Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2015, 14:32   #101
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Bo z szybkością walczy się szybkością

- Przyszedłem wam dupy ratować. - rzucił Surokaze do swojego ucznia. - Więc bądźcie mili i stańcie w jakimś miejscu, gdzie dostęp będzie tylko z jednej strony. - wydał polecenie.
Calanir niezbyt był zachwycony zdegradowaniem do roli panienki wymagającej ochrony, ale fakt, że nie był w stanie ogarnąć tego, co się przed chwilą wydarzyło, sprawił, że nie miał zamiaru się kłócić.
- Łap. Należał do tego różowego ciołka. - młodszy elf rzucił zdobyczny miecz w stronę białowłosego. - Chyba ci się przyda.
- Dzięki. A teraz… wtrącajcie się tylko w ostateczności.
Nowa broń i sytuacja wymusiły zmiany w ustawieniach w orężu Suro. Gluttony w dalszym ciągu znajdował się w prawej ręce. Miecz Nino trafił do lewej. Katany Haru znalazły się w wietrznych dłoniach, a rękojeść czarnej katany między zębami. Mithrilowe ostrza w dalszym ciągu pokrywały przedramiona szermierza.
Walka z dwójką prawie tak samo szybkich przeciwników nawet bez ochrony swych towarzyszy nie była łatwa. Ale nie była niemożliwa.
- No to dawajcie. - rzucił do kobiety i niziołka, wkładając w te słowa swoje przywódcze cechy. Odpalił jednocześnie swój wietrzny zmysł, by znaleźć słabe punkty u wrogów. Zamierzał na razie walczyć w defensywny sposób, odrzucając tę dwójkę jak najdalej od Calanira i Aarona.
- Te, długouchy, lepiej stąd spadajmy. - wtrącił się opętaniec, szturchając łokciem elfa, po czym wskazał wzrokiem na najmniej solidnie wyglądającą ścianę pomieszczenia. - To jak? Na trzy-cztery? - zapytał, sięgając do spodni po leczniczą miksturę, którą odkorkował i wlał sobie do gardła, po czym przygotował się do szarży. - Trzy… czte… ry! - zakrzyknęły demony, rzucając się w kierunku wskazanej wcześniej ściany z zamiarem przebicia się przez nią.
- Jak przez ciebie zginiemy, to w piekle skopię ci dupę. - rzucił Calanir, pokrywając swoje ciało elektrycznością i ruszając z natarciem na ścianę.
Cechy elfa zadziałały - a przynajmniej na mniejszego z wrogów. Niziołek skoczył w jego stronę, celując kunaiami w gardło długouchego. Nie zdołała jednak obejść defensywy stworzonej z dwóch ogromnych ostrzy, które Surokaze trzymał w dłoniach. Wietrzny zmysł otoczył niska istotę, dając elfowi informacje o położeniu witalnych organów. Ponadto wiatr pozwolił mu dowiedzieć się, że elektryczność wypełniała też część ciała wroga- była niczym silnik dający mu energię do walki.
Kobieta jednak zignorowała elfa, ruszając w stronę Arona. Jej pięść otoczyła kula z energii, gdy szykowała się do ciosu. Elf mógł próbować ją zatrzymać, ale to po części odsłoni go na dalszą szarżę niziołka.
- A wy kuźwa gdzie się ruszacie?! - Suro wysyczał do Aarona i Calanira. - Jak przez was zostanę ranny, to sam wam dupy złoję.
Białowłosy uformował z wiatru cztery tarcze. Dwie z nich miały przyjąć na siebie szarżę niziołka, a dwie zatrzymać kobietę przed atakiem na posiadacza demonów. Przynajmniej w pierwszej części planu. W drugiej miały zaatakować niczym wirujące dyski.
- Myślisz, że chcemy tu z tobą zdechnąć!? - ryknęły demony, nie zatrzymując się ani na moment. - Spieprzamy stąd, więc zajmij się nimi na moment i więcej nie będziemy wam przeszkadzać!

Gdy tylko elf zwrócił się w stronę dziewczyny, niziołek odbił się od ziemi, obierając na cel kark Suro. Elektryczność pokryła jego ostrza, jednak te nie zdołały sforsować powietrznych tarcz, które swymi wirującym powietrzem, powstrzymały cios. Następne pojawiły się przed pięścią dziewczyny, która nie zawahała się nawet na chwile, uderzając w nie z pełną mocą. Pierwsza z osłon została zdezintegrowana przez rozpad dziwnej energii, z której składała się kula, druga natomiast spotkała się z pięścią osobniczki. Jednak prędkość i siła dziewczyny, pozwoliła jej porzebić osłonę, chociaż wytraciła na to dużo mocy. Przez to Arona został jedynie muśnięty w policzek. Pięść poruszała się jednak tak szybko, iż było to niczym cięcie nożem - z rany pociekła krew.
- Te ździro nie rozpędzaj się tak. Ja jestem twoim przeciwnikiem. - warknął Suro. Skoro defensywa nie spełniała w pełni swej roli… trzeba było przejść do ofensywy. Ręce elfa - zarówno te prawdziwe, jak i sztuczne - rozmyły się od szybkości, gdy białowłosy zaczął posyłać w stronę przeciwników kombinacje wietrznych cięć i pchnięć. Zaczął tuż przy Aaronie i Calanirze, by odciągnąć od nich zagrożenie.
Elf ruszał sie tak szybko, że dwoił się i troił w oczach. Kanonada wietrznych ataków ruszyła na dwie strony, odpychając obu przeciwników. Mały przeciwnik przyspieszył się swoją elektrycznością, jednak mało mu to pomogło - jedno z cięć trafiło prosto w niego. Rozcięło ubranie, jak i skórę, sprawiając, że krew bryznęła na ziemię, a ten opadł na posadzkę. Nie była to śmiertelna rana, ale wystarczająca, by na chwile wyłączyć go z walki. Dzięki temu Suro mógł skupić sie w pełni na kobiecie, która z połowiczną salwą radziła sobie nader dobrze. Dziewczyna zaczęła ponadto wypuszczać kanonadę setek małych kul z różowych energii, tak że teraz oboje zasypywali się atakami. Raim nie mógł unikać ciosów z powodu wycofujących się sojuszników, więc odbijał je swymi mieczami między jednym atakiem a drugim. Kręcił ostrzami, przerzucał je z ręki do ręki, zbijając nadlatujące ciosy, które rozbijały się na ścianach pomieszczenia.
Z drugiej strony dziewczyna o pustym spojrzeniu, tańczyła między jego cięciami, okazjonalnie odbijając jakieś ramieniem czy nogą. Jednak tutaj dała się we znaki minimalna różnica w prędkości. Dwa wietrzne cięcia rozcięły lekko jej bok, jednak nie pojawiła się żadna krew, jedynie kilka kabli ujrzało światło dzienne.
W tym czasie Aron bez problemu przebił się przez ścianę, wraz z Calanirem opuszczając pomieszczenie.
- Robot hm? - westchnął elf. Co prawda jakoś go to nie dziwiło, ale jednak było pewnym utrudnieniem. Na szczęście tylko utrudnieniem. No i obok znajdował się pojemnik z krwią. Można było to wykorzystać. Miecze znowu zostały przerzucone w dłoniach białowłosego. Gluttony wylądował w dodatkowej wietrznej dłoni, a katana zajęła jego miejsce. Legendarne ostrze wystrzeliło w stronę leżącego niziołka, by wyssać z niego nie tylko krew, ale i duszę. Szermierz natomiast ruszył na przeciwniczkę. Nie miał zbyt skomplikowanego planu. Ot nie dając się zranić, zadać jak najwięcej obrażeń robotowi.
Frontalny atak pod wpływem emocji rzadko był dobrym pomysłem. Elf rzucił się do przodu, zaś oczy dziewczyny błysnęły mocniej, a z jej ciała wystrzeliła potężna fala energii, która objęła wszystko dookoła niej. Cios energetyczny był na tyle szybki i nieprzewidywalny, że nawet elf nie zdążył odskoczyć, a siła ataku rzuciła nim na pobliska ścianę, o którą boleśnie uderzył. Gluttony, które wbiło się w niziołka, kończąc jego żywot, zadziałało niczym kotwiczka, nie pozwalając mu przebić się do sąsiedniej sali, bowiem byle jaki atak nie mógł przerwać posiłku ostrza.
Frontalne natarcie może nie było zbyt dobrze przemyślane, ale znowu tak źle się nie skończyło. Suro zyskał możliwość wyprowadzenia chyba swojego ulubionego ataku. Sztuczna ręka trzymająca rękojeść legendarnego miecza napięła się do granic możliwości. Ciało białowłosego pokryło się wiatrem. Szczególne jego skupiska, w postaci świdrów utworzyły się na plecach i stopach szermierza. Cała jego sylwetka zaczęła drżeć. Porzucił ostrza trzymane do tej pory w swych prawdziwych dłoniach, by móc lepiej pochwycić Gluttony i… wystrzelił w stronę kobiety, korzystając z każdego możliwego przyspieszenia swego ciała.
Zamierzał po drodze chwycić wbity w ciało niziołka miecz i z przyłożenia wystrzelić w przeciwniczkę smugą rozgrzanej krwi. Nawet jeśli pomylił się, zaliczając ją do robotów, to ten atak powinien jej wyrządzić spore szkody.
Oczy dziewczyny na chwile zaszkliły się i zmieniły barwę na odrobinę ciemniejszą. Elf zniknął i pojawił się przed nią, gdy jego miecz poczęła opuszczać rozmyta od prędkości smuga krwi. Dziewczyna wygięła się jednak do tyłu, jak gdyby chciała zrobić mostek, a atak przeleciał nad nią, przepalając ścianę po przeciwnej stronie. Jednak elf wiedział, że w takiej sytuacji nie będzie w stanie uniknąć ataku. Opuścił olbrzymie ostrze z góry, jak gdyby chciał ja przepołowić. Jednak ręce przeciwniczki, uderzyły w miecz od boków, łapiąc go tuż przed jej ciałem.
Usta dziewczyny otworzyły się, a elf dostrzegł tam błysk. Zniknął chwilę przed tym, nim laser urwał mu głowę. Jednak za wolno by całkowicie zniwelować obrażenia. Ostry czubek jego lewego ucha zmienił się nicość, wypalony do stopnia, po którym nic nie zostało.

Dym wylatywał z ust przeciwniki, która wyprostowała się mechanicznie z uśmiechem.
- Czyli tylko sterowanie manualne pozwala wyciągnąć z niej cały potencjał. - z ust robota, który nie poruszał nimi, wyleciały słowa, należące do znanego elfowi naukowca.
- Jak już się musisz wtrącać w walkę, to rób to chociaż po cichu. Od twojego pier.olenia chce mi się żygać. - Suro najwyraźniej nie przejął się faktem, że jego lewe ucho zaczęło przypominać ludzkie, a może adrenalina płynąca w jego żyłach uniemożliwiała mu zdanie sobie z tego sprawy. - Jestem taki wspaniały, taki mądry i silny. I nawet mam kutasa na pół metra, bo wsadziłem sobie w niego czterdzieści dziewięć centymetrów implantu. - zaczął przedrzeźniać Nino, szykując się do kolejnego ataku. - I nawet dzięki odpowiednim mechanizmom mi staje…
Białowłosy ruszył w stronę robota z trzymanym przed sobą legendarnym mieczem. Tym razem elf nastawiony był bardziej na unik, ale i ofensywnie był przygotowany. Ostrze otrzymane od Calanira i Night Storm zastąpiły katany Haru w wietrznych rękach i schowane za plecami szermierza, czekały na odpowiedni moment na wystrzelenie w stronę przeciwniczki.
- Nie ma sensu dalej walczyć. Przetestowałem, co chciałem, a ty nie masz na ten pojedynek czasu. - zauważył Nino, również przybierając defensywną pozę, za pośrednictwem swego robota. - Zagrajmy w quiz, czemu wpuściłem was na swój statek? - zagadnął, odskakując w tył, tak by trzymać dystans od elfa.
Suro, przez chwilę przyglądał się robotowi, w końcu jednak opuścił ostrza. Jego wietrzne ręce pozbierały bronie porozrzucane po sali, jednak nie miał zamiaru ich chować. Zwyczajnie wolał je mieć przy sobie, gdy będzie musiał szybko opuścić to pomieszczenie.
Dla pewności użył swojego wietrznego zmysłu, by sprawdzić co dzieje się z Calanirem i Aaronem.
- Bo chciałeś, byśmy się tutaj znaleźli lub chciałeś, byśmy się nie znaleźli gdzie indziej, lub nie wysłałeś odpowiednich eksperymentów, by nas powstrzymali. - odparł szermierz w dość ogólny sposób.
- Dobrze, analizujesz opcje, nie jesteś jednak taki głupi. -zaśmiał się robot, nie wykazując śladów agresji. Calanir i Latynos byli bezpieczni, żaden z klonów nie zbliżał się w ich stronę, wszystkie skoncentrowały się w kokpicie statku.
- Drugie pytanie. Czemu tak słabo chroniłem generatory?
- To wydaje się oczywiste. Byśmy je zniszczyli. - padła odpowiedź. - Dzięki temu nie będziesz musiał się męczyć z każdym z nas. Wystarczy, że nas stąd nie wypuścisz. Albo generatory to zwykła ściema.
- To byłoby zbyt proste. -zaśmiał się Robot. - Jednak po części masz rację. Chciałem, byście zniszczyli generatory, które dałem wam zobaczyć. Dzięki temu energia mogła spokojnie przepłynąć w jedno miejsce… to takie piękne, widzieć, że stworzyliście własny grób. - piskliwych śmiech wypełnił salę. - Chodź… pokażę Ci. Chce widzieć strach i desperacje na twojej twarzy Surokaze Raimie. Czuje to wspaniałe mrowienie w palcach, na myśl o tym widoku. Niczym w czasie pierwszej sekcji zwłok elfa… -rozmarzył się, powoli lewitując nad ziemią, w stronę jednych z drzwi.
- Musisz trochę nad sobą popracować doktorku, bo twoje prowokacje są do dupy. - odparł białowłosy. Szermierz zastanawiał się, co może być celem Nino, bo nie wydawało się, że ten chce zniszczyć statek. Wtedy Suro pewnie nie zostałby zaproszony do obserwacji, a dostałby propozycję powstrzymania tego wszystkiego. Czy źródłem energii, o którym mówił szaleniec było to, do którego wysłał El? Nie był pewny, ale dla pewności jeszcze raz przeczesał okolicę swym zmysłem, tym razem szukając jakiś śladów energii i najkrótszej drogi do niej.
- Co chcesz zniszczyć cały kontynent? - zapytał z kpiną, gotowy ruszyć, by zniszczyć skupisko mocy, o którym powiedział różowowłosy.
- To było by nierozsądne. Jeżeli chciałbym to zrobić, wcześniej przygotowałbym odpowiednia aparaturę do długoletnich badań rekonstrukcji ekosystemu, a to na pewno byście zauważyli na całym kontynencie. -zauważył, nie przecząc jednak, że posiada technologie umożliwiającą zrobienie czegoś takiego. Przechwałki czy nie? Trudno było ocenić.
- Wytłumaczę ci to na miejscu… oh nie mogę się już doczekać. - rzucił, znikając, a dokładniej ruszając z zawrotną prędkością w stronę energii, do której wysłał El. Jednak Suro nie wyczuwał tam kobiety.. ogólnie mało wyczuwał, jak gdyby energetyczne wyładowania, blokowały jego wietrzny zmysł.
Własny grób… Jeśli nie statek to co? Chciał wysadzić w powietrze całą okolicę? A może… Czy góra Tysiąca Pytań była w zasięgu? Nie wiedział tego, ale wolał się przygotować. Ruszając za Nino, zaczął gromadzić w sobie moc wiatru, by w razie potrzeby uwolnić ją w jednym potężnym podmuchu. Chociaż wątpił, czy będzie w stanie dokonać takich zniszczeń co Gort, to i tak miał zamiar w razie potrzeby spróbować.
Prędkość obojga pozwoliła im pokonać dystans w mgnieniu oka. Jednak im bliżej byli źródła energii, tym ruch był trudniejszy, bowiem powietrze były od dzikiej, nieopanowanej niczym energii. To ona nie pozwalała zmysłowi Suro działać, zakłócając swobodę przepływu. Zatrzymali się dopiero w sporej eliptycznej sali. Było tu dużo dziwnych urządzeń, których funkcji Surokaze na pewno nie byłby w stanie zrozumieć. Była też i El, pochwycona w dziwną sieć, elf łatwo domyślił się, z czego jest ona zrobiona - morski kamień. Skutecznie wysysał on energię z rudej kobiety, której twarz wykrzywiona była w grymasie wściekłości. Jednak to nie ją, Nino chciał elfowi zademonstrować, to było jasne. Niespodziankę przyszykowaną przez naukowca była...kula.




Gładka, na tyle duża, że potrzeba by dwóch dłoni, by ją unieść. Miała złota barwę i lewitowała w okręgu o tej samej barwie. Różne przewody i urządzenia doprowadzały do niej energię, która kotłowała się dookoła niczym wściekła zupa. Błyskawice strzelały w losowe miejsca, wypalając ślady na metalu.
- Piękna prawda? -westchnął geniusz, a suro bez trudu wyczuł w jego głosie rosnąca nutkę podniecenia. - Wpuściłem was tu tylko po to, by dokonać dodatkowych obliczeń. Twojej prędkości, siły tego idioty, mocy waszych statków i wszystkiego, co było potrzebne. Tylko po to, by zobaczyć wyraz twej twarzy… -zamruczał, odwracając robota w stronę Raima. - To jest bomba… nie wiem, czy znasz to słowo. W skrócie coś, co wybuchnie coś, co sami naładowaliście atakiem na moją twierdzę. Ale wiesz, co jest najpiękniejsze?! -zapiał, pełen wesołości. - Wyliczyłem jej zasięg rażenia tak, by nie ważne czy wyrzuci ją stąd ten murzyn, czy ktokolwiek z jego kamratów, dalej dosięgnęła całą ta okolice i obróciła ją w proch. - mówiąc to, wskazał palcem, na elfa, a ostatnie zdanie było przepełnione niemal orgazmiczną radością. - Tylko ty, możesz się wydostać! Jakie to piękne! Możesz zabrać bombę i zginąć ratując wszystkich, unicestwiony w najmniejszym nawet kawałku. Albo zostawić wszystkich, ratując siebie… no albo zginąć tu z nimi. Co wybierasz, Panie Raim?! Pokaż mi swoją wykrzywioną w strachu twarz, daj mi te radość. Rozumiesz, jak malutki wobec mnie jesteś? Tak słaby, że nawet ja decyduje o twoim życiu, nawet co do swej śmierci nie masz prawa decyzji!
- Wymieniłeś trzy możliwości. Ucieczka, bohaterska śmierć i głupia śmierć… A matka mi powtarzała, że czytanie książek nie szkodzi. - rzucił Suro, jakoś nie mając ochoty zademonstrować Nino przerażenia na twarzy. Zamiast tego znajdował się tam z lekka bezczelny uśmiech. - Pozwól Panie Zakompleksiony, że pokażę ci czwartą możliwość. - mówiąc to, elf rozpłynął się od szybkości, kierując się w stronę kuli. Sztuczne ręce dobyły czarnego miecza i katany w tym samym kolorze. Ich ostrza pokryły się niezwykle skondensowanym wiatrem. Podobnie jak cała sylwetka szermierza. Najwyraźniej miał zamiar przebić się do bomby bez względu na wszystko. W jego prawdziwych rękach tkwiło natomiast Gluttony. Nabrzmiałe żyły na przedramionach i dłoniach świadczyły o tym, że białowłosy tłoczy do legenradnej broni swoją krew. Gdy zebrało się jej wystarczająco dużo, ostrze przeobraziło się tak jak w przypadku walki z kryształowym smokiem. Paskudna paszcza rozwarła się w tym samym momencie, w którym Suro zamachnął się bronią, by ta pożarła bombę.
Surokaze płynął niczym wicher, między energetycznymi błyskawicami. Jego otoczone wiatrem ciało odbijało błyskawice, kiedy krew napełniała legendarne ostrze. Mimo że wszystko działo się niemal błyskawicznie, dla elfa wyglądało niczym spowolnione tempo. Ręka robota ruszyła ku jego przegubowi, by coś tam wcisnąć. Głos Nino wyrwał się ze wszystkich głośników.
- Widziałem, co potrafi ten miecz, nie pozwolę Ci!
Coraz wieje błyskawic było odbijanych przez ramiona pokryte wichrem jak ciało elfa. Paszcza miecza powoli zbliżała się do kuli, by połknąć ją w całości. Jej usta już obejmowały kulę, gdy palec robota dotarł na miejsce. Przycisk detonacji bomby został wciśnięty ułamek przed tym, gdy paszcza miała pożreć kulę. Gluttony pochwyciło ją, nim ta zdążyła w pełni się zdetonować, przenosząc lwią część eksplozji do swego bezdennego żołądka. Jednak mała część mocy zgromadzonej w kuli, zdołała uwolnić się na zewnątrz, uciec między nie do końca zaciśniętymi zębami miecza. Potem zaś był błysk i powoli cichnący, szaleńczy śmiech Nino.
Światło zalało okolice i pochłonęło elfa.


 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 06-04-2015, 17:48   #102
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Shiba

Trening i zadanie


Nawet kat musi sypiać. Oczywiście nie takie wykorzystanie łóżka miał na myśli Kaze, ale nie on był tutaj stroną decydującą. Shiba zaległa w pościeli i w końcu porządnie się wyspała. Kiedy opuszczała swe komnaty, za oknem porwanego z ziemi zamku, błyszczały już jasno gwiazdy. Chyba ze wszystkich śmiertelnych była teraz najbliżej ich, wszak mało kto zamieszkiwał podniebne budowle.
Sukubica bez problemu odnalazła Lokiego, który dyskutował o czymś z Bachusem. Bożek winna, wydał się poirytowany, zaś gdy ruchem dłoni Loki zbył go dostrzegając swego czempiona, ten tupnęła wściekle, jednak oddalił się w swoją stronę. Okularnik uśmiechnął się na widok czempiona.
- Otrzymałem już głowę, dobra robota. – pochwalił ją. – Rytuał poszukiwania może chwile zająć, ale możesz mi w t… –zaczął, kiedy drzwi niedaleko otworzyły się i przeszedł przez nie Brama. Dwukolorowy heros otworzył usta by coś powiedzieć, kiedy w mgnieniu oka znalazł się przy nim Loki, i szybkim ruchem zamknął drzwi za jego plecami. Dało się słyszeć, że ktoś się przed nimi zatrzymał.
- Albo lepiej idź potrenuj do Sali balowej. Sprowadziłem specjalne osoby, na których będziesz mogła się sprawdzić. Walka z królowa sukubów to nie lada wyzwanie. –zwrócił się spokojnie, acz stanowczo do swego czempiona, kładąc dłoń na ramieniu Bramy. – Natychmiast. –dodał zerkając na nią znad okularów.
Chcąc nie chcąc musiała wykonać rozkaz, Loki nie wyglądał być w nastroju do kłótni czy przekomarzania. Dziewczyna obróciła się na pięcie i udała do wskazanej sali. Gdy tylko otworzyła drzwi, w jej nozdrza uderzył zapach krwi.


Łowca stał w blasku wpadającego przez okno księżyca. Na ścianie za jego plecami, widniało olbrzymie wgniecenie i dwie rozpłaszczone na miazgę nieznane Shibie osoby.
- Dziwne…intruzi… –stwierdził wesoło ,zerkając na nią. Była niemal pewna, że wiedział, iż to mieli być przeznaczeni do treningu osobnicy. – Strasznie słabi. –dodał, ocierając palcem stróżkę krwi z maski. – Przyszłaś tu zatańczyć? –zapytał przechylając lekko głowę, oczami wiodąc po wielkim parkiecie przygotowanym na przyjęcia dla setek osób.

~*~

Drzwi zatrzasnęły się przed nosem Shiby, chwile po tym jak brama je przekroczył. Dopiero co wrócili przez portal z nasionami, zapach magii i kadzideł starca nie zdążył jeszcze porządnie wywietrzeć z jej skąpego stroju. Jednak zaraz potem otworzyły się, wpuszczając jeszcze raz Bramę, jak i Lokiego.
- Te przeciągi… –zaśmiał się kłamca, zatrzaskując drewniane wrota i uśmiechając się do niebieskoskórej. – Jak misja, macie nasiona? Jakieś trudności lub cos o czym powinienem wiedzieć? –zagadnął, poprawiając na nosie swe czarne szkła.

Surokaze Raim

Konsekwencje obżarstwa


Światło otaczało Surokazego z każdej strony, w jego uszach trwał nieustający głośny pisk. Świat przestał istnieć, w sumie trudno było określić czy i on istnieje. Miał w teorii świadomość bycia, jednak nie czuł ciała a gdy zerkał w dół, widział tylko rozmytą mleczną biel. Teoretycznie czuł jak rusza rękoma, ale nie mógł ich zlokalizować. Czuł jak by był wszędzie i nigdzie. Próba ruchu w przód i tył, nie dawała nic, dookoła były nieskończone połacie niczego.
- Umarłeś. –zauważył pewien głos, uświadamiając Raimowi dość poważną kwestie. Jednak jako, że nie posiadał już ciała, jakoś łatwiej było się z tym pogodzić. Świadomość jest czysta od wątpliwości, łatwiej przyjmuje to co niezrozumiałe.
W bieli tysiące kilometrów przed nim, ale jednocześnie na wyciągnięcie ręki ,zaczęła kotłować się czarno-szkarłatna masa. – Ale ja nie jestem śmiercią. –dodał głos, który powoli przybierał w miarę ludzką postać. Była złożona z różnych odcieni szarości, które w bieli były aż nadto widoczne. Rozmyta i poszarpana, niczym mgła na wietrze, ale mimo to rozpoznawalna.



Był to Yartak, arcymag który towarzyszył Surokazemu od kiedy spotkał i pokonał go w piramidach.
- Jak się czujesz, jako martwy? –zapytał, jak gdyby prowadzili pogawędkę przy kawie.

Gort

Przebudzenie Króla


Gort Kingstone otworzył powoli oczy, których białka pociemniały lekko. Znajdował się nad ziemią, na czymś co chybotliwie go utrzymywało, chwiejąc się lekko. Opuścił podziemny tunel, na powrót znajdując się w jakimś z korytarzy twierdzy. Kiedy wzrok się zogniskował, dostrzegł smukłe nogi osoby, która go trzymała. Rosnąca kałuża krwi, wskazywała że, wybawiciel jest ranny. Kiedy się obudził, musiał nabrać głośniej powietrza, lub chrząknąć bowiem został bez pardonu zrzucony na ziemię.
- No wreszcie się obudziłeś wielkoludzie… –jęknęła kobieta, która uratował wcześniej z laboratorium.


Krew ciekła po całym jej ciele, a wyraz twarzy wskazywał, że każda chwila jest walka z bólem. Nie było w tym bowiem nic dziwnego, bowiem w jej ciele ziało, sporo wypalonych dziur, przeszywających ją na wylot, oraz kilka które co prawda nie przebijały całego ciała, ale sprawiały, że krew lała się jak z wodospadu. Korytarz w którym byli, pełen był martwych klonów Nino, ale także spora ilością żywych. Otaczali ich coraz ciaśniejszym kręgiem, wyposażeni w dziwaczne bioniczne szkielety, czy karabiny których Gort wcześniej nigdy nie widział. Dwa pociski zresztą wbiły się w nogę dziewczyny, gdy Gort powoli dźwigał się z ziemi. Sprawiło, to że upadła ona na jedno kolano, jednak naukowcy przestali interesować się jej osobą.
- Nie powinieneś żyć, szanse na przetrwanie wynosiły 0%... –zdziwił się obserwując pirata.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 11-04-2015, 14:47   #103
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Forfeit... Humanity

- Pamiętam… - Splunął na podłogę… o ile można ją tak nazwać. - Zakładam że to jakaś kolejna… próba przejęcia mego ciała? Nie chcę cię zabijać… więc daj sobie spokój. - Despair wskazało na Ririego. Richter wiedział że to nie będzie łatwa walka, ale jaka by nie była zrobi wszystko by wygrać. - Nikt nie rozumie mnie lepiej niż… ty. Za to ja nie pojmuję twoich intencji… Nawet jeśli ci się uda mnie przejąć co… dalej zamierzasz robić? - Zagaił od niechcenia, ustawiając się w swej charakterystycznej postawie bojowej.
- Oj tak rozumiemy siebie najlepiej. - przyznał Riri, gdy w jego dłoni zmaterializowało się Happines. - Może zanim powiem o tym co zrobię z twoim ciałkiem, zacznijmy od przybliżenia ci sytuacji. Jakiś debil w okularach ukradł ci wspomnienia i zrobił sobie z Ciebie kukiełkę na usługach tego zamaskowanego fajfusa Mirro. Na szczęście znalazł się ktoś kto mnie obudził… może dla dobra twego ducha walki nie mówmy kto i jak. -zarechotał Riri. - Więc teraz nie dość, że bijemy się o twoje ciało to też o to kto dostanie z powrotem wspomnienia. - szaleństwo wyszczerzyło swe stalowe kły. - A czego pragnę? Powinieneś wiedzieć. Wolności Riruś, wyrwania się z klątwy jaką jest dla mnie twoja dominacja. Chce żyć samodzielnie chłopie. -dodał, kręcąc ostrzem.
Zbrojny uniósł delikatnie brew.
- Byłem głupi myśląc… że kiedyś będziemy mogli koegzystować... - Ręka mocniej zacisnęła się na rękojeści. - Teraz będę musiał siłą… wytłumaczyć ci kto jest lepszy. - Po tych słowach Richter wyparował, by pojawić się tuż przed Ririm, już wyprowadzająć cięcie na odlew, na wysokości szyi jego szaleństwa
- Lepszy? -warknął Riri, blokując atak swoim mieczem. - A kogo musiałeś wołać do pomocy w walce z Mirro, kto cie ratował przed moim ojczulkiem? - ryknął, odpychając Richtera silnym machnięciem miecza. - Jesteś słaby, żałosny i patetyczny. - warknął, posyłając fioletową smugę w stronę zbrojnego.
- Ale to ja mam ciało, zmoro… Ja jestem żywy… I ja cię zmiotę teraz z powierzchni wszelkich WYMIARÓW!!! - Wywrzeszczał, uskakując w bok i odwdzięczając się podobnym atakiem. Podobnym bo jego różnił się tym że był pręgą czarnych płomieni.
Dwie strugi energii zderzyły się ze sobą, jednak to ta która wysłał Richter zwyciężyła. Atak pofrunął przez ciemność, w stronę zaskoczonego Ririego. Jednak zanim go dotknął, ten “pufnął” i z szerokim uśmiechem pojawił się przy Calamitym. - Nie zapominaj...znam wszystkie twoje sztuczki. - ryknął, uderzając pięścią w brzuch Richtera, tak, że metalowa kończyna wbiła się w pancerz i uderzyła prosto w uśmięśniony brzuch wojownika, posyłając go kawałek dalej.
- Więc wiesz ile… jestem w stanie ci zrobić. - Zrobił to samo, przeniósł się przed Ririego i gruchną pięścią w podbródek. Jeśli uda mu się go wybić w powietrze, tam też się przeniesie i wbje go z powrotem w czerń płaską stroną Despair.
Uderzenie w podbródek przyniosło zamierzony efekt, Riri został wyrzucony w powietrze - o ile takim można było mówić w wszech obecnym mroku. Jednak gdy Richter pojawił się przed nim, dostrzegł szeroko rozdzianiowne usta szaleństwa, z których wystrzelił promień mrocznej energii, niemal identyczny do strumienia kwasowych produktów żołądka Calamitiego. Rycerz rozpaczy, musiał użyć Despair jako tarczy. Miecz przyjął na siebie uderzenie wroga, nie odczuwając żadnego efektu, jednak energia wyniosła Richtera wysoko w górę niczym fontanna - pozwalając jego szaleństwu opaść na ziemię.
- No dawaj Richter, co tak słabo! - ryknął jego wróg, gdy jego ostrze poczęła otaczać bulgocząca ciemna energia.
Richter ze wściekłością spojrzał na swoje szaleństwo. Nie miał zamiaru się wstrzymywać ani chwili dłużej. Jeszcze w powietrzu wokół zbrojnego objawiły się repliki ostrz rozpaczy, a to jedno prawdziwe zajęło się czarnymi płomieniami i kilkukrotnie wydłużyło. Zaraz po tym zaczął obracać się z zawrotną prędkością wzdłuż włąsnej osi. Na Ririego spadała teraz ogromna piła tarczowa.
Riri wyszczerzył kły unosząc okryte czernią ramię do bloku. Metalowa skóra szaleństwa wzmocniona ciemnością miała stanowić barierę ostateczną, jego niepokonaną defensywę. Jednak miecz Richtera wzmocniony czarnym płomieniem był bronią opiewana przez legendy. Wynik tego starcia ataku i obrony mógł być tylko jeden - ręka Ririego odleciała od ciała. Ten ryknął głośno, jednak uśmiech nie zszedł z jego twarzy nawet na chwilę, zaś ciemność dookoła zgęstniała.



- O toi chodziło Richteruś! Pokaz jak bardzo mnie nienawidzisz! - ryknął, gdy z ziemi dookoła Calamitiego wyskoczyła nagle gruba czarna macka, która przebiła się przez jego pancerz jak i bok na wylot.
Na macce zacisnęła sie okuta w rękawice dłoń Richtera. Ścisnął ją z taką siła że po prostu pękła w pół, resztka która była wewnątrz jego ciała została pożarta przez szarańczę. Ostrze rozpaczy spoczęło na barku rycerza. - Nienawiść? Nie nie…. ja tobą gardzę, właśnie stałeś się dla mnie tym co reszta którą zabiłem… instektem. Takim bardzo trudnym… do rozdeptania. - Nagle Richter wystrzelił w stronę Ririego błyskawicznie skracając dystans. Miał zamiar natrzeć Despair z góry, prowokując blok. Wykorzysta fakt że szaleństwo nie ma drugiej reki i w tym czasie pochwyci go za gębę i wciśnie w podłożę.
Calamity skoczył w strone uśmiechniętego szaleństwa. Tak jak przewidział, ten uniósł metalowe ramie do bloku, zaprawszy sie nogami mocno o ziemię.
- Insekt mówisz?! - ryknął, gdy drugie ramię Richtera ruszyło w stronę jego gęby. Wtedy jednak, ciemność dookoła Ririego niczym setka cieńkich pnączy, owinęła się dookoła atakującej kończyny. Zamiast Ririego to Calamity, wylądował na ziemi, przyduszony do niej kolanami swego szaleństwa. - A który robak, potrafiłby to!? - ryknął, rozdziwajając paszczę, w której zaczęła formować się kula mroku, wycelowana w głowę Calamitiego.
Riri być możę popełnił swój ostatni błąd. Widząc rozdziawiona paszcze szaleństwa Richter zareagował natychmiatowo. Despair zajęto się czarnymi płomieniami i ruszyło w stronę paszczy Ririego. Może i miał twardą skórę, ale od środka jest miękki jak reszta…
Riri zdawał się jak gdyby na to czekać. Bowiem chwilę przed dotknięciem ostrza...zniknął w charakterystycznym dla dójki teleporcie. Pojawił się na czworaka, tuż przy uchu Richtera i wystrzelił czarną kulę bezpośrednio w jego hełm. Wir mrocznej energi, porwał całe ciało zbrojnego, zdzierając hełm z jego szkaradnej mordy. Krew zalała twarz Richtera, gdy odłamki jego pancerza powbijały mu się w facjatę, jednak przeklęta moc pancerza który wchłonął większość magii uchroniła go od straty głowy.
- Od razu ci ładniej skarbie!
Richter powstał jak marionetka na sznurkach, po czym od niechcenia zaczął wydłubywać z gęby kawałki metalu. - NIektórych robaków nie da rozdeptać… są takie co wejdą ci do ucha… osiądą na mózgu i powoli zaczną pożerać… takim właśnie robakiem jesteś. - Po tych słowach wbił miecz w ciemność by spod Ririego najężyły się gęsto repliki ostrz Despair.
Ostrza ślizgały się po metalicznej skórze wroga, nie czyniąc mu wiele krzywdy. Jedynie jedno spełniło swoje zadanie, przebijając boleśnie stopę Ririego i tym samym unieruchamiając go w miejscu na krótką chwilę. Ten skrzywił się, przyklękając delikatnie na zranioną nogę.
- A ty myślisz że co? Że jesteś pierdolonym tępicielem robaków? Świetlanym bohaterem?! -warknęło Szaleństwo. - Wydostałem się raz z Ciebie, ale mimo że chciałem odejść ty postanowiłeś unicestwić ta moją część… Dlaczego! Pytam się kto dał ci prawo do deptania marzeń innych, czemu sądzisz że twoje jest ważniejsze!? Jesteś tym samym co ja, kawałkiem przeklętego ścierwa, którego nikt nigdy nie będzie szanować. Ci którzy są przy tobie robią to tylko ze strachu lub żalu! Rozumiesz, ani ty, ani ja nigdy nie będziemy żyli normalnie!
Oko Richtera poszerzyło się znacznie, zaraz po tym jego usta wykrzywiły się w szerokim, wręcz maniakalnym uśmiechu, by zaraz wybuchnąć w równie maniakalnym śmiechem.
- TY!? ZE WSZYSTKICH ISTOT TY CHCESZ MNIE UMORALNIAĆ?! Pozwól że ci coś wyjaśnie, choć doskonale powinieneś to wiedzieć… - Richter oparł miecz obok siebie na sztorc po czym mówił dalej. - Matka… zawsze mi mówiła że siła to wszystko, muszę stać się silny by chronić to co dla mnie ważne… oraz brać to czego chcę bez pytania kogokolwiek o zgodę. To ona nauczyła mnie… posługiwania się ostrzem. Zwano ją “Krwistowłosą Eidith”. Jak i ona, tak i ja gardzę słabością i tymi którzy… chowają się za pieniędzmi czy całymi armiami. Dandysi którzy posiadają tyle siły… by machać batutą, piórem, czy innym śmiesznym narzędziem… myśląc że są wspaniali. Druga sprawa… marzenia. Póki marzenia innych nie stoją na drodze mych ambicji… obchodzą mnie mniej niż łajno… Ale jeżeli ktoś usilnie chce mi wejść w drogę… z przyjemnością zdeptam jego… marzenia i wszystko co kocha na miazgę… Bycie przy tym kawałkiem przeklętego… ścierwa którego nikt nie szanuje? W porządku… byle schodzili mi z drogi… może być ze strachu czy…. pfft… “żalu”. I to tyczy się każdego… czy to będziesz ty…. czy to będzie Gort…. czy to będzie Faust, Suro lub też inne, śmieci nad którymi stoją te osoby…. Zabiję każdego i nawet mi powieka nie drgnie. Oto Richter von Malencroft… - Uniosł delikatnie wolną rękę, gdy skończył tłumaczyć swe intencje. - Czegoś jeszcze… jesteś ciekaw? - Przekrzywił delikatnie głowę.
- Cały czas gadasz o tej sile… a jesteś na tyle słaby, że dałeś sobie zabrać ciało. - Riri napiął mięśnie, rozsadzając swoją mocą, miecz który przebijał jego stopę. - Wiesz czemu tu jestem, kto był wstanie mnie sprowadzić? Nie jakiś zawszony Gort, nie zasrany długouchy czy debilny blondyn. -warknął, promieniując wściekłością i mocą. - Tylko ten malutki, wątły staruszek którego znałeś. Cóż za paradoks co richteruś? - metalowy szaleniec złapał się otwartą dłonią za twarz, obserwując Melencrofta spomiędzy swych palcy. - Ty...taki silny, tak wspaniale wychowany, wielki Pan który zabije wszystkich co staną na drodze, musiał być uratowany przez najsłabsza osobę którą znałeś. WIĘC GDZIE JEST TWOJA SIŁA! - wydarł się tak że ciemność zafalowała. - Skoro ktoś cie ratuje, to znaczy że potrzebujesz jego pomocy, że jesteś słabszy niż on. Musiał uratować Cie starzec, którego za to zabiłeś i nazywasz się silnym!? Jesteś gorszy od zwykłego przegnitego ścierwa, ono chociaż ma tyle rozumu by się nie ruszać gdy wie, że jest bezużyteczne!
Richter oniemiał. On Zabił Pana Kaiku? Wydawało się to skrajnie niedorzeczne i niemożliwe. Na tą chwilę wolał o tym nie myśleć.
- Nigdy nie powiedziałem że jestem prawdziwie silny… skoro zwyrodniałe bóstwo bawi się mną, znaczy… że jeszcze zbyt mało siły posiadam Potrzebuje jej więcej… i więcej i więcej… - Richter nadymał się jak balon, by zaraz wypuścić chmurę żrących oparów. Zakręcił ostrzem nad głową by wprawić opary w ruch wirowy, by swoiste tornado żrących wyziewów uderzyło w szaleństwo. Potężny wymach posłał chmurę w stronę szaleństwa.
Riri wybił się do przodu niczym torpeda, a jego mrok roztrącał wszechobecne trujące opary niczym tornado. Podmuch stworzony przez Malencrofta był zdecydowanie za słaby, by przebić tak stworzoną defensywę. Metalowe szaleństwo, pojawiło się tuż przy Richterze, a jego dłoń uderzyła w napierśnik, przebijając się przez metal, i wbijając w ciało. Metalowe palce zagłębiły się głęboko w cielsko Calamitiego, tak że niemal dotknęły serca.
- Jesteś chodzącym umarlakiem.. a ono ciągle bije. - warknął Riri, stojący niemal ciało w ciało z Richterem. - Jesteśmy w twej głowie, tutaj nawet utrata serca Cie nie zabije… -wycedził przez zęby, ale mimo tego, nie zaciskał dłoni by go zmiażdżyć, trwając tylko w tej pozycji.
Richter uniósł delikatnie brew, jakby wcale nie grzebał mu w klatce piersiowej wytwór jego wypaczonego chorobą umysłu.
- Więc jak chcesz mnie… zabić? - Powiedział spokojnie wypuszczajac z dłoni Despair, które z głuchym brzdękiem uderzyło o czerń.
- Oj...ja tylko chce się wydostać z twej głowy. - zauważył Riri, szczerząc metalowe zębiska. - A to wygląda na o wiele lepsze, mieszkanko! - zarechotał, a Richter zadrżał czując, jak jego serce zaczyna nasycać się esncjom szaleństwa. Wyglądało to jak by Riri, rozpływał się w chmurę mroku, wciąganą przez dziurę w piersi. - Chcesz siły? Proszę bardzo. Wymienię swoją, za częściową wolność. Czy tego chcesz czy nie, ty chodzące ścierwo. -warknął.
- Nie potrzebuję ani… Ciebie ani nikogo innego!! - Wrzasnął próbując wyszarpać z siebie rozpływającą się sylwetke szaleństwa. Richter miał zamiar sam osiągnąć siłę o której marzył, nie miał także zamiaru oddawać swojego ciała urojonej zmory własnego umysłu.
- Nie walcz ze mną… Jak to mówiłeś, “Nikt nie rozumie mnie lepiej niż ty”, więc czemu teraz z tym walczysz? - dym chichotał głosem Ririego, kiedy Calamity, bez skutecznie próbował pochwycić go w swe przeklęte łapska. - Razem pokonaliśmy już raz Mirro, razem walczyliśmy z moim ojcem, teraz tez potrzebowałeś mnie by uciec od tego kradnącego tożsamość bubka. Czemu mnie odrzucasz… - szepty narastały z każda chwilą.
Choć sam nie chciał tego przyznać… Riri miał rację. Wiele razy pomógł mu wyjść z bardzo koszmarnych sytuacji. Richter zamarł na moment, by dokładnie przemyśleć swój następny wybór. Przecież już od dawna postanowił że odrzuci swoje człowieczeństwo… a raczej jego resztki, by zdobyć moc tak ogromną by nikt nie mógł już zagrozić ani jemu… ani Rose.
- Nie robię tego dla Ciebie…. robię to dla niej. - Mruknął tylko posępnie, opierając dłoń na twarzy. Przestał walczyć z Ririm…
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 20-04-2015, 16:10   #104
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Richter

Przebudzenie


Calamity otworzył swe jedyne oko. Znajdował się w lesie, zaś wspomnienia powoli wracały do jego głowy. Wszystkie te przed spotkaniem Simona… ale również myśli które niosły informacje o czasie gdy był pod jego władzą. Nawet te, które potwierdzały iż to on uśmiercił Pana Kaiku, którego truchło leżało zresztą niedaleko. Richter był w lesie, jego plecy opierały się o drzewo, pod którym siedział, niczym zwłoki. Czuł się dobrze, rany zdążyły się zregenerować, pancerz odrósł na jego przeklętym ciele. Jednak cos się zmieniło, czuł to całym sobą, oraz widział efekty tej zmiany. Riri połączył się z nim, słyszał go teraz nieustanie w głowie, jego myśli mieszały się wraz z jego ,stanowiąc nierozerwalną jedność. Ciało Richtera parowało czernią z każdej szczeliny zbroi. Wiszące najczęściej bez życia ramię, otoczone było teraz chmurą mroku, a purpurowa peleryna przybrała kolor czystej czerni. Koło Richtera leżał miecz utkany z czystego mroku, wyglądem przypominał Despair, jednak nie był nim.
„- To musi nam na razie wystarczyć.” – zachichotał głosik w głowie, kiedy Calamity podniósł ostrze i wstał na równe nogi. Jego kroki zostawiały na ziemi ślady, czarnego dymu.


On i ciał ostarca znajdowały się w szerokim kręgu ludzi. Poznawał ich, byli to żołnierze, których przydzielił mu Simon. Wśród nich była też Luna, to czarodziejka jako pierwsza odażyła się do niego zbliżyć.
- Ws..wszystko dobrze kapitanie?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 23-04-2015, 20:13   #105
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Viktor Dimitriyenka
Gdy oczy zawodzą


Viktor dostrzegł swoją ofiarę. Dzięki hełmowi Nino był jak pies gończy i przez chwilę chciał zaszarżować wprost w dziewczynę, ale szybko zmienił zdanie. Zaraz znalazł by się pod wpływem dziwoląga i stracił by ją z oczu, a wtedy niewiele by mógł zrobić. Na razie obserwował. Szukał. Najpierw chciał zabić iluzjonistę.
Poznanie sztuczki wroga to solidna podstawa prowadzącą do wygranej. Bohun zmrużył oczy przeczesując pobliskie dachy, i dość szybko odnalazł sylwetkę iluzjonisty. Medytował on na wieżyczce jakiegoś warsztatu, skryty pod osłoną mroku.
Viktor się uśmiechnął. Przez chwilę rozważał jakiej broni chce użyć podczas tej walki. Ostatecznie postanowił zaufać zwykłej, zimnej stali. Z pomiędzy płyt pancerza wypłynęła ciemność, płynąc wzdłuż jego rąk, by zalać miecz. Czarny kształt zdeformował się, zmienił, a gdy ciemność się rozproszyła w rękach Bohun dzierżył wielki młot bojowy. Zdecydowanie zbyt ciężki by zwykły człowiek mógł go choćby unieść. Ale Bohun nie był zwykłym człowiekiem, a za jego siłą stały nie tylko mięśnie ale potężna telekineza. Viktot podbiegł do warsztatu, po czym… uniósł się w górę. Lewitacja nie była jego specjalnością, ale pozwliła mu się zbliżyć na tyle by przeciwnik znalazł się w zasięgu jego ulubionej telekinetycznej szarży.
Kiedy Bohun unosił się w powietrze, szczęście go opuściło. Został dostrzeżony przez biegnąca ulicami rakietową dziewczynę, która wiedziona chyba przeczuciem zerknęła w górę ( w końcu wiedziały że są ścigane przez bandę dziwaków). Ta gwizdnęła głośno, co sprawiło, że medytujące wynaturzenie otworzyło swe pokryte bielmem oczy. Poderwał się na równe nogi, a czerwone oko na jego nodze zwróciło się w kierunku Bohuna - ten wiedział, że w tym momencie znalazł się w zasięgu mocy wroga. Zaszarżował jeszcze w miejsce, gdzie ten stał, biorąc zamach swym wielkim młotem. Atak bronią był na tyle potężny, że rozwalił całą wieżyczkę, przy której chował się iluzjonista, jednak przez niego przeniknął - mężczyzna zdążył zastąpić się fałszywym obrazem. Wśród opadających gruzów zniszczonej budowli zaczęła unosić się powoli mgła która uformowała się…




… w beholdera. Paskudny stwór stworzony głównie z wypełnionej zębami paszczy i wielkiego oka, ruszył w stronę Bohuna.
Viktor zaklął. Pospieszył się i na tym stracił. Zaczekał na beholdera, a gdy ten się zbliżył cisnął w niego surową maną, wykrzesaną wprost z jego układu nerwowego, po czym zaszarżował pionowo w górę, chcąc wydostać się z zasięgu mocy.
Mana przeniknęła przez obserwatora, który zapewne był tylko kolejną z iluzji. Viktor podskoczył, a chwile potem miejsce na którym stał wybuchło, niczym po uderzeniu rakietą. Będąc w powietrzu na chwilę wyszedł z zasięgu mocy wroga, dostrzegł że to niebieskowłosa, ostrzelała dach ze swej bazooki, natomiast jej kompan biegł już w stronę krawędzi dachu, tak by ciągle mieć w zasięgu wzroku miejsce pobytu Bohuna. Gdy ten podskoczył na chwilę opuścił strefę wpływu niebieskiego oka, ale to odnalazło go na tyle szybko, iż ponownie wszyscy wrogowie zniknęli z zasięgu wzroku mężczyzny.
W momencie gdy tylko Bohun widział jego młot momentalnie rozmył się w ciemność i złożył z powrotem. Tym razem w kuszę. Wielką tak, że bardziej przypominała małą balistę. Bełt poszybował wprost w wynaturzenie, na chwilę nim Viktor znów stracił wrogów z oczu.
Był to niezwykle pomysłowy ruch ze strony wojownika. Ogromny bełt poszybował jak torpeda w miejsce gdzie stał wrogi mag. Jednak miast wbić się w dachówki, zatrzymał się w powietrzu, otoczony falującym powietrzem. To sprawiło jednak, że Bohun znowu zaczął widzieć. Wynaturzenie stało z wyciągniętymi dłońmi, magią powstrzymując bełt, który po chwili opadł przed jego stopami na ziemię. Z brzucha istoty wyrosły uśmiechnięte usta, które oblizały się i zachichotały piskliwie.
- Koniec zabawy w sztuczki...rozprawię się z tobą osobiście pchło. - oznajmiły olbrzymie usta, kiedy wróg począł przygotowywać kolejne zaklęcie.
Kusza rozmyła się w ciemność jak by była jedynie złudzeniem, tym razem nie składając się w nic. Czarny dym nie wisiał długo w powietrzu, bo Viktor natychmiast zaszarżował, wprost w przeciwnika, po tym samym kursie co bełt przed chwilą, a w dłoniach zogniskował surową manę, którą chciał cisnąć w przeciwnika, tak by dotarła ona do niego na półsekundy przed nim samym.
Mana uderzyła w skondensowane w dłoniach osobnika zaklęcie, wybuchając i rozrywając jego ciało. Jednak Bohunowi wydawało się, że poszło zbyt łatwo. Zwłaszcza, że w okolicy nie było krwi ,czy kawałków wnetrzności, a przecież cała sylwetka wroga została zmyta z powierzchni dachu. Za chwilę sytuacja wyjaśniła się, w miejscu gdzie stał przed szarżą, pojawił się okrąg który zmiażdżył dachówki. Z powietrza nad nim, wyłonił się zaś ślepiec, jak gdyby podróżował miedzy wymiarami, ukrytymi za warstwą tlenu.

Viktor warknął po raz kolejny. Tym razem towarzyszyło to machnęciu, gdy miotał sporawym nożem do rzucania w ślepca. Poświęcił też chwilkę uwagi by spojrzeć gdzie jest kobieta z pukawkami.
Nóż trafił w głowę ślepca… przenikając przez nią i rozmywając miraż. Była to niczym walka z tysiącem duchów, irytująca i bezcelowa- a wciąż śmiertelnie groźna. Kobieta natomiast wbiegała przez drzwi do oceanarium. Nie było jednak dużo czasu na obserwacje, bowiem Bohun wyczuwał w powietrzu nad sobą, po raz kolejny kondensująca się magię jakiegoś zaklęcia.

Viktor ostatecznie zirytował się i zmęczył tą walką. Nie miała ona sensu, gdy nie mógł dostrzec przeciwnika. Już kilka razy doszedł do tego wniosku, ale teraz sformułował go ponownie: “Iluzje jednak są najpotężniejszą formą magii”. Wyskoczył w górę i wystrzelił szarżą telekinetyczną do oceanarium, mając nadzieję zostawić iluzjonistę w tyle i rozprawić się z kobietą nim tamten zdąży dotrzeć.
Świat dookoła Bochuna zawirował, począł zmieniać się w dym i mgłę. Jak gdyby nagle przeniósł się do innego wymiaru.
- Oj już uciekasz? - piskliwy głosik ślepca otoczył go z każdej strony. - Przede mną nie da się uciec… - dodał, gdy mężczyzna począł wyłaniać się z jednego z szarych obłoków.
Viktor zdał się na pamięć. Wiedział, że to tylko iluzja i należało ją zignorować. Przytyki tchórza o tchórzostwo go nie ruszały. Co innego gdyby obrażał go poważny, honorowy wojownik. Wtedy by zabolało, ale w tej sytuacji? Kontynuował szarżę. Jedynie dodał do niej dwa zakręty, ale utrudnić trafienie ewentualnym atakiem.
Pamięć to potężne narzędzie...ale poczucie głębi i przestrzeni jeszcze silniejsze. Mimo poruszania się Bohunowi wydawało się, że stoi w miejscu, tak działała iluzja. A przez to nie miał pojęcia ile dzieli go od docelowego miejsca, a tym bardziej gdy wykonał owe dwa zakręty, gdzie aktualnie się znajdował. Była tylko mgła i niewiedza.
Splunął na ziemię i założył hełm, który dał mu Nino i od tego momentu kierował się jego wskazaniami.
 
Arvelus jest offline  
Stary 25-04-2015, 12:31   #106
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
 
Lucyfer, Lily i Hei kontra panna Ladacznica


Lucyfer spojrzał na kobietę, która zachęcała go do swoistego rodzaju tańca.
- Skoro panna tak nalega, to nie odmówię - stwierdził, bynajmniej nie zamierzał odmówić prośby posiadaczki ogromnych bojowych rękawic. Nie planował jednak też lecieć prosto na te rękawice.
Przygotował się do ataku. Dwa gunblade’y były już w pełnej gotowości. Na cel poszły miejsca niezabezpieczone w takim stopniu jak te witalne części. Na przykład prawe biodro. Na swego sojusznika zaś postanowił przelać szczęście.
- Żadna panna, tylko ladacznica, o! - poprawiła Lily. Kapłanka pamiętała swoją deklarację, by zostawić jej właśnie tę złodziejkę, ale widząc jej nowy strój uznała najwyraźniej, że zapomnienie o tym będzie najlepszym wyjściem.
Ukryta za dwójką mężczyzn otworzyła swą księgę i zaczęła wypowiadać słowa wspomagającej modlitwy.
Niedźwiedź spojrzał na kobietę. Nie była jedynym przeciwnikiem, który czekał na nich tego dnia. Hei nie mógł ryzykować wyłączenia z dalszej walki. Sięgnął do swojego pasa i zdjął z niego jedną butelkę. Obejrzał ją dokładnie, po czym wypił jednym haustem. Następnie rzucił pustą butelką w przeciwniczkę, by mieć odniesienie do szybkości jej refleksów.
-Dacie radę ją utrzymać przez moment? Miód z żelaznogóry potrzebuje nieco czasu nim zacznie działać.
- I tak muszę pewne rzeczy nadrobić, wiecie, spranie mordy po przyjacielsku, zapoznanie się i tego typu sprawy - Lucyfer spojrzał znacząco na Lily i Hei’a.
Kobieta niedbałym ruchem odbiła lecąca butelkę, która z brzdękiem opadła na dół pomieszczenia. Była dalej dość powolna, jednak jej refleks wyraźnie poprawił się względem wymiany ciosów z boskim przywołańcem. Przeciwniczka widząc, jak na ciało niedźwiedzia zaczynają spływać kolejne wzmacniające zaklęcia, ruszyła biegiem w jego stronę - wszak to on zajmował pierwszy szereg na niedużym mostku.
Lucyfer wycelował w nadbiegającą dziewczynę, a po chwili huk wystrzału dał znać światu, że pocisk opuścił lufę. Metalowy element przeszył powietrze, uderzył prosto w biodro i wbił się w nie zapewne boleśnie. Normalnie wróg powinien był upaść i zwijać się z bólu, ale “ladacznica” jedynie lekko zachwiała się i po prostu przed uderzeniem w Heia wykorzystała druga nogę jako główną podporę. Tak jakby w ogóle nie czuła bólu.
Jej wielkie łapsko skierowało się w stronę twarzy pandy, ale Hei zdążył unieść swoją łapę do bloku. Jego futro zafalowało lekko od siły ciosu, który musiał przyznać - był silniejszy niż jego uderzenia. Ręka którą zablokował bolała w miejscu, do którego dziewczyna przyciskała wielkie łapsko. Ponadto w momencie uderzenia rękawica rozbłysnęła mocniej, wysyłając energię, którą chciała zrzucić Heia z mostu - jednak wytrzymałe ciało pandy i silne nogi, pozwoliły mu na odparcie tej próby.
- Hej, nauczymy ją latać? - zapytała swych towarzyszy Lily, uśmiechając się w dość wredny sposób. - Nie celuj w drugą nogę. - zwróciła się do Fuksiarza, wypowiadając pierwsze słowo szeptem, tak że tylko ten mógł je usłyszeć. Następnie przekartowała swą księgę i zaczęła wypowiadać słowa kolejnej modlitwy. Tym razem jednak nie wskazała na żadnego z mężczyzn, a na przeciwniczkę.
Lucyfer zamierzał sprawdzić empirycznie, czy plan towarzyszki jest dobrym pomysłem. Trafiona już wcześniej część ciała przeciwniczki poszła po raz kolejny na cel giwer srebrnowłosego.
Hei warknął. Po jego ciele przebiegły iskry, które zebrały się w pięści jego wolnej ręki, niedźwiedź wzmocnił ją dodatkowo dodając swojego chi. Zrobił krok w tył, jednocześnie wyprowadzając potężny cios w rękawice przeciwniczki.
Hei jako że był z przeciwniczką niemal w zwarciu zareagował jako pierwszy. Pokryta elektrycznością łapa pandy, która ponadto wzmacniała energia chi, uderzyła w rękawicę przeciwniczki. Wtedy zdarzyło się jednak coś dziwnego. Każdy rodzaj wzmacniającej atak energii, zniknął, a klejnot na trafionym elemencie uzbrojenia wroga zalśnił mocniej. Świecące paski, przenosiły moc przez ramiona, aż do drugiej pięści, którą przeciwniczka przystawiła do brzucha Heia, który teraz zamykał obwód. Pochłonięta moc ze zdwojoną siłą gruchnęła w jego brzuch, wyrywając ryk bólu z ust pandy. Jego ciało zostało oderwane od mostku i posłane w tył, a olbrzymia sylwetka niedźwiedzia roztrąciła lucyfera i kapłankę na boki. Strzelec zdołał chwycić się krawędzi mostku i nie spaść, zaś Lily zatrzymała się tuż przy niej. Hei natomiast przejechał plecami niemal po samo wejście do pomieszczenia.
Srebrnowłosy wspiął się czym prędzej i powstał na nogi. Miał ryzykowny plan, jednak przy odrobinie szczęścia może uda się wyjść z niego nie tylko cało, ale i pokonać przeciwniczkę. Spojrzał na chwilę w przepaść, a po chwili rzucił do Lily, której pomógł szybko wstać.
- Co prawda nie nauczymy jej manier, ale latania owszem.
Zamierzał wykorzystać rozpęd przeciwniczki, żeby sama wpadła do kanionu.
Hei podniósł się powoli i splunął na ziemię. Na szczęście nie pluł krwią.
-Może odbijać ataki!- Rzucił do swoich towarzyszy.-Walnij wszystkim co masz!- Krzyknął do kobiety. Ona potrafiła odbijać ataki, ale Hei także miał kilka sztuczek w zanadrzu. Wziął głęboki wdech, uspokoił się, był teraz niczym leśna sadzawka niezmącona nawet przez najlżejszy powiew wiatru.
Tymczasem Lucyfer nie zastanawiając się zbyt wiele, wycelował broń w ranne biodro kobiety, zamierzając ją jednak postrzelić rękę - a dokładnie te śmieszne, świecące linie.
W spojrzeniu jakim Lily obdarzyła pięściarkę widać było szczerą nienawiść. Jak ta śmiała rzucać w kapłankę niedźwiedziowatym? Pożałuje wredna suka.
Dziewczyna opanowała trochę swoje emocje i zaczęła analizować sytuację. Trafiony strzał Lucyfera nie został odbity, jednak atak Heia już tak. Znaczy ladacznica mogła odbijać tylko określone energie lub tylko ataki wymierzone w określone miejsce.
Lily przyłożyła ręce do ust, by skoncentrować dźwięk na jednym miejscu i krzyknęła celując w zdrową nogę przeciwniczki.
Pięściarka widząc, że nie zdoła dopaść do przeciwników na czas, zatrzymała się w pół drogi krzyżując ręce. Kiedy Lily krzyknęła a Lucyfer wystrzelił, jej rękawice błysnęły mocniej, tworząc dookoła kobiety świetlaną barierę. Złota energia otoczyła jej ciało niczym bańka. Dźwięk ugodził w tarcze, wyginając ją niczym membranę, ale nie przebijając się do środka. Jednak błyszczący magia pocisk Ezekiela wykorzystał ta okazję by uderzyć w osłabione miejsce bariery i wpaść do środka. Metal uderzył o ramię przeciwniczki…. i zatrzymał się na nim. Chwile jeszcze obracał się, parując lekko, jednak nie zdołała przerwać struktury materiału - widać przebicie bariery zbytnio osłabiło atak. Jednak atak krył w sobie jeszcze jedną sztuczkę. Kiedy przeciwniczka chciała wrócić do biegu, pocisk buchnął nagle oślepiającym światłem, zalewając wnętrze powoli znikającej bańki energetycznej.
Młoda kapłana skomentowała prychnięciem pod nosem niepowodzenie swojego ataku. Skoro pociski Lucyfera sprawiały się najlepiej trzeba było mu pomóc zwiększając jego skuteczność. Dziewczyna powróciła w swej księdze na stronie, którą otworzyła na początku walki. Odczytała parę wersów i wskazała na okularnika ręką. Kolejne kilka wersów również zostało odczytane, lecz tym razem ręka wskazała na pandę.
Hei wyprostował się i zatoczył się lekko. Uśmiechnął się, trunek zaczął działać. Ruszył w kierunku kobiety, ledwo idąc w linii prostej. Alkohol miał dwa działania, sprawiał, że ruchy niedźwiedzia były nieprzewidywalne i ryzykowne, ale także każdy plan wydawał się być doskonały. Hei chciał dwoma szybkimi, silnymi uderzeniami roztrącić rękawice przeciwniczki, zostawiając ją odsłoniętą, a następnie uderzyć w nią wszystkimi błyskawicami jakie były jeszcze skumulowane w jego ciele.
Lucyfer wziął głęboki wdech i ściągnął z siebie płaszcz. Wydawało się to dziwnym zagraniem do chwili, kiedy Fuksiarz po zamachu Hei’a zamierzał uderzyć w pięściarkę falą uderzeniową z płaszcza. To z dziwnego musiało się zmienić w wyjątkowo ryzykowne, acz przy dozie szczęścia skuteczne zagranie, bowiem przy sprzyjających wiatrach Hei miał szansę wytrącić przeciwniczkę z równowagi. Musiał jednak przy tym uważać na sojusznika, żeby i jemu się nie oberwało. Srebrnowłosy poderwał się do biegu i gdy ustawił się w odpowiednim miejscu, użył swojej kolejnej tajnej broni w postaci… płaszcza.
Pięściarka chyba do końca wzroku nie straciła, bowiem widząc nadbiegająca pandę, uniosła gardę bokserską. Wyprowadziła szybki prosty, ale giętki i pijany miś bez trudu go uniknął, by zupełnie niespodziewanie ze swej aktualne pozycji, uderzyć w boki rękawic dziewczyny. Jego siła była równa tej niedźwiedziej, co pozwoliło mu roztrącić defensywę, odsłaniając tors wroga. Przyjął odpowiednia pozycje, rozszerzył lekko palce i otwara dłoń napełniona błyskawicami, wylądowała mocarnie na piersi przeciwniczki. Różowowłosa została odrzucona, a elektryczność skakała po jej stroju, który w pewnym stopniu izolował ciało.
Tą szanse wykorzystał srebrnowłosy, który wyskoczył z boku, poruszając się na krawędzi mostku, posyłając strugę wiatru w bok oponentki. Plan zadziałał, podmuch strącił ją z mostu, posyłając w stronę niewielkiej przepaści.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 28-04-2015, 19:24   #107
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Lucyfer, Lily i Hei kontra panna Ladacznica
Part Two: Electric Boogaloo

Jednak bliskie spotkanie z podłożem nie nastąpiło, bowiem złote światło błysnęło na podeszwach jej butów, a kobieta uniosła się w górę. Chwile chwiała się w powietrzu, przystosowując się do nowego środowiska, kiwając sie w bezpiecznej odległości od mostu. Klapa przysłaniająca jej twarz, odskoczyła odsłaniając pokrytą potem, obolała twarz. - Nie macie pojęcia na co się porywacie! Wypad stąd i nie przeszkadzajcie a on może wam wybaczy! -ryknęła na całe gardło.
- Hm… chyba nie znamy żadnego onego, co nie panowie? - Lily zapytała retorycznie swych towarzyszy. - Także jak chcesz coś wskórać to proponowałabym być bardziej precyzyjna. Więc o kim mowa?
Srebrnowłosy podczas przemowy Lily zdążył założyć na siebie z powrotem swój magiczny płaszcz. Gunblade’a jednak nie schował.
- Grzeczniej, dziewczynko! - warknął Lucyfer do pięściarki, celując z Ezekiela w twarz kobiety. - Wyjaśniaj o co i o kogo chodzi, albo dostaniesz jeszcze bardziej!
Hei zatoczył się pijany.
-Wracaj mi tutaj! Jeszcze z tobą nie skończyłem!- Krzyknął całkowicie ignorując słowa towarzyszy i kobiety z którą walczył.
Dziewczyna zacisnęła zęby, a maska ponownie opadła przysłaniając jej twarz. Widać, nie miała zamiaru mówić więcej. Zacisnęła pięści, dookoła których zaczęły formować się coraz większe kule energii, jak gdyby chciała zmieść cały most jednym potężnym uderzeniem.
- Fuksiarz strzelaj. - było to bardziej polecenie niż sugestia, a wyprostowany palec Lily wskazywał na cel - kule energii. Sama natomiast nabrała powietrza w płuca szykując się do krzyku.
Lucyfer wyjątkowo nie skomentował polecenia kapłanki. Wręcz przeciwnie. Zastosował się do niego. Wycelował swoje dwa pistolety w energię zbierającą się przy pięściach przeciwniczki i przywołując swoje szczęście pociągnął za spusty.
Hei ryknął tak głośno, że zatrzęsły się ściany, jego futro nastroszyło się, po całym jego ciele przebiegły małe błyskawice, które zebrały się w pysku, Niedźwiedź wystrzelił w kierunku przeciwniczki niewielki piorun kulisty.
Kule oderwały się od rękawic, ruszając w stronę mostu, a trzy pociski grupki bohaterów ruszyły im na przeciw. Trzy rodzaje energii wymieszały się ze sobą, tworząc istny wir kolorów. Następnie sprzeczne ładunki zaczęły wzajemnie wpływać na siebie, prowadząc do jednego - eksplozji. Moc dmuchnęła na wszystkie strony, podrywając malutką Lily i chudego Lucyfera. Jednak Hei, miał refleks nieproporcjonalny do pulchnego ciała. Jego wielkie łapska pochwyciły towarzyszy, nim Ci runęli w przepaść. Jednak nie było osoby, która mogłaby pochwycić kobietę o mechanicznych ramionach. Silniki w jej butach nie wytrzymały przeciążenia, a ta runęła w dół, w stronę dawnego więzienia Kronosa, zapewne na złamanie karku.
Lucyfer korzystając z pomocy towarzyszy wydostał się na most.
- To żeśmy sobie pogadali - skwitował, zerkając w stronę, gdzie zapewne swój żywot zakończyła pięściarka o potężnym uzbrojeniu. - co dalej? - dodał, spoglądając z powrotem na towarzyszy.
- Dziękuję Grubciu. - Lily uścisnęła pandę z całych sił, czego Hei pewnie nawet nie poczuł. - I dobrze ci tak nierządnico. Trzeba było mówić jak grzecznie pytaliśmy! - krzyknęła w stronę przepaści. - No jak to co. Idziemy dalej. W końcu po to tutaj przyszliśmy. - zdecydowała jak zwykle.
Pijany niedźwiedź zatoczył się i uśmiechnął szeroko.
-Tak, idziemy!- Powiedział po czym ruszył przez most niczym czarno-biały lodowiec, sięgnął do paska, by wypić jeszcze więcej piwa, chciał podtrzymać swój aktualny stan, przynajmniej do końca walk w tym miejscu. Wolał nie myśleć, jak będzie się czuł następnego dnia.
Srebrnowłosy bez słowa podążył za towarzyszami, mając gunblade’y cały czas w gotowości.
Most doprowadził ich do kolejnej komnaty. Niegdyś musiała to być cela, jednak teraz stała się ona magazynem. Prowadził stąd tunel w głąb jak i schody w górę, wszystko wykonane z tego samego czarnego materiału. Pełno było tu skrzynek, beczek i zawiniątek, a wszystko stanowiły… ładunki wybuchowe. Było tu tego tyle, by spokojnie wysadzić połowę miasta, jak nie całe. W sumie gdyby nad tym pomyśleć, to ponoć właśnie na tym głównie skupiali się dziwni złodzieje- na wykradaniu broni oraz składników jej towarzyszących.
- Jak myślicie, jakbyśmy to wszystko wysadzili to Suruś by się na nas obraził? W końcu mieliśmy dorwać tę łajzę, a takiego wybuchu chyba nie przeżyje… - Kapłance lekko świeciły się oczy, co mogło wydawać się niebezpieczne zważywszy, że obiektem jej zachwytu była broń. - No i nikt nie musi wiedzieć, że to my podpaliliśmy lont… To co chłopaki? - zwróciła się do swych towarzyszy z miną przypominającą proszącego psa.
- Jak chcesz się sama wysadzać w powietrze, to nie wysadzaj przy okazji nas - zripostował Lucyfer, spoglądając na nią jak na idiotkę. Jeśli to miał być żart, to srebrnowłosy najwyraźniej nie znał się na żartach.
-Wysadzenie tego to za mało. Musimy być pewni, że wykonaliśmy robotę, a to można zrobić tylko w jeden sposób.- Powiedział Hei zaciskając pięści.
- Pfi… nudziarze. - dziewczyna pokazała mężczyzną język. - To chociaż przeszukajmy to wszystko. Może znajdziemy coś fajnego, cennego, groźnego… lub chociaż jakieś wskazówki, gdzie pozostała dwójka jest.
Przeszukiwanie musiało być bardzo ostrożne. Było tu pełno naboi, beczek z prochem oraz inne wybuchowe tałatajstwo. Jednak nic co mogło by się im przydać, chyba że myśleli o przejściu na wiarę wielkiego proroka i prowadzeniu świętej wojny. Wtedy byłby to idealny ośrodek szkoleniowo- wypadowy.
Schody prowadzące w górę, kończyły się takim korytarzem jak ten którym tu weszli- zapewne inne wyjście z więzienia. Natomiast korytarza prowadzącego w głąb ziała dziwna energia, przytłaczająca ich w jakiś dziwny sposób. Czyżby inni boscy więźniowie znajdowali się właśnie tam?
Strzelec nie czuł potrzeby zaznajamiania się z tym dziwnym “czymkolwiek” na dole; stwierdził, że może przyczaić się w pobliżu, poczekać cierpliwie na zbirów i ich po prostu zastrzelić.
- Może zobaczymy kogo trzymają na dole? - Lily przeskakiwała z nogi na nogę. Wyraźnie było widać, że potrzebowała by ktoś siłą osunął ją od zejścia w dół. - Moglibyśmy się tam ukryć. W końcu te zdziry nie powinny się spodziewać, że stamtąd ktoś wyjdzie.
- Możemy ukryć się w pobliżu tego przejścia, ale nie schodziłbym tam na dół - po takim stwierdzeniu Lucyfer ukrył się za przejściem, ale tak jak orzekł, nie zszedł na dół, a po prostu przyczaił się, zaś jego gunblade’y były gotowe na atak wroga.
-Będziemy tutaj stać i czekać?- Zapytał Hei zataczając się lekko.-Chodźmy i załatwmy to jak przystało na mężczyzn, oni mogą tam siedzieć do końca świata.- Oświadczył niedźwiedź, nie ruszając się jednak, nie chciał iść na dół sam.
Lily spojrzała na niedźwiedzia w niezbyt przyjemny sposób. “Mężczyźni, phi” - przeszło jej przez myśl.
- Gdyby tak były to z pewnością by już wyszły. A jeśli nie to zastawiłyby pułapkę na nas. Obstawiam, że ich w ogóle nie ma. Więc lepiej tutaj czekać. - powiedziała na głos, znów zmieniając zdanie co do swoich czynów. - A ty - wskazała na Lucyfera - Bądź lepiej schowany niż my. Jak się zacznie to nie wychodź tylko czekaj. Ktoś będzie musiał zabić ją zdzirę co używa iluzji.
Hei opadł ciężko na ziemię, usiadł ze skrzyżowanymi nogami.
-Skoro chcecie tutaj czekać to będę czekał razem z wami, ale ukrywać się nie zamierzam.- Rzucił niedźwiedź otwierając kolejną butelkę, pociągnął z niej długi łyk i zaczął wpatrywać się w schody, miał nadzieję, że niedługo ktoś stamtąd wyjdzie.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 29-04-2015, 23:56   #108
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Nowe życie

[media]http://www.youtube.com/watch?v=-yMWMtlwG2A[/media]
Elf przyglądał się swojemu ciału, jak i całemu mlecznemu otoczeniu zakrzywiającemu przestrzeń z wyraźnym zdziwieniem. Nic nie bolało, bo i w sumie nie miało co boleć. Wszystko pewnie zostało w… w nim, a to pewnie była dusza czy inne badziewie, które uwalniało się z żywych organizmów, gdy… przestały być żywe.
- Czuję się… Czuję się.... - Suro starał się opisać swój stan, ale jakoś nie mógł go określić. - Nie czuję się. Jak mam się czuć? Do tego chyba potrzeba życia. No ale jak już bym miał jakoś to określić, to jestem wkurwiony i rozczarowany. - zdołał w końcu ubrać w słowa swój stan. – Wkurwiony, bo dużo debili nie dostanie ode mnie w ryj, no i Haru nie uratowałem. Rozczarowany, bo… no to wszystko? - wskazał tym, co kiedyś było jego ręką, dookoła. - No ale przynajmniej nie umarłem jako debilny bohater i nie uciekłem jak zasrany tchórz. Mogło być gorzej.
- Nie to nie wszystko...to stan przejściowy. -odparł mu Yartak. - Trafiłeś tu przeze mnie, to miejsce między życią a śmiercią, tak jak byś został zawieszony dokładnie w chwili umierania. - wyjaśnił, a kawałki jego szarej sylwetki zakotłowały się lekko. - Rozczarowanie często pojawia się po śmierci… -zauważył z pewna nutką nostalgii w głosie. - chociaż pod koniec życia, twe działania miały mało wspólnego z ratowaniem żony. - dodał, jak by chciał dopiec elfowi.
- Za to miały dużo wspólnego z zachowaniem tego, kim jestem. - Suro nie przejął się szczególnie ostatnimi słowami maga. - Jakbym nie zachował się tak, jak się zachowałem, nie miałbym się po co przed Haru pokazywać. Zresztą co miałem zrobić? Lecieć jak idiota na tego chuja Lokiego i zginąć?
- Nie mi o tym decydować...ale, tak czy inaczej, zginąłeś. -zauważył prosty fakt arcymag.
- Może to i lepiej. Bożek w końcu będzie miał kłopoty z realizacją swojego planu. W końcu trup jestem. A co z resztą? Przeżyli?
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie, jestem związany z tobą. Jeżeli zginiesz ja też. -odparł Yartak, lekko zbliżając się do Surokazego. - Nie chce umierać, już raz to zrobiłem. Nie załatwiłem jeszcze swoich spraw elfie, tak samo, jak i ty. - dodał, znowu rozwiewany przez nieistniejący wiatr. - Pytanie jednak tkwi w tobie. Czy ty chcesz umrzeć?
- A to śmierć się pyta o takie rzeczy? - szermierz spojrzał na maga zdziwiony. - Chyba jak się umiera to z tym trudno coś zrobić, ale jak można komuś dupę skopać i ożyć, to z chęcią spróbuję.
- Zabiłeś mnie w piramidach. -powiedział, unosząc jeden palec. - Zginąłem, nim w ogóle Cię spotkałem. -dodał, podnosząc drugi. - A teraz poległem wraz z tobą. - trzeci palec został wyprostowany. - A mimo to, dalej widzisz mnie, a nie kostuchę. Czy to za mały dowód na to, że śmierć można oszukać?
- Ten no, magiem jesteś a ja nie? - Suro starał się znaleźć jakiś sensowny dla niego powód - Ale… Może. Nie wiem. Mniejsza o to. Domyślam się, że jak to zrobić będę musiał się sam domyślić… standardowo?
- Nie tym razem. -odparł spokojnie Yartak. - bo nie jesteś magiem. -dodał, obracając lekko głowę to w lewo i prawo. - Jednak jest problem, twoje ciało bowiem już nie istnieje. Zostało całkowicie unicestwione...będziemy potrzebowali nowego. Dobrze, że przynajmniej twoja krew krąży dalej w legendarnym ostrzu, inaczej cały proces byłby o wiele bardziej skomplikowany.
- Uch, to jednak wyszedłem na frajera. - elf wzruszył ramionami. - I kto by pomyślał, że szansę na powrót do życia będę zawdzięczał mieczowi, który przy poważniejszych walkach mnie zabija. To, co trzeba robić? - przeszedł do konkretów.
- Zaufać mi. -odparła mglista postać.- W tobie tkwi życie, jego wola i pozostawiona w krwi cząstka. Ja zaś posiadam ciało. -dodał, rozkładając szeroko ręce. - Nie będziesz żył, nie będziesz też martwy. Staniesz się częścią mnie a ja częścią Ciebie. Czy jesteś na to gotowy elfie? By nieść na barkach i moje brzemię?
- A inna możliwość jest? Wiesz, tak profilaktycznie pytam, nie żebym nie ufał, ale lubię wiedzieć, na czym stoję. No i co się stanie jak się połączymy. Co z moimi mocami, diabelskim owocem, ekwipunkiem, wolną wolą? - zapytał Suro, patrząc uważnie na Yartaka - I skąd w ogóle masz ciało? Z tego, co kojarzę, to twoje się rozpadło dość solidnie. Tylko mi nie mów, że jesteś jak ten pojeb Nino. A i nim podejmę ostateczną decyzję muszę, nie wiem, jak to zrobisz, ale muszę wiedzieć co z Calanirem. W końcu jestem za niego odpowiedzialny.
- W teorii, można by znaleźć inne ciało, ale to wymagałoby pomocy kogoś ze świata żywych, a nikogo takiego nie przygotowałem. Tak me ciało rozpadło się, by odtworzyć się w innym miejscu, to jego specyficzna cecha. Byłem arcymagiem, dbałem o to, by potem inny mag mógł mnie przebadać. -odparł spokojnie, po czym westchnął, przelewając się z punktu do punktu. - Eksplozja, która Cię pochłonęła była potężna, muszę przyznać, że ten cały Nino, potrafi przy pomocy umysłu stworzyć rzeczy, o których czasem nawet i magowie nie mogą myśleć. To prawdziwy geniusz. -dodał, znowu pokazując swą dziwną naturę, która wyrażała szacunek nawet do osób, które przyczyniły się do śmierci jego kompanów. - Twój ekwipunek zapewne przestał istnieć, tak samo, jak i osoby, które były na statku, a może tez i te, które znajdowały się niedaleko? - kolejne suche stwierdzenie faktów, bez najmniejsze krzty żalu. - Jedyne co przetrwało to miecz zwany obżarstwem, tego jestem pewny. Nawet ja słyszałem o tych broniach, nie sądzę, by cokolwiek mogło je zniszczyć na długo. A na pewno nic, co pochodzi z rąk ludzi. Dzięki temu zyskamy twoja krew, a z tym moce owocu diabła, jak i wszystkie inne twe zdolności. Me ciało połączy nasze wole, będziemy stanowili jedno tak jak i nasze moce. Nauczę Cię korzystać ze swej magii, a ty nauczysz me ciało żyć z twoją prędkością. - dokończył wyjaśnienia.
- Widzę, że dostałem propozycję nie do odrzucenia, co? - ni to zapytał, ni to stwierdził białowłosy. - Tylko jest pewien problem. Odrzucam ją.
Yartak wyglądał na niepomiernie zdziwionego. Trwał chwilę bez ruchu, falując jedynie na nie istniejącym wietrze. Dopiero po chwili przemówił, krótko i szybko, pierwszy raz wyraźnie zaciekawiony, ale i chyba poirytowany. - Dlaczego?
- Bo nie mógłbym spojrzeć w oczy moim bliskim i moim podwładnym. Zarówno tym żywym, jak i tym, którzy umarli. - wyjaśnił równie oszczędnie.
- To jest...bezsensu… -stwierdził wyraźnie zaszokowany Yartak. - Obserwowałem Cię, specjalnie wybrałem Ciebie. Tylko po to byś w najważniejszym momencie, w chwili największej próby okazał się tchórzem, który boi się ponieść prawdziwe konsekwencje swych czynów? Przekładasz swój strach nad losy świata? Chcesz umrzeć, bo boisz się spojrzeć w oczy osoba, które zawiodłeś...bo umarłeś? To nie ma żadnego sensu… -szeptał, przelewając się z miejsca, na miejsce w szalonym tempie.
- Losy świata? - Suro niemal wybuchnął śmiechem. - Skoro mnie obserwowałeś, powinieneś wiedzieć, gdzie mam losy świata. Powinieneś też wiedzieć, jaki mam stosunek do większości osób. Gardzę nimi. - wyjaśnił w dość spokojny sposób. Widać po śmierci rzeczywiście podchodziło się inaczej do pewnych spraw. - Ty chyba strasznie mało wiesz o istotach żywych, nie? Nie boję się spojrzeć im w oczy, bo umarłem. Boję się spojrzeć im w oczy, bo nie obroniłem mojego podwładnego, którego sam w to wciągnąłem. Zresztą, skoro nie żyję to jaki pożytek będzie miał ze mnie Loki?
- Bo nikt nie zabije osoby, którą Mirro chciał, byś zabił. Czemu ktoś taki jak mój dawny uczeń, chciałby, byś kogoś zabił i oferował Ci za to pomoc? Bo ty i ta osoba, byliście potrzebni Lokiemu. Ty nie żyjesz, ale tamta osoba żyje, zginąłeś za wcześnie. - Yartak uniósł się trochę wyżej w powietrzu. - Przeze mnie zginął cały mój lud, a potem na nowo został podniesiony do życia jako armia bezmyślnych zombie, które ty i twoich towarzysze, jeszcze raz posłaliście w zaświaty. Czy ty wiesz cokolwiek o byciu wodzem elfie? - arcymag wydawał się niezwykle uniesiony. - Lud nie wybaczy Ci niczego, nawet najmniejszego potknięcia. Ale najbardziej znienawidzonym zostaniesz, wtedy gdy nie będziesz umiał przelać ich pragnień, ich celów, ich gniewu w coś realnego! Po co za kimś podążamy? Bo sami nie jesteśmy w stanie zrobić tego, co ta osoba, bo ma coś, czego my nie mamy. W mym wypadku była to wiedza i moc, w twoim siła i umiejętność do walki z własnym losem. A teraz dlatego, że zawiodłeś jedną osobę, chcesz porzucić marzenia wszystkich innych, którzy Ci zaufali? Jesteś wodzem, nie odpowiadasz za jedną osobę, nie odpowiadasz za żywych czy martwych z osobna, wszyscy razem są ci podlegli. Jeżeli ktoś poległ, to pozwól, by inni przejęli jego żądze, by smutek i gniew po jego stracie mógł zostać za twoją sprawą uformowany w coś, co ich ukoi. Bo jeżeli ty jako wódz tego nie zrobisz, to kto? - zapytał, powoli opadając jak gdyby się uspokoił.
- Jeden jest częścią całości. Bez jednego nie będzie całości. Jeśli zawiodłem chociaż jednego z moich podwładnych, znaczy, że nie nadawałem się na ich wodza od samego początku. - przemówił elf, zupełnie jakby przemowa maga, nie zrobiła na nim wrażenia. - Może nie mam twojej mocy, twojej wiedzy, czy twojego rozumu, ale wiem jedno. Ten, kto wydaje rozkazy, nie powinien uciekać przed losem, który spotkał wykonawców rozkazu. Niby dlaczego mam ożyć? Bo jestem dowódcą garstki skurwieli takich jak ja? Bo jakiś zasrany bożek postanowił włączyć mnie do jakieś popierolonej zabawy? Zginąłem ja i Calanir. Czym się od niego różnię, bym to akurat ja ożył?! - ostatnie zdanie białowłosy niemal wykrzyczał.
- Bo zginął przez Ciebie. -odparł mu Yartak. - Życie to nie dar, to przekleństwo. Więc to on zasłużył na odpoczynek w świecie umarłych, bo zginął przez błędy wodza. Ty zaś na klątwę, która pozwoli ci zapracować na swój odpoczynek.
- Nasze życia nie były przekleństwem. Były darem. Ciężkim, ale jednak darem. - odpowiedział Suro, jakby akurat to sprostowanie było tutaj najważniejsze. - Klątwą nie będzie życie… Własne szczęście przesłoni mi smutek innych i w końcu o tym zapomnę. Chociaż nie, nie zapomnę. Będę po prostu odczuwał to inaczej, niż powinienem. - elf odruchowo przejechał po miejscu, gdzie za życia miał bliznę otrzymaną od swojego ojca. - Z resztą to nie ma znaczenia. To nie Surokaze Raim zostanie wskrzeszony.
- Jak mówiłem nie będziesz żywy ani martwy, jeżeli Cię to zadowoli po wykonaniu naszych zadań, będę mógł odesłać Cię do świata umarłych. Zapytuje więc jeszcze raz. Czy chcesz uchronić swoją zonę i pomścić poległych, czy chcesz zatracić się w otchłani niepamięci?
- Nie. Nie uchronię swej żony i nie pomszczę poległych. - odparł Surokaze, wpatrując się w twarz Yartaka. - Uchronię swoją żonę i znajdę sposób na wskrzeszenie poległych towarzyszy. Po tym poniosę karę przewidzianą przez Krwawe Blizny dla takich idiotów jak ja, a ty mi w tym nie przeszkodzisz.
Yartak skinął powolnym ruchem głowy. - Kontrakt zawarty. – przemówił, wyciągając w stronę Surokazego swoją dłoń złożoną z oparów. - ale teraz musisz mi zaufać, daj mi się wyciągnąć z mroku, byśmy obaj wrócili do jeszcze głębszej czerni życia.
- Nie jesteś czasem daltonistą? Zawsze mi się wydawało, że życie jest szare. - odparł Suro, również wyciągając w stronę Yartaka rękę.
- Bo żyjesz zdecydowanie krócej niż ja. -odparł, zaciskając z nim swoją dłoń, po czym obaj zniknęli.

~*~

[media]http://www.youtube.com/watch?v=EOvo0t4qUqw[/media]

Surokaze otworzył oczy i poderwał się z miejsca. Nie wiedział, gdzie jest, ani jak tu się znalazł. Była to zimna jaskinia, w której stała samotna otwarta trumna, w której zresztą leżał. Jego ciało było niesamowicie zdrętwiałe i chłodne, szybkie spojrzenie w dół wskazało na to, że odziany jest w czerwone szaty Yartaka. Czuł na twarzy białą maskę arcymaga, która nie trzymała się jak gdyby na niczym, a mimo to idealnie przylegała do twarzy. Nie wiedział czemu, ale był świadom, że może ją ściągnąć, nie wiązał to ze sobą żadnych konsekwencji. Bolała go głowa, krew jak by dopiero zaczynała krążyć w żyłach, bowiem widoczne kawałki skóry były białe jak papier. W jednej z rąk ściskał Gluttony, które zdawało się, zamiast pobierać z niego krew, oddawać mu ją. Niedaleko było przejście do kolejnego pomieszczenia podziemnego kompleksu.
Czuł przemożną potrzebę spojrzenia w lustro. Było to trochę dziwne i irracjonalne. Taka egoistyczna i trochę kobieca potrzeba zaraz po odzyskaniu życia. Szczególnie że podejrzewał, jak może wyglądać w tej chwili. Jednak z pewnością nie odpuści pierwszej odbijającej wygląd powierzchni, którą spotka na swej drodze.
Poruszył się niepewnie w trumnie. Ciało nie chciało jeszcze poruszać się tak, jak z reguły to robiło. Pewnie powinien poczekać, aż znów mięśnie przyzwyczają się do życia. Jednak nie miał na to najmniejszego zamiaru. Nie mógł czekać. Musiał wracać do podwładnych, których… których Surokaze porzucił na polu walki.
Moc owocu pozwalała mu pokonać bariery stawiane przez ciało. Uniósł się nad trumną. Nogi opadły na podłogę. Całość wyglądała jak kierowanie kukiełką, ale dawało właściwe rezultaty. Powolnym, acz stanowczym krokiem wskrzeszony ruszył w stronę przejścia, ciągnąc za sobą Gluttony.
Niczym zombie Raim powoli poruszał się tunelem. Nie była to druga podróż, zaś druga sala była jak gdyby przygotowana, na to że wstał z grobu. Znajdował się tu stół, na którym stała butelka wina, oraz pysznie wyglądające mięso z warzywami. W głębi pomieszczenia zapraszała szeroko otwarta szafa, w której wisiało wiele ubrań - wszystkie jednak podobne do tych, które widział na umarlakach w piramidach. Jedyną różnicą był fakt, że te nie były przegniłe. Po drugiej stronie znajdowała się misa z wodą, mydło, oraz sporej wielkości lustro, w którym teraz odbijała się jego maska. Wyjściem z pomieszczenia były pokryte runami, dwuskrzydłowe drzwi.
Wpatrywał się w odbicie w lustrze, zupełnie jakby chciał zobaczyć coś, czego nie było. Kim teraz dokładnie był? Surokaze? Yartakiem? Kimś pomiędzy? A może zupełnie nową osobą? Czy z połączenia dwóch umysłów może powstać jeden? U Barla to się nie udało. A u niego? Pytania egzystencjalne nigdy go nie interesowały. A przynajmniej dawnego Go. Teraz chciał uzyskać na nie odpowiedzi, ale nie wiedział skąd je wziąć. Dlatego też... postanowił stworzyć własne.
Rozebrał się do naga. Nie po to jednak by wziąć kąpiel. Stanął przed lustrem, przyglądając się swemu nowemu ciału. Pomimo że było chudsze, czuł się cięższy. Mięśnie nie były tak dobrze rozwinięte, jak... przed śmiercią. Skóra była czarna, nie tak jak u murzyna, lecz zwyczajnie czarna. Tylko trochę jaśniejsza niż włosy. No i uszy nie były spiczaste...
Wziął głęboki oddech, zacisnął zęby i pięści. Skupił się na swoim diabelskim owocu. Dźwięk łamanej kości odbił się echem od ścian pomieszczenia. A później kolejny i kolejny. Ciało poddało się mocy owocu, kierowanej przez wolę umysłu. Skóra stawała się jaśniejsza, włosy wydłużały się, przybierając powoli brązową barwę. Oczy stały się złote. Cała sylwetka zmieniała swój kształt.
Zachwiał się. To było zdecydowanie za dużo jak na osobę, która jeszcze przed chwilą leżała w trumnie. Jednak wyglądał, tak jak chciał wyglądać. Pozostało znaleźć jeszcze tylko odpowiednie ubranie. Z trudem doczłapał do szafy i chwilę w niej grzebał, by w końcu znaleźć coś, co się nadawało. Ponownie spojrzał w lustro.



- Yartak umarł. Surokaze Raim umarł. - przemówił do swojego odbicia. - Jestem… - zawahał się. Czy był gotowy na porzucenie tego, kim był? Tak, zdecydował o tym w momencie powrotu do życia. Tylko kim się stał? - Jestem Bezimienny. - powiedział pewnym głosem.

Podszedł do stołu. Nie do końca wiedział, czy jest głodny, ale był pewny, że energię zużytą na zmianę wyglądu należy uzupełnić. Zabrał się do jedzenia. Dopiero gdy skończył, uświadomił sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, jego górne kły były niemal dwa razy dłuższe niż reszta zębów. Widać nieświadomie upodobnił się do wampira. Trudno. Już mu się nie chciało nic z tym robić. Drugi fakt był jednak poważniejszy. Jedzenie było świeże. No i ubranie nie wyglądało na takie stare. Czy magia mogła coś na to poradzić, czy też w pobliżu ktoś się czaił? Nie będąc tego pewny, zacisnął mocniej dłoń na rękojeści Gluttony. Ruszył w stronę wyjścia, po drodze uruchamiając swój wietrzny zmysł. Przyjrzał się też runom. Zawsze była szansa, że coś z nich zrozumie.
Wietrzny zmysł począł krążyć po sali, szukając w niej innych gości. W tym czasie wzrok skupił się na runach, które o dziwo były dla Bezimiennego zrozumiałe. Ba, nie tylko zrozumiałe! To on je tu nałożył… a dokładniej ta jego część, która niegdyś była Yartakiem. Była to magia ochronna, która sprawiała, że drzwi mógł tylko otworzyć ten, kto niegdyś je zamknął — stare i wymagające wiele mocy zaklęcie.
Wiatr natomiast wykrył coś dziwnego. Cienie w rogu sufitu były nienaturalnie gęste. Były namacalne, nie tak jak zwykła ciemność. Szybko jednak wyjaśniło się, czemu takie są. Gdy Bezimienny przyglądał się drzwiom, mrok pod sufitem zabulgotał, a po chwili wypadł z niego…



… humanoid, którego niegdyś spotkał zapomniany przez wszystkich przedstawiciel handlowy. Na czterech łapach przesuwał się po podłodze, ubrany jedynie w stare, brudne szmaty. Na nich, jak i na jego ciele wymalowane były tuziny oczu, które przesuwały się lekko z każdym ruchem.
- Wiiitaj z powrotem Paniie. - zamruczał, przeciągłym, wysokim głosem.
- Witaj… - przywitał się, chociaż nie do końca był pewny, kim był dziwny osobnik. Postanowił nawet się nad tym nie zastanawiać. - Dobra to przejdźmy od razu do rzeczy. Kim jesteś, gdzie jestem i jak trafić tam gdzie ostatni raz byłem?
- Pann… uprzedzał, że może nie pamiętać. To Pana grób...sam go Paaann, zbudował… - wyjaśniła istota, powoli poruszając się po ziemi. Mimo iż Bezimienny wiedział, że ta go nie zaatakuje, sposób ruchów wywoływał pewien niepokój. - Nie ma ostatniego razu… jest tylko tutaj, nie wiemmmm, gdzie Paaan, był wcześniej. Ciało leżało tuuutaj… nikt poza słuugą, nie wieeeedział.
- Kim jesteś. Chodzi mi o imię. - zapytał brązowowłosy, w miarę spokojnym głosem. - I wyjaśnijmy sobie jedno. Twój pan jest jedynie częścią mnie. Ja nim nie jestem. Więc wolałbym, byś zwracał się do mnie po imieniu.
- Nie posiadam imieeenia. -odparła istota. - Imiee to zaszczyt, słudzy na nie niee zasługują. -wysyczała, powracając do krążenia po sali.
- W takim razie od dziś twoje imię to Shisen. - przemówił Bezimienny tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Jest tutaj gdzieś mapa królestwa? Chciałbym wiedzieć, gdzie ten grobowiec jest ulokowany.
- Mapy są staaare… królestwa przemijają… - mruknął stwór. - Jesteśmy tam, gdzie mój Pan żył… w miejscu pod jego dawnym króleestwem.
Dawne królestwo… Znaczy, że chyba pod piramidami, gdzie całe to szaleństwo — czy raczej walka z szaleństwem — stała się udziałem Surokaze.
- A mapa jakakolwiek? Sądzę, że pewne punkty pozostały bez zmian. Wtedy mógłbym wiedzieć, w którą stronę mam się udać… Czy twój pan posiadał możliwość szybkich podróży? Teleportowanie się czy coś w tym stylu? - zapytał, przypominając sobie o pewnym fakcie.
- Dawne mapy tu są… -szepnął stwór, ruszając w stronę jednej z szaf. - Teleportacja jest prosta, wymaga zakrzywienia materii… mój Pan dawno posiadł tak banalną wiedzę, pchnąwszy ją nawet daleej. -dodała poczwara.
- Przenieść się w miejsce, w którym coś zostawił, bez względu na odległość też potrafił?
- Odległość to tylko inna forma czasu i przestrzeni, dla wielkich umysłów nie stanowi ona żadnego probleeeemu. - wyszeptał stwór, wyjmując z szafy jakąś dawną mapę i podając ją Bezimiennemu.
Ten rozłożył ją na stole i zaczął przeglądać. Szukał przede wszystkim góry Tysiąca Pytań. Starając się odnaleźć w umyśle informacje o pokonanej odległości, chciał określić miejsce, w którym znajdowała się twierdza Nino.
Nagły wzrost inteligencji był zadziwiający. Liczby układały się w głowie same, umysł analizował teren na mapie i dokładnie wiedział, co gdzie powinno być. Mężczyzna był zadziwiony, jak łatwo przyszło mu obliczenie dokładnego położenie twierdzy Nino, nie miał wątpliwości co do jej położenia.
- Tutaj są ci, których muszę ochronić. - wskazał palcem miejsce na mapie. Trudno było powiedzieć czy mówił do Shisena, czy do siebie. - A tutaj miejsce, gdzie powinienem ich zabrać… - wskazał kolejne miejsce. - Powiedz, dawno opuszczałeś to miejsce? - zwrócił się do stwora.
- Zależy, jakie “to” Pan ma na myśli… - zauważył potwór, obkręcając głowę o 360 stopni.
- Chyba już prosiłem, byś nie zwracał się do mnie “Pan”, prawda? A co do “to”, bądź tak miły i przez najbliższy czas traktuj tego typu sformułowania jak najbardziej dosłownie. - przyrost inteligencji powodował jednak poważne problemy. - Więc, dawno opuszczałeś pomieszczenie, w którym się obecnie znajdujemy?
- Nie… dopiero co tu przybyłem, gdyż zostałeś przebudzony. - wymruczał potwór, wyraźnie niezadowolony ze zmiany formy, w jakiej musiał zwracać się do ożywieńca.
- A chcesz się udać się ze mną, czy wolisz tutaj zostać? - zapytał Bezimienny, będąc bardziej niż pewnym, że odpowiedź na to pytanie też sprawi u Shisena niezadowolenie. Skoro był sługą, chyba nie miał za dużo możliwości do dokonywania wyboru.
- Nie znam takiego słowa jak wola… Shisen robi, co mu się każe. -odparł pokornie sługus.
- A jeśli kazałbym ci mieć wolę, to co wtedy byś zrobił?
- Nie mogę jej mieć, bo mi jej nie stworzyłeś, nawet gdybyś kazał mi ją mieć, byłby to rozkaz niewykonalny.
- To już wiem, dlaczego w sprawie Richtera miałem dwa różne zdania… - powiedział do siebie mężczyzna w płaszczu. - W takim razie chodź ze mną. Jak wymyślę sposób, w jaki dać ci wolną wolę to sam zdecydujesz co dalej. - zwrócił się do stwora, ruszając w stronę wrót.

Wrota otwarły się przed Bezimiennym i Shisenem bez trudu. Runy rozpoznały swego twórcę, pomimo że w jego ciele i umyśle doszło do zmian. Znaleźli się w podziemnym korytarzu o wielu rozwidleniach. Ożywieniec był pewien, że nigdy wcześniej tutaj nie był, mimo to nie zgubił ani razu drogi.
Wyjście na słońce było dla szermierza dziwnie nieprzyjemnym uczuciem. Nie wynikało ono w żaden sposób z fizycznych niedogodności. Było to bardziej przeświadczenie, że nie powinno go być na tym świecie. Trwało to chwilę, szybko zagłuszone przez obowiązki, jakie spoczywały na barkach Bezimiennego. Mimo to, nieprzyjemne uczucie pozostało.
– Mam nadzieję, że pamiętam, jak to się robiło i nie wylądujemy w innym miejscu. – rzucił pod nosem, przystępując do inkantacji zaklęcia. Jego cała sylwetka została pokryta gęstym mrokiem, który stopniowo spływał z niego, tworząc na piasku koło. – Teraz się mnie chwyć. – powiedział do Shisena, a gdy ten wykonał polecenie, mrok wystrzelił do góry. Gdy opadł z powrotem na dół, po dwójce nie było śladu.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 07-05-2015 o 21:42.
Karmazyn jest offline  
Stary 06-05-2015, 22:13   #109
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
NA RATUNEK DZIEWCZYNCE


- Co to jest? - Elie niemal krzyknęła. Dobrze wiedziała, że sama chciała ruszyć z Suro na tę wyprawę, ale chyba na spotkanie z czymś takim się nie pisała.
- Tam… - Barl wskazał w stronę stwora, między kolejnymi zmianami swego nastroju. - Musimy… chronić.
- Co chcesz chronić? O czym ty mówisz? - elfka spojrzała na chłopca ze zdziwieniem.
- Ktoś tam… potrzebuje… potrzebuje… - Dzieciak starał się zebrać myśli. Nie było to łatwe. Liczne, nieraz sprzeczne ze sobą emocje uderzały w niego niemal w tej samej chwili. Strach, przerażenie… Też to kiedyś czuł. Wtedy w lochach. Gdy ten osobnik ubrany na czarno z maską na twarzy coś z nim robił. Kiedy przestał to czuć? Kiedy czuł się bezpiecznie. Gdy Ona po niego przyszła i go uwolniła. Jej uśmiech i ciepło ciała, gdy go przytulała. Tak. Właśnie tego potrzebował ten ktoś. - Potrzebuje mamy! - krzyknął chłopiec, łapiąc Elie za rękę. Wytworzywszy dookoła siebie, elfki i szamana ochronną sferę ruszył w stronę potwora.
- Mam co do tego złe przeczucia… - stwierdził Duchowy Przewodnik, krocząc przed chłopcem i kobietą. - Jednak czuję że masz rację. W tej twierdzy są dusze które potrzebują kogoś kto pomoże im i wskaże właściwą drogę.
Bestia wyczuła zbliżające się obiekty, które próbowały przeciwstawić się jej mocy. Jedna z fioletowych macek porwała spory kawał metalowej ściany który szybował dookoła, posyłając go z lekkością w stronę Barla i reszty. Chłopak nie był pewny czy w takim wstanie, jego bariera zdoła przyjąć na siebie tak ogromny i silnie rzucony przedmiot.
- Czemu nas atakujesz?! - krzyknął młody elf w stronę stwora - Chcemy by ten kogo chronisz czuł się bezpieczny! - Barl starał się skupić wszystkie swoje rozbiegane myśli na wzmocnieniu bariery.
Elie tym czasem zaczęła się przygotowywać do wykonania wietrznego cięcia by choć trochę osłabić lecący w ich stronę kawał ściany.
- Oszczędzajcie siły, młode dusze. Będą wam potrzebne - oznajmił mistycznym tonem Jastrząb, chwytając pod pachy Barla oraz Ellie, którzy na szczęście byli dość leccy, po czym ukucnął i wybił się w powietrze, znikając na moment gdy jego ruchy zostały przyspieszone przez ducha kojota. - Zabiorę was do osoby której poszukujecie. Wskażcie mi tylko właściwą drogę.
Barl wskazał palcem kierunek. W sam środek potwora.
Jastrząb odskoczył przed olbrzymi kawałem metalu, który przebił się przez otaczający twierdzę balkon. Duchowny wylądował na jednej z lekko pochyłych ścian, czując jak z pokonaniem każdego metru w stronę potwora, coraz trudniej mu się poruszać. Bestie otaczało swoiste pole telekinetyczne, które chciało unieść wszystko dookoła. Ponadto wyczuwając iż Jastrząb porusza się w stronę dziewczynki, kilkanaście macek strzeliło w jego stronę, chcąc go pochwycić i wyeliminować.
- Przestań! - Barl w dalszym ciągu krzyczał w stronę stwora. - Prowadzimy mamę. Nie możesz jej skrzywdzić, bo zrobisz też krzywdę temu, kogo ochraniasz!
Młody elf skupił całe swoje umysłowe moce na wytworzeniu przed lecącymi, tarczy, która miała zatrzymać chociaż kilka macek.
- Jesteście pewni że to dobry sposób? - zapytał szaman, nie zatrzymując się jednak. Wciąż pędził w powietrzu w kierunku stwora, starając się wymijać kolejne macki używając mocy ducha kojota gdy tylko był w stanie. - Jeśli potrafiłbyś w jakiś inny sposób przekazać że nie zamierzamy jej skrzywdzić, to powinno nam ułatwić zadanie.
- Nie potrafię. - odparł smutno chłopiec - I tak pewnie by nie uwierzyła. Jest zbyt przestraszona.
Na początku szło gładko, bariera Barla odpierała niektóre macki, gdy szaman unikał kolejnych. Jednak z każda chwilą ilość ataków rosła, a Barl miał coraz większe problemy z utrzymaniem koncentracji, gdy jego emocje dawały mu się we znaki. Ponadto powietrze dookoła stwora stawało się coraz cięższe i poruszało się niczym wichura. W pewnym momencie w cała trójkę uderzyła mocniejsza fala telekinetyczna, która dosłownie unieruchomiła ich w powietrzu, tak samo jak latające dookoła kawałki twierdzy. Macki owinęły się dookoła uwięzionych telekinetyczną mocą osobników, których teraz chroniła tylko słabnąca z każda sekunda bariera chłopca.
Elie dostrzegła zaś prawdopodobny powód wściekłości manifestacji telekinetycznej mocy. Klony Nino prowadziły stały ostrzał w jego stronę z dziwnych urządzeń, przypominających obudowane zbroją działa. Jak gdyby chciały by ten był ciągle rozjuszony.
Szaman przerzucił chłopca przez ramię tak że ten siedział teraz na jego plecach, po to by zwolnić jedną rękę którą zamachnął się w kierunku stwora, a duchowy wąż w swej niematerialnej formie przeniknął przez barierę i rozciągając się zaczął zbliżać się do twarzy potwora, by ten znalazł się w zasięgu jego głosu.
- Hej! Ussssspokój się dziecko! - zasyczał wesoło duch, falując w powietrzu niczym zabawka. - Jessssteśmy tu by ci pomóc i pokonać złego naukowca, więc nie mussssisz się już niczego obawiać!
- Ej, tamci nam przeszkadzają. - Elie wskazała działa ostrzeliwujące monstrum - Jeśli będą strzelać, to dzieciak nie poczuje się bezpieczny. Musimy je zniszczyć.
- Wujku szamanie… - włosy na ciele Barla zaczęły się unosić pod wpływem jego mocy. Lekkie drżenie powietrza dookoła całej trójki świadczyło, że ten zwiększa natężenie swych telekinetycznych zdolności - Zabijmy tych skurwysynów. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Chłopiec już nie starał się przeciwstawić napływającym do niego emocją. Postanowił je przyjąć, przekuć na swój gniew i wykorzystać by powstrzymać tego szalonego naukowca.
Jastrząb jednak mimo swojego obecnego wyglądu nie był wojownikiem. Jeśli istniał sposób na uniknięcie walki, to zawsze wolał go wybrać od bezpośredniej konfrontacji.
- Spróbujmy najpierw przemówić mu do rozsądku - zaproponował, uspokojającym tonem. - Nie musimy przecież walczyć z Nino. Wystarczy że uratujemy to dziecko i wrócimy na okręt.
Wąż falował przed twarzą bestii, jednak ona nie posiadała uczuć czy świadomości dziewczynki. Była jej strażnikiem, czymś co naukowiec o różowych włosach umieścił w małej istotce bez jej zgody. Widać zainspirowały go poczynania Mirro, których ten używał na Barlu - tylko skąd się o nich dowiedział?
Jednak to nie odpowiedź na to pytanie była teraz ważna, a sytuacja bieżąca. Manifestacja umysłowej mocy przerażonej dziewczynki, spojrzała na węża, który był zdecydowanie za blisko. A to co było w zbyt małej odległości od jego Pani było zagrożeniem. Oczy stwora zalśniły jaśniej a duch węża rozpadł się na drobinki, jak gdyby rozerwało go tysiąc ramion. Macki zaciskały się coraz mocniej na barierze Barla, jednak wysiłki chłopca utrzymywały jego kompanów w bezpieczeństwie.
Strefa wpływów stwora jednak stopniowo się zwiększała, poddana jej była coraz większa część twierdzy. Maszyny Nino musiały się wycofywać, ale pod telekinetyczną moc wroga zaczął też dostawać się statek piratów, który ten ściągał w swoją stronę, zapewne po to by przerobić go na kupkę złomu.
- Musimy ją uspokoić! - niemal warknął Barl. Widać było, że samemu powoli traci nad sobą kontrolę i lada moment nie będzie jednego problemu władającego psychicznymi mocami a dwa. - Nie może czuć, że jesteśmy dla niej zagrożeniem!
- Jastrzębiu, odleć trochę w tył. - powiedziała Elie, obserwując otoczenie. Szukała elementów, które moc monstrum pomija. - Barl, uspokój się. Może ona tak jak ty wyczuwa emocje. Postaraj się skupić na radości. Może to podziała.
- Nie wydaje mi się by to miało przynieść porządany przez was skutek - pokręcił głową szaman, jednak machnął kilkakrotnie orlimi skrzydłami, wycofując się z zasięgu mocy stwora, gdy wąż na jego prawym ramieniu powoli odzyskiwał swą duchową formę. - Mój przyjaciel przyjrzał się temu stworzeniu z bliska i nie dostrzegł żadnych oznak emocji. Możliwe że ta magia działa niczym klątwa, wbrew woli dotkniętej nią osoby i będzie bronić ją dopóki ta znajduje się w niebezpieczeństwie. Jeśli tak to jedynym sposobem na jej powstrzymanie byłoby zakończenie walki, bądź sprawienie by ta straciła przytomność. Choć nie jestem pewien co do tego drugiego.
Jastrząb odsunął się, zaś Eli obserwowała w tym czasie otoczenie. Dostrzegła, że najswobodniej latają - niemal nie uszkodzone, obiekty na co dzień nieruchome. Kawałki murów i podłoża. Im coś bardziej starało się zbliżyć do potwora, czy też po prostu poruszało się szybko - jak pociski wystrzeliwane przez armaty, tym bardziej skupiał się na nich olbrzymi potwór.
- Ta różowa ciota nie skończy walki, a na utratę przytomności dzieciaka czekać nie możemy. - kobieta wskazała na najbliższy kawałek muru. - Skoro ten stwór nie ma emocji to może też nie jest zbyt inteligenty. Jastrzębiu podleć tam. Ty Barl upewnij się, że to będzie tkwiło cały czas miedzy nami a tym czymś. Sprawdzimy jak zareaguje na “przypadkowo” kierowane kawałki otoczenia. Może uda nam się podrzucić młodego do tej dziewczynki by sobie pogadali.
- Spróbujmy waszego planu - zgodził się szaman, podlatując do najbliższego kawałka gruzu, by następnie zabrać wszystkich w kierunku wskazanym przez chłopaka.
Kawały gruzu krążyły dookoła bestii, niczym płatki śniegu. Stwór nie zareagował na opadających swobodnie osobników, zwłaszcza, że teraz wyczuł inne źródło zagrożenia. Statek Nino który górował nad nimi, błysnął nagle różowym światłem, po czym został pochłonięty przez jego kulę. Wybuch był tak silny, że nawet tutaj poczuli podmuch na twarzach, a z okrętu nie pozostały nawet malutkie odłamki - całkowicie zniknął. Bestia utworzyła z tamtej strony potężną barierę, co było jedynym momentem na jaki mogli liczyć. Barl popchnięty przez Jastrzębia i Elie ruszył w dół, by gładko opaść na ziemi w centrum bestii, tuż przy małej zapłakanej dziewczynce otoczonej jej mocą.
Pchnięcie Barla korzystając z faktu, że potwór został odciągnięty przez eksplozję statku i… Elie zamarła w bezruchu ze wzrokiem wpatrzonym w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą był okręt Nino… Tam był Suro… Tam był Cal… Calanir. Elfka była silną kobietą, która z reguły panowała nad swoimi uczuciami - może z wyjątkiem gniewu. Jednak teraz… teraz, gdy znowu nie mogła ocalić bliskich jej osób łzy popłynęły jej z oczu, a ona nie krzyknęła z rozpaczy tylko dlatego, by nie ściągnąć na siebie uwagi potwora.
Szaman nawet nie spojrzał w kierunku eksplozji. Na jego twarzy też nie było widać wielkich emocji. W końcu takie było przeznaczenie tych którzy zdecydowali się wziąć udział w tej bitwie. Mimo to objął jedną ręką stojącą obok niego elfkę, by chociaż trochę dodać jej otuchy.
- Żałuję że gwiazdy nie przepowiedziały mi losu jaki spotka twego ukochanego - stwierdził głosem pełnym współczucia, ale i niewzruszonego spokoju. - Jeśli chcieliście sobie coś powiedzieć, to gdy wszystko dobiegnie końca mogę przywołać tutaj z powrotem jego ducha, choć obawiam się że nie na stałe.
Elie otarła łzy. Nie pozwoliła by emocje zawładnęły nią na polu walki. Później będzie czas na płacz.
- Nie… Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia, do czego nie potrzebne byłoby ciało. Bo duchowi chyba trudno skopać dupę, co nie? - dodała z wymuszonym uśmiechem. - Ale paru różowych dupków z chęcią zabiję.
Tymczasem Barl przez chwilę przyglądał się dziewczynce. Nie miał doświadczenia w kontaktach z osobami w podobnym do niego wieku. Nie miał pojęcia czy zwrócić się do niej “ciociu”, “siostrzyczko” czy jeszcze inaczej. W końcu uznał, że tym razem obejdzie się bez tego typu słów. A właśnie. Co mógł powiedzieć?
Nagła fala rozpaczy uderzyła w niego niczym młot. Chłopiec zachwiał się pod jej wpływem. Wszystkie jego myśli nakierowane zostały na jedną osobę.
- Koci wujek… - wyszeptał, gdy uświadomił sobie co to oznacza. - Tata…
Łzy napłynęły do oczu małego elfa. Rozpacz i nienawiść zaczęły walczyć o głos w jego głowie. Dłonie zacisnęły się w pięści… i przygrzmociły w twarz chłopca. Nie czas na rozpacz. Miał tutaj zadanie do wykonania. Musiał być starszym braciszkiem dla nieznajomej, a starsi bracia nigdy nie płaczą przy młodszym rodzeństwie.
- Cześć, też jesteś elfem? - zapytał o pierwszą kwestię, która przyszła mu do głowy.
Dziewczyna podciągnęła się lekko na ścianie, szurając nogami po posadzce wtulona w swego misia. Przerażona, dalej mokra od łez, pokręciła głową na boki. Ta reakcja pojawiła się chyba tylko dlatego, że Barl był w podobnym wieku co ona.
- A powiesz mi do jakiej rasy należysz? - zapytał, z całych sił starając się uśmiechać, a nie wyć z rozpaczy. - A właśnie, jestem Barl, a ty?
Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej. Wtuliła w siebie misia, a Barl poczuł jak gdyby bestia poczęła powoli zerkać w dół, jak gdyby coś w słowach chłopaka nie pasowało. Barl był inteligentny, szybko do niego to dotarło. “Rasa” szalony naukowiec na pewno pytał o to na samym początku, gdy zbierał informacje o małej, to musiało sprawić, że wspomnienia spędzonych w laboratorium godzin zaczęły do niej wracać.
- Och wybacz. Nie chciałem, przepraszam. - Barl zrobił kilka kroków w tył. Strzelił gafę, która mogła się źle skończyć. Bardzo źle. - Nie, nie musisz mówić. Wybacz, że pytam cię o takie rzeczy. - elf wykonał ukłon, który według niego miał być szarmancki. W końcu tak powinno się rozmawiać z kobietami… Prawda? Co prawda ukłon był bardziej komiczny, ale kto by się tam przejmował szczegółami. - Jestem Barl Raim i chciałbym zabrać cię na… latanie. Zgodzisz się?
Dziewczyna wyglądała na dalej przestraszoną, ale w końcu udało się wydusić z niej jakąś reakcje. - Nie chce, on tez latał. Nie chce latać. -stwierdziła cicho, zapewne mając na myśli podniebny okręt Nino.
No to będzie problem jeśli bez latania mają się stąd wydostać i Barl doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przynajmniej nieznajoma się odezwała. Tyle dobrze.
- A co byś chciała? - zapytał chłopiec, zdradzając swój brak doświadczenia w kontaktach damsko-męskich.
Ona patrzyła na niego chwile w milczeniu. - Do mamy… -odpowiedziała w końcu cichutkim głosem.
Właśnie na tę odpowiedź Barl czekał. Jednak tak po prawdzie nie rozwiązywało to jakiegokolwiek problemu. Nie wiadomo co się stało z matką dziewczynki. Czy zwyczajnie zostały rozdzielone, czy może kobieta została zabita? Dobranie złych słów mogło sprawić, że dziewczynka wybuchnie, a z nich zostanie mniej niż mokra plama. Gdy każde rozwiązanie było tak samo prawdopodobne należało zrobić jedno. Zaryzykować.
- Więc poszukamy twojej mamy. Jednak może to trochę potrwać, więc chciałby ci przedstawić kogoś, do kogo w razie potrzeby będziesz mogła się przytulać. Dobrze? - zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń.
- A-ależ nie wiem czy powinienem… - wzdrygnął się Jastrząb i puścił elfkę, by odsunąć się o krok od dziewczynki. - Może powinniśmy ją ogłuszyć? W ten sposób dużo łatwiej będzie nam zabrać ją stąd w bezpieczne miejsce - zaproponował szeptem Elie.
- Żeby ciebie ktoś zaraz nie ogłuszył. - warknęła elfka, robiąc kilka kroków w stronę dziewczynki. Czekała jednak, aż ta odpowie na pytanie Barla.
Wtem cała czwórka mogła poczuć jak twierdza zaczyna drżeć wprawiona w wibracje niczym wielki dzwon. Ściany dookoła nich zaczęły trzeszczeć i pękać, a kawałki metalowych blach i części sypały się dookoła nich niczym deszcz. Szaman rozejrzał się i szybko zdał sobie sytuację z tego co się dzieje.
- Nie mamy więcej czasu. Gort niebawem zawali twierdzę, a obawiam się że tego możemy nie przetrwać - stwierdził ponaglająco, po czym wyciągnął otwarte ręce w stronę dwójki dzieci. - Złapcie się mnie, a zabiorę was stąd na tyle szybko na ile to możliwe. Bez latania.
Drgania zaś nie pomagały w negocjacjach. Dziewczynka krzyknęła głośno, gdy ściany zaczęły pękać. Zaś jej moc zareagowała na strach. Puls energii odrzucił Barla, Elie i Jastrzębia boleśnie w tył. Był tak nagły i gwałtowny, że chłopiec nie mógł na to zareagować. Mała psioniczka uniosła się nad ziemię, otoczona fioletową energią, zaś potwór powoli ruszył w stronę niebezpieczeństwa, by stłumić je w zarodku - kierował się ku Gortowi.
- Bezmózgi idiota! - krzyknął Barl mając z pewnością na myśli czarnoskórego pirata - Tak się męczyłem, by ją uspokoić! - zacisnął mocno pięści i niemal tupał z wściekłości. - Niech teraz ma i się męczy z tym potworem!
Mimo swoich słów chłopiec otoczył siebie i Elie energią psychiczną i ruszył w stronę dziewczynki. Potwór rzeczywiście nie był jego problemem, ale jej nie miał zamiaru zostawić w rękach piratów. Byli zbyt nieokrzesani by się nią odpowiednio zająć.
Elfka nie mając za bardzo wyboru, trzymała się blisko chłopca.
- Lepiej stąd odleć. - zwróciła się do Jastrzębia. - Będzie tylko gorzej. - wyjaśniła, mając na myśli zachowanie Barla.
Odrzucony szaman wykonał w powietrzu kilka koziołków, aż w końcu uderzył kilka razy potężnymi orlimi skrzydłami i zawisł kilka metrów nad ziemią.
- Nie potrzebuję czytać z gwiazd by to przewidzieć - przytaknął kobiecie, po czym zaczął frunąć w kierunku swego kapitana. - Ostrzegę Gorta by nie robił jej krzywdy!
 
Tropby jest offline  
Stary 14-05-2015, 10:01   #110
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
NARODZINY KRÓLA


Oczy murzyna rozszerzyły się szerzej gdy ten podniósł się i zeskoczył z rąk kobiety, stając nogami na ziemi. Przejechał wzrokiem po klonach Nino, a jego spojrzenie nagle stało się pełne mocy i wrogości, która zaczęła przytłaczać wszystko dookoła niczym całun, sprawiając że nawet poruszanie się i oddychanie byłoby nielada wyzwaniem dla każdego śmiertelnika.
- Jestem Wielki Czarnoskóry. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych - oznajmił, po czym nabrał w płuca powietrza, a gdy je rozwarł dookoła rozeszła się fala mocy stworzona z jego ambicji, uderzająca we wszystko co tylko żywe.
Klony opadły jeden za drugim, tocząc pianę z ust. Niczym lany pszenicy na silnym wietrze, były niczym w obliczu przebudzonego króla. Moc murzyna dosięgnęła też osłabioną kobietę, która w przeciwieństwie do klonów napełniła się nowymi siłami i wolą walki, chyba tylko to pomogło jej nie utracić przytomności.
Gdy emocje pirata w końcu zaczęły stygnąć jego wzrok natychmiast stał się bardziej czujny i skupiony. Splótł ramiona na piersi i stanął nieruchomo gdy jego źrenice poruszały się w zawrotnym tempie, jak gdyby Gortowi po raz pierwszy w życiu zdarzyło się coś dokładnie analizować.
- Wielka El… Aaron… Długouchy… nigdzie ich nie widzę - stwierdził w końcu głosem bez emocji. - Moi nakama… coś ty z nimi zrobił, chędożony mózgowcu!!? - ryknął ponownie w kierunku najbliższego głośnika, po czym uniósł do góry zaciśniętą pięść. - Nie daruję ci tego, słyszysz!? Znajdę cię i rozgniotę jak robaka! Zburzę wszystkie twoje twierdze i wszystko co kiedykolwiek zbudowałeś! Nie zostanie po tobie żaden ślad!!
To powiedziawszy napiął mięśnie i przygotował się do ciosu, a gdy jego pięść uderzyła w powietrze… to poddało się pod jej naporem i przebiło się przez stalową ścianę. I następną. I jeszcze jedną. Aż w końcu uderzenie dotarło do pomieszczenia w którym znajdowała się grupka naukowców których nie dosięgnął jego poprzedni okrzyk i uderzyło w aparaturę która eksplodowała, rozsadzając wszystkie klony.
Ułamek sekundy po tym biegnący jednym z korytarzy Gort wyposażony w karabin maszynowy zamiast prawej ręki został wbity w ścianę przez kolejną falę skondensowanego powietrza.
Tymczasem prawdziwy Gort wymierzał kolejne uderzenia, posyłając falę za falą w kierunku każdej żywej istoty która pozostała w twierdzy.
Głośnik który pirat pozostawił nietknięty zaskrzeczał, a po chwili dobiegł z niego głos obłąkanego naukowca.
- Czy ja dobrze słyszę? Ty mi czegoś nie darujesz? Cóż za zabawne stwierdzenie malutki umyśle! Przecież jedyne co zrobiłem to uwolnienie twych towarzyszy od klątwy głupoty… powinieneś mi dziękować! -zaśmiał się piskliwie. - Ale powiedz to jeszcze raz, chce to usłyszeć, wypowiadasz mi wojnę?! MI!?!?! -ostatnie słowo z pisku przeszło w ryk, a wizja kropel śliny które musiały uderzyć w mikrofon stała się, aż nazbyt realna.
- Ktoś taki jak ty, kto nie posiada żadnych podążających za nim ludzi, a jedynie stworzone przez siebie marionetki nie jest wart wypowiadania mu wojny! - odkrzyknął butnie pirat, nie przerywając wyprowadzania kolejnych ciosów. - Nie, zdepczę cię po prostu jak robaka który wszedł mi w drogę! Jak sardynkę która zbliżyła się do rekina!! Jak wieśniaka który porywa się z widłami na króla!! - głos Gorta przybierał na sile z każdym wypowiadanym zdaniem. - Znajdę cię nie ważne w jak głębokiej norze się byś się nie schował!! Pokażę ci co znaczy zadzierać z Wielkim Czarnoskórym!!!
Twierdza powoli zapadała się, jednak głos Nino dalej płynął z głośnika jak gdyby los chciał, by ta rozmowa trwała nadal.
- Dobrze, dobrze to mi wystarczy jako deklaracja wojny. Przyjmuje ją ty pokraczna chodząca istoto. Będę ci ścigał choćby na koniec świata, od tego momentu nie zaznasz nawet chwili spokoju. Gdzie przybędziesz, tam będę. Nie będziesz miał czasu na sen, na jedzenie, na defekacje, na kopulacje. Każdą milisekunda twego czasu będzie wypełniona walka o przetrwanie. Ale nie martw się, nie zabije Cię. Nie tak od razu. Najpierw zniszczę wszystko co kochasz, co jest twoje. Odbiorę ci statek, odbiorę ci skarby. Potem zabije twoich towarzyszy, wskrzesze ich i zmuszę byś ty ich zabił. Potem pozbieram ich ścierwa, pozszywam i każe ci zabić ich znowu i znowu, póki nie zabijesz każdej możliwej kombinacji swoich tępych podwładnych! - Nino wybuchł takim gniewem wymieszanym z niezdrowym podnieceniem, że piszczał, skrzeczał i co jakiś czas charczał jak gdyby zakrztuszał się własna śliną. - Potem poczekam, byś myślał, że to już koniec. Zaczekam aż znajdziesz sobie kobietę, rozmnożysz się i osiedlisz. Tylko po to by cie złapać. Ale nie, jeszcze wtedy nie zginiesz… o nie. Odetne Ci ręce, tylko po to by je komuś przyszyć i zmusić Cię do patrzenia jak gniota one czaszkę twojej ukochanej. Odetnę Ci nogi byś widział jak to one depczą czaszki twoich benkartów. Zmusze ich by zabijały się nawzajem jak psy, będę na nich eksperymentował jak na szczurach i świniach. A gdy to wszystko wypali swój widok w tym marnym umyśle, zabiorę ci resztę ciała. Zadbam byś miał tylko to co niezbędne do życia i będziesz żył wiecznie jako moje zwierzątko, które będzie mogło myśleć o tym, co zrobiło osobom, które na niego liczyły.
- Za dużo gadasz... jak na robaka - prychnął pirat, po czym przestał w końcu wymierzać ciosy, a zamiast tego wbił wzrok w głośnik i zacisnął deminiczną pięść na wysokości twarzy. Wtedy to wszyscy ludzie w twierdzy mogli poczuć jak cała budowla zaczyna drżeć, podobnie jak miało to miejsce gdy Gort probował zawalić ją przy pomocy mocy swego owocu. Tym razem jednak nie tylko fundamenty, ale i podłoga, ściany, sufit i wszystko co znajdowało się dookoła zostało wprawione w drgania, które gwałtownie przybierały na sile. Pierwszą rzeczą która poddała się pod naporem siły woli murzyna był głośnik, który w milisekundę został zgnieciony przez niewidzialną siłę. Zaraz potem stalowe ściany i belki nośne podtrzymujące budowlę zaczęły wyginać się, skrzypiąc przy tym groźnie. To samo działo się w sąsiednich pomieszczeniach i całej twierdzy, aż po niespełna minucie było pewne że nie dało się już zatrzymać reakcji łańcuchowej.
- Teraz moja kolej cię ocalić, co? - zapytał Gort, spoglądając w końcu na Virę, którą zmierzył wzrokiem. - Przynajmniej będziemy kwita - stwierdził, chwytając chwiejącą się kobietę nim ta miała okazję wyrazić swoją opinię. Następnie zwrócił się twarzą w kierunku głównego wyjścia z twierdzy i ugiął kolana. Mięśnie ud i łydek napięły się niczym sprężyny, by po chwili pirat wystrzelił przed siebie niczym niemożliwa do zatrzymania kula armatnia. Przebijał kolejne ściany budowli, a z każdym razem gdy wydawało się że zaczyna wytracać swój pęd odbijał się ponownie… od samego powietrza. Tak że bez żadnych przerw w ciągu zaledwie kilku sekund znaleźli się na zewnątrz, gdzie piraci wciąż nieprzerwanie mierzyli się z klonami Nino. Gort zaś wylądował na jednej z kontrolowanych przez różowowłosego kroczących machin, rozgniatając ją wraz z jej kierowcą, zaś walcząca z nią przed chwilą piratka spojrzała na murzyna z szerokim uśmiechem.


- Kapitanie!! - zawołała z niemalże ekstazą w głosie. - Nie mogliśmy już dłużej na ciebie czekać. Ta moc! Twoja potęga! Dopiero teraz naprawdę ją poczułam! Wszyscy poczuliśmy! Zawsze wiedziałam że nie ma na tej ziemi człowieka silniejszego od ciebie! Pójdziemy za tobą na koniec świata i jeszcze dalej, kapitanie!!
- Iwabababa!! - zarechotał w odpowiedzi murzyn, stawiając Virę z powrotem na nogi, zaś piratka szybko wzięła ją pod ramię nim ta straciła równowagę. - Dobrze! Takich nakama mi potrzeba! A teraz zobaczmy ilu więcej do nas dołączy! IWABABABA!!! - rechotał dalej wesoło, założywszy ręce pod boki.
- Dołączy? - zdziwiła się czarnowłosa, odchylając się w bok by spojrzeć za Gorta na walącą się twierdzę. - Jeśli byli tam jeszcze jacyś ludzie na których eksperymentował ten chędożony mózgowiec, to chyba już stamtąd nie wyjdą - zauważyła. Jednak kapitan wciąż śmiał się do rozpuku, nie zważając na jej słowa, zaś w jego śmiechu można było wyczuć coś innego niż zwykle. Coś złowieszczego. Nutkę czegoś co rok temu zostało raz na zawsze zgładzone przez trójkę bohaterów i miało nigdy nie powrócić. A przynajmniej tak sądziła większość ludzi.
Vira mruknęła coś tylko, kaszląc krwią, po czym zniknęła wraz z piratką, która ruszyła z nią w bezpieczniejsze miejsce. W tym czasie z ruin i metalowej plątaniny elementów, wynurzały się powoli osoby. Niektórzy byli ranni, inni przypominali wręcz zombie. Jednak otaczała ich czarna energia, która szybko uzupełniała braki w tkankach, zastępowała brakujące kończyny… ale przede wszystkim wypełniała umysły. Każdy który wstawał ze zgliszczy, widząc Gorta opadał na jedno kolano, by oddać pokłon królowi. Pirat poczuł jak część osobowości szkieleta, którego przyjął, promieniuje dumą i rządzą władzy.
Jednak to nie był jedyny widok, który urozmaicał krajobraz. Oto bowiem istota która górowała dotąd nad twierdzą, poczęła poruszać się w stronę murzyna, rozbijając przy tym kawałki twierdzy na wszystkie strony.


