Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2015, 21:45   #39
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zamieć, Wilczy Las
14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny
noc/świt



Najmici i leśnicy wrócili do wioski, ciągnąc ze sobą koboldzi zezwłok powalony przez Deithwena. Dopalające się ogniska trzaskały i dymiły niemiłosiernie w kroplach deszczu. Ktoś przytomny zaczął zgarniać widłami drewno w jedno miejsce, pod zrobioną naprędce wiatę, więc środek sioła nadal był oświetlony. Mieszkańcy dwójkami patrolowali obrzeża Zamieci dając najemnikom czas na opatrzenie ran i przegrupowanie się.

Przygotowana do leczenia Zoja czekała już w spichrzu; pierwsi do opatrzenia przyszli Marv, Deithwen i Evan. Biała wilczyca przywarowała przy rzuconym w kąt, związanym i nieprzytomnym zakrwawionym koboldzie, z niepokojem spoglądając na swojego pana. Niedługo potem ekipa pod dowództwem Franki przytargała półprzytomnego Shavriego z żelaziwem nadal zatrzaśniętym na nodze. Pod instrukcjami Franki leśnicy bez problemu rozwarli stalowe szczęki, wyrywając je z żywego ciała tropiciela i wywołując kolejne, pełne bólu wrzaski. Nie było jednak innej rady; cenna magiczna mikstura podarowana wysokiemu przez Gergo nie działała wybiórczo.
Łup zaklinacza w postaci związanego kobolda zwalono obok pierwszego gada. Jeniec obudził się już i z przerażeniem łypał oczami na kręcące się po budynku stado ludzi. Leśnicy spozierali na niego złym wzrokiem i widać było, że niejeden ma ochotę utrupić gada. Tylko ostre rozkazy Evana powstrzymały ich przed dekapitacją jeńców.

- Wynocha chłopy! Do roboty, bestii wypatrywać! To nie miejsce dla was! - władczy głos ode drzwi wybił się nad panujący w spichrzu harmider i sprawił, że mężczyźni wypadli na zewnątrz jak smagnięci batogiem. Do spichlerza wkroczyła Łucja i kilka innych kobiet. Zoja już od wejścia poczuła ostry zapach ziołowych maści i ciepłych naparów, które niosły w dwojakach. Za nimi kroczyło kilku podrostków dźwigając dwa sagany gorącej wody, które ze stęknięciem postawili nieopodal koryta. Po chwili do budynku wbiegły prawnuczki Dziewanny niosąc naręcza płócien do owijania ran, prześcieradeł i kilka koców. Zaciekawione stanęły z boku, ale babka przegnała je do domu, a wyrostków posłała po kolejne porcje wody.
- No. To zabieramy się do roboty, tak? - poprawiła fartuch i ku zdumieniu Zoji spojrzała na nią, najwyraźniej oczekując, że gildiowa uzdrowicielka skoordynuje działania. Co prawda dziewczynie wydawało się, że czyni to raczej przez grzeczność - kobiety Zamieci wyraźnie nie miały problemów z organizacją pomocy dla rannych, a parujące kotły wskazywały na to, że całą noc czekały w gotowości - ale nie oponowała. Towarzysze krwawili i nie było czasu na uprzejme przepychanki.

Po ogarnięciu się i opatrzeniu ran zdolni do walki najemnicy wyszli znów na patrol lub pilnowali jeńców. Było mało prawdopodobne by koboldy znów zaatakowały, lecz szumiący deszcz stwarzał im do tego dobre warunki. Mimo to reszta nocy przebiegła spokojnie; nie licząc kilku fałszywych alarmów, które stawiały na równe nogi całe sioło.

Świt zastał niedawno mianowanych najemników zmęczonych ponad wszelkie wyobrażenie. Ciągła czujność, napięcie i - co tu dużo mówić - zwykły strach męczyły nie mniej niż praca w polu czy całodzienne opatrywanie rannych. Większości osób musiała zrewidować swój pogląd na temat najemniczej pracy. Mało komu udało się zmrużyć oczy, lecz ci, którym się to udało spali jak zabici. Choć może nie jest to dobre porównanie…

Nad lasem podniosła się mgła. Przestało padać i niebo przejaśniło się, dając nadzieję na lepszą pogodę w ciągu dnia. Z ust wieśniaków unosiła się para gdy kręcili się między domami doglądając nielicznych zwierząt i rąbiąc drwa na opał. Z wnyków, paści i innych pułapek rozłożonych wokół Zamieci wyciągnięto jeszcze sześć trucheł; po obdarciu ich z broni młodzież zabrała się za kopanie rowu w pewnym oddaleniu od wioski by wrzucić tam ciała.

Najemnikom przyniesiono ciepłej wody i polewkę z cebuli i pokrzyw na śniadanie. Pływało też tam kilka ziemniaków, a któraś z gospodyń hojnie dolała do niej mleka. Gaspar kiwnął z uznaniem głową; jego matula robiła tak samo. Jakaś dziewczyna wzięła od Zoji zakrwawione bandaże i ubrania wojowników by wyprać je nad strumieniem. Z zewnątrz dobiegał cichy gwar głosów, gdakanie kur i meczenie kóz. Gdyby nie zabliźniajace się rany i dwa leżące w kącie koboldy wydawało by się, że noc przebiegła spokojnie i zaczyna się zupełnie zwyczajny dzień.


 
Sayane jest offline