Oswald przez moment zastanawiał się, czegóż niby starucha się spodziewała? Że co on nosi w kieszeniach? Skarby koronne Imperatora?
No i nie wiedział, czy zgodziłby zamienić swoją wolność na leczenie kompanów. No ale skoro tamten wyraził zgodę, to wypadało tylko cieszyć się, korzystać i nie protestować, co by zdania nagle nie zmienił.
No a baba niezły interes robiła. Chłop w obejściu zawsze się przyda, nawet gdyby nogę nie do końca miał sprawną. Takie ręce na przykład ważniejsze są.
Czekając, aż wiedźma miksturę uwarzy Oswald swoje rzeczy ze stołu zgarnął, a potem stanął jak najdalej od ognia, od którego dym szedł paskudny, i czekał.
Różne świństwa Oswald w życiu pijał, ale to, co dała mu do wypicia wiedźma, z niczym nie mogło się równać.
Otruła mnie, pomyślał, gdy zawartość pucharu zaczęła mu się burzyć w żołądku.
Nawet odwagi nie miał, by się z kompanem pożegnać czy (mniej szczerze) z wiedźmą, bo był pewien, ze ledwo usta otworzy, to cała mikstura z żołądka na wolność się wydostanie. A wtedy wiedźma każe mu podłogę zmywać do gołych desek...
Skinął tylko głową i Balinowi, i wiedźmie, po czym wyszedł na zewnątrz. Oparł się o ścianę i czekał, aż wszystko w żołądku się uspokoi.
Po chwili odetchnął świeżym powietrzem, spojrzał na Drugę i powiedział:
- Balin chyba sobie da radę. - W jego głosie nawet bystry obserwator nie zdołałby znaleźć zbyt wiele pewności. - Chodźmy znaleźć sobie jakiś nocleg - zaproponował.
Wieś była blisko. Może po wizycie u wiedźmy ktoś ich przygarnie. |