Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2015, 20:14   #288
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Na wszystkich bogów morza! Burro zdawał się być niekończącym się wulkanem energii. Chyba najbardziej to na jego samopoczucie wpłynęło pojawienie się w ich gromadce na powrót Shanda. Oj, dobrze było zobaczyć znowu czarodzieja. Choć z wyjaśnieniami roli druidki i Tibora w Dolinie to niesporo mu szło, no ale jakże miał powiedzieć że węża magusa to Kostrzewa własnoręcznie zadusiła. Pamiętając to co zrobiła na samym swoim końcu i jej głos szepczący imię czarodzieja, po prostu wolał ominąć ten temat. Niziołek tak do końca nie rozumiał co też kierowało Kostrzewą, choć może inaczej, może i rozumiał ale nie mógł w swoim rozumku ogarnąć dlaczego to miało by być słuszne. Może dlatego, że do myślenia jak druid było mu równie blisko jak do myślenia jak gnomi astronom. Niemniej jednak wolał aby Shando nie zapamiętał druidki jako tej co zadusiła jego chowańca i odesłała jego duszę w zaświaty.

No działo się panie dziejku wokół, oj działo się. Kucharz słuchał z otwartą gębą tego co opowiadali kompani. O mieście, arenach, Śmierdzących Petrach, podziemnych tunelach. Przyglądał się też gębie Vara, nie dość że obitej to kiełkującej. Ignisa poprosił by mu łydkę choć jedną pokazał i chwilę potem już tego żałował, bo różowe oparzeliny ledwo co magią wykurowane spowodowały że Burrowi kolacja podjechała do przełyku.

Jak wszyscy zaczęli się prześcigać w wymyślaniu planów kucharz najpierw zaczął kurzyć fajkę i przerysowywać mapkę z kanałami do swojej księgi i porównywać ją z tą znalezioną w skrzyni Lama. Musiał przecież na własne oczy się przekonać, że to to samo. Puszczał kółka, kiwał się na zydlu i dumał. Martwił go ten kapelusznik, bo wiedział za dużo. Martwił go Śmierdzący Zbój, bo przecież jakby to on był traktowany jak szaszłyk a nie Ignis, to wygadałby wszystko jak leci a nie o fortelach rozmyślał. Martwił go w końcu rejwach jaki czynili swoim przybyciem do miasteczka. Bardzo chciał bardowi pomóc, a przecież udawanie niezgułowatego maga to miał dość dobrze opanowane, ale po wspomnianym rejwachu jasnym stało się że z przygotowanej intrygi guzik z pętelką wyjdzie. W końcu jednak skończył dumanie i zabrał się do roboty. Szybko przygotował kanapki dla wszystkich znajomków, a co łatwo dało się zauważyć kanapkę dostali rzeczywiście wszyscy, w tym także nowi. Bard i wojownik z tautuażami na głowie, którego niziołek sobie pooglądał w cichości dobrze. Widać było że znaczny człek w Bryn Shander. Zaś w mniemaniu kucharza, byli już jego kompanią, tak samo jak czereda z którą opuścił Ybn, no to przecież łazić głodnymi im nie da. Tak więc zrobił dziewięć kanapek (no bo dla siebie dwie) i rozdał zanim Var nie wywlókł go z Marą na wieczorne przechadzki.

I zaczęły się kolejne atrakcje. Burro pochłaniał oczami niemal miasto i jego widoki, a w szczególności bardowski występ dość malowniczych jegomości których Grzmot im wskazał. Karczmę, o której słyszał nawet w Werbenie też sobie pooglądał, nie ukrywając, trochę z zazdrością a trochę z tęsknotą za domowymi kątami. Posłuchali, porozmawiali no ale w końcu Mara już tak przebierała nogami, że poszli do kolejnego lokalu, gdzie wcześniej Var gęby skałom rozbijał. Oj, zdaje się że goliat zrobił na miejscowych wrażenie, a Burro pluł sobie w brodę że popisów Grzmota nie oglądał. Współczuł szczerze oponentowi, no ale jak miał nie przegrać jak wielkolud to i przerośnięte łasice, wielkie jak koń gołymi ręcami dusił tuzinami. Mara świdrowała oczkami każdy kąt, ale czarnego elfa nie zobaczyli nigdzie. Burro zadumał się cóż tu Naut robił, bo drow miał taki niepokojący zwyczaj pojawiania się w okolicy jak akurat coś niedobrego się działo. No u Albusa to niby pomógł i to mocno, ale po tym co w księgach świrniętego dziadygi poczytał to na wspomnienie ciemnoskórego, ciarki mu po plecach chodziły. Dumał zatem czy to prawda że on wąpierz, a jak wąpierz to czego on tu szuka?

No i od tego dumania to mu się powoli oczy zamykały, tak więc w porę Var wziął ich za łeb i odprowadził z powrotem, bo inaczej przyszło by zasnąć z nosem na stole. Kucharz na szczęście zasnął już w locie, zanim jego policzek dotknął poduszki, wymęczony atrakcjami dnia. Śnił mu się Var duszący w jednej ręce Nauta a w drugiej Śmierdzącego Petra, zupełnie nie wiedział czemu akurat Naut zarobił sobie na duszenie, no ale kłócić się z wielkoludem we śnie nie zamierzał. Nagle coś zaczęło dzwonić i Burro zmarszczył lekko brwi. Pomimo wielkich chęci dotrwania w śnie do finału duszenia, dzwonienie było na tyle natrętne, że aż obudziło niziołka. Jęknął boleśnie, bo nawet przez okiennice nic nie jaśniało, a więc do świtu było jeszcze daleko. No ale dzwonienie nie ustawało. Niziołek zwlókł się więc z łóżka i podszedł do okna. Porozglądał się chwilę po czym szerzej otworzył oczy i zaczął się wydzierać:
- Gorze!! Wstawać, miasto się pali! - jak wrzaski nie pobudziły kompanów to kucharz rzucił się szarpać za ich koce. - No wstawać, mówię!!
 
Harard jest offline