Ponti miał zaprowadzić do kościoła, ale litości! Nie było tam mowy o żadnym pieprzonym cmentarzysku! Vill nie miała jakiś specjalnych ciągot religijnych. Jedyne, w co wierzyła, i w co wierzył jej tatuś, to pieniądze. Dawały i pozwalały wszystko. Reszta była nieistotna. Można by dolarami wyściułać nagrobki, nie byłoby ich tak widać, acz tyle kabzy niestety przy sobie nie miała.
Im dalej w las... Tym mina dziewczyny była coraz kwaśniejsza a odległość do Pontiego mniejsza. Czaszki nad bramą... Dziwne? Niepokojące? Trochę straszne? ~Nie! Tak napędzające strachu, że była telepiącą się galaretą obrośniętą ohydną gęsią skórką!
Łkliwy jęk wydobył się z niej wraz z pojawieniem się psychola. Przez gardło nie przecisnęły się słowa "kur*a, co się tu dzieje?". Jej dłonie całe w panice ciągnęły Pontiego za jego ramię, czy materiał tego, co miał na sobie, przekazując w domyśle "zrób coś, zrób coś, zrób coś, zrób coś!". Taki sygnał wystarczał... ~Przecież chłopak się domyśli! |