„Niewypał” to nie było dobre słowo. Lepiej pasowało „fiasko”. „Zagłada”. „Katastrofa totalna”. „Wyrok śmierci z niebezpiecznie zbliżającym się terminem realizacji”.
Dziadek nie żył. Ponoć od dawna. Kto więc snuł się ostatnimi czasy po ich domu? Komu Maddison pomagała zmywać naczynia, przynosiła herbatę i ciasteczka oraz całowała w czoło na dobranoc? Całowała!
Odruchowo wytarła rękawem usta. Czy mogła się zarazić? Coś złapać? Jakąś ektoplazmatyczną grypę? Objawy: halucynacje, depresja, próby samobójcze. Miała je wszystkie! Zalecenia lekarza prowadzącego: „dziewczyno, spierdalaj jak najdalej stąd”.
Ojciec się nie popisał. Wyrzucił na zbity pysk ich ostatnie deski ratunku. Prawdopodobnie jedyne osoby na tej planecie, których obchodził los rodziny Cravenów. Nawiedzony Nerd Nathan i April „Widzę Trupy” Perrineau. Nie była to może odsiecz zapierająca dech w piersiach ale lepsza taka niż żadna. A teraz niby co? Mają czekać z założonymi rękami i przeglądać katalogi trumien i cenniki plenerowych imprez pogrzebowych?
Wściekłość buzowała pod skórą, w uszach dzwoniło jeszcze echo po huku zatrzaskiwanych drzwi. Maddie przekręciła zamek demonstracyjnie odcinając się od reszty domowników, całej tej narastającej paranoi i napięcia. I jeszcze Steven ją zostawił! Samą z bandą wariatów! Nawet się nie zawahał, nie zaproponował żeby poszła z nim.
Wyobraziła sobie jakby to było gdyby brat wrócił tu rano i zastał cztery wybebeszone trupy. Przez moment nawet delektowała się tą myślą jakie czekałyby Steva wyrzuty sumienia. Należałoby mu się.
Maddison złapała gitarę elektryczną, podpięła ją do wzmacniacza lampowego i podkręciła volume up na ile pozwalało pokrętło.
Dzikie dźwięki ryknęły i przetoczyły się przez pokój wprawiając w wibracje okienne szyby, lniane zasłony a nawet regał z książkami.
Chcesz świętego spokoju tato? Proszę-kurwa-bardzo!
Kolejne riffy, jeszcze szybsze, jeszcze mocniejsze, jeszcze bardziej chaotyczne. Z nastolatki wylewała się cała złość i bezsilność. Sięgnęła po krucze pióro znalezione w motelu, to samo, które nosiła w kieszeni i użyła teraz jako kostki do gry z nie do końca wiadomych sobie powodów. Ponoć muzyka od dawien dawna służyła szamanom i wiedźmom, tętniła własną magią, wprowadzała w trans, pozwalała przekraczać kruchą granicę między światami.
Muzyka i... psychotropy. Hmm... Zawsze to jakaś strategia. No dalej duchu, wychodź wychodź, gdziekolwiek jesteś. Możesz mi naskoczyć.
Skręt zaskwierczał rozkosznie w kąciku ust. Wypaliła do końcówki nie siląc się nawet na wietrzenie pokoju. Pachniało ziołem, dym zaległ wokół gęstą aromatyczną watą.
Czas na małe wyznanie tatusiu. Wtedy, w Chicago, to nie był blant kolegi tylko mój. Zawiesili mnie w budzie i mieli rację. Jaram jointy bo lubię. Bo jestem złą dziewczynką. Bo ujarana rzadziej myślę o mamie i o tym jak mi umierała na rękach. Alkohol też piję. I bzykam się z facetami.
I co mi zrobisz tato, he? Wyrzucisz z domu jak Steva? A może rozwalisz głowę łyżką do opon?
Czy już ci odwaliło? Siadły ci na mózg te cholerne upiory i klątwy, tak samo jak poprzedniej gospodyni? Może już nad sobą nie panujesz? Albo nawet nie jesteś już tatą ale kolejną kupą szlamu, która rozpadnie się na naszych oczach w stosownym teatralnym momencie aby pchnąć mnie na krawędź obłędu? Jakby mi było mało tego co zafundowała mi mama.
To wszystko zaczyna śmierdzieć „Lśnieniem” a ty, Danielu Craven pretendujesz do roli Jacka-świra-Nickolsona. Nie widzisz tego? To wcale nie jest zabawne. Co jeśli przez moje drzwi przebije się ostrze siekiery? Co jeśli podniesiesz na mnie rękę jak tamta kobieta? Zarżnęła nożem własnego męża a dzieci podusiła jak kurczaki. Zrobiłbyś mi coś takiego? Opętany czy nie, zawahałbyś się chociaż? I co ze mną? Czy można zabić własnego ojca w obronie własnej?