Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2015, 18:43   #30
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Nar Shaddaa
Tunel wentylacyjny ciągnął się przez kilkanaście metrów, potem rozwidlał się. Nie mając zbyt dużego wyboru, Zhar-kan skręcił w prawo. Determinacja jaka w niego wstąpiła była większa niż kiedykolwiek. Odgłosy strzelaniny niosły się echem wokół niego, by nagle wszystko zagłuszyła spora eksplozja. Arkanianin aż obejrzał się za siebie, jednak nie był w stanie określić co i gdzie wybuchło.
Parł nieustannie naprzód. Ominął kilka kratek prowadzących na zewnątrz, ale każda z nich miała pod sobą kilkusetmetrową przepaść. Dotarł do samego końca, który okazał się ślepym zaułkiem. Z tych kanałów były dwa wyjścia – przez arenę, albo spadnięcie w przepaść. Nie rozpaczał jednak. Szybko kalkulował i kilkoma uderzeniami pięści wyłamał najbliższą z kratek. Wyczekał odpowiedni moment i zsunął się w przepaść…
Prosto na przelatujący transporter.
Uderzył mocno o twardą polistal, ale natychmiast chwycił się wystającego fragmentu drabinki. Przyległ brzuchem do dachu statku i znieruchomiał. Nie miał pojęcia gdzie go to zabierze, ale to nie miało znaczenia. Oddalił się od naprawdę poważnego zagrożenia. Przeżyć. To był jego cel.

Emily ocierała twarz jedną ręką, a drugą kierowała śmigaczem. Szczęśliwie w tej dzielnicy hangar E nie był daleko. Musiała zejść jeszcze niżej, ale w końcu postawiła śmigacz w wolnym miejscu. Pomogła wstać starszej siostrze i ruszyły ku stanowisku z niewielkim hologramem z numerem 13.
Widziały ten statek pierwszy raz, ale od razu widać do czego służył. Ładownia zajmowała więcej niż dwie trzecie okrętu. Musiały tylko się teraz dostać do środka. Śluza była z prawej strony od mostku kapitańskiego i tam się udały. Drzwi oczywiście były zamknięte na kartę magnetyczną.
Laurienn oparła się o burtę, żeby nie przeszkadzać młodej, która szybko wyciągnęła swój prosty sprzęt, podłączyła się do panelu i rozpoczęła swoją magię.
Oddychając ciężko z powodu rany, obserwowała okolicę. I zauważyła GO. Opiekun lądowisk, przedstawiciel gangów, celnik, wszystko jedno. Był urzędasem i właśnie miał zamiar zrobić to co najlepiej potrafi – czyli się do czegoś przyczepić.
Twilek ruszył do niej żwawym krokiem, na jego twarzy malował się gniew pomieszany z poczuciem wyższości. Emily nie zauważyła go pochłonięta pracą, gdy ten podszedł do nich. Wziął głęboki wdech by wyrzucić swoje obiekcje i rozpoczął:
- Co wy tutaj…
- Zapomnialeś wyczyścić historię przeglądania, a twoja żona wraca z roboty za chwilę– weszła mu w słowo Laurienn i machnęła ręką przed oczami twileka.
Tego jakby coś otumaniło i powtórzył tylko zdziwionym głosem:
- Zapomiałem wyczyścić historię przeglądania, a moja żona wraca z roboty za chwilę. O kurwa! – po czym odwrócił się i prawie pobiegł w przeciwną stronę.


Jon biegł tuż obok Kha’Shy, kiedy oboje znaleźli się wreszcie na lądowisku. Jako, że był to główny parking, stało tam kilkanaście śmigaczy oraz kilka znacznie większych jednostek, w tym dwie bojowe. Na skraju, w jedynym wolnym miejscu był też pojazd gangsterów oraz jego właściciel. Barabel natychmiast zaczęła do niego strzelać. Seria pocisków zaskoczyła go, lecz większość z nich rozbiła się o jego tarczę energetyczną. Został jednak zmuszony do cofnięcia się, a wtedy Baelish zmrużył oczy skupiając się i pchnął Mocą z całych sił. Zaskoczony żołdak zrobił o jeden krok za dużo i spadł z lądowiska w przepaść.
W chwilę po tym w arenie rozległ się silny wybuch, a wkrótce po nim z korytarza, którym przybiegli, wyleciały kłęby dymu. Wyłoniła się z nich jedna postać – Issamar Cadera.
Był w opłakanym stanie. Jego świetny pancerz przypominał teraz osmalony kawał złomu narzucony na humanoida. On sam kulał na lewą nogę, a postrzał jaki dostał w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę dawał się we znaki.
Kiedy znalazł się na środku lądowiska, potknął się i upadł z hukiem. Z trudem, ale podniósł się na kolana. Baelish był już przy nim, a Kha’Shy celowała w wypełnione dymem wejście. Padawan podniósł najemnika i pomógł mu dojść do jednego ze statków. Nieduża jednostka, właściwie to nieco większy, ciężki myśliwiec, dostosowany do podróży międzygwiezdnych.

Mandalorianin wstukał kod aktywujący, otworzył luk i weszli wszyscy do środka. Dużego wyboru nie mieli. Issamar z trudem usiadł na fotelu pilota. Uruchomił zapłon i praktycznie bez rozgrzewania silników wzbił się w powietrze. Włączył się w ruch i pozwolił autopilotowi na działanie. Sam był zbyt zmęczony, by zrobić coś konkretnego, oprócz tego potrzebował pierwszej pomocy. Tak samo jak Kha’Shy, która razem z Jonem cisnęli się w niewielkim luku bagażowym.

Slevin szedł ostrożnie z uwieszonym na ramieniu „Jedi”. Horgan kierował ich do bocznego wyjścia. Słyszeli kilkukrotnie stukot okutych w stal obcasów, ale nie trafili na nikogo po drodze. Prowadzące w wąską alejkę drzwi nie były przez nikogo chronione. Obaj mężczyźni weszli do wilgotnej alejki i ruszyli nieco żwawiej. Nie byli pewni, ale pościg mógł w każdej chwili za nimi ruszyć. Cort spoglądał co chwilę na swój komunikator, ale nie miał żadnych wiadomości od swego szefa.
Kelevra spojrzał w górę i zauważył odlatujące z lądowisk statki. Widać nie tylko im udało się wyjść cało. Nie czekając dłużej ruszył dalej. Do niższych dzielnic, gdzie będą mogli się zgubić w tłumie, było jeszcze sporo drogi.

Bolały go już wszystkie mięśnie. Był w stanie wiele przetrwać, ale to był kres jego wytrzymałości. Całe Nar Shaddaa przewijało mu się przed oczami. W końcu wszystkie światła zaczęły się zlewać w jednolite smugi. Jakby odstrzelona kończyna nie była wystarczającym powodem, to jeszcze ten wysiłek podczas czołgania przez tunele wentylacyjne, oraz bierne próby utrzymania się na dachu statku, na którym leciał… Palce ślizgały się mu po drabince, aż w końcu organizm przestał odpowiadać na jego żądania. Przymykając oczy ze zmęczenia, Zhar-kan rozluźnił chwyt. Niech się dzieje co ma się dziać.
Jego upadek trwał… moment. Praktycznie od razu wyrżnął plecami o coś twardego. Żył, ale co dalej?

Laurienn weszła jako pierwsza na statek. Od razu rzuciło się jej w oczy, że poprzedni właściciel był samotnikiem. Na stole, przy którym mogłoby się zmieścić 10 osób, były porozrzucane resztki jedzenia sprzed kilkunastu posiłków. Długo się nie zastanawiała, tylko pokuśtykała, zrzuciła jakieś ubrania z sofy i walnęła się na nią. Miała coraz mniej sił. Jedyną nadzieją był fakt, że gdzieś tutaj ten Zabrak musiał trzymać jakieś medpakiety.
Tymczasem Emily pozamykała wszystkie programy i schowała swoje narzędzia. Zhakowanie tego zamka nie zajęło długo, problemem było to, że prócz karty magnetycznej, trzeba było złamać wpisywany kod. To było proste, ale monotonne. Może jak kiedyś znajdzie bardziej wydajny sprzęt…
Z zamyślenia wyrwał ją łomot ciała o posadzkę lądowiska. Tuż obok, na wolnym miejscu zatrzymała się spora śmieciarka. Z jej dachu spadł człowiek o białych włosach. I co ją zaszokowało jeszcze bardziej, gość nie miał nogi. Po masce poznała, że ten mężczyzna był jednym z uczestników walki na arenie. Był w strasznym stanie. Nie mogła sobie wyobrazić, co przeszedł, żeby uciec przed napastnikami. W dodatku przekręcił głową i mimowolnie ich spojrzenia się spotkały.

Najemnik zrzucił Jedi bezceremonialnie na pryczę, która zajęczała pod jego ciężarem. Slevin odetchnął. Jego „pasażer” był mocno rozrośnięty w barach i całkiem ciężki. Kelevra rozejrzał się po przybytku. Choć samemu mu się zdarzyło z takiego korzystać, to nadal nie miał pojęcia, jakim cudem one dalej funkcjonują. Rozumiał toto na Coruscant, czy Corelli, gdzie było pełno bogaczy ogarniętych misją pomocy ubogim. Ale charytatywna klinika dla biedoty na Nar Shaddaa? Naprawdę? Kto to do diaska sponsorował?!
Miał jednak pewne podejrzenia. Nie wszyscy pacjenci wychodzili stąd o własnych siłach. Co zdrowsi… zostawali tu na zawsze. Cóż, niektórych narządów nie da się sztucznie wyhodować.
Zerknął jeszcze raz na leżącego Jedi, który odzyskał już w miarę przytomność myślenia. Właśnie jakiś dzieciak w białym kitlu podłączał mu kroplówkę i zmieniał poprzedni, prowizoryczny opatrunek. Po tej czynności, dwaj wojownicy zostali na chwilę sami.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline