Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2015, 18:58   #122
Poker123
 
Poker123's Avatar
 
Reputacja: 1 Poker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znanyPoker123 wkrótce będzie znany
Kinemon
Ranek dnia trzeciego, Targas

Wyraźnie odprężony po potyczce z wielkoludem, cieszył się z ładnej pogody unoszącej się nad miastem. Widząc dookoła siebie piękne kobiety zastanawiał się przypadkiem czy Los nie postanowił go w jakiś sposób wynagrodzić za minione lata. Nie chciał jednak okazać się niewdzięczny, w końcu jego zadaniem nie było próżnowanie, picie i zadowalanie kobiet, a oczyszczanie świata. Cel na dzisiejszy dzień, potwór z jaskini. A jak szybko pójdzie to wieczorem może jeszcze odwiedzi dziewczyny w “Gorących Udach”. Z wyraźnie poprawionym nastrojem udał się ponownie w kierunku koszar i znajdującego się tam kapitana by dowiedzieć się więcej o stworzeniach lub prosić o wskazanie osób, które miały z nimi kontakt. Czasami wystarczy sama obserwacja ran jakie zadaje potwór by się przygotować.

- O ślady pytasz? - zdiwił się Gorn. - Ano niewiele. Ci którzy przeżyli mówili że coś pociągnęło ich toważyszyw głąb jaskiń. Niewiele jednak z nich zostało. Bo nie było komu tma wchodzić. Zapewne to nie jedyne licho jakie tam sizediz ale przynajmniej tego trza się pozbyć. Rzeczono o mackach rzczono tez o czymś chodzącym. Kto wie co tam znajdziesz...
-Czy jest ktoś kto został zaatakowany i wyrwał się albo uciekł?
- Tylko ci pracujacy w kopalni podczas ataku. Kilku leży w lazarecie. Kilku pewnie się wyniosło.
Kinemon spytał się więc o drogę do lazaretu, a następnie udał się w tamtym kierunku. Wątpił by pod wpływem szoku górnicy zapamiętali cokolwiek ale ich ranny powinny wystarczyc.
Nie mylił się. Nie widzieli za wiele a ich opowieści były cokolwiek, niespójne. Mówili o czymś dwunożnym jak i czymś pajęczym. Zgadzało się tylko kolorowo, bo cienie zwykły być czarne. Momentami wspominano o osobnikach których coś ciągnęło. Ci którym udało się zbiec byli zwyczajowo odrapani przez skały i głównie w szoku. Widać ofiarom nie dane było wydostać się z kopalni. Na stroju jednego z górników były fragmenty sierści, a raczej tego co ją przypominało.
Prędzej wierzył, że stworzenie to było z rodzaju pajęczaków. Złudzenie dwunożności łatwo wywołać u osoby przeżartej przez strach. Nie mniej miał dzięki temu jako taki plan. Mógł dostosować zarówno zbroję jak i uzbrojenie. Tym co ich ciągnęło mogła być macka, o ile miał szczęscie. Jeżeli była to pajęcza sieć to było gorzej. Te cholerstwa są niezwykle wytrzymałe i ciężko jest je przeciąć. Może próbować je przepalić, ale lepiej prowizorycznie nie dać się złapać. Postarał się wytargować jeszcze od strażników pochodnie oraz draskę dla dobra sprawy i ruszył ku celu.
Kopalnia, ślady krwi i trzy drogi. Na lewo odór śmierci, na prawo spora plama krwi, ale... gdzieś z przodu słychać było coś. Kamień spadający, a może jakiś krok łamiący kość. Z przodu z pewnością coś było.
Cóż spokojna jak do tej pory podróż do oraz w kopalni skończyła się. Znowu należało dokonać wyboru. Ręka mimowolnie skierowała się za pazuchę do wcześniej wykorzystanego kijka, ale zatrzymała się w połowie drogi. Nie można zawsze polegać na Losie. Trzeba mieć też swój rozum.
“ W takim razie wybieramy bramkę numer 2. Wydaje się, że tam coś może się ruszać. W końcu kamienie same też nie spadają” - zastanowił się samuraj i ruszył przed siebie. Szedł już znacznie ostrożniej a jego drewniane sandały szorowaly po porowatej powierzchni kamiennej posadzki. Rękę trzymał na tsubie miecza, tak dla bezpieczeństwa.
Coś tu było. Kinemon czuł, nie tyle odór panujący w jaskini, co drgania powietrza. Coś poruszało się po tunelach z większą prędkościa niż ludzka.
Tunel na wprost przez który prowadziły drewniane szyny rozgałęział się. Jedna droga, ta z szynami, prowadziłą w lewo, druga w przeciwną stronę, bardziej zaduszoną. Szmer po lewej, lecz oczy dostrzegły ruch z przeciwnej. Tak z pewnosćią nie był tu sam, co więcej miał teraz pewnosć że... jest więcej niż 1 przeciwnik, ale tego samego typu.
Temperatura jakby opadała doslownie zrobiło się zimniej. Para z ust tworzyła biale obłoczki. W korytarzach rozległ się zgrzyt czegoś ostrego o skały.
Kinemon cofnął się kilka kroków tak by widzieć oba korytarze. Rozsupłał tsukę od kimona i uderzył nim kilka razy o szynę powodując metaliczne echo, rozbrzmiewające w pustych korytarzach.
- Hej ho hej ho, do pracy by się szło - zaintonował. Może to coś ma chrapkę na górników? - Jest tutaj kto?
“Jest tutaj kto... taj kto.. ktoooooOOOOUUUUU” odrzekło echo wraz z intonacją. Chyba właśnie coś się wkurzyło. Sprawa dlaczego górnicy zostali zaatakowani właśnie została wyjaśniona....
Zza załomu wyskoczyło stworzenie… bynajmniej nie takie jakiego się spodziewał


Nie rozglądało się, nie szukało. Momentalnie wystrzeliło w jego kierunku. Gorejące jasnym światłem ogniki w oczach zintensyfikowały się na nim. Samuraj był na to gotowy. Puścił jaszczur miecz, jednocześnie chwytając go za rękojeśc górnym chwytem. Ostrze wyskoczyło ze zgrzytem, a on dokończył jego ruch wykonując dwa krótkie kroki na spotkanie besti. Była niesamowicie szybka. Gdyby stał kilkanaście kroków bliżej, nie zdążył by wykonać tego ataku. Teraz jednak delikatny półdystans między nimi działał na jego korzyść. Stal z sykiem cięła chłodne powietrze. Po chwili delikatna struga ognia zapłonęła podążając w ślad za końcówką miecza. Minęli się po czym błyskawicznie zwrócili w swoim kierunku. Obłoczki pary wydobywały się z ich ust. W powietrzu unosił się zapach przypalonego mięsa. Kinemon uśmiechnął się pod nosem i dopiero wtedy poczuł ból na prawym boku. Szata była porwana, a na skórze widniały trzy czerwone ślady po zadrapaniu. Stworzenie było dużo szybsze niż mogło by się wydawać. Substancja, przypominająca z wyglądu lód, pokrywała jego pazury i plecy, tworząc ostrze kolce. Była dodatkowo niezwykle wytrzymałą, pewnie niewiele mniej od stali. Wojownik uniósł dłoń do twarzy, cały czas trzymająć miecz odwróconym chwytem. Pochodnie trzymał nad i trochę za głową.
- Zatańczmy!
Odpowiedzią stworzenia był jedynie kłębek pary, wydobyty z półotwartej paszczy i błysk morderczych ślepi. Kinemon, szurając po kamienistej powierzchni, stanął na rozstawionych nogach z opuszczonym ciężarem. Bestia była szybka, możliwe nawet że szybsza od niego. Musiał doprowadzić do bliższego spotkania. Rana którą mu wcześniej zadał wydawałą się bolesna, ale niezbyt głęboka. To była jego wada. Atak zadany z nieodpowiedniej odległości sam niwelował skutki cięcia, wypalając ranę. Tym razem będzie musiał lepiej trafić i to w miarę szybko gdyż podejrzewał, że w tych jaskiniach krąży jeszcze wiele istot, kto wie czy nie groźniejszych.

Stworzenie ruszyło do przodu. Tak jak podejrzewał pokonywało odległość niezwyke szybko i sprawnie. Nawykło do walki w ciasnych oraz ciemnych pomieszczeniach. Parę metrów przed wojownikiem odbiło się od ściany. Atak był zbyt przewidywalny. Wystarczyło się lekko odchylić w prawo by przepuścić przeciwnika bokiem. Samuraj dołożył do ruchu krok w bok i półobrót, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Stworzenie w momencie,w którym jego szpony zaryły od podłoże, ruszyło ponownie w jego kierunku tym razem wybijając się w powietrze. Kinemon w pierwszej chwili był zaskoczony dziwnym atakiem. Bestia bowiem skuliła się, zamieniając w naostrzoną kulę niczym w morgensternie. Widział kiedyś ludzi, którzy oberwali taką bronią. Nie był to przyjemny widok, a stwór miał w kłębie przynajmniej pół metra. Coś takiego z łątwością zmiotło by jego głowę z ramion. W ostatniej chwili pochylił się do przodu. Usłyszał zgrzyt gdy jego ostrze prześlizgnęło się po wirujących kolcach.
Samuraj obrócił się momentalnie na żwirze, zmieniając uchwyt na ostrzu. Stworzenie już pędziło w jego stronę tym razem wirując niczym śruba z wystawionymi do przodu pazurami. Tym razem zblokował atak. Dookoła posypała się kaskada iskier, a wojownik zaszurał obuwiem o posadzkę. Ciężko mu było jedną ręką utrzymać broń pod odpowiednim kątem. Nagle jego stopy trafiły na twardą szynę, a on sam poleciał do tyłu jak długi. Boleśnie stłukł sobie plecy o zamontowane szyny, ale udało mu się zatrzymać potwora w miejscu.
- Koniec tego dobrego bratku! - warknął powoli wstając. Stworzenie również uniosło się z klęczek. Miecz samuraja powędrował do góry. Skupił się na obrazie broni którą miał przywołać. - Ognisty Tytan!

Nic się nie wydarzyło. Jego ręka oraz cały szyb nie rozbłysnął jaskrawym, pomarańczowym ogniem wydobywającym się z broni samego Boga-Kowala. Jego skóry nie pokryła zaś blado-zielona łuska smoka. Nie wydarzyło się dosłownie nic… i to było pierwszym zaskoczeniem. Drugim były trzy paskudne szpony, które rozbłysły tuż przed jego twarzą. W ostatniej chwili uniknął niespodziewanego ciosu, ale kolejne zostawił trzy krwawe rany na jego lewym boku oraz klatce piersiowej. Reszta została odbita przez klingę miecza, ale samuraj cofał się coraz bardziej. Czuł już za sobą zimno ciągnące od ściany. Przerwał kanonadę przeciwnika, wykorzystując drobną lukę w jego kombinacji i zmuszając go do odskoczenia płaskim cięciem na wysokości bioder. Nie rozumiał czemu ostrze nie pojawiło się w jego dłoni. W myślach szybko przyzywał kolejne dostępne mu bronie, na czele z Łukiem Shin-jong. Nie miał wiele czasu zanim stwór ponownie przystąpi do ataku. Dopiero po którymś razie technika zadziałała, a w jego rękach pojawiło się ostrze Zebuli.



