Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2015, 21:49   #117
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Wymiar Rodziny:
Raziel trafił na… gigantyczną pustynię. Złote piaski zdawały się nie mieć końca, a jedynym punktem charakterystycznym, prócz gorącego słońca, były dwa złote trony. Jeden, pusty, czekał na wampira. Na drugim siedział już Gubernator.
Wampir wiedział jednak, że to już nie Sanderfall. Wiedział też, że do rozmowy nie zaprasza go już człowiek. Wiedział, że niezależnie od tego jak wyglądało to miejsce, było domeną pomarańczo włosego. Była więzieniem.
- Witam - rozpoczął Nanaph - Tu nie będą nam oni przeszkadzać. Chcę porozmawiać. -
Wampir poruszył ramionami, nogami i głową. Sprawdzał czy nie jest niczym związany.
- Więc mów... - rzekł. Nie zachowywał się agreswynie. Zapewne ciekawiła go ta sytuacja.
Gdy obaj usiedli, cały teren począł się zmieniać. Trafili nad kanion, a w dole trwała burzliwa dyskusja: po jednej stronie stał Mortres, a po drugiej cała czwórka. Mógł zobaczyć dokładnie spotkanie, usłyszeć słowa niesione nieznanym echem nawet kilkadziesiąt metrów wyżej. Byli jednak tylko obserwatorami, Raziel wiedział, że nie jest w stanie w żaden sposób wpłynąć na to, co dzieje się niżej.
Raziel spoglądał na to z martwy wyrazem twarzy.
- Po co mi to pokazujesz? - zapytał ni to zaskoczony ni to zły. Choc obserwójac Mortresa jego szpony zaciskały się rytmicznie.
Wkrótce było po wszystkim, a wampir wiedział już dokładnie, co zaszło między nimi, a Mortresem
- Oni wybrali stronę - skomentował, dłonią wskazując na Anthriliena i Anubisa - Wiedzieli, wiedzą na co się piszą. Ja jednak nie, nie znam Was i Waszych pobudek, nie wiem nic o Ruchu Oporu. Chcecie obalić władzę, a co potem? - spytał nieemocjonalnie, a rzeczywistość poczęła falować, miała bowiem za chwilę stać się obrazem jego słów.
- To ich pobudki i cele. Moim jest jego krew. - wskazał kierunek, w którym oddalił się Mortres. - To jego chcę. Łączą nas podobne cele, lecz nie te same idee. Nic mi do klucza, czy tego kraju, nawet Uverworldu. Łaknę zemsty, to wszystko. - spoglądał pustymi, świecącymi oczodołami w stronę Nanapha. W tych dwóch otworach majaczyły stróżki tej samej, błękitnej energii. Tak jakby wiele dusz było w nim zamkniętych, przez niego pochłoniętych. - Po co w ogóle mnie tutaj zamknąłeś? - zbliżył się do rozmówcy
- Żeby mieć spokój od tej dwójki - odparł Nanaph, wskazując na podobiznę Anubisa i Eldara - Oni chcieli Cię sprzedać za Klucz. Ja uważam, że możesz być cennym sojusznikiem. Mortres będzie myślał, że nie żyjesz, będzie o tym święcie przekonany. Ty natomiast dostaniesz nową siłę, która pozwoli Ci go zgładzić bez żadnego problemu, nową kryjówkę, tu, gdzie ani władca, ani nikt inny nie ma wstępu. W zamian chcę, byś Ty także udzielił mi swojej mocy w walce z moimi i Twoimi zdrajcami: z Anubisem, który zwie Cię zakałą, z Uverworldem, który zapomni o Tobie od razu gdy otrzyma Klucz… -
- Nie jestem niczyją siłą. Jestem samotnym łowcą. I nawet jeśli miałbym wykorzystać wszystko dookoła, dopnę swego. Ale nie myśl sobie... - za Razielem otwarła się szczelina w wymiarze rodziny - ... że i z Tobą będę współpracował. Jesteś tak samo winny jak tamta trójka. I w każdejc chwili jestem zdolny się rozerwać by się stąd wydostać.
- Zgadza się, masz siłę, by się stąd wydostać. Ale co potem? Niezależnie od tego jak silnym jesteś łowcą, nie wygrasz tej walki sam. Wiesz o tym, i to dlatego sprzymierzyłeś się z Uverworldem, dlatego stałeś się jednym z przywódców Ruchu Oporu. Wina… jestem człowiekiem, który widzi Cię po raz pierwszy na oczy, i jedyne co zrobił, to zabrał Cię z więzów Anubisa, człowiekiem, którego nie znasz nawet imienia, a i ja znam je tylko przez Anthriliena. Nie możesz posądzać o zdradę kogoś kogo nigdy nie spotkałeś. - mężczyzna mówił spokojnym głosem, na jego twarzy nie malowała się nawet najmniejsza oznaka niepokoju w związku z pęknięciem w wymiarze. Rodzina była przygotowana na ewentualną próbę ucieczki - a święcona Woda Aniołów tylko czekała na próbę przebicia się z powrotem do Międzyświata.|
Brak słów. Tylko zimna mina.
- To znaczy że jesteś dla mnie nikim. - odparł z cieniem uśmiechu - Na nic mi twe imię i siła. A trzymasz mnie tu dlatego, że uległeś Mortresowi. Kupił cię... kluczem? Zapewne. Bo co było by bardziej wartościowe niż jeden z kluczy. Ale pożałujesz swej decyzji... Zdradzi cię tak samo jak mnie.
- Może. A może i nie. - odparł Nanaph - Co zamierzasz zrobić, po tym jak już stąd odejdziesz? -
- Przyczaję się. Poczekam. Znów zbiorę siły by zaatakować.
Rozmowa zdawała się zmierzać już ku końcowi, Raziel mógł powoli myśleć o odejściu…
Kiedy zniknął. Nie musiał rozrywać czeluści wymiaru, nie musiał unikać pułapek Gubernatora, nie musiał nic. Po prostu został przywołany. Wszakże nawet ten upadły wampir, choć potężny, nie mógł zauważyć płynącego czasu. A kilkadziesiąt minut rozmowy było tak naprawdę kilkoma godzinami...
Na pustyni zapanowała już noc.


