Treal przez kilka chwil milczał nie do końca wierząc oczom.
- Jednak przeżyłeś… - elf rozejrzał się po lesie wokół nich - Jesteś sam, czy przyprowadziłeś kolegów?
Drow, którego Treal znał jako Mardanara, zaśmiał się cicho i odezwał chrapliwym głosem:
- Nie potrzebuję na ciebie nikogo prócz siebie, darthiiri. Nikogo prócz siebie.
Treal prychnął.
- Z tego co pamiętam nasza ostatnia potyczka nie skończyła się dla ciebie dobrze, sługo sroki. Nie mów, ze polowałeś na mnie cały ten czas?
- Sam się upolowałeś. Widzę, że masz nowego przyjaciela. Może temu wyrwiemy język, może utniemy ręce?
- Takie nic nie warte ciepłe kluchy jesteś, że gonisz za innymi? Czy to jest ta mentalność “skrzywdzę go, krzywdząc innych”?
- Jesteś zabawny. Idziesz jak na rzeź ze związanymi oczami, tylko tego wciąż nie rozumiesz. - przechylił głowę. - Nie wyjdziesz stąd żyw.
Treal obdarzył drowa czymś co był w stanie zidentyfikować tylko jako… szczery uśmiech.
- Ja mam jednak jeszcze tyle do zrobienia, obawiam się, że twoja przepowiednia się nie spełni. Idź precz, nie chce mi się szukać kolejnej przepaści by cię z niej zrzucać.
- Taktem to ty nie grzeszysz. - zaśmiał się nieprzyjemnie drow. - Widzisz, to nie była przepowiednia, a stwierdzenie faktu. Nie masz szans, przykro mi. Gdziekolwiek nie pójdziesz nie masz szans. Ty będziesz umierał, a ja będę się śmiał.
- Kto powiedział, że ja się również nie będę śmiał? Czy masz coś jeszcze do powiedzenia?
Drow westchnął teatralnie.
- Jesteś głupcem i umrzesz śmiercią głupca nie widząc zagrożenia. Tak, jak i teraz nie widzisz.
- To, że nie widzę zagrożenia nie znaczy, że nie jestem jego świadom. - Treal uśmiechnął się - Tak jak ty nie jesteś świadom. - wzrok elfa nie był skupiony na drowie, ale na czymś za nim.
Mroczny elf jedynie wzruszył ramionami.
- A ja będę się śmiał…
Po tych słowach odwrócił się plecami do Treala i wtedy, wtedy słoneczny elf coś zobaczył. Tył głowy drowa, jego niegdyś białe włosy, był pokryty zakrzepniętą krwią i elf mógłby przysiąc, że widzi wgniecenie czaszki.
- ...a ja będę się śmiał…
- Masz coś na włosach… - Treal westchnął i pokręcił głową. Coś najwyraźniej bawiło się jego lękami. Elf spojrzał na łasiczkę siedzącą mu na ramieniu - Też to widziałaś? - wiadomość od Apri tylko go zapewniła, że ktoś go mami - Dobrze idźmy znaleźć Feylana zanim coś go zje. - rudy zwierzak wydał z siebie kilka pisków - Oczywiście, że mu ufam. Gdyby to on chciał nas zabić, próbowałby tej sztuczki już wcześniej.
Nagle tuż obok ucha Treala rozległ się szept:
- To okrutne. - kiedy elf spojrzał w tamtą stronę stanął twarzą w twarz z drowem, tam blisko, że czuł smak krwi, która oblepiała jego włosy.
Momentalnie Treal odskoczył od drowa i dobył broni.
- Mógłbyś przestać? To naprawdę irytujące.
- Idź, znajdź swojego nowego przyjaciela. Idź i patrz jak życie z niego ulatuje, tak jak i ulatuje z ciebie. Nazwałbym to sprawiedliwością, ale nawet ja nie jestem takim potworem.
- O ta, sługa Sroki, który najpierw oślepił elfa, aby pocierpiał zanim zginie. TY masz miejsce, aby gadać o byciu potworem. - nie zwracając już uwagi na drowa ruszył szukać Feylan, odwrócił się jeszcze na chwilę do drowa - Znalazłbym kapłana, aby coś zrobił z twoją głową. Źle wpływa na twoje myślenie.
- Wszystkie darthiiri…- szept znowu zawirował wokół ucha Treala. - … będę się śmiał.
__________________ Mother always said: Don't lose! |