Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2015, 13:05   #63
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
W połowie drogi powrotnej znad jeziora zatrzymał samochód na poboczu. Włączył światła awaryjne. I patrzył przed siebie. Kilka dobrych chwil po prostu patrzył przed siebie wbijając spojrzenie w snopy świateł drogowych, które oświetlały niechętnie ustępujący im mrok lasu przez który wiodła nadal mokra po ostatniej ulewie droga. Zbierające z szyby uliczny bród wycieraczki rytmicznie przecinały mu ten obraz. Jakiś pickup na lokalnych rejestracjach, minął go nieśpiesznie. A on po prostu siedział tam i patrzył. Nawet nie wiedział o czym myśli. Nie wiedział do cholery o czym właśnie myśli. Wszystko w głowie rwało mu się na jakieś pozbawione sensu strzępy. Nic nie chciało się uformować do końca. Jakby dostał czymś tępym w głowę i stracił z połowę swojego IQ. A jednak coś się w jego głowie kryło. Jakiś zarys. Nie był w stanie powiedzieć co, ale czuł jak to coś spływa po nim. Sprawia, że serce wali mu przerażone. Knykcie palców bieleją do bólu. Zęby trzeszczą w szczęce…
Siedział więc tak nie dość, że nie wiedząc czemu się do diabła zatrzymał, to i również czemu nie może ruszyć dalej i pojechać w końcu do domu. Z dłońmi opartymi o kierownicę, na której z całej siły zaciskał palce. W samej koszuli, w której dopiero teraz czuł, że go przewiało nad tym jeziorem…
W którymś momencie musiał chyba płakać. Ale nawet nie zauważył kiedy to było. Poznał to dopiero po wilgoci na szorstkim dwudniowym zaroście i jej słonym posmaku. Jak to możliwe, że tego nie zauważył? Co się z nim działo???
Z piskiem opon ruszył z miejsca.

***

Steven widząc nadjeżdżający samochód Daniela, chciał do niego podejść, lecz obecny senior Cravenów wszedł po prostu do domu i bez słowa skierował się do pokoju Arnolda. Minął milczącego w salonie Jake’a. Potem dygoczącą i nerwowo śmiejącą się w kuchni Megan. W końcu również Maddy, która na jego widok odstawiła jedną z kamer pana Westona.
Stanął w drzwiach pokoiku i przez dobrą chwilę bez słowa spoglądał na to co pozostało po tym, który dziś rano był jego ojcem. Jego ojcem. Arnoldem Cravenem.
- Mieliście nie robić niczego poza obserwacją. Nie rozmawiać z tym czymś. Nie prowokować. - powiedział w końcu bardzo powoli do kamerującego resztki wodorostów mężczyzny. I mimo iż nie odwrócił na niego wzroku po głosie znać było jakąś niebezpieczną groźbę - Będę musiał niedługo wrócić na policję. Dopełnić formalności. Do mojego powrotu, proszę spakować swój sprzęt i opuścić nasz dom. Panie Weston. Pani Perrineau. Proszę wyjść z tego pokoju.

Odwrócił się słysząc nadchodzącego Stevena. Cios nadszedł równie szybko co niespodziewanie i nie zdążył się uchylić. Odrzucił go na podłogę.

- Byłem tam w nocy! - wrzeszczał stojąc nad nim Steve. Zamrugał oczami nadal zaćmiony, rozpoznając powoli wściekłą sylwetkę syna - Byłem tam! Chien go wyczuł. Trzeba było zadzwonić na policję. Wtedy! Może... może on żył! Może... - po twarzy pociekły mu łzy. - Dlaczego jesteś tak uparty?! Nienawidzę cię!

- Steven? Steven do cholery! - zawołał za nim po chwili Daniel wstając jednocześnie na nogi.
Syn jednak machnął ręką, odwrócił się i wyszedł z domu, nie dając się zatrzymać nikomu. Chien wymknął się za nim, nim drzwi się zatrzasnęły z hukiem. Ojciec ruszył za nim i stając w progu krzyknął za jego plecami.
- Steve Craven, jeśli zaraz tu nie wrócisz, to nie będziesz już w ogóle miał po co tu wracać!
Co zrobił najstarszy syn, można było się tylko domyślać, bo Daniel po chwili zamknął drzwi frontowe i ruszył do kuchni. Jakby nigdy nic nastawić wodę na herbatę.

Szorstka wiadomość przekazana im przez pana domu nadeszła niespodziewanie, jednak gwałtowne wtargnięcie do pokoju jego syna zadziałało jak paraliż. Nathan patrzył na scenę z głęboką konsternacją, trzymając kamerę w opuszczonej swobodnie ręce od dłuższej chwili filmując kawałek podłogi. Informatyk w końcu się zreflektował, obrzucił szybkim spojrzeniem pomieszczenie, regały z książkami, zalane szlamem łóżko i rozciągniętego na podłodze Daniela Cravena, po czym pospiesznie wycofał się z sypialni nie siląc się nawet na zbyteczne w takim momencie pożegnanie.

Wszedł do salonu z nietęgą miną, z jednej strony wywołaną dziwnym zjawiskiem, które właśnie rejestrował na kamerze, z drugiej gwałtowną kłótnią. Rzucił okiem na ekran i wyłączył nagrywanie. Spojrzał po twarzach domowników wciąż skupionych wokół roztrzęsionej Megan, nieświadomych burzy jaka przetoczyła się przez sypialnię nieboszczyka. Nathan usiadł na fotelu odkładając kamerę do otwartego futerału.

- Wygląda na to, że nie jesteśmy tu mile widziani. - odezwał się w końcu do April. - Pozwolę sobie jednak zauważyć, że sytuacja nie należy do zupełnie normalnych.

Maddie stała zupełnie osłupiała słuchając jednym uchem kłótni ojca ze Stevenem, a drugim narzekań Nathana. Łowcy duchów zaczęli zbierać swój sprzęt ale nastolatka powstrzymywała ich gorliwie rozpakowując to co lądowało w torbach i futerałach. Weston wyraźnie się ociągał, jakby wcale nie zależało mu na szybkim opuszczeniu domu. Co rusz wyławiał spojrzeniem postać Daniela stojącego w kuchni, z niepokojącą metodycznością parzącego herbatę.
- Proszę nie wychodzić. My państwa potrzebujemy, czy tego nie widać? - w głosie nastolatki pobrzmiewała ta sama nieustępliwa nuta, którą jeszcze przed momentem dało się słyszeć u Pana Cravena. Usilne starania dziewczyny były na swój sposób urocze, ale dla Nathana było jasne, że nawet najlepsze chęci nie dadzą mu prawnej zgody przebywania na posesji, której udzielić mógł mu tylko pan domu.
- Chciałbym, naprawdę. - odparł Nathan skupiając wzrok na postaci Maddison. - Obawiam się jednak, że sprawa jest o krok od wezwania policji, a z aresztu wiele nie zdziałam.
- Tata jest po prostu nieufny, niech państwo nie rezygnują…
Urwała w pół zdania i pobiegła do kuchni gdzie ojciec w najlepsze parzył herbatę.
- Na prawdę? “Nie będziesz w ogóle miał po co wracać?” - zacytowała go z pretensją i niedowierzaniem. - Po co nam cholerna opieka społeczna? Sami rozpieprzamy tą rodzinę na kawałki z dużą skutecznością! I każ im zostać, rozumiesz? To jedyne osoby, które mogą i chcą nam pomóc. Nie pozwól im wyjść z tego domu!

- Skończyłaś? - zapytał zimno wyjmując wyparzoną już torebkę z kubka i zaczynając sypać cukier. A z każdym kolejnym zdaniem w kubku lądowała kolejna łyżeczka. Nie zwracał specjalnej uwagi na rosnące pod prawym okiem limo - Jeśli nie, to sobie nie przeszkadzaj. Mów dalej. O naszej rodzinie. O tym jak ją rozpieprzam.
Łyżeczka z brzdękiem poszybowała do zlewu.
- I o tym jak uratować ją może para pogromców duchów. Mów. Posłucham. Przez rok jedyne co od Ciebie słyszę to półsłowa, uniki i kpiny. Z przyjemnością więc cholera posłucham dziś dla odmiany pomysłów na ratowanie rodziny. O której tak w ogóle słyszę od Ciebie pierwszy raz od nie wiadomo kiedy!
Wbił w nią złe spojrzenie.
- A jeśli skończyłaś, to wracaj do salonu i idź spać. A jak nie możesz spać, to za książki się weź, bo z Twoją średnią możesz mieć problemy nawet u rednecków w Plymouth. I tę cholerną koszulkę w końcu zmień! I…
Urwał…
Huknął kubkiem o blat. Wyglądał wściekle. Nieprzewidywalnie. I jakoś tak żałośnie. Nie jak on. Nie jak jej ojciec. Nigdy nie wkurzający się na ukochana córkę Daniel Craven.

Z każdym kolejnym słowem usta Maddie zaciskały się w cieńszą gniewną kreskę. Pod koniec moralizatorskiego wywodu wyraz twarzy nastolatki zmienił się nie do poznania. Wcześniejszą rozpacz i desperację zastąpiła czysta furia.
- Ale z ciebie kutas! - odwróciła się na pięcie i rzuciła w kierunku schodów. Bose stopy zabębniły jak werble o drewniane stopnie. - Przeleć wreszcie Megan to może napięcie z ciebie zejdzie! I tłumacz sobie, że mama na pewno tego by chciała!
Wrzaski zakończył huk zatrzaskiwanych drzwi na piętrze.

Odruchowo ruszył za córką. Nie wiedział jeszcze z jakim zamiarem, ale napewno nie zamierzał pozwalać jej na takie odzywki. Zatrzymał się dopiero gdy na jego drodze stanęła Megan.

Ostatnie wykrzyczane zdanie podziałało na Meg jak siarczysty policzek, budząc ją z odrętwienia. Rozejrzała się wokół siebie, na dłuższą chwilę zawieszając wzrok na Danielu, wreszcie spojrzała na siebie i skrzywiła się z obrzydzeniem. Niemniej po chwili uśmiechnęła się słodko i podeszła do szwagra, by z bliska spojrzeć mu głęboko w oczy.
- Nikt więcej stąd nigdzie nie pójdzie, kochanie. - jej dłoń pieszczotliwie dotknęła policzka mężczyzny, choć w głosie brzmiała groźba, nie czułość - To nie nasi goście sprowokowali coś co braliśmy za Arniego, tylko my. A dokładniej ja, kiedy go obudziłam. Na Twoją prośbę. - przypomniała spokojnie, choć ręka jej zadrżała na tamto wspomnienie - Jeśli zamierzasz czekać aż kolejne z nas zamieni się w... coś nieludzkiego... proszę bardzo. Droga wolna. Ale nas do tego nie zmuszaj. - wskazała Nathana i April, którzy z wyraźnym wahaniem i konsternacją pakowali sprzęty - Oni są jedynymi, którzy chcą i mogą nam pomóc. Jeśli wyrzucisz ich z tego domu, który ja na równi z Tobą uważam za własny, zabiorę dzieci i wyjadę z nimi. W motelu... tam też przyleciały za nami kruki. Nigdzie nie będziemy bezpieczni dopóki nie rozwiążemy tej potwornej zagadki. A rozdzielając się zdziałamy jeszcze mniej. - Przerwała, by odetchnąć głęboko i uspokoić rozdygotane już dłonie, opuszczając je wzdłuż ciała i wbijając paznokcie w skórę - Idę teraz się przebrać i wziąć krótki prysznic - znów wyraźny dreszcz. Bała się iść na górę i było to wyraźnie widoczne w całej jej postaci. Nie wycofała się jednak - Oczekuję, że w tym czasie spróbujesz przekonać Stevena by wrócił i przeprosisz państwa za swój wybuch. Jeśli jednak zastanę na dole tylko Ciebie... zostaniesz sam. - Było jasne, że nie żartuje i nie zamierza dyskutować na ten temat bo nie czekając na reakcję Daniela odwróciła się na pięcie i powoli ruszyła w ślad za Maddy.

Wysłuchał jej do końca. I odprowadził spojrzeniem na samo piętro. A potem przez jakiś czas stał przy wejściu na schody. Dopiero potrącony przez zmierzającego na górę Jake’a ruszył się i usiadł w fotelu w salonie. Tym razem jednak doskonale wiedział wokół czego krążyły jego myśli…

Słowa wypowiadane ustami najbliższych zaczęły nabierać jakby własnej świadomości. Nie były tylko wspomnieniem, czy wyrytą w głowie pamięcią krótkotrwałą. Były czymś żywym, co stało nad nim i śmiało się z niego do rozpuku. Czymś czego nie dało się uciszyć. Czymś co drwiło głosem Maddy. Krzyczało dziko jak Steven. Groziło słodko jak Megan. Olewało jak Jake. I odbierało wolę działania jak Arnold. I kogo udajesz? Smutnego synka, któremu diabeł zabrał ukochanego tatusia? Nie znałeś tego człowieka. I on nie znał Ciebie. Po chuj udajesz, że ci źle? Ze ci przykro? Pamiętasz? Dzieci to twój problem. Ten Dom to twój problem. Jedyne kim dla mnie jesteś to kimś kto uparł się, żeby oddzielić starego człowieka od jego zmarłej żony, a teraz jeszcze mnie wykończyłeś. Ty! Każąc jej mnie budzić. Dan, ja nie mam na to siły. To była ona! Karen! Zabiorę dzieci. Zostaniesz sam. Boję się, zrób coś! Zabiorę dzieci. I tak cię nienawidzą. Nienawidzę cię! Putain! Pozwoliłeś mi odejść! I mamie też pozwoliłeś odejść! Ale z ciebie kutas. Rozpieprzasz tę rodzinę! Przeleć ją w końcu. I wmawiaj sobie, że mama by tego chciała. Zabiorę ci dzieci...

Nie ruszył się z fotela podczas gdy obcy pakowali swój sprzęt. Nie spojrzał też na nich. Łyczek po łyczku dopijał herbatę. A gdy ta się skończyła, wstał i odniósł kubek do kuchni po czym wziął koc, zamknął za gośćmi dom i zabezpieczywszy kluczyki do samochodu, położył się w salonie na kanapie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 21-04-2015 o 09:04.
Marrrt jest offline