Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2015, 21:40   #291
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Grzmot słysząc rejwach, a i tak już przygnieciony normalnym miejskim zgiełkiem, wybiegł w kierunku zamieszania, nie mając na sobie wiele. Buty, przepaska biodrowa i zielone wlosy powoli porastajace łysy niegdyś czerep, stanowiły całe jego ubranie. Jednak nie było mu zimno dzięki magicznym butom. Biegł za krzykami i swądem spalenizny innym niż dym wydobywający się z kominów. Próbował na szybko zorientować się co dokładnie się wydarzyło, przy okazji wyrabiając na zakrętach. Burro zaś po rejwachu jaki zrobił w pokoju, zerwał z głowy szlafmycę, na piżamę zarzucił Agradową szubę i wybiegł przez drzwi. Tuż za nimi wyhamował na piętach i wrócił się do swoich klamotów po czym wyciągnął z samonośki największy swój kocioł i linę z hakiem. Pognał co sił za Grzmotem choć wielkolud już znikał za zakrętem. Zasapany dobiegł do niego kierując się na łunę i dysząc jak miech kowalski wcisnął mu w rękę linę z kotwiczką. Sam rozglądał się panicznie by nabrać z czegoś wody do kociołka. Szybko zorientował się, że śnieg jest lepszym pomysłem, jako że po ostatniej zamieci zalegał dosłownie wszędzie.

- Cicho tam. Tu ludzie śpią... - warknął smacznie śpiący czarodziej słysząc hałasy z zewnątrz i obrócił się na drugi bok, szczelniej przykrywając ciało kocami. Wysiłki Burra podniosły go jednak do pionu.
- Do Stu Haboobów, nie było lepszej pory na katastrofę!? - Czarodziej prawie nie zużył wczorajszych zaklęć więc sen był dla niego czystą regeneracją sił, nie przymusem zawodowym. Zostawiłby normalnie rwetes straży miejskiej, która ma za gaszenie pożarów płacone... ale Grzmot i halfing już wybiegli pomóc pogorzelcom i ratownikom.
- Tibor, Mara, czekajcie - czarodziej już był przytomny - nie wybiegajmy jak wariaci, pamiętajcie że paru złodziei ma oko na nasze dobra.
- Thog, zostań i przypilnuj proszę dobytku! - odezwał się Oestergaard, łapiąc na wszelki wypadek najpotrzebniejszy ekwipunek i zmierzając do drzwi wraz z rozbudzonym Ferengiem.
- Zostanę z Thogiem - zdecydował Shando - Mam głównie ogniste zaklęcia, nic tam po mnie. A ogień to najstarsza złodziejska sztuczka pod słońcem na opróżnienie domów w mieście i łatwy rabunek. Przynajmniej na południu, bo tu sprawy mogą się mieć inaczej. Chyba że... - czarodziej zaniemówił przez chwilę i oczy otworzyły mu się szerzej. Ogień można zwalczać też ogniem! Wrzucił na siebie ciuchy, zabrał sprzęt i księgi, po czym pognał za resztą, mając nadzieję, że Thog wystarczy by odstraszyć rabusiów.

Gdy wszyscy dobiegli do płonącego domu zobaczyli Arnulfa, który właśnie wygrzebywał się z zaspy. Co prawda nie wiedzieli czyje domostwo mają przed sobą, ale Var zobaczył w tłumie zanoszącą się płaczem siostrę van Dyce’a - jasny znak, że tajemniczy porywacze jednak nie odpuścili. Burro wraz z shanderczykami zaczął rzucać śnieg w płomienie; szybko jednak zorientował się, że ogień bynajmniej nie wygląda na naturalny - w końcu napatrzył się na ogniste zaklęcia Shanda przez ten czas aż nadto.

Grzmot próbował dojrzeć cokolwiek przez płomienie, kiedy w końcu zdecydował się na może niezbyt mądry, ale zdecydowany ruch - zaszarżować ramieniem na spowite płomieniami drzwi. Zatrzymał się jednak, widząc ze Ignis opuszcza kogoś na linie; sięgnął do góry po człowieka, nawet za specjalnie nie podskakując, miał dość długie ręce, a ojciec Tibora w porównaniu do tobołów, z jakimi Var podróżował zazwyczaj, nie ważył nawet tak dużo. Mężczyzna osunął się ciężko na goliata, skąd zaraz wyciągnęły go drżące ręce żony i córek. Widząc to Innocenty również spróbował zejść po sznurze; ledwie po paru krokach zakręciło mu się w głowie z bólu i dymu - byłby spadł; na szczęście czuwający na dole Grzmot w porę chwycił go mocno. Ignis wrzasnął, gdy towarzysz mocno ścisnął jego poharatany wewnątrz brzuch. Przynajmniej jednak nic sobie nie połamał i nie spalił się na skwarek. Wśród tłumu zobaczył Burra, Tibora, Arnulfa i Shando, którzy również przybyli na pomoc.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline