Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2015, 23:56   #108
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Nowe życie

[media]http://www.youtube.com/watch?v=-yMWMtlwG2A[/media]
Elf przyglądał się swojemu ciału, jak i całemu mlecznemu otoczeniu zakrzywiającemu przestrzeń z wyraźnym zdziwieniem. Nic nie bolało, bo i w sumie nie miało co boleć. Wszystko pewnie zostało w… w nim, a to pewnie była dusza czy inne badziewie, które uwalniało się z żywych organizmów, gdy… przestały być żywe.
- Czuję się… Czuję się.... - Suro starał się opisać swój stan, ale jakoś nie mógł go określić. - Nie czuję się. Jak mam się czuć? Do tego chyba potrzeba życia. No ale jak już bym miał jakoś to określić, to jestem wkurwiony i rozczarowany. - zdołał w końcu ubrać w słowa swój stan. – Wkurwiony, bo dużo debili nie dostanie ode mnie w ryj, no i Haru nie uratowałem. Rozczarowany, bo… no to wszystko? - wskazał tym, co kiedyś było jego ręką, dookoła. - No ale przynajmniej nie umarłem jako debilny bohater i nie uciekłem jak zasrany tchórz. Mogło być gorzej.
- Nie to nie wszystko...to stan przejściowy. -odparł mu Yartak. - Trafiłeś tu przeze mnie, to miejsce między życią a śmiercią, tak jak byś został zawieszony dokładnie w chwili umierania. - wyjaśnił, a kawałki jego szarej sylwetki zakotłowały się lekko. - Rozczarowanie często pojawia się po śmierci… -zauważył z pewna nutką nostalgii w głosie. - chociaż pod koniec życia, twe działania miały mało wspólnego z ratowaniem żony. - dodał, jak by chciał dopiec elfowi.
- Za to miały dużo wspólnego z zachowaniem tego, kim jestem. - Suro nie przejął się szczególnie ostatnimi słowami maga. - Jakbym nie zachował się tak, jak się zachowałem, nie miałbym się po co przed Haru pokazywać. Zresztą co miałem zrobić? Lecieć jak idiota na tego chuja Lokiego i zginąć?
- Nie mi o tym decydować...ale, tak czy inaczej, zginąłeś. -zauważył prosty fakt arcymag.
- Może to i lepiej. Bożek w końcu będzie miał kłopoty z realizacją swojego planu. W końcu trup jestem. A co z resztą? Przeżyli?
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie, jestem związany z tobą. Jeżeli zginiesz ja też. -odparł Yartak, lekko zbliżając się do Surokazego. - Nie chce umierać, już raz to zrobiłem. Nie załatwiłem jeszcze swoich spraw elfie, tak samo, jak i ty. - dodał, znowu rozwiewany przez nieistniejący wiatr. - Pytanie jednak tkwi w tobie. Czy ty chcesz umrzeć?
- A to śmierć się pyta o takie rzeczy? - szermierz spojrzał na maga zdziwiony. - Chyba jak się umiera to z tym trudno coś zrobić, ale jak można komuś dupę skopać i ożyć, to z chęcią spróbuję.
- Zabiłeś mnie w piramidach. -powiedział, unosząc jeden palec. - Zginąłem, nim w ogóle Cię spotkałem. -dodał, podnosząc drugi. - A teraz poległem wraz z tobą. - trzeci palec został wyprostowany. - A mimo to, dalej widzisz mnie, a nie kostuchę. Czy to za mały dowód na to, że śmierć można oszukać?
- Ten no, magiem jesteś a ja nie? - Suro starał się znaleźć jakiś sensowny dla niego powód - Ale… Może. Nie wiem. Mniejsza o to. Domyślam się, że jak to zrobić będę musiał się sam domyślić… standardowo?
- Nie tym razem. -odparł spokojnie Yartak. - bo nie jesteś magiem. -dodał, obracając lekko głowę to w lewo i prawo. - Jednak jest problem, twoje ciało bowiem już nie istnieje. Zostało całkowicie unicestwione...będziemy potrzebowali nowego. Dobrze, że przynajmniej twoja krew krąży dalej w legendarnym ostrzu, inaczej cały proces byłby o wiele bardziej skomplikowany.
- Uch, to jednak wyszedłem na frajera. - elf wzruszył ramionami. - I kto by pomyślał, że szansę na powrót do życia będę zawdzięczał mieczowi, który przy poważniejszych walkach mnie zabija. To, co trzeba robić? - przeszedł do konkretów.
- Zaufać mi. -odparła mglista postać.- W tobie tkwi życie, jego wola i pozostawiona w krwi cząstka. Ja zaś posiadam ciało. -dodał, rozkładając szeroko ręce. - Nie będziesz żył, nie będziesz też martwy. Staniesz się częścią mnie a ja częścią Ciebie. Czy jesteś na to gotowy elfie? By nieść na barkach i moje brzemię?
- A inna możliwość jest? Wiesz, tak profilaktycznie pytam, nie żebym nie ufał, ale lubię wiedzieć, na czym stoję. No i co się stanie jak się połączymy. Co z moimi mocami, diabelskim owocem, ekwipunkiem, wolną wolą? - zapytał Suro, patrząc uważnie na Yartaka - I skąd w ogóle masz ciało? Z tego, co kojarzę, to twoje się rozpadło dość solidnie. Tylko mi nie mów, że jesteś jak ten pojeb Nino. A i nim podejmę ostateczną decyzję muszę, nie wiem, jak to zrobisz, ale muszę wiedzieć co z Calanirem. W końcu jestem za niego odpowiedzialny.
- W teorii, można by znaleźć inne ciało, ale to wymagałoby pomocy kogoś ze świata żywych, a nikogo takiego nie przygotowałem. Tak me ciało rozpadło się, by odtworzyć się w innym miejscu, to jego specyficzna cecha. Byłem arcymagiem, dbałem o to, by potem inny mag mógł mnie przebadać. -odparł spokojnie, po czym westchnął, przelewając się z punktu do punktu. - Eksplozja, która Cię pochłonęła była potężna, muszę przyznać, że ten cały Nino, potrafi przy pomocy umysłu stworzyć rzeczy, o których czasem nawet i magowie nie mogą myśleć. To prawdziwy geniusz. -dodał, znowu pokazując swą dziwną naturę, która wyrażała szacunek nawet do osób, które przyczyniły się do śmierci jego kompanów. - Twój ekwipunek zapewne przestał istnieć, tak samo, jak i osoby, które były na statku, a może tez i te, które znajdowały się niedaleko? - kolejne suche stwierdzenie faktów, bez najmniejsze krzty żalu. - Jedyne co przetrwało to miecz zwany obżarstwem, tego jestem pewny. Nawet ja słyszałem o tych broniach, nie sądzę, by cokolwiek mogło je zniszczyć na długo. A na pewno nic, co pochodzi z rąk ludzi. Dzięki temu zyskamy twoja krew, a z tym moce owocu diabła, jak i wszystkie inne twe zdolności. Me ciało połączy nasze wole, będziemy stanowili jedno tak jak i nasze moce. Nauczę Cię korzystać ze swej magii, a ty nauczysz me ciało żyć z twoją prędkością. - dokończył wyjaśnienia.
- Widzę, że dostałem propozycję nie do odrzucenia, co? - ni to zapytał, ni to stwierdził białowłosy. - Tylko jest pewien problem. Odrzucam ją.
Yartak wyglądał na niepomiernie zdziwionego. Trwał chwilę bez ruchu, falując jedynie na nie istniejącym wietrze. Dopiero po chwili przemówił, krótko i szybko, pierwszy raz wyraźnie zaciekawiony, ale i chyba poirytowany. - Dlaczego?
- Bo nie mógłbym spojrzeć w oczy moim bliskim i moim podwładnym. Zarówno tym żywym, jak i tym, którzy umarli. - wyjaśnił równie oszczędnie.
- To jest...bezsensu… -stwierdził wyraźnie zaszokowany Yartak. - Obserwowałem Cię, specjalnie wybrałem Ciebie. Tylko po to byś w najważniejszym momencie, w chwili największej próby okazał się tchórzem, który boi się ponieść prawdziwe konsekwencje swych czynów? Przekładasz swój strach nad losy świata? Chcesz umrzeć, bo boisz się spojrzeć w oczy osoba, które zawiodłeś...bo umarłeś? To nie ma żadnego sensu… -szeptał, przelewając się z miejsca, na miejsce w szalonym tempie.
- Losy świata? - Suro niemal wybuchnął śmiechem. - Skoro mnie obserwowałeś, powinieneś wiedzieć, gdzie mam losy świata. Powinieneś też wiedzieć, jaki mam stosunek do większości osób. Gardzę nimi. - wyjaśnił w dość spokojny sposób. Widać po śmierci rzeczywiście podchodziło się inaczej do pewnych spraw. - Ty chyba strasznie mało wiesz o istotach żywych, nie? Nie boję się spojrzeć im w oczy, bo umarłem. Boję się spojrzeć im w oczy, bo nie obroniłem mojego podwładnego, którego sam w to wciągnąłem. Zresztą, skoro nie żyję to jaki pożytek będzie miał ze mnie Loki?
- Bo nikt nie zabije osoby, którą Mirro chciał, byś zabił. Czemu ktoś taki jak mój dawny uczeń, chciałby, byś kogoś zabił i oferował Ci za to pomoc? Bo ty i ta osoba, byliście potrzebni Lokiemu. Ty nie żyjesz, ale tamta osoba żyje, zginąłeś za wcześnie. - Yartak uniósł się trochę wyżej w powietrzu. - Przeze mnie zginął cały mój lud, a potem na nowo został podniesiony do życia jako armia bezmyślnych zombie, które ty i twoich towarzysze, jeszcze raz posłaliście w zaświaty. Czy ty wiesz cokolwiek o byciu wodzem elfie? - arcymag wydawał się niezwykle uniesiony. - Lud nie wybaczy Ci niczego, nawet najmniejszego potknięcia. Ale najbardziej znienawidzonym zostaniesz, wtedy gdy nie będziesz umiał przelać ich pragnień, ich celów, ich gniewu w coś realnego! Po co za kimś podążamy? Bo sami nie jesteśmy w stanie zrobić tego, co ta osoba, bo ma coś, czego my nie mamy. W mym wypadku była to wiedza i moc, w twoim siła i umiejętność do walki z własnym losem. A teraz dlatego, że zawiodłeś jedną osobę, chcesz porzucić marzenia wszystkich innych, którzy Ci zaufali? Jesteś wodzem, nie odpowiadasz za jedną osobę, nie odpowiadasz za żywych czy martwych z osobna, wszyscy razem są ci podlegli. Jeżeli ktoś poległ, to pozwól, by inni przejęli jego żądze, by smutek i gniew po jego stracie mógł zostać za twoją sprawą uformowany w coś, co ich ukoi. Bo jeżeli ty jako wódz tego nie zrobisz, to kto? - zapytał, powoli opadając jak gdyby się uspokoił.
- Jeden jest częścią całości. Bez jednego nie będzie całości. Jeśli zawiodłem chociaż jednego z moich podwładnych, znaczy, że nie nadawałem się na ich wodza od samego początku. - przemówił elf, zupełnie jakby przemowa maga, nie zrobiła na nim wrażenia. - Może nie mam twojej mocy, twojej wiedzy, czy twojego rozumu, ale wiem jedno. Ten, kto wydaje rozkazy, nie powinien uciekać przed losem, który spotkał wykonawców rozkazu. Niby dlaczego mam ożyć? Bo jestem dowódcą garstki skurwieli takich jak ja? Bo jakiś zasrany bożek postanowił włączyć mnie do jakieś popierolonej zabawy? Zginąłem ja i Calanir. Czym się od niego różnię, bym to akurat ja ożył?! - ostatnie zdanie białowłosy niemal wykrzyczał.
- Bo zginął przez Ciebie. -odparł mu Yartak. - Życie to nie dar, to przekleństwo. Więc to on zasłużył na odpoczynek w świecie umarłych, bo zginął przez błędy wodza. Ty zaś na klątwę, która pozwoli ci zapracować na swój odpoczynek.
- Nasze życia nie były przekleństwem. Były darem. Ciężkim, ale jednak darem. - odpowiedział Suro, jakby akurat to sprostowanie było tutaj najważniejsze. - Klątwą nie będzie życie… Własne szczęście przesłoni mi smutek innych i w końcu o tym zapomnę. Chociaż nie, nie zapomnę. Będę po prostu odczuwał to inaczej, niż powinienem. - elf odruchowo przejechał po miejscu, gdzie za życia miał bliznę otrzymaną od swojego ojca. - Z resztą to nie ma znaczenia. To nie Surokaze Raim zostanie wskrzeszony.
- Jak mówiłem nie będziesz żywy ani martwy, jeżeli Cię to zadowoli po wykonaniu naszych zadań, będę mógł odesłać Cię do świata umarłych. Zapytuje więc jeszcze raz. Czy chcesz uchronić swoją zonę i pomścić poległych, czy chcesz zatracić się w otchłani niepamięci?
- Nie. Nie uchronię swej żony i nie pomszczę poległych. - odparł Surokaze, wpatrując się w twarz Yartaka. - Uchronię swoją żonę i znajdę sposób na wskrzeszenie poległych towarzyszy. Po tym poniosę karę przewidzianą przez Krwawe Blizny dla takich idiotów jak ja, a ty mi w tym nie przeszkodzisz.
Yartak skinął powolnym ruchem głowy. - Kontrakt zawarty. – przemówił, wyciągając w stronę Surokazego swoją dłoń złożoną z oparów. - ale teraz musisz mi zaufać, daj mi się wyciągnąć z mroku, byśmy obaj wrócili do jeszcze głębszej czerni życia.
- Nie jesteś czasem daltonistą? Zawsze mi się wydawało, że życie jest szare. - odparł Suro, również wyciągając w stronę Yartaka rękę.
- Bo żyjesz zdecydowanie krócej niż ja. -odparł, zaciskając z nim swoją dłoń, po czym obaj zniknęli.

~*~

[media]http://www.youtube.com/watch?v=EOvo0t4qUqw[/media]

Surokaze otworzył oczy i poderwał się z miejsca. Nie wiedział, gdzie jest, ani jak tu się znalazł. Była to zimna jaskinia, w której stała samotna otwarta trumna, w której zresztą leżał. Jego ciało było niesamowicie zdrętwiałe i chłodne, szybkie spojrzenie w dół wskazało na to, że odziany jest w czerwone szaty Yartaka. Czuł na twarzy białą maskę arcymaga, która nie trzymała się jak gdyby na niczym, a mimo to idealnie przylegała do twarzy. Nie wiedział czemu, ale był świadom, że może ją ściągnąć, nie wiązał to ze sobą żadnych konsekwencji. Bolała go głowa, krew jak by dopiero zaczynała krążyć w żyłach, bowiem widoczne kawałki skóry były białe jak papier. W jednej z rąk ściskał Gluttony, które zdawało się, zamiast pobierać z niego krew, oddawać mu ją. Niedaleko było przejście do kolejnego pomieszczenia podziemnego kompleksu.
Czuł przemożną potrzebę spojrzenia w lustro. Było to trochę dziwne i irracjonalne. Taka egoistyczna i trochę kobieca potrzeba zaraz po odzyskaniu życia. Szczególnie że podejrzewał, jak może wyglądać w tej chwili. Jednak z pewnością nie odpuści pierwszej odbijającej wygląd powierzchni, którą spotka na swej drodze.
Poruszył się niepewnie w trumnie. Ciało nie chciało jeszcze poruszać się tak, jak z reguły to robiło. Pewnie powinien poczekać, aż znów mięśnie przyzwyczają się do życia. Jednak nie miał na to najmniejszego zamiaru. Nie mógł czekać. Musiał wracać do podwładnych, których… których Surokaze porzucił na polu walki.
Moc owocu pozwalała mu pokonać bariery stawiane przez ciało. Uniósł się nad trumną. Nogi opadły na podłogę. Całość wyglądała jak kierowanie kukiełką, ale dawało właściwe rezultaty. Powolnym, acz stanowczym krokiem wskrzeszony ruszył w stronę przejścia, ciągnąc za sobą Gluttony.
Niczym zombie Raim powoli poruszał się tunelem. Nie była to druga podróż, zaś druga sala była jak gdyby przygotowana, na to że wstał z grobu. Znajdował się tu stół, na którym stała butelka wina, oraz pysznie wyglądające mięso z warzywami. W głębi pomieszczenia zapraszała szeroko otwarta szafa, w której wisiało wiele ubrań - wszystkie jednak podobne do tych, które widział na umarlakach w piramidach. Jedyną różnicą był fakt, że te nie były przegniłe. Po drugiej stronie znajdowała się misa z wodą, mydło, oraz sporej wielkości lustro, w którym teraz odbijała się jego maska. Wyjściem z pomieszczenia były pokryte runami, dwuskrzydłowe drzwi.
Wpatrywał się w odbicie w lustrze, zupełnie jakby chciał zobaczyć coś, czego nie było. Kim teraz dokładnie był? Surokaze? Yartakiem? Kimś pomiędzy? A może zupełnie nową osobą? Czy z połączenia dwóch umysłów może powstać jeden? U Barla to się nie udało. A u niego? Pytania egzystencjalne nigdy go nie interesowały. A przynajmniej dawnego Go. Teraz chciał uzyskać na nie odpowiedzi, ale nie wiedział skąd je wziąć. Dlatego też... postanowił stworzyć własne.
Rozebrał się do naga. Nie po to jednak by wziąć kąpiel. Stanął przed lustrem, przyglądając się swemu nowemu ciału. Pomimo że było chudsze, czuł się cięższy. Mięśnie nie były tak dobrze rozwinięte, jak... przed śmiercią. Skóra była czarna, nie tak jak u murzyna, lecz zwyczajnie czarna. Tylko trochę jaśniejsza niż włosy. No i uszy nie były spiczaste...
Wziął głęboki oddech, zacisnął zęby i pięści. Skupił się na swoim diabelskim owocu. Dźwięk łamanej kości odbił się echem od ścian pomieszczenia. A później kolejny i kolejny. Ciało poddało się mocy owocu, kierowanej przez wolę umysłu. Skóra stawała się jaśniejsza, włosy wydłużały się, przybierając powoli brązową barwę. Oczy stały się złote. Cała sylwetka zmieniała swój kształt.
Zachwiał się. To było zdecydowanie za dużo jak na osobę, która jeszcze przed chwilą leżała w trumnie. Jednak wyglądał, tak jak chciał wyglądać. Pozostało znaleźć jeszcze tylko odpowiednie ubranie. Z trudem doczłapał do szafy i chwilę w niej grzebał, by w końcu znaleźć coś, co się nadawało. Ponownie spojrzał w lustro.



- Yartak umarł. Surokaze Raim umarł. - przemówił do swojego odbicia. - Jestem… - zawahał się. Czy był gotowy na porzucenie tego, kim był? Tak, zdecydował o tym w momencie powrotu do życia. Tylko kim się stał? - Jestem Bezimienny. - powiedział pewnym głosem.

Podszedł do stołu. Nie do końca wiedział, czy jest głodny, ale był pewny, że energię zużytą na zmianę wyglądu należy uzupełnić. Zabrał się do jedzenia. Dopiero gdy skończył, uświadomił sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, jego górne kły były niemal dwa razy dłuższe niż reszta zębów. Widać nieświadomie upodobnił się do wampira. Trudno. Już mu się nie chciało nic z tym robić. Drugi fakt był jednak poważniejszy. Jedzenie było świeże. No i ubranie nie wyglądało na takie stare. Czy magia mogła coś na to poradzić, czy też w pobliżu ktoś się czaił? Nie będąc tego pewny, zacisnął mocniej dłoń na rękojeści Gluttony. Ruszył w stronę wyjścia, po drodze uruchamiając swój wietrzny zmysł. Przyjrzał się też runom. Zawsze była szansa, że coś z nich zrozumie.
Wietrzny zmysł począł krążyć po sali, szukając w niej innych gości. W tym czasie wzrok skupił się na runach, które o dziwo były dla Bezimiennego zrozumiałe. Ba, nie tylko zrozumiałe! To on je tu nałożył… a dokładniej ta jego część, która niegdyś była Yartakiem. Była to magia ochronna, która sprawiała, że drzwi mógł tylko otworzyć ten, kto niegdyś je zamknął — stare i wymagające wiele mocy zaklęcie.
Wiatr natomiast wykrył coś dziwnego. Cienie w rogu sufitu były nienaturalnie gęste. Były namacalne, nie tak jak zwykła ciemność. Szybko jednak wyjaśniło się, czemu takie są. Gdy Bezimienny przyglądał się drzwiom, mrok pod sufitem zabulgotał, a po chwili wypadł z niego…



… humanoid, którego niegdyś spotkał zapomniany przez wszystkich przedstawiciel handlowy. Na czterech łapach przesuwał się po podłodze, ubrany jedynie w stare, brudne szmaty. Na nich, jak i na jego ciele wymalowane były tuziny oczu, które przesuwały się lekko z każdym ruchem.
- Wiiitaj z powrotem Paniie. - zamruczał, przeciągłym, wysokim głosem.
- Witaj… - przywitał się, chociaż nie do końca był pewny, kim był dziwny osobnik. Postanowił nawet się nad tym nie zastanawiać. - Dobra to przejdźmy od razu do rzeczy. Kim jesteś, gdzie jestem i jak trafić tam gdzie ostatni raz byłem?
- Pann… uprzedzał, że może nie pamiętać. To Pana grób...sam go Paaann, zbudował… - wyjaśniła istota, powoli poruszając się po ziemi. Mimo iż Bezimienny wiedział, że ta go nie zaatakuje, sposób ruchów wywoływał pewien niepokój. - Nie ma ostatniego razu… jest tylko tutaj, nie wiemmmm, gdzie Paaan, był wcześniej. Ciało leżało tuuutaj… nikt poza słuugą, nie wieeeedział.
- Kim jesteś. Chodzi mi o imię. - zapytał brązowowłosy, w miarę spokojnym głosem. - I wyjaśnijmy sobie jedno. Twój pan jest jedynie częścią mnie. Ja nim nie jestem. Więc wolałbym, byś zwracał się do mnie po imieniu.
- Nie posiadam imieeenia. -odparła istota. - Imiee to zaszczyt, słudzy na nie niee zasługują. -wysyczała, powracając do krążenia po sali.
- W takim razie od dziś twoje imię to Shisen. - przemówił Bezimienny tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Jest tutaj gdzieś mapa królestwa? Chciałbym wiedzieć, gdzie ten grobowiec jest ulokowany.
- Mapy są staaare… królestwa przemijają… - mruknął stwór. - Jesteśmy tam, gdzie mój Pan żył… w miejscu pod jego dawnym króleestwem.
Dawne królestwo… Znaczy, że chyba pod piramidami, gdzie całe to szaleństwo — czy raczej walka z szaleństwem — stała się udziałem Surokaze.
- A mapa jakakolwiek? Sądzę, że pewne punkty pozostały bez zmian. Wtedy mógłbym wiedzieć, w którą stronę mam się udać… Czy twój pan posiadał możliwość szybkich podróży? Teleportowanie się czy coś w tym stylu? - zapytał, przypominając sobie o pewnym fakcie.
- Dawne mapy tu są… -szepnął stwór, ruszając w stronę jednej z szaf. - Teleportacja jest prosta, wymaga zakrzywienia materii… mój Pan dawno posiadł tak banalną wiedzę, pchnąwszy ją nawet daleej. -dodała poczwara.
- Przenieść się w miejsce, w którym coś zostawił, bez względu na odległość też potrafił?
- Odległość to tylko inna forma czasu i przestrzeni, dla wielkich umysłów nie stanowi ona żadnego probleeeemu. - wyszeptał stwór, wyjmując z szafy jakąś dawną mapę i podając ją Bezimiennemu.
Ten rozłożył ją na stole i zaczął przeglądać. Szukał przede wszystkim góry Tysiąca Pytań. Starając się odnaleźć w umyśle informacje o pokonanej odległości, chciał określić miejsce, w którym znajdowała się twierdza Nino.
Nagły wzrost inteligencji był zadziwiający. Liczby układały się w głowie same, umysł analizował teren na mapie i dokładnie wiedział, co gdzie powinno być. Mężczyzna był zadziwiony, jak łatwo przyszło mu obliczenie dokładnego położenie twierdzy Nino, nie miał wątpliwości co do jej położenia.
- Tutaj są ci, których muszę ochronić. - wskazał palcem miejsce na mapie. Trudno było powiedzieć czy mówił do Shisena, czy do siebie. - A tutaj miejsce, gdzie powinienem ich zabrać… - wskazał kolejne miejsce. - Powiedz, dawno opuszczałeś to miejsce? - zwrócił się do stwora.
- Zależy, jakie “to” Pan ma na myśli… - zauważył potwór, obkręcając głowę o 360 stopni.
- Chyba już prosiłem, byś nie zwracał się do mnie “Pan”, prawda? A co do “to”, bądź tak miły i przez najbliższy czas traktuj tego typu sformułowania jak najbardziej dosłownie. - przyrost inteligencji powodował jednak poważne problemy. - Więc, dawno opuszczałeś pomieszczenie, w którym się obecnie znajdujemy?
- Nie… dopiero co tu przybyłem, gdyż zostałeś przebudzony. - wymruczał potwór, wyraźnie niezadowolony ze zmiany formy, w jakiej musiał zwracać się do ożywieńca.
- A chcesz się udać się ze mną, czy wolisz tutaj zostać? - zapytał Bezimienny, będąc bardziej niż pewnym, że odpowiedź na to pytanie też sprawi u Shisena niezadowolenie. Skoro był sługą, chyba nie miał za dużo możliwości do dokonywania wyboru.
- Nie znam takiego słowa jak wola… Shisen robi, co mu się każe. -odparł pokornie sługus.
- A jeśli kazałbym ci mieć wolę, to co wtedy byś zrobił?
- Nie mogę jej mieć, bo mi jej nie stworzyłeś, nawet gdybyś kazał mi ją mieć, byłby to rozkaz niewykonalny.
- To już wiem, dlaczego w sprawie Richtera miałem dwa różne zdania… - powiedział do siebie mężczyzna w płaszczu. - W takim razie chodź ze mną. Jak wymyślę sposób, w jaki dać ci wolną wolę to sam zdecydujesz co dalej. - zwrócił się do stwora, ruszając w stronę wrót.

Wrota otwarły się przed Bezimiennym i Shisenem bez trudu. Runy rozpoznały swego twórcę, pomimo że w jego ciele i umyśle doszło do zmian. Znaleźli się w podziemnym korytarzu o wielu rozwidleniach. Ożywieniec był pewien, że nigdy wcześniej tutaj nie był, mimo to nie zgubił ani razu drogi.
Wyjście na słońce było dla szermierza dziwnie nieprzyjemnym uczuciem. Nie wynikało ono w żaden sposób z fizycznych niedogodności. Było to bardziej przeświadczenie, że nie powinno go być na tym świecie. Trwało to chwilę, szybko zagłuszone przez obowiązki, jakie spoczywały na barkach Bezimiennego. Mimo to, nieprzyjemne uczucie pozostało.
– Mam nadzieję, że pamiętam, jak to się robiło i nie wylądujemy w innym miejscu. – rzucił pod nosem, przystępując do inkantacji zaklęcia. Jego cała sylwetka została pokryta gęstym mrokiem, który stopniowo spływał z niego, tworząc na piasku koło. – Teraz się mnie chwyć. – powiedział do Shisena, a gdy ten wykonał polecenie, mrok wystrzelił do góry. Gdy opadł z powrotem na dół, po dwójce nie było śladu.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 07-05-2015 o 21:42.
Karmazyn jest offline