- Nie trzeba. - odrzekł znany głos.
Wszyscy odwrócili się w stronę wejścia przez które wszedł właśnei mortres wraz z 3 przybocznymi ochroniażami.

[img]http://th07.deviantart.net/fs27/PRE/f/2008/084/7/d/Anima__Kyler_by_Wen_M.jpg [img]

- Ja już tu jestem. - rzekł z uśmiechem.
- Mortres! - rzekł gniewnei Battler aktywując jakis z wampirycznych czarów
- Ceered, Brigth [Brajt] przeszukajćie to miejsce. A ty Battler tak się nie spinaj. Wciąż masz cień przewagi nade mną. Bo nie wiem gdzie jesteś. Ale wszak cóż to by była za zabawa gdym wiedział. - Wyciagnął swoje krwawe ostrze. I nakazał postój trzeciemu z ochrony. - Jak to rozwiążemy?
Battler przykucnął. Zapewne szykowal plan chcąc kupić trochę czasu.
- Może zabije cię tutaj i przejme wladzę... co ty na to? - rzekł sarkastycznie
- Możesz spróbować. Wan-tyen. Przypilnuj drzwi. Coś tu za cicho. Czyżby brakowało mojego ulubieńca? - zapytał spoglądając na zgromadzoną grupę. Widocznie od przybycia Battler nie krył ich swą mocą.
- Chyba kpisz - odzrekł głos Battlera.
Obecnośc Mortresa nie była dobrym znakiem, była kolejną poszlaką przypominającą jak wiele może się spaprać i jak ich “plan” jest w rzeczywistości dziurawą szmatą ledwo trzymająca się kupy.
Nie mniej razem postanowili kontynuować to co zaplanowali, wciąż wiele mogło się zmienić. Może pora by sam Władca okazał odrobinę inicjatywy, może w obliczu milczenia zdradzi co sam planuje.
Mieli rozmawiać z władcą, należało okazać szacunek, podobny jakim Bogowie okazywali przez setki lat faraonom i im dzieciom, ukłony prawdziwe choć nic nie znaczące. Władcy chcą wierzyć, że mają Bogów po swojej stronie, a Bogowie chcą być pewni, że mają oddanego Faraona pod sobą.
Anubis złożył dłoń na piersi i ukłonił się nisko w sposób pełen szacunku uśmiechając sie szczerze, ale milcząc i zaciskajac pięści. Czekał na dolszy rozwój wydarzeń.
Z kolei Nanaph spojrzał na władcę bezceremonialnie, za nic mając jego status, dworską etykietę, czy inne tego typu bzdury
- Zrobiliśmy to, czego chciałeś - stwierdził, spoglądając to na Battlera, to na Mortresa - Czy teraz Ty dotrzymasz słowa, czy nagrodzisz nas tym, czym obiecałeś, czy też okażesz się kłamcą i sprawisz, że my, dziś nasza czwórka, a wkrótce może i stukrotnie liczniejsi poszukiwacze Klucza, staniemy się nowym “Ruchem Oporu”? - |
- Widzę że ruch oporu wciąż istnieje. - stwierdził dość obojętnie - Ale skoro już tu jestem to zakończę ten problem. - A co uczyniliście bym spelnił tą obietnicę?|
- Raziel - odparł Gubernator - Został pokonany, nie ma go już w Złotym Mieście, i nigdy do niego nie wróci. -
- Zdrajcy... - wysyczał Battler kończąc swój rytuał. Jego przedramiona pokrywały krwawe wzory.
- Hmmm... Widzisz Battler ja mam coś czego oni chcą a ty nie miałeś nic. Poza tym miejscem które jedna z moich dam bardzo polubiła - złowieszczy uśmiech. - A co do was... Raziel to wystarczające cena za kostur. Choć mogli byście się wysilić jeszcze z tym ambitniejszym. - wskazał dłonią w pustą przestrzeń, gdzieś obok rzeczywistej lokacji Battlera. - Ale jak tam chcecie. I tak kosturem się nie da podzielić. Przekaże go wam wieczorem w Moim pałacu. Czujcie się zaproszeni na wieczeżę.
Uczta? To będzie bardziej podobne to boskiej wizytacji u Faraona niż sobie wyobrażał. Egipcjanin zaśmiał się w duchu choć nieco gorzko bowiem w tym śmiechu były wątpliwości. Wizja, którą miał o Razielu nie była do końca wizją o zbrodniarzu. To, że był winny wielu morderstwom i okrucieństwom nie ulegało oczywiście wątpliwości, jednak to nie jego negatywna strona objawiła się w widzeniu, a historia. Ponoć cel uświęca środki…
Może być tak, ze się pomylił, może to zwykłe sprzedanie się, handel wymienny, może Battler ma rację i to zniżenie się do zdrady. Może by tak…?
Przez chwilę już chciał wyciągnąć przed siebie dłoń, przez krótki moment miał uwięzić samego Mortresa i zajrzeć kim tak na prawdę on jest. Przez chwilę. Ale nie teraz, wciąż nic nie jest stracone, Raziel żyje, jest uwięziony, klucz wciąż jest w posiadaniu władcy złotego miasta. Jeszce wszystko można odwrócić.
- Dziękujemy, stawimy się niechybnie. - powiedzial gdy uciszył na chwilę wahanie i złość.

- Możecie odejsc. - stwierdził rozglądajać się po pomieszczeniu - Z tego miejsca niewiele zostanie. Nie wytrzyma naszego starcia. Wiec jesl ichecie własnym irekoma odebrać barło radził bym wyjsć.
- Raczej już wam się nie uda. - zakrzyknął batler i klasnął w dłonie.
Cala przestrzeń uległa zakrzywieniu. Powstał olbrzymi labirynt przejść i schodów zmieniając również politykę grawitacji

- Labirytn Woung Lan! - rozległ się krzyk z głębi przestrzeni.
- Ładnie. - stwierdził z uśmeichem Mortres a ostrze jego meicza zaczęło siejażyc czerwienią.|
Dym którym był Erven lekko się przesunął na bok nosząc się niczym upiorna mgła. Byli pochwyceni. Tym krokiem Battler sam powiedział “Jesteście moim wrogiem”. Szkoda, nawet go polubił. Z rozkoszą odbierze mu życie. Krzywy upiorny uśmiecha zawitał na jego twarzy maskowany przez dym którym teraz był.
- Battler chce walczyć, nie każmy mu czekać. - stwierdził tylko zimnym głosem. Tak, Vitae wampira… tego mu było potrzeba do eksperymentów. jak cenny składnik alchemiczny to jest! A popiół po śmierci? Od biedy ujdzie. Strony zostały wybrane, karty rozdane. Zamierzał trzymać się przy Mortesie i go wspomagać. Wszak Labirynt się rozsypie po śmierci Battlera.*
Anthrilien rozglądnął się nieco smutnym wzrokiem po otoczeniu. Aż do tej chwili liczył, że sytuacja rozwiąże się w inny sposób. Niestety z każdą chwilą był coraz bardziej pewny, że krew członków ruchu oporu znajdzie się na jego rękach. Przeszukał część labiryntu umysłem, szukając wyjścia jak i samego Battlera.
Wszystko co ich otaczało było iluzją. Potężną pułapka na ich umysły. Byli zamknięci choc tak na prawdę przestrzeń nie uległa zmianie. Wciąż znajdowali się w zamtuzie, jednak wyłącznie ich umysły odbiarały to miejce inaczej. Battler zdawał się nie być daleko, ale w tym niezwykłym tworze wszystko wydawało się tak inne.
Nanaph nie czekał na natarcie wampira. Licząc, że zdolność, której użył Battler, może mieć coś wspólnego z iluzją, w dłoni wytworzył bełt wielkości godnej balisty i wystrzelił go telekinetycznie w kierunku dawnej pozycji przeciwnika. Gdy pocisk dotarł do okolic tamtego miejsca… eksplodował. Jego wybuch nie miał dość siły, by zranić żadnego z postronnych, jednak pozostałe odłamki z posrebrzanego bełtu z pewnością zraniły wampira, o ile jeszcze tam był.
Drobiny piasku uniesione wybuchem zdawały się odbijać od jakiejś niewidzialnej, bariery wokół Gubernatora, czekającego na ewentualny kontratak.
Próby gubernatora nie przynosiły żadnych efektów.|

Wszystko skończyło się jednak w mgnieniu oka...
Mortres wykonał cięcie wkładając w nie swoją moc. Potężny strumień poleciał we wszystkie strony. |
Anubis odruchowo, starając się zablokować falę, na sekundę przybrał formę szakala. Jednocześnie podświadomie boski morfizm nagiął rzeczywistość rozszerzając ją w miejscu, w którym stał.
Erven rozłożył się na podłodze w formie niskiej szarej mgły tak, że fala uderzeniowa Mortesa niemalże musknęła jego formę. Wierzył w nią, ale na zimne wolał dmuchać. Musiał ją jeszcze dopracować i był tego świadom.
Gubernator utrzymywał swą barierę, która miała ochronić go przed strumieniem - gdyby jednak zawiodła, był gotów w każdej chwili zniknąć.
Eldar natomiast, korzystając z nadludzkiego refleksu najzwyczajniej przykucnął omijając zabójczy strumień.
Bariera gubernatora pękła niczym balon natrafiający na igłę. Nie stanowiła żadnego oporu dla cięcia wampira. I tylko cudem zdołał uniknąć śmierci gdy ostrze zaczęło rozcinać jego tors. Wszak gdyby los naprawdę chciał jego śmeirci to teleportacja zabrała by ostrze razem ze sobą. A tak zdołał przeżyć.
Wraz ze wstrząsem, iluzja prysła. Wsztrząs spowodował sam budynek. Cały obiekt rozcięty był na płaszczyźnie rozchodzenia się cięcia. Zanik iluzji również był tego skutkiem. Batler został rozcięty na lini piersi.
- Ładny popis - rzekł Mortres pojawiając się przy opadającym ciele.
Zbrojoną rękawicą ze szponami wbił się w tors chwytając serce Battlera.
- Niestety nie udało ci się niczego osiągnąć.
- Mylisz... się... to jedynie... początek...
- Oh? Kupiłeś czas swoim ludziom i...?
- Wiemy... o tobie... - jakiś szept dostępny tylko od uszu Lorda
- Oho... I sądzisz że Deadryt by ci w tym pomógl - odparł spoglądając na kuszę, tajną broń Battlera. Teraz leżącą wraz z jego dolną partią ciała
- Głupio postąpiłeś występując przeciw mnie Battlerze. Ale twoje knowania umiliły mój czas. Pozwól więc, że nagrodzę cię w należyty sposób... - Otworzył usta by wgryźć się w trzymany organ lecz zamarł w połowie pociągajać nosem. - Trucizna.
- Ha ha ha... - śmiech ostatnimi resztkami powietrza
Pięść wampira zacisnęła się na organie niszcząc go i zmeiniając ciało wampira w popiół.
W tej samej chwili do sali wpadła pozostała dwójka jego podkomędnych.
- Lordzie Mersyliuszu, zniknęli. - rzekła wampirzyca.
- Ani śladu do tych szczurach.
Grymas na twarzy lorda zdawał się obrazować niezadowolenie.
- Zrównajcie to miejsce z ziemią. - odaprł zimno - A potem ruszajcie do naszej pułapki. Trzeba w końcu się ich pozbyć. - ruszył w stronę wyjścia.
Dziwne napiecie na sercach grupy zaczęło mijać wraz z jego odległośicą.|
Erven podszedł do prochów Battlera i zgrabnie włożył je do pustego słoika. Kolejny składnik alchemiczny w jego posiadaniu. Jak tu się nie cieszyć?*
Gubernator nie skomentował w żaden sposób działania Ervena, co więcej, gdy władca oddalił się na wystarczającą odległość, Nanaph telekinetycznie przeniósł do siebie kuszę, wchłaniając ją
- Nic tu po nas. - dodał - Chodźmy. - |

Wczesna noc.
Pałac stał otworem. Lecz wpierw trzeba było przywitać się ze strażą. Lykanei bardzo dokładnie obejrzeli gosći obwąchując ich z kulturalnej odległości.
- Grr.. Lord oczekuje. - Wywarczeli.

Wnętrze pałacu okazywało przepych. Wszystko w barwach złota. Oswietlone zaróno magicznym światłem jak i lampionami, gdzie nie gdzie wykonanymi z ludzkich czaszek.

Wewnątrz cała masa wampirów.





Sala tronowa.

Morters zasiadał na tronie z haremem konkubin po obu stronach.


Przed jego obliczem poza przybocznej straży stali wyżsi w hierarchi wampirów.





Trwała uczta, której nie przerwało pojawienie się gosci. Każdy jednak z obecnych kątem oka przyglądał im się z uwagą.
- Lord Mersyliusz oczekiwał waszego przybycia. - rzekł srebnowłosy mężczyzna wyjawiający się z cienia. |
Mimowolnie Anubis zmierzył wampira surowym wzrokiem. Rozejrzał sie po bogatej sali, upewnił się, że Ammut jest w pobliżu.
- Wiemy. Wskaż nam miejsce.
Erven, będąc powoli poddającym się Skazie był pod wrażeniem miejsca i… wampirzyc zajmujących to miejsce. Pozwolił więc swojemu allure delikatnie roztaczać się wokoło siebie, lecz omijać konkubiny samego Mortesa… nie było powodu by wchodzić w paradę komuś kto rządził złotym Miastem. Którą by tu upatrzeć? Zależało to ostatecznie od miejsca w którym go posadzą.
Na słowa srebnowłosego Erven nieśpiesznie, z pewną formą nabożności położył dłoń na piersi i ukłonił się lekko.
- To wielki honor będąc zaproszonym w tą piękną noc. - powiedział pamiętając o etykiecie. Nie raz wszak w przeszłości gościł u Arcymagów Białej Dłoni, jako emisariusz swojego mistrza.
Nanaph milczał, trzymając się bardziej za dwójką przystosowaną do tego typu “szlacheckiej” etykiety i zwyczajów. Ta cała gierka była bez celu. Chcieli Klucza, a nie uczt i śmiechu, a im dłużej to drugie zastępowało to pierwsze, tym dłużej obawiał się, że Raziel miał rację… i tak naprawdę władca Złotego Miasta ich wykiwał. Podobne odczucia miał Eldar, również trzymając się nieco z tyłu. Sztywnymi ruchami odpowiadał na etykietę, jednocześnie obserwując otoczenie i zgromadzonych. Jeśli Morters zamierzał ich oszukać miał oczywistą przewagę. Postukując kosturem razem z pozostałymi wkroczył na selę.|
- Witajcie. - Rzekł Mortres powstając z miejsca. Pstryknięciem palców zrobił im przejsćie miedzy tłumem i wysłał gdzieś jednego ze swoich ochroniarzy. - Oczekiwałem waszego przybycia. I tak jak obiecałem zamierzam spełnic waszą prośbę w zamian za... - zrobił znaczącą pałzę.
Niespełna 5 minut później pojawił się ochroniaż z czymś podłużnym zawinięctym w stary całun.|



Kostur zdawał się emanować białą poświatą. Opal u jego szczytu poruszał się jak żywy. Energia od niego emanująca nie była silna, ale dobrze wyczuwalna.
- Olivierze - rzekła któraś z wampirycznych dam. - Czy na pewno powinieneś... - zamilkła gdy tylko spojrzał wprost na nią.
- Nie strofuj się Elizo. - rzekł mocnym acz spokojnym głosem. - W końcu to symbol mej władzy, a jedynie coś co zostało mi powierzone przez los. Dla mnie nie ma większej wartości niż miano strażnika.
Kilkoro z wyższych wampirów spoglądało na neigo wilkiem, a on... zdawał się z tego cieszyć.
Tak. Bali się go. Był władcą, i niebezpeiczeństwem w czystej postaci. Imperatorem swej rasy.
- Tak jak obiecałem. Nalezy do was, lecz w pierw chcę swą zapłatę. Tego którego obiecaliście mi dostarczyć.|
Erven spojrzał na Gubernatora oczekująco. Dobrze wiedział gdzie Raziel był przetrzymywany. Oby “Gubernator”, tytuł którego Erven nie respektował w żaden sposób, był w stanie się wypłacić z zobowiązania które wziął na siebie.*
Nanaph spojrzał porozumiewawczo na Anubisa, upewniając się, że ten jest gotów pochwycić Raziela, gdy tylko buntownik znajdzie się ponownie w wymiarze, po czym… przywołał go.
W jakiś sposób Anubis wiedział, nie, wręcz przeczuwał gdzie dokładnie pojawi się ich karta przetargowa. Złote łańcuchy już czekały, w momencie, w którym wampir się zmaterializował, zatrzasnęły się.
Egipcjanin stanął obok Raziela, tak by być blisko niego, ale nie sprawiać wrażenia, że stara się odgrodzić go od Mortresa. Ukłonił się.
- Dotrzymaliśmy słowa, Lordzie Mersyliuszu. Czy mój sługa może przejąć kostur?

- Mortres! Ty ^!@%!@%#!@$@!%!@%!@%!@%$#$^#@#^$#&...
Mortres machnął dłonią i kostur został bez najmniejszych oporów oddany. Czekał, ustawiony na niewielkiej poduszeczce, trzymany przez jednego z pomagierów Władcy Kraju Wiatru, jednego z licznych wampirów, któregy wygląd odejść musiał w zapomnienie wobec najbliższych wydarzeń.
- A gdzie się podziało stare “Witaj Olivierze” ? - zapytał z sarkazmem. - Ciebie też miło widzieć Razielu. Akurat wróciłeś na bankiet. Dobrze się skąłda.
Wstrząs ciągnietych łańcuchów. Zdawało się że gdyby tylko mógl to zawalił by cały pałac.
- Dobrze wiem co zrobiłeś i co planujesz! Ale ci się to nie uda.
Mersyliusz pstryknął palcami i wnet 4 krwawe włócznie przyszpiliły kończyny błękitnego wampira.
- Jesteśmy kwita. - rzekł do grupy - Możecie odejść bez obaw.
- Tak po prostu? - odezwał się Gubernator - Żadnego “teraz, gdy nie jesteście już mi potrzebni, gińcie”? - podszedł z uśmiechem bliżej, przyglądając się berłu. Tak mała rzecz, o tak wielkiej mocy.
- Wypełniliśmy swoje zadanie - stwierdził Erven patrząc na “Gubernatora” po czym powiedział już do Mersyliusza uniżonym tonem
- Panie, jak zwykle polecamy się na przyszłość jeżeli taka będzie Twoja wola.*
- Jeśli chcecie mogę zaoferować już tylko zapłatę w klejnotach. Ale o tym nie przy bankiecie. Odźwierni się tym zajmują za dnia.|
Erven położył dłoń na piersi i ukłonił się lekko z szacunkiem. Mortes powiedział swoje słowo. Byłoby niestosowne dalej drążyć temat.*



Zbliżała się decydująca chwila. Chwila przewidziana przez Eldara. Chwila zdrady...|
Anubis mógł odczuć dziwną ciężkość na swym ciele, połączoną z delikatną sugestią. “Chcę ufać Gubernatorowi”, usłyszał w swej głowie, jakoby echo własnych słów, wytrącające z równowagi. Nie mogło to rozproszyć go na długo, Nanaph jednak nie potrzebował wiele czasu.
- Klucz jest Nasz -
Eldar z kolei mógł poczuć bolesny paraliż wszystkich mięśni i płuc. Uczucie smażenia się całego układu nerwowego. A Erven? Erven stał jak gdyby nigdy nic w lekkim ukonie z którego właśnie się prostował. Jedynie co baczniejsi obserwatorzy wampirycznej rasy mogli spostrzec zmianę. Oczy zabłysły nikłym światłem, jedeitowym, na ułamek sekundy kiedy bezgłaśnie poruszały się jego usta. Mag i do tego zły mag.*
Pomarańczo włosy uniósł berło, jakoby chcąc rzucić psowatemu, to jednak od razu, w ułamku sekundy, rozpłynęło się w powietrzu
- Mamy go. - powtórzył słowa z przepowiedni, spoglądając na Eldara i Anubisa. Jedno uderzenie serca, jedna, krótka chwila, jedyny moment by kontratakować.|
Anthrilien wyprostował się niedługo po tym jak klątwa uderzyła, powietrze w okół niego zdawało się załamywać. Spojrzał bezemocjonalnym wzrokiem na ludzi, którzy śmieli podnieść na niego rękę. Gdy przemówił zdawało się że całe powietrze w sali wibruje.
-Oto i dowód Anubisie. Czas używania ledwie noża do pozbycia się narośli przeminął. Przyniosę wam płomień.
Wyciąnął przed siebię dłoń i struga palącego powietrza pomknęła w kierunku dwójki.
Anubis początkowo stał w bezruchu. Oczywiście czasami podejrzewał swoich nowych towarzyszy o pewną nieszczerość, ale nigdy nie poświęcał tej mysli długiego czasu, chciał im wierzyć, nawet Ervenowi, którego początkowo tak źle ocenił.
Teraz jednak nie miał wątpliwości, słowa gubernatora i to co usłyszał w głowie to świadectwo jego kłamstwa i zdrady, to znak, że tamten świat coś jednak w nim zostawił i Nanaph chciał tego użyć.
Złote łańcuchy wystrzeliły jeszcze raz z ziemi i wciągu sekundy zatrzasnęły się i uwieziły gubernatora. Anubis zbliżył się i przykucnął przy klękajacej ofierze.
- Nie powiem, że tego nie przewidziałem, gubernatorze, wciąż jednak jest to dla mnie zaskoczeniem. Miałem nadzieję, że będziemy mogli tego uniknąć, ale chyba… poraz zobaczyć kim na prawdę jesteś…
Złota waga zmaterializowała się w dłoni Anubisa podczas gdy spod ziemi wychynął łeb wyraźnie podekscytowany Ammut. Rozpoczął się rytuał!
Erven oblókł się w dym gdy tylko gorące smugi zbliżyły się do jego ciała… przechodząc przez nie. Jak przez dym. Dokładnie o to chodziło. O to, by Eldar i psowaty pierwsi zaczęli bójkę w szkodliwy dla otoczenia sposób. Jawna potyczka w domu pana Sanderfall? Politycznie niepoprawne. Teraz pozostało tylko czekać, aż słudzy Mersyliusza ruszą do boju. O ile ruszą…. w co wątpił. Wszak to rozrywka jest jak by nie patrzeć.
- Zdrada. - syknął Erven obracając się na pięcie i natomiast rozpłaszczył się na podłodze jak mgła i… rozdzialił się na cztery strumienie które pomknęły w cztery strony świata w zatrważającym tempie. Którym był on? To było dobre pytanie. Nie dla niego walka w starciu. Po ułamku sekundy się rozmył i strumienie mgły zniknęły, a on sam był jednym w dziesiątków cieni rzucanych na ściany i przedmioty sali Mersyliusza przeskakując z cienia na cień w niezauważalnym tańcu. Obserwował. To nie była jego bitwa. Jeszcze nie teraz.
- AAAaaaaaaaaaaaaaa! - wydarł się w niebogłosy Nanaph, gdy promień poparzył jego ciało. Chciał wycelować dwoma palcami w kierunku Anubisa, jego dłoń została jednak zatrzymana przez łańcuchy. Zdążył jeszcze wyjęczeć głośno, w agonii towarzyszącej palonemu ciału
- Ezar n'kher, na schashn - po czym uległ złotym łańcuchom, kupując sobie jednak klątwą trochę czasu.
Widownia zdecydowanie była poruszona, na co Anthrilien zdawał się nie zwracać uwagi. Spojrzał na Anubisa “Człowiek, który przeżył wyrwanie serca, padł tak poprostu..?”usłyszał szakalogłowy “załatwmy to szybko, nie wiam jak długo wytrzymam” z sakwy proroka wydobywało się lekkie światło, niemal niewidoczne.
Anthrilien i Anubis mogli spojrzeć na Sharstha, licząc, że został tylko jeden przeciwnik. Nie wiedzieli jak mocno się mylili.
Uderzenie serca
Wokół obu postaci w jednej chwili zrobił się ogromny tłok.



Łącznie dziesięć osób - 6 członków dawnego Bardlands i cztery przedziwne istoty, których pozory życia przywodziły na myśl nekromancję. Teraz stały, okrążając przeciwników Nanapha, z wycelowaną nań różnoraką bronią - pół_nieumarłe dzierżyły wycelowane w punkty witalne włócznie, niemal dotykające ostrzem skóry Anthriliena i Anubisa, pozostała szóstka była już znacznie bardziej zróżnicowana. Co ciekawe, zabici wcześniej barbarzyńcy mieli niewielki defekt - zniszczone tkanki, czyli w tym wypadku szyja, dzieło Keia, zostało zastąpione jakąś czarną, jedynie częściowo organiczną tkanką. Oczy zaś mieli jednakowe, tak jak niemal każdy, kto trafił do wymiaru Gubernatora
- Poznajcie… Rodzinę. - stwierdził jeden z nich. Z kolei oparzenia unieruchomionego regenerowały się w zastraszającym tempie. Nie wyrywał się. Nie bał. Moc Osądu działała, musiał jeszcze tylko podejść do Anubisa. I szedł, niezłomnym krokiem, ignorując wrzawę bitewną.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline