Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-04-2015, 18:41   #31
 
goorn's Avatar
 
Reputacja: 1 goorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znany
Gergo poczuł się pewniej. Walka była znacznie lepsza niż rozmowy. Tutaj przynajmniej stał po tej samej stronie co wysocy, a nie naprzeciw nich. Miał szansę pokazać swoją wartość. Wyskrzeczał w stronę nadbiegających wieśniaków o grupach koboldów w lesie. Szybko się zorientował, że wysocy kompletnie nic nie widzą, więc dokładnie wskazał swoją latarenką pozycje obydwu grup.
Starał się zwłaszcza zwrócić uwagę Shavriego, nie wiedząc czy wieśniacy potraktują go poważnie. Zaczął przygotowywać zaklęcia uśpienia, chcąc wyłączyć kilka koboldów z gry, jednak przerwał mu krzyk Evana. Jeśli mają zostać na miejscach, to usypianie przeciwników nie miało sensu. Dreptał więc nerwowo, przyglądając się co robią jego pobratymcy. Byli niepewni i chyba zdziwieni tym co zastali. W końcu Gergo uświadomił sobie, że żadnego ataku nie będzie, koboldy powoli i w zorganizowany sposób się wycofywały. Wysyczał przekleństwo pod nosem, zdumiony sprawnością ich manewru. Koboldy jakie znał bazowały raczej na prymitywnym sprycie i planach które dało się wyrysować kijkiem na piasku dwoma liniami prostymi.
- Koboldy się wycofują - wrzasnął na otaczających go ludzi.
"A jeśli się wycofują..." - jego myśli biegły gorączkowo. Dłonią sięgnął do sakiewki i nabrał w garść sypkiego piasku. Przytknął dłonie do pyska i przez kilka chwil mamrotał coś w syczącym języku. W końcu dmuchnął z całej siły, a piasek wzbił się w powietrze i poleciał w stronę wycofujących się jaszczurek.
Gergo był święcie przekonany, że jeśli uda mu się uśpić któregoś z koboldów, żaden z pozostałych nie zmarnuje nawet sekundy na budzenie towarzysza. W końcu jak wiadomo, kobold to istotna wredna i na cudzą krzywdzę niewrażliwa i dba tylko i wyłącznie o własną skórę. I faktycznie, jeden ze stworów - najwolniejszy, biegnący na samym końcu, padł.
 
goorn jest offline  
Stary 23-04-2015, 19:23   #32
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Sinara jeszcze zanim się obudziła już szukała kuszy. Nie do końca świadoma otoczenia, rzuciła się w stronę drzwi. “Nie wybiegać poza okrąg domostw!” usłyszała.
Szybko rozejrzała się po otoczeniu. Nie było sensu pchać się do otwartej walki; to nie było w jej stylu.Zresztą i tak nie widziała wroga.Stanęła przy ścianie spichlerza, na lewo od wejścia, wtapiając się w cień. Dała sobie chwile na rozejrzenie się i przyzwyczajenie wzroku. Starała się też słuchać co krzyczą inni żeby zlokalizować swoich towarzyszy. Serce waliło jej jak oszalałe, co utrudniało osąd sytuacji. Ale sylwetka małego kobolda z latarenką była nie do pomylenia w tych okolicznościach. Stał razem z kimś pod drzewem, Sinara stwierdziła, że nie ma sensu pchać się tam jako kolejna osoba, więc podbiegła do chałupy i ustawiła się za załomem, przygotowując się do strzału. Naciągnęła kuszę i wycelowała w ciemność. Jeśli tylko któryś usunął by się z linii ciemności, od razu posłałaby w jego kierunku bełt.Póki co jednak widziałą tylko zarysy drzew.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 24-04-2015, 10:58   #33
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Alarm obudził w końcu i Kaina. Czarodziej zerwał się szybko na równe nogi, a przynajmniej starał się. Co prawda myśl o walce orzeźwiała umysł, ale brak doświadczenia w takich sytuacjach robił swoje. Gdy dowódca drużyny wybiegł już że spichlerza, Kain potykał się zakładając po ciemku buty, a potem ktoś potknął się o niego.
- Na sześćset sześćdziesiąt sześć warstw otchłani! – warknął i pośpieszył się do wyjścia. Na zewnątrz szybko rozejrzał się i nasłuchiwał. Gdzie było starcie? Na czuja pobiegł w kierunku, w jakim zmierzali uzbrojeni wioskowi. Jak się nie mylił był to posterunek Gergo. W całym tym pośpiechu nie tylko zapomniał kuszy, ale też zamiast kostura miał w ręku jakiś kij. Zaklął pod nosem, uświadamiając sobie jak życie najemnika różni się od spokojnej egzystencji strażnika w cichej dzielnicy Silverymoon. Szczęście że sakiewkę z komponentami miał przy sobie.
 

Ostatnio edytowane przez Nemroth : 24-04-2015 o 12:38.
Nemroth jest offline  
Stary 24-04-2015, 19:39   #34
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri, Kain, Gergo, Sinara i w roli głównej: Wnyki

Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc



Shavri doskonale widział znaki, które Gergo starał się przekazać. Dzielny kobold już dwa razy udowodnił, na co go stać.
- Evan! Evan musimy wejść do lasu! - Shavri krzyknął w kierunku kapitana. Jednak zdaje się, że tamten miał własne problemy z koboldami w tym samym czasie, ponieważ nie odpowiadał. Shavri zagryzł szczęki. Od zachodu, z miejsca, w którym był druid, dobiegło go wściekłe syczenie, a potem na sekundę tamta cześć lasu i wioski rozbłysła. Chłopak zacisnął wolną dłoń w pięść. Nie chciał samowolnie złamać narzuconego przez Evana zakazu, ale w lesie przed nim być może leżał ten hiopotetyczny jeden kobold zraniony przez niego. O ile rzecz jasna został trafiony i o ile to faktycznie kobold. Sęk w tym, że nikt chłopakowi nie zagwarantuje, że kobold był na tyle ranny, aby nie móc uciekać. Podczas, gdy Shavri krzyczał, Gergo stał z rękoma przyciśniętymi do pyszczka i wyglądał na bardzo skupionego. Shavri westchnął. Szybko zmienił łuk na oba swoje miecze i biegiem ruszył pomiędzy drzewa, dokładnie w chwili, w której Gergo odsunął ręce od pyszczka.

W tym momencie do miejsca, w którym trwał kobold przybiegł Kain, dysząc opierał się na kiju i wyglądał wyraźnie na osobę wczorajszą. Zmierzwione włosy, byle jak założone ubranie, improwizowana broń i wzrok mówiący, że nie wie jaka jest obecna sytuacja.
- Gergo… czemu Shavri biegnie sam do lasu? – zapytał, śledząc wzrokiem sylwetkę tropiciela.
- Nie mam pojęcia - wyskrzeczał Gergo. I powiedział to absolutnie szczerze, nie widział najmniejszego powodu by ryzykować skórą, zanurzając się w las, kiedy jeszcze koboldy były całkiem blisko.
Zresztą nie ważne, idę za nim. – Czarodziej ruszył pośpiesznie za towarzyszem. Biegnąc, odrzucił niepotrzebny kij, a macając się po kieszeniach, wyczuł zawiniątko z świecącą kula. Mogło się przydać do oświetlenia okolicy, ale wpierw musi się dowiedzieć się, czemu w ogóle zagłębiają się w knieje.

Gergo miał nadzieje, że wysocy wiedzą co robią. Dla pewności narysował przed sobą w powietrzu kształt tarczy, wyrzucając z siebie jednocześnie słowa w smoczym języku. Tarcza zmaterializowała się, powiększyła, zamigotała i nagle znikła. Teraz powinno być odrobinę bezpieczniej. Zaklinacz ruszył za towarzyszami, nie chcąc ich skazywać na błąkanie w ciemności. Tamci nie odbiegli daleko; bieg w całkowitych ciemnościach, potykanie się na wystających korzeniach i wpadanie na krzaki nie były najbardziej efektywną metoda pościgową. Rozpędzony Sharvi omal nie skręcił nogi, wpadając nią w jakąś norę, a podstępne gałęzie zostawiły na gładkiej twarzy Kaina czerwone szramy. Świeczuszka Gergo niewiele pomogła, oświetlając zaledwie najbliższe chaszcze. Przynajmniej zaklinacz nie miał takich problemów; on widział znakomicie…, a raczej widziałby, gdyby duzi (i krzaki) mu nie zasłaniali. Mimo to domyślał się, że uciekajace grupki są już daleko. A przynajmniej miał taką nadzieję.

Najwyraźniej mdłe światło świecy za plecami zmobilizowało tropiciela-samobójcę do dalszych działań. Co prawda nadal nic nie widział, potykał się o wszystko i choć jego determinacja słabła, brnął w las za postrzelonym koboldem jakby to był najtłustszy jeleń. Tyle że nawet śmiertelnie ranny jeleń dawno uciekłby gdzie pieprz rośnie, gdyż echo hałasów ze wsi i nawoływań leśników oraz najemników niosło się po całym Wilczym Lesie. Shavri potknął się po raz kolejny i wdepnął w coś miękkiego; zachwiał się, zrobił kolejny krok - i coś zatrzasnęło się na jego stopie żelaznymi kleszczami.

Tropiciel zamiast krzyknąć, zacisnął własne szczęki niemal tak samo mocno. Aż zgrzytnęły. Chyba nawet złamał mu się ząb. Puścił oba miecze, wydał z siebie przeciągły, głęboki stęk bólu i zgiął się w pół nad uwięzioną nogą. But przyjął na siebie impet “ugryzienia” (a przynajmnej tak sobie wmawiał), ale siła ciosu wymalowała mu przed oczami oślepiające gwiazdki, co biorąc pod uwagę ciemność dookoła, stanowiło dosyć ciekawe wrażenie, nad którym chłopak z pewnością by się zatrzymał, gdyby nie to, że ból w nodze był trudny do opisania, a co dopiero zniesienia. Sięgał szczytu czaszki i promieniował wzdłuż kręgosłupa.
Zgięty w pół przewalił się na bok, lądując w miękkim poszyciu. Nos wypełnił mu zapach błota, mchu i butwiejących liści. Jęknął i zamknął oczy, dysząc z bólu. Jego oddech był płytki i przyśpieszony. Oblał go zimny pot. Boli, pomyślał błyskotliwie. Ból zagłuszał mu sygnały ze wszystkich zmysłów. Musiał go ogarnąć. Musiał zacząć myśleć. Pułapka nie była duża (a przynajmnej tak sobie wmawiał). Szczęście w nieszcześciu. Gdyby była większa, raczej nie miałby problemu z uwolnieniem nogi (a przynajmnej tak sobie wmawiał). Leżał przez chwilę, uspokajając oddech i siebie. Słuchał. Wciąż dobiegał go gwar z wioski. Słyszał też ciężkie kroki Kaina i inne, lżejsze, choć szybsze. Prawdopodobnie należące do Gergo. A także szum wiatru w koronach drzew, grzmoty, trzaskanie ognia, szmer deszczu i wszystkie inne dźwięki, które uniemożliwiały usłyszenie napastników, gdyby ci postanowili się pod niego podkraść.
- Kija albo kamienia! - wycharczał, łapiąc rękami za szczęki pułapki, żeby je rozewrzeć, chociażby minimalnie. - Potrzebuje kija lub kamienia… Czuł jak but wypełnia mu się ciepłą krwią. Nie czekając na odpowiedź, wzmocnił nacisk na stalowe zęby, chcąc je rozewrzeć… Niemal nieludzkie wycie wypełniło okolicę, gdy Shavri spróbował wyrwać żelazne zęby z własnej łydki. Paści nawet nie drgnęły, za to młodzieńcowi pociemniało w oczach z bólu. Czyżby pułapka wbiła mu się w kość? Ze łzami w oczach puścił wnyki, stęknął jeszcze raz i namacał oba swoje ostrza.

Kain, gdy usłyszał krzyk towarzysza, nie myślał już o ukrywaniu się. Wyjął świecącą kulę i zbliżył się do Shavri.
- No to mamy problem - krótko skomentował widok nogi tropiciela w sidłach. - Spokojnie zaraz coś wymyślimy - dodał czarodziej chociaż w duchu modlił się by wrogie koboldy były daleko. Przyjrzał się mechanizmowi. Nie znał się na pułapkach, ale naciskając na sprężynę uścisk powinien zelżeć. Rozejrzał się też za kamieniem, czymś co można by włożyć pomiędzy rozstawione szczęki sidła. Kain nie był fizycznie silnym człowiekiem, ale postanowił spróbować. Shavri wydał z siebie kolejne wycie, gdy metal poruszył się w ciele, szorując o kość.
- Wybacz Shavri, brak mi siły by Cię uwolnić z tego mechanizmu. - powiedział czarodziej drżącym głosem. - Po prostu poczekamy na resztę. - dodał. Miał nadzieję, że ktoś się w końcu zjawi. Mimo to usłyszawszy szelest liści i widząc niską postać o mało nie zszedł na zawał. Na szczęście okazało się, że to tylko Gergo. Niedługo potem zjawiła się również Sinara.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 24-04-2015 o 20:41.
Drahini jest offline  
Stary 24-04-2015, 19:39   #35
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Za Redone

Sinara widziała w oddali, że dzieje się coś niedobrego z jednym z jej kolegów. Wrzasnął wniebogłosy i wygląda na to że upadł. Dziewczyna ostrożnie podążyła w kierunku Shavriego, wiedząc że w każdej chwili zza któregoś drzewa może wypaść kobold. Wyglądało jednak na to, że droga była czysta.

Złodziejka kucnęła przy tropicielu i obejrzała dokładnie wnyki. Były mocno zatrzaśnięte na jego nodze. Wszechogarniająca ciemność nie pomagała w znalezieniu słabych punktów pułapki. Wyjęła z kieszeni szaty jakieś zawiniątko, które ciężko było innym zidentyfikować. Po chwili zaczęła coś dłubać i majstrować przy wnykach. Robiła to sprawnie i szybko, ale zarazem na tyle delikatnie by nie przysparzać niepotrzebnego bólu Shavriego. W pewnym momencie jej ręka osunęła się, co spowodowało z kolei ostre syknięcie uwięzionego tropiciela.

- Nie dam rady, przepraszam.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-04-2015 o 20:46.
Sayane jest offline  
Stary 24-04-2015, 20:35   #36
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Sinara, Shavri, Kain, Gergo i sidła w lesie oraz odsiecz Franki i przygotowania Zoji

Południowy posterunek, Zamieć i Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc


Kobold wysunął język, myśląc o dalszych krokach. Nie miał siły, ani magicznych sztuczek, żeby rozewrzeć szczęki pułapki. Koboldów już wprawdzie widać nie było, ale Gergo nie miał żadnej gwarancji, że za chwilę nie wrócą. Nie wiedział też jak radzi sobie reszta drużyny.
Trzeba było szybko zabrać stąd zarówno uwięzionego tropiciela jak i znaleźć śpiącego kobolda. Zwłaszcza, że ten drugi mógł się niebawem obudzić. W końcu wzruszył ramionami i oddał swój kostur Kainowi, a sam odwrócił się w stronę, gdzie według jego pamięci leżał nieprzytomny gad… i wytrzeszczył oczy, widząc wpełzajacy w krzaki ogon. Najwyraźniej gadzina zdołała już się wybudzić z działania czaru. Gergo przyszło do głowy, że galopujący na oślep tropiciel mógł ją po prostu nadepnąć...
Zaklinacz sięgnął ręką do sakiewki po odrobinę piasku i zaczął mamrotać sentencje, ogrzewając oddechem ziarenka. Jednocześnie starał powolutku iść za pełznącym przeciwnikiem, żeby nie stracić go z oczu. W końcu wypuścił z ręki piasek, kierując zaklęcie w stronę wrażego kobolda. I ruszył szybciej w ślad za swoim zaklęciem z sierpem w ręku, tak dla pewności.
Szczęśliwie przerośnięta jaszczurka ponownie pogrążyła się w sen. Gergo postanowił nie bawić się w subtelności, złapał jedną ręką kobolda za pysk, a w drugiej trzymał sierp, który przysunął do szyi przeciwnika, gotowy w każdej chwili poderżnąć mu gardło. Krok po kroku wycofywał się w stronę towarzyszy, ciągnąc śpiącego gada. Gergo błogosławił w duchu deszcz padający przez całą noc. Ziemia była błotnista i łatwiej mu było ciągnąć ciężkiego kobolda po śliskim podłożu.
To taplanie w błocie wydawało się odpowiednie. Gergo czuł głęboką odrazę i pogardę dla śpiącego. Brudny, cuchnący, w łachmanach. Żałosny. Jak bardzo różnił się od budzących podziw wysokich. No, być może dzisiaj był świadkiem kilku dziwnych zachowań ludzi, ale to były drobne szczegóły. W ogólnym obrazie byli imponujący, przerastając koboldy rozmiarem, intelektem i przede wszystkim - znaczeniem. Gergo wręcz podświadome chciał, by jego przeciwnik zaczął się wyrywać, by móc poderżnąć te gadzie gardło i wycisnąć z niego plugawe życie. Jeniec trochę poobijał się o krzaki i kamienie, co osłabiło działanie czaru; rozwarł powieki akurat gdy Gergo dotargał go do towarzyszy.
Gergo przycisnął mocniej ostrze do gardła wrogiego kobolda, nie przejmując się czy go przypadkiem nie kaleczy.
- Spróbuj się tylko poruszyć, a urżnę ci ten plugawy łeb - wysyczał w prymitywnym smoczym, którym posługiwały się koboldy. Jeniec zamarł.
Przez kilka chwil Gergo oddychał ciężko, odpoczywając po sporym wysiłku.
- Co robimy dalej? - spytał wysokich. W czasie gdy go nie było przy miłym wysokim pojawiła się ta cicha czarnowłosa samica, która teraz grzebała przy wnykach jakimiś dziwnymi narzędziami.



Po niepowodzeniu Sinary, Shavri poczuł się jeszcze gorzej... Psychicznie i fizycznie.
- Kain, pomożesz mi otworzyć wyniki. - Tropiciel cedził słowa, leżąc na plecach i próbując skupić się na deszczu, który padał mu na twarz, a nie na pulsującym bólu, który pożerał mu nogę w rytm uderzeń serca. - Złapiemy obaj za wnyki. Jeśli nam nie starczy sił, to po prostu wsadzisz między zęby mój mniejszy miecz i potem spróbujemy jeszcze raz… Chyba, że wcześniej przyjdzie tu jakiś prosty człowiek i jednym pstryknięciem palca otworzy wnyki, z którymi się szamoce się dwóch najemników… W każdym razie nie zamierzam tu bowiem czekać do rana. Gergo, spisałeś się naprawdę świetnie - oświadczył, siadając i krzywiąc się z bólu. Bijak na jego piersi poruszyła się niespokojnie. - Jeśli uważacie, że to zły pomysł, to czekam na lepsze - powiedział zmęczony, bez złośliwości. Przez myśl przemknęło mu, że ma zestaw narzędzi, które wziął ze sobą z kuźni, ale zostały wraz z jego ekwipunkiem w wiosce.
- Proponuję poczekać. Im mniej się ruszasz tym lepiej. Jeśli znowu nie otworzymy szczęk tylko pogorszymy sprawę a przecież niedługo zamieszanie się skończy i ktoś nam pomoże. Trzeba po prostu kogoś silnego by napiął sprężynę - odpowiedział czarodziej, wpatrując się na zmianę w ranę, potrzask i twarz tropiciela.
- Co robimy dalej? - spytał Gergo wysokich, mocno trzymając wrogiego kobolda. - Może pobiegnę po pomoc? - zaproponował. I chyba to był nalepszy z pomysłów, bo zaklinacz zobaczył naraz jak oczy miłego właściciela tłustego szczura uciekają w tył głowy a on sam wali się bez czucia na ziemię.
Raz Gergo podsłuchał rozmowę swoich dawnych towarzyszy-właścicieli, że dobrze podcięta żyła zabija lepiej niż ucięty łeb. Nie miało to wtedy dla niego wielkiego sensu, ale teraz zaczynało. Żelazisty zapach krwi czuł odkąd dogonił Shavriego. Pociągnął nosem jeszcze raz, dla pewności. Kiedyś plemieniu udało się złapać dzika i poderżnąć mu gardło. Intensywność woni była podobna. Miły wysoki kończył podobnie jak dzik - tyle że Gergo nie będzie mógł go zjeść. Odkrył jednak, że nie chce by Shavri umarł. Był miły, traktował go od początku dobrze, ale przede wszystkim... “plugawy kobold nie pomógł, pozwolił umrzeć wysokiemu, pewnie przyglądał się z uciechą”.
Gergo wiedział, co musi zrobić. Przede wszystkim sięgnął ręką do sakiewki po piasek i trzeci już dzisiaj raz uśpił kobolda. Gdy gad opadł bez czucia na ziemie, Gergo zaczął przeszukiwać liczne kieszenie, aż w końcu trafił na niewielką flaszeczkę z grubego szkła. Podał ją Kainowi.
- To lekarstwo. Trzeba mu je wlać w gardło.
I ruszył biegiem w stronę wioski. Leśnicy omal nie usiekli go z rozpędu; na szczęście był wśród nich Larsson i powstrzymał towarzyszy. Zaklinacz skierował się wprost do stodoły, wpadł do środka i na widok dwóch kobiet wrzasnął:
- Wysoki umiera w lesie.



Zoja była przygotowana na to, że słowo “ranny” usłyszy prędzej czy później, więc skrzek jaszczurki bardzo jej nie zaskoczył. To znaczy zaskoczyło ją to, że akurat kobold przyniósł te wieści, ale nie sama ich treść; tego można było się, niestety, spodziewać. Kilkoma szybkimi - i mało delikatnymi - ruchami dopięła “byle by było” zbroję kapłanki i klepnęła Frankę w plecy.
- Gotowe. Gergo, jesteś wspaniały! Idź z nim, Franko, proszę. Ja przygotuję tu wszystko do zabiegu. - Uzdrowicielka pochyliła się i wyszarpała spod śpiwora swój koc; zrolowała go i podała najbliżej stojącej osobie - Upewnijcie się, że jest w stabilnym stanie i przenieście go tutaj. Koca można użyć jako noszy. - Odgarnęła włosy z czoła i pokręciła głową - Biegnijcie i niech wszyscy bogowie nad wami czuwają... - popchnęła lekko kobolda i kapłankę w kierunku wyjścia, ucinając wszystkie protesty.
“Zaczyna się” - przemknęło Zoi przez głowę, kiedy w lekkiej panice stukała krzesiwem, usiłując zapalić lampkę. Kiedy światło znów rozjaśniło wnętrze spichlerza, dziewczyna rozejrzała się za czymś, co mogło służyć za stół; szczęściem w pomieszczeniu było kilka zepsutych czy też dawno nieużywanych sprzętów gospodarskich, w tym coś, co kiedyś było korytem albo poidłem. Sapiąc i natężając wszystkie siły, Zoja przesunęła je bardziej na środek i z hukiem przewróciła dnem ku górze; zgarnięty (z wyrzutami sumienia i obietnicą, że wynagrodzi to stokrotnie właścicielowi) z czyjegoś posłania koc posłużył za narzutę. Lampka powędrowała na hak przy dźwigarze, a na cebrzyku bez uszek dziewczyna zaczęła rozkładać w pośpiechu zawartość swojej lekarskiej saszetki, rzucając niespokojne spojrzenie na drzwi, przez które mieli za chwilę wnieść rannego. Uzdrowicielka zastanawiała się przelotnie, komu akurat z towarzyszy tak bardzo się nie powiodło...

Franka była nieco bardziej przygotowana do takich ekstremalnych warunków. Bądź przynajmniej jej siostra z uporem maniaka starała się ją do tego przygotować. Skupiona na swoim zadaniu, chwyciła tarczę i świecący buzdygan. Spojrzała raz jeszcze na Zoję, następnie na Gergo.
- Prowadź szybko - poleciła, wybiegając na zewnątrz i podążając za niskim jaszczurem. Do jej uszu dobiegł jakiś krzyk o rannych, ale nie zwróciła uwagi. Zoja mogła sama się tym zająć.
Kobold biegł przodem, odwracając się co chwila, by zerknąć na kapłankę. Czuł się całkiem ważny, prowadząc ratunek dla rannych towarzyszy. Z drugiej strony żałował straty jednego z najcenniejszych skarbów. Ukradł miksturę z maleńkich zapasów wędrownej grupy artystów, z którymi podróżował. Któregoś dnia jeden z linoskoczków podczas występu spadł na bruk i paskudnie się pogruchotał, a mikstura pozwoliła mu przeżyć dopóki nie sprowadzono kapłanów. Gergo świetnie wiedział co robi, pakując sobie jedną z flaszek do kieszeni nocą, kiedy zdecydował się uciec.
Biegnąc, starał się pokrótce wytłumaczyć France co zaszło. Łapiąc chrapliwie oddech, opowiadał jej o monstrualnych sidłach i zmasakrowanej nodze łowcy. Minęli dopalające się ogniska, patrolujących peryferia sioła leśników i wpadli w las. Zaczęło porządnie padać.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 24-04-2015 o 20:42.
Drahini jest offline  
Stary 24-04-2015, 20:40   #37
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Południowy posterunek, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc

Kain bez zbędnego zastanowienie się nad zawartością fiolki wlał jej zawartość w gardło Sharviego. Miał nadzieję że płyn od Gergo pomoże. Zdumiewające że tak prosta pułapka była tak zabójcza. Czarodziej nie zastanawiał się nad tym wcześniej ale taka metoda odłowu skazywała zwierze na śmierć w długich męczarniach.
- Jaka szkoda że to nie koboldy w nią wpadły… - szepnął do siebie czekając na przybycie towarzyszy. Mag nie zapominał jednak by dzielić uwagę pomiędzy rannego towarzysza a śpiącego jeńca. Niemniej jednak - podobnie jak Sinara - ze zdumieniem przyglądał się działaniu magicznego leku. Mag widywał takie przedmioty u bogatszych poruczników i kapitanów w Silverymoon, ale złodziejka nigdy nie widziała wpływu magii na zdrowie; żadnego z jej znajomych nie było na to stać. Już po kilku sekundach Sharvi z trudem otworzył oczy. Dopiero poniewczasie czarodziejowi przyszło do głowy, że rana najprawdopodobniej zasklepiła się na pułapce…
- Przynajmniej się nie wykrwawi… - rzucił czarodziej, szukając pozytywnych stron sytuacji. Shavri spojrzał na nich nieprzytomnym spojrzeniem i jęknął przeciągle, gdy zupełnie bezmyślnie poruszył uwięzioną nogą. Nie miał siły zacisnąć szczęk, za to z oczu stróżką pociekły mu łzy bólu. Pozwolił swoim powiekom opaść, a potem - po nadludzkiej walce z własnym bólem i niemal paralityczną słabością ciała - zdołał z gardła ochrypniętego od krzyku wyrzucić cichą, dychawiczną prośbę o wodę. Skóra na jego twarzy była nienaturalnie blada. Kain zaklął cicho. Bukłak zostawił w stodole. Jak i większość ekwipunku gdy pośpiesznie wybiegał dołączyć do reszty. Spojrzał na towarzyszkę, licząc, że może Sinara ma przy sobie wodę. Ta pokręciła tylko głową.

Po paru dłuższych chwilach z zabudowań zaczęło zbliżać się majtające się złote światło. W ich kierunku biegł Gergo wraz z Franką, która wyprzedziła gada widząc zbiorowisko wokoło poszkodowanego. Miała na sobie pancerz, w jednej dłoni tarczę i światło w drugiej.
- Dycha?! - odezwała się ze znacznej odległości.
- Żyje. - odpowiedział Kain a głos miał podenerwowany. Młody mag starał się zachować spokój ale sytuacja go przerastała. Jak że wstydem zauważył dotychczas nie okazał się przydatny. Zza kołnierza Shavri wychynął szczurzy pyszczek i zaczął lizać swojego pana po szyi. Chłopak przechylił głowę w jej kierunku, ale nic więcej nie był w stanie robić.
Kapłanka świecąc sobie pod nogi dobiegła w końcu do rannego.
- Koboldy uciekły? - spytała spoglądając w głąb lasu - To ich sidła, czy tutejszych? - dodała do zgromadzonych.
Następnie przykucnęła przy mężczyźnie odkładając tarczę na bok. Złote światło wpierw rzuciło nieco promieni na jego zatrzaśniętą nogę a następnie na twarz.
- Shavri, słyszysz mnie? - odezwała się pochylając nad młodziakiem. Przyłożyła dłoń do jego czoła a za pomocą kciuka i brwi delikatnie rozszerzyła jego powieki. Potrzebowała jakiegokolwiek znaku jego świadomości. Z poszkodowanym nieprzytomnym pracowało się inaczej jak z przytomnym. Na szczęście chłopak był tomny, choć słaby jak młode kocię.
- Raczej uciekły - odpowiedział Kain - Ale nie mam pewności… sidła - podejrzewam że wioskowych... Franko podałem mu miksturę... prawdopodobnie leczenia. Jak ma to jakieś znaczenie… Pomożesz mu tutaj czy próbujemy go przenieść do wioski? - zapytał kapłanki.
- Gergo, nosze! - odezwała się głośniej odwracając do jaszczurki, następnie wróciła do odpowiedzi Kainowi - Zabieramy go do spichrza, czeka tam na niego Zoja.
Kapłanka nie dawała się rozpraszać. Sukcesywnie brnęła własnym torem sekwencji czynności, które należało zrobić.
- Musimy zabrać wraz z nim sidła.

Wykopanie kołka, do którego przywiązano żelaziwo było kłopotliwe, ale z pomocą sztyletów i mieczy wreszcie się udało. Załadowano Shavriego na "nosze" - czyli koc - i pociągnięto w stronę wsi. Podróż po chaszczach i wykrotach nie była komfortowa, choć trójka towarzyszy pechowego tropiciela starała się jak mogła by koc nieść a nie wlec. Gergo, stękając i sapiąc, ciągnął za sobą uśpionego kobolda. Gdy wyszli z lasu podbiegło do nich kilku leśników, odbierając obydwa ciężary (choć gada z wyraźnym obrzydzeniem) i sprawnie transportując do spichrza, gdzie zebrała się już reszta drużyny.
 
Proxy jest offline  
Stary 24-04-2015, 20:47   #38
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zachodni posterunek, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc



Po zachodniej stronie wioski najemnicy mieli zupełnie inne problemy niż Shavri.

Wystawiając głowę za węgła, Gaspar był gotowy na najgorsze. W magicznym błysku zauważył kłębowisko pnączy i postaci. Jedna z nich była uderzająco podobna do tego druida od wilka. Wilka nie zauważył, a potem blask przygasł.
- EEeeeee, druid, taka twoja mać!! - rozdarł się Gaspar - Poświeć no jeszcze, żebym ci szypa w słabizne nie wraził!!
Na odgłos ciężkich kroków za plecami odwrócił się, błyskawicznie naciągając łuk. Struchlał na moment, ale rozmiar nadbiegających postaci wykluczał koboldów, nawet gdyby były na maśle pasione.
- Sam tu!! - krzyknął - Opresja pany, koboldy druida dorwali! Wiyncy światła!
- Naści -
wcisnął podniesioną z ziemi żagiew pierwszemu z nadbiegających. - Czyń światłość! - rzucił, napinając łuk.
Jeden z miejscowych chwycił łuczywo; niestety drżące światło nie wystarczało by dostrzec co się tam dzieje.
Marvowi daleko było do chęci szalonego pędu na wprost, spojrzał więc w kierunku Evana. Nie był przyzwyczajony do słuchania rozkazów, ale biegnięcie w ciemność też się wojownikowi nie uśmiechało. Za nic nie chciał porzucić ciążącej mu w lewym ręku tarczy, żeby zamiast niej sięgnąć po pochodnię. Czekał więc, zgodnie ze wcześniejszymi słowami, aby nie wybiegać z wioski.
Evan w rozbłysku zobaczył Deithwena i grupę koboldów uwięzioną przez rośliny. Trzeba było działać. Młody wojownik podbiegł do najbliższego ogniska i szybko zapalił pochodnię, a następnie ruszył na pomoc druidowi.

Odwrócony tyłem do wioski Deithwen, nie wiedząc, kiedy zjawi się wsparcie i świadom ograniczonego czasu działania czaru, spróbował ogłuszyć kosturem najbliższego kobolda. Niestety nie wziął pod uwagę, że czar oplątania zadziała również na niego; co prawda nie został unieruchomiony całkowicie, ale znacznie spowolniony. Nie przeszkodziło mu to przywalić solidnie koboldowi, który był w położeniu gorszym niż druid. Mimo wszystko Deithwen uznał, że warto było ryzykować, gdy czar przestanie działać, przynajmniej jeden Kobold nie ucieknie zbyt daleko. Teraz druid postanowił wycofać się z powrotem na bezpieczną odległość.
Nagle zobaczył zmierzającą w jego stronę małą, świecącą kulkę. Poczuł w piersiach palący ból, po czym upadł w plątaninę pędów.
Deithwen, z najwyższym wysiłkiem starał się przycisnąć dłoń do piersi, aby ulżyć swoim cierpieniom. Potem słysząc nadbiegających ludzi zawołał:
- Pomocy! Wyciągnijcie mnie stąd!
Evan dobiegł w pobliże druida, akurat wtedy gdy ten wołał o pomoc. Macki roślinności oplatały Deithweina i wojowniczy blondas nie bardzo wiedział jak go stamtąd wyciągnąć. Nie znał się na czarach i wolał nie sprawdzać czy zdołałby zerwać roślinne więzy, dlatego też pozostał na obrzeżu działania czaru i starał się by żaden z napastników nie wydostał się z pułapki żywy.

Marv widząc, ze Evan biegnie do ogniska i zapala pochodnie, wreszcie nabrał nieco odwagi, lub uznał, że należy się ruszyć. Nie widział nadal zbyt wiele, ale ruszył razem z drugim wojownikiem w stronę wołającego o pomoc druida, którego imienia nawet nie pamiętał jeszcze. Zamierzał zasłonić go tarczą lub zaatakować tych, którzy się z nim ścierali. Jeśli tacy by się znaleźli. Na pewno gdzieś ktoś z kimś walczył, gdyż ledwie mężczyźni dobiegli do Deithwena usłyszeli przeraźliwy wrzask bólu. Marv słyszał raz takie wrzaski - gdy wiejski znachor piłą obcinał drwalowi nogę zmiażdżoną przez spadajace drzewo. Najwyraźniej tej nocy nie tylko półelf miał pecha...

Widząc biegnącego Evana, Gaspar zaklął plugawie i ruszył w ślad za nim. Zerknął jeszcze przez ramię i zobaczył wahających się wieśniaków.
- A wy czego stoicie jak bindasy na potańcówce?! Jazda, za tym chopem z mieczem - wywarczał. Ten, któremu wcześniej Gaspar wcisnął w rękę ogień ruszył za tropicielem, ale widząc stojących dalej kamratów zatrzymał się i tylko poświecił w przód łuczywem. Ganianie za koboldami po lesie w nocy nikomu się nie uśmiechało. W końcu za coś najemnikom płacili… choć może niekoniecznie za to. - W rzyć se te żagiew wetknij - rzucił łowca zrywając się do biegu.
Najmici prawie już dobiegali do półelfa, gdy ten z jękiem zgiął się w pół, trafiony jakimś świecącym pociskiem.
- Ot, suczesyny! - wycedził przez zęby Gaspar, gwałtownie się zatrzymując. Błyskawicznie napiął łuk, podnosząc strzałę do oka i równie szybko zwolnił cięciwę, celując w miejsce, skąd - jak mu się wydawało - nadleciał ognik. Nie usłyszał nic, co by wskazywało na trafienie w niewidzialny cel. Za to kolejna kulka ugodziła strzelca w pierś - przynajmniej jednak mógł zlokalizować choć w przybliżeniu wrogiego magusa.
Gaspar zaklął jeszcze plugawiej oparzony świetlistym pociskiem, jednak nie spuścił oka z miejsca skąd nadleciał. Wstrzymując oddech posłał tam strzałę, jęknął głucho i przycisnął prawicę do rany.
- A bodajby cie pokręciło, psi synu - wycharczał, sięgając do kołczana. Rzucił okiem na niewyraźną plątaninę roślin i ciał o kilka kroków od niego. Uśmiechnął się paskudnie... Był sfrustrowany, zły i zdecydowany wyrównać rachunki z koboldami. Nieważne w jaki sposób...

- Atakujcie najbliższe koboldy! Za chwilę czar przestanie działać! - wykrzyknął druid w stronę zgromadzanych. Jednocześnie próbował wymacać czy w pobliżu leżą jakieś kamienie, ale wijące się rośliny skutecznie to uniemożliwiały. Konsekwentnie czołgał się, chcąc opuścić obszar działania czaru jak najszybciej. Dochodzące z południa ludzkie, pełne cierpienia wrzaski, dodatkowo motywowały go do wysiłku.
Słysząc ten okrzyk druida rudowłosy chłopak postanowił jednak nie pomagać mu za wszelką cenę, a zamiast tego uderzyć na najbliższego z koboldów. Nigdy nie wiadomo czy oswobodzone zdecydują się uciec czy walczyć. Zasłaniając się tarczą natarł na swój cel z krótkim okrzykiem dla dodania sobie odwagi. Pchnął włócznią, wykorzystując jej zasięg do trzymania się, w swoim mniemaniu, bezpiecznie za zasłoną drewnianej tarczy.

Pnącza wystrzeliły w stronę broni; owinięta wyglądała jak mały majowy słup; tylko kwiatków i wstążek brakowało. Marv szarpnął raz i drugi… i nagle rośliny puściły, opadając na ziemię bez ruchu. Na moment wszyscy zamarli, oceniając sytuację; pat przerwał cios Marva i sterczący z pyska najbliższego kobolda szyp Gaspara. Gady wrzasnęły, chwytając za swoje włócznie i szarżując na mężczyzn. Leżący na ziemi Deithwen był najłatwiejszym celem. Evan spróbował zasłonić druida; wyprowadził cios, lecz potknął się i zamiast trafić gada jedynie przeorał mieczem glebę, o mało nie odcinając półelfowi ręki. Najbliższe koboldy zamachnęły się na druida, jednak zbyt zachowawczo - najwyraźniej mężczyzna z bastardem zrobił na nich wrażenie, podobnie jak biały wilk, który warcząc i kłapiąc zębami zasłaniał swojego pana. Obydwa ciosy chybiły, lecz Deithwen wiedział, że jeśli się nie podniesie to już po nim. Druid wstał bardzo szybko. Zasłoniwszy się tarczą, jednocześnie wyszarpał sejmitar. Zaraz potem wykrzyknął:
- Bierz go Eris - wskazując na najbliższego stojącego kobolda. Wilczyca skoczyła, lecz małemu gadowi udało się umknąć poza zasięg jej szczęk. Drugi skorzystał z okazji dziabiąc pólelfa włócznią. Widać, że gadziny miały wprawę w walce z ludźmi i wykorzystywanie luk w obronie wysokich nie było im obce.

Trafiony przez Marva kobold dychał jeszcze; ostatkiem sił wyprowadził cios, który jednak zszedł po tarczy wojownika. Drugi był sprytniejszy; zaszedł rudowłosego z boku i dziabnął go celnie w udo. Ten biegnący z wrzaskiem na Gaspara również nie chybił, choć rana była dość powierzchowna. Cholera jednak wiedziała jakie paskudztwo siedziało na zardzewiałej broni kobolda… Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, gdyż kolejna kulka światła wypaliła mu następną dziurę w zbroi.
Słysząc odgłosy walki leśnicy ruszyli na pomoc; zbliżające się światła tworzyły wśród drzew chwiejne cienie. Wydawało się, że wrogów jest coraz więcej. A może wcale się nie wydawało?

Evan z trudem złapał równowagę, ale zlapał. Siła niecelnego uderzenia wywołała niekontrolowany ruch, który spowodował oddalenie się od druida i przemieszczenie w okolice jednego z koboldów. Młody wojownik skorzystał z okazji i z furią natarł na przeciwnika, tnąc na odlew. Oby bogowie znów nie wystawili korzenia na jego drodze. Tym razem bogowie natury byli łaskawsi, ale tylko trochę; najwyraźniej dla koboldów; co prawda wojownik się nie potknął, ale nie trafił też wybranego przeciwnika. Evan nie wiedział do kogo modliły się te maszkary, ale miały farta - albo po prostu mężczyźni nie mieli wprawy w walce z przeciwnikiem mikrego wzrostu. Tak czy siak gad dziabnął wojownika w nogę. Evan zasyczał z bólu, ale odpuścić nie zamierzał. Gorzej nawet, bo stało się to przed czym ostrzegał go wujek Roy, a mianowicie ogarnęła go wściekłość i żądza krwi.

Marv krzyknął, czując jak broń przeciwnika rani jego udo. Adrenalina krążyła w jego żyłach, więc jeszcze nie czuł bólu tak silnego, jakim był w rzeczywistości. Pierwszym odruchem była wręcz chęć ucieczki przed tymi stworzeniami. W co on się wpakował! Opanował się z trudem, wystawienie się na cios z tyłu nie było dobrym pomysłem. Starając się zmienić pozycję tak, żeby koboldy nie atakowało go z flanek i stanąć bliżej Evana, dźgnął raz jeszcze zranionego przez siebie stwora, zabijając go na miejscu. Pozostałe dwa skoczyły na rudego; jednemu udało się trafić, drugi chybił haniebnie.
- Cho no tu, psi chwoście - wysyczał wściekły Gaspar, rzucając się z mieczem na kobolda . Zmyliwszy poczwarę zmianą kroku, ciął straszliwie na odlew... chybiając okrutnie. Kobold skrzeknął coś tryumfalnie… i nagle rzucił się do ucieczki. Podobnie postąpiła jego brać, uciekając gdzie pieprz rośnie przed gnającą od strony wioski z wrzaskiem i kłonicami gromadą kmieci. Najwyraźniej koboldzia odwaga stopniała w obliczu przewagi wroga, a kmieca - urosła, podniecona czynami najemników.
- Tera to wiejesz? Czekaj - sapnął łowca przez zaciśnięte z bólu zęby, sięgając po strzałę - Zara ci popędu dodam - wypuścił strzałę w plecy uciekającego. Skrzeknęło, ale nie słychać było upadku.

Rudowłosy wojownik z satysfakcją patrzył jak koboldy nagle zaczynają uciekać. Sycił się tym kilka uderzeń serca, zanim nie poczuł paskudnego bólu w dwóch zadanych przez małe stworzenia ranach. Zakręciło mu się w głowie i korzystając z odwrotu przeciwników, on także zwrócił się w stronę wioski i utykając, przyciskając dłoń do rany, wracał w stronę ognisk i spichlerza.
- Jestem ranny! - krzyknął, odzyskując głos. Głupio to zabrzmiało, ale czy kapłanki nie zapewniały o swojej pomocy? Teraz uderzyła go myśl, że mogły oszukiwać i od razu zaczął szukać w głowie wiedzy odnośnie ran. Nie miał żadnej. - Hej! - krzyknął na widok biegnącej gdzieś Franki. Nie zatrzymała się, więc rozejrzał się. - Wszyscy żyją?
- Jestem ranny, ale żyw. Proponuje zabrać jednego kobolda, najmniej rannego i wracać do wsi
- rzekł Deithwen rozglądając się za koboldem, którego wcześniej ogłuszył oraz za swoim kosturem. Leżał na ziemi; nie wyglądał na specjalnie żywego, ale gdy druid sprawdził wyczuł jeszcze puls. Jeden z leśników z obrzydzeniem związał łapy gada sznurkiem od gaci i zaczął wlec za nogę w kierunku spichlerza. Resztę leżących gadów profilaktycznie potraktowano siekierami przez łby; truchła rzucono na bok.

Evan był w takim amoku że nie bardzo słyszał kolegów i gdy koboldy zaczęły uciekać to zaczął je gonić. Miał zamiar dopaść przynajmniej jednego i odpłacić za ranę w nodze. Rana dawała o sobie znać, ale adrenalina też robiła swoje. Zamachnął się raz i drugi, ale zwinne małe stwory kluczyły niczym zające i w biegu nie sposób było je trafić. Dopiero gdy zapędził się spory kawał w las, a pochodnia mało nie zgasła od wymachów uświadomiło sobie, że wystawił się gadzinom jak świniak w chlewiku. Na szczęście potworkom brakło odwagi lub rozumu by wykorzystać sytuację; słyszał tylko trzask gałęzi i szelest listowia, gdy koboldy uciekały coraz bardziej na zachód. Kuśtykając zawrócił więc do Zamieci, co i ruszy czujnie oglądając się za siebie. Mżawka, która zmieniła się w deszcz, studziła emocje; wojownik poczuł, że zaczyna mieć dreszcze. Przyśpieszył kroku. Należało się przegrupować i sprawdzić co z drużyną i całą wsią. Wrzaski dochodzące wcześniej z drugiej strony sioła nie wróżyły najlepiej. W spichlerzu zastali tylko Zoję; dopiero kilka minut później pojawiła się reszta najemników.
 
Sekal jest offline  
Stary 24-04-2015, 21:45   #39
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zamieć, Wilczy Las
14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny
noc/świt



Najmici i leśnicy wrócili do wioski, ciągnąc ze sobą koboldzi zezwłok powalony przez Deithwena. Dopalające się ogniska trzaskały i dymiły niemiłosiernie w kroplach deszczu. Ktoś przytomny zaczął zgarniać widłami drewno w jedno miejsce, pod zrobioną naprędce wiatę, więc środek sioła nadal był oświetlony. Mieszkańcy dwójkami patrolowali obrzeża Zamieci dając najemnikom czas na opatrzenie ran i przegrupowanie się.

Przygotowana do leczenia Zoja czekała już w spichrzu; pierwsi do opatrzenia przyszli Marv, Deithwen i Evan. Biała wilczyca przywarowała przy rzuconym w kąt, związanym i nieprzytomnym zakrwawionym koboldzie, z niepokojem spoglądając na swojego pana. Niedługo potem ekipa pod dowództwem Franki przytargała półprzytomnego Shavriego z żelaziwem nadal zatrzaśniętym na nodze. Pod instrukcjami Franki leśnicy bez problemu rozwarli stalowe szczęki, wyrywając je z żywego ciała tropiciela i wywołując kolejne, pełne bólu wrzaski. Nie było jednak innej rady; cenna magiczna mikstura podarowana wysokiemu przez Gergo nie działała wybiórczo.
Łup zaklinacza w postaci związanego kobolda zwalono obok pierwszego gada. Jeniec obudził się już i z przerażeniem łypał oczami na kręcące się po budynku stado ludzi. Leśnicy spozierali na niego złym wzrokiem i widać było, że niejeden ma ochotę utrupić gada. Tylko ostre rozkazy Evana powstrzymały ich przed dekapitacją jeńców.

- Wynocha chłopy! Do roboty, bestii wypatrywać! To nie miejsce dla was! - władczy głos ode drzwi wybił się nad panujący w spichrzu harmider i sprawił, że mężczyźni wypadli na zewnątrz jak smagnięci batogiem. Do spichlerza wkroczyła Łucja i kilka innych kobiet. Zoja już od wejścia poczuła ostry zapach ziołowych maści i ciepłych naparów, które niosły w dwojakach. Za nimi kroczyło kilku podrostków dźwigając dwa sagany gorącej wody, które ze stęknięciem postawili nieopodal koryta. Po chwili do budynku wbiegły prawnuczki Dziewanny niosąc naręcza płócien do owijania ran, prześcieradeł i kilka koców. Zaciekawione stanęły z boku, ale babka przegnała je do domu, a wyrostków posłała po kolejne porcje wody.
- No. To zabieramy się do roboty, tak? - poprawiła fartuch i ku zdumieniu Zoji spojrzała na nią, najwyraźniej oczekując, że gildiowa uzdrowicielka skoordynuje działania. Co prawda dziewczynie wydawało się, że czyni to raczej przez grzeczność - kobiety Zamieci wyraźnie nie miały problemów z organizacją pomocy dla rannych, a parujące kotły wskazywały na to, że całą noc czekały w gotowości - ale nie oponowała. Towarzysze krwawili i nie było czasu na uprzejme przepychanki.

Po ogarnięciu się i opatrzeniu ran zdolni do walki najemnicy wyszli znów na patrol lub pilnowali jeńców. Było mało prawdopodobne by koboldy znów zaatakowały, lecz szumiący deszcz stwarzał im do tego dobre warunki. Mimo to reszta nocy przebiegła spokojnie; nie licząc kilku fałszywych alarmów, które stawiały na równe nogi całe sioło.

Świt zastał niedawno mianowanych najemników zmęczonych ponad wszelkie wyobrażenie. Ciągła czujność, napięcie i - co tu dużo mówić - zwykły strach męczyły nie mniej niż praca w polu czy całodzienne opatrywanie rannych. Większości osób musiała zrewidować swój pogląd na temat najemniczej pracy. Mało komu udało się zmrużyć oczy, lecz ci, którym się to udało spali jak zabici. Choć może nie jest to dobre porównanie…

Nad lasem podniosła się mgła. Przestało padać i niebo przejaśniło się, dając nadzieję na lepszą pogodę w ciągu dnia. Z ust wieśniaków unosiła się para gdy kręcili się między domami doglądając nielicznych zwierząt i rąbiąc drwa na opał. Z wnyków, paści i innych pułapek rozłożonych wokół Zamieci wyciągnięto jeszcze sześć trucheł; po obdarciu ich z broni młodzież zabrała się za kopanie rowu w pewnym oddaleniu od wioski by wrzucić tam ciała.

Najemnikom przyniesiono ciepłej wody i polewkę z cebuli i pokrzyw na śniadanie. Pływało też tam kilka ziemniaków, a któraś z gospodyń hojnie dolała do niej mleka. Gaspar kiwnął z uznaniem głową; jego matula robiła tak samo. Jakaś dziewczyna wzięła od Zoji zakrwawione bandaże i ubrania wojowników by wyprać je nad strumieniem. Z zewnątrz dobiegał cichy gwar głosów, gdakanie kur i meczenie kóz. Gdyby nie zabliźniajace się rany i dwa leżące w kącie koboldy wydawało by się, że noc przebiegła spokojnie i zaczyna się zupełnie zwyczajny dzień.


 
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2015, 22:15   #40
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Spichlerz, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc

Nielekka i wcale nie bezbolesna operacja w końcu dobiegła końca. Wspólnymi siłami sidła zostały wyszarpane z ciała, dziury owinięte opatrunkami przez Zoję a gardło Shavriego zdrapane, gdy chwytał z powrotem świadomość. Jego stan ustabilizowano sporym nakładem energii. Niestety na jednym osobniku nie kończyło się. Rannych była jeszcze spora kolejka.
- Dziękuję… - wyszeptał skonany bólem Shavri. Jeszcze niedawno sam mówił o tym, że wobec bólu nie ma bohaterów i ostatnie wydarzenia dobitnie mu o tym przypomniały. Co go podkusiło? Biajk wyszła zza pazuchy chłopaka i ułożyła mu się na piersi. Pucowała na zmianę swoje futerko i jednodniowy zarost na twarzy swojego ludzkiego towarzysza. Brodę, która od bólu i stresu zrobiła się nieco gęstsza niż zazwyczaj. Czynności pielęgnacyjne, którym oddawała się Bijak, nie miałyby racji bytu, gdyby zwierzątko czuło się zagrożone. Potem szczurka zawinęła się w zgrabny, schludny kłębek i zaczęła z zadowoleniem chrupać ząbkami. Na chłopaka spłynął jej spokój. Próbował jeszcze zacisnąć palce na szklanym krążku otrzymanym od brata, który zawsze nosił przy sobie, ale nie zdążył, bo wycieńczony brakiem krwi i bólem zasnął jak kamień.

Franka wymyła dłonie umazane krwią rannego chłopaka. Na otrzeźwienie zmysłów wzięła parę oddechów lodowatego deszczowego powietrza z zewnątrz i rozcierając krople deszczu na twarzy wróciła do środka.

- Evanie... Możesz na stronę? - zaczęła kapłanka z uprzejmym uśmiechem.

Nie chcąc nikogo niepokoić wyciągnęła wojownika za ramię od postronnych uszu. Przed całkowitym padnięciem w swoim posłaniu musiała upewnić się w jednej rzeczy.

- Mamy malutki problem... Nie chcę, byś mnie źle zrozumiał. Ani by zrobili to tutejsi. Ale... Te sidła... Nie wyglądały na porzucone przez koboldy... Były... Umm...

Dziewczyna westchnęła nie mogąc znaleźć łagodniejszej drogi, czy słów do wyrażenia swojego zdania. Nie miała takich umiejętności, co Zoja, która byłaby w stanie poinformować o śmierci kogoś z rodziny w sposób tak łagodny, że aż nie zauważalny. Odpuściła kluczenie naokoło tematu i rzekła dokładnie tak, jak widziała sprawę myślami.

- Wieśniacy nie powiedzieli nam o rozstawionych przez nich sidłach, przez co o mały włos nie zginął Shavri - wyrzuciła jednym tchem.
- Nie chciałbym podejrzewać tutejszych o jakąś złośliwość - odpowiedział Evan - W końcu oni nas wynajęli, prędzej wziąłbym to za przeoczenie. Poza tym Sharvi wykazał się sporą nieostrożnością włażąc w las, gdy tego zabroniłem i to na dodatek prawie po omacku.
- Też nie chcę tak myśleć... - kontynuowała kapłanka - Ale z tej nieuwagi komuś stała się krzywda. Skoro przyszliśmy tu w konkretnym celu nie może przecież być tak, że póki nie zapytamy konkretnie, to nam nie powiedzą. Będzie trzeba z nimi pomówić o takich kwestiach. Ty Evanie, będziesz musiał z nimi pomówić.
- Dobrze, porozmawiam z nimi o tym - zadeklarował wojownik - wcześniej jednak musimy przesłuchać więźniów i ustalić co robić. Być może trzeba będzie szybko wyruszyć. - na jego słowa Franka pokiwała głową z uprzejmym uśmiechem.
Evan czuł że przesłuchanie więźniów może być kluczowe dla ich misji, podobnie jak szybkie podjęcie decyzji, ale teraz ważne było odpocząć. Jego decyzja odnośnie wart ucieszyła wszystkich, bo tylko on sam postanowił stróżować już do samego rana. Towarzyszyło mu kilku wieśniaków i nie było potrzeby by więcej najemników męczyło się na warcie. Co prawda nie tylko on w nocy jeszcze pracował, gdyż kapłanki uwijały się przy rannych, także przy nim samym za co był wielce wdzięczny. Pobudkę urządził wszystkim godzinę po świcie.


- Więc... Kto następny do rozrywania mięsa i upuszczania krwi...? - zapytała Franka z miłym choć zmęczonym uśmiechem - Deithwen? Gaspar? A może ty Marv? Wyglądasz tak samo niemrawo jak ja przed poranną modlitwą.
Druid podszedł do kapłanki i rzekł:
- Ze mną szybko się uwiniesz. Tylko drobne rany, nic poważnego. Dodatkowo potem mogę pomóc opatrywać rannych.
Tak naprawdę chciał być pierwszy, bo poczuł się bardzo zmęczony i pragnął zaraz po modlitwie iść spać. Przynajmniej do południa, aby się zregenenerować. Wcześniej zamierzał jednak pomóc przy rannych, gdy zostanie o to poproszony.
- Zapraszam więc... Jak już ciebie rozkroję na kawałeczki to coś wymyślimy - mimo dość niewielkiego zasobu energii i nie pocieszającego widoku kapłanka starała się odpędzać negatywne emocje - Siadaj i pokaż, co tobie dolega - dziewczyna wskazała kawałek poprzecznej deski, na której można było się usadowić.
Druid pozbył się najpierw zbroi, a potem koszuli. Rana na brzuchu i ta na lewej ręce były dobrze widoczne, jednak postanowił mimo wszystko się odezwać:
- Poradzisz sobie z tym raz dwa - rzekł z uśmiechem Deithwen.
- Oh, ja się szykuje na strugi krwi a ten przychodzi mi, bo przewrócił się i zadrapał kolano... - westchnęła z lekko zadziornym uśmiechem.
Podchodząc obejrzała dokładniej krwawe zatarcia. Pochylając głowę złożyła dłonie razem. Zamknęła oczy i pod nosem zaczęła odmawiać litanię, w której druid wyłapał pojedyncze słowa takie jak "śpiew", "promienie", czy "woda". Po paru wersetach na jedną z ran położyła dłoń. Była cieplutka, prawie tak samo jak posłanie, które przyjemnie nagrzało się przez spokojną noc.
- Raz... - wtrąciła do półelfa między kolejną litanią i zakryciem ciepłą dłonią drugiej rany - Dwa - dorzuciła po kolejnych wersetach - I poradziłam sobie. Już możesz się ubrać i leć do łóżeczka się grzać, bo na zewnątrz pioruński mróz. - Pieszczotliwe słowa kapłanki brzmiały jakby mówiła do małego dziecka. Kolejne natomiast wybrzmiały nieco poważniej i bez już żartów. - Obyś wracał do mnie tylko z takimi ranami...
Dotyk kapłanki niewątpliwie był bardzo przyjemny. Przez całe ciało druida przebiegł dziwny dreszcz, kiedy dotykała go Franka, zarówno za pierwszym jak i za drugim razem.
- Dziękuje Ci za to, że mi pomogłaś i za ciepłe słowa - wyszeptał Deithwen nieco zarumieniony.

Marv niecierpliwie zerkał co chwilę w stronę opatrywanego druida. Na jego obliczu co jakiś czas pojawiały się emocje, a wzrok był lekko oskarżycielski. W końcu druid miał tylko powierzchowne rany, nie to co dwa poważniejsze zranienia rudowłosego.

- Gasparze? - odezwała się Franka wyłapując pierwszego rannego, którego napotkały jej oczy - Ułatw mi proszę pracę i usiądź rozbierając się od pasa w górę.
Gaspar mruknał coś i zaczerwienił się po uszy, ale spełnił polecenie.
Franka obejrzała dokładnie łowcę. Litania nie była wystarczająca na jego okaleczenia.
- Tylko nie mów, że nie będzie bolało - rzucił mężczyzna z krzywym uśmiechem. Wyraźnie się denerwował.
Przysiadła więc na piętach tuż obok mężczyzny, wyciągnęła niewielki drewniany symbol wschodzącego słońca i ułożyła między dłońmi. Te splecionymi palcami opadły na kolana. Kapłanka zamknęła oczy, pogrążając się w modlitwie. Symbol bóstwa po paru chwilach rozświetlił się delikatnym światłem. Oczy Gaspara rozszerzyły się ze zgrozy. Dziewczyna na chwilę przerwała modlitwę, zawieszając go na szyi, po czym ponownie na kolanach pojawiły się ręce. Tym razem jednak ułożyły się w łódeczkę. Kolejne słowa modlitwy sprawiały, że złotawe światło zaczęło skraplać się w jej dłoniach, niczym poranna rosa na liściach traw i krzewów. Krople światła spływały tworząc coraz większą garść wody. Gdy jej ilość była wystarczająca Franka roztarła ją między dłońmi, otworzyła oczy i uniosła ją nad ranę Gaspara. Ten wzdrygnął się, jakby chciał uciec, ale pozostał na miejscu. Świetliste krople wcale nie skapywały, tylko kurczowo pląsały pod spodem dłoni. W końcu, gdy zetknęły się z ranami, łowca poczuł jednocześnie ciepło, rześkie powietrze oraz zapach rosy, którą w płynnej postaci widział chwilę wcześniej. Łowca zamarł w bezruchu, po czym powoli odetchnął głęboko i z wyraźną ulgą. Wstał i - wpatrując się w oczy kapłanki - wymruczał niezgrabne podziękowania, po czym szybko spuścił wzrok i odszedł, obmacując zasklepione rany.

Osłabiona kapłanka nie poddawała się i lekko przymuszając własną wolę odezwała się do kolejnego rannego.
- Marvie...? Aaaleś ty wysoki... - zadziwiła się ze swojej pozycji siedzącej - Jak pogoda tam na górze? - Na jej twarzy zagościł zmęczony uśmiech. - Siadaj, trzeba coś zaradzić na twoje rany...
Marv do tego czasu zdążył zdjąć swoją zbroję i owinąć rany, inaczej zdążyłby się po drodze wykrwawić. Usiadł niepewnie, bacznym spojrzeniem lustrując kapłankę i zupełnie nie wiedząc o co chodzi z jej pytaniem. Na wszelki wypadek pokręcił więc głową, ostatecznie nie odzywając się wcale.
- Nie masz tam żadnej pogody? - uśmiechnęła się raz jeszcze - Głowa do góry. Nie trzeba się tak zamartwiać. Jutrzejszy dzień będzie lepszy. Wystarczy odrobinę wiary - odpowiedziała pocieszająco, widząc jego niemrawą minę. Zaczęła odwijać jego rany by mieć bezpośredni do nich dostęp - Wyglądasz na bardzo zmartwionego, co takiego nie daje tobie spokoju?
Pierwsze spojrzenie, które posłał kapłance należało do tych z rodzaju "kpisz czy o drogę pytasz?" i ponownie zignorował to pytanie o pogodę. Deszcz było słychać, że było zimno każdy czuł. Wzruszył więc ramionami.
- Bo cię tam nie było. Jest ich za dużo i ktoś chyba dobrze nauczył je walczyć - odezwał się wreszcie, kwaśno i spoglądając na swoje rany.
- Hmm... O to jesteś na mnie zły? - zapytała nieco poważniej lecz wciąż bardzo spokojnie - Masz rację, nie było mnie tam ale przybiegłam najszybciej jak potrafiłam. Ta noc nauczyła nas wielu rzeczy Marvie, mnie również.
Niespodziewanie obok Marva wyrósł Gaspar.
- Ładnieś sobie radził. Byliby nas oskubali bez ciebie i twojej włóczni. Dobrze było mieć cię po naszej stronie - wyciągnął dłoń krzywiąc się lekko. Rany jeszcze ciągnęły.
Ten gest wyraźnie zaskoczył rudowłosego, który spojrzał na wyciągniętą rękę, a potem jakby niepewnie ją uścisnął.
- Niezbyt dobrze. Nie umiałem zasłonić się przed głupim, małym koboldem - pokręcił głową, zły tym razem na siebie. - To zupełnie inna sprawa niż ćwiczenia - westchnął i popatrzył na Frankę, nie mogąc przez chwilę oderwać od niej wzroku.
- Nie, nie o to chodzi. Chociaż naprawisz co koboldy zepsuły - zmusił się do małego uśmiechu. - Mam nadzieję - zakończył ciszej.
- Ty się nie potrafiłeś zasłonić?! - Gaspar zaniósł się chrapliwym śmiechem - popatrzaj na mnie - pokazał swoje ledwo zagojone blizny - powiadam, dzielnieś stawał. Ino musisz uwierzyć w siebie. Jakby ci rzec… - łowca podrapał się nierówno przystrzyżoną fryzurę - jakby nie ty, to by nas usiekli. A jutro te tam chożą kapłankę już by na ruszcie mieli - wskazał podbrudkiem na Frankę, uśmiechając się domyślnie - tedy dziękuje ci jak leśny ludź: ino raz. Ale pamiętać będę.
- Marvie, to że uważasz, że nie sprawdziłeś się teraz nie oznacza wcale, że tak pozostanie do samego końca. Byłeś tam, gdzie być powinieneś. Twoją zasługą jest to, że tej nocy żadne dziecko nie zostało porwane, ani żaden z naszych towarzyszy, czy tutejszych nie zginął - ujęła policzki blond chłopaka w swoje dłonie - Byłeś częścią czegoś wielkiego! Pomogłeś odzyskać wiarę tym ludziom na nadejście lepszych dni. Wolnych od codziennego strachu o własne życie, czy bliskich. Dałeś im nadzieję na lepsze jutro. To jest coś, za co będę dziękować Panowi Poranka.
Marv był mocno skonfundowany zachowaniem tej dwójki. Naprawdę myśleli, że chodzi o to, że nie wierzy w swoje możliwości? Przecież wszyscy oni wpakowali się w to samo bagno. Na gratulowanie sobie nie było tu miejsca. Może kombinowali coś więcej? Te myśli zakłóciły dłonie na policzkach rudowłosego, którego od razu przybrały szkarłatną barwę. Na szczęście nie było tu bardzo jasno. Następnym odgłosem wydanym przez Hunda był niezrozumiały bełkot. Odzyskał równowagę psychiczną dopiero jak Franka zabrała dłonie.
- Ty naprawdę w to wierzysz - rzekł z westchnięciem, próbując wzrokiem skierować uwagę kapłanki na swoje rany. - Przemowami niestety z nimi nie wygramy.
- By wygrać z nimi, musimy najpierw nie przegrać ze sobą. A to wykorzystają bez zawahania. To nawet nie kwestia wiary, to już się dzieje. - Kapłanka uśmiechnęła się ciepło we wszechogarniającym zmęczeniu. Uchwyciła symbol bóstwa w dłonie i odprawiła analogiczne modły, co przy Gasparze. W swej sile nie były jednak tak wyraziste. W prawdzie ledwie się zaznaczały. Energia ledwie się skropliła na jej złożonych w łódeczkę dłoniach. Nie miała nawet, co rozetrzeć w dłoniach, choć mimo tego zrobiła to. Dotknęła dłońmi ran Marva, który poczuł jedynie ciepło. Franka nie miała sił, a ostatni zabieg ze zmęczenia prawie nie zamknął jej powiek. Słaniała się, lecz nie dawała za wygraną. Jeszcze nie wyleczyła jego ran. Zmusiła się jeszcze bardziej. Złożyła dłonie do modlitwy i zaczęła recytować litanię. Po paru wersetach rudy wojownik poczuł ponowne ciepło, jak i śniętą Frankę, która z wyczerpania prawie się na niego nie wyłożyła.
Zdziwiony i zaskoczony podtrzymał ją. Był silny i w miarę szybki, ale nawet w tym zmęczeniu kapłanka musiała wyczuć drżenie jego rąk. Popatrzył na nią niepewnie, potem zerknął w kierunku ran. Nie wiedział jak do końca miało to działać, ale pewnie nie do końca tak. Usadził dziewczynę ostrożnie. W stanie, w którym była, nie był nawet w stanie się na nią złościć.
- Odpocznij - powiedział tylko - dziewczyna po paru chwilach pokiwała głową
- Wybacz ale... - odpowiedziała skołowana nabierając tchu - ...więcej nie dam rady... Przepraszam... Zoja się tobą zaopiekuje dalej...
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 30-04-2015 o 01:01.
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172