Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-04-2015, 19:01   #21
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Przed domostwem Dziewanny, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch

Dziewczyna wyszła z domostwa spokojnie zamykając za sobą drzwi.

- Zaraz, zaraz! - podniosła nieco głos tylko w celu zwrócenia uwagi, że wyszła zainteresowana nimi osoba - Nie tak prędko! Musimy sobie coś wyjaśnić.
- Czego? - burknął mężczyzna. Stał nieopodal z żoną i innym leśnikiem.
- Zapominacie kto jest tu wrogiem a przyjacielem - zaczęła podchodząc do towarzystwa. Jej mina była nieco zmieszana. Bez standardowego uśmiechu a bardziej z zaciętością i domieszką upartości - Ktoś też nieco zapomniał w jakiej sytuacji się znajduje - dorzuciła kładąc dłonie na biodrach - Widzimy przecież jak się zachowujecie wobec nas i jak kręcicie nosem na nasz widok. Uważacie, że zapłata złotem rozwiąże sprawę? Że jedna sakiewka sprawi, że wszystkie problemy nagle znikną? Tak to nie działa - zrobiła chwilę przerwy, choć wcale nie w zamiarze oddania swojego głosu - Trwa wojna. Wasi bitni rycerze są na północy, nie w okolicy. Nie podobamy się wam? Wybieracie w nas jak w towarach, szukając okazji? Jak możecie być takimi materialistami? Ta dziewiątka osób - wskazała ręką za siebie - Opuściła swoje rodziny i domostwa by wam pomóc a wy kręcicie nosem? O czym wy w ogóle myślicie? Pomoc jaką teraz macie może być jedyna jaką uda się wam otrzymać. My przybyliśmy tu w konkretnym celu. Mamy ratować wasze dzieci i rodziny przed koboldami. Nie mówimy tu o złocie. Ja nawet nie dostanę za to złamanego miedziaka. Nie jestem tu dla złota tylko by pomóc tym, którzy mojej pomocy potrzebują. Mówimy o życiu, w które szczerze wierzę, że uda nam odnaleźć i zaprowadzić do domostw w objęcia matek i ojców - zrobiła kolejną krótką przerwę - Może powiecie nam, co wiecie o koboldach poza tym, że porywają i niszczą wszystko na swojej drodze? Hm? Tak się składa, że mamy specjalistę w koboldzich sprawach i ma zamiar nam pomóc. A to w obecnej sytuacji jest niemal błogosławieństwem - splotła ręce na piersiach - Wolicie więc boczyć się i wyliczać nam każdą monetę? Proszę bardzo. Róbcie co chcecie ale o jedno was proszę: Nie przeszkadzajcie nam, gdy ratujemy czyjeś życie.

Podczas monologu Franki leśnicy patrzyli na nią tak, jakby dziewczyna ze strachu postradała rozum. Nieznany jej leśnik wydał jakiś nieartykułowany dźwięk, ni to prychnięcie, ni to śmiech, nie wiedząc czy dziewczyna właśnie oferuje im pomoc, czy zwyczajnie szantażuje.

- Poza tym źle mnie zrozumieliście - powiedział Shavri, który również wyszedł z domostwa i najwyraźniej słyszał całą rozmowę. - Nie zamierzam układać się z koboldami. Chcę się dowiedzieć, dlaczego was atakują. Co da wyrżnięcie tej grupy, jeśli po niej przyjdzie następna? - zapytał, przemilczając inne pytanie, które nasunęło mu się na usta.
Wnuk Dziewanny postąpił kilka kroków na przód i pochylił się tak, że niemal dotykał swoją twarzą twarzy kapłanki.
- Dokładnie o to w tym chodzi, dziewczyno. Najęliśmy was dokładnie po to: byście wyrżnęli te bestie i chronili nasze sioła. Nie ma w tym nic osobistego. Płacimy i wymagamy tego, na co opiewa wasz kontrakt - zabicia potworów, odzyskania ciał naszych bliskich; a wy nie jesteście tu z dobroci serca, tylko dla pieniędzy. Nie najęliśmy was po to, żebyście się układali z koboldami. Nie obchodzą nas problemy bestii, które czerpią radość z zabijania wszystkiego co się rusza. Nie chcemy by przeniosły się pod inne wsie bo wam się nie chciało mieczem ruszyć, a mleć językiem. Płacimy byście je wyrżnęli - właśnie po to, by nie przyszły inne - spojrzał na Sharviego z obrzydzeniem. - Jeśli tego nie rozumiecie to powinniście zmienić zawód.
- I wyrżnięte zostaną, póki starczy nam oddechu w piersiach - odpowiedział Sharvi - Sęk w tym, że chciałbym mieć osobiście pewność, że nie będą już niepokoiły nikogo innego. A biorąc pod uwagę, że najęliście nas, bo sami nie jesteście w stanie tego zrobić, może nie kwestionujcie naszych metod, zanim nie zobaczycie ich efektów? Poza tym, co jeśli koboldy porywają waszych bliskich i nie zabijają ich? Jak mamy się dowiedzieć, co się z nimi stało inaczej niż podstępem?
- Wybacz, że nie potrafię niczego robić bez wkładania w to całego swojego serca - dorzuciła Franka ściągając lekko brwi wcale nie uciekając od bliskości twarzy Wnuka Dziewanny - Szczególnie gdy komuś dzieje się krzywda.
- Zwłaszcza biednym koboldom, prawda?
- szyderczo wtrącił drugi z mężczyzn, spluwając na ziemię.
- Chcecie to układajcie się z tymi wściekłymi psami. Waszych szczątków szukać wtedy nie będziemy - prychnął rozmówca. - Chodź na patrol, Rob, a ty Szarko wracaj do chaty i zawrzyj drzwi; tamci już wychodzą - wskazał na najemników wyłaniających się właśnie z domostwa Dziewanny, po czym wraz z towarzyszem ruszył w mrok.

- Jeszcze zobaczymy, niewdzięcznicy... - wymamrotała pod nosem oglądając ich plecy.
Shavri odwrócił się do Franki.
- Dziękuję Ci za pomoc, wsparcie i zrozumienie - powiedział spokojnie i ukłonił się jej.
- Szkoda tylko, że nie wszyscy mają tyle rozsądku w głowie, by to rozumieć... Niech sobie nie myślą, że ich postawa mnie zniechęci.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 17-04-2015 o 16:00.
Proxy jest offline  
Stary 17-04-2015, 00:25   #22
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Pokój Kaina, karczma "Spotkanie dróg", Futenberg
12 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Przedpołudnie


Kain szykował się do wyprawy. Nie miał z tym większego problemu. Trochę już podróżował i umiał się szybko spakować. Miał lekkie obawy bo jego ekwipunek miał pewne braki.
-Mam nadzieję że pogoda dopisze… - szepnął pod nosem, pakując ciepły koc i zwijane posłanie. Brakowało mu namiotu. Swój sprzedał po przybyciu do wioski a na nowy nie było go stać. Mógł zwrócić się o pożyczkę do rodzinny Tulli ale już teraz miał wyrzuty sumienia że pomagają mu oni praktycznie za darmo.
-Siostro. - zwrócił się do młodej dziewczyny która cicho siedziała w rogu pokoju. - Wyruszam w podróż. Zostawię trochę pieniędzy u Alfreda. Jak byś czegoś potrzebowała zwróć się do niego. - Kain spojrzał na nią, dziewczyna pokiwała głową. Nie musiała nic mówić, jej wzrok był wystarczający by zrozumieć że jest przeciwna decyzji brata o wyprawie.
- Wrócę z pieniędzmi. - rzucił czarodziej, któremu wydawało się że jest to wystarczające wytłumaczenie.
- Czemu nie możemy po prostu pojechać do wuja? - spytała ponuro Rose.
Kain zawahał się, spojrzał na okno. Wpatrywał się w krajobraz. Gdy się odezwał ton jego głosu był protekcjonalny.
- Myślałem nad tym siostro… To dobre rozwiązanie dla Ciebie. Proszę jednak weź pod uwagę, że gdy ja przebywałem u wuja rodzice opłacali mój pobyt. Gdy sytuacja finansowa się ustatkuję pomyślimy nad tym. - odpowiedział czarodziej.
- Nie rozumiem. Pisałeś, że pracujesz w straży, więc chyba w niej zarabiałeś? Kłamałeś? To dlatego nie chcesz tam wracać? Żeby się nie wydało? - podniosła głos, po czym machnęła ręką. - Zresztą to żadna różnica; rodzicom i tak jest już wszystko jedno… mnie zresztą też. -
Czarodziej spojrzał na dziewczynę, jej słowa o rodzicach zabolały. Jednak wzrok, mimikę starał się zachować obojętną.
- Siostro zarabiałem i pracowałem w straży… wróciłem jednak tutaj… Zostawiłem Silverymoon a i tak się spóźniłem… - Kain urwał zły że wspomnienia, emocję brały górę.
- Nie utrzymał bym nas z żołdu strażnika. - Dodał ale było to kłamstwo, gdyby młody Oussndar zrezygnował z badań nad magicznymi siłami funkcjonującymi w zaklęciach nie miałby by z tym problemu. Nie wyobrażał jednak sobie takiego poświęcenia.
[i]- Też bym mogła zarabiać; jednak widzę, że ty zdecydowałeś beze mnie i nie mam co strzępić języka - rzekła cicho Rose. Kain pamiętał jej radość gdy pojawił się w Futenberg; był teraz jej jedyną rodziną, a teraz ją zostawiał - z perspektywy dziewczyny zapewne idąc na zatracenie. - Niech Illmater nad tobą czuwa - szepnęła, ale te słowa nie zabrzmiały tak, jak powinny.
- Jak byś chciała zarabiać? - zapytał Kain i zrobił krótką pauzę. - Siostro jesteś jeszcze za młoda. Nawet Zakary w Twoim wieku był przez ojca tylko przyuczany do zawodu. Powinnaś się rozwijać, czy to w szkole czy świątyni. Instytucji tych jest jednak tak dużo że powinniśmy wybrać jak najlepszą dla Ciebie. Wrócimy do tej rozmowy gdy wrócę. - powiedział czarodziej, któremu brakowało empatii by zrozumieć siostrę… i wyobraźni by założyć że z wyprawy może nie wrócić cało. Dziewczynka wzruszyła ramionami. W końcu brat i tak nie dał jej wyboru; nie pytał a informował.

Zamieć
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny


Kain myślami wracał rozmowy z siostrą. Źle się owa potoczyła, czasem żałował że w ogóle miała miejsce. Przez te wszystkie lata jego życie było stosunkowe proste. Zgłębianie wiedzy magicznej i praca w straży nie wymagało żadnych głębszych refleksji a co dopiero brania pod uwagę uczuć innych. Powoli rozumiał że tego dnia w karczmie nie prowadził dialogu z Rose, a jedynie monolog, gdzie sam decydował o wszystkim.
- Jak wrócę… jeśli wrócę muszę spytać czego ona by chciała… - wyszeptał do siebie, na tyle cicho by nikt nie usłyszał. To że dla Kaina w młodości wyjazd do Silverymoon był spełnieniem marzeń nie znaczyło że jest tak dla Rose. Jednak wizja szczęśliwego rodzeństwa też była odległa, czarodziej większość wolnego czasu spędzał z nosem w książkach i nie miał zamiaru tego zmieniać. Czekała go trudna rozmowa. Na tą chwilę pocieszeniem była drużyna. Mimo tego że niektórzy zapomnieli racji żywnościowych wydawało się że tworzą zgraną grupę. Nie było kłótni czy złośliwości. W mniemaniu maga to dobrze rokowało na przyszłość. Co prawda czekało ich jeszcze kilka poważnych ustaleń. Opracowanie planu działania, określenie hierarchii dowodzenia i mogło to prowadzić do krótkich spięć ale o tym przyjdzie się dopiero przekonać. Przed podróżą Kain obiecał sobie nie być ciężarem dla grupy i na szczęście dotychczas mu to wychodziło. Sama wioska zaś nie wyróżniała się niczym szczególnym. Kilka domków z drewna, co niektóre otoczone wątpliwym płotem. Tutaj ataki koboldów mogły być trudne do odparcia, czarodziej w duchu pogratulował wioskowym że dotychczas dawali radę. Teraz ta rola i obowiązek przypadał im, najemnikom z gildii. Oussndar wierzył że sobie poradzą.
 
Nemroth jest offline  
Stary 17-04-2015, 20:57   #23
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Spichlerz, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


Szumnie zwany spichlerzem budynek był zasadniczo dużą stodołą bez świetlików, podzieloną na kilka boksów, w których trzymano paszę dla zwierząt, żywność oraz rzeczy przeznaczone na sprzedaż i wymianę. W jednym leżała kupka zardzewiałej i zaniedbanej broni; zapewne zdobycznej z zabitych koboldów. Drużyna miała dużo miejsca by rozłożyć się na nocleg. Zapalono pochodnie i wszyscy rozsiedli się na klepisku, dojadając resztki własnych zapasów i mięsa danego im przez Larssona. Patrząc na pustki w spichrzu, dzięki ich niefrasobliwości któraś z rodzin w Zamieci zapewne znów będzie niedojadać.

Gdy wszyscy już się rozsiedli na klepisku Hund spojrzał na zielonoskórego zaklinacza.
- Gergo - imię wypowiedziane przez Marva brzmiało dziwnie, bo on się czuł dziwnie mówiąc do kobolda. Stworzenie, którego pobratymców mieli zabijać. - Koboldy kryją się w dziurach w ziemi?
- Kobold osiedli się tam, gdzie będzie choć trochę schronienia od zimna i deszczu. Jaskinia, ruiny, dziura w ziemi... Moje - przełknął ślinę - plemię żyło w szałasach, ale tutejsze mogą żyć i pod ziemią. Dużo nas nie było, a może być od paru dziesiątek to paru setek nawet…
Po zaskakująco długiej i dokładnej odpowiedzi kobolda Marv przełknął głośno ślinę.
- Czyli, że możemy trafić na prawie sto osobników? Ktoś tu mówił, że ślady po lesie się włóczyły i znikały, ale chyba w lasach jam nie kopią?
- Znaczy siła ich i bez jakiegoś fortelu się raczej nie obejdzie - wtrącił równie zaniepokojony Evan.
- Sidła? - zagaił Gaspar - Wnyki? Albo jakoweś umocnienia?
- A to nie jest tak, że nie mieliśmy tu czekać na nie, tylko ruszyć tam do lasu? - Marv zdecydowanie nie był przekonany do tego wszystkiego.
- Sam nie wiem, trudna sprawa to jest - Evan myślał intensywnie - Pierwsze co to proponowałbym zwiad zrobić, a potem ewentualnie jakiś plan, który da nam przewagę, przykładowo zasadzka jakaś. Bez rozeznania terenu będziemy ciemni jak czarna kawa.
Rudowłosy chłopak zmarszczył brwi.
- Co to jest czarna kawa? - spytał głupio i szybko potrząsnął głową. - Uważam, że powinniśmy rozejrzeć się rano po okolicy sami i dopiero zdecydować - zasugerował, trochę się prostując i rehabilitując w swoich oczach za pierwsze głupie pytanie.
- Tak, może uda się znaleźć te nory czy inne jamy i zastawić pułapki, wnyki na przykład to świetny pomysł jeśli uda się je rozstawić przy wyjściach z dziur - poparła Gaspara Sinara.
- Wszyscy się zgadzają? - zapytał Evan.
Kobolda przerażał pomysł zaprzeczania wysokiemu, ale... traktowali bo jak część grupy i czuł, że jeśli może pomóc to powinien się odezwać.
- Kobold to głupie stworzenie, ale to nie bezmyślne zwierzę. Nie wejdzie łatwo sidła. Moje plemie używało nawet prostych pułapek polując.

Najwyraźniej jednak Evan nie usłyszał lub nie oczekiwał odpowiedzi, bo kontynuował wypowiedź.
- Pozostaje kwestia rozstawienia wart. Głupio byłoby gdyby koboldy zaatakowały, a my spalibyśmy w najlepsze.
- Słusznie i tak już zrobiliśmy nie najlepsze wrażenie - powiedział Detihwen. W tym miejscu druid wymownie spojrzał na wszystkich przedstawicieli “stronnictwa pokojowego”. - Pozostanie nam jeszcze do roztrzygnięcia kwestia zwiadu. Ryzyko jest spore, ale być może warto. Gdyby tak udało nam się złapać żywcem jednego szkodnika… Dzięki naszemu małemu sprzymierzeńcowi, moglibyśmy się wiele dowiedzieć. To porywanie ludzi mnie zastanawia. Determinacja tych małych paskud także.
- Mogę wziąć pierwszą wartę, zastanówcie się kto mnie zmieni. -rzekła Sinara
- Ja bardzo chętnie, odparł spokojnie Shavri. - Ale jestem zdania, że warte powinniśmy trzymać przynajmniej trójkami. Wieś nie jest duża, ale jedna osoba nie będzie w stanie być jednocześnie wszędzie.
- Trójosobowe warty to dobry pomysł Sharvi, natomiast ostatnią wartę wzmocniłbym o jedną osobę; jest nas dziesiątka więc nie powinno być problemu. Z opowieści wiem, że najczęściej atakuje się tuż przed świtem. - odparł Evan.
- Wypadało by także wyłonić przywódce, naszego przedstawiciela. Przez jego brak już raz się ośmieszyliśmy, kiedy niektórzy, jeden przez drugiego, forsowali swoje. Warto wyciągnąć wnioski na przyszłość z naszych porażek - powiedział półelf.
- Evan póki co dobrze sobie radzi w tej roli. Proponuję by przy niej pozostał - powiedziała Sinara.
- Jestem za, coby Evan nam hetmanił, ma chłop dryg do wojaczki a i po pańsku się nosi, widać, że sroce spod ogona nie wyleciał. Jakby jego głowy było za mało, to zawsze możem wiecowac. Tera mus nam warty wystawić, ale kto nie stróżuje, powinien spać, siły oszczędzać.
- Spać? - Zoja otworzyła szerzej oczy, słuchając rozmów grupy - Niezależnie od tego, co powiedziała Starsza, nadal obowiązuje nas kontrakt! Musimy bronić wioski za wszelka cenę, szczególnie dzisiejszej nocy! Nawet jak nikt z was nie chce, to ja zrobię to sama... - pokręciła głową, zdumiona i zasmucona samolubnym postępowaniem towarzyszy - Evan chyba ma z nas największą wiedzę... Ale podejrzewam, że jest równie prędki w języku co w mieczu! - roześmiała się lekko - Zawsze przyda się zdrowa przeciwwaga. Shavri albo Kain mogą być drugim przywódcą, żebyśmy mieli tez inne, spokojniejsze spojrzenie na każdą trudną decyzję. - zakończyła, biorąc się za przepakowywanie swoich gratów. Gdzieś na północy zagrzmiało.
- Mamy za sobą dwa dni forsownego marszu i wypocząć trzeba - Evan przedstawił swoje argumenty.
- Zgadzam się, że Evan nadaje się na przywódcę. I to wielkie zaufanie, dziękuję, ale wolałbym, żebym drugim przywódcą była Zoja - odparł Shavri, na jego rękach drzemała zadowolona szczurzyca, którą wolnymi ruchami głaskał po całym ciele. - Poprę Was oboje albo kogokolwiek innego, kogo reszta uzna za godnego, jeśli tylko ta osoba zgodzi się przegłosowywać najważniejsze decyzje, jeśli tylko akurat będzie czas na głosowanie.
- Fakt, potrzebujemy lidera. Jeśli ma to być w drodze jawnego głosowania, to popieram na to stanowisko Evana. Drugi przywódca chyba nie będzie potrzebny, bo jak mamy czas to dowolny temat możemy omówić w grupie. Za to lider mógłby wybrać sobie zastępcę, żeby grupa nawet rozdzielona mogła sprawnie działać. - powiedział Kain, włączając się dopiero teraz do dyskusji. - Musimy bronić wioski ale spać też. Warty to rozsądne rozwiązanie. Co do koboldów, jeśli jaszczurki widzą w ciemności to z ich perspektywy najrozsądniejszym momentem na atak będzie noc. Przydało by się zadbać o źródła światła jak pochodnie czy ogniska. - dodał czarodziej.
- Mam lampę i olej do niej. - powiedziała Zoja, podnosząc plecak - I mogę wziąć każdą wartę prócz pierwszej. Teraz wybaczcie; obiecałam Dziewannie, że zajrzę do rannych i chorych. Bądźcie grzeczni! - uśmiechnęła się do grupy, kiwając na wszystkich paluszkiem jak dobrotliwa mama - A ty, Shavri, miej więcej wiary w siebie. Szlachetne serce może być wyśmiewane przez wszystkich, ale nigdy nie zawiedzie cię na manowce! - dodała i skierowała się do wyjścia ze stodoły.
- Zoja, poczekaj - poprosił. - Potrzebuję też Twojego głosu. - Chce, żebyście wszyscy powiedzieli mi, co o tym myślicie. Zajmiemy koboldy walką, to pewne. Ale poza walką, mam pewien pomysł. Mógłbym dać się im porwać. W drużynie mamy wilka, który mógłby potem iść moim tropem i zaprowadzić Was wszystkich do kryjówki koboldów. Jestem pewny, że są tam wszyscy porwani ludzie. Moglibyśmy ich wszystkich uwolnić… albo skazać na śmierć, dlatego rzecz trzeba przemyśleć.
- Ilmater uczy nas, że nie można stawać na drodze szczerej chęci - powiedziała uzdrowicielka powoli, zatrzymując się w drzwiach - Postąpisz, jak uznasz za słuszne. Pamiętaj jednak, że nie jesteś sam; nieroztropne rzucanie się w paszczę niebezpieczeństwa może narazić innych, oprócz ciebie - a tego trzeba nam unikać za wszelką cenę - stwierdziła już w drzwiach i ruszyła na zewnątrz wraz z Franką. Tam czekała na nie Łucja, mająca zaprowadzić uzdrowicielkę do potrzebujących.

- Zojo - Shavri uśmiechnął się ciepło do jej pleców, wcale nie przejmując się tym gdzie i po co uzdrowicielce się śpieszy. - Nie jestem sam - omiótł wzrokiem wszystkich i ukłonił się im. Gdy się odwrócił dziewcząt już nie było; mimo to kontynuował. - Sam ten fakt właśnie pozwala mi zaproponować siebie jako zakładnika. Nie znam Was jeszcze tak dobrze, jakbym chciał, ale ufam Wam. Wiem, że nie zostawicie mnie samego. Zaproponowałem siebie, bo godzę się na to ryzyko i wydaje mi się, że to może dać nam cenne informację Jeśli ktoś także chce spróbować udawać pojmanego wraz ze mną - proszę bardzo. Chcę tylko, żebyście najpierw mi powiedzieli, czy uważacie ten pomysł za dobry. Wierzę, że ci porwani ludzie wciąż żyją. Nazwijcie to intuicją albo głupotą - chłopak uśmiechnął się i wrócił do głaskania rozanielonej Bijak.
- Pomysłowe ale ryzykowne. Dużo rzeczy może pójść nie tak. Chociażby to że koboldy zabiją Cię od razu… To że zaginieni ludzie żyją to w końcu tylko przypuszczenie. - skomentował czarodziej. - Pozwolę sobie na dygresję nim inni wypowiedzą się o Twoim planie Shavri. - czarodziej wypakował sześć woreczków z plecaka - To wszystkie racje żywnościowe jakie mam. Chce je rozdzielić by uniknąć sytuacji gdzie korzystamy z zapasów wioskowych albo chociaż ograniczyć je do minimum. Mam też coś takiego… - Kain wyjął z kieszeni niewielkie zawiniątko i po chwili rozpakował. Pokazał niewielką kryształową kulę wypełnioną złotą cieczą, która świeciła niczym pochodnia. - Zasadniczo jest to broń ale dopóki się jej nie rozbije zapewnia stałe źródło światła, może się przydać.
- Dziwy jakieś - mruknął Gaspar do siebie na widok kuli, a głośniej dodał - Mam kilka pochodni. I jeszcze cosik: Shavri, widać, żeś chłop charakterny a nie byle zafajdaniec, ale twój pomysł wielce jest ryzykowny. Wilczysko druida pewnikiem cię wyniucha, ale czy my za nim zdążym po ciemaku, czy które z nas gdzie w wykrot nie wleci, łeb se rozbijając? Poczekajmy jedną noc - jeśli dziś nad ranem atak się powtórzy, puści się wilka za nimi, niech węszy. Ty, druid i ja, i może kto jeszcze, pójdziem za nim w ślad, łobaczym gdzie plugastwa… - szybko zerknął na Gergo - …..gdzie koboldy pod ziemię zapadają.
- Shavri twój plan jest wysoce ryzykowny, a nie możemy sobie pozwolić na stratę silnego mężczyzny. - dodał Evan.
- Plan Gaspara brzmi lepiej. Nie zgadzam się Shavri na pojmanie, za mało jeszcze wiemy. A może tych koboldów jest setka w jakimś obozie i rozkazuje im ktoś potężniejszy? Wtedy jesteś od razu trupem, nie uda się nam Ciebie uratować. Najpierw musimy zrobić zwiad, słyszeliście że koboldy raczej nie atakują same z siebie, a nawet jeśli to tylko jeśli czują przewagę. Wydaje mi się, że nie pokazały jeszcze pełni swojej mocy - wypowiedziała się Sinara.
- Evan mi nie przeszkadza - dodał Marv jako przypieczętowanie roli dowódcy.
- Oczywiście zgadzam się z tym, aby Evan został naszym przedstawicielem. Wymieniono tu dość powodów. Niechaj sam wybierze swego zastępce albo i nie. Według uznania. - rzekł druid.
- Dzięki że darzycie mnie takim zaufaniem - powiedział skromnie Evan choć w duchu poczuł się bardzo dumny - Jeśli chodzi o jakieś ogólniejsze plany to wolałbym jednak konsultować je ze wszystkimi, natomiast jeśli chodzi o taktykę to zrobię co mogę na polu walki by wyszło na nasze.
- Co do planu z ofiarą… Faktycznie ryzykowny pomysł...ale czy ktoś zagwarantuje, że duża grupa koboldów nie wykryje i nie zaatakuje grupy zwiadowców? A co gdyby wcale ich nie śledzić? Gdyby zastawić pułapkę? Zwabić potwory łatwą zdobyczą, a potem uderzyć? Może uda się wziąć jednego żywcem? Przy odrobinie szczęścia i dobrym planie, położymy przynajmniej kilka trupem. Jeżeli uśmiechnie się do nas fortuna, możemy zyskać wiele więcej. Moim zdaniem pomysł nadal wart rozważenia, choć nie bez wad- rzekł Druid
- Wszystko zależeć będzie kiedy znowu koboldy zaatakują, jeśli dziś w nocy to może być ciężko. Gdyby jednak nie przeprowadziły ataku dziś, to będziemy mieć dzień czasu na przeprowadzenie zwiadu i przygotowania do ich odparcia. Myślę że warto byłoby przemyśleć, czy nie namówić wszystkich mieszkańców z wiosek do skupienia się w jednym ufortyfikowanym miejscu. Oczywiście te fortyfikacje trzeba będzie zrobić. Zwiad i pułapka to na ten czas pomysły ku którym się skłaniam. - Evan kiwnął z uznaniem Deithwenowi - Pozostaje jeszcze kwestia zapasów. Nie wyżyjemy długo na tym co mamy, a miejscowi na pewno nas nie poratują bo sami mają z tym problemy. Trzeba będzie zapolować, choć to bardzo niebezpieczne w tej okolicy, albo wysłać kogoś z powrotem do miasta po zapasy.
- Polowanie deczko hazardowne - raz, że koboldy; dwa - nie ma pewności, że będzie dość obfite dla nas wszytkich. - zauważył Gaspar - Baczcie, że nie wiemy, ile tu przyjdzie nam siedzieć, tedy musim jakowąś espedysje po prowiant złorganinzować - potoczył wzrokiem, żeby upewnić się, że wszyscy docenili jego znajomość cudzoziemskich terminów.
- Do miasta i z powrotem mamy cztery dni drogi niezłym tempem - kontynuował - Nie wiem, kto zgodzi się pójść, ale musi znać las i nie radze leźć w pojedynkę, ani samowtór. Minimum trzy osoby. Znaczy, tutaj zostanie nas ledwo siedmioro. Chyba, że weźmiem tutejszych, ino jak ich namówić?
- To rzeczywiście będzie trudne - przyznał Evan i zamyślił się na chwilę -Pomyślimy o tym może jutro, a jest jeszcze kilka spraw do omówienia na dzisiejszą noc. Kain wspomniał o źródłach światła i przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Mój wujek Roy opowiadał mi o fortelu pewnego generała, który by przerazić przeważających liczebnie wrogów rozkazał każdemu żołnierzowi rozpalić ognisko. W oczach wrogich zwiadowców armia wydawała się wielokrotnie liczniejsza co później zadziałało na korzyść generała i jego armii. Gdyby tak rozpalić kilka ognisk w wiosce i wokół nich poukładać jakieś udawane posłania z na przykład strachami na wróble. Każda zmiana warty dbałaby o ogień, a my ogólnie mielibyśmy światło gdyby koboldy zaatakowały, a możliwe że odpuściłyby widząc jasno oświetloną wioskę.
- Rozumiem. W porządku, niech i tak będzie - zaczął Shavri. - Pomysł z wysłaniem Eris tropem koboldów bardzo mi się podoba. Tak samo jak wzięcie jakiegoś żywcem. Może być nawet jedną nogą na tamtym świecie, myślę… choć to okrutne…, że nasza uzdrowicielka dałaby radę utrzymywać go przy życiu nawet gdyby był śmiertelnie ranny, tak długo, aż uzyskalibyśmy wszystkie informacje… Choć nie wiem, czy uzdrowiciele mogą postępować tak niegodnie. Podoba mi się też pomysł zgromadzenia mieszkańców w jednym miejscu. Nie podoba mi się pomysł marszu powrotnego po zakupy do miasta. Dopiero stamtąd przyszliśmy, szkoda czasu. Noc przetrwamy na czuwaniu i ewentualnym bronieniu Zamieci, a w dzień część możemy wysłać na zwiady, a część na polowanie lub na ryby. Część może budować pułapki, albo fortyfikację. Zgłaszam się też do trójki, która będzie miała warte jako drugi.
- Zywcem? Joooo, to jest dobra myśl - rozpromienił się Gaspar, a brzydkie iskierki zapaliły mu się w głębi błekitnych oczu - pięty mu przyprażyć, a wartko wyzna wszytko, co wii o kumotrach - zatarł dłonie - Z tymi ogniskami wkoło wsi to tyż dobry pomysł, kobold ognia się boi, bo gadzina w ciemności i błocie poczęta… - szybko zerknął na Gorga - … znaczy tego, ...swiatła się bojają…Zaiste, umnyj to człek, ten wuja Roy, Evanie. Myśl przednia, byle nam drewna starczyło…. ale tez wołu nie bedziem piec, wystarczy ino żar podtrzymywać, a w razie potrzeby dorzucić chrustu dla światła większego.
- Skorośmy do fortyfikancji przyszli, mus nam najciężej uczyniony budynek na tę potrzebę wybrać, opatrzyc go ładnie, a zasiekami obwieść -zachrypiał - Możem i sidła wokół wioski rozstawić, co łacno miejscowi poczynić mogą.
- Może ludzie znikają, bo koboldy ich jedzą? - zaproponował trochę obojętnym tonem Marv. Wyraźnie się na ten ton silił, bo Shavri swoimi pomysłami zaszokował go mocno. - Gergo, koboldy zjedzą wszystko, prawda? - posiadanie tej istoty w grupie mogło się przydać. Rudowłosy, jako jedyny z tego co zdołała zauważyć, zaczął się głowić jak to wykorzystać. - Ja pozostaję przy swojej propozycji rozejrzenia się, śledzenia ich i pilnowania Zamieci - kontynuował Marv. - Musimy jak najlepiej wykorzystać Gergo. Jak to inny klan to go nie przemycimy, ale jego wiedza… - zawahał się, po drodze myśląc co powiedzieć - ...tutejsi myśliwi uważają, że koboldy jakby zapadały się pod ziemię, tak? Może jak jakiegoś uciekającego po ataku będzie gonił Gergo to tamten się nie zorientuje? - zakończył, bo zaczynał paplać trochę bez składu.
Gergo wpadł w lekką panikę, zastanawiając się co ma odpowiedzieć. Zaczął nerwowo chodzić w kółko, a jego rozdwojony język co chwila wystrzeliwał z paszczy.
- Kobold zje wszystko - zaczął w końcu - i koboldowi tylko gnom smakuje lepiej, niż człowiek...
Rozglądał się nerwowo po twarzach towarzyszy, gotując się na najgorsze. Najwyraźniej jednak duzi ludzie po raz kolejny zdecydowali się przemilczeć niewygodne dla siebie fakty. Może wcale nie interesowała ich opinia Gergo? Uważali, że sami wiedzą o koboldach więcej niż on? Nie ufali mu? Zaklinacz nie wiedział. Tylko rudowłosy wytrzeszczył na niego przerażone oczy.

Tymczasem Gaspar chwilę zastanowił się, skrobiąc po szczeciniastym policzku
- Zostaje jeno sprawa spyży…. Ile miejscowi maja możem tu se obaczyć - potoczył ręka po puściutkim spichrzu - a i nam dno już w sakwach widać. Tedy dencyzja do nas należy: albo robim espedysje - szybki rzut oka na obecnych - po jadło do miasta, albo... w bogach ufność, w łukach nadzieja, w naszej gapowatości konieczność. - zakończył.
- Tu są moje racje - Evan wyciągnął wszystkie zapasy z plecaka - Nie spodziewałem się że będzie tu tak krucho z jedzeniem. Dobra, rozdzielcie wszystko po równo i niech każdy zdeklaruje kiedy chce objąć wartę. Ja idę do domu Dziewanny, bez pomocy miejscowych nawet drewna na ogniska nie damy rady znaleźć. Poza tym dobrze byłoby uprzedzić ich o naszych zamiarach, by nie dziwili się zbytnio.
- Jestem przeciwny by część z nas wracała do Futenbergu. Proponowałbym bym spróbować poradzić sobie z tym co posiadamy na chwilę obecną. Natomiast nawiązując do kwestii fortyfikacji i pułapek wokół Zamieci. To będzie wymagało sporo wysiłku i czasu a w najlepszym wypadku obronimy tylko jedną osadę. Co wtedy z pozostałymi? Nie wiemy gdzie nastąpi atak, nie wiemy czy koboldy nie obserwują wiosek. Moim skromnym zdaniem najważniejsze to szybko namierzyć gniazdo jaszczurek i całkowicie unicestwić wroga. Tylko wtedy zagwarantujemy bezpieczeństwo wszystkim mieszkańcom tej okolicy. Tej nocy rozpalmy ogniska a jutro z rana rozpocznijmy poszukiwania, uwzględniając zwiad i plan Deithwena. Co o tym myślicie? Może wtedy to my zmusimy koboldy do defensywy? - zaproponował Kain.

Czas dyskusji powoli się kończył, trzeba było podjąć decyzję.
 
Komtur jest offline  
Stary 17-04-2015, 21:52   #24
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Dom Dziewanny, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


Evan jako nowy przywódca grupy ruszył do domu Dziewanny, trzeba było wszystko ustalić z mieszkańcami wioski. Było wiele dziur w planie związanym z atrapami i ogniskami, ale było to lepsze niż nic nie robienie. Młody wojownik stanął przed drzwiami i zapukał.

- No więc czego potrzebujesz młodzieńcze? - zapytała kobieta, gdy już chłopak został wpuszczony do chaty.
- Wybrano mnie na dowódcę grupy - zaczął niepewnie, a kobieta kiwnęła głową jakby tego się spodziewała -i wpadliśmy na pomysł by oświetlić wioskę kilkoma ogniskami. Wokół ognisk poukładalibyśmy, jakieś atrapy posłań ze strachami na wróble imitującymi ludzi. Koboldy widząc coś takiego mogłyby odpuścić sobie atak, a nawet jakby zaatakowały to straciłyby przewagę wynikającą z ciemności.
- I pewnie chcesz żebym zwołała całą wioskę, by wam pomogła w tym waszym planie? - kobieta była mądra i wyprzedziła prośbę Evana. Ten jednak nie dał się zbić z tropu.
- Kto chce ten niech pomaga, choć wydaje mi się że nasza grupa szybko by się uwinęła z taką robotą, bardziej jednak potrzebujemy drewna i jakichś starych szmat, garnków i słomy. Oczywiście, drewno inne rzeczy postaramy się oddać później.
- Dobrze zobaczę co da się zrobić, choć sama nie wierzę że się na to zgadzam. - mruknęła i zaczęła szykować się do wyjścia.
- Dziękuję. - Evan nie spodziewał się że tak dobrze pójdzie - Pójdę po moich.

Chłopak pognał z powrotem do spichlerza, ciesząc się że wreszcie coś się zaczyna dziać.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 18-04-2015 o 08:15.
Komtur jest offline  
Stary 18-04-2015, 16:55   #25
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Autumm, Proxy, Sayane

Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


[MEDIA]http://images.fineartamerica.com/images-medium-large/1-healing-hands-two-danielle-del-prado.jpg[/MEDIA]

- Franko, bardzo dziękuję ci, że zechciałaś mi towarzyszyć; twoja pomoc jest nieoceniona - zagadnęła Zoja, kiedy szły do pierwszego potrzebującego; niesiona przez uzdrowicielkę lampa rzucała niespokojne cienie na chaty - Ale, jeśli chcesz znać moje zdanie, uważam, że powinniśmy podzielić się pracą. Nie wiem, jak będzie wyglądała dzisiejsza noc; modlę się, by dziś koboldy nie zaatakowały. Ale jeśli tak się stanie, twoje leczące ręce przydadzą się najbardziej po walce... - spojrzała na kapłankę, a raczej na jej buławę i tarczę - ...i w trakcie bitwy, oczywiście. Myślę, że poradzę sobie tutaj sama; ty powinnaś wesprzeć resztę naszych towarzyszy i zanieść im nieco światła i mądrości Lathandera.
- Nie widziałaś jeszcze nawet rannych. - sucho skomentowała Łucja i zapukała do drzwi, przed którymi stały.
- Mhm... - podsumowała Franka, krótko kiwając głową bez większego skupienia - Światło i mądrość Lathandera to i mi by się teraz przydały... - kapłanka była czymś poirytowana. Coś ją męczyło i zajmowało jej całą głowę.
- Aha. Rozumiem. - Zoja z chęcią porozmawiałaby o tym, co trapi przyjaciółkę, ale teraz musiała się skupić na czekającej ją pracy, szczególnie że czuła już wkradające się w członki zmęczenie - Może powinnaś się zdrzemnąć? Sen często przynosi odpowiedzi i znaki od bogów... Trafisz do spichlerza bez Łucji? - spytała w zadumie.
- Hm? - kapłanka wybiła się z własnych myśli, do których bardzo szybko wróciła - A tak, znaki... Oj znaków z pewnością bym potrzebowała. Najlepiej wielkich... I płonących. - pokiwała lekko głową. Następnie stając przy drzwiach spojrzała na uzdrowicielkę - Trafić... Trafię... Um... Ah... - odchrząknęła i uśmiechnęła się lekko nerwowo - Wybacz... Już uciekam... Ale koniecznie daj znać, jeśli czegoś będziesz potrzebowała, dobrze?
- Oczywiście! - uzdrowicielka ujęła dłonie kapłanki i serdecznie uściskała - Na pewno będę potrzebowała pobudki... - zaśmiała się, a po chwili spoważniała - I tego, byś zajęła się naszymi towarzyszami i mieszkańcami, jeśli cokolwiek się stanie. - dokończyła, wpatrując się w oczy dziewczyny i niespodziewanie tuląc ją na koniec.

Kiedy Franka ruszyła z powrotem do spichlerza, zanim przestąpiły próg chaty Zoja chwyciła jeszcze Łucję lekko za rękaw i powiedziała cicho:
- Wiem, że jedne leczące ręce to mało jak na wszystkich potrzebujących. Musimy jednak myśleć o tym, co może stać się jeszcze w nocy, a nie tylko tym co teraz... - westchnęła - Ale przyrzekam, że nie opuszczę tego miejsca, póki wszyscy ranni nie staną o własnych siłach. Choćby miało zająć mi to dłużej, niż nasze zadanie z koboldami! - zapewniła z mocą. Odwróciła się i pchnęła drzwi, przekraczając próg z niegłośną modlitwą "Ilmaterze, dodaj mi sił, bym mogla nieść ulgę..." na ustach.


Prosty, drewniany medalion rozjarzył się delikatnym, złotym światłem, rozjaśniając panujący w izbie półmrok; nie otwierając oczu, ani nie przerywając szeptanej modlitwy, Zoja ujęła znak Ilmatera w obwiązane czerwonym sznurem dłonie i zamknęła światło w muszli stykających się palcami dłoni. Kiedy odjęła ręce od świętego symbolu, jej dłonie wypełnione były światłem, pełgającym po ich powierzchni niczym niewielki, spokojny ogieniek. Ostrożnie, jakby przenosiła w miseczce dłoni wodę, uzdrowicielka przyłożyła ręce do rozharatanego boku mężczyzny, przelewając na ranę płynne złoto mocy. Brzegi cięcia, zaognione już i poszarpane, krwawiące czarną, zepsutą cieczą zaczęły się zwijać i kurczyć, niczym wrzucone do ognia wióry; dłonie Zoi gasły, kiedy światło wnikało w ranę, oczyszczając ją i wspomagając naturalny proces gojenia. Kiedy ostatnia kropla życiodajnej energii przepłynęła od uzdrowicielki do rannego, pokój rozświetlił nagły, jasny błysk. Zagojona magią rana żarzyła się jeszcze chwilę złotą poświatą, okalającą płaską, świeżą bliznę, a po chwili zgasła, pogrążając chatę na powrót w mroku. Leżący na drewnianej ławie mężczyzna odprężył się i sapnął; z niedowierzaniem przejechał palcami po zagojonym miejscu, jakby nie do końca wierzył, że oto stał się cud.

Zoja westchnęła i opuściła ręce; zakręciło jej się w głowie tak mocno, że gdyby nie pewny chwyt Łucji, dziewczyna zwaliłaby się na podłogę. Mroczki jeszcze dobra chwilę latały jej przed oczami, kiedy, posadzona na stołku i okryta kocem, popijała małymi łyczkami chłodną wodę z glinianego kubka.

Rannych było dużo; choć dla Zoi cały dzień pracy z chorymi nie był niczym nowym czy wyczerpującym, konieczność sięgania do mocy tak często w tak krótkim czasie - szczególnie na głodnego i po dwóch dniach forsownej wędrówki - była zadaniem dość wyczerpującym. Starała się tego oczywiście nie okazywać; aż za dobrze widziała ile nadziei pokładają w niej ci ludzie, których zapewne nie stać by było na usługi kapłana czy medyka - a zwyczajne sposoby leczenie były wysoce niewystarczające, by najciężej doświadczeni przez koboldy wieśniacy mieli szansę wylizać się ran.

- Nic mi nie jest. Ruszajmy dalej. - powiedziała Zoja, wstając z zydelka i zdecydowanym gestem odstawiając kubek. Czuła, że jest na granicy swoich sił; moc opuszczała ją niczym woda dziurawe wiadro. Na szczęście najciężej rannych obejrzała na samym początku; dodatkowo na jej prośbę ktoś podzielił się z uzdrowicielką schowanymi na zapas jagodami; pobłogosławione owoce lasu, nasączone dobrą energią, miały pomóc w rekonwalescencji pacjentów, odciążając samą medyczkę.

Jeśli jednak nie starczy jej łaski boga, zawsze pozostawała jej własna wiedza i zestaw leczniczych ziół, które z takim pietyzmem kolekcjonowała w Futenbergu... i gorąca modlitwa, żeby to wystarczyło.


Rozłożony na klepisku koc był najmiększą i najbardziej cudowną rzeczą, jaka przytrafiła się Zoji tego dnia. A przynajmniej tak się czuła, kiedy po dwóch "dużych świecach" wróciła do służącego za "fort" spichlerza i tak jak stała, padła na swoje liche posłanie. Ośmiu rannych miało szanse przeżyć po ataku koboldów; wyglądało na to, że wszystkie zabiegi uzdrowicielki przyniosły pozytywny efekt, choć utraconych palców jednego z chłopów nie dało się już uratować. Mała jednak była to cena za to, że mężczyźnie dane było ujrzeć światło następnego poranka. Na trzy osoby mocy już zabrakło; dziewczyna zrobiła co mogła swoimi ziołami i starannością, ale obiecała sobie, że zajrzy do każdego pacjenta jeszcze raz, kiedy tylko odzyska siły. Jej oczom nie umknął również fakt, że prócz ran, w ubogiej wiosce szerzą się bardziej pospolite, ale nie mniej śmiertelne choroby: kilkoro z kręcących się z ciekawością wokół uzdrowicielki dzieci miało objawy grypy, zapalenia płuc czy innych, podobnych chorób. Dla pewności Zoja z pomocą starszyzny połapała szczeniaków i zrobiła krótki przegląd stanu zdrowia najmłodszych, choć wtedy juz ledwo trzymała się na nogach. Na tą chwilę nie mogła zrobić wiele więcej niż doradzić rodzinom odpowiednie traktowanie chorych; zaciskała piąstki w bezsilnej frustracji, ale jak każdy człowiek miała swoje ludzkie ograniczenia; choć bardzo by chciała, nie mogła czynić cudów w nieskończoność czy znaleźć lekarstwa dla każdego chorego na świecie.

Uzdrowicielka leżała chwilę na kocu, wpatrując się w sufit i prosząc Ilmatera o opiekę nad chorymi... i drużyną, która tej nocy może miała stawić czoła atakowi paskudnych gadów. Na szczęście Evan wykazał zrozumienie dla jej stanu i wyznaczył jej litościwe ostatnią, ranną wartę; dzięki temu wymęczona Zoja miała szanse porządnie się wyspać. W miarę jak treść modlitwy zmierzała ku nieuchronnemu końcowi, usta Zoji poruszały się coraz wolniej; kiedy pierwsza zmiana drużyny ruszyła w noc, by objąć swoje stanowiska przy rozpalonych ogniach, Zoja spała już głębokim, spokojnym snem.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 20-04-2015 o 14:18.
Autumm jest offline  
Stary 18-04-2015, 18:23   #26
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Wyjście ze spichrza

Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Zmierzch


Evan wrócił do spichlerza i zdał relację z rozmowy z Dziewanną.
- Starsza wioskowa zgodziła się namówić mieszkańców by pomogli nam w przygotowaniu ognisk. Oczywiście większość roboty będziemy musieli zrobić sami, ale myślę że uwiniemy się w godzinkę. Aha jest jeszcze jedna kwestia, zapas opału będziemy musieli im uzupełnić w ciągu dnia. No to co bierzemy się do roboty?
Marv wzruszył ramionami. Pomysł go nie przekonywał, ogniska zawsze przyciągały najwięcej owadów i wszelkich insektów, na dodatek widać je było z daleka. Raz jeszcze popatrzył na Gergo.
- Mam nadzieję, że tobie podobni są strachliwi - burknął i wstał. - Im szybciej tym lepiej. Śpiący jestem. I po nocy jeszcze bardziej ślepy niż w dzień. Słuch mam lepszy, ogniska jednak trzaskają.
- Myślisz że będziesz bardziej skuteczny, gdy koboldy zaatakują, a większość z nas nie będzie w stanie ich zobaczyć? - odpierał argumenty Evan. - Nawet z zapalonymi pochodniami to wiele w mroku nie zobaczymy, a za to będziemy doskonałym celem. Może właśnie dlatego dali się tak mocno we znaki miejscowym.
- Ja tylko mówię, że marny ze mnie wartownik jak będę musiał się w ciemność wgapiać i lepiej żebym nie przy ognisku stał - burknął Marv, tonem odrobinę urażonym.
- Cztery godziny warty to chyba niezbyt trudno wytrzymać, co nie? - Evan zaczynał się wkurzać, ale opanował się. - I oczywiście nie będziemy wartować tuż przy ogniskach, bylibyśmy wtedy łatwym celem dla koboldów. Dobra, proponuję następujący porządek wart. Pierwsze cztery godziny: Sinara, Gaspar i Kain. Druga warta: Sharvi, Gergo, Deithwein i Marv. Ostatnia zmiana: Franka, Zoja i ja. Chodźmy teraz trzeba się uwinąć z robotą.
- Mi pasuje. - powiedział czarodziej, wstając. - Może wioskowi jak zobaczą że podejmujemy jakieś kroki poczują się pewniej.
Deithwen, któremu pomysł dotyczący ognisk się spodobał, ze zrozumieniem pokiwał głową. Kobold również pokiwał głową, ani myśląc sprzeczać się z Evanem. Nie był przekonany do pomysłu rozpalania ognisk, ale uznał, że wysocy wiedzą co robią.

Gdy wychodzili na zewnątrz, Evan zagadnął jeszcze łowcę - Gaspar, znasz się na lesie i obozowym życiu. Wiesz może, jak zabezpieczyć ognisko przed deszczem, by ogień nie wygasł? Słyszałem w oddali grzmot i wolałbym by nasza praca nie poszła na marne.
- Słaby deszczyk ogniu niestraszny, ale ulewa łacno żar zadusi. Możnaby wiaty z płaszczy ustawić, ale bez płaszcza noce zimne... Można tez rozpalić pod rozłożystym drzewem. Dąb nawet od mocnego deszczu przez chwilę zasłoni.
- Nie dobrze, a jakby żar przykryć gałęziami z choiny, może by żar się przetrzymał, co? Chociaż wtedy już efektu nie uzyskamy, no chyba że dolejemy oliwy do ognia.
- Jak mocno lunie to i chojna nie pomoże. Oliwy szkoda; lepiej naszykować wiązek suchygo chrustu, sośniaków i kory brzozowej. Jeśli tylko żar został, to taki snopek akuratnie ogień podnieci, ino trza pomachać płaszczem alibo kapeluszem. I radziłbym ogniska rozpalić na łobwodzie wioszczyny: moglibym się chować w cieniu chałup, a blask by zrazu oślepiał koboldów.
- Evan, sami mamy podzielić się obszarem wart czy chcesz nam jakieś wyznaczyć? - spytała Sinara nowego przywódcę.
- Dobrze, wioska nie jest duża, ale proponowałbym te miejsca wśród zieleni - Evan wskazał gdzie widziałby wartowników.
- W takim razie ustawię się tam za spichlerzem - spojrzała na Evana w celu uzyskania aprobaty, a może po prostu, żeby sobie na niego popatrzeć. Opatuliła się ciaśniej płaszczem i ruszyła pomóc przy ogniskach.
- Będę od strony strumienia. Uprzedź miejscowych - rzucił Gaspar, naciągając kaptur - Jakby co sie działo, bede gwizdał.
- No to jak już przygotujemy ogniska, udam się pilnować trzeciej lokacji. - powiedział czarodziej nim jeszcze grupa się rozeszła.
Shavri, który wpadł na pomysł zajęcia dla siebie w postaci szykowania opału na ogniska, podchodząc do nich, żeby zameldować o tym Evanowi, minął się z Sinarą. Wymienili się uśmiechami, a potem chłopak zwrócił do Evana:
- Pomogę przy zbieraniu drewna. Czy chcesz mnie wysłać do jakichś innych zadań przed moją wartą? Nie jestem zmęczony.
- Nie mam innych zadań. Skończmy tę robotę i odpocznijmy trochę.
Shavri kiwnął głową i ruszył pożyczyć sobie od któregoś z miejscowych siekierę.




Znalezienie chętnego do pożyczenia mu siekiery okazało się zaskakująco trudne do momentu, kiedy Shavri nie zapytał drugiej odmawiającej mu osoby, czy ma bronić Zamieci, czy też nie. Uzbrojony w to przydatne narzędzie, wszedł w las otaczający wioskę, by tam szukać powalonych lub uschniętych drzew i połamanych gałęzi, które nadadzą się na opal. Obie pochwy miał przypięte do pasa.
Bardzo cieszył się z tej pracy fizycznej. Wysiłek, zwłaszcza celowy wysiłek zawsze poprawiał mu nastrój i pozwalał uporządkować myśli. Oplucie przez obcą mu wieśniaczkę, która niewiele o nim wiedziała, spłynęło po nim dosłownie i w przenośni. Bardziej wyprowadzała go z równowagi perspektywa tego, co przyjdzie wraz z nadchodzącą nocą.
Kiedy już wrócił w obręb wiejskich zabudowań, ciągnąc za sobą na wpół zmurszały pień wiązu, uskładaną miał już pokaźną stertę. Zabrał się więc do roboty. Skoncentrowany, spięty i rozgrzany pracą, rąbał siekierą wprawdzie bez koszuli, ale za to z obiema pochwami wciąż przytroczonymi do pasa. Tak na wszelki wypadek. Bijak spała zakopana w jego kaftanie, leżącym nieopodal pod drzewem. Stało też tam wiadro wody, które przyniósł tutaj bez słowa któryś z wiejskich podrostków, widząc jak pracuje najemnik. A Shavri, skoncentrowany na własnych myślach, rozszczepiał suche pnie i gałęzie przewłóczone przez siebie z lasu na mniejsze szczapy, nadające się na opał i łatwiejsze do przenoszenia. Pracował tak wprawnie, jak może to robić tylko osoba, która trzy czwarte swojego życia spędziła w kuźni. Monotonny odgłos pracującej siekiery wplótł się w mozaikę dźwięków towarzyszących ludzkiej krzątaninie. Co jakiś czas ktoś podchodził do niego z prośbą o ociosanie jakiegoś pala albo wybierał sobie ze sterty opału jakąś gałąź, która nadawała się na część stelaża kukły, bardzo często gapiąc się przy okazji na jego blizny. Shavri przerywał wtedy na chwilę, aby zamienić kilka uprzejmych słów i tęgo pociągnąć kilka łyków wody z bukłaka, który napełniał w wiadrze.
W końcu musiał jednak przerwać na dłużej, bo skończyło mu się drewno, które przyniósł z lasu. Stał więc przez chwilę, pijąc wodę małymi łykami i zagryzając suszone mięso i w końcu rozglądając się dookoła. Po tak długiej pracy woda wydawała się niemal słodka, a ciągliwy pasek mięsa smaczniejszy niż zazwyczaj. Zajęty siekierą, nie zwracał uwagi na to, co dzieje się w wiosce. A było warto, bo przygotowania szły sprawnie. To go bardzo cieszyło, bo kolejną zaletą ciężkiej pracy było to, że zbliżała ludzi, którzy ją wykonywali. A żaden najemnik się nie ociągał. Zadowolony, wrócił do lasu po nową porcję drewna. Tym razem musiał jednak obejść wioskę szerszym pierścieniem, głębiej wchodząc pomiędzy szumiące drzewa. Ptaki, które żegnały gasnący dzień przerwały swój śpiew, kiedy echo znów poniosło po lesie uderzenia jego siekiery. Shavri postanowił, że po tym wszystkim, odkupi ją od gospodarza, bo zły był na siebie bardzo, że zapomniał przy ekwipowaniu się o tak przydatnym narzędziu.
Pracował, wsłuchując się z błogością w ciszę lasu, która paradoksalnie pełna była szeptów i odległych nawoływań mieszkańców puszczy. Tego mu brakowało w mieście. Dlatego jeszcze gdy terminował u kowala, zdarzało mu się, że dni odpoczynku i święta w całości spędzał na włóczęgach za miastem, które pozwalały mu się wyciszyć i odnaleźć równowagę. Las zawsze tak na niego działał. Czasami w tych wyprawach towarzyszyło mu któreś z rodzeństwa. Jeśli był to Cori, wędrówki siłą rzeczy nie wiodły ich zbyt daleko od miasta. Chłopczyk był bowiem jeszcze za mały na wspinaczkę, czy przedzieranie się przez dzikie ostępy, niezależnie od tego, co butnie deklarował. Poza tym bez względu na to, jak bezpieczne wydawały się okolice Futenbergu, zapuszczanie się w nie z dzieckiem w czasie wojny nie było zbyt mądre. Kiedyś z siostrą, szczęśliwie bez malucha, natknęli się na ludzkie zwłoki, rozwłóczone po nocy przez wilki – coś, co ich najmłodszy brat nie koniecznie powinien widzieć. Cori był zawsze najwrażliwszy z nich wszystkich. Shavri westchnął, przełamując na kolanie kolejną gałąź. Zastanawowił się, jak jego rodzeństwo spędza ten wieczór i kiedy znów ich zobaczy i nagle las otaczający go ciemniejącą kolumnadą drzew zrobił się klaustrofobiczny. Chłopak odegnał od siebie złe myśli i wrócił do pracy, ale wtedy usłyszał trzask łamanej gałęzi i już wtedy wiedział, że to uczucie niepokoju nie wzięło się z tęsknoty.
Shavri wyprostował się wolno, nasłuchując i udając, że się przeciąga. Potem rozluźnił mięśnie i mocniej ujął w dłoń siekierę, niby pod pretekstem odłupywaniem twardej jak kość akacjowej gałęzi od jej pnia. Dźwięk nie powtórzył się już jednak i po chwili chłopak uspokoił się już zupełnie. Kilka razy chodził w te i nazad, żeby przenieść zebrane drewno pod drewutnie, przy której pracował, a potem wrócił do rąbania.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 18-04-2015 o 20:00. Powód: dodanie własnego posta pod ten z doca
Drahini jest offline  
Stary 20-04-2015, 11:48   #27
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zamieć, Wilczy Las
noc 13/14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny



Noc zapadła szybko; szybciej niźli najemnicy by sobie tego życzyli. Mimo to współpraca w niedawno zawiązanej drużynie i ekspresowo nakreślony, prowizoryczny plan obrony Zamieci udało się sprawnie wcielić w życie. Co prawda współpraca z leśnikami nie zaczęła się dobrze, Evan nie zaproponował też zgrania wart, ale nie można przecież mieć od razu wszystkiego. Widać było jednak, że mieszkańców podbudowało, iż w końcu mogą zrobić “coś”, zamiast kulić się w chatach ze strachu - no i że wreszcie sprawą zajmą się fachowcy. Na szczęście nie usłyszeli, że w razie problemów “fachowcy” rozważają zabarykadowanie się w spichrzu. Morale podniosła zwłaszcza Zoja; wieść o tym, że tknięta przez bogów uleczyła rannych rozniosła się lotem błyskawicy, zwłaszcza że kilku ex-rannych od razu dołączyło do ekip budujących chochoły.

Między domami rozpalono ogniska; niewielkie, by nie spalić chat. Płomienie dodawały otuchy, mimo że przez nie Wilczy Las wydawał się jeszcze bardziej mroczny, a trzaskający ogień utrudniał nasłuchiwanie. Najemnicy trójkami rozstawili się po zachodniej stronie wsi, opierając się plecami o drzewa i wgapiając w mrok. Mieszkańcy z łuczywami w dłoniach patrolowali zewnętrzny obręb sioła, dorzucając do ognia i dyskretnie sprawdzając, czy młodzież aby nie podsypia. Rzecz jasna trudno było coś wypatrzeć w ciemnościach; księżyca nie było, a niebo już wcześniej zaciągnęły deszczowe chmury. Teraz od czasu do czasu siąpił deszcz; nie tak mocny by zgasić ogień, lecz wystarczająco by uprzykrzyć strażnikom pracę. Grzmoty słychać było coraz bliżej; z rzadka gdzieś na północy niebo przecinały zygzaki piorunów.

Dopiero druga zmiana warty - z widzącym w ciemności koboldem i niewiele ustępującym mu pólelfem - miała realne szanse, by coś zauważyć i Shavri cieszył się, że naciskał na powiększenie właśnie tej - nie ostatniej - grupy, choć przez to trzecia warta była najsłabsza, gdyż przypadały na nią dwie niebitne kobiety. Traffo nie sądził jednak, żeby koboldy zaatakowały rano. Gergo również, ale jego nikt o zdanie nie pytał. Jak dla zaklinacza to koboldy w ogóle nie powinny były atakować wsi; a na pewno nie tej, z której przegnano je dnia poprzedniego. Jeśli już to najsłabszą - Lutę. Z drugiej strony tutejszy-nietutejszy klan zachowywał się nietypowo: nie krył się licząc, że wszyscy dadzą im spokój, przejmował inicjatywę i ruszał do boju zamiast zastawiać pułapki i używać głównie dystansowej broni. Gergo wiedział, że ludzie nie doceniają koboldów, ich sprytu i determinacji, że magia, strategia i przebiegłość leżą w zasięgu koboldzich możliwości - rzadko, ale jednak. Miał nadzieję, że “jego” najemnicy nie przypłacą swojej ignorancji życiem.

Nagle Deithwen usłyszał ciche warknięcie. Wilczyca zjeżyła sierść wpatrując się w mrok. Półelf nie widział nic, ale ufał zmysłom zwierzęcia. Co teraz? Podnieść alarm, czy poczekać i ocenić niebezpieczeństwo? Ideą było chyba przepłoszenie napastników… Zanim zdecydował usłyszał chrapliwe wołanie; to stojący od południowego zachodu Gergo krzyczał na alarm, wymachując swoją latarenką.

Podniósł się rejwach - wieśniacy z łuczywami pobiegli w stronę “ich” kobolda, wołając pomocy. Ktoś dorzucił do ognisk, buchnęły płomienie, cienie chochołów zatańczyły na ścianach domostw. Teraz Deithwen wyraźniej zobaczył przemykające między drzewami grupy niskich stworzeń - po sześć, może dziewięć osobników. Wykorzystując luki w obronie najwyraźniej chciały zajść wioskę od południa. W stronę zaklinacza biegł już Shavri. Marv stał nadal na swoim miejscu, czujnie wytrzeszczając oczy w mrok - nie chciał by gady przechytrzyły ich i gdy wszyscy rzucą się na lewo zaatakowały z prawej. Co prawda - zgodnie z tym, o czym ostrzegł wcześniej Evana - nic nie widział… ale przynajmniej próbował. Z chat wybiegali na wpół ubrani mężczyźni, uzbrojeni w siekiery i włócznie, po czym drzwi zatrzaskiwały się ponownie z hukiem. Ze spichrza wytoczyli się również rozespani najemnicy.

Jedynie Gergo na prawdę widział co się dzieje - kilka dużych grup koboldów czających się w mroku, najwyraźniej zaskoczonych jakością obrony wioski. Zaklinacza zaskoczyło natomiast, że nie uciekają od razu, jak gdyby wahały się czy jednak nie zaatakować. W końcu, po wlekących się w nieskończoność minutach, gildiowy kobold usłyszał syczące nawoływania do ucieczki. Napastnicy rozpierzchli się; jednak nawet ich odwrót wydawał się zorganizowany. Tymczasem najemnicy i wieśniacy gromadzili się pomiędzy domami, gotowi odeprzeć napastników.


 
Sayane jest offline  
Stary 22-04-2015, 09:42   #28
 
Piter1939's Avatar
 
Reputacja: 1 Piter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodze
Marv wpatrywał się w ciemność przed sobą, próbując nie wyobrażać sobie, że te wszystkie cienie to atakujące koboldy. Rudowłosy miał świetny wzrok, ale na bardzo krótki dystans. Obejrzał się za siebie, słysząc i widząc całe to zamieszanie. Zdając sobie sprawę z faktu, że jest jedyną osobą pilnującą tej części wioski i wcale nie mając ochoty biec na złamanie karku, zaczął się powoli cofać. Chwycił mocniej tarczę i włócznię, przesuwając się w stronę środka wioski, ale bardziej zwracając uwagę na południową i wschodnią jej część. Gdyby napastnicy pojawili się w zasięgu światła z ogniska, to nawet on musiałby ich zobaczyć. Póki co nie wyglądało na to, żeby jakiś chciał się przemknąć; najwyraźniej akcja koncentrowała się na południowym i zachodnim krańcu wioski. Słysząc nawoływania towarzyszy powoli ruszył w tamtym kierunku; widząc wyłaniającego się ze spichrza Evana przyśpieszył. Kilku leśników również ruszyło za wydającym rozkazy blond wojownikiem, który sprawiał wrażenie, jakby wiedział co robi.

Deithwen widział lepiej niż Marv. Wiedząc o tym, że potrzebują jeńca, postanowił unieruchomić grupę koboldów, która znalazła się w zasięgu jego wzroku. "Oplątanie roślinami sprawi, że nigdzie się nie ruszą”. Szybka modlitwa sprawiła, że natura poderwała się do walki. W plątaninie poruszających się cieni zdołał zauważyć kilka krępych sylwetek walczących z plątaniną korzeni i pędów; kilka stało w miejscu, reszta mozolnie przedzierała się dalej. Tych kilka szkodników, które zostały oplecione przez roślinność wywołało wielką radość na twarzy druida.
- Mam ich! Chodźcie pomóc!!! - wydarł się Deithwen z cały sił.
- Potrzebujemy któregoś wziąć żywcem! - niemal rówocześnie krzyknął Shavri; głosy jego i druida zlały się w jedno.

Deithwen miał nadzieje, że został usłyszany, przez kogoś z drużyny; płonną jak się okazało. Tylko oni, znając jego wcześniejszą propozycje, wiedzieli co mają robić. Postanowił zbliżyć się czym prędzej do uwięzionych, a potem rozświetlić ich za pomocą czaru, aby reszta wiedziała gdzie jest wróg. Kiedy już znalazł się mniej niż dziesieć metrów od uwięzionych koboldów, skoncentrował się i po paru chwilach wypowiedział zaklęcie. Jasny blask rozświetlił noc, oślepiając najbliższego kobolda i dając znać ludziom o pozycji jeńców.
W tym czasie dobiegając do Gergo Shavri sięgnął po łuk. Guzik widział, ale starał się w miarę szybko myśleć. Zacisnął szczęki. Wejście w las, żeby gonić liczniejszego, lepiej widzącego przeciwnika było raczej kiepskim pomysłem. Mógł ich tropić, sam jeden - nie potrzebowałby wtedy nawet światła, gwar i syczenie tak wielkiej grupy słyszałby nawet z daleka. Tylko co potem…?
Nie, inaczej…, postanowił. Naciągnął cięciwę, wytężając wzrok, szukając najbardziej ruchliwej kępy krzaków w polu widzenia. Mżawka rozpraszała go łaskotaniem w twarz, a dookoła gwar przekrzykujących się osób zlał się w jeden wielogłosowy, zupełnie niezrozumiały głos. Shavri wyrzucił go z uszu i z głowy i strzelił. Strzałowi odpowiedziała cisza, chłopak zaklął w duchu i sięgnął do kołczanu po kolejną strzałę, którą wysłał natychmiast w drugą stronę, bo wydawało mu się, że pomiędzy drzewami śmignęło coś, co odbiło światło z ognisk niby kawałek zbroi. Musiał to być jednak liść błyszczący od deszczu, bo i tym razem nie usłyszał nic, co wskazywałoby na to, że trafił cokolwiek, choćby drzewo. Napięcie i gniew były tak silne, że krew uderzyła mu do głowy, zachwiał się, stanął na równych nogach, jeszcze raz nałożył strzałę na cięciwę i zamknął oczy, usiłując uspokoić oddech. "O wielka Sune, miłosierna i szalona, błagam dopomóż! Daj mi szczęście głupiego", poprosił w myślach, zaciągając się głęboko zimnym, mokrym powietrzem, pachnącym dymem z ognisk, żywicą i wilgotnym mchem. Był tak skoncentrowany, że zatracił się w rzeczywistości i nie słyszał już wrzawy dookoła siebie. Zamarł jak posąg. A potem wystarczyły trzy oddechy. Otworzył oczy, bo Bijak poruszyła się na jego piersi w lewą stronę i on również spojrzał w las w tym samym kierunku. I wtedy zobaczył… chyba nawet bardziej poczuł, niż zobaczył... Niską sylwetkę, która poruszała się poza granicą widzialności. Pazurki Bijak zakuły go nawet pomimo koszuli. Wyprostował zimne palce trzymające lotkę, strzała cicho odleciała od niego w ciemność. I ta ciemność odpowiedziała głośnym skrzekiem pełnym bólu i zdziwienia. Zbierajacy się wokół Shavriego i Gergo leśnicy wydali z siebie triumfalny okrzyk i rozpiechrzli się po granicy wioski, pilnując by żaden z gadów nie przeslizgnął się pomiędzy domy.

