Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2015, 22:31   #147
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Trójka… Azul Gato może zdołałby się z nimi rozprawić, ale kosztem kolejnych zaklęć i sił.
A nie wiadomo było, czy to ostatnia trójka, więc awanturnik wolał ich ominąć, niż się z nimi potykać. I chyba teraz była ku temu najlepsza okazja, bowiem rozmawiali. I ich czujność z racji tego była mniejsza.
Niestety, ominięcie ich nie było prostym zadaniem. Stali oni w korytarzu tak, że nie było mowy, aby nie zauważyli Azul Gato. Można było oczywiście zagłębić się w rezydencję, ale Gaspar nie znał jej planu i nie wiedział, czy gdzie indziej nie będzie innych, gotowych mu przeszkodzić. Mógł za to spróbować jednak przejść jakby nigdy nic, udając jednego z nich, ryzykując, wystawiając na próbę swoją grę aktorską.
Zrobił więc coś innego...Ruszył do przodu zataczając się i przygarbiony, by ukryć fakt, że jedynie płaszcz nie był jego… i twarz z posturą oczywiście.
- Atakują! Zabójcy… od frontu…- charczał udając ciężko rannego.- Zatrzymaliśmy… ale nie utrzymamy się długo.
Oparł się o ścianę “z trudem utrzymując się na nogach.”
Strażnicy i trzeci mężczyzna spojrzeli w osłupieniu na Azul Gato, ale ochroniarze od razu wyciągnęli broń. Przez chwilę wydawało się, że mają zamiar zaatakować Gaspara, że przejrzeli jego przebranie, ale nic takiego nie miało miejsca. Wyminęli “rannego” i rzucili się pędem w stronę, z której przyszedł dramatopisarz, w stronę wyjścia z posiadłości. Trzeci natomiast nie ruszył się z miejsca, tylko obserwując Gaspara zapytał suchym tonem… a raczej stwierdził fakt:
- Jesteś w stanie iść. - rzucił. - Pozbieraj się, nie umrzesz. Musimy dotrzeć do Prawdziwie Widzącego, musisz mu zdać raport. Nie mazgaj się i nie wykrwawiaj. Pomogą ci na miejscu.
-Pot.. Potrzebuję..- Gaspar zacisnął zęby z bólu. W końcu po chwili wydyszał.- Potrzebuję wsparcia.. sam… nie dojdę.
Dla bardziej lepszego obrócił się plecami do niego, , by dyskretnie użyć kuglarstwa na ścianie i zostawić na niej… “plamę krwi”.
Mężczyzna spojrzał na to, ale jego mina wyrażała, że za nic ma zdrowie kolejnego ze strażników, za jakiego miał Gaspara. Niemniej skinął głową i wyciągnął doń dłoń (nie podchodząc jednak) na znak, że mu pomoże… ale niechętnie.
- Ruszaj się, czasem trzeba cierpieć za dobro sprawy, żeby ci bogobojni głupcy nie sprawili, że wszyscy zapłacimy cenę za ich ślepotę. Podejdź i idziemy.
Skulony Gaspar z trudem podszedł do mężczyzny. Drżał i potykał się zbliżając w każdej chwili gotów do nagłego ataku, gdy tylko mężczyzna okaże podejrzenie. Na podorędziu miał bowiem czar na taką właśnie okazję.
Mężczyzna jednak nie okazał grama zainteresowania osobą Gaspara. Jak tylko zaczął mu pomagać iść, nie spojrzał na niego ni razu. Nie był nawet trochę zaniepokojony, a jedynie całkowicie pewny siebie.
Nie mówił także Gasparowi gdzie tak naprawdę idą.
- Strażniku. - odezwał się nagle tym lodowatym głosem mężczyzna, całkowicie pozbawionym troski czy jakiegokolwiek ciepła, które świadczyłoby, że zachował gram człowieczeństwa. - Czy podczas swojego patrolu, zanim rozpoczęło się to, o czym raportujesz, zauważyłeś gdzieś Lorda Wildhawk?
