Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2015, 22:10   #119
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Castel pozostał w karczmie zgodnie z poleceniem Panienki Jenny, choć zapewne chciał wyruszyć również z nią.
był jednak sam na sam ze słanym Smokiem. Pomijając śpiącą na fortepianie roznegliżowaną kobietę. Chrapała aż ściany dudniły.
- Powiedz mi nieznajomy. Co tobą kieruje w tym świecie.
-Soren- przypomniał rozmówcy-Szukanie rozrywki?- zapytał sam siebie- chwilowo nie mam zbyt wiele zajęć ponad to. Zadajesz ciekawe pytania.
- Po prostu interesuje mnie twoja osoba. Nie omieszkam stwierdzić, że już słyszałem o tobie, parę faktów. Profesor lubi być na bierząco z wieloma sprawami. W przeciwieństwie do nas.
-Co takiego słyszałeś?- spytał unosząc lekko brew.
- Okres waszego przybycia. Pewien incydent w Lofar. Profesor mówił że możesz mieć z tym coś wspólnego. Swoja drogą. Raczej mało mnie to interesowało. Mówił natomiast że ktoś o ciebie wypytywał. Wyglądał na jakiegoś łowcę, przynajmniej tak twierdził Nightmare. To zapewne on miałby z tobą więcej tematów do rozmowy
-Przęklęci łowcy, stwarzają coraz więcej problemów- westchnął.
- Świat znów zaczyna się zmieniać. - Powiedział z dziwną tonacją. - Trzeba się dostosować do jego zachcianek. Jak rzecze Sierra. Ja w sumie mam to w nosie. - Uśmiech. - Swoją droga, jesteś jedną z niewielu osób które ze mną rozmawiają. Wiesz ma się tą renomę.

Po pewnej, chwili całkiem oderwanej z kontekstu, dodał.
- Zamierzamy odejść na jakiś czas z tego kraju. Południe albo morze. Jeśli mogę mieć prośbę. Przekaż komuś, z kto miłuje pokój, że... Targas upadnie. Swego czasu pilnowałem pewnej persony z mego świata. Złej persony, silnej. Gregor Mc Artner się zwie. Pirat zakichany. Niestety nie dane jest mi go zniszczyć, bez unicestwienia miasta. A i inne cele powstały. Przekaż więc me słowa komuś, kto będzie miał to na uwadze.

-Hmm. Chyba już czas. - rzekł do siebie. -Powiedz.Czy bardzo zależy ci na tej kobiecie? - rzekł z nutką dziwnej intonacji.
-Jenny..? Bardzo dobre pytanie, sam często je sobie zadaję.-dodał mocno zamyślony wpatrując się w niemal pusty kufel- Ma w sobie coś, co przypomina mi moją młodszą siostrę, najbliższego członka rodziny. Skąd to pytanie smoku?
Delikatny uśmiech.
- Nie. Nic, tak tylko pytałem.
W tym samym momencie rozległ się odległy huk. Odgłos eksplozji dobiegający najpewniej z północy. Wybuch Lycris. Przez umysł Castella przeszedł dreszcz. Pomyślał o Jenny i tym, co mogło się właśnie stać.
-Dosyć tego czekania, idę tam- mruknął rozdrażniony i ruszył do wyjścia. Przywiązanie do ludzi zawsze źle się kończyło odkąd stał się tym czym jest.

Gdy opuścił karczmę jego szmaragdowe od niedawna oczy, na powrót rozbłysły czerwienią gdy wampir wypatrywał się w dal. Widział efekt wybuchu i kilka dziwnych stworzeń, ale nie mógł zlokalizować Jenny. Zaklął szpetnie i ruszył biegiem.
Na miejscu opustoszałym od wybuchów, nie pozostało nic. Lekka woń krwi. Kobiecej krwi. Ale... na tyle drobna, że nie wskazująca na śmierć. Smród demonów i spalenizny. Ale nigdzie śladu Jenny.
Nagle wyłapał odblask. Jednak nie zdążył uniknąć, a tym bardziej nie zareagowała na niego zmiana formy.
Bełt wbił się w stopę. Połyskujacy belt z czystego srebra. Palił, wiec zapewne miał w sobie roztwór święconej wody. Przeciwnik był już znany. Bełt padl z lini lasu, lecz każdy szanujacy się łowca nie siedzi w miejscu po ataku.
Wampir zasyczał wściekle ukazując długie ostre kły. Złapał za bełt i wyrwał go ze stopy, z dłoi unosił się lekki dym. Wściekle czerwone oczy wbiły się w ścianę drzew szukając sylwetki łowcy nim ten zmieni pozycję.
Ciemno. Brak ruchu. Kolejny błysk. Tym razem uniknął i zlokalizował wroga. Na prawo w gęstwinie.

Nie spuszczając wzroku z przeciwnika Castell uśmiechnął się. Choć Jenny była nieobecna wciąż miała mu pomóc tej nocy, był dość głodny. Kierując się węchem zbliżył się do niewielkiej kałuży krwi i wciąż wpatrując się w łowce zlizał ją z ziemi. Jego ciało przeszył dreszcz gdy poczuł energię rozlewającą się po całym ciele. Nim łowca zdążył wystrzelić kolejny bełt wampir rozpłynął się w powietrzu i pojawił kilka metrów od niego. Wyglądał nieco inaczej niż do tej pory, dostojniej i groźniej.

-Lord Soren Castell, członek niemieckiej rodziny królewskiej, rzeźnik z Gery i nosferatu, potwór którego zdecydowałeś się zgładzić. Przedstaw się- wyrecytował zachrypniętym głosem.
- Yh. - lekkie zaskoczenie. - John Jonen. Twój pogromca. - W ręku łowcy pojawiła się niewielka kula. Szklana, wypełniona wodą, z krzyżem na szczycie.

W tym samym momencie doszło do wybuchu. Nie, nie ekspozji, widowiskowej i zabójczej. Zwykłego wybuchu ampułki z wodą święconą. Łowca był nią pokryty ,a Castell poparzony.
Korzystając z chwili łowca wskoczył w krzaki wyciagając w locie kolejne bełty i krzyż. Chyba sztylet.
Większość wody oblała ubranie arystokraty ale pozostała część paskudnie oparzyła część twarzy i szyi. Zamiast grymasu bólu, wampir wyszczerzył ostre jak brzytwa zęby w upiornej parodii uśmiechu, na widok którego nie jeden mąż ufajdałby spodnie. Dobył stalowego miecza i zniknął aby pojawić się przed przeciwnikiem, cięcie miecza zmusiło łowce do uniku.
-Śmierć przybyła po ciebie Johnie Joenie!- zakrzyknął wciąż z upiorną maską niewiele mającą wspólnego z ludzką twarzą, po czym rzucił się do ataku nim przeciwnik zdążyłby unieść kuszę. Ciął błyskawicznie po skosie, jednocześnie uważając na trzymany w drugiej dłoni sztylet.
Kusza ze stalowym obiciem zdołała zablokować ciecie, lecz cięciwa uległa uszkodzeniu. Sztylet w kształcie krzyża wyuczonym ruchem powędrował w stronę serca wampira. Był szkolony, trzeba przyznać. Choć brakowało mu jeszcze trochę doświadczenia w prawdziwej walce.
Soren przesunął lekko długi miecz blokując nim nadchodzące uderzenie. W tym samym momencie druga ręka wojownika, uzbrojona w ostre jak brzytwa szpony wystrzeliła w stronę dzierżącej sztylet dłoni przeciwnika z zamiarem odrąbania jej.
Ręka odleciała jak ucięta mieczem. Łowca chciał wycelować w niego z kuszy, lecz szybko porzucił ten zamiar. Wypuścił ja z rąk i chciał wyciągnąć coś z wnętrza płaszcza. Nie chciał odejść bez walki, więc z pewnością chciał to zakończyć ceną własnego życia.
Wampir zamachnął się ponownie z zamiarem przybicia ręki łowcy do klatki piersiowej, oraz przebicia go na wylot. Równocześnie ręką uzbrojoną w miecz zaatakował tak aby mieć możliwość cięcia na wypadek uniku ofiary.|
Szpony wbiły się w rekę, lecz nie przybiły jej do ciała. Całą akcję przerwał wymusozny unik castella. CZarwony odblask z prawej. Magiczny krwawy bełt w ostatniej chwili został ściagniety z lini skroni na policzek. Pocisk przeszedł na wylot przez jeden policzek wyrywajac dziórę w drógim. Rozpadł się zaraz po opuszczeniu celu. Bardzo polesne i z pewnosćia magiczne. Cień zniknął za drzewem parędziesiąt metrów od nich. Zniknął z całego okregu. Jasnym był jednak jego cel. Ta chwila którą kupił wystarczyła by łowca sięgnął pod pazuchę. Słycahc było szczęk. Ekspolozja pochłonęła łowcę o pędzece odłami poprzebijały wampira.Fragmenty lustra, serbra i oczywisćie ogień. Jeden z odłamków przeszył serce. Szczęściem bylo to szkło. Więc śmeirć, lecz nie ostateczna.
Kurzawa opadła. Lowca kończył swój żywot pozbawiony połowy ciała i obu rąk. |
Wampir padł na ziemię tuż obok łowcy, w obecnym stanie ciężko byłoby w nim znaleźć coś przypaminającego człowieka. Po dłuższej chwili nieruchomego leżenia uniósł lekko ochłap który był twarzą i wycharczał wypluwając krew i kawałki kości.
-Ilu...was jest.. w tym świecie..?- Łowca umierał lecz nie zaszkodziło zapytać. Czuł jak krew z ciała Johna Joena zaczyna leczyć jego własne.|
- Szczeźnij potworze. - Myśli wysączaen z krwy wskazywały że to raczej jednostki nie grupa. Spotkal raptem 2. Jakiegoś łowce z meiczem i jakiegoś zakapturoznego ktory wskazła mu Sorena, jako cel.|
-Wysłali..ledwie chłopca aby mnie zlikwidował…- wysapał już nieco wyraźniej- jakże nisko upadłem….
- Niech Pan zmiłuje się nad Twoją duszą Johnie Joenie, bo ja z pewnością tego nie zrobię.- Z tymi słowami, Soren uniósł się na jednej ręce i wgryzł w tętnice szyjną konającego przeciwnika, z którego ust wydobył się cichy jęk. Pił łapczywie aż znów poczuł się silny. Ubranie zakrywały ślady po walce więc jedyne wolno gojące się rany pozostały na jego twarzy i szyi. Założył więc białą maskę którą odnalazł w tym świecie. Czerwone ślepia wpatrywały się w las przebijając mrok, szukając tego który oddał strzał, ale osłabiony nie widział zbyt daleko. Spojrzał na dół, na zmasakrowane zwłoki przeciwnika i przeszukał jego ekwipunek.
Kusza zniszczona, sztylet osmolony i wbity w drzewo siławybuchu. Wyrwanei go nie stanowiło wiekszego problemu nizto że był srebrny i wkształcie krzyża. Mikstury i woda świecona porozbijane i wiśiakły w ziemią. Notatki spalone. Jedynie ostał się okopcony mały przedmiot. Zdaje się zegarek ze zlota. Jakaś pamiątaka.|
Z ekwipunku zmarłego zabrał więc jedynie zniszczoną kuszę, która rozpłynęł się w jego dłoni oraz zegarek. Rozważał dodanie kolejnego sztyletu do swojej kolekcji, ale miał już wystarczająco dużo styczności ze srebrem na tą noc. Przyglądnął się dokładnie zegarkowi , uznając że być może pokryje koszt naprawy kuszy. W końcu wygladał na szyste złoto. Po wewnetrzej stornei klapki było zdjecie dziewczęcia. Młoda dama, z pewnoscia będąca córką łowcy.

Zbliżył się do krawędzi lasu nie pewien co ze sobą zrobić. Wiele wskazywało na to że Jenny zginęła w wybuchu, chodź ilość jej smacznej krwi była dość niewielka i nie odnalazł ciała. Nie wykluczał więc również że dziewczyna jakimś cudem przeżyła, może w podobny sposób co Lucas. Tylko gdzie jej szukać. Spokojnym krokiem powrócił do karczmy smoka.|
Smok rozsiadł się na moli podziwiając księżyc. Nogi zarzucił na stół i sączył piwo z kufla. Obok zasiadała, uprzednio spiaca kobieta. Rozmawiali dosć spokojnie. Był ktoś jeszcze. Castell wyczół go od razu, lecz z lokalizają był problem, przynajmniej przez chwilę. Do momentu aż przypomnialsobie Shinobu. Po tej mysłi mial juz pewnosć gdzie był 3 osobnik.
- A więc odpływanicie. - Stwierdziła kobieta. - Nudno tu bedize bez was.
- Jakos wytrzyamsz Ace. w tym ciele powinieneś mieć mnóstwo zabawy. A i zaopiekujesz się tym budynkiem. Wiesz tak by nie spłoną i nikt tu się nie krecił.
- Spokojna głowa Smoku. Co zamierzacie?
- Przystań. Może od zachcianki popsuje Marines humor, a i piratami muszę się zająć.|
-Gdzie znajdę Nightmare- zaczął bez zbędnego wstępu Castell. Wyglądał jak dawniej, ale jako że część ran pozostawił po sobie blizny wciąż nie ściągał maski.|
Spojrzal na sorena i chwilę patrzyli swobie w oczy. Tak jakby próbowali odczytać swoje zamiary.
- Nightmare. - rzekł smok, a z jego cienia wyłoniła się masa ktora po chwili przybrała kształt ludzki, a raczej wampiryczny, choć nie miał on tej typowej wampirycznej aury.
Wyglądał on nietypowo. Strój, raczej dystyngowany, choc nie byłto garnitur. Bardizej laboratoryjno- roboczy. Z torbą na ramieniu i mnóstwem pomneijszych elementwo badawczych. Swego rodzaju peleryna wydajaca siebyć wykonana z wampirycznych skrzydeł, lecz był to jedynei taki kształt. Przypominała ona stare wyobrażenie draculi. Włosy krótkei czarne. Twarz ludzka, choc ze znamionami wamirycznymi, a raczej nietoperza. Spiczaste dluższe uszy, czerwone źrenice i miejscami mocne rysy twarzy. Na nasi miał lekkie okulary.
- Tak Ryuu.
- Ktoś do ciebie.
- Soren Castell. Tak wiem, widze.|
-Doktorze- skinął lekko głową na powitanie- dobrze pana wreszcie zobaczyć, chyba powinienem się zacząć przyzwyczajać do ilości nosferatu w tym świecie. Prosze mi jednak zdradzić, jaki w takim razie był cel wysłania dziewczyny na samobójcze zadanie.
- Dziewczyny?
- Niejaka Jenny. - odparł smok pociagajc z kufla - wysłałem ją po lycris, dla ciebie.
- Po co? Wiesz przecież, że zebralem już porzebne próbki
- Chciałem coś sprawdzić. Wydawala się meić to “Coś”.
- I?
- Gdy ponownei się spotkamy złożę jej propozycję.
- Ech. Czasem nie rozumei mtwojego toku myślenia Roku. - Westchnął przeciagle. - A więc w jakim to innym celu przybyłeś..., jak to okresliłeś, nosferatu?|
-Doktor Freya, prosiła abyś do niej przybył. Dokładną treść wiadomości znała Jenny. Wątpię byś zobaczył ją w najbliższym czasie smoku.|
- Doktor Freya? A rzeczywiście slyszałem o niej. Może zlożę jej wizytę dzis wieczór. Jeśli chcesz mogę roweniz rozejrzeć się za twoja przyjaciółką. To wszystko? Jestem dosć zabieganym człowiekiem.|
-Będę wdzięczny- odpowiedział wpatrując się w mężczyznę. Pierwsze wrażenie było mylne, aura zdradzała, że nie należał jednak do dzieci nocy- a teraz panowie wybaczą, mam vendettę, którą muszę się zająć- po tych słowach skierował się w stronę osady.|

Do osady przybył już późną nocą. Większosć osób była juzw domach, pojedynczy gospodarze dopijali dzień w otwartej karczmie. W oczy wampira rzucił się jeden nietutejszy uwaznei mu się przyglądający. Z pewnościanei łowca, ale zdawał się byc zainteresowany wampirem.

- Hej!. Czy my się nei widzieliśmy dopiero co w okolicach targas? - zakrzyknął|
-Nie kojarzę, widzieliśmy?- spytał wampir ściągając maskę, po ranach zostały już tylko białe plamy, ledwo widoczne na bladej skórze.|
- Hmm. Wybacz, moglem się pomylić. Też nosił podobną maskę, ale chyba wyglądał inaczej... chyba. No mniejsza. Wybacz wędrowcze. Jestem Imoshi, członek Familli. - Uklonił się grzecznie|
-Alexander Zverev, miło poznać- odparł podając pierwsze imie jakie wpadło mu do głowy- o jakiej to famili mowa?
- A powiedzmy że razem z kilkoma nowo przybyłymi zalożylismy grupę Famillia. Oznacza to Rodzinę. Sam rozumeisz, nowy świat i inne problemy zwiazane z samotnością. Jest nas kilkoro, ale dajemy sobie radę. Wyglądasz mi na silnego przybysza. A właśnei takich zbieram. Oczywiscie nic na siłę.|
- Ciekawa propozycja, do czego takowi przybysze są Ci potrzebni?
- Powiedzmy że korzystam z daru jaki zesłał mi ten świat. Gdy ktoś dołączy do naszej grupy ja skąłdam propozycje dodatkową, dzięlki której moga się pojawić pewne dodatkowe pomoce. Nie chcę się zagłebiac w szczegóły. Rozumiesz... nie każdy chce być otwarta kartą. Nazwijmy to “dodatkową ogólno-wspólną pomocą”. Zainteresowany?|
-Skrytość nie jset najlepszą cechą gdy pragniesz kogoś zwerbować- odparł wampir z lekkim uśmiechem- Raczej podziękuję. |
- Nie ma sprawy. A może pomożesz mi w jeszcze jednej sprawie. No niby pytałem juz ogółu i muszę zaczekać na przyjaciela by udać siedalej, ale jak “dalej” wygląda ten kraj. W sęsie orientacji. Niedawno przybyłem i jedne co dane mi było poziwedzać to Garnizon, Lofar, Targas i Dywizjony. A teraz tutaj ślęczę. Poratujesz rozeznaniem?|
-Jakich informacji potrzebujesz?- Od początku rozmowy twarz Castella zmieniała się minimalnie z chwili na chwilę. Tak aby rozmówca nie zauważył zmian i przyzwyczajał się do nich na bierząco, w końcu chwilowo chciał pozostać anonimowy. Panująca ciemność ułatwiała mu zadanie, a gdy skończył założył wyciągnięte z wewnętrznej kieszeni płaszcza okulary. , nawet aura pozostała odmienna od oryginalnej, gdyż należała do kogoś innego, któtko mówiąc stał się zupełnie inną osobą.
- Tylko orientacyjne. Chociaż nie pogradzil bym także jakimiś zleceniami. - dodał z uśmeichem jednooki.
-Jak zapewnę zdążyłeś już zauważyć tutejsi prowadzą jakąś śmieszną wojenkę z mieszkańcami lasu na północy. Kolejnym miejscem wartym odwiedzenia jest punt obserwacyjny, mniej więcej w tamtą stronę. Z niego zaś, kierując się na wschód dotrzeć można do swpomnianego Lofar, gdzieś w połowie drogi zaś znajduje się stolica.

-Wracając do Twojej organizacji. Jak bardzo ogranicza członków, czego wymaga i jakie miałbym korzyści z ewentualnego dołączenia?
- Cóż. Ciężko powiedizec przez specjalny charakter pewne jzdolnośic ja uzupelniajacą, raczej w neiwielkim stopniu nas ogranicza. Każdy w sumei zajmuje się czym chce, ale jak trzeba to potrafimy się zorganizować. Bo w końcu nie ze wszystkim można sobie poradzić samemu. Ja zwykelm podróżowac z Ervenem bo obaj zbieramy informacje o tym śweicie, a we dwóch zawsze raźniej. Z kolei Soren woli już brać się do działania, wiec porusza siew pojedynkę. Wymagań raczej wielkich roweniż nie ma byle by w miarę nie wplatywac calej grupy w konflikty i nie psuć jej dobrego imienia. A z korzyści... nie był byś sam w tym świecie. No fakt budynku żadnego jeszcze nie mamy, ale to przyjdzie z czasem. Renome też się zbuduje. No i, o czym wspomniałem, w razie problemwo zawsze mozan liczyc na pomoc pozostalych. w taki mczy innym stopniu. Nieoczekój za wiele w końu jesteśmy tutaj nowi.|
-Soren i Ereven? Coś chyba obiło mi się o uszy… Kim oni są?
- Erven Serash to mag. Aktualnei siedzi w lesie, a ja krozumeisz nie każdy moze tam wejsć. No ale z nim wiecje problemów było w targas niż przy lesie. Mi sieneistety nie udało i teraz musze czekać, aż s tamtąd wylezie. A Soren, Soren Castell, to łowca. Jak zwykł tłumaczyć. dodawą że nie zwykły, a raczej wybiórczy. Choć z początku chodził zdołowany twierdząc ze sobie tu nie po pracuje. Ale trafił na ślad czegoś gdy byliśmy w Lofar i stwierdził ze “się mylił, że jego zwierzyna jednak tu jest”. Dziwak, ale w porządku. Kilka razy juz mi pomógł więc mogę za niego reczyć.|
-No dobra, a więc niech będzie, spróbujmy tej współpracy- odparł z uśmiechem.|
- Hmm. Jak chcesz. Ale pamietaj trudniej siez tego wycofać. Kwestia uzależnienia. - zaśmaił się Imoshi.- A wiec s tym co mówiłem moja propozycja, po dołączeniu do grupy. Mam dolnosc dołączania postaci do pewnego rodzaju zależności. Mogę czerpać z ich zdolności a oni z moich. Ma to pewne ograniczenia w postaci zabieranai komuś czegoś na chwilowy urzytek. Ale dzięki mogu idzie to wymiennie. No i profity są jeszcze 2. 1 kontakt telepatyczny z członkami dołączonymi oraz ale to jóż wybiórczo dla mnie, przybywanie do nich. Nie rozgryzlem jeszcze tego ale działa gdy tego potrzeba. to jest dróga propozycja. Obie wygasają jeżeli jeden z nas umrze. No poweidzmy w moim przypadku to wszyscy to odczoją, w twoim niekoneicznie.|
-Na tą chwilę się wstrzymam z podjęciem decyzji, muszę to przemyśleć. Powiedz mi tymczasem, jaki mamy cel?|
- Aktualnie chciałbym żebys m iw końcu opoweidział o tutejszej geografi. A poza tym masz wolną drogę. Gdy zajdzie potrzeba znajdę sposób cy ię powiadomić.|
-Poza punktami o których wspomniałem, dowiedziałem się nieco o samym kontynencie- zaczął i opisał znaczną część tego co dowiedział się o tym świecie, pomijając najcenniejsze dla siebie rzeczy.
-Jak wygląda wspomniany Erven? Skoro jest w pobliżu może go poznam.
- Taki biało włosy. CZasem ma przy boku pupilka, albo dwa. Nie sądzę by prędko wyszedł z lasu, więc i ja się tu troche pokrecę. |
Alexander skinął głową
-Odwiedzę go na dniach, tymczasem powrócę do własnych spraw. Bywaj Imoshi, liczę że spotkamy się niebawem.|
- I ja równeiż. |

Godzinę po zakończeniu rozmowy z nieznajomym,gdy księżyc był jeszcze wysoko, a wszyscy spali zmożeni trudem dnia, ciemność rozproszył rosnący blask. Chwilę później, gdy mieszkający na obrzeżach ludzie zdali sobie co dzieje się w ich sąsiedztwie noc wypełniły krzyki.
-Pożar! Pali się! Przynieście wody!
Nieco przed świtem, dwie kobiety stały przy zgliszczach, obserwując dymiące deski z męczonych ratowników.
-Co za tragedia- zaczęła pierwsza- że też pożar wybuchł w tak blisko zbudowanych domach.
-Cieszmy się że płomienie nie sięgnęły dalej i skończyło się jeno na dwóch.
-Co Ty mówisz. Tyle ludzi zginęło a Ty taka beztroska! Wstydź się.
-Ilu ich tam było?
-Dwie rodziny, po jednej w każdym z tych domów. Łącznie osiem osób. Zdaje się że udusili się we śnie nim ogarnął ich płomień.
Na te słowa z jednego z domów ratownik wyciągnął owinięte kocem zwłoki. Z pot materiału wystawała zwęglona, trudna do określenia kończyna, ciała zdawały się niemożliwe do zydentyfikowania. Na ten widok kobiety odeszły w inne miejsce.
Gdy na powrót swiat pochłonęła noc, Alexander Zverev spokojnym krokiem ruszył w kierunku północnej puszczy, na poszukiwania nowego znajomego, Erevena.
Z lasem nie poszło tka dobrze. Może i Soren był szybki, ale dość szyko zostal nakryty. Tak jakby ktoś czówal nad tym lasem.
Nie musial dlugo czekać aż na spotkanei wyszła mu 4 istot.



Oraz

- Proszę proszę nietoperz tak daleko się zapuścił? A mozę się zgubłeś? - rzekła wilczyca - Mumba pilnuj!
Czarna puma zawarczała przychylajać się do ziemi.
- Las zamkniety jest dla ludzi i w szczególności wampirów. - stwierdził elf dobywajać sztyletu. - Masz szansę się wycofać.
- Tak jak powiedzial elf. - dodał bialowlosy elf z lekkim uśmeichem. - Garet a jakby...
- Nie. Tylko jeżeli nie bedize innego wyjścia Ervenie. Nie wcześniej!
- Radzę ich posłuchać. - Zabrzmial głos w uszach Sorena.|
-Kontrola dźwięku? To ciekawe- wyszeptał po czym zapytał głośniej- Nietoperzu? Cóż przy tak gorącym powitaniu ciężko o odpowiednią etykietę, nie mniej jednak nie mam zamiaru sprawiać wam problemów- przy tych słowach wykonał dworski ukłon- powiedzcie mi jednak, czemu zawdzięczam takie przyjęcie?
- Ludziom oraz wampirom nie wolno przekraczać naszego terytorium.
- Widać się nie lubicie. - skomentowal bialowłosy
- Są ku temu powody. - dodala wilczyca - Głównie polityczne. Ale także wasz ostatni spektakl z Lycrisem bardzo nam się nie spodobał.
- Mnie chyab jeszcze wtedy nie było. - skomentowal erven.
- Opowiem ci ale nie w tej chwili.
- Skończyliscie rozmawiac. - skontrowął czarno-włosy. - Krótko nie lubimy się z wampirami, i to chyba ogólno światowe.
- Ech. Wasze spotkanei wejdzie zaraz w tematykę filozoficzną o istnieniach i celu życia. - skomentowął głos tka ze wszyscy słyszeli.
- Słysze głos? - skomentował bialowłosy
- Rez... Nie masz co rozbić.
- Tam bardzo chałasujecie że nawet stad was słyszę. - zaśmiał się.|
-Rozumiem- odezwał się Alexander poprawiając okulary- nie mniej dowiedziałem się tego czego chciałem- dodał spoglądając na elfiego Ervena- pożegnam się w takim razie.
co
Zobaczył to co chciał, chodź podobny, to z pewnością nie był Erven którego znał. Przypuszczał więc że i Soren Castell był zupełnie inną osobą, mógł nawet nie być wampirem. Opuszczając las skierował kroki na południe, w kierunku białych szczytów i lodowych pustkowi. Teraz kiedy był sam, nadszedł czas by zająć się własnymi sprawami.|

Dzień 10, wieczór, Punkt Obserwacyjny
Soren w ten, czy inny sposób, trafił ponownie pod Punkt Obserwacyjny. Chciał znaleźć i zająć się końmi, zostawionymi tu z wozem parę dni wcześniej, nie odnalazł jednak ani wozu, ani wierzchowców, miast tego znajdując dwóch czarnoskórych mężczyzn. Podeszli do wampira, a ich aura, czy wygląd oka, ukazywały jedno: to członkowie Rodziny
- Witamy, Panie Castell - odezwał się jeden - Widzę, że już po posiłku, tak więc pozwolimy sobie zabrać Panu chwilę… - |
-Nie mam dla was czasu- odparł beznamiętnie nie zwalniając kroku i utrzymując dystans. Słońce skryło się już za horyzontem szedł więc w kierunku północy.|
- A dokąd to się Panu tak śpieszy? - dopytał jeden - Możemy znacznie przyspieszyć podróż. I jeszcze… może ma Pan ochotę na… dobrą walkę? - dodał z uśmiechem.|
-Załatwiam własne sprawy nijak nie związane z wami. Walkę zaś mam już za sobą.|
- Znamy Cię, pewnie niedługo znów najdzie Cię na taką ochotę. A my mamy dla Ciebie świetnego kandydata. Człowiek zwany Szalonym Ostrzem. - bezpośrednio stwierdził mężczyzna - Przydałby się przeciw niemu ktoś taki jak Ty. Może będziesz zainteresowany, jak nie dziś, to jutro lub pojutrze?
-Znacie mnie?- parsknął- jesteś wręcz przezabawny chłopcze- gwałtownie spoważniał- Widzę, że do was nie dociera wyjaśnię więc nieco dobitniej. Poluje sam, więc wara- pomachał ręką jakby odganiał wyjątkowo natrętne dzieci, obrócił się i rozpłynął w powietrzu.|
- No cóż… próbowałem - stwierdził ni to do siebie, ni to do kompana człowiek, wracając na swoją pozycję.|

Dzien 13-14
Po długiej, męczocej i niezwykłej podróży Wampir dotarł w końcu do największego z krajów Icegardu. Położonego na wysokosci paru tysięcy kilometórw nad poziomem morza. Kraj lodu, lodowych pustkowi, wazozów, szytów i mrozu. Pomijajac zdawkową ilosć tlenu, tyło tu naprawdę zimno. No i oczywisćie jeszcze jeden problem brak przewodnika czy jakiejkolwiek orientacji w terenie. Szczesćiem pogoda dopisywała i nie było śniezycy. Trza było obrać jakis cel na horyzoncie jako punkt podneizienia i ruszyć dalej. Nawygodniejszy zdawał się być szczyt tego swiata. Oddalowny o wiele kilometrów ale z pewnością najwyższy. Co więcje był także problem glodu. Ostatni posiłek z platformyprzestawał wystarczyć, trza było zapolować.|
Wampir parł do przodu, chodź zimno nie było dla niego zabójcze to było na prawdę nie przyjemne. W okolicach południa sypiał w trumnie i podróżował nie śpiesznie by oszczędzać siły, ale mimo to odczuwał już nie mały głód. Nosił maskę i kaptur by osłonić nieco oczy przed błyszczącym w słońcu śniegiem i wciąż kierował się na południe. Z głębi maski błyszczały czerwone ślepia wampira, który na znacznie większą odległość niż mógłby to osiągnąć ludzki wzrok, wypatrywał ruchu potencjalnej ofiary lub też zabudowań.|
O obecności wroga dowiedział się z opóxnieniem. Tytejsza fauna była niezwykle znikomo wykrywalna. Potężna biała puma czatowała w śniegu. Prawdziwy łowca nie dajacy oznaku zycia nim ofiara nie znajdize się wystarczajaco blisko.

Dalekikrewny Nagracuara trafił swoimi szponami Castella posyłajać na jeden z lodowych występów.

Szkarłat zakłócił wszech obecną biel, jako że wojownik nie usiłował nawet zablokować ciosu.
-Podano do stołu…-wycharczał podnosząc się z ziemi, jego rany już zaczęły się zasklepiać. Z głębi płaszcza wyciągnął długi miecz, którego wcześniej tam nie było. Przez chwilę dwa drapieżniki mierzyły się wzrokiem jakby wyszukując słabych punktów. Castell zaatakował pierwszy, poruszając się z imponującą lecz wciąż nie maksymalną prędkością doskoczył do kotowatego tnąc mieczem w grdykę, gdzie skóra zdawała się być cieńsza.|
Bestia jakby na przekór schyliła głową chcąc go ugryźć. Ostrze trafiło na wystajaćy kieł i sunąc po nim wbiło się w górną szczękę podważając i wyrywajc kieł. Mieć jednak zgiął się w połowie. Nadal ostry jednak juzne iprosty. Kieł leżał na śneigu zabarwionym czerwienia. Zakrwawiony pysk besti i jej rówen iczerwone oczy wskazywaly że została rozdrażniona. Skok, obrot na szponach i ogon przefrunął nad głową sorena. Pomimo glodu wciąż był sprawny w unikach. Bestia jednak na tym nie poprzestała potężne szpony zawtorowały pędząc ku wamirowi.
Castel odrzucił miecz na bok notując w myślach by później zamienić kilka słów z samurajem, który owy miecz przekuł. Gdy szpony były tuż przy nim skoczył na przód omijając je o włos. Własnymi ostrymi jak brzytwa szponami wczepił się w kota a w paszczy zabłysły rekinopodobne kły gotowe by wgryźć się w gardło przeciwnika.|
Gdyby tylko bestia mogła zgiąc swoja szyję odbpowiednio blisk oby go chwycic, lecz nie pozwalała jej na to budowa oraz brakowało jednego kła. Tak też wampir był szybszy i zaczął swój posiłek.
Przynajmniej zdążył zaczerpnąc kilka porzadnych łyków nim usłyszał chuk wystrzału.
Bestią wstrząsneła konwulsja i padła na śnieg. Trafiona w głowę, a echo niosło się niewiadomaodległosć. Broń... oczywisćie palna, choc z pewnosćianei ta sama która dane było mu dzierżyc. Co o wiele wiekszym zasięgu.
Miał zapewne jeszcze troche szacu nim łowczy dotrze na miejsce.|
Kałuża krwi cieknąca z martwego kota oplotła stopy Castella i zaczęła w nie wsiąkać, by po chwili zniknąć. Wampir w między czasie wciąż nie zdejmując maski, wpatrywał się wściekle czerwonymi oczami w zbliżającą się postać, która ośmieliła się zabić jego zdobycz.
Jakisczas później.
Odgłos warczenia i kroki na śniegu. Z obrzeży bezlistnych pali drzew wyszedł łowczy, a raczje łowczyni w towazystwie wilka. Najzwyklejszego białego wilka.

- Haraszo? Ty żywiesz?
-Ya zhivu, no ya ne ponimayu po russki- odparł dopiero po chwili, sięgając do zakątków pamięci by przypomnieć sobie potrzebnie słowa. Po chwili dodał mówiąc równie łamanym rosyjskim- interesno...ee..vintovka.|
- SWW 2401 “Chertenok” [chochlik]. - spokoiła dłonia warczącego wilka. - Sapokoj maroder. [Szabrownik]. Ty gdzie zmierza? - zapytała łamanym wspólnym. - Tut ne bezpiecznije.
Krew besti rozpływajaca się w ciele wampira byla rozgrzewajaca i jakby taka o wiele bardziej dotleniajaca. Na tej wysokości... wiele istot musiało się przystosowac do surowych warunków zycia. Mniejsza ilosć tlenu, zimno i jakby tak silniejsza grawitacja, choc nie wiele silniejsza. Dziewczyna nie wyglądała na tutejszą, zapewne przybysz ktory neiszczęściem trafiłtutaj a nie na niższy ląd.|
-Zdaje się że teraz, do najbliższego kowala- odpowiedział podnosząc z ziemi wygięty miecz, oraz leżący nieopodal kieł- A co Ty tu robisz? nie łatwiej polować na niższym terenie?- “Ją też zamierzasz zjeść..?” zabrzmiał naburmuszony głos w umyśle Sorena. Eli od kilku dni stała się bardziej aktywna i powoli przyzwyczajała się do tego co się z nią stało. Jednak wciąż nie mogła wybaczyć wampirowi tego co zrobił po tym gdy uratował ją od gwałtu w punkce obserwacyjnym. “Nie, narazie jej potrzebuje” odparł tylko.|
- Ja z Sibiri. (syberii) Nu tu trafić i tu żyć. (mieszkać) Dobryje ludzie mnije znaleźc i pomagite (pomóc). Wy nieznajom. Ja zabrać ciebia dom Kiżny (chaty ?). Tam, wy pomożecie Jorgus. (Tam Jorgus tobie pomoże.) Idi ko mnie? (chodź do mnie - “za mną”). Dzierżeć Maroder. (prowadź rabuś - do wilka).|
Jak na tak drobne dziewcze poruszałao się zniezykle zwinnie. W ciągłym biegu gdzie, normalnemu człowiekowi brakowalo by tchu, przemierzała zamarźniete pustkowie i lasy (w rozumieniu dżej ilosci pni, bez lisci). Castell nie odczówał zmęczenia ale z niedotlenieniem był juz gozej, a raczej było by... gdyby nie dotleniona krew bialej pumy. Widać dość szybko odkrył co bedize tutaj wartościowym źródłem siły.|
-Jak sobie radzisz na tej wysokości?- zagadnął Castell po chwili marszu.
- Chlodno mi nie straszne. (zimno mi nie przeszkadza) Tylko niedostatek kisloroda nużno prywikac (tylko do braku tlenu trzeba przywyknąć). Severanie jeda imiet specjalny (nordownei miajaspecjalen jedzenie). Pomagii wytrzymać...|
Po ominieciu ostatneigo wzgórza oczom wampira ukazała się osada oświetlona delikatnym blaskeim latarni.

- Witaju w Monharm. - rzekła przewodniczka wskazując dłonia osadę.
Gdzieś z pod olbrzymiej chaty, zdającej się byc... gospodą? Machał raźno potęzny chłop - Nord jak się patrzy.

- Lunika! Wróciła! - potęzny krzyk aż zadudnił w skompanej w ciszy okolicy.|
-To właśnie Jorgus?- zgadywał wampir.
- Nu. Gohander, syn Jorgusa. - odrzekła.
Biały wilk popedził na spotkanie witajacemu, a później zniknął w glębi wjoski.
Gohander mial ponad 2 m. wzrostu i mogł by siezdawać że drógie tyle w klacie. Przy pasie potężny młot, ktory z pewnosćia dla zwykłych ludzi stanowił ciężki dwuręczny oręż. Poza opaskana biodra nie miał żadnego innego stroju, a jego muskulerne ciało zdobiły błękitne znamina. Plemienne barwy, a moze jekieś runy?
- Lunika! Witaj z powrotem. - rzekl twardym głosem
- Dobro Gohander. Bylim na przełęcz. Bartoh ustrzelimy i go zabralim.
- Nu widzę. Wejdziem do środka. Trza ci ciepła. - Po czym odwrócił siedo Castella i wyciągnął w jego stronę dłon na przywitanie. - Witom w Monharm.|
-Witam, nazywam się Alexander-odpowiedział mocno uściskując dłoń. Pomimo że zmienił wzrost już wiele dni temu, wciąż dziwnie się czuł spotykając wyższych od siebie- Piękne to wasze Monhram.
Chłop miał ścisk jak imadło, Nordowie z pewnością btli silniejsi od zwykłych ludzi z uni.
- Zwyczajna mieścina Aleksander. Nu Idziem do środka. Tam się napijem i pogadam.

Wmętrze gospody musiało być duże, głównei przez wgląd na rozmairy tutejszych, ale i nie na tyle wielkie by mieć jak najwięcje ciepła.
Można by rzec że skąłdało się z 1 pomeiszczenia wielkosci całej karczmy z uni.
Wewnątrz cała masa olbrzymich postaci. Kufle wielkosći wiaderek, a jadło... oj aż żołądek na sam widok mówi dość. Trza przyznac wiedza co znaczy uczta.





- Siądnij no i gadaj. Hornu! - zawołał Gohander, a w odpowiedzi otrzymał 2 wiaderka dziwnego brunatnego napitku.
Tutejszy trunek będący czymś na wzór miodu, rumu i przepalanki.
Lunika zasiadła tuż obok nich, po lewej majac wielka kobietę z toporem, zawaną Helga.|
-Szukam fabryki amunicji- zaczął Soren gdy wielkolud upił kilka łyków- ponoć znajduje się ona gdzieś w tym kraju. Jesteście w stanie mi pomóc?
- Amunicyji?
- Tego. - rzekła Lunka kładąc na stole nabój.

- Nie... tego nie znam. I fabryka powiadasz że tutaj?
- A tje domy, te lodowate. [zamrożone budynki]
- Tam ciebie nie chodzić. - rzekldo dziewczęcia -Tam wiele jest złego, a nie wiadomo czym znajdziesz tam te Amunicyje. - odparł. - Moze panienke Christinę trza by zapytać. Toć to ona na dół schodziła. [tu w rozumeiniu do uni.]
- Diablos. - dodala Helga. - Toż to twrde kobitki, choć brak im ciałka. - rzeła napinajć biceps wiekszy od głowy Sorena.|
“Kobieta” nieco porażała gusta Sorena ale nie dawał tego po sobie poznać. Wtedy dotarł też do niego straszliwy błąd jaki popełnił. Głupotą z jego strony byłe wyprawa w odległe strony, gdy tylko kilka razy miał przed oczami mapę. Szydzący śmiech rozbrzmiał w jego głowie, widać Eli miała dobry humor.
-No dobrze..-wymruczał do siebie przecierając twarz, starając się zignorować towarzyszkę- kim są Ci diablos?
- Gildyja przybyszów. Głownie kobitki. Się rozumiesz najemniczki do zadań wszelakich. Nad granią fortece zajęły i tam się zagościły.|
-Czym zajmują się te najemniczki? Okolica na pierwszy rzut oka zdaje się być spokojna- zapytał wampir bawiąc się maską, którą zdjął przy spotkaniu z Luniką.
- Tutej prawda neiwiele się dzieje. Ale za wzgórzami wiele. To ci Lodowe ruiny i labirynty badają. To zbierają dla okolicznyc wiosek różne Stufy (Stuff) jak to powiadają. A to ci roślinki przyniosą, a to materiały kowalne. A to znów coś upolują. Ale zwykły być nieobecne i cos badać. Kogos też szukają, ale nie pytają to i my pytać nie zwykli.|
-Co to za ruiny?-spytał wampir zaciekawiony.
- A ci ja wiem? - odrzekł. - Takie budowle zamarźniete co pod lodem się kryją.
- Nii tutejsze. Pewno zza bramiji. - powiedizała łowczyni. - Choć nii mojego świata.|
-Może się im przyjrzę. wskażecie mi do nich drogę? Oraz do kowala- dodał wyciągając na widok skrzywiony miecz.
- Hayrudin z orlej kuźni. No szczycie tamtego wzneisienia. - wskazał kierunek kcuikem za siebie. - A rinów jest wiele. Najbliższe to 2 dni drogi stad. W rozpadlinei bez dna. Takie wejście tam widoć.|
-Dziękuję za pomoc- skinął wampir i wstał od stołu.

Udał się we wskazanym kierunku chcąc przedewszystkim naprawić broń.
Kuźnai znajdowała się na szczycie wzneisienia. Patronował nad nią olbryzmi posąd orła.
[img]http://api.ning.com/files/ojiQSUpck5T3ENPTJ0w6O2HhlKvuz6UPjI6lwVyd*u8Q3aUtZf DRUoNZj4pYeYyqJ4flApdUh3AjQI0pdM0mGJk8GohgMQV8/es5sskyforge.jpg [/img]
Hayrudin zajmowal się aktualnei jakimś dziwnym lśniacym błękitem, materiałem.

- Kto mnie nachodzi. - rzekł nie odwracając głowy. - Skąd przybywasz nieznajomy.|
-Alexander- odparł podchodząc nieco bliżej- przychodzę z dolnych krain. Potrzebuję abyś przekuł moją broń- dodał wystawiając przed siebie skrzywione ostrze.
Kowal ujawnił swe biale oczy. Był ślepy ale emanował dziwną aurą. Powolnym ruchem jego dłoń spoczęła na ostrzu.
- Ach... Nic z tego ostrza już nie będzie. Choćby je przekuwac wiele razy, wciąż będzie się łamać. Jego rdzeń uległ zniczeniu juz dawno temu. Trza ci nowego oręża. - rzekł |
-Hmm.. ile będą kosztować mnie Twoje usługi?- zapytał wampir w równocześnie przyglądając się efektom pracy kowala i usiłując ocenić jakość jego rzemiosła.
Polegał głownei na czóciu. Zapewne samym dotykeim i wprawą odnajdywał neidoskonałości.
- Jeśli dostarczysz mi składniki policzę taniej. - rzekł wrzucając rękojeść do pieca. - Dajmy na to 200 bez rdzenia. 50 z jakąś podstawą materiałową. Zawsze możesz jeszcze zdobyc dla mnei kilka składników dla wyrównanai ceny. Icegard zwykł prowadzić handel wymienny.|
-Rozejrzę się za materiałami- odparł wampir- niedługo wrócę
Po opuszczeniu kuźni od przechadzających się mieszkańców, poznał lokalizację rozpadliny bez dna, w której to miały znajdować się owe tajemnicze ruiny.
Po kilku godzinach drogi dotarł do szerokeij rozpadliny. Gdzieś w jej głębi majaczyły się cienie czegoś dużego. Zabudowy pochłoniętej przez lód. Jedyne wyjście zdawało się być jakieś 200 metrów w dól, na małej wystajacej skale będącej zapewne kiedyś fragmentem drogi lub schodów.|
Nie tracąc czasu mężczyzna zwyczajnie skoczył w przepaść celując w widoczny fragment. Gdy był zaledwie parę metrów nad ziemią, rozmył się w czarny cień, który zamortyzował upadek. Gdy spowrotem przybrał ludzką formę, błyszczącymi czerwienią oczyma rozejrzał się po okolicy, która równie dobrze mogłaby być skąpana blaskiem słońca.

Choć w rzeczywistości panowal mrok.
Lodowa budowla zdawała się meić elementy światyni, ale też pewne kondygnacje zdawały sę jakby wyrwane ze swego czasu. Budowle z oknami i w całosci wykonane ze szkła. Te jednak pozostawały niedostępne. Pochłonięte w całości przez “lodowiec”. Jedyna ściezka prowadziął w głąb. Soren nie czół niczyjej obecności w tym zapomnianym przez czas miejscu. Rusyzł więc w głąb przechodac przez różne nowe kondygnacje miejscami będące fragmentami szpitali, biurowców, świątyń na teatrze kończąc. To jedyne meijsce zachowane było w całości. Scena, aule z siedzeniami i neiznana ścieżka w głąb.

Nie śpiesząc się zszedł w dół widowni zbliżając się do opuszczonej sceny, chcąc przejść za jej kulisy.
Za sceną znajdowało się pomieszczenei magazynowe z mnówstwem różnego rodzaju asortymentu scenicznego wliczając w to i trumnę. Dale pomieszczenie zaczynało przechodzić w lodowy korytarz. Korytarz prowadzący do kolejnej kondygnacji jaskiń. Tym razem... zameiszkanych. Jednak zanim się tam skierował, zatrzymał się w magazynie z rekwizytami i zapatrzył w trumnę. W tej chwili poczuł się spiący, tym bardziej że od kilku dni podróżował. Zdecydował że nim zwiedzi dalszą część nieco odpocznie. Rozproszył się w mgłę, która wniknęła w lodową ścianę. Gdy tylok znalazł nieco większą lukę na powrót się zmaterializował wraz ze swoją własną trumną. Zasnął szybko, drzemka trwała jednak dłużej niż planował.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline