Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2015, 22:15   #40
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Spichlerz, Zamieć, Wilczy Las
13 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Noc

Nielekka i wcale nie bezbolesna operacja w końcu dobiegła końca. Wspólnymi siłami sidła zostały wyszarpane z ciała, dziury owinięte opatrunkami przez Zoję a gardło Shavriego zdrapane, gdy chwytał z powrotem świadomość. Jego stan ustabilizowano sporym nakładem energii. Niestety na jednym osobniku nie kończyło się. Rannych była jeszcze spora kolejka.
- Dziękuję… - wyszeptał skonany bólem Shavri. Jeszcze niedawno sam mówił o tym, że wobec bólu nie ma bohaterów i ostatnie wydarzenia dobitnie mu o tym przypomniały. Co go podkusiło? Biajk wyszła zza pazuchy chłopaka i ułożyła mu się na piersi. Pucowała na zmianę swoje futerko i jednodniowy zarost na twarzy swojego ludzkiego towarzysza. Brodę, która od bólu i stresu zrobiła się nieco gęstsza niż zazwyczaj. Czynności pielęgnacyjne, którym oddawała się Bijak, nie miałyby racji bytu, gdyby zwierzątko czuło się zagrożone. Potem szczurka zawinęła się w zgrabny, schludny kłębek i zaczęła z zadowoleniem chrupać ząbkami. Na chłopaka spłynął jej spokój. Próbował jeszcze zacisnąć palce na szklanym krążku otrzymanym od brata, który zawsze nosił przy sobie, ale nie zdążył, bo wycieńczony brakiem krwi i bólem zasnął jak kamień.

Franka wymyła dłonie umazane krwią rannego chłopaka. Na otrzeźwienie zmysłów wzięła parę oddechów lodowatego deszczowego powietrza z zewnątrz i rozcierając krople deszczu na twarzy wróciła do środka.

- Evanie... Możesz na stronę? - zaczęła kapłanka z uprzejmym uśmiechem.

Nie chcąc nikogo niepokoić wyciągnęła wojownika za ramię od postronnych uszu. Przed całkowitym padnięciem w swoim posłaniu musiała upewnić się w jednej rzeczy.

- Mamy malutki problem... Nie chcę, byś mnie źle zrozumiał. Ani by zrobili to tutejsi. Ale... Te sidła... Nie wyglądały na porzucone przez koboldy... Były... Umm...

Dziewczyna westchnęła nie mogąc znaleźć łagodniejszej drogi, czy słów do wyrażenia swojego zdania. Nie miała takich umiejętności, co Zoja, która byłaby w stanie poinformować o śmierci kogoś z rodziny w sposób tak łagodny, że aż nie zauważalny. Odpuściła kluczenie naokoło tematu i rzekła dokładnie tak, jak widziała sprawę myślami.

- Wieśniacy nie powiedzieli nam o rozstawionych przez nich sidłach, przez co o mały włos nie zginął Shavri - wyrzuciła jednym tchem.
- Nie chciałbym podejrzewać tutejszych o jakąś złośliwość - odpowiedział Evan - W końcu oni nas wynajęli, prędzej wziąłbym to za przeoczenie. Poza tym Sharvi wykazał się sporą nieostrożnością włażąc w las, gdy tego zabroniłem i to na dodatek prawie po omacku.
- Też nie chcę tak myśleć... - kontynuowała kapłanka - Ale z tej nieuwagi komuś stała się krzywda. Skoro przyszliśmy tu w konkretnym celu nie może przecież być tak, że póki nie zapytamy konkretnie, to nam nie powiedzą. Będzie trzeba z nimi pomówić o takich kwestiach. Ty Evanie, będziesz musiał z nimi pomówić.
- Dobrze, porozmawiam z nimi o tym - zadeklarował wojownik - wcześniej jednak musimy przesłuchać więźniów i ustalić co robić. Być może trzeba będzie szybko wyruszyć. - na jego słowa Franka pokiwała głową z uprzejmym uśmiechem.
Evan czuł że przesłuchanie więźniów może być kluczowe dla ich misji, podobnie jak szybkie podjęcie decyzji, ale teraz ważne było odpocząć. Jego decyzja odnośnie wart ucieszyła wszystkich, bo tylko on sam postanowił stróżować już do samego rana. Towarzyszyło mu kilku wieśniaków i nie było potrzeby by więcej najemników męczyło się na warcie. Co prawda nie tylko on w nocy jeszcze pracował, gdyż kapłanki uwijały się przy rannych, także przy nim samym za co był wielce wdzięczny. Pobudkę urządził wszystkim godzinę po świcie.


- Więc... Kto następny do rozrywania mięsa i upuszczania krwi...? - zapytała Franka z miłym choć zmęczonym uśmiechem - Deithwen? Gaspar? A może ty Marv? Wyglądasz tak samo niemrawo jak ja przed poranną modlitwą.
Druid podszedł do kapłanki i rzekł:
- Ze mną szybko się uwiniesz. Tylko drobne rany, nic poważnego. Dodatkowo potem mogę pomóc opatrywać rannych.
Tak naprawdę chciał być pierwszy, bo poczuł się bardzo zmęczony i pragnął zaraz po modlitwie iść spać. Przynajmniej do południa, aby się zregenenerować. Wcześniej zamierzał jednak pomóc przy rannych, gdy zostanie o to poproszony.
- Zapraszam więc... Jak już ciebie rozkroję na kawałeczki to coś wymyślimy - mimo dość niewielkiego zasobu energii i nie pocieszającego widoku kapłanka starała się odpędzać negatywne emocje - Siadaj i pokaż, co tobie dolega - dziewczyna wskazała kawałek poprzecznej deski, na której można było się usadowić.
Druid pozbył się najpierw zbroi, a potem koszuli. Rana na brzuchu i ta na lewej ręce były dobrze widoczne, jednak postanowił mimo wszystko się odezwać:
- Poradzisz sobie z tym raz dwa - rzekł z uśmiechem Deithwen.
- Oh, ja się szykuje na strugi krwi a ten przychodzi mi, bo przewrócił się i zadrapał kolano... - westchnęła z lekko zadziornym uśmiechem.
Podchodząc obejrzała dokładniej krwawe zatarcia. Pochylając głowę złożyła dłonie razem. Zamknęła oczy i pod nosem zaczęła odmawiać litanię, w której druid wyłapał pojedyncze słowa takie jak "śpiew", "promienie", czy "woda". Po paru wersetach na jedną z ran położyła dłoń. Była cieplutka, prawie tak samo jak posłanie, które przyjemnie nagrzało się przez spokojną noc.
- Raz... - wtrąciła do półelfa między kolejną litanią i zakryciem ciepłą dłonią drugiej rany - Dwa - dorzuciła po kolejnych wersetach - I poradziłam sobie. Już możesz się ubrać i leć do łóżeczka się grzać, bo na zewnątrz pioruński mróz. - Pieszczotliwe słowa kapłanki brzmiały jakby mówiła do małego dziecka. Kolejne natomiast wybrzmiały nieco poważniej i bez już żartów. - Obyś wracał do mnie tylko z takimi ranami...
Dotyk kapłanki niewątpliwie był bardzo przyjemny. Przez całe ciało druida przebiegł dziwny dreszcz, kiedy dotykała go Franka, zarówno za pierwszym jak i za drugim razem.
- Dziękuje Ci za to, że mi pomogłaś i za ciepłe słowa - wyszeptał Deithwen nieco zarumieniony.

Marv niecierpliwie zerkał co chwilę w stronę opatrywanego druida. Na jego obliczu co jakiś czas pojawiały się emocje, a wzrok był lekko oskarżycielski. W końcu druid miał tylko powierzchowne rany, nie to co dwa poważniejsze zranienia rudowłosego.

- Gasparze? - odezwała się Franka wyłapując pierwszego rannego, którego napotkały jej oczy - Ułatw mi proszę pracę i usiądź rozbierając się od pasa w górę.
Gaspar mruknał coś i zaczerwienił się po uszy, ale spełnił polecenie.
Franka obejrzała dokładnie łowcę. Litania nie była wystarczająca na jego okaleczenia.
- Tylko nie mów, że nie będzie bolało - rzucił mężczyzna z krzywym uśmiechem. Wyraźnie się denerwował.
Przysiadła więc na piętach tuż obok mężczyzny, wyciągnęła niewielki drewniany symbol wschodzącego słońca i ułożyła między dłońmi. Te splecionymi palcami opadły na kolana. Kapłanka zamknęła oczy, pogrążając się w modlitwie. Symbol bóstwa po paru chwilach rozświetlił się delikatnym światłem. Oczy Gaspara rozszerzyły się ze zgrozy. Dziewczyna na chwilę przerwała modlitwę, zawieszając go na szyi, po czym ponownie na kolanach pojawiły się ręce. Tym razem jednak ułożyły się w łódeczkę. Kolejne słowa modlitwy sprawiały, że złotawe światło zaczęło skraplać się w jej dłoniach, niczym poranna rosa na liściach traw i krzewów. Krople światła spływały tworząc coraz większą garść wody. Gdy jej ilość była wystarczająca Franka roztarła ją między dłońmi, otworzyła oczy i uniosła ją nad ranę Gaspara. Ten wzdrygnął się, jakby chciał uciec, ale pozostał na miejscu. Świetliste krople wcale nie skapywały, tylko kurczowo pląsały pod spodem dłoni. W końcu, gdy zetknęły się z ranami, łowca poczuł jednocześnie ciepło, rześkie powietrze oraz zapach rosy, którą w płynnej postaci widział chwilę wcześniej. Łowca zamarł w bezruchu, po czym powoli odetchnął głęboko i z wyraźną ulgą. Wstał i - wpatrując się w oczy kapłanki - wymruczał niezgrabne podziękowania, po czym szybko spuścił wzrok i odszedł, obmacując zasklepione rany.

Osłabiona kapłanka nie poddawała się i lekko przymuszając własną wolę odezwała się do kolejnego rannego.
- Marvie...? Aaaleś ty wysoki... - zadziwiła się ze swojej pozycji siedzącej - Jak pogoda tam na górze? - Na jej twarzy zagościł zmęczony uśmiech. - Siadaj, trzeba coś zaradzić na twoje rany...
Marv do tego czasu zdążył zdjąć swoją zbroję i owinąć rany, inaczej zdążyłby się po drodze wykrwawić. Usiadł niepewnie, bacznym spojrzeniem lustrując kapłankę i zupełnie nie wiedząc o co chodzi z jej pytaniem. Na wszelki wypadek pokręcił więc głową, ostatecznie nie odzywając się wcale.
- Nie masz tam żadnej pogody? - uśmiechnęła się raz jeszcze - Głowa do góry. Nie trzeba się tak zamartwiać. Jutrzejszy dzień będzie lepszy. Wystarczy odrobinę wiary - odpowiedziała pocieszająco, widząc jego niemrawą minę. Zaczęła odwijać jego rany by mieć bezpośredni do nich dostęp - Wyglądasz na bardzo zmartwionego, co takiego nie daje tobie spokoju?
Pierwsze spojrzenie, które posłał kapłance należało do tych z rodzaju "kpisz czy o drogę pytasz?" i ponownie zignorował to pytanie o pogodę. Deszcz było słychać, że było zimno każdy czuł. Wzruszył więc ramionami.
- Bo cię tam nie było. Jest ich za dużo i ktoś chyba dobrze nauczył je walczyć - odezwał się wreszcie, kwaśno i spoglądając na swoje rany.
- Hmm... O to jesteś na mnie zły? - zapytała nieco poważniej lecz wciąż bardzo spokojnie - Masz rację, nie było mnie tam ale przybiegłam najszybciej jak potrafiłam. Ta noc nauczyła nas wielu rzeczy Marvie, mnie również.
Niespodziewanie obok Marva wyrósł Gaspar.
- Ładnieś sobie radził. Byliby nas oskubali bez ciebie i twojej włóczni. Dobrze było mieć cię po naszej stronie - wyciągnął dłoń krzywiąc się lekko. Rany jeszcze ciągnęły.
Ten gest wyraźnie zaskoczył rudowłosego, który spojrzał na wyciągniętą rękę, a potem jakby niepewnie ją uścisnął.
- Niezbyt dobrze. Nie umiałem zasłonić się przed głupim, małym koboldem - pokręcił głową, zły tym razem na siebie. - To zupełnie inna sprawa niż ćwiczenia - westchnął i popatrzył na Frankę, nie mogąc przez chwilę oderwać od niej wzroku.
- Nie, nie o to chodzi. Chociaż naprawisz co koboldy zepsuły - zmusił się do małego uśmiechu. - Mam nadzieję - zakończył ciszej.
- Ty się nie potrafiłeś zasłonić?! - Gaspar zaniósł się chrapliwym śmiechem - popatrzaj na mnie - pokazał swoje ledwo zagojone blizny - powiadam, dzielnieś stawał. Ino musisz uwierzyć w siebie. Jakby ci rzec… - łowca podrapał się nierówno przystrzyżoną fryzurę - jakby nie ty, to by nas usiekli. A jutro te tam chożą kapłankę już by na ruszcie mieli - wskazał podbrudkiem na Frankę, uśmiechając się domyślnie - tedy dziękuje ci jak leśny ludź: ino raz. Ale pamiętać będę.
- Marvie, to że uważasz, że nie sprawdziłeś się teraz nie oznacza wcale, że tak pozostanie do samego końca. Byłeś tam, gdzie być powinieneś. Twoją zasługą jest to, że tej nocy żadne dziecko nie zostało porwane, ani żaden z naszych towarzyszy, czy tutejszych nie zginął - ujęła policzki blond chłopaka w swoje dłonie - Byłeś częścią czegoś wielkiego! Pomogłeś odzyskać wiarę tym ludziom na nadejście lepszych dni. Wolnych od codziennego strachu o własne życie, czy bliskich. Dałeś im nadzieję na lepsze jutro. To jest coś, za co będę dziękować Panowi Poranka.
Marv był mocno skonfundowany zachowaniem tej dwójki. Naprawdę myśleli, że chodzi o to, że nie wierzy w swoje możliwości? Przecież wszyscy oni wpakowali się w to samo bagno. Na gratulowanie sobie nie było tu miejsca. Może kombinowali coś więcej? Te myśli zakłóciły dłonie na policzkach rudowłosego, którego od razu przybrały szkarłatną barwę. Na szczęście nie było tu bardzo jasno. Następnym odgłosem wydanym przez Hunda był niezrozumiały bełkot. Odzyskał równowagę psychiczną dopiero jak Franka zabrała dłonie.
- Ty naprawdę w to wierzysz - rzekł z westchnięciem, próbując wzrokiem skierować uwagę kapłanki na swoje rany. - Przemowami niestety z nimi nie wygramy.
- By wygrać z nimi, musimy najpierw nie przegrać ze sobą. A to wykorzystają bez zawahania. To nawet nie kwestia wiary, to już się dzieje. - Kapłanka uśmiechnęła się ciepło we wszechogarniającym zmęczeniu. Uchwyciła symbol bóstwa w dłonie i odprawiła analogiczne modły, co przy Gasparze. W swej sile nie były jednak tak wyraziste. W prawdzie ledwie się zaznaczały. Energia ledwie się skropliła na jej złożonych w łódeczkę dłoniach. Nie miała nawet, co rozetrzeć w dłoniach, choć mimo tego zrobiła to. Dotknęła dłońmi ran Marva, który poczuł jedynie ciepło. Franka nie miała sił, a ostatni zabieg ze zmęczenia prawie nie zamknął jej powiek. Słaniała się, lecz nie dawała za wygraną. Jeszcze nie wyleczyła jego ran. Zmusiła się jeszcze bardziej. Złożyła dłonie do modlitwy i zaczęła recytować litanię. Po paru wersetach rudy wojownik poczuł ponowne ciepło, jak i śniętą Frankę, która z wyczerpania prawie się na niego nie wyłożyła.
Zdziwiony i zaskoczony podtrzymał ją. Był silny i w miarę szybki, ale nawet w tym zmęczeniu kapłanka musiała wyczuć drżenie jego rąk. Popatrzył na nią niepewnie, potem zerknął w kierunku ran. Nie wiedział jak do końca miało to działać, ale pewnie nie do końca tak. Usadził dziewczynę ostrożnie. W stanie, w którym była, nie był nawet w stanie się na nią złościć.
- Odpocznij - powiedział tylko - dziewczyna po paru chwilach pokiwała głową
- Wybacz ale... - odpowiedziała skołowana nabierając tchu - ...więcej nie dam rady... Przepraszam... Zoja się tobą zaopiekuje dalej...
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 30-04-2015 o 01:01.
Proxy jest offline