Może wioskowi jak zobaczą że podejmujemy jakieś kroki poczują się pewniej.
Deithwen, któremu pomysł dotyczący ognisk się spodobał, ze zrozumieniem pokiwał głową. Kobold również pokiwał głową, ani myśląc sprzeczać się z Evanem. Nie był przekonany do pomysłu rozpalania ognisk, ale uznał, że wysocy wiedzą co robią.

Gdy wychodzili na zewnątrz, Evan zagadnął jeszcze łowcę - Gaspar, znasz się na lesie i obozowym życiu. Wiesz może, jak zabezpieczyć ognisko przed deszczem, by ogień nie wygasł? Słyszałem w oddali grzmot i wolałbym by nasza praca nie poszła na marne.
- Słaby deszczyk ogniu niestraszny, ale ulewa łacno żar zadusi. Możnaby wiaty z płaszczy ustawić, ale bez płaszcza noce zimne... Można tez rozpalić pod rozłożystym drzewem. Dąb nawet od mocnego deszczu przez chwilę zasłoni.
- Nie dobrze, a jakby żar przykryć gałęziami z choiny, może by żar się przetrzymał, co? Chociaż wtedy już efektu nie uzyskamy, no chyba że dolejemy oliwy do ognia.
- Jak mocno lunie to i chojna nie pomoże. Oliwy szkoda; lepiej naszykować wiązek suchygo chrustu, sośniaków i kory brzozowej. Jeśli tylko żar został, to taki snopek akuratnie ogień podnieci, ino trza pomachać płaszczem alibo kapeluszem. I radziłbym ogniska rozpalić na łobwodzie wioszczyny: moglibym się chować w cieniu chałup, a blask by zrazu oślepiał koboldów.
- Evan, sami mamy podzielić się obszarem wart czy chcesz nam jakieś wyznaczyć? - spytała Sinara nowego przywódcę.
- Dobrze, wioska nie jest duża, ale proponowałbym te miejsca wśród zieleni - Evan wskazał gdzie widziałby wartowników.
- W takim razie ustawię się tam za spichlerzem - spojrzała na Evana w celu uzyskania aprobaty, a może po prostu, żeby sobie na niego popatrzeć. Opatuliła się ciaśniej płaszczem i ruszyła pomóc przy ogniskach.
- Będę od strony strumienia. Uprzedź miejscowych - rzucił Gaspar, naciągając kaptur - Jakby co sie działo, bede gwizdał.
- No to jak już przygotujemy ogniska, udam się pilnować trzeciej lokacji. - powiedział czarodziej nim jeszcze grupa się rozeszła.
Shavri, który wpadł na pomysł zajęcia dla siebie w postaci szykowania opału na ogniska, podchodząc do nich, żeby zameldować o tym Evanowi, minął się z Sinarą. Wymienili się uśmiechami, a potem chłopak zwrócił do Evana:
- Pomogę przy zbieraniu drewna. Czy chcesz mnie wysłać do jakichś innych zadań przed moją wartą? Nie jestem zmęczony.
- Nie mam innych zadań. Skończmy tę robotę i odpocznijmy trochę.
Shavri kiwnął głową i ruszył pożyczyć sobie od któregoś z miejscowych siekierę.




Znalezienie chętnego do pożyczenia mu siekiery okazało się zaskakująco trudne do momentu, kiedy Shavri nie zapytał drugiej odmawiającej mu osoby, czy ma bronić Zamieci, czy też nie. Uzbrojony w to przydatne narzędzie, wszedł w las otaczający wioskę, by tam szukać powalonych lub uschniętych drzew i połamanych gałęzi, które nadadzą się na opal. Obie pochwy miał przypięte do pasa.
Bardzo cieszył się z tej pracy fizycznej. Wysiłek, zwłaszcza celowy wysiłek zawsze poprawiał mu nastrój i pozwalał uporządkować myśli. Oplucie przez obcą mu wieśniaczkę, która niewiele o nim wiedziała, spłynęło po nim dosłownie i w przenośni. Bardziej wyprowadzała go z równowagi perspektywa tego, co przyjdzie wraz z nadchodzącą nocą.
Kiedy już wrócił w obręb wiejskich zabudowań, ciągnąc za sobą na wpół zmurszały pień wiązu, uskładaną miał już pokaźną stertę. Zabrał się więc do roboty. Skoncentrowany, spięty i rozgrzany pracą, rąbał siekierą wprawdzie bez koszuli, ale za to z obiema pochwami wciąż przytroczonymi do pasa. Tak na wszelki wypadek. Bijak spała zakopana w jego kaftanie, leżącym nieopodal pod drzewem. Stało też tam wiadro wody, które przyniósł tutaj bez słowa któryś z wiejskich podrostków, widząc jak pracuje najemnik. A Shavri, skoncentrowany na własnych myślach, rozszczepiał suche pnie i gałęzie przewłóczone przez siebie z lasu na mniejsze szczapy, nadające się na opał i łatwiejsze do przenoszenia. Pracował tak wprawnie, jak może to robić tylko osoba, która trzy czwarte swojego życia spędziła w kuźni. Monotonny odgłos pracującej siekiery wplótł się w mozaikę dźwięków towarzyszących ludzkiej krzątaninie. Co jakiś czas ktoś podchodził do niego z prośbą o ociosanie jakiegoś pala albo wybierał sobie ze sterty opału jakąś gałąź, która nadawała się na część stelaża kukły, bardzo często gapiąc się przy okazji na jego blizny. Shavri przerywał wtedy na chwilę, aby zamienić kilka uprzejmych słów i tęgo pociągnąć kilka łyków wody z bukłaka, który napełniał w wiadrze.
W końcu musiał jednak przerwać na dłużej, bo skończyło mu się drewno, które przyniósł z lasu. Stał więc przez chwilę, pijąc wodę małymi łykami i zagryzając suszone mięso i w końcu rozglądając się dookoła. Po tak długiej pracy woda wydawała się niemal słodka, a ciągliwy pasek mięsa smaczniejszy niż zazwyczaj. Zajęty siekierą, nie zwracał uwagi na to, co dzieje się w wiosce. A było warto, bo przygotowania szły sprawnie. To go bardzo cieszyło, bo kolejną zaletą ciężkiej pracy było to, że zbliżała ludzi, którzy ją wykonywali. A żaden najemnik się nie ociągał. Zadowolony, wrócił do lasu po nową porcję drewna. Tym razem musiał jednak obejść wioskę szerszym pierścieniem, głębiej wchodząc pomiędzy szumiące drzewa. Ptaki, które żegnały gasnący dzień przerwały swój śpiew, kiedy echo znów poniosło po lesie uderzenia jego siekiery. Shavri postanowił, że po tym wszystkim, odkupi ją od gospodarza, bo zły był na siebie bardzo, że zapomniał przy ekwipowaniu się o tak przydatnym narzędziu.
Pracował, wsłuchując się z błogością w ciszę lasu, która paradoksalnie pełna była szeptów i odległych nawoływań mieszkańców puszczy. Tego mu brakowało w mieście. Dlatego jeszcze gdy terminował u kowala, zdarzało mu się, że dni odpoczynku i święta w całości spędzał na włóczęgach za miastem, które pozwalały mu się wyciszyć i odnaleźć równowagę. Las zawsze tak na niego działał. Czasami w tych wyprawach towarzyszyło mu któreś z rodzeństwa. Jeśli był to Cori, wędrówki siłą rzeczy nie wiodły ich zbyt daleko od miasta. Chłopczyk był bowiem jeszcze za mały na wspinaczkę, czy przedzieranie się przez dzikie ostępy, niezależnie od tego, co butnie deklarował. Poza tym bez względu na to, jak bezpieczne wydawały się okolice Futenbergu, zapuszczanie się w nie z dzieckiem w czasie wojny nie było zbyt mądre. Kiedyś z siostrą, szczęśliwie bez malucha, natknęli się na ludzkie zwłoki, rozwłóczone po nocy przez wilki – coś, co ich najmłodszy brat nie koniecznie powinien widzieć. Cori był zawsze najwrażliwszy z nich wszystkich. Shavri westchnął, przełamując na kolanie kolejną gałąź. Zastanawowił się, jak jego rodzeństwo spędza ten wieczór i kiedy znów ich zobaczy i nagle las otaczający go ciemniejącą kolumnadą drzew zrobił się klaustrofobiczny. Chłopak odegnał od siebie złe myśli i wrócił do pracy, ale wtedy usłyszał trzask łamanej gałęzi i już wtedy wiedział, że to uczucie niepokoju nie wzięło się z tęsknoty.
Shavri wyprostował się wolno, nasłuchując i udając, że się przeciąga. Potem rozluźnił mięśnie i mocniej ujął w dłoń siekierę, niby pod pretekstem odłupywaniem twardej jak kość akacjowej gałęzi od jej pnia. Dźwięk nie powtórzył się już jednak i po chwili chłopak uspokoił się już zupełnie. Kilka razy chodził w te i nazad, żeby przenieść zebrane drewno pod drewutnie, przy której pracował, a potem wrócił do rąbania.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 18-04-2015 o 20:00. Powód: dodanie własnego posta pod ten z doca
Drahini jest offline