Olbrzym stworzony z czystej energii, ostatnia potężna pozostałość po eksperymentach Nino w tej okolicy, kierował się prosto na niego. Energia która promieniował była zaś potężna, Gort czuł się niemal tak jak by stawał naprzeciw jakiegoś boskiego sługi.
- IWABABABA!!! - rechotał dalej głośno murzyn. Tym razem jego głos zaś przepełniała duma i niedowierzanie. - Więc chcesz się ze mną zmierzyć!? Dobrze! Sam chciałem sprawdzić na co teraz mnie stać! - oznajmił, zaciskając pięści które zderzyły się ze sobą wywołując falę która odepchnęła na boki ciała, gruz i resztki zniszczonych maszyn, tworząc dla Gortowi idealną arenę. - Zapytam tylko raz, więc lepiej odpowiedz jeśli nie chcesz mnie rozzłościć! Kim jesteś!?
Odpowiedź nie nadeszła, olbrzym stanął jedynie w miejscu z góry obserwując sylwetkę murzyna. Materiały odrzucone przez Gorta częściowo wpadły w otoaczającą giganta aurę, zmieniając się w poskręcane, fruwające odłamki.
- Mówiłem że nie zapytam drugi raz - przypomniał, po czym przyjął pozycję bojowę, odsuwając jedną nogę do tyłu i szykując się by wymierzyć pierwszy cios. - A teraz mnie już to nie obchodzi. Pokaż tylko na co cię stać i nie zawiedź mnie! - zakrzyknął, a jego pięść rozmyła się na milisekundę. Dla zwykłego ludzkiego oka pozostała w tym samym miejscu. Jednak powietrze przed nią zostało skompresowane i wystrzeliło w kierunku głowy stwora by uderzyć w nią z siłą legendarnego herosa.
Stwór chwile trwał w miejscu, a potem jego głowa eksplodowała na kawałki. Działa Nino nie były wstanie uszkodzić nawet kawałka pancerza monstrum, zaś jeden cios wielkiego pirata pozwolił mu na całkowite unicestwienie tej ważnej części wynaturzenia. Jednak to nie był koniec walki, a raczej gong który miał ją rozpocząć. Z kikuta na łbie wystrzeliły nagle macki, które na ślepo zaczęły grzmocić okolicę. Wszystko czego dotknęły nie było tyle co przygniatane masą, a skręcane w pokraczny sposób, jak gdyby siła mięła przedmioty od środka. Jedna z nich śmignęła w stronę Gorta, lecz mimo iż była gruba jak kolumna, ten podskoczył przepuszczając ją pod sobą.
- Tylko tyle? - prychnął murzyn, który lekkimi tupnięciami odbijał się od powietrza, tak że pozostawał w tym samym miejscu. - Nawet nie zdążę się rozgrzać. Długo mnie nie zabawisz - to powiedziawszy podkurczył w powietrzu nogi i uderzył nimi w tył tak że odbił się w kierunku stwora, lecąc prosto w kierunku jego torsu. - King’s Mega Smash!! - zakrzyknął, wystawiając przed siebie bark który został pokryty czarnym haki. Jednocześnie uderzył po raz kolejny nogami, nabierając coraz większej prędkości tak że przypominał teraz gigantyczny pocisk mający za moment przebić stwora na wylot.
Pocisk w postaci Gorta uderzył w pierś potwora, przebijając się na wylot i rozbryzgując energię niczym galaretę. Wielki otwór ział w dziurze giganta, który zabulgotał wściekle. Łapsko potwora ruszyło w stronę malutkiej sylwetki pirata, chwytając go w pięść niczym muchę. Energia umysłu zaczęła napierać na pirata z każdej strony, jednak jego wzmocniona ambicjami skóra, nie miała zamiaru się poddać. Rozłożył on energicznie ramiona, z głośnym krzykiem emanującym emocje, a dłoń olbrzymiej manifestacji, rozpadła się na malutkie, glutowate kawałeczki.
- Słabeusz!! - zakrzyknął głośno murzyn z irytacją. - Więcej! Pokaż mi więcej!! - krzyczał rozwścieczony, gdy ponownie zaczął odbijać się od powietrza. Tym razem jednak zwinął się kulkę pokrytą czarnym haki, która odbijała się w różnych kierunkach nabierając coraz większej prędkości. - KING’S CANNONBALL!!! - ryknął lecąc ponownie w kierunku bestii. Tym razem jednak nie zamierzał zatrzymać się po jej przebiciu, a zamiast tego kontynuować odbijanie się niczym kulka w automacie do pinballa, by podziurawić stwora jak sito.
Macki wystrzeliły w stronę Gorta, chcąc zatrzymać go niczym sieć. Jednak królewska moc była dla nich zbyt potężna. Kula rozerwała je na kawałeczki, tak jak i ciało stwora. Pirat odbijał się z miejsca na miejsce, tworząc w jego strukturze coraz więcej otworów. Za nic miał sobie telekinetyczne moce, które miały chronić potwora, nie zwalniał nawet na chwilę, a wręcz przyspieszał coraz bardziej. A przynajmniej do czasu, do którego na dole nie zakotłowało się więcej emocji.Dziewczynka wewnątrz bestii krzyknęła, a to samo zrobił potwór. Wybuch mocy był na tyle duży, że nawet Gort został odrzucony z dala od giganta. Jego zdolności odbijania się od powietrza, pozwoliły to jednak zminimalizować i już po chwili pirat wracał w stronę potwora, który był teraz kotłującą się plątaniną macek. Te wchodziły w otwory, zalepiając je, a sylwetka istoty bulgotała, gdy ta zmianiała swój kształt, adaptując się do nowego przeciwnika.


Sylwetka stała się mniejsza, bardziej humanoidalna. Część macek skręciła się ze sobą, tworząc na prawym ramieniu istoty olbrzymi łuk z energii. Grot strzały podążał zas za zwiniętym w kulę piratem, czekając na dogodny moment do strzału.
W tym momencie w stronę pola bitwy zaczęła zbliżać się pędząca w powietrzu postać. Gdy po ostatnim skoku przy użyciu mocy ducha kojota Jastrząb zatrzymał się w bezpiecznej odległości od walczących, mimo swego typowego pacyfizmu oniemiał na moment na widok bitwy oraz potężnej energii którą ta generowała.
- Stójcie! - polecił opadając na ziemię obracając się i wyciągając otwartą dłoń naprzeciw nadbiegającego Barla wraz z Elie. - To starcie jest ponad nasze siły. Jeśli nie chcemy zginąć powinniśmy zostać w bezpiecznej odległości.
- Więc powiedz temu swojemu kapitanowi, by zaczął używać tej galarety, którą ma zamiast mózgu, bo w taki sposób jedynie zabije dziewczynę! - krzyknął Barl trzęsąc się na całym ciele. Widać było, że sam już jest na krańcu wytrzymałości psychicznej i do wybuchu pozostało mu coraz mniej czasu.
- Oh, nie sądzę by to było zamiarem Gorta - pokręcił głową szaman, uśmiechając się lekko. - Mój kapitan z pewnością zdaje sobie sprawę kto znajduje się za tym stworem. Gdyby chciał ją pokonać, zrobiłby to od razu zamiast mierzyć się z nim. Sądzę że Gortowi w tym przypadku dużo bardziej zależy na samym wyzwaniu niż na zabiciu wroga.
- Więc uzmysłowcie to sobie barany jedne, że dalszy wysiłek psychiczny może ją zabić! Aż tak głupi jesteście?! Gort tylko sprawia, że ta daje z siebie coraz więcej. Ale czego można się spodziewać po kimś takim jak on. - włosy na głowie elfa zaczęły się unosić. Nie było to spowodowane otaczającą go mocą, a jego własną.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak… - westchnął Jastrząb, spoglądając w górę na walczącego kapitana. - Gort nie jest już tą samą osobą co wcześniej. Nie wiem czy inni członkowie załogi też to zauważyli, ale nie sądzę by nasze słowa zdołały go teraz zatrzymać. Akcje zaś tym bardziej - wyjaśnił, po czym przysunął wzrok z powrotem na chłopca. - Choć możesz spróbować. Jeśli takie jest twoje przeznaczenie, to nie będę cię zatrzymywał. Jednakże nie mogę ci zagwarantować bezpieczeństwa jeśli postanowisz włączyć się do tej walki.
Białowłosy jednak nie słuchał. A może nie mógł słuchać. Cały jego gniew jak i smutek pochodzący od dziewczynki przelały szalę. Psychiczna moc przejęła kontrolę nad umysłem i ciałem Barla. Elf usunął barierę, ochraniającą do tej pory jego i Elie i zaczął unosić się w powietrzu. Kierował się w stronę walczących. Jednak nie miał zamiaru się do nich zbliżyć. Jeden z latających dookoła sporych kawałków kamienia przestał być poddany woli stwora i zaczął słuchać się chłopca. Zaczął obracać się dookoła elfa z coraz większą szybkością, by w końcu zostać wystrzelony w kierunku Gorta i psychicznego potwora, tak by przeleciał pomiędzy nimi.
- PRZESTAŃCIE! - krzyknął Barl, po czym zaczął spadać ku ziemi. Tam na szczęście pochwyciła go Elie, która z obnażonym ostrzem przybrała pozycję obronną jakby spodziewała się ataku w każdej chwili.
- Faceci… - wysyczała przez zęby jakby miała to być największa obelga jaką ktoś mógł użyć.
Gort zaś w tym czasie zdołał wyczuć postacie na dole i zatrzymał się w powietrzu, odbijając się tylko lekko by pozostać w jednym miejscu. Zignorował kamień wyrzucony przez dziecko Długouchego. Jego wzrok wciąż skupiony był na stworze, a usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
- W końcu coś interesującego - stwierdził z satysfakcją strzelając kostkami. Uniósł do góry zaciśnięte pięści szykując się do bloku o ile ten będzie potrzebny. Nie miał zamiaru unikać strzały potwora. Zamiast tego powietrze dookoła niego zaczęło drgać gwałtownie, a jego haki dosięgało nawet podłoża, wywołując kilkadziesiąt metrów pod nim małe trzęsienie ziemi. Szybko jednak drgania zaczęły maleć i skupiać się w jednym miejscu, a konkretnie na łuku i strzale stwora które to miał zamiar powyginać i rozerwać na kawałki wyłącznie dzięki mocy swych ambicji.
Bestia tak jak i Gort nie przejęła się krzykiem chłopca. Zdawało się, że ona jak i murzyn znajdują się teraz w zupełnie innym świecie. Grot strzały zatrzymał się na podskakującej sylwetce pirata, a ta zaczęła powiększać się od zbieranej mocy. Bestia zmalała jeszcze trochę, przekazując swoją energię do łuku, który w tym czasie zaczął powoli wibrować i wyginać się. ambicje Gorta starły się z psychicznymi mocami skoncentrowanymi w orężu. Bron jednak nie miała fizycznego kształtu jako takiego, nawet wyginana dalej była gotowa do wystrzału - była jedynie alegorią łuku. Strzała opuściła cięciwe, gubiąc po drodze spory kawałek siebie, oderwany mocami ambicji Gorta. Jednak większość zebranej w niej mocy i tak przefrunęła przez powietrze, uderzając prosto w ciało pirata, który postanowił nie unikać ciosu wroga.


Eksplozja w której centrum znalazł się Gort, była ogromna. Fala uderzeniowa porwała Jastrzębia, Eli i Barla odrzucając ich daleko od pola walki. Nawet legendarne skrzydła szamana, nie pozwoliły mu utrzymać się w powietrzu. Gruzy twierdzy, szczątki klonów oraz pył bitwy, które znalazł się w zasięgu ataku przestały istnieć. Podniebny statek piratów zafalował w powietrzu niczym w czasie sztormu. Nawet sama bestia ucierpiała od eksplozji, kilka kawałków jej ciała, został oderwanych i zniszczonych w momencie wybuchu. Światło powoli przygasło, powietrze uspokoiło się, a dym po detonacji potężnego ładunku opadł w dół. Odsłoniło to sylwetkę Gorta, która lekkimi podskokami dalej utrzymywała się w powietrzu. Jego ubranie zostało zniszczone, jedynie malutkie jego strzępy pozostawały w losowych miejscach na ciele. Mimo czarnej zbroi haki, jego ramiona które skrzyżował w gardzie, były mocno poparzone. Jednak najbardziej siłę ataku widać było na twarzy murzyna. Lewa strona facjaty, niemal przestała istnieć. Nie było tam skóry, mięśni, włosów czy oka. Pozostawała jedynie naga czaszka, przez co twarz pirata przypominała teraz fuzję Króla oraz tego kim kiedyś był.
Bestia zaczęła przygotowywać zaś kolejny pocisk.
- IWABABABABABA!!! - zarechotał ogłuszającym wręcz śmiechem murzyn, uśmiechnięty tak szeroko jak jeszcze nigdy w życiu. Na nagiej czaszce zaczynały się już jednak splątywać ze sobą nowe włókna mięśniowe. - To mi się podoba! Gratulacje!! Zdołałeś należycie zabawić króla piratów! Ale jeśli to wszystko na co cię stać, to wystarczy już tej zabawy!
To powiedziawszy uderzył nogami do tyłu i odbił się prosto w kierunku bestii, ponownie wystawiając przed siebie bark z zamiarem przebicia się przez stwora. Tym razem jednak miał zamiar dostać się na sam dół, aż do bezbronnej dziewczynki której położenie wyczuwał przy pomocy haki obserwacji.
Gort niczym żywy pocisk wbił się w monstrum, zaczynając torować sobię drogę, przez jego niematerialne ciało. Energia naciskała na niego od boków, ale czarna zbroja nic sobie z tego nie robiła. Obrońca dziewczynki zdał sobię chyba z tego sprawę, bowiem podjął się kroków ostatecznych. Zgromadził większość energii, tuż nad nią, a po chwili potężny pocisk energetyczny wystrzelił z jego wnętrza, niczym lawa z wulkanu. Pirat znajdował się zaś w centrum tego strumienia. Atak ponownie objął jego całą sylwetkę, lecz on nawet na chwile nie przestał płynąć w dół. Mimo tego, że skóra odpadała mu od ciała, a kości palców niemal przeradzały się w popiół. Murzyn nie zatrzymał się nawet na chwilę. Zrobił to dopiero gdy dotarł na sam dół, jego stopy dotknęły ziemi. Kawałki potwora, powoli spadały w dół, znikając w powietrzu. Dziewczynka leżała bowiem na ziemi bez ruchu, z jej uszu, oczu i nosa leciała krew. Mózg nie wytrzymał obciążenia. Energia, która miała ją chronić, przyczyniła się do jej zgonu.
[i]- Phi. I dlatego słabiaki nie powinny udawać że są silne[i] - prychnął pirat pod nosem przyglądając się truchłu ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Następnie ugiął lekko kolana, a wyprostowawszy je wybił się wysoko w powietrze. Przez chwilę obserwował gruzy zapadniętej twierdzy, aż w końcu jego wzrok skupił się na jednym punkcie. Jeden z jego szalonych sługusów od razu zaczął iść w tamtym kierunku, zaś pozostali zbliżyli się do swego króla gdy ten ponownie opadł na ziemię. Chwilę później do Gorta doleciał szaman, niosący nieprzytomnego chłopca i elfią kobietę. Tą drugą postawił na ziemi gdy tylko wylądował obok swego kapitana.
- Więc nie udało się ocalić jej ciała - stwierdził Jastrząb, zerkając na moment na ciało dziewczynki. - Jednak jestem pewien że jej dusza otrzymała lekcję której poszukiwała w tym wcieleniu. Tego rodzaju doświadczenia zawsze zbliżają duszę do doskonałości - wyjaśnił zebranym, pocieszającym tonem.
- Możesz jej przekazać że jak odrodzi się w silniejszym ciele, to chętnie przyjmę jej wyzwanie - odparł Gort, po czym skupił wzrok na Elie. - Możesz być pewna że zmiażdżę i rozerwę na kawałki każdego z tych różowowłosych szczurów lądowych które pełzają po tej ziemi. Ten jajogłowy słono zapłaci za to zrobił członkom mojej załogi, Długouchemu i waszym nakama.
Elfka w odpowiedzi jedynie prychnęła niezrozumiale. Dla niej w tej chwili większe znaczenie miał stan Barla.
- Daj go, ja się nim zajmę. - zwróciła się do Jastrzębia.
Szaman spojrzał na chłopca, a na jego twarzy na moment pojawiło się zmieszanie nim pospiesznie oddał go Elie.
- Wybacz. Jeśli sobie życzysz mogę odprawić rytuał który przywróci mu siły i ukoi emocje - zaoferował.
- Gdzieś was podrzucić? - spytał nieco obojętnie Gort. - Jeśli chcecie Pazurki mogą zabrać was do waszej twierdzy.
- Bezpieczniej dla wszystkich będzie, jak sam do siebie dojdzie. - odpowiedziała elfka Jastrzębiowi, biorąc na ręce Barla. - Tak, chyba tak będzie najlepiej. Dziękuję. - ostatnie słowo zdawało się być z lekka wymuszone.
W tym momencie wysłany przez Gorta szaleniec zbliżył się do grupki i klęknąwsze na jedno kolano wystawił przed siebie ręce na których znajdował się błyszczący przezroczysty klejnot w kształcie łzy. Murzyn wziął go w dwa palce i przyjrzał mu się.
- Ty Ptaszor lepiej znasz się na takich rzeczach - stwierdził po chwili, podrzucając kryształ szamanowi który zręcznie złapał go w otwartą dłoń. - Powiedz mi co by się stało gdybym to zjadł i jak dasz radę to spróbuj znaleźć dzięki temu Puszkę - polecił.
Jastrząb przyglądał się przedmiotowi w milczeniu, badając go przy pomocy swych mocy jak i rozległej wiedzy. W kilka razy wzdrygnął się, jak gdyby coś kopnęło go prądem. Kiedy przemówił, był jeszcze bardziej zamyślony niż zwykle.
- To bardzo potężny przedmiot. - wydał krótki werdykt. - Zapewne jedna z nielicznych łez, którą Bogowie opuścili, gdy zmuszeni byli przeciwstawić się swemu ojcu. Jest on dla mnie zbyt potężny, by użyć go do znalezienia Richtera. -dodał przepraszająco. - Tobie zaś się nie przyda kapitanie. Zjedzenie go sprawiło by, że twe ciało nie potrzebowało by krwi, czy też jedzenia by żyć. Ale z tego co widzę… -dodał, patrząc na regenerujące się w wielkim tempie ciało pirata. -... już nie potrzebujesz wiele do istnienia.
- Zgadza się - przytaknął murzyn, wyciągając przed siebie otwartą dłoń na której szaman z ulgą złożył artefakt który następnie został schowany w kieszeni pirata. - W takim razie oddam to Puszce gdy go znajdziemy. Pewnie ten pospolity najemnik który mu towarzyszył ma coś co mógłbyś wykorzystać do rytuału.
 
Tropby jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172