Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2015, 20:35   #36
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Sinara, Shavri, Kain, Gergo i sidła w lesie oraz odsiecz Franki i przygotowania Zoji

Południowy posterunek, Zamieć i Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc


Kobold wysunął język, myśląc o dalszych krokach. Nie miał siły, ani magicznych sztuczek, żeby rozewrzeć szczęki pułapki. Koboldów już wprawdzie widać nie było, ale Gergo nie miał żadnej gwarancji, że za chwilę nie wrócą. Nie wiedział też jak radzi sobie reszta drużyny.
Trzeba było szybko zabrać stąd zarówno uwięzionego tropiciela jak i znaleźć śpiącego kobolda. Zwłaszcza, że ten drugi mógł się niebawem obudzić. W końcu wzruszył ramionami i oddał swój kostur Kainowi, a sam odwrócił się w stronę, gdzie według jego pamięci leżał nieprzytomny gad… i wytrzeszczył oczy, widząc wpełzajacy w krzaki ogon. Najwyraźniej gadzina zdołała już się wybudzić z działania czaru. Gergo przyszło do głowy, że galopujący na oślep tropiciel mógł ją po prostu nadepnąć...
Zaklinacz sięgnął ręką do sakiewki po odrobinę piasku i zaczął mamrotać sentencje, ogrzewając oddechem ziarenka. Jednocześnie starał powolutku iść za pełznącym przeciwnikiem, żeby nie stracić go z oczu. W końcu wypuścił z ręki piasek, kierując zaklęcie w stronę wrażego kobolda. I ruszył szybciej w ślad za swoim zaklęciem z sierpem w ręku, tak dla pewności.
Szczęśliwie przerośnięta jaszczurka ponownie pogrążyła się w sen. Gergo postanowił nie bawić się w subtelności, złapał jedną ręką kobolda za pysk, a w drugiej trzymał sierp, który przysunął do szyi przeciwnika, gotowy w każdej chwili poderżnąć mu gardło. Krok po kroku wycofywał się w stronę towarzyszy, ciągnąc śpiącego gada. Gergo błogosławił w duchu deszcz padający przez całą noc. Ziemia była błotnista i łatwiej mu było ciągnąć ciężkiego kobolda po śliskim podłożu.
To taplanie w błocie wydawało się odpowiednie. Gergo czuł głęboką odrazę i pogardę dla śpiącego. Brudny, cuchnący, w łachmanach. Żałosny. Jak bardzo różnił się od budzących podziw wysokich. No, być może dzisiaj był świadkiem kilku dziwnych zachowań ludzi, ale to były drobne szczegóły. W ogólnym obrazie byli imponujący, przerastając koboldy rozmiarem, intelektem i przede wszystkim - znaczeniem. Gergo wręcz podświadome chciał, by jego przeciwnik zaczął się wyrywać, by móc poderżnąć te gadzie gardło i wycisnąć z niego plugawe życie. Jeniec trochę poobijał się o krzaki i kamienie, co osłabiło działanie czaru; rozwarł powieki akurat gdy Gergo dotargał go do towarzyszy.
Gergo przycisnął mocniej ostrze do gardła wrogiego kobolda, nie przejmując się czy go przypadkiem nie kaleczy.
- Spróbuj się tylko poruszyć, a urżnę ci ten plugawy łeb - wysyczał w prymitywnym smoczym, którym posługiwały się koboldy. Jeniec zamarł.
Przez kilka chwil Gergo oddychał ciężko, odpoczywając po sporym wysiłku.
- Co robimy dalej? - spytał wysokich. W czasie gdy go nie było przy miłym wysokim pojawiła się ta cicha czarnowłosa samica, która teraz grzebała przy wnykach jakimiś dziwnymi narzędziami.



Po niepowodzeniu Sinary, Shavri poczuł się jeszcze gorzej... Psychicznie i fizycznie.
- Kain, pomożesz mi otworzyć wyniki. - Tropiciel cedził słowa, leżąc na plecach i próbując skupić się na deszczu, który padał mu na twarz, a nie na pulsującym bólu, który pożerał mu nogę w rytm uderzeń serca. - Złapiemy obaj za wnyki. Jeśli nam nie starczy sił, to po prostu wsadzisz między zęby mój mniejszy miecz i potem spróbujemy jeszcze raz… Chyba, że wcześniej przyjdzie tu jakiś prosty człowiek i jednym pstryknięciem palca otworzy wnyki, z którymi się szamoce się dwóch najemników… W każdym razie nie zamierzam tu bowiem czekać do rana. Gergo, spisałeś się naprawdę świetnie - oświadczył, siadając i krzywiąc się z bólu. Bijak na jego piersi poruszyła się niespokojnie. - Jeśli uważacie, że to zły pomysł, to czekam na lepsze - powiedział zmęczony, bez złośliwości. Przez myśl przemknęło mu, że ma zestaw narzędzi, które wziął ze sobą z kuźni, ale zostały wraz z jego ekwipunkiem w wiosce.
- Proponuję poczekać. Im mniej się ruszasz tym lepiej. Jeśli znowu nie otworzymy szczęk tylko pogorszymy sprawę a przecież niedługo zamieszanie się skończy i ktoś nam pomoże. Trzeba po prostu kogoś silnego by napiął sprężynę - odpowiedział czarodziej, wpatrując się na zmianę w ranę, potrzask i twarz tropiciela.
- Co robimy dalej? - spytał Gergo wysokich, mocno trzymając wrogiego kobolda. - Może pobiegnę po pomoc? - zaproponował. I chyba to był nalepszy z pomysłów, bo zaklinacz zobaczył naraz jak oczy miłego właściciela tłustego szczura uciekają w tył głowy a on sam wali się bez czucia na ziemię.
Raz Gergo podsłuchał rozmowę swoich dawnych towarzyszy-właścicieli, że dobrze podcięta żyła zabija lepiej niż ucięty łeb. Nie miało to wtedy dla niego wielkiego sensu, ale teraz zaczynało. Żelazisty zapach krwi czuł odkąd dogonił Shavriego. Pociągnął nosem jeszcze raz, dla pewności. Kiedyś plemieniu udało się złapać dzika i poderżnąć mu gardło. Intensywność woni była podobna. Miły wysoki kończył podobnie jak dzik - tyle że Gergo nie będzie mógł go zjeść. Odkrył jednak, że nie chce by Shavri umarł. Był miły, traktował go od początku dobrze, ale przede wszystkim... “plugawy kobold nie pomógł, pozwolił umrzeć wysokiemu, pewnie przyglądał się z uciechą”.
Gergo wiedział, co musi zrobić. Przede wszystkim sięgnął ręką do sakiewki po piasek i trzeci już dzisiaj raz uśpił kobolda. Gdy gad opadł bez czucia na ziemie, Gergo zaczął przeszukiwać liczne kieszenie, aż w końcu trafił na niewielką flaszeczkę z grubego szkła. Podał ją Kainowi.
- To lekarstwo. Trzeba mu je wlać w gardło.
I ruszył biegiem w stronę wioski. Leśnicy omal nie usiekli go z rozpędu; na szczęście był wśród nich Larsson i powstrzymał towarzyszy. Zaklinacz skierował się wprost do stodoły, wpadł do środka i na widok dwóch kobiet wrzasnął:
- Wysoki umiera w lesie.