Czarna stal niknęła w oczach w korytarzu oświetlonym jedynie jego pochodnią. Naga skóra przyzwyczajała się do wilgoci i towarzyszącego jej zimna. Obecnie miał na sobie jedynie przepaskę biodrową. Nie było niczego co krępowało by jego ruchy. Istota powoli regenerowała zniszczone w walce pazury. Tym razem to on się przyglądał. Zauważył podczas walki pewną prawidłowość w atakach stworzenia. Chciał teraz wypróbować swoją teorię. Rozgarną stopą kamienie przy szynie po czym wbił w nią pochodnię. Nie było sensu dalej z nią walczyć. Mogło by się to dla niego źle skończyć. Zamiast tego wycofał się dalej w cień, z dala od źródła światła. Stworzenie kręciło głową od niego do pochodni i z powrotem. Z lekko uchylonych warg wydobył się głuchy warkot. Potem zaś rzuciło się do ponownego ataku.
Było to stworzenie wychowane w ciemnych jaskiniach. Praktycznie ślepe, poruszające się wyłącznie za pomocą węchu i instynktu. Tak więc każde źródło światła, nawet najmniejsze było dla niego drażniące, a zwłaszcza ogień tak dalece sprzeczny z jego naturą. Możliwe, że gdyby Kinemon nie miał pochodni, nawet nie doszło by do starcia. Od początku celem była właśnie ona. Teraz to również się nie zmieniło. Potwór, pewny swojej szybkości oraz wytrzymałości rzucił się na pochodnię. Nie przewidział jednak, że zmiana broni przez samuraja całkowicie odmieni oblicze tej potyczki. Korytarz kopalni rozbłysnął nagle niebieskim światłem, gdy fala energii powstała z machnięcia mieczem przybrała kształt półksiężyca, przecinając wszystko na swojej drodze. Lodowa bestia padła na kolana, rycząc z bólu. Kikuty obu rąk groteskowo rozlewały gęstą, maziowatą krew dookoła. Odcięte dłonie leżały pół metra dalej. Wciąż drżały, jakby samą wolą chciały dobrnąć do swojego celu. Kinemon, zmęczony rezonującym w korytarzu wrzaskiem, podszedł do niedoszłego przeciwnika i szybkim ciosem zakończył jego męki. Uderzenie nie było dokładne. Skóra istoty była rzeczywiście niesamowicie twarda. Musiał ponowić cios, by dopełnić rytuału i odłączyć głowę od ciała.
Gdy opadła adrenalina, ciało zaczynało się powoli buntować przeciw wystawieniu na zimno. Ostrze Nebuli powoli rozmyło się w nicość, zastąpione przez jego normalny miecz. Podobnie stało się z jego strojem, który ponownie pojawił się na nim. Wyglądał jak nowy i tylko rosnące powoli plamy krwi wskazywały, że wojownik brał ostatnio udział w walce. On sam stał niewzruszony nad truchłem. Nie oceniał swojego przeciwnika, nie dziękował bogom za szybkie zwycięstwo. On wygrał, tamten przegrał. Nie było co się nad tym rozwodzić. Martwiło go jednak to, że utracił dostęp do wszystkich swoich zdolności. Jego pewność siebie wyraźnie podupadła. Wiele z dostępnych mu broni ratowało go z niejednej przygody. Teraz, jakaś nieznana mu siła blokowała do nich dostęp. Obecnie był pewien że miał dostęp do Ostrze Zebuli oraz Kongosoho. Niewiele…
Ale musiało na razie wystarczyć. To coś nie pasowało do opisu. Trzeba było podążać dalej. Zabrał jedną z odciętych łap. Może kapitan dorzuci parę groszy za pozbycie się dodatkowych maszkar.

Przy rozwidleniu postanowił podążyć za torami kolejki. Planował dotrzeć do końca tunelu. Do miejsca gdzie górnicy zaprzestali pracy
Tunele ponownie się rozwidlały i to niejednokrotnie. Do kilku dochodzily drewniane szyny, do kilku wręcz przeciwnie. Kinemon czuł, że idąc w głąb zbliża się do swego celu. Im głębiej się zapuszczał, tym więcej bylo pajęczyn. Kolejne rozwidlenie i już bez większego namysłu skręcił w lewo. Tam odór zdawal się silniejszy.
Nim wbiegł do większej groty, dostrzegl fioletową łunę. Przezornie więc wyjrzał zza rogu. Na środku jaskini była szczelina. Dookoła niej pełno gęstych grubych pajęczyn oraz pajęczych kokonów z ofiarami. Kształty wskazywały w większoći na ludzkie.
Ze szczeliny zacząło się coś wyłaniać. Najpierw pojawiły się łapska, które nagięły szczelinę do rozmiarów istoty by ta mogła przejść. Następnie pojawił się sam osobnik.

To co najbardziej zwróciło uwagę szermierza było znamię. Znamie pani Losu. Jeden z jego celów!
Samuraj ostrożnie cofnął się do korytarza i oparł się o ścianę. Cholerny arachnid. Z nimi zawsze jest cztery razy więcej problemów bo nie dość, że mają przewagę masy i ilości konczyń to jeszcze te paskudne ślepia. Zawsze brało go obrzydzenie gdy z bliska wpatrywał się w te małe, czarne oczka lustrujące każdy jego ruch. Pani Losu przemówiła jednak. To znaczy, że jego obecność tutaj nie była przypadkowa. Co prawda nadal nie rozumiał wielu szczegółów wydarzeń ostatnich dni ale z pewna dozą ulgi przyjął pojawienie się znamienia. Oznaczało to bowiem, że nadal był na ścieżce. Pani mogła być jednak znacznie bardziej litościwa przy doborze pierwszego celu.
“ Gdybym jeszcze mógł korzystać ze wszystkich moich broni - zgrzytnął zębami. - Miałbym dla tej wielonożnej pokraki małe co nieco do przypieczenia odwłoka”
Nie było teraz jednak sensu gdybać. Miał zadanie do wykonania. W jego dłoni zamajaczyła Kongoshoha. Uspokoił oddech, skupił się na ciężarze ostrza trzymanego w dłoni oraz na obrazie przeciwnika. Nie było teraz dla niego niczego innego. Wolnym krokiem wkroczył do komnaty z mieczem położonym na karku. Był samurajem, nie atakował z zaskoczenia. Przynajmniej nie dopóki nie musiał.
- Hej, paskudo. - zawołał głośno zwracając na siebie uwagę potwora. - Oczka na mnie. Troszkę sobie pofolgowałeś. Przyszedł czas zapłaty.
- Urug ge uflu e. - cokolwiek to znaczyło - Ludzkie ścierwo przybyło po śmierć? - zabrzmiał ludzko choć dość skrzekliwie.
Z jego dloni zaczęły zwisać delikatnei odblaskujace nici.
- Othum ierte. - Znów coś niezrozumiałego, choć gdzies w zakamarkach umysłu doszło do szczatkowej translacji. Gdzieś juz fragment tych slow padł. W uszach Bukemizu szeleścił kobiecy głos. Othum... Wapu... a wapu z japońskiego to osnowa. Ciekawe co też pani losu chciała przekazac swojemu “gońcowi”.
Intuicyjny unik.
Pajęczak machnął swa ręką rozcinając powietrze i skały na linii torsu, gdzie uprzednio znajdował się szermierz.
Maleńkie nici przeszły przez skały jak nóż przez masło. To nie była byle pajecza sieć, a wiec i starcie zapowiadało się wielce ekscytująco.
Jedynie doświadczenie go uratowało. To ono odcisnęło piętno na nim tak głęboko, że ciało zadziałało niemalże bezwolnie. Przypadł do ziemi, przepuszczając atak nad swoją głową. Linka cięła wszystko na swojej drodze. Zapewne źle skończyło by się to dla jego organów wewnętrznych. Pajęczak momentalnie zwinął linkę i kręcił ją obok siebie. Widać było, że ma wprawę. Przypominał mu wojownika z kamą oraz obciążnikiem na długim łańcuchu. Piekielnie niewygodna bron, do tego pospólstwa. A kto wie, co jeszcze miał w zanadrzu. Spróbował przywołać swoją kamę, ale oczywiście nie zadziałało to. Zaklął szpetnie podnosząc się na równe nogi. Spojrzał w mnóstwo ciemnych oczu, synchronicznie mrugających podwójnymi powiekami.
Atak znowu był niespodziewany, żaden ruch nie zdradził zamiaru. Tym razem linka poleciała prosto, dopiero w ostatniej chwili zawijając się w kierunku jego głowy. Szerokie ostrze Kongoshohy uratowało go przed dekapitacją. Linka zawinęła się na nim, lekko wżerając się w metal. Zdziwiło go to. Każde posiadane przez niego ostrze było magicznie chronione przed zniszczeniem. Można powiedzieć, że połączone z nim linią życia. To nie była zwykła pajęczyna.
- A więc umiesz mówić, paskudo? – zapytał mocując się z przeciwnikiem. – W takim razie pozdrowienia od ścierwa!
Momentalnie wrócił do swojego zwykłego ostrza. Linka opinała już tylko powietrze. Stwór zachwiał się do tyłu, tracąc równowagę a on już pędził w jego stronę z atakiem. Celował w nogi z lewej strony potwora, chcąc całkowicie uniemożliwić mu dalszą walkę. Jego Gorący Podmuch powinien załatwić sprawę.
Stwór wykonał ruch podobny do spręzyny. Podniósł się w pionie na ugietej ostatniej parze odnóży i mocno wyskoczył za ich pomocą. Wykonał także trochę koślawe salto, ale udało mu się dostać na sufit. Po którym mógl się już poruszac bez większych przeszkód. W takiej pozycji bez większych przeszkód wysyłał kolejne tnace nici. Ale nim to zrobił, można rzec ostentacyjnie splunął żrącym kwasem na Kinemona. Oczywiscie nie trafił.
Kinemon nie został dłużny potworowi. Zaraz gdy odskoczył przed żrącym kwasem, oraz uchylił się przez kolejną nicią z furkotem przecinającą powietrze w jego dłoni pojawiło się szerokie ostrze błyszczące diamentowym błyskiem. Z krótkiego zamachu wysłał serię włóczni prosto w stwora.
Trafiły, lecz nie cel. Zdążył się otoczyć sfera wykonana przez sieci. Wystarczyła by zatrzymać włócznie w bezpiecznej odległości od ciała pajęczaka. Później strefa oderwała się od sklepienia i stworzona nieumyślnie pułapka zaczęła opadać na szermierza. Pająk przeskoczył na jedna z bocznych ścian by lepiej obserwować ciąg wydarzeń. Zdawało się że zbierał się do skoku na dół.
Samuraj starał się nie tracić przeciwnika z oczu. Skutecznie utrudniała mu to jednak spadająca na niego pułapka. Musiał odpuścić pole. Cofnął się kilkanaście kroków w skoku unikając opadającej sieci. Tak jak sądził, ta wgryzła się w ziemię, znacząc ją cienkimi warkoczami bruzd. Gdy tylko w powietrzu rozległ się syk topionej skały, jego diamentowe włócznie ponownie zmierzały w kierunku potwora. Nie spodziewał się jednak, żeby tym razem efekt był lepszy od wcześniejszego.
“Cholera trzyma mnie na dystans i zatrzymuje moje ataki. Nie mam jak się zbliżyć bo utnie mi łeb tą swoją nitką, a dodatkowo mój arsenał znacznie się ukruszył. Ostrze Zebuli mogło by ukrócić walkę ale posiada za mało walorów defensywnych. Jeżeli ciągle będzie się trzymał ścian to nie wiele tutaj zdziałąm.”
Próbował uspokoić swój oddech. Wielokrotne zmiany ostrzy zawsze były męczące ale nie aż tak. Nie mógł tego kontynuować w tym tempie. Musiał odsapnąć, skupić się na razie na defensywie. Szybki atak nie przyniósł zamierzonego efektu. Trzeba więc wypracować sobie pozycje do ataku.
Uniósł ostrze nad swoją głowę, zamierając w pozycji szermierczej.
Pająk uniknął włóczni i wylądował z wielkim hukiem nieopodal fioletowego owalu. Portalu do osnowy. Swoją droga co on w ogóle tu robił. Wszędzie paęeczyny, ślady kokonów z trupami, portal. Coś jeszcze musiało tu być. Coś co utrzymywało by go tutaj właśnie w tym miejscu. A może już nic więcej. Może wszystko już jest znane.
Pająk szykowal się do kolejnego ataku pajęczyną, lecz tym razem zamierzał użyć obu rąk. Czyli więcej nici, czyli trza się śpieszyć.
- Uciekamy? – sapnął nerwowo samuraj, chociaż sam nie wierzył w te słowa. – Zaczyna nam brakować tchu, co?
Jego ramiona unosiły się ciężko w takt oddechu. Płuca niczym olbrzymi miechy, pracowały pełną parę by dostarczyć tak bardzo potrzebny jego mięśniom tlen. Zżył się z tym stanem, zbyt często w nim przebywał by się do niego nie dostosować. Walka, wbrew opisom bardów i śpiewaków rzadko bywa gloryfikująca i długo trwała. To szybka wymiana cięć, uników oraz bloków zakończona tym jednym ostatecznym uderzeniem. Nawet doświadczeni wojownicy nie lubili przeciągać pojedynku. Z każdą upływającą minutą drastycznie rosła szansa na popełnienie fatalnej pomyłki. Nawet on, mimo setek lat doświadczenia, nie byłby w stanie walczyć bez końca. Najwyraźniej przeciwnik myślał podobnie, skoro sięgnął po drugą broń.
„Cholera, muszę jakoś skrócić dystans do tego bydlaka. Gdybym tylko miał dostęp do Senkai albo chociaż Niebiański Miecz”.
Jak na zawołanie z jego dłoni zniknął półtoraręczny miecz a zamiast tego pojawił się krótki rapier z gardą dokładnie osłaniającą dłoń.

Strój samuraja rozbłysnął, a z otaczającej go sfery wciskały się na niego elementy pełnoplytowej zbroi zasłaniając dokładnie każdy skrawej ciała z wyjątkiem głowy. Ostatnim co się pojawiło była para metalowych skrzydeł.

Wojownik spojrzał zdziwiony na broń. Najwyraźniej jego arsenał nie został aż tak uszczuplony jak się spodziewał. Potwór nie podziwiał tej przemiany z rozdziawionymi szczękami. Zanim blask zbroi do końca wyblakł, w stronę jej posiadacza już zmierzały dwie pajęcze nici. Chociaż wydawać by się mogło, że taka zbroja będzie stanowić utrudnienie przy unikach, arachnoid nie był w stanie trafić. Skrzydła, chociaż nie nadawały się do pełnoprawnego lotu, pozwalały na unik w kilku dodatkowych kierunkach, oraz niwelowały ciężar stroju. Gruby pancerz umożliwiał też czas na reakcję zaraz po otrzymaniu ciosu. Gdyby nie to, już pewnie nie miał by którejś z kończyn.
Kontynuował ten taniec zgodnie z życzeniami pajęczaka, cały czas wypatrując okazji do kontrataku. Rapier był bronią niezwykle skuteczną ale zadawał małe obrażenia, jeżeli nie został odpowiednio wycelowany. Podobnie było z włócznią przeznaczenia. Wreszcie dojrzał swoją okazje gdy ruch dłoni przeciwnika zmuszał nici do kolejnego ataku, wędrując wzdłuż broni jako ledwie dostrzegalne wybrzuszenie. Wtedy właśnie stworzył się korytarz dla jego ataku. Nadstawił rapier jak do pchnięcia.
- Unmei no Yari
W jednej chwili zamienił się w postać stworzoną z czystej jasności. W następnej przeniósł się z szybkością światła przez wyrwę w ataku arachnoida i pojawił się dokładnie przed jego klatką piersiową z rapierem skierowanym w jej sam środek. Gdy w jaskini ponownie zapadła ciemność, stał za plecami przeciwnika, cały czas w tej samej postawie. Z pleców potwora sączyła się dość mocno strużka krwi. Stwór nawet nie poczuł kiedy został ugodzony atakiem. Dopiero teraz gdy storpedowane zmysły wracały do normalności zauważył wyrwę wielkości dziecięcej piąstki która pulsowała delikatnym blaskiem.
Pajęczak zaczął się odwracać i jednocześnie rozpadać w fioletowo migotliwym pyle. Coś chciał rzec, lecz nie zdążył.
Samuraj odczuł ulgę, taką psychiczną i fizyczną. Spełnił obowiązek, lecz to nie oznaczało końca. Wyrwa pulsowała, a z każdą chwilą coraz mocniej. Coś się zblizało. Nie miał chwili wytchnienie miał jedynie moment by ją zamknąć.
Samuraj powoli wypuścił powietrze. Jego zbroja rozmyła się w zanikając podobnie jak jego przeciwnik. W dłoni znowu pojawił się jego wysłużony miecz. Nogi drżały nieprzyjemnie, mimo że ciężar jego ciała zelżał. To nie należało do naturalnych objawów. Usiadł ciężko na ziemi i spojrzał na pulsującą sferę. Podrapał się z tyłu głowy
- Chyba powinienem się tym zająć. Jeszcze wylezie z tego jakaś kolejna paskuda – powiedział w pustkę, szperając za pazuchą. – Nie jestem specjalistą od takich spraw. Przydałby się tutaj ten mnich zboczeniec, jak on miał… A zresztą nie ważne. Zobaczymy co on tam zostawił.
Wyciągnął plik karteczek, znacznie mniejszy niż go zapamiętał. W końcu część z nich zmurszała i zniszczyła się zanim zdążył się przebudzić. A w tym kilka naprawdę potężnych. Przejrzał jednak te symbole które miał. Żaden nie pozwolił by mu na zamknięcie „wyrwy w materii świata” tak bowiem określił to coś co widniało przed nim. Pierwszym pomysłem było by zapieczętowanie wyrwy ale do tego potrzebował jakiegoś przedmiotu. Nie mógł przecież przyczepić kartki do powietrza. Poza tym ktoś nieopacznie mógłby zerwać pieczęć.
Miał za to znak leczący. Widział kiedyś jak ten cwaniak mnich użył go do odrestaurowania ziem zniszczonych demoniczną magią. Może i w tym wypadku zadziała.
Kinemon z niechęcia uniósł się na równe nogi i złożył dłoń do modlitwy. Mruczał przez chwilę sutrę błogosławieństwa po czym wystawił pieczęć przed siebie. Przyłożył ją do krawędzi wyrwy i przesunął ręką w dół. Powinno to spowodować zasklepienie się dziury, jakby niewidzialną dłonią zszywającą ranę. Tak to przynajmniej z grubsza działa.
Otwór zaczął się zasklepiać niezwykle powoli. Czemu się dziwić... w końcu to nie czar pieczętujący a leczący. Choć jak widać działał. I można rzec w ostatniej chwili, bo gdy otwór się zamknął w przestrzeń jakby coś uderzyło. Wybrzuszyła się, lecz nie pękła. A teraz przyszedł czas na odpoczynek i omdlenie...

Łąka, las i studnia kamienna obrosła mchem. Szelest dookoła i cisza. Na przestrzeni między szermierzem a Lasem pojawiła się nagle kobieta w bieli.

- Kinemonie, spełniłeś swój obowiązek, lecz to nie koniec twej wędrówki.
Samuraj westchnął ze zrezygnowaniem ale nie spodziewał się innej wiadomości. Uklęknął przed piękną kobietą. Chociaż często pojawiała się pod różnymi postaciami zazwyczaj mogły one stawać w szranki z najpiękniejszymi białogłowymi jakie poznał za życia. Zazwyczaj zrzucał to na karb kobiecej próżności.
- Wskaż mi zatem ścieżkę, która ma mnie prowadzić ku spełnieniu twego celu o Pani - przemówił zgodnie z wyuczoną formułką, nie pozbył się jednak nuty sarkazmu na końcu zdania, nie wyziębił dość głosu by pozostało to niezauważonym.
- Nie jesteś już dzieckiem Kinemonie! A i męskości wciąż ci brak... - dodała z pełną drwiną - Sam jesteś kowalem swego losu... Ach nie! Jesteś przecież TYLKO wojownikiem bez żadnych innych zdolności i celów. Narodzony tylko po to by walczyć. Jak narzędzie... - wykonała delikatny obrót zmieniając barwę włosów na czerń. - Sam doprowadziłeś do tego kim teraz jesteś... i tylko sam możesz się uratować.
- Eh gdyby to było takie proste już dawno temu popełnił bym sepuuku, ale jak dobrze wiesz, związałaś mnie niciami przeznaczenia. Po co wciągać w to jakąś metafizykę? Zawarliśmy kontrakt a ja planuje wypełnić moją częśc. Prosiłbym jednak o wskazówki, które pomogły by zaspokoić twoje żądania o Pani. Po ponad połowie tysiąclecia coraz ciężej znaleźć zapał do kolejnych wędrówek.
- Zacznij błądzić a spotka cię los jak tysiecy istnień przed tobą. Piekło i śmeirć duszy w męczarnaich.
Po chwili ciszy i głębokim westchnieciu
- Przeciwnik jest w tym świecie. - odparła jakby bez emocji czysto rzeczowo. Ale znał ja juz dość długo. Weidział że za tymi słowami kryje się powaga i rozdrażnienie. Coś na co sama nie mogła wpłynąc poruszając nićmi losu. Drażniło ją to tak bardzo, a jednak wciąż pozostawała tak dumna by nie okazywać emocji.
- Pozostają ci wędrówka i poznanie. Odnajdź to i zniszcz. Zacznij od zrozumeinia jakie siły tam panują. Podążaj za śladami tego co dopiero pokonałeś.


~Koniec snu~
Szermierz leżał na szynach w tunelu. Nigdzie nie było śladu po odnodze prowadzącej do wyrwy. Zniknęła razem z nią.
Wojownik zamrugał kilkukrotnie, przyzwyczajając oczy do półmroku. Delikatnie poruszył się sprawdzając czy nadal ma pełnię władzy w członkach. Dopiero potem podniósł się i zaczął otrzepywać:
- Nic tylko próby, próby i próby. Eh… - rozejrzał się dookoła ale najwyraźniej wyrwa nie została ot tak ukryta tylko całkowicie znikła. Ruszył w kierunku wyjścia i dalej do miasta. - Mam tylko nadzieję, że mi uwierzą bez jakiegoś konkretnego dowodu…

***
- I mówisz że to był pająkopodoby stwór? - zapytał Gorn trzymając sakiewkę z zapłatą za zlecenie. Jego mina wyrażała zwątpienie, ale jednak nagrodę wciąż miał przygotowaną.
- Tak. Krzyżówka pająka i jakiejś istoty humanoidalnej o specyficznych właściwościach przędzy. Niestety po dekapitacji rozleciał się w pył, ale udało mi się powstrzymać coś podobnego mu przed wkroczeniem na ten plan. To jak będzie z tą zapłatą?
- Nie dawno był tu wojownik który zajął się paroma sprawami. Nie widze przeszkód by ci nie wieżyć, pomimo braku dowodów fizycznych. Trzymaj. - rzucił mu sakiewkę a gdy wojownik ją chwycił rycerz zrobił dziwną minę. - A jednak jakieś dowody są. - wskazał palcem na dłoń.
Po incydencie w kopalni i przebudzeniu w tunelu strój i rany wojownika były w calosci wyleczone i naprawione. Pozostało wszak potworne zmęczenie. Ale było cos jeszcze. Zewnętrzna strona jego przedramienia nosiła ciemno fioletowe naznaczenie. Długa linia jakby obtarcie od liny ale bliższe tatułażowi.
- Powinieneś najpierw zająć się ranami niż strojem. - skomentował
Kinemon zaklął z cicha i szybko zrzucił z siebie górną część kimona. Rzeczywiście na jego prawym przedramieniu widniała solidna pręga. Nie byla to rana, ani siniak. Najwyraźniej to bydle go jakoś oznaczyło.
- Znajdzie się tutaj jakiś znany medyk? Albo lepiej wyczulony magik? Mam do niego parę pytań
- Merlin. Nadworny mag i znawca. Powinien właście szykować się do wyjazdu do stolicy. Zdaje się że jest w drugim dywizjonie. - odparł Gorn. (o ile mi się dni nie pomyliły) - Jak się pospieszysz to dasz radę go jeszcze złapać.
Końcowe słowa zostały przygłuszone przez trzaśnięcie drzwiami, gdy samuraj ruszył pędem w kierunku drugiego dywizjonu. Po raz pierwszy od setek lat czuł narastającą w nim euforie. Uczucie to, tak obce dla niego, spowodowało, że początkowo nie myślał trzeźwo. Nadinterpretował słowa usłyszane w śnie. Wydawało mu się, że koniec jego wędrówki jest na wyciągnięcie dłoni. Wystarczy podążyć tym wskazanym tropem, a wreszcie będzie mógł odpocząć. Dopiero w miarę biegu i chłodnego powietrza, do głosu dochodził rozsądek. To nie był pierwszy raz gdy zdawało mu się, że jest o krok od wolności. Zawsze kończyło się to rozczarowaniem, długim okresem przygnębienia ale także błędami i bólem. Nie mógł sobie na to tym razem pozwolić. Nie wiedział czy Pani Losu robi to specjalnie bo jest sadystyczną dziwką czy po prostu go sprawdza czy jest już “godzien”. Tak czy siak postanowił się uspokoić. Zwolnił bieg. Uspokoił skołatane nerwy i migotanie serca. Do maga dotarł z takim samym wyrazem obojętności, który towarzyszył mu na co dzień.

Starca zastał u zielarki, gdy kończył zakupy związane z medykamentami. Rozpoznał go od razu. Jak? Może przez tą dziwną otoczkę magii wokół niego.

- Pan Merlin, jak mniemam - podszedł swobodnie do staruszka i stanął przed nim.
- Owszem. Z kim mam przyjemność? - odparł z pogodnym uśmeichem.
- Kinemon, ale nie ma sensu próbować zapamiętać mojego miana. Postaram się nie zająć dużo czasu. Potrzebuje, że tak powiem, osądu osoby doświadczonej - odparł samuraj po czym podwinął rękaw swojej szaty pokazując pulsujące znamie.
- Uuu - skrzywił się mag.
- Spaczenie! - zakrzyknęła zielarka
- Nie nie... spokojnie. Spaczenie choć podobne, raczej inaczej się przejawia. Popatrzmy... znamię wydaje się nabyte w jakimś wypadku... założę że w starciu. Obwiedzione wokół ramienia... a więc coś giętkiego... bez foremnego czy też sznurowatego. Macka, albo jakaś lina. Pulsuje, ale nie wydaje się zatruciem. Nie wydaje się rozrastać.. prawda? - zapytał dla upewnienia.
- Nie miałem jeszcze okazji się przekonać, w sumie odkryłem to niedawno. - odparł samuraj. - Ale czemu ta dziewka reaguje jakbym zamiast pokazać ramią, zdjął conajmniej gacie? Co to za Spaczenie?
- Spaczenie mój dorgi... to zła rzecz. Objaw czynionego zła i ktok blizej stania się demonem. Gdy czyni się dużo złego zła karma zaczyna przybierać materialnaformę a umysł zaczyna podążać ku chaosowi. Po trochu przestając być człowiekiem... a stając się demonem. To bardzo zła rzecz.

- Wydaje mi się więc, że jest to pewien rodzaj naznaczenia. Jeśli nie szkodzi zdrowiu... zapewne służy do wykrywania i rozpoznawania.Hmm... porównałbym to to oznaczania wroga. Jak to robią pewien gatunek owadów. Niestety nasze zmysły nie są w stanie sprawdzić, czym to emanuje. W przypadku owadów był by to zapach. emanuje to zapach. - stwierdził raczej dywagując nad zjawiskiem niżby stwierdzając twardo.
Kinemon zamyślił się przez chwilę. Jeżeli to on został oznaczony to jak ma podążyć tym tropem? Ma wszędzie chodzić z wywieszoną łapą i patrzeć czy nie pulsuje mocniej?
- A co jeżeli powiem, że zrobił to piekielny pajęczak?
- Demon... nie. To coś innego. Właśnie udaję się do stolicy by poszerzyc swą wiedzę. Ale wydaje mi się że to Osnowa (otchłań). Dziwny i zły twór swego rodzaju odmiana demonium, choć wielce zagadkowa. Zdaje się być nawet bardzije destrukcyjna. Niewiele jest z nią stycznośći, ale coraz bardziej się o niej słyszy.
-Tak to by pasowało - odparł wojownik zsuwając rękaw. - Po pokonaniu tego piekielstwa pojawiła się wyrwa w rzeczywistości, którą na szybko “wyleczyłem”. Sądzisz, że po wizycie w stolicy mógłbyś powiedzieć mi więcej o tym czymś?
- Zapewne... choć nie wrócę tak szybko. Co najmniej ze 3 tygodnie nie będzie mnie w tych okolicach.
- A gdzieś poza stolicę się wybierasz? Zawsze mógłbym Ci towarzyszyć w trakcie podroży, a w zamian Ty powiedział byś mi coś więcej o swoich teoriach dotyczących tej blizny i okazyjnie stawiał jakiś dobry trunek. Co powiesz?
- Myślałem by zawitać do Przystani, ale nie wiem ci ja jak się losy potoczą. Na razie świątynia wiedzy, w stolicy i badania nad którymi dywaguje młodzież.
- Spotkajmy się więc w tej świątyni wiedzy za 3 wschody słońca. Pozwoli mi to sprawdzić parę tropów oraz zebrać środki za pomoc, której mógłbyś mi udzielić, a ty zyskasz czas na zebranie odpowiednich informacji, hm?
- Hm... Stolica jest właśnie 3-4 dni drogi stąd. A magia teleportacji nie działa poprawnie w tym świecie. - stwierdził uprzejmie Mag - Ale przesłanie jest jasne. Tylko uważaj na siebie panie Kinemon. Osnowa zdaje się być bardziej niebezpieczna niż demonium.
- W takim razie daje sobie tydzień na dotarcie do stolic. Miejmy nadzieję, że w jednym kawałku - odparł samuraj, mruknął porozumiewawczo do wciąż wystraszonej zielarki i ruszył w miasto. Wypłatę oraz dobrą wiadomość najlepiej uczcić przy kilku głębszych
Szczęściem w tym samym obozie znajdował się również bar. Mnóstwo nietpowej gawiedzi głównei przybyszów rozmawiających na wszelakie tematy. Było tak duzo indywidualnych postaci że Kinemonowi nie chiało się na każdej pojedynczej skupiać uwagi.
- Hej karczmarzu! - zakrzyknął od wejścia. To, że nie chciał się na nikim skupiać nie oznaczało, że nie chce na siebie zwrócić uwagi. Podszedł swobodnie do kontuary, odłożył na niego swój miecz i złożył zamówienie. - Coś zimnego, kojącego zmysły, serce i dusze oraz najlepiej alkoholowego. Nie licha zagwozdka mi się trafiła, warto by czekanie oraz pomyślunek umilić czymś soczystym!
- Proszę. - rzekł barman stawiając na blacie duży kufel czegoś nietypowego.
Na pewno był oto zimne, zawierało aloes, chmiel, alkochol, oraz jakieś nieokreslone skaldniki szczątkowe. Zapachem nie powalało, a raczej odstręczało. Ale zapewne miało działać...
 
__________________
Kanbaru Suruga: Skoro nie cieszy cię zbereźna rozmowa z młodszą dziewczyną, jak masz zamiar przetrwać w społeczeństwie?
Poker123 jest offline