| Zamieć, Wilczy Las noc 13/14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny Noc zapadła szybko; szybciej niźli najemnicy by sobie tego życzyli. Mimo to współpraca w niedawno zawiązanej drużynie i ekspresowo nakreślony, prowizoryczny plan obrony Zamieci udało się sprawnie wcielić w życie. Co prawda współpraca z leśnikami nie zaczęła się dobrze, Evan nie zaproponował też zgrania wart, ale nie można przecież mieć od razu wszystkiego. Widać było jednak, że mieszkańców podbudowało, iż w końcu mogą zrobić “coś”, zamiast kulić się w chatach ze strachu - no i że wreszcie sprawą zajmą się fachowcy. Na szczęście nie usłyszeli, że w razie problemów “fachowcy” rozważają zabarykadowanie się w spichrzu. Morale podniosła zwłaszcza Zoja; wieść o tym, że tknięta przez bogów uleczyła rannych rozniosła się lotem błyskawicy, zwłaszcza że kilku ex-rannych od razu dołączyło do ekip budujących chochoły. Między domami rozpalono ogniska; niewielkie, by nie spalić chat. Płomienie dodawały otuchy, mimo że przez nie Wilczy Las wydawał się jeszcze bardziej mroczny, a trzaskający ogień utrudniał nasłuchiwanie. Najemnicy trójkami rozstawili się po zachodniej stronie wsi, opierając się plecami o drzewa i wgapiając w mrok. Mieszkańcy z łuczywami w dłoniach patrolowali zewnętrzny obręb sioła, dorzucając do ognia i dyskretnie sprawdzając, czy młodzież aby nie podsypia. Rzecz jasna trudno było coś wypatrzeć w ciemnościach; księżyca nie było, a niebo już wcześniej zaciągnęły deszczowe chmury. Teraz od czasu do czasu siąpił deszcz; nie tak mocny by zgasić ogień, lecz wystarczająco by uprzykrzyć strażnikom pracę. Grzmoty słychać było coraz bliżej; z rzadka gdzieś na północy niebo przecinały zygzaki piorunów. Dopiero druga zmiana warty - z widzącym w ciemności koboldem i niewiele ustępującym mu pólelfem - miała realne szanse, by coś zauważyć i Shavri cieszył się, że naciskał na powiększenie właśnie tej - nie ostatniej - grupy, choć przez to trzecia warta była najsłabsza, gdyż przypadały na nią dwie niebitne kobiety. Traffo nie sądził jednak, żeby koboldy zaatakowały rano. Gergo również, ale jego nikt o zdanie nie pytał. Jak dla zaklinacza to koboldy w ogóle nie powinny były atakować wsi; a na pewno nie tej, z której przegnano je dnia poprzedniego. Jeśli już to najsłabszą - Lutę. Z drugiej strony tutejszy-nietutejszy klan zachowywał się nietypowo: nie krył się licząc, że wszyscy dadzą im spokój, przejmował inicjatywę i ruszał do boju zamiast zastawiać pułapki i używać głównie dystansowej broni. Gergo wiedział, że ludzie nie doceniają koboldów, ich sprytu i determinacji, że magia, strategia i przebiegłość leżą w zasięgu koboldzich możliwości - rzadko, ale jednak. Miał nadzieję, że “jego” najemnicy nie przypłacą swojej ignorancji życiem. Nagle Deithwen usłyszał ciche warknięcie. Wilczyca zjeżyła sierść wpatrując się w mrok. Półelf nie widział nic, ale ufał zmysłom zwierzęcia. Co teraz? Podnieść alarm, czy poczekać i ocenić niebezpieczeństwo? Ideą było chyba przepłoszenie napastników… Zanim zdecydował usłyszał chrapliwe wołanie; to stojący od południowego zachodu Gergo krzyczał na alarm, wymachując swoją latarenką. Podniósł się rejwach - wieśniacy z łuczywami pobiegli w stronę “ich” kobolda, wołając pomocy. Ktoś dorzucił do ognisk, buchnęły płomienie, cienie chochołów zatańczyły na ścianach domostw. Teraz Deithwen wyraźniej zobaczył przemykające między drzewami grupy niskich stworzeń - po sześć, może dziewięć osobników. Wykorzystując luki w obronie najwyraźniej chciały zajść wioskę od południa. W stronę zaklinacza biegł już Shavri. Marv stał nadal na swoim miejscu, czujnie wytrzeszczając oczy w mrok - nie chciał by gady przechytrzyły ich i gdy wszyscy rzucą się na lewo zaatakowały z prawej. Co prawda - zgodnie z tym, o czym ostrzegł wcześniej Evana - nic nie widział… ale przynajmniej próbował. Z chat wybiegali na wpół ubrani mężczyźni, uzbrojeni w siekiery i włócznie, po czym drzwi zatrzaskiwały się ponownie z hukiem. Ze spichrza wytoczyli się również rozespani najemnicy. Jedynie Gergo na prawdę widział co się dzieje - kilka dużych grup koboldów czających się w mroku, najwyraźniej zaskoczonych jakością obrony wioski. Zaklinacza zaskoczyło natomiast, że nie uciekają od razu, jak gdyby wahały się czy jednak nie zaatakować. W końcu, po wlekących się w nieskończoność minutach, gildiowy kobold usłyszał syczące nawoływania do ucieczki. Napastnicy rozpierzchli się; jednak nawet ich odwrót wydawał się zorganizowany. Tymczasem najemnicy i wieśniacy gromadzili się pomiędzy domami, gotowi odeprzeć napastników. |