Zoja była przygotowana na to, że słowo “ranny” usłyszy prędzej czy później, więc skrzek jaszczurki bardzo jej nie zaskoczył. To znaczy zaskoczyło ją to, że akurat kobold przyniósł te wieści, ale nie sama ich treść; tego można było się, niestety, spodziewać. Kilkoma szybkimi - i mało delikatnymi - ruchami dopięła “byle by było” zbroję kapłanki i klepnęła Frankę w plecy.
- Gotowe. Gergo, jesteś wspaniały! Idź z nim, Franko, proszę. Ja przygotuję tu wszystko do zabiegu. - Uzdrowicielka pochyliła się i wyszarpała spod śpiwora swój koc; zrolowała go i podała najbliżej stojącej osobie - Upewnijcie się, że jest w stabilnym stanie i przenieście go tutaj. Koca można użyć jako noszy. - Odgarnęła włosy z czoła i pokręciła głową - Biegnijcie i niech wszyscy bogowie nad wami czuwają... - popchnęła lekko kobolda i kapłankę w kierunku wyjścia, ucinając wszystkie protesty.
“Zaczyna się” - przemknęło Zoi przez głowę, kiedy w lekkiej panice stukała krzesiwem, usiłując zapalić lampkę. Kiedy światło znów rozjaśniło wnętrze spichlerza, dziewczyna rozejrzała się za czymś, co mogło służyć za stół; szczęściem w pomieszczeniu było kilka zepsutych czy też dawno nieużywanych sprzętów gospodarskich, w tym coś, co kiedyś było korytem albo poidłem. Sapiąc i natężając wszystkie siły, Zoja przesunęła je bardziej na środek i z hukiem przewróciła dnem ku górze; zgarnięty (z wyrzutami sumienia i obietnicą, że wynagrodzi to stokrotnie właścicielowi) z czyjegoś posłania koc posłużył za narzutę. Lampka powędrowała na hak przy dźwigarze, a na cebrzyku bez uszek dziewczyna zaczęła rozkładać w pośpiechu zawartość swojej lekarskiej saszetki, rzucając niespokojne spojrzenie na drzwi, przez które mieli za chwilę wnieść rannego. Uzdrowicielka zastanawiała się przelotnie, komu akurat z towarzyszy tak bardzo się nie powiodło...

Franka była nieco bardziej przygotowana do takich ekstremalnych warunków. Bądź przynajmniej jej siostra z uporem maniaka starała się ją do tego przygotować. Skupiona na swoim zadaniu, chwyciła tarczę i świecący buzdygan. Spojrzała raz jeszcze na Zoję, następnie na Gergo.
- Prowadź szybko - poleciła, wybiegając na zewnątrz i podążając za niskim jaszczurem. Do jej uszu dobiegł jakiś krzyk o rannych, ale nie zwróciła uwagi. Zoja mogła sama się tym zająć.
Kobold biegł przodem, odwracając się co chwila, by zerknąć na kapłankę. Czuł się całkiem ważny, prowadząc ratunek dla rannych towarzyszy. Z drugiej strony żałował straty jednego z najcenniejszych skarbów. Ukradł miksturę z maleńkich zapasów wędrownej grupy artystów, z którymi podróżował. Któregoś dnia jeden z linoskoczków podczas występu spadł na bruk i paskudnie się pogruchotał, a mikstura pozwoliła mu przeżyć dopóki nie sprowadzono kapłanów. Gergo świetnie wiedział co robi, pakując sobie jedną z flaszek do kieszeni nocą, kiedy zdecydował się uciec.
Biegnąc, starał się pokrótce wytłumaczyć France co zaszło. Łapiąc chrapliwie oddech, opowiadał jej o monstrualnych sidłach i zmasakrowanej nodze łowcy. Minęli dopalające się ogniska, patrolujących peryferia sioła leśników i wpadli w las. Zaczęło porządnie padać.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 24-04-2015 o 20:42.
Drahini jest offline