Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2015, 09:42   #28
Piter1939
 
Reputacja: 1 Piter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodze
Marv wpatrywał się w ciemność przed sobą, próbując nie wyobrażać sobie, że te wszystkie cienie to atakujące koboldy. Rudowłosy miał świetny wzrok, ale na bardzo krótki dystans. Obejrzał się za siebie, słysząc i widząc całe to zamieszanie. Zdając sobie sprawę z faktu, że jest jedyną osobą pilnującą tej części wioski i wcale nie mając ochoty biec na złamanie karku, zaczął się powoli cofać. Chwycił mocniej tarczę i włócznię, przesuwając się w stronę środka wioski, ale bardziej zwracając uwagę na południową i wschodnią jej część. Gdyby napastnicy pojawili się w zasięgu światła z ogniska, to nawet on musiałby ich zobaczyć. Póki co nie wyglądało na to, żeby jakiś chciał się przemknąć; najwyraźniej akcja koncentrowała się na południowym i zachodnim krańcu wioski. Słysząc nawoływania towarzyszy powoli ruszył w tamtym kierunku; widząc wyłaniającego się ze spichrza Evana przyśpieszył. Kilku leśników również ruszyło za wydającym rozkazy blond wojownikiem, który sprawiał wrażenie, jakby wiedział co robi.

Deithwen widział lepiej niż Marv. Wiedząc o tym, że potrzebują jeńca, postanowił unieruchomić grupę koboldów, która znalazła się w zasięgu jego wzroku. "Oplątanie roślinami sprawi, że nigdzie się nie ruszą”. Szybka modlitwa sprawiła, że natura poderwała się do walki. W plątaninie poruszających się cieni zdołał zauważyć kilka krępych sylwetek walczących z plątaniną korzeni i pędów; kilka stało w miejscu, reszta mozolnie przedzierała się dalej. Tych kilka szkodników, które zostały oplecione przez roślinność wywołało wielką radość na twarzy druida.
- Mam ich! Chodźcie pomóc!!! - wydarł się Deithwen z cały sił.
- Potrzebujemy któregoś wziąć żywcem! - niemal rówocześnie krzyknął Shavri; głosy jego i druida zlały się w jedno.

Deithwen miał nadzieje, że został usłyszany, przez kogoś z drużyny; płonną jak się okazało. Tylko oni, znając jego wcześniejszą propozycje, wiedzieli co mają robić. Postanowił zbliżyć się czym prędzej do uwięzionych, a potem rozświetlić ich za pomocą czaru, aby reszta wiedziała gdzie jest wróg. Kiedy już znalazł się mniej niż dziesieć metrów od uwięzionych koboldów, skoncentrował się i po paru chwilach wypowiedział zaklęcie. Jasny blask rozświetlił noc, oślepiając najbliższego kobolda i dając znać ludziom o pozycji jeńców.
W tym czasie dobiegając do Gergo Shavri sięgnął po łuk. Guzik widział, ale starał się w miarę szybko myśleć. Zacisnął szczęki. Wejście w las, żeby gonić liczniejszego, lepiej widzącego przeciwnika było raczej kiepskim pomysłem. Mógł ich tropić, sam jeden - nie potrzebowałby wtedy nawet światła, gwar i syczenie tak wielkiej grupy słyszałby nawet z daleka. Tylko co potem…?
Nie, inaczej…, postanowił. Naciągnął cięciwę, wytężając wzrok, szukając najbardziej ruchliwej kępy krzaków w polu widzenia. Mżawka rozpraszała go łaskotaniem w twarz, a dookoła gwar przekrzykujących się osób zlał się w jeden wielogłosowy, zupełnie niezrozumiały głos. Shavri wyrzucił go z uszu i z głowy i strzelił. Strzałowi odpowiedziała cisza, chłopak zaklął w duchu i sięgnął do kołczanu po kolejną strzałę, którą wysłał natychmiast w drugą stronę, bo wydawało mu się, że pomiędzy drzewami śmignęło coś, co odbiło światło z ognisk niby kawałek zbroi. Musiał to być jednak liść błyszczący od deszczu, bo i tym razem nie usłyszał nic, co wskazywałoby na to, że trafił cokolwiek, choćby drzewo. Napięcie i gniew były tak silne, że krew uderzyła mu do głowy, zachwiał się, stanął na równych nogach, jeszcze raz nałożył strzałę na cięciwę i zamknął oczy, usiłując uspokoić oddech. "O wielka Sune, miłosierna i szalona, błagam dopomóż! Daj mi szczęście głupiego", poprosił w myślach, zaciągając się głęboko zimnym, mokrym powietrzem, pachnącym dymem z ognisk, żywicą i wilgotnym mchem. Był tak skoncentrowany, że zatracił się w rzeczywistości i nie słyszał już wrzawy dookoła siebie. Zamarł jak posąg. A potem wystarczyły trzy oddechy. Otworzył oczy, bo Bijak poruszyła się na jego piersi w lewą stronę i on również spojrzał w las w tym samym kierunku. I wtedy zobaczył… chyba nawet bardziej poczuł, niż zobaczył... Niską sylwetkę, która poruszała się poza granicą widzialności. Pazurki Bijak zakuły go nawet pomimo koszuli. Wyprostował zimne palce trzymające lotkę, strzała cicho odleciała od niego w ciemność. I ta ciemność odpowiedziała głośnym skrzekiem pełnym bólu i zdziwienia. Zbierajacy się wokół Shavriego i Gergo leśnicy wydali z siebie triumfalny okrzyk i rozpiechrzli się po granicy wioski, pilnując by żaden z gadów nie przeslizgnął się pomiędzy domy.

Evan wybiegł przed spichlerz z mieczem w ręku, gdy tylko obudziły go krzyki i nawoływania strażników. Był zaspany i starał się ogarnąć co się dzieje. Mieszkańcy wioski w szczególności mężczyźni wybiegali na zewnątrz swych chat z bronią w ręku. Sharvi krzyczał a potem zaczął strzelać. Evan poszukał wzrokiem wrogów, ale żadnego kobolda nie wypatrzył; widocznie bestie bały się podejść bliżej światła.
- Nie wybiegać poza okrąg domostw! - zawołał, a rozkaz ten skierował nie tylko do kompanii, ale i do mieszkańców wioski - Czekać aż zaatakują!


Młody fechmistrz szybko ogarnął sytuację. Po lewej, tam gdzie był posterunek Gergo, widział Shavriego i gromadzących się wieśniaków, jednak wyglądało na to, że miejsce Deithwena jest puste. Szybko ruszył w tamtym kierunku, z Marvem i kilkoma leśnikami następującymi mu na pięty. Nagły błysk światła sprawił, że mężczyźni zobaczyli kolejne sylwetki małych gadów przemykające między drzewami na prawo od nich oraz Deithwena stojacego nad plątaniną pędów i koboldów. Wyglądało jakby pnącza samowolnie schwytały napastników! Potem las na powrót spowiły ciemności.
 
Piter1939 jest offline