| Druga, Oswald
Baba podeszła do stołu i zaczęła rozgarniać położone tam przez awanturników rzeczy. Mruczała przy tym do siebie, zupełnie niezrozumiale. Większość przedmiotów po chwili znalazła się na ziemi, a starucha niezadowolona odwróciła się do stojących obok właścicieli fantów i pogroziła im palcem.
- Nu, serdeńka. Nieładnie. Nic ciekawego nie widzę – mrugnęła okiem zakrytym przez bielmo i odcharknęła donośnie. Wykrzywionym paluchem, zakończonym długim, poczerniałym paznokciem postukała w blat stołu. – Zawrzemy umowę...
Nim wyjaśniła na czym owa umowa miała polegać, zaniosła się chichotem, którego przez długą chwilę nie mogła powstrzymać. Potem opadła na fotel i długo łapała oddech. W końcu jednak doszła do siebie. – Zrobimy tak... Ja wam pomogę, a wy mi zostawicie tego oto nieboraczka bez nogi na kuratelę. Na okrągły roczek.
W oczach Balina pojawił się strach. Szybko jednak znikł, gdy kapłan opanował emocje. Kuśtykając wystąpił do przodu – dumnie, z wypiętą piersią i uniesioną głową. – Na rok, nie dłużej. Zgadzam się.
Wiedźma znowu zaczęła chichotać. Podeszła do krasnoluda i pieszczotliwie poklepała go po policzku. – Siadaj złotko – wskazała mu fotel. Krasnolud posłusznie usiadł, a mebel niepokojąco zaskrzypiał. Starucha zakrzątnęła się po zagraconej izdebce, co rusz podnosząc jakieś śmieci i wrzucając je do gara wiszącego nad paleniskiem. Jeśli to tylko możliwe, w pomieszczeniu zaczęło jeszcze bardziej cuchnąć. Z naczynia uniósł się żółtawy dym, który rozszedł się po wnętrzu, powodując u wszystkich, poza Edhildą, napad kaszlu. Wiedźma pomamrotała nad zawartością naczynia, mieszając je drewnianą żerdką, po czym wyciągnęła z kąta dwa ubite, gliniane kubki, którymi zaczerpnęła napoju.
- Pijcie, nie rzygajcie i wynoście się stąd. Zostawcie mnie z moim brodatym serdelkiem – podała naczynia Oswaldowi i Drudze. Chcąc, nie chcąc wypili. Obaj z trudem powstrzymali torsje. Pozostały ogromny niesmak w ustach i zawroty głowy, których nie dało się opanować. Trzęsąc się i zataczając wyszli z domku. Gunther, Søren
Hrabia wyglądał na bardzo zadowolonego, gdy obaj wyrazili chęć pomocy w ujęciu złodziei. Wstał i z szuflady biurka wyciągnął kasetkę wykonaną z czarnego drewna, inkrustowaną w geometryczne wzory. Z jej wnętrza wydobył pękaty trzos, z którego z kolei wyjął dziesięć złotych monet. Pieniądze położył na blacie biurka.
- Oto wasza zaliczka. Pozostałe pieniądze otrzymacie, gdy wrócicie z łupem złodziei. Zajdźcie do Helmuta, syna Helmuta. To u niego nocowali rabusie – po tych słowach wskazał dwójce mężczyzn drzwi. Gdy wyszli z gabinetu, zamknął za nimi drzwi. Łysy, milczący sługa wywiódł ich z powrotem w światło dnia. Wieś Ludenhoff rozciągała się u ich stóp.
Odnalezienie zagrody Helmuta było proste. Okazało się, że jest jednym z bogatszych kmieciów we wsi. Jego obejście składało się z budynku mieszkalnego, chlewa, stodoły i kurnika. Po podwórzu goniły świnie i kury. Sam właściciel pofatygował się, by ich powitać.
- Gość w dom... – pozdrowił, zapraszając do środka. Rozsiedli się przy ławie w białej izbie. Gospodyni podała chleb i zsiadłe mleko.
- Ja gościnny jestem. Tak mnie tatko wychował – wyjaśnił Helmut. – Tych dwóch, o których pytacie, też przenocowałem i ugościłem. Zapłatę mi nawet dali, chociażem się wzbraniał. To dwa milczki były, może z pięć zdań ze mną przez wieczór zamienili. Jeden stary, brodaty i siwy. Drugi młody, blondyn o szarych oczach. Pieszo byli. Pytałem skąd do nas, do Ludenhoffu zaszli i gdzie idą. Odpowiedzieli jeno, że z gór zeszli, a to gdzie się udają, to ich interes. Prowiantu im dałem na kilka dni, bo prosili. Wczesnym rankiem wyruszyli traktem ku Siementhal. Cztery dni temu to było. Jeszczem w życiu takiej mgły, jak wtenczas nie widział. Przestrzegałem ich, coby nie szli, bo drogę na Bagnisku pogubią, ale uparli się i poszli. Niech ich Taal wiedzie. |