Gunter zaklął, gdy wybuch bomby spłoszył wierzchowce. Gdyby wczesniej pomyślał o tym, że koń, mądre w końcu zwierzę, może nie lubić zbytniego huku, to by przywiązał szkapę do wozu, a dopiero potem brałby się do bitki.
No i nie pomyślał, że ktoś może użyć bomby podczas walki z paroma opryszkami.
Ale stało się. Koń uciekł, zaś strażnicy-złodzieje zostali. No i oni byli zdecydowanie ważniejsi, przynajmniej jeśli chodziło o kolejność rozwiązywania problemów.
Ponowne ładowanie rusznicy zajęłoby zbyt wiele czasu, więc Gunter chwycił za łuk i wpakował w zbliżającego się strażnika strzałę. A potem do głosu doszła broń biała, której wygląd wnet zmienił się na czerwony...
Gunter wytarł ostrze miecza w kaftan pokonanego strażnika, po czym podszedł szybko do leżącego bez ruchu Rolfa. A nuż w kapitanie tliła się jeszcze odrobina żywego ducha...
Nie tliła się. Rolf leżał zimnym trupem. No... jeszcze troszkę ciepłym.
Gunter obrócił ciało do-niedawna-kapitana na plecy i wtedy w oczy rzuciła mu się pękata sakiewka, ozdobiona inicjałami nieżyjącego Dashauera.
- Ty złodziejski sukinsynu! - Z trudem pohamował się, by nie kopnąć trupa. - Okradłeś nas.
Odczepił od pasa Rolfa sakiewkę, tudzież jeden z pitoletów, które truposzowi już nie były potrzebne.
- Staliśmy się nieco bogatsi - powiedział, rzucając sakiewkę na wóz.
- Ruy, może tak przywieziesz z powrotem naszą panienkę? - spytał. - Ja idę poszukać koni.
Naładował rusznicę, po czym ruszył w stronę, w którą pobiegł jego wierzchowiec.
W końcu nie można było pozwolić, by tyle złotych koron poszło sobie w świat.
Wrócił po dwóch niemal godzinach, znalazłszy nie tylko swego wierzchowca, ale i konia, na którym niedawno jeszcze jeździł Rolf.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-04-2015 o 11:09.
|