- Nie… ale słyszałem odgłosy walki i krzyki… być może i jego głos. Tak mi się wydaje. Potem... się wdarli zamaskowani, brutalni i bezlitośni. Może Lord Wildhawk był między nimi, ciężko było stwierdzić, było ciemno i to stało się tak szybko. Ani chybi ktoś najął bandytów ze Skullport.- Wyrmspike starał się brzmieć dramatycznie i ze strachem w głosie.
- Najwyżej go straciliśmy. Mała szkoda. - odparł mężczyzna, najwyraźniej uspokojony faktem, że pewnie chodziło o bandytów ze Skullportu. - Będziesz musiał wejść po schodach.-
- Postaram się.- jęknął z “bólu” Gaspar i powoli zaczął robić kolejne kroki w górę, stawiając z trudem każdą nogę i podpierając się dłonią o ścianę.

Wspięli się wyżej, po schodach, mijając pokoje i saloniki. Gaspar nie wiedział gdzie się wspinają i kiedy dotrą do celu podróży. Mężczyzna zaś nie kwapił się z udzieleniem odpowiedzi. Nie mogli iść długo, ale dla Azul Gato wydawało się, że ta rezydencja nie ma końca. Było ciemno, a jedynie świeca w świeczniku trzymana przez tego mężczyznę dawała trochę światła. Zdawało się, iż nawet światło Selunie brzydzi się tego miejsca, omijając je skrzętnie.
W pewnym momencie ciszę przeszył dźwięk. Odgłosy kroków, zbliżające się. Przewodnik Gaspara uniósł świecznik, chcąc oświetlić więcej i czekał, aż w polu światła pojawiła się sylwetka starszego już mężczyzny, w ubraniach, które kiedyś musiało być piękne i lśnić szlachectwem, jak i sama rezydencja. Czarne włosy miał już przyprószone siwizną, a jego spojrzenie wyrażało furię.
Wyraźnie ostatnie chwile go nadwyrężyły, bo wyglądał na zmęczonego, zestresowanego, ale to nie przeszkodziło mu w gromadzeniu sobie czystej nienawiści.
- Lordzie Wildhawk. - odezwał się przewodnik Gaspara z nutą pobłażania w głosie. - Co się dzieje?
- Bogobojni, zdrajcy ludzkości, zdrajcy śmiertelnych, chcą dostać się do Prawdziwie Widzącego. - wyrzucił z siebie władca rodu. - Rycerz w czarnej zbroi i mój syn. Obu trzeba zabić. - spojrzał na Gaspara. - Pozbieraj się, już. Trzeba zamordować Amandeusa. Do tego drugiego już idzie wsparcie dla naszych.
Amandeus prócz koloru włosów w niczym nie przypominał ojca.
- Tak...Lordzie Wildhawk.- cichy szept i szybkie wysunięcie rapiera, magia już uaktywniona i magia już aktywna połączyły się razem w splocie tworząc zabójczą mieszankę. Wyciągnięte ostrze rozbłysło błyskawicami i uderzyło w kierunku niczego niespodziewającego się przewodnika Gaspara.
Faktycznie, ani Lord Wildhawk, ani tym bardziej przewodnik nie spodziewali się ataku ze strony rannego strażnika. Ta chwila, ta kluczowa chwila okazała się być krytyczna dla przewodnika.
Nie miał on szans w tym starciu.
Zabójczy cios przeszył mężczyznę, pozostawiając go na pastwę czasu i łaskę Myrkula… Gato szybko odwrócił spojrzenie na Lorda Wildhawk, żeby zobaczyć, iż przyjął on pozycję obronną, trzymając wyćwiczoną ręką bogaty miecz, zapewne rodowy; pozycję, którą już Gaspar widział nie tak dawno temu…
- Radzę rzucić tą wykałaczkę.- stwierdził ironicznym tonem Azul Gato prostując się.- Nie zamierzam się tu bawić w pojedynek. Po prostu uśmiercę cię jednym czarem jeśli nie zaprowadzisz mnie tam gdzie iść zamierzam.
- Ile ci Amandeus zapłacił, że się tu przypałętałeś? - syknął lord, nie opuściwszy miecza.
- Ach… dama w opałach, złapana przez złych bandytów. Czyż istnieje lepsza scena dla Azul Gato do zabłyśnięcia?- uśmiechnął się bezczelnie Gaspar pozwalając rozproszyć się zaklęciu i odsłonić swe prawdziwe zamaskowane oblicze.
- Naprawdę… - parsknął stary Wildhawk. - Amandeus ma przyjaciela. Niesłychane. I to jakiego! Z samego dna rynsztoka. - zmrużył oczy. - Urocze.
- W zasadzie… to koty omijają rynsztoki. Wolą dachy.- uśmiechnął się bezczelnie Gaspar.- Ale nie przyszedłem tu na towarzyskie pyskówki. Racz rzucić broń i zaprowadzić mnie do kapłanki, a i będąc dobrym gospodarzem zabawisz mnie opowieścią o tym co się dzieje tutaj.
- Zapomnij, broni nie rzucę na pewno i nie wiem, o której kapłance mówisz. Może jest wraz z Prawdziwie Widzącym… - uśmiechnął się nieprzyjemnie lord.
- To nie była prośba.- rzekł współczującym tonem Azul Gato i trzymając rapierem szlachcica na dystans zaintonował kolejny czar, tym razem posyłając kwasową strzałkę prosto w szlachcica. Po czym dodał.- Mam jeszcze wiele takich zaklęć i bardzo mało cierpliwości do tutejszych rezydentów, miej to na uwadze proszę.
Lord syknął rażony kwasem, ale zachował godność… a przynajmniej to, co z niej pozostało. Schował ostrze do pochwy.
- Na tyle możesz liczyć, pchlarzu.
- Ruszajmy do tego prawdziwie widzącego…- mruknął Gaspar.- Ino żywo… póki jesteś żyw jeszcze.
Lord ruszył w kierunku, z którego przyszedł.
- Pocieszeniem dla mnie jest, że jak i ty, jak i twój przyjaciel zostaniecie zniszczeni przez tych, których wielbicie przy ołtarzach, o ile ktoś wam łaski nie okaże, jak ja zamierzam okazać ją swemu synowi.
Gaspar nie bardzo rozumiał o czym bredził ów Lord, więc wzruszając ramionami rzekł.- Mów jaśniej… jeśli już masz grozić. Bo twe słowa są w sumie bełkotem.
- Nie rozumiesz, bo nigdy nie usłyszałeś Prawdy. - mruknął lord. - Prawdy, że bogowie zstąpili na Toril tylko po to, aby wyłonić spośród siebie na drodze krwi władcę… i niszcząc przy tym śmiertelnych. - pokręcił głową. - Ale nie sądzę, że ktoś taki jak ty zrozumie.
- Bogowie? Zstąpili? I potykają się między sobą niczym gladiatorzy na arenie?- Gaspar pokiwał głową z niedowierzaniem.- Wszyscy? Od Lathandera po Sune? Nie wiem jakie to zioła palisz w swej fajce, ale zdecydowanie powinieneś odstawić. Zakładając że zstąpili, co byłoby zdecydowanie widoczne, bo są bogami… to reszta jest niedorzecznym bełkotem. Bogowie mają swój etos… przekazywany wyznawcom. Nie każdy z nich jest szalonym Bhaalem, czy też opętanym żądzą władzy Bane’m… Zdecydowanie większość bóstw dąży do czegoś lepszego niż jakieś głupie potyczki.
- Kiedy będzie za późno… zrozumiesz. Przed śmiercią czy po niej. Jeżeli nie wyrzekniesz się wszystkich bogów póki jest czas, jeżeli będziesz trwał w ich obłudzie i iluzji, staniesz przed losem, który ci zgotują w imię swojej wojny.
- Jeśli wyrzeknę się bogów, trafię do Piekieł lub Otchłani… lub na jak wszyscy heretycy.- Gaspar stwierdził oczywistość.- Więc to żadna alternatywa.
- Głupi, głupi jak mój syn… - mruknął lord prowadząc dalej Azul Gato. - Jeżeli zrozumieli to kapłani, zrozumiesz kiedyś i ty, i jak oni porzucisz bogów.
- I porzucić dla kogo? Czego? Demonów, czartów? Kiepski wybór.- wzruszył ramionami Wyrmspike.
- Wyrzekłem się Siamorphe, jak i mój syn powinien, ale jest on tak ślepy, jak i ty… bo-ha-te-rze. - zaśmiał się nieprzyjemnie Wildhawk… nie było trzeba być szczególnie domyślnym, aby zrozumieć, że najwyraźniej stary lord oszalał. Niemniej niepokojące było to co się kryło za tym szaleństwem. Gaspar wątpił, by stary Wildhawk sam wpadł na tak pokręconą ideę z walczącymi bogami. Ktoś mu ją musiał podsunąć.
- Siamorphe pewnie się załamała twoją herezją.- odparł ironicznym tonem Gato.
- Siamorphe zginie. - szepnął Wildhawk, ale więcej nie odezwał się ani słowem.

Lord prowadził Azul Gato w sobie tylko znanym kierunku, a coś w jego postawie mówiło, iż pała pełnią nienawiści skierowanej ku… komu? Gasparowi? Amandeusowi? Kot nie wiedział. Usłyszał natomiast w pewnym momencie rozchodzące się po korytarzu dźwięki walki- sapnięcia, szczęk stali, a walka musiała być zażarta i brały w niej udział więcej niż dwie osoby. Lord Wildhawk nasłuchiwał uważnie, najwyraźniej na coś oczekując, ale widać było, że tego nie otrzymuje ku swojej irytacji.
Rozległ się łomot upadku kogoś na podłogę, a ojciec Amandeusa ruszył w tamtą stronę.
Gasparowi nie pozostało nic innego, tylko podążyć za starcem, przeklinając cicho pod nosem.
Kiedy docierali na miejsce do ich uszu zaczęły dochodzić odgłosy zażartej walki. Znajdowali się teraz w bardzo wąskim korytarzu, w którym dwie osoby idące obok siebie mogły zmieścić się tylko na ścisk. Wildhawk szedł pierwszy, trzymając dłoń na schowanym mieczu.
Później nadeszło zrozumienie.
Wpierw obaj zobaczyli leżącego na posadzce strażnika, który trwał bez życia z przeciętym gardłem, a jego otwarte oczy wyrażały pełnię zdziwienia. Kilka kroków później, szybkich kroków, jakie powziął Lord Wildhawk, oczom obu ukazały się jeszcze dwa ciała- także strażników, uśmierconych ostrą bronią… a Lord Wildhawk warknął z irytacją, przeklinając niekompetencję poległych.
Ktoś walczył z całych sił, z pełnią swoich możliwości.
Oczom Gaspara wreszcie ukazała się scena walki. Zobaczył jednego z tych strażników, rannego, ale wciąż sprawnego, za wszelką cenę próbującego ukrócić życie swojego przeciwnika. Nie mającego litości, nie mającego sumienia.
Przez moment jeszcze Azul Gato nie wiedział z kim ten ochroniarz walczy, do czasu, gdy na chwilę nie zdołał przejrzeć przez ten ciasny korytarz, o ile wcześniej złość starego Wildhawka nie podpowiedziała mu wystarczająco.
Zobaczył dzikiego jastrzębia, walczącego z całą furią, z całą determinacją jaka w nim pozostała, walczącego o przetrwanie i coś jeszcze, co Gaspar widział w jego oczach, ale nie rozumiał. Widział rannego jastrzębia, skupionego tylko na swoim przeciwniku, który musiał sobie poradzić z całą czwórką wybijając każdego pojedynczo. Bez litości, jak i tamci jej nie mieli.
Zobaczył Amandeusa.
Gaspar naprawdę nie miał na to czasu… ta misja trwała zbyt długo więc, rozwiązał sprawę szybko, przywołując swą moc i posyłając w przeciwnika Amandeusa grad magicznych pocisków.
To był koniec strażnika, który z taką zażartością próbował zabić. O ile magia Gaspara nie dopełniła dzieła, to wyrządziła szkodę, a najważniejsze, że wybiła przeciwnika Amandeusa z rytmu, co ten wykorzystał natychmiastowo. Cios był celny, cios był szybki i śmiertelny. Młody Wildhawk także musiał wiedzieć, że przeciąganie tego nie jest na jego korzyść. Kiedy tylko strażnik opadł bez życia na posadzkę, Amandeus próbując złapać oddech spojrzał w stronę swojego ojca i Gato, ale zakrwawiony miecz wciąż trzymał w pogotowiu.
Nic nie powiedział.
- Przedstawiać was nie muszę, więc… może drogi Wildhawku seniorze, ruszymy dalej do tego widzącego i uwięzionej kapłanki?- zapytał z uśmiechem Wyrmspike.
Stary Wildhawk nie odpowiedział, wpatrując się w swojego syna. Z nienawiścią? Z pogardą? Wyszarpnął nagle miecz z pochwy, niepomny na Gaspara. Amandeus ciężko oddychając skrzywił się na ten widok, ale nie odezwał się ni słowem, za to jego ojciec wyraźnie w każdej sekundzie mógł rzucić się na syna.
Amandeus jedynie przelotnie zerknął na Gato.
Czubek rapieru Gaspara trącił seniora w ramię.
-Dysputy później, teraz prowadź. Pamiętaj, że nadal jesteś moim więźniem. -przypomniał Wyrmspike.- Resztę wyjaśnicie sobie później.
Potem zwrócił się do Amandeusa.-Możesz iść?
- Mogę i będę. - mruknął młody arystokrata i spojrzał wgłąb korytarza, który ciągnął się za nim. - Nie skończyłem oczyszczać domu.
- Miło widzieć zdrowe zamiłowanie do czystości.- rzekł z uśmiechem Azul Gato, po czym zwrócił się do starego szlachcica.- To idziemy?
- Gato. - odezwał się Amandeus zmęczonym, ale determinowanym tonem. - Nie potrzeba ci tego starca. Chodź za mną. - zrobił kilka kroków wgłąb korytarza, aby przystanąć jeszcze na chwilę i nie odwracając głowy powiedzieć do Gaspara. - Tylko go rozbrój.
- Ty go rozbrój i ogłusz…- mruknął w odpowiedzi Gaspar.- Mnie jakoś nie chce oddać broni, a nie chcę go zabijać. Jako zakładnik może być jeszcze użyteczny.
Amandeus spojrzał wreszcie na Gaspara. Gdzieś uleciało jego, specyficzne, poczucie humoru, gdzieś uleciała zadziorność, zastąpiona czymś zgoła innym.
- Mnie też nie odda, chyba że go zabiję. A mam ochotę. - mruknął młody Wildhawk i nie mówiąc nic więcej ruszył szybszym krokiem przed siebie.
-Ojcobójstwo nie przystoi bohaterom.- wzruszył ramionami Wyrmspike i trącił starca rapierem.- No rusz się. Nie zaufam ci na tyle by zostawić za swoimi plecami, a ogłuszyć nie jestem w stanie. Ale nie zawaham cię zabić w ogniu walki, więc… nie wchodź mi w drogę.
Stary Wildhawk warknął coś pod nosem, ale ruszył tak, jak chciał Gaspar. Krok w krok za swoim synem, imitując jego chód.
Nie minęło dużo czasu, jak Amandeus zatrzymał się przed ustawionymi na wprost korytarza podwójnymi, choć niezbyt wysokimi, drzwiami, zdobionymi pięknie wizerunkami kobiety odzianej w szlacheckie szaty, jakby błogosławiącej pomieszczenie; kobiety, której twarz została wyrąbana okrutnie.
- Azul Gato. - cichy głos Amandeusa dotarł do uszu Kota. - Będziesz miał swoją chwałę, czego tak pragniesz. Bohaterze.
- Oczywiście… tego właśnie pragnę.- mruknął Gaspar bez przekonania w głosie i mając głęboko w poważaniu opinię Amandeusa o nim. Delikatnie pchnął drzwi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline