Kelevra przeładował broń. Za chwilę mogło wpaść tu kolejnych trzech przeciwników, a on został by w malinach bez energii w strzelbie. Na szczęście, przygotował się do walki na arenie i miał ogromny zapas amunicji. Teraz znowu stanął przed trudnym wyborem, pomagać czy zostawić. Nie debatował długo z swoim doświadczeniem. Jedi z pewnością nie mógł być nasłany przez tych którzy atakowali arenę z prostych przyczyn – kiedy dysponujesz Jedi nie ryzykujesz utraty cennego droida bojowego który aktualnie dogorywał na środku pola walki.
Dodatkowo, to co przemówiło na korzyść Jedi to fakt, że w przeciwieństwie do wcześniej zostawionego na pastwę losu arkanianina, on miał nadal dwie nogi. Wystarczyło poczęstować go częścią środków jakie Slevin miał w medpakiecie, a być może Jedi by mu się jeszcze przydał. W końcu nie wiedział ile przeciwników jeszcze jest w koloseum. W obecnych czasach to nawet o żywą tarczę było ciężko. Żałował że nie miał bulwy z krzewu vincha, ale Jedi musiał się bez tego obejść i musiał mu wystarczyć prosty okład z bacty.
Grzebiąc w biodrze swej finałowej nagrody, o której nie wiedział iż to właśnie ona, cały czas trzymał w ręku jeden z dwóch E-11. Slevin nie był medykiem i zależało mu na tym, by kompana tylko obudzić. Sole otrzeźwiające które podłożył mu pod nos, po nałożeniu odpowiednich okładów, powinny załatwić sprawę.
- Żyjesz? – odezwał się szorstkim głosem i nie czekając na odpowiedź dodał –
Jesteś w stanie wstać? Wiesz gdzie jest wyjście?
Slevin zdjął na chwilę hełm, przy przetrzeć czoło z potu. Koloseum nie było najlepiej wentylowanym miejscem na świecie, a adrenalina i stawanie w obliczu przeciwników sprawiało że najemnik pocił się jak przysłowiowa świnia.
Twarz straszyła, nic dziwnego że wolał nosić hełm nawet w towarzystwie, aczkolwiek taka kolekcja szram mówiła że typ jest oporny na próby pozbawienia go życia. To mogło nawet troszkę pocieszyć.