Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2015, 20:03   #64
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Informacja o śmierci dziadka spadła na niego niczym obuch. Wielki, tępy obuch, którym dostał w głowę. Zrobiło mu się gorąco. Gardło momentalnie wyschło na wiór gdy chciał przekazać, że dziadek, że on… Musiał obmyć twarz. Napić się wody. Nogi drżały mu, więc usiadł. Bojąc się, że mogłyby się pod nim ugiąć kolana. Nabrał głęboko powietrza.

- Tato.. - jakieś imadło ciągle ściskało mu gardło. Oddech. - Dziadek nie żyje wyłowiono go z jeziora Daniel już tutaj jedzie.

Wypowiedział jednym tchem. Bojąc się, że jeżeli się zatrzyma, jeśli zrobi przystanek, nie zdoła tego dokończyć. Rozklei się.

Histeryczny śmiech Maddie.

Szaleńczy galop myśli. “Wracaj do domu Steve”. Słowa ojca trzepotały w czaszce jak zamknięta ćma o ścianki słoika. “Dziadek nie żyje”. Objął głowę rękami, schował w dłoniach. “Nic już tam nie zrobisz.” Powstrzymać ten napór myśli, powstrzymać… “Wracaj…” “Nic już tam nie zrobisz.”

Sięgnął po papieros. Gdzie się podziała ta cholerna zapalniczka? Ręce mu drżały. Świat rozpływał się w mgle, głosy dochodziły do niego z oddali zniekształcone, bełkotliwe. “...piliśmy kawę z kupką wodorostów!” Znaleziona ostatecznie zapalniczka nie chciała się zapalić. Zaklął rzucając ją ze wściekłością w kąt. Musiał wyjść. Musiał ochłonąć. Nabrać dystansu. Wynurzyć się.

Gorące, lepkie powietrze wcale go nie ochłodziło. Głosy dalej tłukły się w głowie. Chodził nerwowo przed domem zagryzając ustnik niezapalonego papierosa. W końcu usłyszał głos silnika. Ruszył w jego kierunku. Ojciec zajechał pod dom, wysiadł z samochodu, spojrzał na syna, lecz minął go z marsową miną. Co za ignorant! Nowa fala wściekłości zalała umysł Stevena. Tak bardzo się starał, tak bardzo chciał naprawić to co między nimi się popsuło po śmierci mamy. Tak się ograniczał. Teraz tama nie wytrzymała. Puściły hamulce. Nabuzowany, napędzany adrenaliną wpadł do domu. Odnalazł ojca w pokoju Arniego. Daniel odwrócił się w jego stronę. Ręka wystrzeliła instynktownie wprzód. Dosięgnęła jego twarzy. Daniel Craven, tyran upadł.

- Byłem tam w nocy! - wrzeszczał stojąc nad nim Steve. - Byłem tam! Chien go wyczuł. Trzeba było zadzwonić na policję. Wtedy! Może... może on żył! Może... - po twarzy pociekły mu łzy. - Dlaczego jesteś tak uparty?! Nienawidzę cię!

Miał ochotę jeszcze go kopnąć i kopać tak nim opadnie z sił. Wyładować flustrację. Opanował się w ostatniej chwili. Musiał uciec z domu, bo inaczej zabije skurwysyna. Zabije.. Drzwi trzasnęły gdy wyszedł żegnany słowami “...nie będziesz już w ogóle miał po co tu wracać!”

Nie zamierzał!

Błąkał się bez celu, po prostu idąc przed siebie. Chien, który zdążył się wymknąć nim zatrzasnąl drzwi, biegał wokół niego, to znów zapuszczał się gdzieś, by po chwili powrócić. Mgła, którą ciągle widział przed oczyma po wiadomości od śmierci dziadka powoli opadła. Zorientował się, że stoi nad brzegiem jeziora. Kilkaset metrów dalej była spalona przystań. Doszły go stamtąd jakieś odgłosy. Nie miał ochoty tam wracać, więc ruszył wzdłuż brzegu w drugą stronę. Nie wiedział dokąd pójdzie ani co zrobi. Po prostu szedł. Zatrzymał się gdy natrafił na jakiś stary, zbutwiały pomost, jakich pełno było nad brzegiem. Usiadł, zwieszając nogi z krawędzi. Odpędził od siebie ponure myśli i zatopił w bezmyślnym niebycie. Dzień był ciepły. Łagodny wiatr ciągnął z nad jeziora, chłodził mu twarz, rozwiewając włosy. Tatarak pochylał się szumiąc. Adrenalina z niego zeszła. Zaczął odczuwać zmęczenie, pragnienie i głód. Zabolała go ręka. Ze zdziwieniem spojrzał na zdrapane kłykcie. Jakaś ryba zapluskała obok. Spojrzał w tamtą stronę. Kilkanaście metrów dalej, na wędkarskim składanym stołku siedział ktoś przyglądając mu się uważnie. Gdy ich oczy spotkały się, odwrócił wzrok, speszony. Po chwili wahania wstał i podszedł do pomostu. Chien obszczekał go merdając ogonem i pobiegł za jakąś spłoszoną kaczką.

- Cześć!

Zielone spodnie i kamizelka w kolorze khaki nie pasowały do łagodnej, gładko ogolonej twarzy studenta. Ciemne włosy z przedziałkiem i krótką grzywką. Ciemne brwi, lewa przecięta kreską dawnej rany. Wąska linia ust, górną wargę zagryzał zębami. Śmierdział surową rybą. Stał, nie bardzo wiedząc co zrobić z rękami. W końcu wcisnął je w kieszenie spodni. Nie doczekawszy się odpowiedzi odchrząknął.

- Ja…

W pierwszym odruchu chciał go odesłać do wszystkich diabłów. Zmęczenie wzięło jednak górę.

- Masz ogień? - spytał Steven.

- Tak, jasne - odparł z ulgą sięgając bezbłędnie do jednej z wielu kieszeni i wyjmując paczkę zapałek. - Nie palę ale się przydaje.

Schylił się, by podać ognia. W jego ruchach, zachowaniu, było coś szczególnego. Steven zaciągnął się dymem. Wypuścił go powoli.

- Jack Longbottom - uśmiechnął się nieznajomy wyciągając rękę.

- Steven Craven - uścisnął dłoń.

- Mam chłodnego browca - wskazał na miejsce, w którym przed chwilą siedział. - Masz ochotę?

Czy miał? Pytanie…

- Chętnie.

Po chwili siedzieli popijając Samuela Adamsa nad brzegiem jeziora. Jack studiował prawo w Chicago. Nad Latonka przyjechał do domku letniskowego ojca “odpocząć” po egzaminach.

- Mojego dziadka wyłowiono dzisiaj z jeziora a ojciec właśnie wyrzucił mnie z domu - opowiedział Steven bezbarwnym głosem jakby opowiadał o jajecznicy zjedzonej na śniadanie.

- Przykro mi. Policja już wypytywała… Cholernie mi przykro Steve. Jeśli mogę jakoś pomóc. Mam wolny pokój, wiesz… - głos mu się załamał.

Steven machnął ręką, jakby nie było o czym mówić.

- Gotować też potrafisz? - spytał wskazując wiadro z rybami.

Szumiało mu w głowie od wypitego na pusty żołądek alkoholu. Wstał. Zachwiał się. Jack przytrzymał go za ramię nie pozwalając mu upaść. Przez chwilę ich twarze znalazły się blisko siebie. Biło od niego ciepłem. Ich usta spotkały się w krótkim, nieśmiałym pocałunku. To było miłe. Miłe uczucie jakiego nie zaznał od dawna, bardzo dawna.

- To gdzie masz tą chatę? - uśmiech zagościł na twarzy Cravena.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline