Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2015, 20:47   #38
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zachodni posterunek, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc



Po zachodniej stronie wioski najemnicy mieli zupełnie inne problemy niż Shavri.

Wystawiając głowę za węgła, Gaspar był gotowy na najgorsze. W magicznym błysku zauważył kłębowisko pnączy i postaci. Jedna z nich była uderzająco podobna do tego druida od wilka. Wilka nie zauważył, a potem blask przygasł.
- EEeeeee, druid, taka twoja mać!! - rozdarł się Gaspar - Poświeć no jeszcze, żebym ci szypa w słabizne nie wraził!!
Na odgłos ciężkich kroków za plecami odwrócił się, błyskawicznie naciągając łuk. Struchlał na moment, ale rozmiar nadbiegających postaci wykluczał koboldów, nawet gdyby były na maśle pasione.
- Sam tu!! - krzyknął - Opresja pany, koboldy druida dorwali! Wiyncy światła!
- Naści -
wcisnął podniesioną z ziemi żagiew pierwszemu z nadbiegających. - Czyń światłość! - rzucił, napinając łuk.
Jeden z miejscowych chwycił łuczywo; niestety drżące światło nie wystarczało by dostrzec co się tam dzieje.
Marvowi daleko było do chęci szalonego pędu na wprost, spojrzał więc w kierunku Evana. Nie był przyzwyczajony do słuchania rozkazów, ale biegnięcie w ciemność też się wojownikowi nie uśmiechało. Za nic nie chciał porzucić ciążącej mu w lewym ręku tarczy, żeby zamiast niej sięgnąć po pochodnię. Czekał więc, zgodnie ze wcześniejszymi słowami, aby nie wybiegać z wioski.
Evan w rozbłysku zobaczył Deithwena i grupę koboldów uwięzioną przez rośliny. Trzeba było działać. Młody wojownik podbiegł do najbliższego ogniska i szybko zapalił pochodnię, a następnie ruszył na pomoc druidowi.

Odwrócony tyłem do wioski Deithwen, nie wiedząc, kiedy zjawi się wsparcie i świadom ograniczonego czasu działania czaru, spróbował ogłuszyć kosturem najbliższego kobolda. Niestety nie wziął pod uwagę, że czar oplątania zadziała również na niego; co prawda nie został unieruchomiony całkowicie, ale znacznie spowolniony. Nie przeszkodziło mu to przywalić solidnie koboldowi, który był w położeniu gorszym niż druid. Mimo wszystko Deithwen uznał, że warto było ryzykować, gdy czar przestanie działać, przynajmniej jeden Kobold nie ucieknie zbyt daleko. Teraz druid postanowił wycofać się z powrotem na bezpieczną odległość.
Nagle zobaczył zmierzającą w jego stronę małą, świecącą kulkę. Poczuł w piersiach palący ból, po czym upadł w plątaninę pędów.
Deithwen, z najwyższym wysiłkiem starał się przycisnąć dłoń do piersi, aby ulżyć swoim cierpieniom. Potem słysząc nadbiegających ludzi zawołał:
- Pomocy! Wyciągnijcie mnie stąd!
Evan dobiegł w pobliże druida, akurat wtedy gdy ten wołał o pomoc. Macki roślinności oplatały Deithweina i wojowniczy blondas nie bardzo wiedział jak go stamtąd wyciągnąć. Nie znał się na czarach i wolał nie sprawdzać czy zdołałby zerwać roślinne więzy, dlatego też pozostał na obrzeżu działania czaru i starał się by żaden z napastników nie wydostał się z pułapki żywy.

Marv widząc, ze Evan biegnie do ogniska i zapala pochodnie, wreszcie nabrał nieco odwagi, lub uznał, że należy się ruszyć. Nie widział nadal zbyt wiele, ale ruszył razem z drugim wojownikiem w stronę wołającego o pomoc druida, którego imienia nawet nie pamiętał jeszcze. Zamierzał zasłonić go tarczą lub zaatakować tych, którzy się z nim ścierali. Jeśli tacy by się znaleźli. Na pewno gdzieś ktoś z kimś walczył, gdyż ledwie mężczyźni dobiegli do Deithwena usłyszeli przeraźliwy wrzask bólu. Marv słyszał raz takie wrzaski - gdy wiejski znachor piłą obcinał drwalowi nogę zmiażdżoną przez spadajace drzewo. Najwyraźniej tej nocy nie tylko półelf miał pecha...

Widząc biegnącego Evana, Gaspar zaklął plugawie i ruszył w ślad za nim. Zerknął jeszcze przez ramię i zobaczył wahających się wieśniaków.
- A wy czego stoicie jak bindasy na potańcówce?! Jazda, za tym chopem z mieczem - wywarczał. Ten, któremu wcześniej Gaspar wcisnął w rękę ogień ruszył za tropicielem, ale widząc stojących dalej kamratów zatrzymał się i tylko poświecił w przód łuczywem. Ganianie za koboldami po lesie w nocy nikomu się nie uśmiechało. W końcu za coś najemnikom płacili… choć może niekoniecznie za to. - W rzyć se te żagiew wetknij - rzucił łowca zrywając się do biegu.
Najmici prawie już dobiegali do półelfa, gdy ten z jękiem zgiął się w pół, trafiony jakimś świecącym pociskiem.
- Ot, suczesyny! - wycedził przez zęby Gaspar, gwałtownie się zatrzymując. Błyskawicznie napiął łuk, podnosząc strzałę do oka i równie szybko zwolnił cięciwę, celując w miejsce, skąd - jak mu się wydawało - nadleciał ognik. Nie usłyszał nic, co by wskazywało na trafienie w niewidzialny cel. Za to kolejna kulka ugodziła strzelca w pierś - przynajmniej jednak mógł zlokalizować choć w przybliżeniu wrogiego magusa.
Gaspar zaklął jeszcze plugawiej oparzony świetlistym pociskiem, jednak nie spuścił oka z miejsca skąd nadleciał. Wstrzymując oddech posłał tam strzałę, jęknął głucho i przycisnął prawicę do rany.
- A bodajby cie pokręciło, psi synu - wycharczał, sięgając do kołczana. Rzucił okiem na niewyraźną plątaninę roślin i ciał o kilka kroków od niego. Uśmiechnął się paskudnie... Był sfrustrowany, zły i zdecydowany wyrównać rachunki z koboldami. Nieważne w jaki sposób...

- Atakujcie najbliższe koboldy! Za chwilę czar przestanie działać! - wykrzyknął druid w stronę zgromadzanych. Jednocześnie próbował wymacać czy w pobliżu leżą jakieś kamienie, ale wijące się rośliny skutecznie to uniemożliwiały. Konsekwentnie czołgał się, chcąc opuścić obszar działania czaru jak najszybciej. Dochodzące z południa ludzkie, pełne cierpienia wrzaski, dodatkowo motywowały go do wysiłku.
Słysząc ten okrzyk druida rudowłosy chłopak postanowił jednak nie pomagać mu za wszelką cenę, a zamiast tego uderzyć na najbliższego z koboldów. Nigdy nie wiadomo czy oswobodzone zdecydują się uciec czy walczyć. Zasłaniając się tarczą natarł na swój cel z krótkim okrzykiem dla dodania sobie odwagi. Pchnął włócznią, wykorzystując jej zasięg do trzymania się, w swoim mniemaniu, bezpiecznie za zasłoną drewnianej tarczy.

Pnącza wystrzeliły w stronę broni; owinięta wyglądała jak mały majowy słup; tylko kwiatków i wstążek brakowało. Marv szarpnął raz i drugi… i nagle rośliny puściły, opadając na ziemię bez ruchu. Na moment wszyscy zamarli, oceniając sytuację; pat przerwał cios Marva i sterczący z pyska najbliższego kobolda szyp Gaspara. Gady wrzasnęły, chwytając za swoje włócznie i szarżując na mężczyzn. Leżący na ziemi Deithwen był najłatwiejszym celem. Evan spróbował zasłonić druida; wyprowadził cios, lecz potknął się i zamiast trafić gada jedynie przeorał mieczem glebę, o mało nie odcinając półelfowi ręki. Najbliższe koboldy zamachnęły się na druida, jednak zbyt zachowawczo - najwyraźniej mężczyzna z bastardem zrobił na nich wrażenie, podobnie jak biały wilk, który warcząc i kłapiąc zębami zasłaniał swojego pana. Obydwa ciosy chybiły, lecz Deithwen wiedział, że jeśli się nie podniesie to już po nim. Druid wstał bardzo szybko. Zasłoniwszy się tarczą, jednocześnie wyszarpał sejmitar. Zaraz potem wykrzyknął:
- Bierz go Eris - wskazując na najbliższego stojącego kobolda. Wilczyca skoczyła, lecz małemu gadowi udało się umknąć poza zasięg jej szczęk. Drugi skorzystał z okazji dziabiąc pólelfa włócznią. Widać, że gadziny miały wprawę w walce z ludźmi i wykorzystywanie luk w obronie wysokich nie było im obce.

Trafiony przez Marva kobold dychał jeszcze; ostatkiem sił wyprowadził cios, który jednak zszedł po tarczy wojownika. Drugi był sprytniejszy; zaszedł rudowłosego z boku i dziabnął go celnie w udo. Ten biegnący z wrzaskiem na Gaspara również nie chybił, choć rana była dość powierzchowna. Cholera jednak wiedziała jakie paskudztwo siedziało na zardzewiałej broni kobolda… Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, gdyż kolejna kulka światła wypaliła mu następną dziurę w zbroi.
Słysząc odgłosy walki leśnicy ruszyli na pomoc; zbliżające się światła tworzyły wśród drzew chwiejne cienie. Wydawało się, że wrogów jest coraz więcej. A może wcale się nie wydawało?

Evan z trudem złapał równowagę, ale zlapał. Siła niecelnego uderzenia wywołała niekontrolowany ruch, który spowodował oddalenie się od druida i przemieszczenie w okolice jednego z koboldów. Młody wojownik skorzystał z okazji i z furią natarł na przeciwnika, tnąc na odlew. Oby bogowie znów nie wystawili korzenia na jego drodze. Tym razem bogowie natury byli łaskawsi, ale tylko trochę; najwyraźniej dla koboldów; co prawda wojownik się nie potknął, ale nie trafił też wybranego przeciwnika. Evan nie wiedział do kogo modliły się te maszkary, ale miały farta - albo po prostu mężczyźni nie mieli wprawy w walce z przeciwnikiem mikrego wzrostu. Tak czy siak gad dziabnął wojownika w nogę. Evan zasyczał z bólu, ale odpuścić nie zamierzał. Gorzej nawet, bo stało się to przed czym ostrzegał go wujek Roy, a mianowicie ogarnęła go wściekłość i żądza krwi.

Marv krzyknął, czując jak broń przeciwnika rani jego udo. Adrenalina krążyła w jego żyłach, więc jeszcze nie czuł bólu tak silnego, jakim był w rzeczywistości. Pierwszym odruchem była wręcz chęć ucieczki przed tymi stworzeniami. W co on się wpakował! Opanował się z trudem, wystawienie się na cios z tyłu nie było dobrym pomysłem. Starając się zmienić pozycję tak, żeby koboldy nie atakowało go z flanek i stanąć bliżej Evana, dźgnął raz jeszcze zranionego przez siebie stwora, zabijając go na miejscu. Pozostałe dwa skoczyły na rudego; jednemu udało się trafić, drugi chybił haniebnie.
- Cho no tu, psi chwoście - wysyczał wściekły Gaspar, rzucając się z mieczem na kobolda . Zmyliwszy poczwarę zmianą kroku, ciął straszliwie na odlew... chybiając okrutnie. Kobold skrzeknął coś tryumfalnie… i nagle rzucił się do ucieczki. Podobnie postąpiła jego brać, uciekając gdzie pieprz rośnie przed gnającą od strony wioski z wrzaskiem i kłonicami gromadą kmieci. Najwyraźniej koboldzia odwaga stopniała w obliczu przewagi wroga, a kmieca - urosła, podniecona czynami najemników.
- Tera to wiejesz? Czekaj - sapnął łowca przez zaciśnięte z bólu zęby, sięgając po strzałę - Zara ci popędu dodam - wypuścił strzałę w plecy uciekającego. Skrzeknęło, ale nie słychać było upadku.

Rudowłosy wojownik z satysfakcją patrzył jak koboldy nagle zaczynają uciekać. Sycił się tym kilka uderzeń serca, zanim nie poczuł paskudnego bólu w dwóch zadanych przez małe stworzenia ranach. Zakręciło mu się w głowie i korzystając z odwrotu przeciwników, on także zwrócił się w stronę wioski i utykając, przyciskając dłoń do rany, wracał w stronę ognisk i spichlerza.
- Jestem ranny! - krzyknął, odzyskując głos. Głupio to zabrzmiało, ale czy kapłanki nie zapewniały o swojej pomocy? Teraz uderzyła go myśl, że mogły oszukiwać i od razu zaczął szukać w głowie wiedzy odnośnie ran. Nie miał żadnej. - Hej! - krzyknął na widok biegnącej gdzieś Franki. Nie zatrzymała się, więc rozejrzał się. - Wszyscy żyją?
- Jestem ranny, ale żyw. Proponuje zabrać jednego kobolda, najmniej rannego i wracać do wsi
- rzekł Deithwen rozglądając się za koboldem, którego wcześniej ogłuszył oraz za swoim kosturem. Leżał na ziemi; nie wyglądał na specjalnie żywego, ale gdy druid sprawdził wyczuł jeszcze puls. Jeden z leśników z obrzydzeniem związał łapy gada sznurkiem od gaci i zaczął wlec za nogę w kierunku spichlerza. Resztę leżących gadów profilaktycznie potraktowano siekierami przez łby; truchła rzucono na bok.

Evan był w takim amoku że nie bardzo słyszał kolegów i gdy koboldy zaczęły uciekać to zaczął je gonić. Miał zamiar dopaść przynajmniej jednego i odpłacić za ranę w nodze. Rana dawała o sobie znać, ale adrenalina też robiła swoje. Zamachnął się raz i drugi, ale zwinne małe stwory kluczyły niczym zające i w biegu nie sposób było je trafić. Dopiero gdy zapędził się spory kawał w las, a pochodnia mało nie zgasła od wymachów uświadomiło sobie, że wystawił się gadzinom jak świniak w chlewiku. Na szczęście potworkom brakło odwagi lub rozumu by wykorzystać sytuację; słyszał tylko trzask gałęzi i szelest listowia, gdy koboldy uciekały coraz bardziej na zachód. Kuśtykając zawrócił więc do Zamieci, co i ruszy czujnie oglądając się za siebie. Mżawka, która zmieniła się w deszcz, studziła emocje; wojownik poczuł, że zaczyna mieć dreszcze. Przyśpieszył kroku. Należało się przegrupować i sprawdzić co z drużyną i całą wsią. Wrzaski dochodzące wcześniej z drugiej strony sioła nie wróżyły najlepiej. W spichlerzu zastali tylko Zoję; dopiero kilka minut później pojawiła się reszta najemników.
 
Sekal jest offline