Evan wybiegł przed spichlerz z mieczem w ręku, gdy tylko obudziły go krzyki i nawoływania strażników. Był zaspany i starał się ogarnąć co się dzieje. Mieszkańcy wioski w szczególności mężczyźni wybiegali na zewnątrz swych chat z bronią w ręku. Sharvi krzyczał a potem zaczął strzelać. Evan poszukał wzrokiem wrogów, ale żadnego kobolda nie wypatrzył; widocznie bestie bały się podejść bliżej światła.
- Nie wybiegać poza okrąg domostw! - zawołał, a rozkaz ten skierował nie tylko do kompanii, ale i do mieszkańców wioski - Czekać aż zaatakują!


Młody fechmistrz szybko ogarnął sytuację. Po lewej, tam gdzie był posterunek Gergo, widział Shavriego i gromadzących się wieśniaków, jednak wyglądało na to, że miejsce Deithwena jest puste. Szybko ruszył w tamtym kierunku, z Marvem i kilkoma leśnikami następującymi mu na pięty. Nagły błysk światła sprawił, że mężczyźni zobaczyli kolejne sylwetki małych gadów przemykające między drzewami na prawo od nich oraz Deithwena stojacego nad plątaniną pędów i koboldów. Wyglądało jakby pnącza samowolnie schwytały napastników! Potem las na powrót spowiły ciemności.
 
Piter1939 jest offline  
Stary 22-04-2015, 22:44   #29
 
Purvis's Avatar
 
Reputacja: 1 Purvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłość
Obudzony Gaspar po omacku wyplatał się z koców, na szczęście nie zdejmował butów do snu. Katem oka zobaczył jak ktoś - chyba Evan - wybiega ze spichrza. Reszta kompanii też się zbierała. Z zewnątrz dobiegała wrzawa. Stanął prosto, przypasał pas z mieczem i kołczanem, chwycił łuk i pochodnię. Ruszył do wyjścia, po drodze potykając się o czyjeś nogi.
- Wciurności! - zaklął.
Po wyjściu szybko ocenił sytuację: prawie wszyscy pędzili na złamanie karku w prawo, ku południowi, gdzie narastał zgiełk. Gaspar skręcił w lewo, za róg budynku w stronę najbliższego ogniska. Kiedy odpalał od niego pochodnię, usłyszał dobiegający go z zachodu, zza zapadłej krytej gontem chatki, jakiś dziwny harmider; zupełnie, jakby walczyło stado kotów. Cholernie dużych, rozzłoszczonych, warcząco-syczących, jazgotliwych kotów. Gaspar porzucając pochodnię przypadł do ściany domu Dziewanny i wyciągnął strzałę. Najwyraźniej noc też będzie ciekawa.
“Nie wybiegać poza okrąg domostw! Czekać aż zaatakują!” usłyszał rozkazujący głos Evana po drugiej stronie wioski
- Było mi w domu zostać - mruknął - Ryj w piwsku moczyć.
Splunął i zaczął nasłuchiwać.
Na zachodzie ciągle było słychać kocio-gadzią orgię, z południa gwar ludzkich głosów i nawoływania. Od północy nie dobiegał żaden odgłos, o ile można było cokolwiek usłyszeć przez ten cholerny deszcz.
Gaspar nagle zorientował się, że ten rozłożysty dąb dwadzieścia sążni po jego lewej ręce to ustalony wcześniej posterunek wartowniczy. Nie miał bladego pojęcia czyja teraz warta, ani kto - i czy w ogóle - mógł go teraz zajmować, ale postanowił zaryzykować.
- E! Kamracie! Jesteś!? - zachrypiał teatralnym szeptem - E! Ty, na dębczaku!! Toć mówię do ciebie!
Brak odpowiedzi. Gaspar westchnął. Wrzaski i posykiwania przed nim nie zachęcały do wycieczek do lasu, ale siedząc tutaj nic nie zdziała. Westchnął jeszcze raz. Zdjął prawicę z cięciwy, złapał leżącą w ognisku pochodnie i puścił się kłusem do chatki na skraju wioski, tuz pod interesującym go dębem.
“Jak mnie obejdą od północy, to mam nasrane w ciżmy" - pomyślał - "na tej oświetlonej ścianie mają mnie jak w glinianej misce. Ale jeśli nie, to będzie dobre stanowisko z widokiem na zachód”
Otarł twarz z deszczu i ostrożnie wyjrzał zza węgła… I w tym momencie las rozjaśnił nagły wybuch światła. Co prawda błysk szybko zniknął, ale wszyscy, którzy patrzyli w tamtym kierunku zdołali dostrzec oplątaną przez roślinność grupkę koboldów (przed którą stał Deithwen wraz z warczącą Eris), oraz przemykające między drzewami kurduplowate cienie.

Wystawiając głowę za węgła, Gaspar był gotowy na najgorsze. W magicznym błysku zauważył kłębowisko pnączy i postaci. Jedna z nich była uderzająco podobna do tego druida od wilka. Wilka nie zauważył, a potem blask przygasł.
- EEeeeee, druid, taka twoja mać!! - rozdarł się Gaspar - Poświeć no jeszcze, żebym ci szypa w słabizne nie wraził!!
Na odgłos ciężkich kroków za plecami odwrócił się, błyskawicznie naciągając łuk. Struchlał na moment, ale rozmiar nadbiegających postaci wykluczał koboldów, nawet gdyby były na maśle pasione.
- Sam tu!! - krzyknął - Opresja pany, koboldy druida dorwali! Wiyncy światła!
- Dzie to? Sam tu, chopy! Naszych bijajo! - rozległy się okrzyki
- Naści - wcisnął podniesioną z ziemi żagiew pierwszemu z nadbiegających. - Czyń światłość! - rzucił, napinając łuk.
Jeden z miejscowych chwycił łuczywo; niestety drżące światło nie wystarczało by dostrzec co się tam dzieje.
Gaspar zaklął.
 

Ostatnio edytowane przez Purvis : 23-04-2015 o 21:38.
Purvis jest offline  
Stary 23-04-2015, 17:17   #30
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Auutumm, Proxy

- Uaa..! - jęknęła cicho kapłanka, czując jak ktoś przebiega po jej nogach. Wyrwania ze snu była podobnie zdezorientowana jak wszyscy, zwłaszcza że w spichlerzu było ciemno choć oko wkol. Gwar na zewnątrz jasno stawiał zadanie. Nie potrzebowała wiedzieć dokładnie, co się dzieje; wiedziała, co sama musi zrobić. Wypełzła ze swojego posłania naciągając buty i chwytając elementy swojego pancerza. Musiała przygotować się na najgorszy możliwy scenariusz. Marne byłyby losy rannych, gdyby jej samej coś się stało. Jednocześnie marne były szanse kogokolwiek, jeśli nie naciągnie na grzbiet ochrony na czas.
- Zoju... Zoju... - odezwała się, tarmosząc leżącą obok uzdrowicielkę - Musisz mi pomóc, obudź się, proszę. Zoju...
- Ale ja nie śpię! Robicie taki tumult, że umarli by wstali... - uzdrowicielka otworzyła oczy, udowadniając, że wcześniej po prostu leżała bez ruchu, najwidoczniej nie chcąc pchać się w walkę. Usiadła na posłaniu i rozejrzała się wokoło, a że było ciemno i nic nie widziała, trochę nieprzytomnie wyciągnęła rękę naprzód, szepcząc coś pod nosem. Traf chciał, że palcami dotknęła buzdyganu stojącej nad nią kapłanki; broń rozjarzyła się przyjemnym, złotym blaskiem, oświetlając spichlerz.
- Kto jest ranny? - spytała zaniepokojona, wstając z koca i ziewając przeciągle.
- Dziewczyno! - odezwała się zaskoczona kapłanka - I co ja teraz... - westchnęła urywając wątek. Pociągnęła do siebie elementy pancerza i zaczęła nakładać go na siebie - Zoju, pomóż mi z tym, proszę. Rannych będzie więcej jak wybiegnę w samym habicie.
- Szybko czy dobrze? - spytała uzdrowiecielka, momentalnie trzeźwiejąc. Na szczęście wiedziała, jak to się robi, bo niejeden raz pomagała Odbarowi z tymi wszystkimi śmiesznymi troczkami.
- Porządnie, trzeba porządnie... - odpowiedziała kapłanka sama nie będąc pewna - Gdzie człowiek się śpieszy to Beshaba się cieszy.

Zoja tylko kiwnęła głową, zrobiła znak odpędzający od złego i zaczęła z wyciągniętym lekko dla większego skupienia językiem pomagać kapłance w nielekkiej sztuce zakładaniu pancernego wdzianka. Sama nie miała zamiaru wyściubiać nawet nosa poza drzwi spichlerza; nie umiała i nie lubiła walczyć, a sądząc po niosących się po nocy krzykach i wybiegających towarzyszach, koboldy właśnie zaatakowały. Wychodzenie w noc było tylko proszeniem się o guza, albo coś - Ilmaterze uchowaj - gorszego. Uzdrowicielka uznała, że najbardziej przyda się na miejscu - w końcu, jeśli będą jacyś ranni (choć miała nadzieję, że nie), to tu właśnie najpewniej będą ich znosić. Jeśli udałoby się jej skończyć z niesforną zbroją kapłanki przed tym, jak napad się skończy, Zoja miała w planach ogarnąć nieco spichlerz na okoliczność ewentualnych zabiegów medycznych - przygotować choćby prowizoryczny “stół operacyjny” czy znaleźć w bagażach dodatkowe źródła światła, by rozgonić panujące w środku ciemności.

Jednak zanim te ambitne plany mogły zostać wprowadzone w życie, drzwi od spichlerza trzasnęły, ukazując w nich stojącą gadzią sylwetkę z szeroko rozwartym pyskiem..
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172