Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2015, 20:40   #37
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Południowy posterunek, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc

Kain bez zbędnego zastanowienie się nad zawartością fiolki wlał jej zawartość w gardło Sharviego. Miał nadzieję że płyn od Gergo pomoże. Zdumiewające że tak prosta pułapka była tak zabójcza. Czarodziej nie zastanawiał się nad tym wcześniej ale taka metoda odłowu skazywała zwierze na śmierć w długich męczarniach.
- Jaka szkoda że to nie koboldy w nią wpadły… - szepnął do siebie czekając na przybycie towarzyszy. Mag nie zapominał jednak by dzielić uwagę pomiędzy rannego towarzysza a śpiącego jeńca. Niemniej jednak - podobnie jak Sinara - ze zdumieniem przyglądał się działaniu magicznego leku. Mag widywał takie przedmioty u bogatszych poruczników i kapitanów w Silverymoon, ale złodziejka nigdy nie widziała wpływu magii na zdrowie; żadnego z jej znajomych nie było na to stać. Już po kilku sekundach Sharvi z trudem otworzył oczy. Dopiero poniewczasie czarodziejowi przyszło do głowy, że rana najprawdopodobniej zasklepiła się na pułapce…
- Przynajmniej się nie wykrwawi… - rzucił czarodziej, szukając pozytywnych stron sytuacji. Shavri spojrzał na nich nieprzytomnym spojrzeniem i jęknął przeciągle, gdy zupełnie bezmyślnie poruszył uwięzioną nogą. Nie miał siły zacisnąć szczęk, za to z oczu stróżką pociekły mu łzy bólu. Pozwolił swoim powiekom opaść, a potem - po nadludzkiej walce z własnym bólem i niemal paralityczną słabością ciała - zdołał z gardła ochrypniętego od krzyku wyrzucić cichą, dychawiczną prośbę o wodę. Skóra na jego twarzy była nienaturalnie blada. Kain zaklął cicho. Bukłak zostawił w stodole. Jak i większość ekwipunku gdy pośpiesznie wybiegał dołączyć do reszty. Spojrzał na towarzyszkę, licząc, że może Sinara ma przy sobie wodę. Ta pokręciła tylko głową.

Po paru dłuższych chwilach z zabudowań zaczęło zbliżać się majtające się złote światło. W ich kierunku biegł Gergo wraz z Franką, która wyprzedziła gada widząc zbiorowisko wokoło poszkodowanego. Miała na sobie pancerz, w jednej dłoni tarczę i światło w drugiej.
- Dycha?! - odezwała się ze znacznej odległości.
- Żyje. - odpowiedział Kain a głos miał podenerwowany. Młody mag starał się zachować spokój ale sytuacja go przerastała. Jak że wstydem zauważył dotychczas nie okazał się przydatny. Zza kołnierza Shavri wychynął szczurzy pyszczek i zaczął lizać swojego pana po szyi. Chłopak przechylił głowę w jej kierunku, ale nic więcej nie był w stanie robić.
Kapłanka świecąc sobie pod nogi dobiegła w końcu do rannego.
- Koboldy uciekły? - spytała spoglądając w głąb lasu - To ich sidła, czy tutejszych? - dodała do zgromadzonych.
Następnie przykucnęła przy mężczyźnie odkładając tarczę na bok. Złote światło wpierw rzuciło nieco promieni na jego zatrzaśniętą nogę a następnie na twarz.
- Shavri, słyszysz mnie? - odezwała się pochylając nad młodziakiem. Przyłożyła dłoń do jego czoła a za pomocą kciuka i brwi delikatnie rozszerzyła jego powieki. Potrzebowała jakiegokolwiek znaku jego świadomości. Z poszkodowanym nieprzytomnym pracowało się inaczej jak z przytomnym. Na szczęście chłopak był tomny, choć słaby jak młode kocię.
- Raczej uciekły - odpowiedział Kain - Ale nie mam pewności… sidła - podejrzewam że wioskowych... Franko podałem mu miksturę... prawdopodobnie leczenia. Jak ma to jakieś znaczenie… Pomożesz mu tutaj czy próbujemy go przenieść do wioski? - zapytał kapłanki.
- Gergo, nosze! - odezwała się głośniej odwracając do jaszczurki, następnie wróciła do odpowiedzi Kainowi - Zabieramy go do spichrza, czeka tam na niego Zoja.
Kapłanka nie dawała się rozpraszać. Sukcesywnie brnęła własnym torem sekwencji czynności, które należało zrobić.
- Musimy zabrać wraz z nim sidła.

Wykopanie kołka, do którego przywiązano żelaziwo było kłopotliwe, ale z pomocą sztyletów i mieczy wreszcie się udało. Załadowano Shavriego na "nosze" - czyli koc - i pociągnięto w stronę wsi. Podróż po chaszczach i wykrotach nie była komfortowa, choć trójka towarzyszy pechowego tropiciela starała się jak mogła by koc nieść a nie wlec. Gergo, stękając i sapiąc, ciągnął za sobą uśpionego kobolda. Gdy wyszli z lasu podbiegło do nich kilku leśników, odbierając obydwa ciężary (choć gada z wyraźnym obrzydzeniem) i sprawnie transportując do spichrza, gdzie zebrała się już reszta drużyny.
 
Proxy jest offline